Usłyszałem
tę informację przelotnie, w jakimś radiowym serwisie
informacyjnym. Z początku nie chciałem uwierzyć w to co słyszałem,
ale po wpisaniu w wyszukiwarkę kilku elementów wydarzenia takich
jak: zwłoki, pociąg i wersalka, pojawiło się pisemne
potwierdzenie informacji
„Dwóch mężczyzn wpadło na peronie
kolejowym w Słupsku. Nieśli wersalkę. Kiedy próbowali załadować
ją do pociągu relacji Słupsk - Gdańsk, ze skrzyni wypadły zwłoki
około 50-letniego mężczyzny. Jedną z osób, która niosła
wersalkę, od razu zatrzymano, drugiemu mężczyźnie udało się
zbiec. Został jednak ujęty po 20 minutach. Zatrzymani to mieszkańcy
Słupska. Jeden ma 23 lata, drugi 40 lat.”
Pierwsza myśl jaka się nasuwa to ta,
że spełniali ostatnią wolę zmarłego.
Może nie chcieli aby zmarnował się
wykupiony już bilet?
Absurdalne prawda? A jednak prawdziwe.
Pomysłowość ludzka nie kończy się tam, gdzie kończy się nasza.
Ona sięga zdecydowanie dalej. Żywi bohaterowie tej historii, nie są
oryginalni. Zmarłemu zaś jest chyba wszystko jedno.
Kiedy sięgnę pamięcią w góralskie
opowieści producentów regionalnych pantofli, przypomina mi się
historia pewnej słowackiej rodziny. Przyjechała ona na tradycyjny
jarmark do Nowego Targu.
Zjeżdżają ich tu z resztą całe
chmary, ze względu na bliskość granicy i brak utrudnień. W czasie
kiedy wydarzyła się ta historia nie korzystano jeszcze z
dobrodziejstwa Schengen. Na granicy stali ubrani w odpowiednie
mundury zawodowi ciekawscy, pytając skąd? , gdzie? po co? i z
czym?
Słowacka rodzina zamierzała zakupić
wersalkę, których pełny wybór znajdował się nowotarskim placu.
Wybrali się całą wielopokoleniową rodziną, z dziećmi i wiekowa
babcią, której nie wypadało zostawić samej w domu.
Kiedy kupili odpowiedni mebel,
zainstalowali go na bagażniku, który przezornie przykręcili do
dachu swojego samochodu. Samochód też był z resztą nie stary,
co świadczyło o finansowym statusie rodziny. Czy to pogoda, czy
emocje związane z zakupem spowodowały, że szanowna babcia zeszła
była. Zeszła na parkingu podczas załadunku wersalki. Krótka
narada rodzina, analiza ewentualnych kłopotów z przewozem zwłok
przez granice i ... babcia wylądowała w wersalce. Wersalka zaś jak
wspomniałem na dachu samochodu. Kiedy opadły emocje, a opadły
szybko, babcia była bowiem wiekowa i w zasadzie każdy przeżyty
dzień był dla niej jakimś bonusem od Pana Boga, zatrzymano się
na obiad.
Bo to zakup jak trzeba, testament na
korzyść w szafie i wyjaśniła się sprawa pokoju, który babcia
zajmowała. Pozostawiono auto na parkingu i cała pozostała przy
życiu rodzina udała się na na tradycyjnego schabowego. Zasiedzieli
się trochę, zamierzali bowiem przejechać granicę przy szczycie
powrotów. Do szczęścia trzeba było liczyć na przyspieszoną
odprawę celną.
Kiedy w końcu wyszli z knajpy, oczom
ich ukazał się starszy widok. W zasadzie to nawet brak tego
widoku. Bo nie było i auta i wersalki. Nawet babci nie było.
Złodziej połakomił się na auto, traktując wersalkę jako bonus.
O prawdziwym zrządzeniu losu miał się przekonać dopiero w garażu
– dziupli.
- Zgłaszać czy nie zgłaszać
porwanie babci? - Trwała teraz burza słowackich mózgów.
Babcia odnalazła się już następnego
dnia, w całkiem niezłym stanie i zgodnie z oczekiwaniami
policjantów, w dalszym ciągu nie żyła. Znalazła się też
wersalka do przewiezienia której trzeba było wynajmując specjalny
samochód. Nikt niestety nie chciał spać na wspomnianej kanapie. Za
każdym razem kiedy zaskrzypiało wyschnięte drewno konstrukcji,
wydawało się, że to babcia puka ze skrzyni na pościel.
...ha ha ha...czarny humor z tą babcią i dobry byłby z tego czeski film. Pozdrawiam cię weeken'owo i nie kupuj wersalki! Ania
OdpowiedzUsuńSwietne :)
OdpowiedzUsuńNoooo... fakt - można się pośmiać. A może zadumać nad losami Babć? Krążyła kiedyś taka anegdota o nadesłanych w paczce z Ameryki prochach jakiejś Babci. Rodzina, przekonana, że to jakiś proszek do pieczenia - skonsumowała sproszkowana babcię wraz z ,nomem omen, babką drożdżową.
OdpowiedzUsuńStrach być babcią...
Tu (u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl). W radio podali, że samarytanie owi chcieli wywieźć zwłoki dziadka, pochować gdzieś w głuszy, a potem pobierać jego emeryturę - czyli po polsku: praktycznie i nikt nic nie wie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mirek
to się nazywa "ironia losu" tym razem taka śmieszna...
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedziny na moim blogu obrazkowym. Szczerze podziwiam Twoją ogromną!! wyobraźnię.
Dziękuję i pozdrawiam
UsuńJeżeli denat miał 50 lat to emerytura tylko za służby specjalne. Coś się rozjaśnia.
UsuńPozdrawiam
Czarny ale jednak humor czyli dokładnie to co lubię:)
OdpowiedzUsuńLepiej się opowiada niż uczestniczy w takich sytuacjach. Pozdrawiam
UsuńŻycie pisze najlepsze historie...:)
OdpowiedzUsuńŻycie pisze najlepsze historie...:)
OdpowiedzUsuńMarisanova
Cóż, w zasadzie każdy z nas w ostatnią drogę wybierze się niespodziewanie i niejako na siłę. A że czasami ostatnia podróż jest z przesiadką... Tym razem nie powiem : " tylko pozazdrościć".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Hanula
Ja też nie zazdroszczę. Pozdrawiam
UsuńCześć Antoni. Wersalka wielce użyteczna rzecz. W razie potrzeby i kochanka można też schować :) Pozdrawiam JerryW_54
OdpowiedzUsuńA może to kochanek, co się za długo przeleżał w ukryciu?
UsuńPozdrawiam
Przewoziłam kiedyś wersalkę moim własnym kombi! W środku samochodu, a na niej jeszcze piesek leżał :)
OdpowiedzUsuńI do dziś ją używam, pewnie dlatego, że nie było w niej żadnej babci :)
Pojemne to Twoje kombi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Chciałabym wierzyć, że zainspirowała ich książka Krzysztofa Wójcickiego "Mój przyjaciel trup" o próbach wypełnienia ostatniej woli grafa von Krockow, ale to raczej próżne marzenia. Powód był pewnie jak najbardziej prozaiczny, czyli związany z kasą - a raczej jej brakiem. Wszak bilet kolejowy, nawet za dodatkowy bagaż, mniej kosztuje, niż przewóz zwłok...
OdpowiedzUsuńNo właśnie, inspiracja była zupełnie przyziemna
OdpowiedzUsuńPozdrawiam