28 maja 2018

Nowy stary napęd

Odebrałem samochód od mechanika. Koszty naprawy wyczyściły mi portfel, który i tak przed wyjściem po odbiór musiałem solidnie uzupełnić.
Auto niby w Niemczech robione, ale pomysł na niego był amerykański.
Ponieważ lubię cytować przysłowia i powiedzenia nie mogłem się oprzeć by nie napisać :
Ford gówno wort, a Fiat jego brat.
To co kupić ? zastanawiacie się pewnie ( nie wyłączając Nitagera ). Możliwości są ograniczone bowiem nie kupuje się samochodów na literę F, czyli Fiatów, Fordów i francuskich.
Można dalej pielęgnować stary samochód jako wartość emocjonalną, bo jak to mawiał mój ojciec w okresie małej stabilizacji gomułkowskiej, kiedy to autobus PKS miał cię zawieść w każde miejsce, choć najczęściej zawodził – Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma.
Powiedzenie pasowało jak ulał do tamtych czasów, choć samo pochodzi mniej więcej z 1925 roku.
Ba, pasuje nawet dzisiaj i dorobiło się różnych jego wersji. Pewną odmianą powyższego powiedzenia wytłumaczyłem sobie ową gorąca i niepohamowaną miłość do motocykla. Powiedzenie brzmi - "Gdy nie mamy, co kochamy, trzeba kochać to, co mamy.”
Jakoś tak, zawsze tworzyłem listę tego co mam by czuć się lepiej zamiast tworzyć listę życzeń jedynie w celu zdołowania.
Tak więc samochód służy mi do przemieszczania, a motocykl do kochania. Oczywiście jest to uczucie w motoryzacyjnym sensie słowa „kochać”.
Moja największa miłość życia, chociaż od kilku lat z niesprawnym napędem, jest stała i niezmienna.
Wracając zaś do motoryzacji.
KIA to południowokoreański producent samochodów. Minął już czas gdy żartobliwie nazywano je „kijankami” a kolejka tych samochodów zawsze czekała na naprawę.
Obecne samochody mają nowoczesna linię i równie nowoczesne rozwiązania konstrukcyjne.
Być może z tego powodu zerknąłem na informację o prezentacji nowych modeli.
Materiał ozdobiony był zdjęciem takiego napędu, o czym świadczył podpis pod fotką.
Boże mój, odkąd świat światem ta forma napędu jest w użyciu. Nie dość, że służy do przenoszenia z miejsca na miejsce samego posiadacza to napędza przy okazji wyobraźnię całego otoczenia.
Jest napędem przedsiębiorczości, kreatywności, pomysłowości. Powodem heroicznych czynów i całkiem głupich zachowań.
Każdy facet gotów jest na wszelkie wyrzeczenia, by pobyć na chwilę w pobliżu owego nowoczesnego napędu.
Odmieniany przez wszystkie przypadki napęd ten jest zaiste elektryzujący.
Problemem jest tylko to, że nie można mieć go na własność, a każdy myślący inaczej jest kretynem.
W najgorszym razie można liczyć na dłuższy lub krótszy leasing. Szczęściarzom  zdarza się czasami użyczenie i jak w motoryzacji, zawłaszczenie w celu krótkotrwałego posiadania jest karalne.
Mówiąc w skrócie to jest najpotężniejszy napęd w dziejach ludzkości i choć elektryzuje jak diabli jego paliwem jest testosteron. Nie wierzycie? Proponuję raz jeszcze na spokojne obejrzeć Testosteron, lub choćby poniższy fragment




24 maja 2018

Po co ? Na co ? Za co?

Tytuł artykułu po prostu zwalił mnie z nóg

Minister Elżbieta Rafalska: Świadczenia mogłyby być wyższe, ale nie jest tak, że niepełnosprawni nie mają na co żyć”
Nie chodzi tu o użyte stwierdzenie „na co żyć", bo nie jestem jak pewna matka.
Jej córka będąca w klasie maturalnej, zdobyła się na szczere wyznanie
- Mamusiu jezdem w ciąży
- Matura na karku, a ty mówisz jezdem? - zwróciła jej uwagę matka.
Co prawda żyje się raczej nie „na co” a „po co”, ale zdumiała mnie nie forma a przewrotna myśl przewodnia. To swego rodzaju czyjeś na to życie przyzwolenie
Wczytałem się w treść.
Poniżej było już inaczej

Żyć „za co” rzeczywiście zmienia sens wypowiedzi.
Po pewnym czasie redakcja poprawiła ewidentny błąd portalu i do czytania zachęcał już poprawny tytuł, ale jak to mówią - niesmak pozostał.
Nie odważyłbym się kwestionować lub akceptować prawa do życia, bądź wyznaczania temu życiu sensu.
Co zaś się tyczy kwestii „za co”, to jako małżonek osoby niepełnosprawnej, korzystającej z regularnej płatnej rehabilitacji, mam na ten temat własne zdanie.

22 maja 2018

Składane rowery i inne buzery

Zaparkowałem swoją „Gwiazdę” na parkingu, przed domem handlowym. Motocykle maja przywilej parkowania bardzo blisko drzwi wejściowych, zaraz  obok miejsca gdzie stoją rowery. Bicykle przypięte są linkami niczym konie przed barem na Dzikim Zachodzie.
Obok mojego motocykla stała już dostojna Yamaha Road Star. Fiu, fiu, taki silnik to już nie żarty, to przynajmniej 1500 ccm.
Szybko zrobiłem swoje zakupy bo i motocyklowych sakw mieści się niewiele.
Kiedy zbierałem się do wyjazdu, pojawił się również właściciel Road Stara. Serdecznie się ze mną przywitał. No właśnie z tym witaniem był mały problem, bo nie było to zwykłe podanie ręki na co byłem przygotowany. Nowo poznany skręcił jakoś tak nasze dłonie i stuknęliśmy się ramionami.
Wyszło tak sobie, ale obiecałem sobie, że poćwiczę to z Młodym. Wcześniej dodatkowo obejrzę parę filmów o amerykańskiej młodzieży. To powinno wystarczyć, aby następnym razem poczuć ten rockowy, lub raperski (licho go wie) luz. Rockowy, no pewnie, że rockowy.
Dobrze się czułem w tamtej chwili odziany w czarne skóry z T-shirtem „Motorhead”
Okazało się, że ten potężny silnik to całe 1700 cm. Kto na co dzień jeździ samochodem z silnikiem 1400 lub nawet 1600 ( jak ja) zrozumie powagę sytuacji.
Od razu dostałem zaproszenie na internetowe forum i jakiś wypad w grupie. Nie wiem czy jestem już gotowy do jazdy w grupie ? Do tej pory praktykowałem raczej jazdę w towarzystwie.
Jak na zawołanie przywołał mi się ze wspomnień chiński dowcip według którego
Jeden Chińczyk to osoba, dwaj to towarzystwo, trzej grupa, a czterej to już banda.
Przypomnę, że opowiadało się go po aresztowaniu w owych Chinach tak zwanej bandy czworga z wdową po Mao Zedongu na czele.
No więc ja na razie preferuje towarzystwom, a na bandę przyjdzie jeszcze czas.
Jazda na motocyklu jest niczym moneta, ma więc swoje jasne i ciemne strony. Chodzi jednak o to by odwrotnie niż w „Misiu” te minusy nie przesłoniły nam plusów.
Zajeździłem hamulce w swoim samochodzie na zero. W czasie hamowania jazgot był taki, że piesi uciekali z chodnika w popłochu.
Zaprzyjaźniony mechanik umówił się ze mną za tydzień z powodu nawału prac, po długim majowym weekendzie. Dobra - powiedziałem - pojeżdżę motocyklem. Już po powrocie do domu, w wieczornej prognozie pogody usłyszałem, że trochę popada.
W końcu nie jestem z cukru, nie roztopię się.
To samo powtarzałem w poniedziałek, upychając czarne skóry w specjalne ortalionowe ubranko.
Zamoczyłem tylko buty, bo rękawice przezornie schowałem do sakw.
Kolejnego dnia mój motocykl prezentował się żałośnie. Wszystkie chromy pokryte wysuszonym błotem, sakwy popielate, ale motocykl odpalał.

Tak to podróżowałem do pracy i z pracy przez kolejne cztery dni.
Piątkowa prognoza wlała w moje serce nieco optymizmu. Niestety optymizm ten szybko wylał się razem z deszczem i dodatkowo silnym wiatrem który zawładnął drzewami, krzakami i linią mojej jazdy.
Odstawiłem samochód i zacisnąłem wargi. 
- No pasaran – powiedziałem do siebie, zaraz dodałem "merde", żeby być bliżej prawdy historycznej.
- Nie mam dla Pana dobrych informacji – powiedział do mnie mechanik po rozgrzebaniu auta.
Spodziewałem się tego – odparłem.
Dobre informacje miała  panienka od pogody - Będzie ładniej.
W piątek pożałowała mnie własna małżonka.
- Nie myślę o sobie w kategoriach ofiary – odparłem od razu. - Jak mawiał mój były dyrektor, dobry ser dobra i serwatka. Poza tym to miłość, a jak wiesz kocha się nie za coś a pomimo czegoś.
Boże, ileż filozofii dorobiłem do tych przemoczonych butów i zabłoconych chromów.
Sobotnie, ładniejsze przedpołudnie poświęciłem na mycie i szorowanie chromów, skór i lakierów.
Koło południa mogłem powiedzieć –  yes ! a nawet yes, yes, yes. 
Pojawił się ten charakterystyczny refleks świetlny, grający na wydechowych rurach.
W niedzielne popołudnie wypuściłem się po okolicy, ale nie dla uczucia zwykłego wiatru na twarzy. Miałem zlecenie do wykonania.
- Teraz pora komunii i tradycyjnych prezentów – pożegnała mnie Małżonka – uważaj więc na rowery, deskorolki i nisko przelatujące drony.
Solennie jej to obiecałem
Podrzuciłem dzieciom (dużym dzieciom), galaretę o której zapomnieli dzień wcześniej, a potem ruszyłem do Krakowa.
Pomocy oczekiwała teściowa. Jej pilot do telewizora odmówił posłuszeństwa.
Wpadłem do niej i wymieniłem baterie, potem zresetowałem odbiornik i powiedziałem - do widzenia.
Działałem szybko bez namysłu i przemieszczałem sie dynamicznie niczym "Kapitan Ameryka"
- Zabawne to – powiedziałem do żony – że targa się prawie 25 kilometrów w jedna stronę by wymienić dwa paluszki w pilocie. Dwadzieścia pięć razy dwa daje nam pięćdziesiąt.
- Sam chciałeś – żona odparła zarzut którego jej nie zrobiłem.
Nie ważne te baterie, ważne te pięćdziesiąt kilometrów drogi.
Cholera, pomimo wszystko ja to lubię.


16 maja 2018

Wszystko jest rozrywką

 - Ja to się lubię od czasu do czasu rozerwać - powiedział pewien saper, odbezpieczając granat.
Być może to od niego powstał czasownik rozerwać się, nierozerwalnie (nomen omen) związany z wojskiem i ze sferą podkasanej muzy.
A może to było dużo wcześniej, kiedy po pałacowych krużgankach przechodził się pierwszy błazen królewski, a zwykłych ludzi rozrywano za pomocą czwórki koni. Czyniono to najczęściej ku uciesze ludzi niezwykłych, dla których mało było dowcipów zawodowego trefnisia.
Coś pozostało do dzisiaj z tamtego klimatu, skoro Onet tak oto zakwalifikował gatunkowo film o nekrofilu z Poznania. 





Nigdy nie lubiłem oglądać  zadawania bólu drugiemu człowiekowi, choćby dlatego oglądanie kultowej (?) "Piły" zakończyłem po kwadransie a owych "Pił" było  chyba z siedem i do tego serial, a dla smakoszy film w wersji 3D.
Nic tylko się rozrywać i relaksować.
Czy czuję z tego powodu rozczarowanie?
Co tam, wymyślono już skuteczny lek na rozczarowanie. Na razie tylko podczas seksu, ale seks jest przecież ważną częścią życia. Wynalezienie leku na ogólne rozczarowanie wydaje się tylko kwestią czasu 

Swoją drogą, zadaję sobie pytanie czy doświadczyłem rozczarowania podczas seksu?
Większego doznawałem w dzieciństwie po rozpakowaniu prezentów od Mikołaja.
W intymnych chwilach czułem choćby wdzięczność do partnerki.
Jeżeli już zdarzyło się to niemiłe uczucie, to rozczarowanie czułem raczej po seksie.
Rozczarowanie albo tylko apatię. A potem pojawiała senność która zlewała wszystkie uczucia w jedno. Sama zaś definicja słowa apatia informuje nas, że jest to stosunek do stosunku, po stosunku.
Póki co pozostaje prozac, tylko on z kolei powoduje ponoć rozczarowujące libido.



09 maja 2018

Wszyscy dla wszystkich albo tylko niektórzy dla niektórych

Murarz domy buduje,
Krawiec szyje ubrania,
Ale gdzieżby co uszył,
Gdyby nie miał mieszkania?

Dalej następują dwie zwrotki zależności, by zakończyć się takim oto finałem
Tak dla wspólnej korzyści
I dla dobra wspólnego
Wszyscy muszą pracować,
Mój maleńki kolego.
Uczyłem się tego wierszyka na pamięć już w pierwszych klasach podstawówki. Nie wiem jak jest dzisiaj bo i coraz trudniej o szewca a i poeta jakby znowu nie całkiem „nasz”
A jak się przedstawia owo wspólne dobro?
Czytam dzisiaj, że śpimy na pieniądzach. Przynajmniej statystycznie na nich śpimy.
Spojrzałem pod poduszkę, nie znalazłem nawet dwóch złotych. Wychodzi na to, że należę raczej do tych co tę średnią zaniżają.
Z drugiej jednak strony, czy z moim kręgosłupem z którego istnienia coraz bardziej zdaję sobie sprawę, mógłbym się wyspać na takim „materacu”?
Mógłbym natomiast na pieniądzach siedzieć, ponieważ siedzenia na twardym działa kojąco w przypadku hemoroidów.
Oszczędnością i pracą ludzie się bogacą – mówi stare przysłowie.
Bywa, że i mądrą inwestycją w przyszłość też się zarabia.
U nas właśnie minął długi weekend, gdzie rodacy ani nie pracowali, ani nie oszczędzali, puszczając z dymem grilla niemałą kasę, a w takich na przykład Niemczech padł rekord. Ceny prądu przyjęły wartości ujemne.
Ponoć 1 maja, w "dzień ludzi pracy", po raz pierwszy w historii całe zapotrzebowanie kraju na moc pokryte zostało przez między innymi elektrownie słoneczne, wiatrowe, na biomasę i wodne
Przez dwie godziny, prądu dostarczanego z odnawialnych źródeł energii było więcej (prawie 53.978 MW), niż wynosiło zapotrzebowanie krajowego systemu (53.768 MW). Teoretycznie oznacza to, że praca elektrowni konwencjonalnych (atomowych czy węglowych) nie była Niemcom potrzebna. Jednak ze względów bezpieczeństwa nie mogły one zostać wyłączone.
A u nas? Po radosnym inwestowaniu w wiatraki rząd przychylił się do głosu suwerena, że jednak taki wiatrak mleko krowom odbiera i powoduje liczne niedogodności w tym choroby. Stworzono więc  przepisy, które gwarantują bezpieczeństwo. Nie jest to bezpieczeństwo całego kraju ale jedynie rządzących.
W sytuacji kiedy postawiono na „wungiel” można przyjąć, że górnicy do stolicy nie przyjadą i opon palić nie będą.
A że tracą ci co uwierzyli w nowe i zainwestowali?
Ktoś nie śpi żeby spać mógł ktoś, to są zwyczajne dzieje.
Zwyczajne w całkiem niezwyczajnym kraju. Że co ? Że powinienem napisać niezwykłym kraju? Napisałem jak planowałem.
Dzięki długofalowej inwestycji w węgiel, ceny energii elektrycznej wzrastają tak samo jak słupki zanieczyszczeń w naszym powietrzu. Jest to sytuacja normalna w przeciwieństwie do niemieckiego sąsiada u którego w tym okresie ( 1 maja) tradycyjne niemieckie elektrownie "musiały dopłacać, aby ktoś odebrał od nich nadmiar energii. Nie wiem co to "rynek spot" ale w artykule przeczytałem, że na owym rynku ceny zbliżyły się do równowartości minus 300 zł/MWh
No ale kto bogatemu zabroni?
Idź złoto do złota, my Polacy kochamy żelazo.  I kit