Ciotunia
ma osiemdziesiąt dwa lata i kresową elegancję. Dobre wychowanie i
coś takiego co podnosi każdą rozmowę na wyższy poziom.
Czas
obszedł się łaskawie z jej pamięcią. W końcu do dzisiaj
aktywnie pracuje zawodowo.
Może
dlatego też, kiedy wyciągnęła z szuflady pożółkłe fotografie,
doskonale potrafiła określić gdzie, kto, z kim i kiedy. Z
malutkich fotografii wykonywanych z pewnością metodą stykową, z
szerokich negatywów, widać radosne, a przynajmniej rozmarzone
twarze. Niemodne kreacje, niemodne fryzury i to miejsce urodzenia,
tak trudne do wypełniania w kwestionariuszach osobowych PRL-u. Bo
jak było pisać w rubryce- miejsce urodzenia – ZSRR, podczas gdy
wzrastało się w umiłowaniu polski i języka polskiego. Tragiczna
historia i parę pamiątek uratowanych przez nocą w której trzeba
było uchodzić z jedną walizką i porzucić te wszystkie sprzęty
i rzeczy świadczące o historii własnej i własnego kraju.
Nie
należy się więc dziwić, że propozycja wypożyczenia tych kilku
fotografii dla zeskanowania, na wstępie została przyjęta chłodno.
Decyzja dojrzewała latami, aż w końcu została podjęta.
Razem
z żoną podjechaliśmy wczoraj na jedno z krakowskich osiedli. Tu
od lat w scenerii regałów pełnych książek mieliśmy zaszczyt
zaprosić Ciotunię na ślub naszego najstarszego syna.
Wytaszczyliśmy
się na wysokie piętro, korzystając z dobrodziejstwa windy. Nie
byliśmy tutaj od lat, chociaż kontakt telefoniczny podtrzymywaliśmy
przez te lata.
Ot
po prostu Ciotuni nie odpowiada grecki model rodziny (wspominam
często film - Moje wielkie greckie wesele). W przedpokoju od lat za
dekorację robi lalka rodem z Groteski. Pamiętam ją, ponieważ już
przy pierwszej wizycie ujęła mnie swoją urodą. Na wstępie więc
zostałem pochwalony za dobra pamięć
Powitanie,
zaproszenie, wspominanie. Tak można by określić w punktach
przebieg tej wizyty.
Ciotunia
pierwszy raz widziała żonę na wózku i na tym oczywiście
skoncentrowała się rozmowa. I mnie dostał się komplement. Ponoć
nie zestarzałem się zbytnio.
-
Czas się dla Ciebie zatrzymał - powiedziała Ciotunia. Ale ja
doskonale wiem co to jest wychowanie wyniesione z dobrego domu.
Odwzajemniłem
komplement, mówiąc o srebrzystej farbie na głowie gospodyni. Tylko
porównanie fryzury do Marii Dąbrowskiej, wywołało głośny
sprzeciw naszej gospodyni.
Ponoć
gwiazdy kina niemego nosiły takie fryzury.
+
Niech będzie – poprawiłem się.
Nie
myślałem, że Maria Dąbrowska nawet wśród ludzi zawodowo
związanych ze słowem wywołuje kontrowersje.
Mogłem
jednak przypuszczać, po ostatnim przeczytaniu kilku książek o
dwudziestoleciu międzywojennym.
Piętnaście
sztuk zdjęć, według mojej oceny niższej rangi, zostało nam
powierzonych.
Pytanie
o babcine zdjęcia z dzieciństwa, o którym ja doskonale pamiętałem
zostało pominięte milczeniem. A z nieżyjącą od lat babcią
miałem doskonałe relacje, pomimo że była to babcia żony. Ona to
paliła papierosy w lufce i opowiadała swoje historie. A ja lubię
historię. Lubiłem i babcię. Kiedy w szpitalu amputowano jej nogę,
na pierwszej wizycie rozśmieszyłem ją do łez, ku zgorszeniu
reszty pacjentów. Bo któż to rży w szpitalu?, przeszkadzając
śmiechem w przeżywaniu własnego bólu.
Myślę
że jeżeli zdamy egzamin i powierzone piętnaście fotografii wróci
do właścicielki, „cudownie” odnajdą się kolejne. W
najbliższy weekend zrobię kopie.
Potem
wydrukuję, bo nie godzi się zdjęcia z trzydziestego ósmego roku,
trzymać w wersji elektronicznej. Potem każde z dzieci dostanie
komplet. Niechaj są świadomi swojej rodziny. Niechaj wiedzą nie
tylko dokąd zmierzają, ale co równie ważne - skąd.
Rodzina
to w końcu powód do dumy. Bez względu na to w jakim wojennym
exodusie uczestniczyła, albo właśnie ze względu na ten fakt.
Kiedy
wieczorem oglądaliśmy powtórnie te stare zdjęcia, odnajdywaliśmy
elementy urody odziedziczone przez chłopaków. Dobrze, że teraz
będą mieć coś materialnego, oprócz symbolicznej mogiły
pradziadka na Krakowskim cmentarzu.
Pewnie, że się nie godzi, a najlepiej by te kopie zostały wydrukowane profesjonalnie, w większym formacie, na jakims satynowym papierze, i oprawione w odpowiednie, stylizowane ramki :)
OdpowiedzUsuńBo albumy... kurzą się, rzadko są oglądane, jeśli zawierają zdjęcia nie dotyczące nas samych zwłaszcza.
Ma tam mały wykrojony na swoją miarę kącik pamięci.
UsuńPozdrawiam
Cześć Antoni, na razie robię próbę czy komentarz przejdzie. JerryW_54
OdpowiedzUsuńTo było przesłane z komputera z pracy, jak wrócę do domu to spróbuję z domowego, aby stwierdzić czy to on jest powodem moich kłopotów z komentarzami. Pozdrawiam, JerryW_54
OdpowiedzUsuńBardzo dobry pomysł z takim podarunkiem dla dzieci. Ukłon w stronę techniki, która pozwala na takie "fanaberie"/określenie żartobliwe/ ...Dawniej nie do zrealizowania.
OdpowiedzUsuńA swoją drogą, Antoni, takie poszukiwanie i "odkurzanie" korzeni o czymś świadczy... Chyba się domyślasz co mam na myśli?
Zawsze lubiłem grzebać się w korzeniach. Bez względu czy to herb, czy to pług, byłem z nich dumny.
UsuńPozdrawiam
Sporo mamy takich zdjęć w postaci papierowej, ale o wielu z nich już nie ma kto pamiętać.
OdpowiedzUsuńDobrze, że ocalasz od zapomnienia :)
Ciotunia nie uporządkowała jeszcze wszystkiego. czeka ponoć na wolną chwilę. Nie zwlekaj tak długo. Pozdrawiam
UsuńTu (u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl). Ja również miałem w swojej rodzinie taka ciocię Irenę (siostrę ojca)wokół wszystko się toczyło - wyjeżdżaliśmy do niej jako dzieci na wszystkie Boże Narodzenia, Wielkanoce i wakacje. To była taka oś naszego rodu - Koniecznych która wiedziała wszystko i o wszystkich z rodziny. Jej śmmierć w roku 2000 w wieku 83 lat bardzo mnie dotknęła, przede wszystkim dlatego, że nie mogłem pojechać nawet na jej pogrzeb, bo byłem wtedy w ośrodku terapii uzależnień w gliwickiej "Familli". Od tego czasu nie byłem w Rzeszowie, gdzie mieszkała ani razu. To bardzo smutna historia...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mirek
Po przeczytaniu Twoich książek podejrzewałem że chodzi o Rzeszów. Pozdrawiam
Usuń