Wychowany zostałem na bajkach Juliana Tuwima w tym i na tej obecnie kontrowersyjnej - Murzynek Bambo. Za naszych czasów była pozycją obowiązkową w elementarzu. Uczyliśmy się na pamięć wierszyka, a prymus którym kiedyś byłem otrzymał za recytacje piątkę. Tu ważna uwaga do oceny, w drugiej połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku ( boże jak to staro brzmi) nie było jeszcze szóstek. Zapałałem sympatią dla tego czarnego koleżki, bo dzieciom obcy jest rasizm, chyba, że są sterowane tym co słyszą w domu, a co namiesza im w tych małych główkach.
Dlatego też kłopotliwe i zadziwiające stało się późniejsze skreślanie z życia codziennego nie tylko samego Bambo, ale i nazywania ludzi o ciemnym kolorze skóry których do tej pory określaliśmy słowem - murzyn. W filmie Vabank pada określenie Pan Murzyn, chociaż akcja filmu toczy się przed wojną, drugą, światową. Portal etyka języka napisał, że osoby o czarnej skórze uważają słowo Murzyn za obraźliwe. Niesie ze sobą negatywne stereotypy, odziera z indywidualności, zwykłe jego użycie – odniesienie do rasy – nie jest uzasadnione. Zamiast Murzyn używajmy określeń odwołujących się np. do kontynentu – Afrykanin i Afrykanka lub do państwa pochodzenia – np. Etiopczyk i Etiopka. Mówimy przecież Polak i Polka, a nie białas czy biały.
Jak tak oglądam amerykańskie firmy to słowo białas czy czarny jest tam w powszechnym użytku.
Dodatkowo nikt tak jak jeden Afroamerykanin nie zwyzywa drugiego określeniem gorszym niż murzyn, bo niby idzie o ich sferę mentalną, a więc im wolno. Na czarnoskórego mieszkańca Ameryki mówimy więc jak już wspomniałem Afroamerykanin.
Mówią, że rasizm zaczyna się w słowach, a tak prawdę powiedziawszy to słowa są tylko artykulacją tego co już siedzi głęboko w nas.
Jedni mają ten rasizm w sercu, inni w głowie, a ja mam go głęboko w dupie.
Tak głęboko, że nie mam zamiaru prowadzić na ten temat dyskusji Ponoć im bardziej człowiek odżegnuje się od antysemityzmu, tym większy problem w nim drzemie. Kiedy o tym usłyszałem przestałem zabierać głos w sprawach które mnie nie dotyczą, choć już ktoś mi kiedyś powiedział - jesteś gorszy niż Żyd. Przyjąłem to jako komplement.
Gdyby jednak nie dotarło to do każdego to oświadczam: jestem przeciwnikiem rasizmu, ale zwolennikiem rozsądku.
Gadka szmatka, a ja nie o Murzynach czy Żydach chciałem dzisiaj, ale o cyckach.
Cycki czyli inaczej, bez tego rajcującego zabarwienia, piersi kobiece. Część kobiecego ciała która służy do karmienia dzieci, a przy okazji czyli w drugiej kolejności również do innych, wspaniałych rzeczy. Dlatego nie wiadomo z jakiego powodu stały się tematem tabu. Obecne trendy w bieliźnie czy kostiumach kąpielowych dowodzą, że najbardziej zakazanym dla pokazywania jest właśnie ta część którą matka karmi własne dziecko czyli sutek.
To, że do tego sutka podpinają się też dorośli, czyni ich jedynie naśladowcami, kopiami, w żadnej zaś mierze oryginałami.
Powiedzcie "cycek" w towarzystwie - zobaczycie jak zebrani na was spojrzą.
Poniżej chciałem Wam pokazać dwa różne spojrzenia na ten sam temat
Spojrzenie pierwsze za sprawą artykułu w Gazecie Wyborczej Artykuł Wyborcza.pl
... To miały być zwykłe zakupy. Oprócz masła kaliszanka Anna Kurpik kupiła w miejscowym Polomarkecie m.in. ciasto. Widok nazwy Cycki Murzynki na paragonie wstrząsnął nią na tyle, że zwróciła się z prośbą o interwencję do Wyborczej.
- Bulwersuje mnie to tak samo, jak nazwa ciasta Murzynek. Żyjemy w 2025 roku i takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Nie powinniśmy milczeć, tylko reagować, bo inaczej dajemy przyzwolenie, żeby takie nazwy w przestrzeni publicznej wciąż istniały - mówi Anna Kurpik.
Podkreśla, że nazwa ciasta to nie tylko przejaw rasizmu, ale także seksizmu. - Odniesienie do kobiecego ciała w tak wulgarny sposób pokazuje, jak głęboko w społeczeństwie zakorzenione jest uprzedmiotowienie kobiet. To utrwala obraz kobiety jako obiektu seksualnego, a nie pełnoprawnego człowieka - uważa Anna Kurpik. I dodaje: - Jeśli chcemy budować równość, musimy zacząć od edukacji Jej zdanie co do nazewnictwa podziela m.in. polonista prof. Piotr Łuszczykiewicz: Jak byśmy się czuli, widząc produkt pod nazwą Pośladki Białasa?
Uwagi do powyższego tekstu
Po pierwsze - Czy aby nie zyskać łatki rasisty od dzisiaj na moje ulubione ciasto powinienem mówić "Afrokakaowiec"? Czy wahadło poprawności nie przewaliło się już całkiem w drugą stronę? Po drugie - Jeżeli ciasto w naszym kraju miałoby się tak nazywać jak chce pan profesor to z pewnością była by to raczej "dupa białasa" by trzymać się konwencji. A ja bym zaryzykował i w ramach testu wypuścił próbną patię. Ponoć klienci głosują butami, a ja policzyłbym odważnych. W ten sposób określenie typu - dupcia do schrupania - nabrałaby nowego znaczenia.
Teraz dla równowagi chciałbym zaprezentować coś co jest skrajnie różne w podejściu do tematu owych odrzuconych jako wulgarne cycków. Tekst pochodzi ze strony labellasicilia.pl tytuł to Minnuzzi ri Sant’Àita – cycki Świętej Agaty ... A co to za tytuł zapytacie? Brzmi nieco dziwnie i kłóci się nieco: z jednej strony o cyckach z drugiej o Świętej! Tak to prawda Sycylia właśnie jest taka – pełna kontrastów i barw, pisana wydarzeniami zarówno historii jak i religijnymi, zawarta w kuchni i smakach. .... Chcę Wam opowiedzieć właśnie o minne di Sant’Agata (z dialektu sycylijskiego piersi) słodyczach, z których słynie Catania i pewnej legendzie skąd właśnie te cycki Świętej Agaty się wzięły. Moi Mili, zgodnie z legendą Agata pochodziła ze szlacheckiej rodziny sycylijskiej i już jako młoda nastolatka zawierzyła swoje życie Bogu. Quinziano, młody konsul, zakochał się w Agacie i chciał ją poślubić. Podczas dni spędzonych razem starał się przekonać Agatę, że życie cielesne jest pełne emocji i doznań, których Agata nigdy nie zazna jeśli swoje życie powierzy Bogu. Niestety Agata odmawiała przyjęcia jego argumentacji i tym samym zalotów. Zrozpaczony konsul, pod pretekstem braku lojalności ówczesnemu imperatorowi, wtrącił ją do lochu i zaczął torturować. Chciał aby w ten sposób Agata odstąpiła od „głupiej wiary” i uporu. Tortury nic nie pomogły dlatego konsul nie mogąc pogodzić się z faktem, że Agata nigdy nie będzie jego kochanką rozkazał wyrwać jej jedną z piersi. Agata, wykończona cierpieniami, umarła. Rok później została uznana za Świętą. Taka oto legenda, opowiadana jest w Catani i właśnie od tej wyciętej piersi wzięły swoją nazwę słodkości – w postaci małych babeczek podobnych do piersi – Minne di Sant’Agata. Jeśli kiedykolwiek zawitacie do Catanii – czego Wam życzę serdecznie – nie możecie zapomnieć spróbować tego regionalnego wypieku. Labellasicilia.pl - Artykuł o św Agacie
Cycki Świętej Agaty w pełnej krasie
Pomyślcie tylko, rzecz się dzieje w kraju w którym (pośrednio) siedzibę ma Ojciec Święty.
I on na to pozwala? Pozwala bo ta tradycja nie zabiera nic z istoty katolicyzmu.
No a widzicie proboszcza Waszej parafii jak propaguje jedzenie cycków świętej ?
Już widzę te marsze, różańce przed cukierniami i ekspiacje .
W naszym kraju wszystko musi być takie pomnikowo patetyczne, najlepiej z dodatkiem paru trumien.
Ze spiętymi pośladkami idziemy przez to życie i niechże kto spróbuje zażartować z naszej religii. Już my mu pokażemy.
Niechże naruszy nasze święte zapatrywania. Już my mu pokażemy.
Niechże będzie trochę inny od nas. Już my mu pokażemy.
A czy to nadmierne pokazywanie nie jest przypadkiem formą zaburzenia psychicznego zwaną ekshibicjonizmem?
Od razu prostuję a propos skojarzeń. To nie jest tak, że mi się wszystko z dupą kojarzy. Kiedyś może i tak było, ale z wiekiem doszły inne nie mniej uwagi warte elementy jak: sztuka, nauka i niestety polityka. Efektem tego jest między innymi to, że i skojarzenia mam bardziej zróżnicowane.
Ktoś powie - świetne Antoni rozwijasz się, inny zaś - Antoni zestarzałeś się.
W każdym z tych stwierdzeń jest część prawdy.
O jakie więc skojarzenia chodzi?
Zaglądając w zaprzyjaźnione blogi, zwróciłem uwagę na tekst Frau Be z bloga " Szprotki we włosach". Jest to z grubsza ujmując opis rzeczy znajdującej się w jej szufladzie w której trzyma różne tak zwane "przydasie" lub sentymentalne " nieprzydasie" . Z jednej strony niepotrzebne rzeczy, a z drugiej drobne odpryski życia, artefakty które uzupełniają i potwierdzają pewne zdarzenia z odległej nawet przeszłości własnej.
Któż z nas nie ma takiej szuflady? Może to być równie dobrze: półka, pudełko lub skrzynia z którą nie bardzo wiemy co zrobić, a próby jej uporządkowania kończą się powtórnym włożeniem na miejsce wszystkich beztrosko zgromadzonych tam rzeczy. Dlaczego o tym piszę, choć mogłem i skorzystałem ze swego prawa, publikując komentarz pod postem na blogu Frau Be? Odpowiedź jest nieco osobista. Dlatego, że czytając ten tekst, a szczególnie wykaz rzeczy znajdujących się w szufladzie, miałem przed oczami i w uszach występ Piotra Skrzyneckiego w Piwnicy Pod Baranami. Monolog nazywa się " Wyprzedaż teatru"
Ponieważ Piwnica pod Baranami często korzystała z oryginalnych tekstów, nawet sprzed setek lat dlatego też zastanawiałem się na ile ten tekst jest autentyczny, a na ile został wymyślony przez twórców piwnicznych. I tutaj pomocnym okazała się Internet. Za jego pomocą dotarłem do tekstu Jarosława Jot Drużyckiego pod tytułem takim samym jak ów monolog czyli "Wyprzedaż Teatru Piwnicy Pod Baranami "
Z zaskoczeniem odkryłem, że nie tylko ja miałem wątpliwości co do autentyczności tekstu. Autor nie szczędząc sił ani środków odkrył, że oryginalne ogłoszenie o wyprzedaży teatralnej naprawdę znalazło się w Gazecie Warszawskiej w 1820 roku.
Dla zainteresowanych pełny tekst ogłoszenia dającej się odczytać choć oryginalnej formie:
"Dyrektor teatru sławnego miasta N. ma zaszczyt donieść, że po długich trudach i pracach ma zamiar odpocząć i w tym to celu chce przedać pyszne swe zamki, ogrody, wygodne i obronne twierdze, piękny i cienisty las, kilka łąk usianych kwiatami i znaczną ilość rozkosznych domów wieyskich w czaruiących okolicach. Przedane także będą przez publiczną licytacyią wyborne sprzęty iego pałaców i inna ruchomość, a mianowicie: Morze z 12 wielkich wałów złożone, z których dziesiąty na nieszczęście cokolwiek iest uszkodzony; półtora tuzina ciemnych obłoków dobrze zachowanych, nadto iedna chmura przeszyta piorunem; śnieg doskonałey białości z naylepszego pocztowego papieru. Prócz tego dwa rodzaie śniegu cokolwiek ciemnieyszego z papieru ordynaryynego. Trzy butelki błyskawicy. Słońce zachodzące cokolwiek iuż przetarte, i xiężyc cokolwiek stary. Wóz tryumfalny złocony prawie nowy dwoma, smokami zaprzężony. Płaszcz purpurowy dla Semiramidy zrobiony, a który służył późniey Agamemnonowi, Menelausowi i innym bohatyrom. Cały ubiór dla widma, to iest koszula okrwawiona, poszarpany płaszcz z dwoma łatami czerwonemi, wystawuiącemi rany śmiertelne. Pióro zrobione do hełmu dziewicy Orleańskiey, a tylko raz używane. Chustka do kieszeni Otella i kilka par wąsów Baszów wschodnich. Wóz Kleopatry. Flaszeczka z winnym spirytusem, przydatna do wyprowadzenia duchów, wydaie bowiem wyborny płomień błękitny. Róż do użytku aktorów i aktorek. Trzy urwiska skał dobrze wypchane włosem końskim i dwa darniowe stołki z drzewa sosnowego. Wielki stos ze wszech stron podpalony, i kilka lat iuż palący się. Piękny niedźwiedź ociągnięty nowém płótnem farbowaném i dwie owce wypchane wiórem. Cały obiad, złożony z ciast z papieru kleionego, z kury także papierowey i t. d. Do tego należy kilka butelek z drzewa dębowego i owoce z wosku na wety. Pięć łokci łańcuchów z blachy wydających brzęk straszny i łatwo przerażaiących. Zupełna kollekcyia masek, drzwi zapadaiących, drabin z powrozów, stołów sędziowskich z długiemi kobiercami, słowem, wszystko co tylko potrzebne iest do wystawienia naynowszych widowisk. Kolebka, szubienica, ofiarnik Jowisza, studnia prawdy, i wielka liczba mieczów, puginałów, halabard, kiiów pasterskich, zawoiów Tureckich i czapek grenadyierskich. – Wszystkie te sprzęty można widzieć w samym teatrze między repetycyami i reprezentacyią."
Okazuje się że : Skrzynecki nie trzymał się co do joty oryginalnego tekstu (zresztą pytanie czy go w ogóle widział, czy też ktoś dał mu jedynie odpis), lecz nieco go zmodyfikował, dodając do tej ślicznej wyliczanki „dyrektora teatru sławnego miasta N.” jeszcze kilka rekwizytów, które również mogły być „przedane przez publiczną licytacyią”. A były to: „głowa lwa, która jeszcze ryczeć potrafi, tron, na którego stopniach zastygło jeszcze trochę krwi, i małe zielone puzderko, w którym można jeszcze znaleźć odrobinę laudanum”.
I to by było na tyle oprócz wniosków które nasunęły mi się tak przy czytaniu jak i pisaniu wspomnianych postów.
Po pierwsze: - Niby jesteśmy różni, a jak to mówiła poetka - różnimy się jak dwie krople czystej wody. Nie oszukujmy się każdy z nas gromadzi dowody na swoje istnienie w ten czy inny sposób, no może z wyjątkiem tak zwanych zakonów żebraczych, gdzie ilość posiadanych rzeczy własnych jest mocno ograniczona.
Po drugie: - To co dla nas istotne, dla innych bywa całkowicie niepotrzebne. Sam uczestniczyłem kiedyś w opróżnianiu mieszkania po zmarłej, która nie pozostawiła spadkobierców. Dotarłem do kilku takich szuflad pamięci, a ich zawartość bezceremonialnie wyrzuciłem do kontenera. Dopiero w nocy naszył mnie wątpliwości. Ot czyjeś życie znajduje się teraz na wysypisku. Nie czułem się komfortowo w tej sytuacji. Dobrze, że to nie ja podjąłem formalną decyzję. Może to śmierdzi znanym z historii powiedzeniem - Ja tylko wykonywałem rozkazy, ale czy było w tej kwestii inne wyjście?
I na koniec po trzecie jakby bardziej ogólne: - Internet jest nieocenionym źródłem wiedzy pod warunkiem, że pokonamy wewnętrzną niechęć dotarcia do niej. Kiedyś trzeba by było spędzić przynajmniej kilka dni w Jagiellonce, teraz jest na wyciągnięcie ręki i jedno kliknięcie. Tylko czy będzie nam się chciało?
Opadł już kurz po świętowaniu Dnia Kobiet. Nawet najbardziej zamknięty w sobie facet wydusił z siebie słowa podziwu nad połową naszego społeczeństwa podpierając się kwiatami z popularnego marketu. I w końcu kiedy na półki sklepowe w miejsce okazjonalnych wiązanek i czekoladek w promocyjnej cenie wkroczył jak do siebie zając równie jak owe prezenty czekoladowy, można na relacje damsko - męskie spojrzeć tak jak patrzy się na nie na co dzień.
I tu z pomocą przyszedł mi Antoni Relski który prawie 13 lat temu napisał tekst który pozwolę sobie tutaj przypomnieć. Jeżeli zaś ktoś woli oryginalny wpis to poniżej jest link dla tych co lubią odwiedzać archiwa O rozmowie z kobietami według .
O rozmowie z kobietami, według Antoniego 8 października 2012
"Ponoć konflikty wpływają ożywczo na każdy długoletni związek. W zasadzie to działają na każdy związek, a w tym dojrzałym pokazują partnerowi, że zależy nam dalej na tym układzie i jak to się mówi nie położyliśmy jeszcze na wszystkim lagi. Psychologowie i seksuolodzy piszą dodatkowo, że godzenie się po takim konflikcie, prowadzi do spontanicznego i udanego seksu. Seks jest ponoć w związku bardzo ważny, jak twierdzi cytowany całkiem niedawno profesor Lew Starowicz - już dwutygodniowa abstynencja seksualna prowadzi do osłabienia związku. Prawdę powiedziawszy informacją tą zostałem zaskoczony, sam mając na koncie krótsze i dłuższe okresy zaniechania, żeby o samej abstynencji nie wspominać. No cóż, świat zadziwia mnie nieustannie. Jeżeli życie nie funduje nam problemów trzeba więc te problemy samemu sobie wymyślać. Przecież to dla dobra związku. I najważniejsze trzeba ze sobą rozmawiać, bo rozmowy są zawsze twórcze. Ostatnio wybrałem się na zakupy. To nie jest żadna nadzwyczajna informacja, gdyż od ponad trzech lat to właśnie ja dokonuję wszelkich zakupów do domu. Trzymam żelazną ręką domowy budżet, co powoduje starcia i konflikty rodzinne. Kiedyś przy okazji rodzinnych konfliktów na tle oszczędności, próbowałem policzyć tak zwane szable, czyli moich sojuszników. Okazało się, że mogę podsumować to popularną historycznie kwestią – jeden przeciwko wszystkim. Rambo też sam zmagał się z przeważającą potęgą bez względu czy był to wietnamski czy radziecki komunista. Przyjmuję więc na klatę te wszystkie konflikty, wojenki i zwykłe zaczepki, ponieważ mam świadomość, że racja jest po mojej stronie. Moja racja, to słuszna racja, a nawet jak ktoś inny ma rację to moja racja jest mojsza. (Dzień Świra) Zawsze uważałem, że wydawać można tylko kwoty do wysokości posiadanych na koncie środków. A to i tak jest niespecjalnie bezpieczne. Czasami jednak rodzina, która z pewnością oglądała film „Rozmowy kontrolowane”, wydaje się być pod mocno jego wpływem. Jest tam taka scena, kiedy siedzący w barakowozie pracownicy piją sobie beztrosko wiśniówkę. - Wiśnia jest wiśnia – podkreśla ze znawstwem jeden, drugi zaś sylabizuje hasło zdobiące obskurne hale - Tyle podzielimy ile wytworzymy. Po chwili zaś dodaje - A jak ich Solidarność za łeb weźmie, to podzielimy tyle ile zdecydujemy, albo nawet więcej. O! „albo nawet więcej” to rodzinnie ulubione hasło. Teraz pewnie część Pań powie - o mój stary też jest takim sknerą. A może to nie sknerstwo, ale podstawowa umiejętność dodawania i odejmowania na poziomie podstawówki? Nie rozważając tego dylematu, biorę ze stołu karteczkę. Pod koniec miesiąca, cienkim ołówkiem skreślam te mniej potrzebne produkty. To się kiedyś nazywało gospodarowanie z ołówkiem w ręku. Specjalne kursy prowadziły oddziały Praktycznej Pani i Koła Gospodyń Wiejskich. Teraz Koła Gospodyń Wiejskich zajmują się komponowaniem piosenek w stylu niezapomnianego koko koko… A może już zapomnianego? W każdym bądź razie, korzystając z dobrodziejstwa początku miesiąca, robiłem zakupy według sporządzonej listy. Koszyk wypełniał się, a na trzymanej kartce coraz więcej ptaszków świadczyło o odszukaniu produktu na regałach hali handlowej. To sztuka, bo co rusz zmieniają tu ułożenie produktów. Na mnie nie działają te sztuczki i nie kupię powyżej zapisanej kartki. Chodzę natomiast po sklepie wyrzucając z siebie stek wyzwisk pod adresem pracowników marketingu, którzy uważają, że wkur..ony facet kupi więcej. Oświadczam - Nie kupi ! Jeszcze kasa, torby, auto i do domu. Telefonicznie zmusiłem Młodszego do bezinteresownej pomocy i po chwili dwie duże torby i dwie zgrzewki wody znalazły się na trzecim piętrze. Żona wjechała do kuchni i rozkładała towar w niższej połowie szafek, lodówce i w szafie przedpokojowej spełniającej funkcję spiżarni. Kiedy doszło do serków w ilości sztuk pięć, przeznaczonych na sernik z serków homo, żona spojrzała na opakowanie i odczytując napis - serek naturalny o smaku śmietankowym - spytała: - A nie było waniliowych? - Były ale chciałaś śmietankowe. Łaziłem po stoisku w te i nazad, bo wszędzie były serki naturalne, a tylko na tym ktoś mądrze napisał serek naturalny o smaku śmietankowym. - Chciałam waniliowe – odpowiedziała zdecydowanie - Golono, strzyżono – pomyślałem niemal natychmiast. Trochę pośpieszyłem się z wyrzuceniem kartki za zakupy. Nie wyrzucam jej zaraz na parkingu, przed sklepem lecz przynoszę do domu. Czasem zdarza się, że zaświadczy ona o mojej niewinności. Lepiej powiedzieć - o mojej racji - bo to ma zdecydowanie inny wydźwięk. Z doświadczenia w różnych dziedzinach życia wiem jednak, że udowadnianie swoich racji poza sądem, zwykle się nie opłaca. Niestety jest jeszcze męska ambicja, która nie kalkuluje co się opłaca, a co nie. Rzuciłem się do kosza na śmieci. Szybko przebiłem się przez stertę kartonowych i foliowych opakowań i zrządzeniem losu natrafiłem na papierową kuleczkę. Rozłożyłem ją ostrożnie, odnalazłem pozycję i spytałem - co tutaj jest napisane? - Śmietankowe – przyznała żona, zaraz jednak dodała - ale jak pisałam to myślałam waniliowe. - Wybacz, jak mogę odczytać w sklepie masło i zastanawiać się - co żona miała na myśli pisząc masło? - Odwróciłem się przezornie i szybko wyszedłem z kuchni, bo pewnie zegnał mnie wywalony język, którego w sposób charakterystyczny dla małych dziewczynek używa czasami moja ukochana żona. Sernik wyszedł jak trzeba, pomimo rozbieżności między myślą a czynem. Po latach wspólnego życia coraz mniej rzeczy jest w stanie mnie zdziwić, chociaż przewrotnie czasami mówię do Niej – Z biegiem lat zadziwiasz mnie coraz bardziej. Swoją drogą to tak do końca nie potrafię zdecydować się, czy opowiadam się za pierwszą czy drugą wersją o zadziwianiu"
Faceci mają inne priorytety zakupowe
Czy ewoluowałem przez te lata? No tak, teraz nie muszę targać zakupów na trzecie piętro, mieszkamy przecież na parterze. To dobrze, bo nie miałbym kogo wzywać na pomoc. Dzieci już z nami nie mieszkają. Ja dalej robię zakupy przy czym na tę chwilę mam już w tym piętnastoletnie doświadczenie. Byle promocją dalej mnie nie zachęcą i w dalszym ciągu biorę przygotowaną kartkę odkreślając wrzucony do koszyka produkt. Czasami decyduję się na jakaś ekstrawagancję ponieważ na starość facetom spada poziom testosteronu i stają się bardziej ludzcy w decyzjach i zachowaniu, choć niektórzy uważają, że z wiekiem cipieją. Niech im będzie.
Czasem żonę poniesie fantazja, a potem w domu okazuje się, że to ja błędnie odczytałem zapis.
Z wiekiem mózg płata nam figle. Wydaje mu się, że jest ekspertem i po dwóch czy trzech literach sam dopowiada odpowiednie słowo, czasami niewłaściwe. Staramy się by było z tego raczej kupę śmiechu niż emocji. Że w ten sposób unikam okazji do awantury, pogodzenia się i tak dalej?
No cóż, z wiekiem jestem coraz bliżej do stwierdzenia, że ten seks jest mocno przereklamowany.
Podkreślam - zbliżam się do stwierdzenia, póki co uważam jeszcze dzięki bogu co innego.
Kartkę z listą zakupów wyrzucam dopiero po uzyskaniu odpowiedzi na pytanie - Wszystko się zgadza?
To się nazywa doświadczenie.
Na koniec odpowiem na ewentualne pytanie, dlaczego akurat przypomniałem ten tekst? Inspiracją dla mnie była statystyka bloga która pokazała mi, że w okresie pomiędzy trzecim a szóstym marca tego roku tekst ten przeczytało 28 osób. Czyżby ktoś szukał tu jakiejś inspiracji przed Świętem Kobiet?
Temat jakby nie związany z piękną pogodą, jaką od kilku dni mamy za oknem. Kto jednak powiedział, że nie można o zasadniczych kwestiach myśleć w czasie pięknej, bezchmurnej pogody, kiedy tak samo z siebie chce się żyć.
Od pewnego czasu, a jest to pewnie związane z wiekiem, powraca w moich myślach motyw śmierci czyli odchodzenia. Być może wizyty u mojej 88 letniej teściowej z demencją znacznie to ułatwiają. Sto sześćdziesiąt kilometrów drogi powrotnej sprzyja taki rozmyślaniom. Po tym co spotykamy na miejscu rozmowa się nie klei. Żona siedzi załamana, a ja w nastroju filozoficznym. Być może okrzepłem nieco w tym temacie bowiem pięć lat temu uczestniczyłem w odchodzeniu własnej matki, choć ona odeszła tak naprawdę już kilka lat wcześniej.
Jakże bliskie moim myślom okazało się zakończenie książki Williama Whartona - "Opowieści rodzinne".
To z pozoru nudna książka w której autor opisuje swoich bliskich, wujków i ciotki. Mamy więc informację : kto, był czyim dzieckiem, kto z kim się ożenił i ile miał dzieci. Historia kariery zawodowej, zainteresowania i w końcu czas śmierci. Nuda powiecie. Z każdej jednej postaci umiał jednak Wharton wyciągnąć ludzkie cechy, nawet tam gdzie ja bym ich nie szukał.
Podoba mi się, że Wharton idzie moim tokiem myślenia, choć tak naprawdę to ja podążam za tokiem rozumowania autora. Któż z nas nie lubi gdy ktoś inny podziela jego tok myślenia. Nie jest to jednak taka dworska grzeczność, a pełen bólu ekshibicjonizm własnych przeżyć i ocen. Ponieważ każda z opisywanych w książce postaci wujów i cioć umiera, a co jest tylko znakiem upływającego czasu, autor pozwolił sobie w podsumowaniu na ogólne rozważania na temat odchodzenia.
Podsumowanie do bólu trafne dlatego też pozwoliłem sobie zamieścić tutaj te słowa z którymi się w pełni zgadzam i do których nie mam nic do dodania.
Niezorientowanym dopowiem tylko, że Wharton stracił córkę i zięcia w wypadku samochodowym z powodu wypalania traw na pastwiskach obok drogi. Przeżycia te opisał w książce - "Niezawinione śmierci". To czyni go w tych wypowiedziach jeszcze bardziej wiarygodnym. Oto fragment zakończenia książki Historie rodzinne Dom Wydawniczy Rebis Poznań 1998
". (....) Odchodząc mamy nadzieję, że zrobimy to z wdziękiem, zadając jak najmniej bólu sobie i tym, których kochamy. Jeszcze gorsza rzecz od przeżycia własnych dzieci może się nam przydarzyć, kiedy przeżyjemy samych siebie. A o to łatwo. Do kogo zawołać wtedy ,wujku”? Może do własnych dzieci, jeżeli się je ma. Jeżeli żyją. Lecz nikt nie lubi zatruwać życia tych ukochanych przez nas młodszych, ani życia ich dzieci; nie lubi wnosić w ich domy odoru starości śmierci Lecz pamiętajmy, że trudy lat zbyt często stępiają naszą wrażliwość, zwłaszcza wobec cudzych odczuć i potrzeb. Nie, niech nasze dzieci nie cierpią, jeżeli je naprawdę kochamy. Jednak kiedy nasze życie trwa dłużej niż nasza zdolność zadbania o siebie, to ktoś się musi nami zająć. Niektórzy sądzą, że to sprawa pewnego dobrze znanego całemu narodowi wujka, mianowicie wyśnionego Wuja Sama*. Lepiej jednak zaliczać się do szczęśliwców, zdolnych opłacić kogoś, kto zmieni pieluchy, opróżni basen, dopilnuje posiłku, uczesze, umyje zęby (jeżeli jeszcze są), pomoże w razie upadku, złamania nogi lub stawu biodrowego, kto zawiezie do szpitala w razie wylewu lub ataku serca; dopiero jeśli tego kogoś zabraknie, warto pomyśleć o Wujku Samie lub dzieciach. A jeśli i ich zabraknie, zostają jacyś najemni pracownicy w publicznym zakładzie, dla których człowiek jest tylko rodzajem pracy i odpowiedzialności służbowej. Jeżeli masz tyle szczęścia (lub pecha), że wciąż jeszcze jesteś przy zdrowych zmysłach, to najbardziej w świecie pragniesz miłości.
I najprawdopodobniej właśnie na to nie powinieneś liczyć. Trudno kochać kogoś, kogo się nawet nie zna albo - to już najgorsze – kogo się znało i kochało, a teraz nawet nie poznaje; jeżeli ktoś juź zapomniał, jak się nazywamy i używa wobec nas imion, których nie słyszeliśmy nigdy w życiu. Nie mówię tu o wyjątkach, o żadnych przypadkach skrajnych. Właśnie tak umiera wielu starych ludzi, którzy nie zdążyli umrzeć w porę. (...)
Spojrzałem na budzącą się z zimowego snu roślinność, przysłuchałem się świergotowi ptaków, pogładziłem po rozgrzanym futrze psa który ułożył się koło mnie w pełnym słońcu. Na koniec spojrzałem w niebo. Może jeszcze nie dzisiaj.
* Wuj Sam ( ang Uncle Sam) – narodowa personifikacja Stanów Zjednoczonych której początki sięgają wojny brytyjsko-amerykańskiej w 1812 roku ( Wikipedia)