31 marca 2011

Marzec 2011

30 marca 2011
Jeżeli podasz swoje hasło do skrzynki pocztowej, program odszuka wszystkich Twoich znajomych. Facebook nie będzie pamiętał  tego  hasła –  brzmi informacja  poniżej .  Jakoś nie wierzę  w takie zapewnienia. To tak jakbym zapewniał, że zamknę oczy i nie będę podglądał,  gdy Pamela Anderson w stroju topless, będzie myła samochód,  na placu przed moimi oknami.  Zbyt duża pokusa.
Jeżeli nie pasuje Wam Pam, to postać obsługującej węża i gąbkę  dopasujcie sobie sami.
Zaryzykowałem  i już po chwili komputer wyświetlił  prawie setkę nieznanych mi osób.  Patrząc na  zdjęcia  na profilach,  próbowałem wygrzebać w zakamarkach pamięci  choćby cieniutką niteczkę wspomnień. Epizody, sytuacje czy choćby pojedyncze obrazy.
Czyniąc te nadludzkie  próby porównania  zdjęć i osób  czułem, że prawie pęka mi ta żyłka w mózgu,  a efekty nadal  były nijakie. W stosunku do trzech osób  mam pewne podejrzenia znajomości blogowej, a reszta? A reszta to jest proszę państwa mgła, mgła  niepamięci co się kręci.  Sojka to raczej śpiewał o cudzie niepamięci  i cudem jest rzeczywiście,  że w wykazie” te osoby możesz znać” mam trzy procent potwierdzenia.  
Prywatność i anonimowość w sieci powoduje,  że znam kogoś o loginie „Ciupaga w plecach”, ale pierwszy raz słyszę, że jest to Pan Krzysztof Jarzyna ze Szczecina – szef wszystkich szefów.
Na pytanie -dołączyć do listy znajomych, czy może odpuścić sobie? , wybrałem opcję  „odpuść sobie”. Uważam że nie powinienem naruszać prywatności osób które maile do mnie podpisują   pseudonimem,  a cwany program  na  podstawie adresu  wyszuka  profil na Facebooku.
To  jak wynajęcie detektywa , tylko wirtualnego.
Ponieważ profil utworzyłem  pod swoim prawdziwym nazwiskiem (dla żadnego uważnego czytelnika nie jest chyba zaskoczeniem, że Antoni Relski  postać literacka,  której nazwisko przyjąłem jako pseudonim) oczekuję   tożsamościowej wzajemności.
Jakiś czas temu otrzymałem zaproszenie do grona znajomych,  od kobiety o pseudonimie powiedzmy „Truskawkowe Niespodzianka ” . Długo zastanawiałem się nad tym co mam zrobić.  Przyjąć, odrzucić. Pani Prezydentowa nie miała jeszcze w tej sprawie wypowiedzi w Lekcji Stylu. Zaryzykowałem więc takiego maila
> Witaj  Truskawkowa Niespodzianko.
> Dzisiaj dostałem Twoje zaproszenie do grona znajomych.                                                                         > Odnalazłaś mnie na Facebooku  pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem.
> Znam Cię tylko pod artystycznym pseudonimem , ładnym ale jednak
> pseudonimem.
> Bez urazy proszę,  ale tam gdzie żyję ja jako ja, oczekuję takiej samej
> otwartości od moich przyjaciół. To  chyba uczciwe?
> Moje milczenie nie wynika z niechęci czy innych podobnych powodów ale
> z zasad którymi się kieruję.
> Że zaliczam Cię do grona moich sympatycznych znajomych, świadczy ten
> e-mail w którym wszystko tłumaczę.
> Jeszcze raz trzymaj się ciepło i realizuj swój plan na życie.
> powodzenia
AR
Kiedy naciśniesz klawisz Enter nie ma już możliwości  anulowania operacji. Poszło w sieć.
Jakiś czas potem otrzymałem wyjaśnienie sytuacji.  Szanuję to, nawet rozumiem , ale zasady to zasady.  Nasza znajomość,  co przyznaję z żalem podupadła , a szkoda.
W efekcie obecnie wykorzystuję opcję  „do zamrażarki” i  „nie informuj autora”.
Bo przecież niemożliwe  jest, żeby Nina Simone chciała być moją znajomą. Z dwóch  przynajmniej powodów: po pierwsze, dlaczego akurat ja?  A po drugie, Nina Simone nie żyje od ośmiu lat.  
Tak jak James Dean, chociaż jego akurat chciałbym mieć jako znajomego. Oczywiście myślę  o oryginale.
Machmud  z Algierii stojący na zdjęciu w otoczeniu pięciorga rodzeństwa zaklina się, że mamy wspólnego znajomego. Jeżeli nawet,  to co to zmienia ?
Wyrosłem ze słupków statystyk. Nie kręcą mnie dziesiątki znajomych. Wystarczy jeden, który poda rękę w odpowiedniej chwili.  
I ta wynikająca z wieku ostrożność. Bo już wiem że nikt mi nie da za darmo. Nie wysyłam  pustych SMS-ów na ogólnie znany numer, ani nie korzystam z prezentacji popartych prezentem.
Nie chcę być członkiem , a tu co chwila  jakieś stowarzyszenia, kluby, i grupy nie tolerujące i popierające.
I tylko w tym natłoku znajomych człowiek czuje się  coraz bardziej  samotny.
Nie dalej niż wczoraj usłyszałem informację o śmierci młodej dziewczyny i dojrzałego duchownego      ( dlaczego nie napisałem - dojrzałego faceta?). Sprawcami byli  nowo poznani Internetowi znajomi.
- Uważaj - ostrzegła żona -  masz tylu nowych znajomych w sieci.  Kogoś mogą ponieść emocje.
No proszę całkiem realna zazdrość z powodu wirtualnych znajomości.
Osobiście znam  tylko Mirka, ale On jako ostatni hippis zamiast wojny wybiera pokój.
O co mogliby mieć do mnie pretensję? O brak wpisu  na koniec trzeciego dnia od ostatniej publikacji?
Cza może za głos rozsądku na puszczy?  Wiadomo wszak co znaczy - wołać na puszczy!
Poza tym na zasadach równowagi, to ktoś po tamtej stronie kabla może podejrzewać,  że jestem zakonspirowanym  fetyszystą, a co najmniej  (sądząc z paru kolejnych postów) seksoholikiem.
Ryzyko jest, ale czym jest życie bez odrobiny ryzyka.
Życiu  trzeba stawiać czoła, a odrobina odwagi nie zaszkodzi .
Ale co to jest odwaga? i kto może się do takich  zaliczyć?.
Wiele lat temu  Bogdan Smoleń uważał się za odważnego ponieważ  jak o sobie powiedział :
- Ja jestem odważny. Trzy razy spałem ze striptizerką.
Czy z biegiem lat, z biegiem dni zmieniło się pojęcie odwagi?  I co to ma wspólnego z prywatnością na Facebooku?

   

Antoni Relski
24 komentarzy
26 marca 2011
- O pół godziny dłużej – stwierdziła  młoda dziewczyna w  telewizyjnej reklamie.
- Codziennie inaczej - zapewniła druga.
- Dzisiaj aż trzy razy -  wyliczyła,  o ile dobrze pamiętam trzecia.
Tutaj pomyślałem, że  chodzi  o wiosnę, ewentualnie oparte na piżmie jakieś ekstra perfumy.
Bo cóż innego trzeba  facetowi,  oprócz zgody samej zainteresowanej.  Niektórzy nawet  takiej zgody nie wymagają, a  jakiś czas temu  nazywało  się to przełamywaniem „przyzwoitego oporu”.
Teraz mieści się w kategorii molestowanie, a to już o włos od gwałtu. Łonowy włos jeżeli mamy trzymać się konwencji.  Kiedyś tam damskie „nie” oznaczało ponoć  „być może” .  Obecnie  „nie” znaczy nie, nawet jeżeli piękne młode ciało okrywa raptem pięć centymetrów kwadratowych tkaniny. Słowa okazują się we współczesnym  seksie bardzo ważne.  Spróbuj skończyć  po haśle „nie kończ teraz” , albo nie skończyć na „teraz, teraz , teraz”  Szczytowanie na życzenie rzeczywiście  bywa stresujące.  Do obowiązków wynikających z posiadania pracy, rodziny, dzieci, psa lub kota, dochodzi obowiązek orgazmu  na komendę.
Czy jeżeli nacisk położony jest na ilość, nie cierpi na tym  jakość?
Postanowiłem zgłębić temat. Reklama kieruje nas na stronę internetową.
 Spoglądam,  a tam?
Oczywiście obowiązki
…Jesteś zmęczony codziennym natłokiem obowiązków?
Prowadzisz stresujący tryb życia…
…a wieczorem Ty i Twój przyjaciel nie macie na nic ochoty?
Odzyskaj wiarę w Siebie  z  kółeczkiem  ze strzałką w górę ( tutaj  powinna być nazwa specyfiku)
Powiedz  „Nie!” niezręcznym sytuacjom! Nigdy więcej przykrych niespodzianek! Teraz zawsze możesz być pewien swojej męskości!
  „Nazwa kółeczka za strzałką ”  doskonale trafia w potrzeby prawdziwego mężczyzny!
Stres?
Zła dieta?
Życie w ciągłym pędzie?
Alkohol i inne nałogi?
Nie tylko Ty borykasz się z tymi problemami! Większość naszej męskiej  populacji jest na nie narażona… Każdy z nas czasem potrzebuje „wsparcia” w ciężkiej sytuacji TERAZ mamy dla Ciebie IDEALNE rozwiązanie – Kółeczko ze strzałką w górę….
Czyż powyższy tekst, zaczerpnięty ze strony internetowej jest  nie przypomina reklamy leku antystresowego w stylu - „ i wtedy koleżanka dała mi persen”
Już widzę taką reklamę : Skapcaniały facet siedzi na fotelu i mówi:
- Stres, Zła dieta, Życie w ciągłym pędzie. Alkohol i inne nałogi nie pomagały. Miałem wszystkiego dosyć. Myślałem o ostatecznym rozwiązaniu i wtedy kumpel poradził mi  „Kółeczko ze strzałką”
I znowu wróciły kolory życia . A moje bzykanie było doskonałe.  
Co trzeba zatem  zrobić aby wróciły kolory życia?
SPOSÓB UŻYCIA: 1 kapsułka dziennie, podczas lub po posiłku, popić wodą. Nie przekraczać zalecanej porcji do spożycia w ciągu dnia. Zaleca się przyjmowanie preparatu wg indywidualnych potrzeb, do godziny przed stosunkiem. . .
Pamiętajmy „do godziny przed stosunkiem”,   bo w przeciwnym przypadku pojawisz się na romantycznej kolacji z nieco nietaktownie wypchanymi  spodniami,  albo dopiero w taksówce  do której wsiądziesz po tym,  gdy kobieta wywali Cię z domu za to,  że  nie spisałeś  się  chwilę wcześniej.
Sposób użycia przypomina mi  ulotkę jakiegoś środka do nawożenia  trawnika, wyznaczał nam ile godzin przed deszczem powinniśmy go zastosować.
Z reklamy  środka  na pojedyncze źdźbło  wynika,  że prawdopodobieństwo wzwodu jest większe niż wspomnianego deszczu
- Przygotuj się na weekend -  grzmi panienka z reklamy.
 A ja kupuję butelkę wina,  zapachowe świece czasem coś delikatnie na ząb.  Aromat  świecy  uwalnia od stresów, wino wzmaga krążenie i z reguły wszystko wychodzi.  Mam również przygotowany wariant  awaryjny.  W razie czego zawsze można się poprzytulać.  
Kobiety. Przecież kochacie to przytulanie. Ba macie za złe,  że zaraz po seksie  portki na tyłek i do pilota TV. A tu trzeba objąć męskim ramieniem , pocałować w uszko i powiedzieć jak zapewniacie nam  pięknie i kompletne życie .
Wracając do ulotki   
Są i środki ostrożności: … Preparat przeznaczony dla osób dorosłych, niewskazany dla dzieci, kobiet w ciąży i karmiących…
Fakt wzwód może przeszkadzać podczas lekcji WF zresztą podczas  Biologii i  Polskiego również.  Tylko matematyka jest dyskusyjna.  Z kobietami karmiącymi nie dyskutuję  ograniczenia wynikające z karmienia piersią rozumiem
Jest również  ostrzeżenie standardowe:
Nie stosować w przypadku uczulenia na którykolwiek ze składników preparatu.  
A gdzie   ostrzeżenie,  że mechaniczne podejście do seksu grozi nam tym, że powoli zamieniamy się w bezduszne maszyny  bijące kolejne rekordy możliwości.
Mam pomysł dla producentów  seksualnych pomocy. Już widzę  te reklamy:
Pierwszy na świecie kompas do wyznaczania punktu G.  Wasza partnerka będzie zachwycona.
Albo takie urządzenie w stylu  wykrywacza metalu.  Mały lokalizator, my ze słuchawkami na uszach,  a na klawiaturze możemy wybrać czy chcemy odszukać punkt  C , D , czy G. Będzie  to opcja rozwojowa po wgraniu w przyszłości specjalnego softa  poszuka u naszej partnerki również punktów  H i K. że nie ma takich punktów ? A ze trzydzieści lat temu , kto słyszał o punkcie G?
Kobiety będą zachwycone dając upust  swej  radości w telewizyjnych reklamach, tylko faceci poczują się potraktowani nieco instrumentalnie.
Ale może i na to wymyślą jakieś tabletki.
Aby moja wypowiedź była kompletna – nic nie mam przeciwko medycznemu wykorzystaniu  zdobyczy medycyny, ponieważ pewien odsetek mężczyzn cierpi na z powodu  tej niemocy.

A póki co dzisiaj kładziemy się o godzinę wcześniej,  bo i jutro o siódmej będzie już ósma.
Zmiana czasu. Kolejna coroczna.
Najbardziej na zmianie czasu cierpi moja żona, bo w związku ze zmianą czasu tradycyjny poranny wzwód następuje u mnie w czasie jazdy  do pracy. Przynajmniej  do czasu gdy się nie przestawię.  
Będę miał okres. Przejściowy.

Antoni Relski
38 komentarzy
22 marca 2011
- Co tam Panie w Polityce. Chińczyki trzymają się mocno?  Ten i inne cytaty mogłem  przypomnieć  sobie dzięki kanałowi TV Kultura  i nagrywarce. Bo oczywiście film nadano w czwartek o 22.45 czyli w sam raz  dla pracujących na pierwszą zmianę. A ja mam coś takiego że jak leci Weselę to muszę obejrzeć. Żona zdiagnozowała  u mnie z tego powodu jakąś jednostkę chorobową.  W zeszłym tygodniu nagrałem Ziemię Obiecaną,  chociaż bardziej odpowiada  mi pierwsza wersja  i naprawdę nie wiem dlaczego nasz świeży  Laureat Orła Białego postanowił film ugrzecznić. Bo we mnie jest seks - śpiewała niezapomniana Kalina Jędrusik,  a mnie trzeba było lat by to zrozumieć i docenić. Tak się jednak w życiu składa,  że rozumiemy za późno i cenimy po fakcie.  Powoli, powoli zbiera mi się filmoteka domowa  według mojego własnego pomysłu. Niczym inżynier Mamoń  (Rejs także posiadam) lubię te filmy,  które już kiedyś widziałem. Konieczność oglądania dotyczy również Chłopów oraz Lalki.
- I tak  do zaje…  jak  stwierdził  syn  Adasia  Miauczyńskiego w filmie „Nic Śmiesznego”.  
Ewolucja, albo jak kto woli starcze skrzywienie spowodowało,  że kiedy dzisiaj miałem wybór  pomiędzy  między   Chuckiem Norrisem  na TVN7  a  Stevenem Seagalem na Polsacie,   wybrałem  zupełnie coś innego.  A jeszcze dwadzieścia lat temu,  po filmy z Norrisem  nagrane w siedemnastej kopii  VHS wybierałem się w każdą  sobotę pod  Elbud na Wadowicką. Funkcjonowała tam wtedy   jedyna w Krakowie   giełda komputerowa i RTV. Teraz  po prostu zmieniam kanał. Mam ich sześćdziesiąt, a okazuje się,  że nie ma czego oglądać.
Nie gustuję w grach komputerowych, chociaż od czasu do czasu coś o nich czytam, żeby wiedzieć w którym kierunku zmierza świat i co to jest konsola PS-3. W Internecie znalazłem reklamy gier komputerowych,  chyba na komórkę o ile moja znajomość branży na takie stwierdzenie pozwala.
Pierwsza  z gier nosi tytuł „Mokry Fred”. To z pewnością  gra dla ludzi w wieku  +18,  ponieważ określenie „Marszczyć Freda” to jeden z zabawnych synonimów  onanizmu.  A więc  ”Marszczyć Freda”, „Polerować hełm”  czy „Męczyć krasnala”  oznacza dokładnie  to samo .
Czyżby „Mokry Fred”  to jakaś  kolejna część sagi?
  
A później to dopiero zaczęło mi się kojarzyć.
Druga gra reprezentuje  zdecydowanie inną tematykę,  chociaż nie do końca. Gra nazywa się „Mocher i Paszcza” z dopiskiem „ ostateczna rozgrywka” .
Jak widać dla niepoznaki "moher" napisano przez ch.
O ile kto to jest Moher? wie w tym kraju  każde dziecko, o tyle Paszcza okrywa się nutką tajemnicy.  Chyba że chodzi o Paszczaki – gatunek ssaków leśnych,  żerujący przy leśnych parkingach , szczególnie w pobliżu ciężarówek typu TIR. Stąd  bierze się również pewne  logiczne  dookreślenie.  I jeżeli twórcy gier wybrali na bohaterów gry  tych z moich skojarzeń,  to zapowiada się ostro, a wszystko dodatkowo  w technice 3D.
Nie wierzę w określenie „Ostateczna Rozgrywka” czeka nas na pewno ‘Moher Reaktywacja”.Aż strach się bać.    
 
A jeżeli ktoś spojrzał w oczka tego zwierzaczka na rysunku powyżej  i uważa, że wszystko kojarzy mi się inaczej i jest to  jakaś  jednostka chorobowa, to podpowiadam A może  tak działa wiosna?  
Antoni Relski
27 komentarzy
18 marca 2011
Cały jest żółto-niebieski, z chromowanymi dodatkami. Dwa hamulce i żelowe siodełko pod ponad półwieczny tyłek. Dodatkowo dwadzieścia jeden przerzutek  i wszystko to do dyspozycji jednego człowieka – mnie. Kupiony kilka lat temu rower  służyć miał rekreacji i  pewnym  osiągom,  które pobudowałyby ego  faceta w mocno średnim wieku. Już po paru wypadach do Tyńca trasą nad Wisłą,  a szczególnie w czasie powrotu,  zdałem sobie sprawę z faktu,  że osiągnięciem będzie już sama rekreacja. Ta również stanęła pod znakiem zapytania ponieważ domowy klub cyklistów rozpadł się.  Najmłodszy przerzucił się na rower do skoków  tak zwany dirt jumping  i szerokim strumieniem olewał rekreację. Mnie z kolei skoki ze schodów pod Dworcem PKP zupełnie nie odpowiadały,  z powodu buchającej  jak wulkan,  w takich chwilach  wyobraźni.  Poza tym na takim rowerze z dwudziestocentymetrowym  skokiem amortyzatora  i  malutkim wciskającym się w tyłek siodełkiem, nie ma mowy o żadnej rekreacji.
Straszy porzucił rower na rzecz biegania i targał z Olszy nad Wisłę lub przez Rynek na Kopiec  i z powrotem. Bo gdzie Krakus może się wybrać?
Wprowadzał to potem do komputera , a trasę biegu ze wszystkim parametrami  wprowadzał  w jakimś programie  w Internecie. Patrzył  później na wydruk i osiągał kolejną satysfakcję porównywalną chyba tylko z wielokrotnym  orgazmem.  Co prawda  nigdy nie przeżywałem  osobiście wielokrotnego orgazmu, ale  skromnie powiem,  że z bliska widziałem jak on wygląda. Pozostańmy jednak tym razem przy tematyce rowerowej.  Od czasu kiedy żona zamieniła dwa koła na cztery i spędza na nich całe życie, nie mam kompana do rowerowych wycieczek. Z tego powodu w ubiegłym roku rower parkował na moim balkonie  tylko dla samego parkowania,  a ja mówiłem do siebie – może jutro, może w niedzielę. Z tego stania zaśniedziały mu śrubki i zmatowiały chromy. Pewnie gdybym był posiadaczem  harleya,  byłby to wystarczający powód do samobójstwa,  lub przynajmniej środowiskowego ostracyzmu.              
Nowa praca nie wymusza ode mnie garnituru ani krawata,  tak więc dojrzałem dla siebie nową szansę.
Będę jeździł do pracy rowerem , zdecydowałem i oznajmiłem w domu
Nie wywołało to żadnego wrażenia na zebranych. Jedynie  Młody spojrzał na mnie znad klawiatury i sceptycznie przymrużył oko.
No tak. Tradycyjny brak wiary.
Jednak  już następnego dnia,  wywiozłem w bagażniku sprzęt do. W pracy korzystając z kilku chwil wolnych, umyłem doczyściłem i trochę wypolerowałem zeszłoroczne zaniedbania. Wpuściłem trochę ożywczego powietrza w rowerowe dętki, angażując służbowy kompresor i znów mój rower był jak mój.  Teraz tylko okazja, która powinna się nadarzyć.
 Nadarzyła się już trzy dni później.
Samochód wymagał przeglądu technicznego, przy okazji wymiany paska rozrządu i zerwanej linki hamulca ręcznego.
Ostawiłem wóz do warsztatu, zarzuciłem  plecak na ramię i ruszyłem w drogę do domu. Rowerem!
Rano czujnie zamieniłem czarną skórzaną aktówkę na plecak, ponieważ  z taką  walizą na rowerze  wyglądałbym raczej komicznie. Pierwsze pokręcenia  zębatkami wypadły jako tako,  ale już po  czterystu metrach mięśnie zaczęły protestować.
- No dobra, wystarczy. Pamiętasz jak się jeździ na rowerze więc złaź natychmiast! – krzyczało moje ciało.
 Nie dałem się wcale i ani trochę. Zmieniłem przerzutkę i dalej. Mięśnie ud cały czas podpowiadały mi zakończenie eksperymentu, włączając  do pomocy mózg. Na wysokości przystanku  autobusowego zaczęły targać mną wątpliwości. Może rzeczywiście zejść i zdać się na MPK. Nie pozwoliłem się jednak namówić na takie rozwiązanie. Nawet gdy płuca   chciały mnie przekonać,  że nie mają już takiej pojemności jak kiedyś.
Dojechałem do domu.
 - O mój mąż na rowerze - powiedziała na przywitanie żona, bardziej do  rehabilitanta niż do mnie .
Zmieniłem  koszulkę,  ponieważ ta nosiła ślady mojego tegorocznego debiutu rowerowego.
Sądząc po wadze mokrego  t-shirta  powinienem właśnie wrócić co najmniej z Myślenic.  Trudno, początki są ciężkie.
Następnego dnia wstałem wcześniej niż zwykle. Zebrałem się w sobie i zmniejszyłem ilość odzieży. W końcu rozgrzeję się w ruchu.  Zapasowy t-shirt do plecaka i w drogę.
Dzięki sieci ścieżek rowerowych  poruszałem się w miarę swobodnie.  Dzięki wczorajszej próbie byłem przygotowany na reakcję obronną organizmu.
Mięśnie i  płuca odezwały się wkrótce zgodnie z oczekiwaniami, ale mózg nie wszedł z nimi do spóły.  Zaraziłem go ambicją i zadowoleniem z pokonanego dystansu.  Dopiero kiedy wspinałem się na most na Wiśle, wszyscy oni zgodnie zakrzyczeli
- Antoni ! Ciebie chyba porypało.
Mieszałem w przerzutkach  i udało się . Jazdą w dół od środka mostu udobruchałem wewnętrzne organy.  A potem już tylko kawałek bez chodników i rowerowych ścieżek. Całkiem  konkretny strach  towarzyszył mi,  kiedy ciągniki siodłowe z naczepą, a nawet tylko autobusy  wyprzedzały mnie na wąskiej drodze.  Zaufanie i przekonanie , że kierowca dobrze obliczył długość pojazdu nie było bezgraniczne. Udało się jednak, a dojechałem pół godziny przed czasem.
Tak jak przypuszczałem, koszulka do zmiany. Siadłem przy ciepłej kawie, ale czułem się  jak po dwóch piwach. Dotlenione płuca, mijane pejzaże brzegów Wisły tak na mnie podziałały, tłumaczyłem sobie  pozytywnie reakcję organizmu.  A kiedy w połowie dnia usłyszałem,  że spada temperatura i możliwe są opady deszczu wiedziałem już,  że jak zwykle jestem pechowcem.  Przecież jeszcze przedwczoraj było ponad piętnaście stopni na plusie.    Zadzwoniłem do warsztatu
- Nie wyrobię się na dzisiaj, jutro jest bardziej prawdopodobne – usłyszałem w słuchawce.
Zapakowałem ciało na rower i udałem się w drogę powrotną. Teraz  spotkało mnie zaskoczenie, gdyż korzystając z poboczy minąłem korek stojących w kolejce samochodów i szybko znalazłem się na  dedykowanej rowerom ścieżce. Droga z pracy  jest zdecydowanie krótsza, a i po drodze  mięśnie nie stawiały się już tak strasznie i płuca przestały udawać,  że są takie małe. Najważniejsze to przełamać opór. Podjechałem pod dom i prawdę powiedziawszy najbardziej zmęczyło mnie wynoszenie sprzętu na trzecie piętro.  Spojrzałem na zegarek. Uwzględniając, skróty, ścieżki rowerowe i przejścia dla pieszych , byłem w domu o tej samej porze co zwykle.
- Masz dwie wiadomości, dwie nowe wiadomości – powitała mnie żona tekstem znanym z  telefonicznej poczty głosowej.
- Po pierwsze. Starszy zwrócił Ci uwagę na  brak kasku.
Tak to moje zastrzeżenia wobec niego wróciły do mnie jak bumerang.
A druga od Młodszego. Powiedział że …. W tym momencie drzwi otworzyły się i wszedł Młodszy.
- Nie wiem jak Ci powiedzieć – wyrzucił z siebie - Jak czuję, czy grzecznie?
- Powiedz mi w grzecznych słowach,  co  czujesz – zaproponowałem.
Tutaj odbył się wykład o nieodpowiedzialności  niektórych,  którzy bez przygotowania wybierają się w trasy rowerowe, nie bacząc na to,  że tuż za progiem czyha na nich wylew udar i zawał.
Ocho !  Młodszy niepokoi się o kondycję banku.
- To co robię jest chyba dobre dla mojego serca. Szczególnie, że nie jeżdżę do pracy w towarzystwie młodej laski przed którą wypada się popisać.
Tu zagrałem trochę na pokaz,  ponieważ w  dalszym ciągu szukałem sobie kącika,  aby wzorem jednego z bohaterów filmu „ Gwiezdni Kowboje” - wypłakać się w samotności z powodu zmęczenia.
Następnego dnia, wszystko miałem zaplanowane.  Leżałem dłużej, wstałem później.  Zakwasy już  nie bardzo dopiekają, a otrzeźwienie przyszło, gdy spojrzałem na termometr.
Cztery stopnie . To nie najlepszy pomysł na rower, a  ja nie byłem przygotowany z komunikacji  miejskiej.
Rękawice rowerowe z obciętymi  końcówkami palców  to kiepski wynalazek. Wiało tak,  że zsiniały mi paznokcie,  a po drodze minąłem tylko jednego rowerzystę,  który sądząc z dopiętego wózka podróżuje  tym sprzętem nawet w styczniu.
I tylko otuchy dodała mi jedna młoda  panienka, biegająca  środkiem zadrzewionej alejki. Kiedy mijaliśmy się,  pomachała  do mnie ciepło. O kurcze jak na szlaku.
Odmachałem  energicznie i zaraz podkręciłem  obroty.  Rzeczywiście  nie powinienem jeździć w młodym damskim towarzystwie.
Wiatr nasilał się  i zagłuszał nawet radio,  które  zaordynowałem  sobie  na zagłuszenia wiatru.  Szum przebijał się przez wiadomości w taki sposób,  że czułem się jakbym uczestniczył w jakimś ambitnym survivalu.  Apogeum przyszło na moście,  na środku mostu. Wiatr wyrwał mi słuchawki z uszu i niebezpiecznie zbliżył mnie do bariery. Siedzący za kierownicą wypasionych bryk kierowcy,  patrzyli na mnie z poczuciem wyższości lub litości. w zależności od modelu .
A przecież sam sobie zgotowałem ten los.
Dojechałem nim pierwsze płatki śniegu z deszczem uderzyły o ulicę.
W związku z brakiem jakiejś linki, moje auto pozostawało w warsztacie. Ja obmyślałem  strategię  powrotu do domu.  Łaskawość natury spowodowała jednak,  że udało się to w miarę sprawnie. Teraz może być  tylko lepiej.
Złośliwość  przedmiotów polegała zaś na tym,  że gdy tylko siadłem w fotelu i złapałem pierwszy głębszy oddech, zadzwonił telefon.
- Dowieźli  już tę linkę i auto gotowe.
- Szkoda że teraz Pan mi to mówi. Warsztat znajduje się w połowie drogi do pracy.
Poddałem się, zresztą zaczęło lać. Zmarznięty rower stał na balkonie połyskując kroplami deszczu,  które osiadły na ramie.  
Młodszy podrzucił mnie samochodem starszego,  które to auto odgruzowałem po zimowym porzuceniu.
Opłaciło się
W warsztacie  Główny Mechanik zastosował jakiś japoński chwyt,  który zgiął mnie w pół  i bezsilnie powalił na krzesło. I to bez użycia siły. Wystarczyło, że powiedział ile mu wyszło z podsumowania.  Dwa razy więcej niż przewidywałem.
Za to moje stare auto jest jak nowe.
I siedzenie nie wpija się w tyłek.  A jednak gdy tak wracałem  autem poczułem,  że coś straciłem oprócz kasy za naprawę. Powoli  jazda rowerem zaczynała mi się podobać.
Zdecydowałem.
Poczekam tylko na poprawę  pogody. Nike musi być od razu lato.  Ot tak od dziesięciu – dwunastu stopni, to już chyba można .
Serce i cholesterol to jedno,  a walka z siłami  przyrody i własną słabością  przy pomocy dwóch pedałów, to drugie.  
I ta machająca  panienka  na asfaltowej alejce pośród lip - bezcenne.
Za wszystko inne zapłacisz Kartą Master Card
Antoni Relski
33 komentarzy
15 marca 2011
Od dawna dzielił nas stosunek do historii. Nie tej starej, ale najnowszej, a sama postać Generała  rozpala nas  do czerwoności. Z tym, że ostatnimi czasy na ten temat wypowiadają się osoby które prawdę o tamtym okresie znają wyłącznie z materiałów pisanych.
 Ordery Orła Białego wieszane są na szyjach bohaterów, bądź zdrajców, w zależności od podejścia do historii. Nie byłoby pewnie w tym nic dziwnego,  ponieważ frakcje i opcje polityczne nie są polskim wynalazkiem. Nam udało się jednak dzielić w tych kwestiach, które powinny łączyć i umacniać nasze poczucie  więzi narodowej.
I krzyż zaczął nas dzielić zamiast łączyć,  czego już naprawdę nie potrafię zrozumieć.  Ja  wychowany  w jego cieniu, jednak pełen szacunku dla inności wyglądu, wyznania, zainteresowań. Wszyscyśmy  ponoć dziećmi bożymi, bez względu na  sposób  w jaki sobie tego boga wyobrażamy.   
Jeżeli  potrafi  podzielić nas wspomniany krzyż, oraz  czerwień i biel sztandarów, czy jest coś co potrafi łączyć?
Ktoś zaraz zarzuci mi sprowadzenie rozmowy do poziomu szamba, a wiadomo,  że szambo perfumerią nie jest, ale do wczoraj uważałem że piwo.
Bo cóż może być  złego w wypiciu kilku piw, w towarzystwie dawno niewidzianych znajomych?
Ano może.  Czas i temat rozmowy.
Umówione od dwóch tygodni piwo zgrało się z japońską tragedią. Media informowały szeroko o bieżącej sytuacji, ponieważ takie jest ich zadanie.  Rywalizacja pomiędzy TVN 24, Polsat News czy TVP, śledzenie słupków oglądalności, oraz zapożyczenie zachodnich wzorców przekazu skutkuje epatowaniem tragedią. Filmy  z coraz wyższym poziomem dramaturgii po to między innymi, aby ten słupek  był niezmiennie wysoki.  Nawet  informacje w Japonii nie były takie dramatyczne, ponieważ trzęsienia ziemi i tajfuny i tsunami wpisane są  w ich życie, jak u nas pory roku.  Do usuwania skutków tych  tragedii są wyśmienicie przygotowani, a przy tym pełni poświęcenia.
Poza informacjami o tragedii, media emitowały normalną siatkę programowa. Była więc „ Bitwa na głosy” i „Tylko muzyka”  i” X-factor”.  Rządzący którzy  fundujący nam  dość często żałoby narodowe w wymiarze regionalnym bądź ogólnopolskim, zachowali tym razem rozwagę. Dlaczego więc akurat to  koleżeńskie sobotnie wyjście na piwo,  naznaczone zostało takim ładunkiem  cynizmu?
A może temat rozmowy?
Prawem autora jest wybrać fragmenty „ścieżki dialogowej” , inaczej post przypominałby protokół  z podsłuchu  ABW.  Jak w King speech – mój teren moje zasady.
Nie było to jednak bezmyślne cięcie.
Fragment pierwszy dotyczący fizjologii.
Czy wobec zaistniałej tragedii nie jest śmiesznym klub  prysznicowy,  albo  stowarzyszenie uważających wyłącznie szarego papieru toaletowego?. W jednej chwili natura ustaliła właściwe proporcje i znowu jesteśmy maleńkimi ziarenkami piasku, na tle światowych wydarzeń.  Na wskutek takiej tragedii, oprócz ludzi giną tysiące  chronionych drzew,  ryby i delfiny.  
Wtedy wydawać by się mogło,  że takie działania to tylko o przysłowiowy kant dupy potłuc.  A jednak  nie. Jeżeli dzięki tym działaniom uratujemy hektar tropikalnych lasów,  czy  antarktyczny lodowiec to jednak warto.
I temat drugi  rozważania o tak zwanej „dupie Marysi”.
A gdyby pomyśleć tak:
Przecież takie rozmowy toczyli wieczorami mieszkańcy Jokohamy,  czy innego dotkniętego tragedią  miasta Japonii. I co ? I żywioł przerwał pewną normalność. Bo te  dyskusje wpisane są w pewną piwną normalność.
I coś się przerwało i być może nie ma już  tego towarzystwa, które siedziało  przy stoliku pod oknem.
I to drugi wniosek,  który przy odrobinie dobrej woli można  by było wyciągnąć po przeczytaniu poprzedniego tekstu. Jeżeli ktoś chciał szukać japońskich motywów w tekście.
 Oczywiście można było,  przy jak to powtórzę  - odrobinie dobrej woli.
Bo przecież  w skali globalnej  zawsze dzieje się coś strasznego. Kto z nas nie poszedł do kina, albo do pubu z tego względu,  że huragan Katerina parę lat temu zniszczyło Nowy Orlean?  Zginęło wtedy  około półtorej tysiąca ludzi.  
Był sierpień a więc z plaży Tunezji  śledziliśmy walkę z żywiołem, pochyliliśmy głowę nad nieszczęściem, ale jak powiedział filozof:
- Nie ma takiego  cudzego nieszczęścia, którego byśmy nie znieśli.
A w zeszłym roku,  kiedy katastrofalne powodzie pustoszyły Chiny?   Kolejne półtorej tysiąca ofiar. Zbyt mało na żal?. A autobus, który zwalił się w przepaść zabijając pięćdziesiąt osób?.
A  masakra w  restauracji w Meksyku?
Jaka jest granica,  od której nie wypada?  Do jakiej wysokości jest to dopuszczalne?
Od  jakiej ilości ofiar,  można mi zwrócić uwagę na brak żałobnych szat?
Poetka  napisała :
Historia zaokrągla szkielety do zera.
Tysiąc i jeden to wciąż jeszcze tysiąc.
Ten jeden, jakby go wcale nie było…
 Szymborska pisała co prawda o Obozie koncentracyjnym,  ale prawdy które przekazała  są uniwersalne.
Bo  przecież  najbardziej  powinna boleć pojedyncza śmierć.
Jeden człowiek zabity na pasach  przez pijanego kierowcę,  nie działa już na naszą wyobraźnię. No chyba, że to jest mała dziewczynka mordowana przez pedofila.  
A przecież na mnie najbardziej działają  pojedyncze śmierci. Ludzie których nie ma już w moim otoczeniu, ludzie którzy wywarli wpływ na moje życie. Nie to nie egoizm. To właśnie brak akceptacji na owe zaokrąglenia historii.
A przecież tam gdzie jest żal,  jest i śmiech. Taka jest kolej życia.  Pamiętam,  że gdy zmarł mój ojciec  i w  swoim mieszkaniu łykałem smutek i żal, piętro wyżej trwała  urodzinowa impreza.  Radość młodości dawała upust  wyobraźni, ale  nie przyszło mi nawet do głowy,  aby zapukać i zganić imprezujących.  Takie jest prawo życia.  A może i czyjaś radość delikatnie suszyła moje łzy?  Różne jest postrzeganie świata i trzeba tylko uwierzyć w ludzi. Ja  po szczeniacku wierzę,  że ludzie z definicji są dobrzy    
Jakby całkiem a propos,  słyszałem całkiem niedawno taką  oto historię :
 Duma która rozpierała Jana powodowała,  że przy odrobinie dobrej woli mógłby nie iść a szybować nad podłogą. Pojemność płuc wyraźnie zwiększyła się, a dotleniony organizm zachowywał się jak po alkoholu. Zdjęcie zrobione telefonem komórkowym stanowiło już tapetę,  a czterdzieści dwa SMS-y wysłane do znajomych miały tą samą skondensowaną treść –  jestem Ojcem, mam syna.  Janusz. Zostawił  sernik wiedeński w pokoju pielęgniarek, a na dodatek  włoskie wino musujące, za zdrowie małego. Zajrzał jeszcze na chwilę do żony. Stanął  przy łóżku i przez chwilę patrzył jak mały nieporadnie próbuje odnaleźć mlecznego cyca, nie ustawał jednak w poszukiwaniach.
-  Uparty, ma to po mnie.
 Potem jeszcze ucałował dłoń żony i po raz kolejny powiedział do niej:
 - Dziękuję Ci i kocham Cię.
Wyszedł z sali  numer osiem i szybkim krokiem udał się do windy. Każdemu mijanemu człowiekowi rzucał trochę tej swojej radości.  A było z czego się cieszyć. Piętnastoletnia historia małżeństwa Janusza,  to walka o dziecko. Ponieważ  jak to się kiedyś mówiło - Pan Bóg nie pobłogosławił,  postanowili wziąć sprawy w swoje ręce.  Specjaliści  ginekolodzy  napisali przy okazji ze dwie prace doktorskie, a w nich powoli gasła nadzieja. I nagle,  radykalny zwrot scenariusza. Ciąża z zaskoczenia, jeżeli można tak to nazwać.  Później zagrożona, a więc wyleżana od trzeciego do ósmego miesiąca. Zła wiadomość, strach,  cesarka,  a na koniec niesamowita radość.
Nic więc dziwnego,  że dzielił się nią z każdym kogo mijał.
Porodówkę , albo Oddział Noworodków  jak to się zwykło teraz nazywać  usytuowany został na siódmym piętrze. Stanął przed zamkniętymi drzwiami  widny i nacisnął czerwony guzik.  Kabina błądziła jeszcze chwilę  pomiędzy piętrami, aż z wyraźnym  metalicznym dźwiękiem otworzyła przed nim drzwi na oścież.
Wszedł do środka  i nacisnął guzik z  cyfrą  0. Drzwi równie głośno zamknęły się, a cała klatka ruszyła w dół. Parter uwolnił go z metalowej klaustrofobicznej przestrzeni,  a drzwi automatyczne pozwoliły na wyjście z budynku. Zaczerpnął pełną piersią zimnego jeszcze o tej porze roku powietrza i  szybkim krokiem udał się na przystanek miejskiego autobusu. Na pętli nie parkował akurat żadem pojazd. Sprawdził rozkład, z którego wynikało, że planowany odjazd nastąpi dopiero  za dwadzieścia minut. W głębi przystanku znajdowała się ławka, podszedł do niej  i nim usiadł zapytał  o pozwolenie  siedzącego już na niej mężczyznę. Ten kiwnął głową, wyrażając w ten sposób zgodę.
- Dlaczego  Pan taki zmartwiony? – spytał Janusz –  ja  dzisiaj się cieszę. Zostałem Ojcem, mam syna.
I zapraszam Pana do dzielenia mojej radości
- A ja proszę Pana zostałem sierotą. Parę godzin temu w tym szpitalu umarł mój ojciec. Więc namawianie mnie do radości jest z Pana strony cyniczne. Nie uważa Pan?
Bardzo przepraszam. Nie wiedziałem.  Proszę jednak zrozumieć,  że na to ojcostwo czekałem dziesięć długich  lat i nie potrafię tego dnia przeżyć na smutno.
To idź się Pan cieszyć do domu, albo do knajpy– skwitował mężczyzna.
- Ale i w knajpie mogę trafić na stypę. I co wtedy?
-  Cham – skomentował  smutny mężczyzna .
 Dalszego ciągu nie było  ponieważ nadjechał autobus i smutek odjechał z przystanku.
Ale radość która pozostała, nie byłą już taka pełna.
Aż ciśnie się na usta pytanie:
Czy korzystając z prawa do smutku,  jesteśmy upoważnieni do ograniczania innym prawa do radości?

Antoni Relski
35 komentarzy
13 marca 2011
Wyrwałem się na tak zwaną przysłowiową chwilę z domu. Spotkałem się w gronie podobnych mi zbieraczy wolnych minut. Już nawet  nie łowców  a zbieraczy.
I wbrew temu co mogłoby się wydawać, nie rzuciliśmy się na wyścigi, aby opowiedzieć: co, gdzie, kiedy i u kogo. Panowała miła i stonowana  atmosfera. Relaks po który kobiety wybierają się do SPA.
Aby poczuć się jak w SPA zamówiliśmy po jednym piwie. Brak papierosowego dymu, niektórzy przyjęli z radością inni z żalem, wszyscy dostosowali się jednak  do zakazu. Ponieważ nie było akurat żadnego meczu, z głośnika zamiast wycia kibicującego tłumu fanatyków  leciała muzyka. Jakaś odmiana muzyki relaksacyjnej i  oczywiście Michał tradycyjnie zepsuł nastrój stwierdzając:
-Jak nie wyłączą tego szumu strumienia to się zaraz zleję w gacie
- A mamusia nie mówiła, że trzeba się wysikać przed wyjściem z domu? - rzucił Marcin
- Uczyła ale ja tak mam,  że jak słyszę wodę to muszę. Cierpię  katusze jak  tylko włączę prysznic.
Muszę wybiegać do toalety w ręczniku na biodrach.
- To lej pod prysznicem – wycedził Piotrek – wstąpisz do  Ligi Obrońców Planety,  jak Iza Miko.
Ona chyba  o tym opowiadała.
- To ja nie wiedziałem, że jestem takim zapalonym obrońcą planety  stwierdził Marcin.
- A nie moglibyśmy zacząć od przyjemniejszej natury piwa. Kiedy czuję jak ten zimny napój wlewa się w głąb mnie, to jakbym siedział w gabinecie relaksacyjnym, po każdym łyku wracają siły i narasta optymizm.
- I wtedy lejesz radośnie?  Nie ustępował Michał.
- Nie. Lanie to tylko konsekwencja, niechciany skutek, efekt uboczny. Chciałem powiedzieć, że to piwo, wraz z możliwością spotkania z ludźmi  z którymi akurat chcesz się spotkać to coś , czego w życiu  tak mało. Bo wiecie – kontynuowałem -  mam pięćdziesiąt dwa  lata i jestem uzależniony. Uzależniony od ludzi.  Jeżeli kiedyś przyjdzie mi odpowiedzieć za wszystkie głupoty jakie w życiu zrobiłem,  to największą  torturą  będzie wsadzić mnie do  kawalerki,  bez możliwości kontaktu z ludźmi.
- To żadna rewelacji -  zauważył  Marcin, ja również  jestem uzależniony od ludzi, a dokładnie od około 50% populacji . Tej części  z długimi nogami, a jeśli by jeszcze do tego ubrane w czarne pończochy, to już wariactwo.
- To się nazywa seksoholizm , a nawet fetyszyzm.  Ja zaś mówię o  takim zwykłym kontakcie. Cześć, co słychać, a wczoraj…
- A mnie to wkurwia, jak rano w poniedziałek wszyscy pytają:  czemu mam takie podkrążone oczy?
  Gówno ich to wszystko obchodzi.
 - Ja zaś to lubię, lubię zauważyć zmianę, pamiętać o wydarzeniu i rocznicy. W końcu dlaczego babka kupuje nowy ciuch, który jest niewygodny, a w dodatku kosztował kupę forsy?  Po to byś jeden z drugim powiedział jej  -  ładnie w tym wyglądasz.  Przecież ona to zrobiła  to właśnie dla tej chwili. Tym swoim stwierdzeniem ty nadajesz sensu jej życiu. Czy to nie jest fajne?
- Nadawać sens ludzkiemu życiu? Pewnie że fajne
- Kiedy idę na imprezę staram się słuchać, po prostu słuchać. Chociaż wiecie jak  lubię gadać. No żeby chociaż było pół na pół. Następnego dnia  dzwonię do znajomych  i mówię – Było super, bawiliśmy się wspaniale, dziękujemy.  Robię to dlatego,  że sam boleśnie odczuwam żę chociaż po udanej  imprezie u mnie, jeden z drugim nieźle zadżumieni, wychodzą do domu. A następnego dnia, ani me, ani be, ani kukuryku. I nie wiem czy  nie pogniewali się przypadkiem za moje  żarty, albo wódka była za ciepła?
- To wszystko o czym mówisz  to dobre wychowanie, a nie uzależnienie. Chociaż swoją drogą i od dobrego wychowania można się uzależnić.  Wtedy boli brak  tego u innych. Jak wódki, a ręce już się trzęsą .
- No chyba żeby w pysk dać?!
 - A ja się uzależniłem  od … .
- Dobra wiemy,  nie musisz kończyć.
Marcin całymi godzinami potrafił opowiadać jak realizuje swoje uzależnienie od kobiet. Ze szczegółami,  w barwnych słowach opowiadał  o swoich podbojach i przebojach.
Opowiadał nawet o swoich niepowodzeniach, zamykając to jednak zgrabną pointą z której wynikało, że suma sumarum odniósł sukces.
Marcinowi  nie przeszkadzało życie singla  w kawalerce na Kazimierzu. Przemykały przez nią raz po raz jakieś zgrabne, a  przynajmniej chętne nogi.
A nas, encyklopedycznych wzorców instytucji maleństwa, wkurzały te  opowiadania.  Ponieważ zbyt często poddawał w wątpliwość  ideę regularnego jedzenia  ciepłych posiłków.
Pomidorowa z makaronem w dobie  Fast foodów i sushi?
A związek uczuciowy. Porozumienie duchowe, poświęcenie dla drugiej osoby, radość posiadania dzieci?
- A czy wy w ogóle wierzycie w te brednie które mi tutaj pociskacie?  Ja również jestem za tradycyjnymi  relacjami pomiędzy kobietą a mężczyzną, szczególnie  w dobie sukcesów   wszelkiej  maści ruchów feministycznych. W końcu testosteron to ja!
Pozwolić zaś feministkom decydować o seksie to jak zafundować psu wakacje w Chinach – jak powiedział  Matt Barry.  Nawet nie wiem kto to taki, ale ma u mnie piwo.
Lubił podpierać się cytatami, to dodawało mu erudycji.Nie ma to jak   mówił -  rwać na erudytę
Im dalej ciągnął te swoje opowiadania, tym bardziej wystawiał na próbę nasze  poczucie stabilizacji uczuciowej.
Próbowaliśmy mu powiedzieć że od nadmiaru ostryg można się porzygać, a od codziennego  zakopiańskiego z kminkiem nigdy. Ale cóż. Są amatorzy kawioru, są pasjonaci kaszanki.  
- Od ludzi  nie trzeba się uzależniać – ciągnął Marcin - Uzależnienie zaś od korzystania z faktu istnienia ludzi to już inna sprawa.
 I spierdzielił nam Marcin taki miły  wyrwany rodzinie wieczór. Bo każdy z nas wracając do domu, dokonywał  swojego rachunku sumienia, bilansu życia i inwentaryzacji osiągnięć.
I w żaden sposób nie można było wyliczyć osiągniętej marży.
Ale zawsze zostaje satysfakcja. Satysfakcja?  – to przecież słowo wymyślone na użytek biednych
Nie używał go Humphrey Bogart  w Casablance.
 - Ale zawsze pozostaje dla nas Paryż - tak powiedział,  pamiętam bo widziałem to parę razy.
I czyżby On również był argumentem za teoriami  Marcina?


Antoni Relski
19 komentarzy
10 marca 2011
Najpewniej zdawało mi się – pomyślałem, gdy tytuł zapowiadanego programu TV pojawił mi się na ekranie. Nacisnąłem guzik pilota i pojechałem pozycja po pozycji. Nie, nie zdawało mi się. Tytuł brzmiał :
O seksie z mamą i tatą
Program  emitowany wieczorem,  ale nie w paśmie erotycznym  bo o 21.30. Stacja też nie byle jaka, TVN Style. Tutaj uczą jak podawać do stołu  i  jak przy tym stole się zachowywać. Jaką torebkę dobrać do butów a szalik do płaszcza. Stacja zawsze trendy, zawsze na czasie. A prowadzący to  prawdziwy high life. Program nadawany był między innymi  7 marca 2011  w  formacie 6:9. Mój dekoder dodał również,  że jest to magazyn poradnikowy.
O Boże jęknąłem. Jaki ja jestem nie na czasie. Do dzisiaj myślałem,  że seks z mamą i tatą mieści się w kategoriach kodeksu karnego,  nie mówiąc negatywnym zabarwieniu moralnym i emocjonalnym. A tu taka zmiana. No to się w pierdlach ucieszą.
Zaprogramowany dekoder w odpowiednim momencie przełączył mnie na właściwą stację,  gdzie po chwili zrozumiałem jak ważne jest właściwe budowanie zdań, oraz używanie przecinków.
Bo przecież gdyby ktoś pomyślał chwilę i napisał to na przykład tak
Z mamą i tatą o seksie
Nie traciłbym na chwilę co prawda,  ale zawsze, wiary w niezmienność pewnych fundamentalnych  zasad moralnych. Boże jak ja przez tamten czas oczekiwania na audycję  nie chciałem być nowoczesny.
A w pierdlu koniec radości, pałą po kratach i cicho tam!
Pozdrawiam przy okazji wszystkich komentujących, polonistów  z wykształcenia lub powołania,  którzy wypominali mi nieużywanie przecinków, bądź niewłaściwe budowanie zdań. Jeżeli moim udziałem było to, że poczuliście się tak niekomfortowo jak ja,  to jeszcze raz - bardzo przepraszam. 


  
Antoni Relski
32 komentarzy
08 marca 2011
Podarować Ci pragnę kwiatów naręcze
Zamiast słów używanych codziennie.
Łąki łan nietknięty kosą ,
Gdzie z dziką swobodą strzelają pąki
i tryskają kolorowe płatki.
Weźmy się za ręce i szukajmy razem.
Łąki są zaraz na początku naszej wyobraźni.  
A jeżeli odnajdziemy takie miejsce
Gdzie stokrotki lśnią rosą,
Padnę na kolana, by je rwać dla Ciebie
I upleść z nich wonny wianek przetykany makami.
A na koniec targać je garściami i bluźniąc obyczajom
Obsypać Cię całą.  
A potem jeszcze
Zamknąć oczy i chłonąc aromat łąki   
Bosymi stopami dotykać trawy
I poczuć drżenie każdego źdźbła.
I spojrzeć we własne serce
Jak radził poeta.


Kraków 8.03.2011
Antoni Relski
27 komentarzy
05 marca 2011
Kochany Onecie, źródle mojej inspiracji, studnio tematów. Po raz kolejny nie pozwalasz przejść mi obojętnie obok zamieszczonej wiadomości.  Jakiś czas temu w oczy rzucił mi się następujący tytuł:
„Kobiety wolą pieniądze od udanego seksu”.
Zamieszczono - Kiedyś tam , bo dnia nie pamiętam . Zaś godzina i źródło to:  08:35 WENN, MM
Notatka króciutka , prowadzi jednak do wielowątkowych wniosków.
… Najnowsze badania dowodzą, że większość kobiet woli seks od czekolady, ale pieniądze są dla nich jeszcze bardziej atrakcyjne.
73 proc. ankietowanych Amerykanek przyznaje, że wolałyby przez 5 lat uprawiać co tydzień udany seks, niż z podobną częstotliwością zajadać się za darmo czekoladą.
Jednocześnie 91 proc. badanych zamiast czekolady wybrałoby cotygodniową wypłatę 1000 dolarów…
Jestem w wieku,  kiedy pewnie i ja zdecydowałbym się na otrzymywanie  1000 dolarów tygodniowo. A wtedy mógłbym wydawać  powiedzmy 200 ma  może nieudany,  ale dziki, swobodny i intensywny, płatny seks.  Może nawet z bogobojną przedstawicielką narodów wschodu. Od czasu do czasy zażyć mógłbym i czekolady.  A dlaczego nie?.
 Póki co, nikt nie zaoferował mi  tauzena baksów za małżeńską abstynencję,   a więc dalej  inwestuję  całe zarobione pieniądze w trzydziestoletni małżeński seks .
 Klasycy pisali, a ja wyznaję zasadę uczyć się choćby od diabła:
Moim zdaniem seks to jedna z najpiękniejszych, najbardziej naturalnych, najzdrowszych rzeczy, jakie można kupić za pieniądze."  -  to Tom Clancy.  Rozumiem,  że za darmo  liczę jedynie na spojrzenia.
 Z drugiej jednak strony  - "Znacie to spojrzenie, które rzuca wam kobieta, kiedy ma ochotę na seks? ...Ja też nie."  To oczywiście  Steve Martin
Kiedy  to ja ostatni raz widziałem te oczy głodne seksu? Przemilczę jak gentleman.
Wracając do rozważań po artykule.
Część kobiet zdecydowała  się na pogodzenie wody z ogniem . Mają więc i udany seks i pieniądze.
 Z  każdym rokiem  liczba ich zdecydowanie rośnie.  Jakiś czas temu  czytałem ciekawą  rozmowę z przedstawicielem  urzędu skarbowego. Stwierdził on, że bardzo wielu  naszych rodaków i rodaczek , w trakcie kontroli  dochodów, na pytanie o posiadane nieudokumentowane środki pieniężne oświadcza,  że mają je z nierządu.  Powszechnie wiadomo bowiem,  że zgodnie z  obowiązującym prawem,  czerpanie zysków  z nierządu nie jest karalne, ani opodatkowane.  Karane jest zaś czerpanie korzyści ze stręczenia do nierządu.  Zmienia się świat zmieniają się Polacy. Z dumą przyznają się do udanego seksu. Oraz do uprawiania  go w płatnej formie. Nie uważacie że „uprawianie i seksu”   to dziwaczna konstrukcja?. Lepiej brzmi mi w towarzystwie np. buraków
Tak całkiem na marginesie przyszło mi  na myśl,  że gwarancją udanego seksu za pieniądze  może być taka oferta handlowa:
Udzielenie 10 % rabatu,  w przypadku doprowadzenia  oferującego usługę do orgazmu.  Wiadomo  że  warto się postarać,  gdy można połączyć przyjemne działanie z pożyteczną oszczędnością .
Co zaś do państwa w znaczeniu globalnym. Mogła taka Dulska brać pieniądze od kokoty, brzydząc się nimi , by jednak płacić nimi podatki. Może i państwo opodatkować płatny seks i  brać kasę  od uprawiających  nierząd  w ramach np. podatku liniowego. Można to zrobić  według zasady - im dłuższa linia tym wyższy podatek. Nie należy  robić odwrotnie,  gdyż posiadacze niezbyt hojnie obdarzeni przez naturę, zostaliby  pokrzywdzeni dwa razy.
Środki otrzymane z tego tytułu działalności  można by przelewać na konta towarzystw  emerytalnych,   w ramach tak zwanego drugiego filaru, którym państwowi urzędnicy brzydzą się co najmniej tak jak prostytucją.
Jedyna przykra chociaż nieuświadomiona konsekwencja to ta,  że kasą  z  tak zwanego  „ numerku” mogą być opłacane całkiem szlachetne   poczynania.  No i co z tego?
Już starożytni pisali  Pecunia non olet .   
 

Antoni Relski
30 komentarzy
02 marca 2011
Kiedy czytałem „1984” nie podejrzewałem nawet  możliwości istnienia programów w stylu Big Brother. Dzisiaj siedzę w pokoju zwierzeń i piszę kolejny post. Bo jakże  inaczej określić działalność  blogerską. Mój pokój zwierzeń  nie przypomina tego telewizyjnego, ogranicza się do monitora LCD i klawiatury qwerty. W powieści  mikrofony i kamery instalowane w zapyziałych pokojach  mrocznego miasta, niepokoiły mnie i przerażały. Te przed którymi Klaudiusze i Manuele robili z siebie dzieci,  śmieszyły,  kiedy już minęło pierwsze wewnętrzne oburzenie.
A później  poszło  gładko. Bez specjalnych programów mogę dowiedzieć się,  że X ma bolesne miesiączki , Y rodzi za trzy miesiące  dziecko którego ojcem jest Z, a siostry Kardashian smarują swoje waginy majonezem. Pierwsze pytanie,  które zadałem po usłyszeniu tej wiadomości, nie dotyczyło majonezu.  Brzmiało ono -  kto to są do cholery siostry Kardashian?.
Kiedy byłem dzieckiem, ojciec zabrał mnie na wycieczkę do zoo. Nie specjalna dla niego była ta wycieczka, ponieważ wielbłąd menel ,który przeżuwał coś z bezmyślnym wyrazem twarzy, splunął  mojemu ojcu prosto na dorodną łysinę.
-  Jak to dobrze że jestem nie wysoki – próbował ukryć zażenowanie ojciec – inaczej Camel napluł by mi w twarz.
Dzisiaj ta sytuacja miałaby swoje pięć minut sławy na youtube i pewnie z pół miliona wejść. Ale   wtedy,  zakładowy Żuk skrzyniowy,  zabierał po drodze pracowników, którzy czekali w umówionych miejscach. Tylko tokarz precyzyjny Józef Kwęk zaspał. To najpewniej efekt  sobotniej imprezy, był w końcu Dzień Budowlanych. Kiedy  Przewodniczący Rady Zakładowej  dobudził w końcu Józka,  ten w poczuciu obowiązku  ubrał się szybko,  a za jedyną toaletę  posłużyło mu  masło śmietankowe, którym przetarł twarz, dla zamaskowania  wczorajszego zarostu.   Dzięki temu prostemu zabiegowi twarz ślusarza błyszczała się, jak zaraz po goleniu. Następnego dnia Gazeta Krakowska, ani nawet Dziennik Polski nie zająknęły się nawet na ten temat, zaś całe przedsiębiorstwo ojca, opowiadało sobie  o porannej toalecie Józka, ponieważ co jak co ale tokarza precyzyjnego Józefa Kwęka znali wszyscy.
Opowiadali również o wielbłądzie,  który  Prezesowi napluł w pysk . Ale to już całkiem inna historia.   
Co łączy ślusarza precyzyjnego z siostrami Kardashian?
Lata się zmieniają i bohaterowie.  Metody higieny i kosmetyki  oparte o  naturalne surowce pozostają bez zmian.
Wracając zaś domyśli przewodniej.  Jak pogodzić to co robię z tym czego nie lubię?
Dostałem wczoraj e-maila, w  treści którego  autork(ka)  między innymi zadał(a)  mi szereg pytań.
A więc po kolei
Opisz mi siebie, takiego jakim teraz siebie widzisz. Opisz jak wyglądasz
Jakie jest Twoje samopoczucie?
 O czym marzysz?
 Czego Ci brak i dlaczego?
Czy czujesz się szczęśliwy?
Było również pytanie o stosunek do kobiet
Lubię otrzymywać maile, lubię nawet na nie odpowiadać. Ten należał do kategorii – odpowiedź obowiązkowa.  
Zacząłem budować odpowiedź. Jak jednak odpowiedzieć na powyższe pytania w sytuacji  wielokrotnego poruszania tego problemu na  łamach bloga.  Cóż mógłbym dodać więcej oprócz tego co napisałem. Budując posty ujawniłem w nich  precyzyjnie zamierzoną ilość informacji. Nie naruszają one moim zdaniem  mojego prawa do prywatności,  moich bliskich , ani nawet tych których do bliskich nie zamierzam zaliczać.  Nawet ekshibicjonizm  powinien mieć  swoje granice. Staram się rozdzielić świat realny od wirtualnego. Nie montuję więc kamer w kiblu życia  i jego sypialni. Zresztą przynajmniej połowa moich pomieszczeń pozbawiona jest  kamer i  tą sferę traktuję niezmiernie poważnie. Dodatkowo w jednym z pokoi urządziłem garderobę,  gdzie od czasu do czasu stroję się w cudze  piórka. Jestem jaki jestem, ale czasami zupełnie inny.
Starając się  nie urazić autora(ki)  e-maila, ponieważ przyświecały mu(jej) szlachetne pobudki, ale będąc w zgodzie ze swoimi zasadami  napisałem taką odpowiedź
… Od dwóch z górą lat, średnio co  cztery dni nie robię nic innego niż opisuję
siebie na blogu.  Najdokładniej zrobiłem to chyba w  „jestem jaki jestem:. który był
odpowiedzią na komentarz „kroniki 13”
http://moje50.blog.onet.pl/Jestem-jaki-jestem,2,ID352617172,DA2008-12-04,n

Upust swojemu samopoczuciu daję w złośliwych komentarzach,  gdzie się czemuś
dziwię. Cieszę się że się jeszcze dziwię. Czasem też kocham życie , jak  Geppert -  „nad życie”.
A żeby to wszystko nie  było takie proste i oczywiste, nie wszystkie  komentarze są odbiciem moich zapatrywań i poglądów. Czasami to prowokacja.
Nie zamierzam tak bez walki  powiedzieć -  oto jest głowa Antoniego, bo byłby to koniec mojego bloga….
Z pozdrowieniami
Antoni Relski
PS  Mam nadzieję że udało mi się uszanować również prawo do prywatności autora (ki) e-maila.
Antoni Relski
32 komentarzy