30 marca 2011
| |
Jeżeli podasz swoje hasło do skrzynki pocztowej, program
odszuka wszystkich Twoich znajomych. Facebook nie będzie pamiętał tego
hasła – brzmi informacja poniżej . Jakoś nie wierzę w takie zapewnienia. To tak jakbym zapewniał,
że zamknę oczy i nie będę podglądał, gdy
Pamela Anderson w stroju topless, będzie myła samochód, na placu przed moimi oknami. Zbyt duża pokusa.
Jeżeli nie pasuje Wam Pam, to postać obsługującej węża i
gąbkę dopasujcie sobie sami.
Zaryzykowałem i
już po chwili komputer wyświetlił prawie
setkę nieznanych mi osób. Patrząc
na zdjęcia na profilach,
próbowałem wygrzebać w zakamarkach pamięci choćby cieniutką niteczkę wspomnień. Epizody,
sytuacje czy choćby pojedyncze obrazy.
Czyniąc te nadludzkie
próby porównania zdjęć i
osób czułem, że prawie pęka mi ta żyłka
w mózgu, a efekty nadal były nijakie. W stosunku do trzech osób mam pewne podejrzenia znajomości blogowej, a
reszta? A reszta to jest proszę państwa mgła, mgła niepamięci co się kręci. Sojka to raczej śpiewał o cudzie niepamięci i cudem jest rzeczywiście, że w wykazie” te osoby możesz znać” mam trzy
procent potwierdzenia.
Prywatność i anonimowość w sieci powoduje, że znam kogoś o loginie „Ciupaga w plecach”,
ale pierwszy raz słyszę, że jest to Pan Krzysztof Jarzyna ze Szczecina – szef
wszystkich szefów.
Na pytanie -dołączyć do listy znajomych, czy może odpuścić
sobie? , wybrałem opcję „odpuść sobie”.
Uważam że nie powinienem naruszać prywatności osób które maile do mnie
podpisują pseudonimem, a cwany program na podstawie adresu wyszuka
profil na Facebooku.
To jak wynajęcie
detektywa , tylko wirtualnego.
Ponieważ profil utworzyłem pod swoim prawdziwym nazwiskiem (dla żadnego
uważnego czytelnika nie jest chyba zaskoczeniem, że Antoni Relski postać literacka, której nazwisko przyjąłem jako pseudonim)
oczekuję tożsamościowej wzajemności.
Jakiś czas temu otrzymałem zaproszenie do grona znajomych,
od kobiety o pseudonimie powiedzmy
„Truskawkowe Niespodzianka ” . Długo zastanawiałem się nad tym co mam zrobić. Przyjąć, odrzucić. Pani Prezydentowa nie miała
jeszcze w tej sprawie wypowiedzi w Lekcji Stylu. Zaryzykowałem więc takiego
maila
> Witaj Truskawkowa Niespodzianko.
> Dzisiaj dostałem Twoje zaproszenie do grona znajomych. > Odnalazłaś mnie na Facebooku pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem. > Znam Cię tylko pod artystycznym pseudonimem , ładnym ale jednak > pseudonimem. > Bez urazy proszę, ale tam gdzie żyję ja jako ja, oczekuję takiej samej > otwartości od moich przyjaciół. To chyba uczciwe? > Moje milczenie nie wynika z niechęci czy innych podobnych powodów ale > z zasad którymi się kieruję. > Że zaliczam Cię do grona moich sympatycznych znajomych, świadczy ten > e-mail w którym wszystko tłumaczę. > Jeszcze raz trzymaj się ciepło i realizuj swój plan na życie. > powodzenia > AR
Kiedy naciśniesz klawisz Enter nie ma już możliwości anulowania operacji. Poszło w sieć.
Jakiś czas potem otrzymałem wyjaśnienie sytuacji. Szanuję to, nawet rozumiem , ale zasady to
zasady. Nasza znajomość, co przyznaję z żalem podupadła , a szkoda.
W efekcie obecnie wykorzystuję opcję „do zamrażarki” i „nie informuj autora”.
Bo przecież niemożliwe
jest, żeby Nina Simone chciała być moją znajomą. Z dwóch przynajmniej powodów: po pierwsze, dlaczego
akurat ja? A po drugie, Nina Simone nie
żyje od ośmiu lat.
Tak jak James Dean, chociaż jego akurat chciałbym mieć
jako znajomego. Oczywiście myślę o
oryginale.
Machmud z Algierii
stojący na zdjęciu w otoczeniu pięciorga rodzeństwa zaklina się, że mamy
wspólnego znajomego. Jeżeli nawet, to co
to zmienia ?
Wyrosłem ze słupków statystyk. Nie kręcą mnie dziesiątki znajomych.
Wystarczy jeden, który poda rękę w odpowiedniej chwili.
I ta wynikająca z wieku ostrożność. Bo już wiem że nikt
mi nie da za darmo. Nie wysyłam pustych
SMS-ów na ogólnie znany numer, ani nie korzystam z prezentacji popartych
prezentem.
Nie chcę być członkiem , a tu co chwila jakieś stowarzyszenia, kluby, i grupy nie tolerujące
i popierające.
I tylko w tym natłoku znajomych człowiek czuje się coraz bardziej samotny.
Nie dalej niż wczoraj usłyszałem informację o śmierci
młodej dziewczyny i dojrzałego duchownego
( dlaczego nie napisałem -
dojrzałego faceta?). Sprawcami byli nowo
poznani Internetowi znajomi.
- Uważaj - ostrzegła żona - masz tylu nowych znajomych w sieci. Kogoś mogą ponieść emocje.
No proszę całkiem realna zazdrość z powodu wirtualnych
znajomości.
Osobiście znam
tylko Mirka, ale On jako ostatni hippis zamiast wojny wybiera pokój.
O co mogliby mieć do mnie pretensję? O brak wpisu na koniec trzeciego dnia od ostatniej
publikacji?
Cza może za głos rozsądku na puszczy? Wiadomo wszak co znaczy - wołać na puszczy!
Poza tym na zasadach równowagi, to ktoś po tamtej stronie
kabla może podejrzewać, że jestem
zakonspirowanym fetyszystą, a co
najmniej (sądząc z paru kolejnych postów)
seksoholikiem.
Ryzyko jest, ale czym jest życie bez odrobiny ryzyka.
Życiu trzeba
stawiać czoła, a odrobina odwagi nie zaszkodzi .
Ale co to jest odwaga? i kto może się do takich zaliczyć?.
Wiele lat temu
Bogdan Smoleń uważał się za odważnego ponieważ jak o sobie powiedział :
- Ja jestem odważny. Trzy razy spałem ze striptizerką.
Czy z biegiem lat, z biegiem dni zmieniło się pojęcie
odwagi? I co to ma wspólnego z prywatnością
na Facebooku?
|
26 marca 2011
| |
- O pół godziny dłużej – stwierdziła młoda dziewczyna w telewizyjnej reklamie.
- Codziennie inaczej - zapewniła druga.
- Dzisiaj aż trzy razy - wyliczyła, o ile dobrze pamiętam trzecia.
Tutaj pomyślałem, że
chodzi o wiosnę, ewentualnie
oparte na piżmie jakieś ekstra perfumy.
Bo cóż innego trzeba facetowi, oprócz zgody samej zainteresowanej. Niektórzy nawet takiej zgody nie wymagają, a jakiś czas temu nazywało się to przełamywaniem „przyzwoitego oporu”.
Teraz mieści się w kategorii molestowanie, a to już o
włos od gwałtu. Łonowy włos jeżeli mamy trzymać się konwencji. Kiedyś tam damskie „nie” oznaczało ponoć „być może” .
Obecnie „nie” znaczy nie, nawet
jeżeli piękne młode ciało okrywa raptem pięć centymetrów kwadratowych tkaniny.
Słowa okazują się we współczesnym seksie
bardzo ważne. Spróbuj skończyć po haśle „nie kończ teraz” , albo nie
skończyć na „teraz, teraz , teraz” Szczytowanie na życzenie rzeczywiście bywa stresujące. Do obowiązków wynikających z posiadania pracy,
rodziny, dzieci, psa lub kota, dochodzi obowiązek orgazmu na komendę.
Czy jeżeli nacisk położony jest na ilość, nie cierpi na
tym jakość?
Postanowiłem zgłębić temat. Reklama kieruje nas na stronę
internetową.
Spoglądam, a tam?
Oczywiście obowiązki
…Jesteś zmęczony codziennym natłokiem obowiązków?
Prowadzisz stresujący tryb życia…
…a wieczorem Ty i Twój przyjaciel nie macie na nic
ochoty?
Odzyskaj wiarę w Siebie z kółeczkiem ze strzałką w górę ( tutaj powinna być nazwa specyfiku)
Powiedz „Nie!” niezręcznym
sytuacjom! Nigdy więcej przykrych niespodzianek! Teraz zawsze możesz być pewien
swojej męskości!
„Nazwa kółeczka
za strzałką ” doskonale trafia w
potrzeby prawdziwego mężczyzny!
Stres?
Zła dieta?
Życie w ciągłym pędzie?
Alkohol i inne nałogi?
Nie tylko Ty borykasz się z tymi problemami! Większość
naszej męskiej populacji jest na nie
narażona… Każdy z nas czasem potrzebuje „wsparcia” w ciężkiej sytuacji TERAZ
mamy dla Ciebie IDEALNE rozwiązanie – Kółeczko ze strzałką w górę….
Czyż powyższy tekst, zaczerpnięty ze strony internetowej
jest nie przypomina reklamy leku
antystresowego w stylu - „ i wtedy koleżanka dała mi persen”
Już widzę taką reklamę : Skapcaniały facet siedzi na
fotelu i mówi:
- Stres, Zła dieta, Życie w ciągłym pędzie. Alkohol i inne
nałogi nie pomagały. Miałem wszystkiego dosyć. Myślałem o ostatecznym
rozwiązaniu i wtedy kumpel poradził mi „Kółeczko
ze strzałką”
I znowu wróciły kolory życia . A moje bzykanie było
doskonałe.
Co trzeba zatem zrobić aby wróciły kolory życia?
… SPOSÓB UŻYCIA: 1 kapsułka
dziennie, podczas lub po posiłku, popić wodą. Nie przekraczać zalecanej porcji
do spożycia w ciągu dnia. Zaleca się przyjmowanie preparatu wg indywidualnych
potrzeb, do godziny przed stosunkiem. . .
Pamiętajmy „do godziny przed stosunkiem”, bo w
przeciwnym przypadku pojawisz się na romantycznej kolacji z nieco nietaktownie
wypchanymi spodniami, albo dopiero w taksówce do której wsiądziesz po tym, gdy kobieta wywali Cię z domu za to, że nie
spisałeś się chwilę wcześniej.
Sposób użycia przypomina mi ulotkę jakiegoś środka do nawożenia trawnika, wyznaczał nam ile godzin przed
deszczem powinniśmy go zastosować.
Z reklamy
środka na pojedyncze źdźbło wynika, że prawdopodobieństwo wzwodu jest większe niż
wspomnianego deszczu
- Przygotuj się na weekend - grzmi panienka z reklamy.
A ja kupuję
butelkę wina, zapachowe świece czasem
coś delikatnie na ząb. Aromat świecy
uwalnia od stresów, wino wzmaga krążenie i z reguły wszystko wychodzi. Mam również przygotowany wariant awaryjny. W razie czego zawsze można się poprzytulać.
Kobiety. Przecież kochacie to przytulanie. Ba macie za
złe, że zaraz po seksie portki na tyłek i do pilota TV. A tu trzeba
objąć męskim ramieniem , pocałować w uszko i powiedzieć jak zapewniacie nam pięknie i kompletne życie .
Wracając do ulotki
Są i środki ostrożności:
… Preparat przeznaczony dla osób dorosłych, niewskazany dla dzieci, kobiet w
ciąży i karmiących…
Fakt wzwód może przeszkadzać podczas lekcji WF zresztą
podczas Biologii i Polskiego również. Tylko matematyka jest dyskusyjna. Z kobietami karmiącymi nie dyskutuję ograniczenia wynikające z karmienia piersią
rozumiem
Jest również ostrzeżenie standardowe:
Nie stosować w przypadku uczulenia na którykolwiek ze
składników preparatu.
A gdzie
ostrzeżenie, że mechaniczne
podejście do seksu grozi nam tym, że powoli zamieniamy się w bezduszne
maszyny bijące kolejne rekordy możliwości.
Mam pomysł dla producentów seksualnych pomocy. Już widzę te reklamy:
Pierwszy na świecie kompas do wyznaczania punktu G. Wasza partnerka będzie zachwycona.
Albo takie urządzenie w stylu wykrywacza metalu. Mały lokalizator, my ze słuchawkami na uszach, a na klawiaturze możemy wybrać czy chcemy
odszukać punkt C , D , czy G. Będzie to opcja rozwojowa po wgraniu w przyszłości
specjalnego softa poszuka u naszej
partnerki również punktów H i K. że nie
ma takich punktów ? A ze trzydzieści lat temu , kto słyszał o punkcie G?
Kobiety będą zachwycone dając upust swej
radości w telewizyjnych reklamach, tylko faceci poczują się potraktowani
nieco instrumentalnie.
Ale może i na to wymyślą jakieś tabletki.
Aby moja wypowiedź była kompletna – nic nie mam przeciwko
medycznemu wykorzystaniu zdobyczy medycyny,
ponieważ pewien odsetek mężczyzn cierpi na z powodu tej niemocy.
A póki co dzisiaj kładziemy się o godzinę wcześniej, bo i jutro o siódmej będzie już ósma.
Zmiana czasu. Kolejna coroczna.
Najbardziej na zmianie czasu cierpi moja żona, bo w
związku ze zmianą czasu tradycyjny poranny wzwód następuje u mnie w czasie
jazdy do pracy. Przynajmniej do czasu gdy się nie przestawię.
Będę miał okres. Przejściowy.
|
22 marca 2011
| |
- Co tam Panie w Polityce. Chińczyki trzymają się mocno? Ten i inne cytaty mogłem przypomnieć sobie dzięki kanałowi TV Kultura i nagrywarce. Bo oczywiście film nadano w
czwartek o 22.45 czyli w sam raz dla pracujących
na pierwszą zmianę. A ja mam coś takiego że jak leci Weselę to muszę obejrzeć.
Żona zdiagnozowała u mnie z tego powodu
jakąś jednostkę chorobową. W zeszłym
tygodniu nagrałem Ziemię Obiecaną, chociaż bardziej odpowiada mi pierwsza wersja i naprawdę nie wiem dlaczego nasz świeży Laureat Orła Białego postanowił film
ugrzecznić. Bo we mnie jest seks - śpiewała niezapomniana Kalina Jędrusik, a mnie trzeba było lat by to zrozumieć i
docenić. Tak się jednak w życiu składa, że
rozumiemy za późno i cenimy po fakcie. Powoli, powoli zbiera mi się filmoteka domowa według mojego własnego pomysłu. Niczym inżynier
Mamoń (Rejs także posiadam) lubię te
filmy, które już kiedyś widziałem.
Konieczność oglądania dotyczy również Chłopów oraz Lalki.
- I tak do zaje… jak
stwierdził syn Adasia Miauczyńskiego w filmie „Nic Śmiesznego”.
Ewolucja, albo jak
kto woli starcze skrzywienie spowodowało, że kiedy dzisiaj miałem wybór pomiędzy między Chuckiem Norrisem na TVN7 a Stevenem
Seagalem na Polsacie, wybrałem zupełnie coś innego. A jeszcze dwadzieścia lat temu, po filmy z Norrisem nagrane w siedemnastej kopii VHS wybierałem się w każdą sobotę pod Elbud na Wadowicką. Funkcjonowała tam wtedy jedyna
w Krakowie giełda komputerowa i RTV. Teraz po prostu zmieniam kanał. Mam ich sześćdziesiąt,
a okazuje się, że nie ma czego oglądać.
Nie gustuję w grach komputerowych, chociaż od czasu do
czasu coś o nich czytam, żeby wiedzieć w którym kierunku zmierza świat i co to
jest konsola PS-3. W Internecie znalazłem reklamy gier komputerowych, chyba na komórkę o ile moja znajomość branży
na takie stwierdzenie pozwala.
Pierwsza z gier
nosi tytuł „Mokry Fred”. To z pewnością gra dla ludzi w wieku +18, ponieważ określenie „Marszczyć Freda” to jeden
z zabawnych synonimów onanizmu. A więc ”Marszczyć
Freda”, „Polerować hełm” czy „Męczyć
krasnala” oznacza dokładnie to samo .
Czyżby „Mokry Fred” to jakaś
kolejna część sagi?
A później to dopiero zaczęło mi się kojarzyć.
Druga gra reprezentuje
zdecydowanie inną tematykę, chociaż nie do końca. Gra nazywa się „Mocher i
Paszcza” z dopiskiem „ ostateczna rozgrywka” .
Jak widać dla niepoznaki "moher" napisano przez ch.
O ile kto to jest Moher? wie w
tym kraju każde dziecko, o tyle Paszcza
okrywa się nutką tajemnicy. Chyba że
chodzi o Paszczaki – gatunek ssaków leśnych,
żerujący przy leśnych parkingach , szczególnie w pobliżu ciężarówek typu
TIR. Stąd bierze się również pewne logiczne dookreślenie. I jeżeli twórcy gier wybrali na bohaterów
gry tych z moich skojarzeń, to zapowiada się ostro, a wszystko dodatkowo w technice 3D.
Nie wierzę w określenie „Ostateczna Rozgrywka” czeka nas
na pewno ‘Moher Reaktywacja”.Aż strach się bać.
A jeżeli ktoś spojrzał w oczka tego
zwierzaczka na rysunku powyżej i uważa, że wszystko kojarzy mi się
inaczej i jest to jakaś jednostka chorobowa, to podpowiadam A może
tak działa wiosna?
|
18 marca 2011
| |
Cały jest
żółto-niebieski, z chromowanymi dodatkami. Dwa hamulce i żelowe siodełko pod
ponad półwieczny tyłek. Dodatkowo dwadzieścia jeden przerzutek i wszystko to do dyspozycji jednego człowieka
– mnie. Kupiony kilka lat temu rower
służyć miał rekreacji i pewnym osiągom, które pobudowałyby ego faceta w mocno średnim wieku. Już po paru wypadach
do Tyńca trasą nad Wisłą, a szczególnie
w czasie powrotu, zdałem sobie sprawę z
faktu, że osiągnięciem będzie już sama
rekreacja. Ta również stanęła pod znakiem zapytania ponieważ domowy klub
cyklistów rozpadł się. Najmłodszy
przerzucił się na rower do skoków tak
zwany dirt jumping i szerokim
strumieniem olewał rekreację. Mnie z kolei skoki ze schodów pod Dworcem PKP
zupełnie nie odpowiadały, z powodu
buchającej jak wulkan, w takich chwilach wyobraźni. Poza tym na takim rowerze z
dwudziestocentymetrowym skokiem
amortyzatora i malutkim wciskającym się w tyłek siodełkiem,
nie ma mowy o żadnej rekreacji.
Straszy porzucił
rower na rzecz biegania i targał z Olszy nad Wisłę lub przez Rynek na
Kopiec i z powrotem. Bo gdzie Krakus
może się wybrać?
Wprowadzał
to potem do komputera , a trasę biegu ze wszystkim parametrami wprowadzał w jakimś programie w Internecie. Patrzył później na wydruk i osiągał kolejną
satysfakcję porównywalną chyba tylko z wielokrotnym orgazmem. Co prawda
nigdy nie przeżywałem osobiście
wielokrotnego orgazmu, ale skromnie
powiem, że z bliska widziałem jak on
wygląda. Pozostańmy jednak tym razem przy tematyce rowerowej. Od czasu kiedy żona zamieniła dwa koła na
cztery i spędza na nich całe życie, nie mam kompana do rowerowych wycieczek. Z
tego powodu w ubiegłym roku rower parkował na moim balkonie tylko dla samego parkowania, a ja mówiłem do siebie – może jutro, może w
niedzielę. Z tego stania zaśniedziały mu śrubki i zmatowiały chromy. Pewnie
gdybym był posiadaczem harleya, byłby to wystarczający powód do samobójstwa, lub przynajmniej środowiskowego ostracyzmu.
Nowa praca
nie wymusza ode mnie garnituru ani krawata,
tak więc dojrzałem dla siebie nową szansę.
Będę jeździł
do pracy rowerem , zdecydowałem i oznajmiłem w domu
Nie wywołało
to żadnego wrażenia na zebranych. Jedynie Młody spojrzał na mnie znad klawiatury i
sceptycznie przymrużył oko.
No tak. Tradycyjny
brak wiary.
Jednak już następnego dnia, wywiozłem w bagażniku sprzęt do. W pracy
korzystając z kilku chwil wolnych, umyłem doczyściłem i trochę wypolerowałem zeszłoroczne
zaniedbania. Wpuściłem trochę ożywczego powietrza w rowerowe dętki, angażując
służbowy kompresor i znów mój rower był jak mój. Teraz tylko okazja, która powinna się
nadarzyć.
Nadarzyła się już trzy dni później.
Samochód
wymagał przeglądu technicznego, przy okazji wymiany paska rozrządu i zerwanej
linki hamulca ręcznego.
Ostawiłem
wóz do warsztatu, zarzuciłem plecak na
ramię i ruszyłem w drogę do domu. Rowerem!
Rano czujnie
zamieniłem czarną skórzaną aktówkę na plecak, ponieważ z taką walizą na rowerze wyglądałbym raczej komicznie. Pierwsze
pokręcenia zębatkami wypadły jako tako, ale już po
czterystu metrach mięśnie zaczęły protestować.
- No dobra,
wystarczy. Pamiętasz jak się jeździ na rowerze więc złaź natychmiast! –
krzyczało moje ciało.
Nie dałem się wcale i ani trochę. Zmieniłem
przerzutkę i dalej. Mięśnie ud cały czas podpowiadały mi zakończenie eksperymentu,
włączając do pomocy mózg. Na wysokości
przystanku autobusowego zaczęły targać
mną wątpliwości. Może rzeczywiście zejść i zdać się na MPK. Nie pozwoliłem się
jednak namówić na takie rozwiązanie. Nawet gdy płuca chciały mnie przekonać, że nie mają już takiej pojemności jak kiedyś.
Dojechałem
do domu.
- O mój mąż na rowerze - powiedziała na
przywitanie żona, bardziej do
rehabilitanta niż do mnie .
Zmieniłem koszulkę,
ponieważ ta nosiła ślady mojego tegorocznego debiutu rowerowego.
Sądząc po
wadze mokrego t-shirta powinienem właśnie wrócić co najmniej z
Myślenic. Trudno, początki są ciężkie.
Następnego
dnia wstałem wcześniej niż zwykle. Zebrałem się w sobie i zmniejszyłem ilość
odzieży. W końcu rozgrzeję się w ruchu. Zapasowy t-shirt do plecaka i w drogę.
Dzięki sieci
ścieżek rowerowych poruszałem się w
miarę swobodnie. Dzięki wczorajszej
próbie byłem przygotowany na reakcję obronną organizmu.
Mięśnie
i płuca odezwały się wkrótce zgodnie z
oczekiwaniami, ale mózg nie wszedł z nimi do spóły. Zaraziłem go ambicją i zadowoleniem z pokonanego
dystansu. Dopiero kiedy wspinałem się na
most na Wiśle, wszyscy oni zgodnie zakrzyczeli
- Antoni !
Ciebie chyba porypało.
Mieszałem w
przerzutkach i udało się . Jazdą w dół
od środka mostu udobruchałem wewnętrzne organy. A potem już tylko kawałek bez chodników i
rowerowych ścieżek. Całkiem konkretny strach towarzyszył mi, kiedy ciągniki siodłowe z naczepą, a nawet
tylko autobusy wyprzedzały mnie na
wąskiej drodze. Zaufanie i przekonanie ,
że kierowca dobrze obliczył długość pojazdu nie było bezgraniczne. Udało się
jednak, a dojechałem pół godziny przed czasem.
Tak jak
przypuszczałem, koszulka do zmiany. Siadłem przy ciepłej kawie, ale czułem
się jak po dwóch piwach. Dotlenione
płuca, mijane pejzaże brzegów Wisły tak na mnie podziałały, tłumaczyłem
sobie pozytywnie reakcję organizmu. A kiedy w połowie dnia usłyszałem, że spada temperatura i możliwe są opady
deszczu wiedziałem już, że jak zwykle
jestem pechowcem. Przecież jeszcze
przedwczoraj było ponad piętnaście stopni na plusie. Zadzwoniłem do warsztatu
- Nie
wyrobię się na dzisiaj, jutro jest bardziej prawdopodobne – usłyszałem w
słuchawce.
Zapakowałem
ciało na rower i udałem się w drogę powrotną. Teraz spotkało mnie zaskoczenie, gdyż korzystając z
poboczy minąłem korek stojących w kolejce samochodów i szybko znalazłem się
na dedykowanej rowerom ścieżce. Droga z
pracy jest zdecydowanie krótsza, a i po
drodze mięśnie nie stawiały się już tak
strasznie i płuca przestały udawać, że
są takie małe. Najważniejsze to przełamać opór. Podjechałem pod dom i prawdę
powiedziawszy najbardziej zmęczyło mnie wynoszenie sprzętu na trzecie piętro. Spojrzałem na zegarek. Uwzględniając, skróty,
ścieżki rowerowe i przejścia dla pieszych , byłem w domu o tej samej porze co
zwykle.
- Masz dwie
wiadomości, dwie nowe wiadomości – powitała mnie żona tekstem znanym z telefonicznej poczty głosowej.
- Po pierwsze.
Starszy zwrócił Ci uwagę na brak kasku.
Tak to moje
zastrzeżenia wobec niego wróciły do mnie jak bumerang.
A druga od
Młodszego. Powiedział że …. W tym momencie drzwi otworzyły się i wszedł
Młodszy.
- Nie wiem
jak Ci powiedzieć – wyrzucił z siebie - Jak czuję, czy grzecznie?
- Powiedz mi
w grzecznych słowach, co czujesz – zaproponowałem.
Tutaj odbył
się wykład o nieodpowiedzialności niektórych, którzy bez przygotowania wybierają się w trasy
rowerowe, nie bacząc na to, że tuż za
progiem czyha na nich wylew udar i zawał.
Ocho ! Młodszy niepokoi się o kondycję banku.
- To co
robię jest chyba dobre dla mojego serca. Szczególnie, że nie jeżdżę do pracy w
towarzystwie młodej laski przed którą wypada się popisać.
Tu zagrałem trochę
na pokaz, ponieważ w dalszym ciągu szukałem sobie kącika, aby wzorem jednego z bohaterów filmu „
Gwiezdni Kowboje” - wypłakać się w samotności z powodu zmęczenia.
Następnego
dnia, wszystko miałem zaplanowane. Leżałem dłużej, wstałem później. Zakwasy już
nie bardzo dopiekają, a otrzeźwienie przyszło, gdy spojrzałem na termometr.
Cztery
stopnie . To nie najlepszy pomysł na rower, a ja nie byłem przygotowany z komunikacji miejskiej.
Rękawice
rowerowe z obciętymi końcówkami
palców to kiepski wynalazek. Wiało tak, że zsiniały mi paznokcie, a po drodze minąłem tylko jednego rowerzystę, który sądząc z dopiętego wózka podróżuje tym sprzętem nawet w styczniu.
I tylko
otuchy dodała mi jedna młoda panienka,
biegająca środkiem zadrzewionej alejki.
Kiedy mijaliśmy się, pomachała do mnie ciepło. O kurcze jak na szlaku.
Odmachałem energicznie i zaraz podkręciłem obroty. Rzeczywiście
nie powinienem jeździć w młodym damskim towarzystwie.
Wiatr
nasilał się i zagłuszał nawet radio, które
zaordynowałem sobie na zagłuszenia wiatru. Szum przebijał się przez wiadomości w taki
sposób, że czułem się jakbym
uczestniczył w jakimś ambitnym survivalu. Apogeum przyszło na moście, na środku mostu. Wiatr wyrwał mi słuchawki z
uszu i niebezpiecznie zbliżył mnie do bariery. Siedzący za kierownicą
wypasionych bryk kierowcy, patrzyli na
mnie z poczuciem wyższości lub litości. w zależności od modelu .
A przecież
sam sobie zgotowałem ten los.
Dojechałem
nim pierwsze płatki śniegu z deszczem uderzyły o ulicę.
W związku z
brakiem jakiejś linki, moje auto pozostawało w warsztacie. Ja obmyślałem strategię
powrotu do domu. Łaskawość natury
spowodowała jednak, że udało się to w miarę
sprawnie. Teraz może być tylko lepiej.
Złośliwość przedmiotów polegała zaś na tym, że gdy tylko siadłem w fotelu i złapałem
pierwszy głębszy oddech, zadzwonił telefon.
- Dowieźli już tę linkę i auto gotowe.
- Szkoda że
teraz Pan mi to mówi. Warsztat znajduje się w połowie drogi do pracy.
Poddałem się,
zresztą zaczęło lać. Zmarznięty rower stał na balkonie połyskując kroplami
deszczu, które osiadły na ramie.
Młodszy podrzucił
mnie samochodem starszego, które to auto
odgruzowałem po zimowym porzuceniu.
Opłaciło się
W warsztacie
Główny Mechanik zastosował jakiś
japoński chwyt, który zgiął mnie w pół i bezsilnie powalił na krzesło. I to bez użycia
siły. Wystarczyło, że powiedział ile mu wyszło z podsumowania. Dwa razy więcej niż przewidywałem.
Za to moje
stare auto jest jak nowe.
I siedzenie
nie wpija się w tyłek. A jednak gdy tak
wracałem autem poczułem, że coś straciłem oprócz kasy za naprawę.
Powoli jazda rowerem zaczynała mi się
podobać.
Zdecydowałem.
Poczekam
tylko na poprawę pogody. Nike musi być
od razu lato. Ot tak od dziesięciu –
dwunastu stopni, to już chyba można .
Serce i
cholesterol to jedno, a walka z siłami przyrody i własną słabością przy pomocy dwóch pedałów, to drugie.
I ta
machająca panienka na asfaltowej alejce pośród lip - bezcenne.
Za wszystko
inne zapłacisz Kartą Master Card
|
15 marca 2011
| |
Od dawna dzielił nas stosunek do historii. Nie tej
starej, ale najnowszej, a sama postać
Generała rozpala nas do czerwoności. Z tym, że ostatnimi czasy na
ten temat wypowiadają się osoby które prawdę o tamtym okresie znają wyłącznie z
materiałów pisanych.
Ordery Orła
Białego wieszane są na szyjach bohaterów, bądź zdrajców, w zależności od
podejścia do historii. Nie byłoby pewnie w tym nic dziwnego, ponieważ frakcje i opcje polityczne nie są
polskim wynalazkiem. Nam udało się jednak dzielić w tych kwestiach, które
powinny łączyć i umacniać nasze poczucie
więzi narodowej.
I krzyż zaczął nas dzielić zamiast łączyć, czego już naprawdę nie potrafię zrozumieć. Ja
wychowany w jego cieniu, jednak
pełen szacunku dla inności wyglądu, wyznania, zainteresowań. Wszyscyśmy ponoć dziećmi bożymi, bez względu na sposób w jaki sobie tego boga wyobrażamy.
Jeżeli
potrafi podzielić nas wspomniany
krzyż, oraz czerwień i biel sztandarów,
czy jest coś co potrafi łączyć?
Ktoś zaraz zarzuci mi sprowadzenie rozmowy do poziomu
szamba, a wiadomo, że szambo perfumerią
nie jest, ale do wczoraj uważałem że piwo.
Bo cóż może być
złego w wypiciu kilku piw, w towarzystwie dawno niewidzianych znajomych?
Ano może. Czas i
temat rozmowy.
Umówione od dwóch tygodni piwo zgrało się z japońską
tragedią. Media informowały szeroko o bieżącej sytuacji, ponieważ takie jest
ich zadanie. Rywalizacja pomiędzy TVN
24, Polsat News czy TVP, śledzenie słupków oglądalności, oraz zapożyczenie
zachodnich wzorców przekazu skutkuje epatowaniem tragedią. Filmy z coraz wyższym poziomem dramaturgii po to
między innymi, aby ten słupek był
niezmiennie wysoki. Nawet informacje w Japonii nie były takie
dramatyczne, ponieważ trzęsienia ziemi i tajfuny i tsunami wpisane są w ich życie, jak u nas pory roku. Do usuwania skutków tych tragedii są wyśmienicie przygotowani, a przy
tym pełni poświęcenia.
Poza informacjami o tragedii, media emitowały normalną
siatkę programowa. Była więc „ Bitwa na głosy” i „Tylko muzyka” i” X-factor”.
Rządzący którzy fundujący
nam dość często żałoby narodowe w
wymiarze regionalnym bądź ogólnopolskim, zachowali tym razem rozwagę. Dlaczego
więc akurat to koleżeńskie sobotnie
wyjście na piwo, naznaczone zostało
takim ładunkiem cynizmu?
A może temat rozmowy?
Prawem autora jest wybrać fragmenty „ścieżki dialogowej” ,
inaczej post przypominałby protokół z
podsłuchu ABW. Jak w King speech – mój teren moje zasady.
Nie było to jednak bezmyślne cięcie.
Fragment pierwszy dotyczący fizjologii.
Czy wobec zaistniałej tragedii nie jest śmiesznym klub prysznicowy,
albo stowarzyszenie uważających wyłącznie
szarego papieru toaletowego?. W jednej chwili natura ustaliła właściwe
proporcje i znowu jesteśmy maleńkimi ziarenkami piasku, na tle światowych wydarzeń. Na wskutek takiej tragedii, oprócz ludzi giną
tysiące chronionych drzew, ryby i delfiny.
Wtedy wydawać by się mogło, że takie działania to tylko o przysłowiowy
kant dupy potłuc. A jednak nie. Jeżeli dzięki tym działaniom uratujemy
hektar tropikalnych lasów, czy antarktyczny lodowiec to jednak warto.
I temat drugi
rozważania o tak zwanej „dupie Marysi”.
A gdyby pomyśleć tak:
Przecież takie rozmowy toczyli wieczorami mieszkańcy
Jokohamy, czy innego dotkniętego
tragedią miasta Japonii. I co ? I żywioł
przerwał pewną normalność. Bo te dyskusje
wpisane są w pewną piwną normalność.
I coś się przerwało i być może nie ma już tego towarzystwa, które siedziało przy stoliku pod oknem.
I to drugi wniosek,
który przy odrobinie dobrej woli można by było wyciągnąć po przeczytaniu poprzedniego
tekstu. Jeżeli ktoś chciał szukać japońskich motywów w tekście.
Oczywiście można
było, przy jak to powtórzę - odrobinie dobrej woli.
Bo przecież w
skali globalnej zawsze dzieje się coś
strasznego. Kto z nas nie poszedł do kina, albo do pubu z tego względu, że huragan Katerina parę lat temu zniszczyło
Nowy Orlean? Zginęło wtedy około półtorej tysiąca ludzi.
Był sierpień a więc z plaży Tunezji śledziliśmy walkę z żywiołem, pochyliliśmy
głowę nad nieszczęściem, ale jak powiedział filozof:
- Nie ma takiego cudzego nieszczęścia, którego byśmy nie znieśli.
A w zeszłym roku, kiedy katastrofalne powodzie pustoszyły Chiny? Kolejne półtorej tysiąca ofiar. Zbyt mało na
żal?. A autobus, który zwalił się w przepaść zabijając pięćdziesiąt osób?.
A masakra w restauracji w Meksyku?
Jaka jest granica, od której nie wypada? Do jakiej wysokości jest to dopuszczalne?
Od jakiej ilości
ofiar, można mi zwrócić uwagę na brak żałobnych
szat?
Poetka napisała :
Historia zaokrągla szkielety do zera.
Tysiąc i jeden to wciąż jeszcze tysiąc. Ten jeden, jakby go wcale nie było…
Szymborska pisała
co prawda o Obozie koncentracyjnym, ale
prawdy które przekazała są uniwersalne.
Bo przecież najbardziej powinna boleć pojedyncza śmierć.
Jeden człowiek zabity na pasach przez pijanego kierowcę, nie działa już na naszą wyobraźnię. No chyba,
że to jest mała dziewczynka mordowana przez pedofila.
A przecież na mnie najbardziej działają pojedyncze śmierci. Ludzie których nie ma już
w moim otoczeniu, ludzie którzy wywarli wpływ na moje życie. Nie to nie egoizm.
To właśnie brak akceptacji na owe zaokrąglenia historii.
A przecież tam gdzie jest żal, jest i śmiech. Taka jest kolej życia. Pamiętam, że gdy zmarł mój ojciec i w swoim mieszkaniu łykałem smutek i żal, piętro
wyżej trwała urodzinowa impreza. Radość młodości dawała upust wyobraźni, ale nie przyszło mi nawet do głowy, aby zapukać i zganić imprezujących. Takie jest prawo życia. A może i czyjaś radość delikatnie suszyła moje
łzy? Różne jest postrzeganie świata i
trzeba tylko uwierzyć w ludzi. Ja po
szczeniacku wierzę, że ludzie z
definicji są dobrzy
Jakby całkiem a propos, słyszałem całkiem niedawno taką oto historię :
Duma która
rozpierała Jana powodowała, że przy
odrobinie dobrej woli mógłby nie iść a szybować nad podłogą. Pojemność płuc
wyraźnie zwiększyła się, a dotleniony organizm zachowywał się jak po alkoholu.
Zdjęcie zrobione telefonem komórkowym stanowiło już tapetę, a czterdzieści dwa SMS-y wysłane do znajomych
miały tą samą skondensowaną treść – jestem
Ojcem, mam syna. Janusz. Zostawił sernik wiedeński w pokoju pielęgniarek, a na dodatek
włoskie wino musujące, za zdrowie małego.
Zajrzał jeszcze na chwilę do żony. Stanął
przy łóżku i przez chwilę patrzył jak mały nieporadnie próbuje odnaleźć
mlecznego cyca, nie ustawał jednak w poszukiwaniach.
- Uparty, ma to po
mnie.
Potem jeszcze
ucałował dłoń żony i po raz kolejny powiedział do niej:
- Dziękuję Ci i
kocham Cię.
Wyszedł z sali numer osiem i szybkim krokiem udał się do
windy. Każdemu mijanemu człowiekowi rzucał trochę tej swojej radości. A było z czego się cieszyć. Piętnastoletnia
historia małżeństwa Janusza, to walka o
dziecko. Ponieważ jak to się kiedyś
mówiło - Pan Bóg nie pobłogosławił,
postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Specjaliści
ginekolodzy napisali przy okazji
ze dwie prace doktorskie, a w nich powoli gasła nadzieja. I nagle, radykalny zwrot scenariusza. Ciąża z
zaskoczenia, jeżeli można tak to nazwać.
Później zagrożona, a więc wyleżana od trzeciego do ósmego miesiąca. Zła
wiadomość, strach, cesarka, a na koniec niesamowita radość.
Nic więc dziwnego, że dzielił się nią z każdym kogo mijał.
Porodówkę , albo Oddział Noworodków jak to się zwykło teraz nazywać usytuowany został na siódmym piętrze. Stanął
przed zamkniętymi drzwiami widny i nacisnął
czerwony guzik. Kabina błądziła jeszcze
chwilę pomiędzy piętrami, aż z
wyraźnym metalicznym dźwiękiem otworzyła
przed nim drzwi na oścież.
Wszedł do środka i
nacisnął guzik z cyfrą 0. Drzwi równie głośno zamknęły się, a cała
klatka ruszyła w dół. Parter uwolnił go z metalowej klaustrofobicznej
przestrzeni, a drzwi automatyczne
pozwoliły na wyjście z budynku. Zaczerpnął pełną piersią zimnego jeszcze o tej
porze roku powietrza i szybkim krokiem
udał się na przystanek miejskiego autobusu. Na pętli nie parkował akurat żadem
pojazd. Sprawdził rozkład, z którego wynikało, że planowany odjazd nastąpi
dopiero za dwadzieścia minut. W głębi
przystanku znajdowała się ławka, podszedł do niej i nim usiadł zapytał o pozwolenie
siedzącego już na niej mężczyznę. Ten kiwnął głową, wyrażając w ten
sposób zgodę.
- Dlaczego Pan taki zmartwiony? – spytał Janusz – ja
dzisiaj się cieszę. Zostałem Ojcem, mam syna.
I zapraszam Pana do dzielenia mojej radości
- A ja proszę Pana zostałem sierotą. Parę godzin temu w
tym szpitalu umarł mój ojciec. Więc namawianie mnie do radości jest z Pana
strony cyniczne. Nie uważa Pan?
Bardzo przepraszam. Nie wiedziałem. Proszę jednak zrozumieć, że na to ojcostwo czekałem dziesięć długich lat i nie potrafię tego dnia przeżyć na
smutno.
To idź się Pan cieszyć do domu, albo do knajpy– skwitował
mężczyzna.
- Ale i w knajpie mogę trafić na stypę. I co wtedy?
- Cham –
skomentował smutny mężczyzna .
Dalszego ciągu nie
było ponieważ nadjechał autobus i smutek
odjechał z przystanku.
Ale radość która pozostała, nie byłą już taka pełna.
Aż ciśnie się na usta pytanie:
Czy korzystając z prawa do smutku, jesteśmy upoważnieni do ograniczania innym prawa
do radości?
|
13 marca 2011
| |
Wyrwałem się na tak zwaną przysłowiową chwilę z domu.
Spotkałem się w gronie podobnych mi zbieraczy wolnych minut. Już nawet nie łowców a zbieraczy.
I wbrew temu co mogłoby się wydawać, nie rzuciliśmy się
na wyścigi, aby opowiedzieć: co, gdzie, kiedy i u kogo. Panowała miła i
stonowana atmosfera. Relaks po który
kobiety wybierają się do SPA.
Aby poczuć się jak w SPA zamówiliśmy po jednym piwie.
Brak papierosowego dymu, niektórzy przyjęli z radością inni z żalem, wszyscy
dostosowali się jednak do zakazu.
Ponieważ nie było akurat żadnego meczu, z głośnika zamiast wycia kibicującego
tłumu fanatyków leciała muzyka. Jakaś
odmiana muzyki relaksacyjnej i oczywiście
Michał tradycyjnie zepsuł nastrój stwierdzając:
-Jak nie wyłączą tego szumu strumienia to się zaraz zleję
w gacie
- A mamusia nie mówiła, że trzeba się wysikać przed
wyjściem z domu? - rzucił Marcin
- Uczyła ale ja tak mam, że jak słyszę wodę to muszę. Cierpię katusze jak
tylko włączę prysznic.
Muszę wybiegać do toalety w ręczniku na biodrach.
- To lej pod prysznicem – wycedził Piotrek – wstąpisz do Ligi Obrońców Planety, jak Iza Miko.
Ona chyba o tym
opowiadała.
- To ja nie wiedziałem, że jestem takim zapalonym obrońcą
planety stwierdził Marcin.
- A nie moglibyśmy zacząć od przyjemniejszej natury piwa.
Kiedy czuję jak ten zimny napój wlewa się w głąb mnie, to jakbym siedział w
gabinecie relaksacyjnym, po każdym łyku wracają siły i narasta optymizm.
- I wtedy lejesz radośnie? Nie ustępował Michał.
- Nie. Lanie to tylko konsekwencja, niechciany skutek,
efekt uboczny. Chciałem powiedzieć, że to piwo, wraz z możliwością spotkania z
ludźmi z którymi akurat chcesz się
spotkać to coś , czego w życiu tak mało.
Bo wiecie – kontynuowałem - mam
pięćdziesiąt dwa lata i jestem
uzależniony. Uzależniony od ludzi. Jeżeli
kiedyś przyjdzie mi odpowiedzieć za wszystkie głupoty jakie w życiu zrobiłem, to największą
torturą będzie wsadzić mnie
do kawalerki, bez możliwości kontaktu z ludźmi.
- To żadna rewelacji -
zauważył Marcin, ja również jestem uzależniony od ludzi, a dokładnie od
około 50% populacji . Tej części z
długimi nogami, a jeśli by jeszcze do tego ubrane w czarne pończochy, to już
wariactwo.
- To się nazywa seksoholizm , a nawet fetyszyzm. Ja zaś mówię o
takim zwykłym kontakcie. Cześć, co słychać, a wczoraj…
- A mnie to wkurwia, jak rano w poniedziałek wszyscy
pytają: czemu mam takie podkrążone oczy?
Gówno ich to
wszystko obchodzi.
- Ja zaś to lubię,
lubię zauważyć zmianę, pamiętać o wydarzeniu i rocznicy. W końcu dlaczego babka
kupuje nowy ciuch, który jest niewygodny, a w dodatku kosztował kupę forsy? Po to byś jeden z drugim powiedział jej - ładnie w tym wyglądasz. Przecież ona to zrobiła to właśnie dla tej chwili. Tym swoim
stwierdzeniem ty nadajesz sensu jej życiu. Czy to nie jest fajne?
- Nadawać sens ludzkiemu życiu? Pewnie że fajne
- Kiedy idę na imprezę staram się słuchać, po prostu
słuchać. Chociaż wiecie jak lubię gadać.
No żeby chociaż było pół na pół. Następnego dnia dzwonię do znajomych i mówię – Było super, bawiliśmy się wspaniale,
dziękujemy. Robię to dlatego, że sam boleśnie odczuwam żę chociaż po udanej imprezie u mnie, jeden z drugim nieźle
zadżumieni, wychodzą do domu. A następnego dnia, ani me, ani be, ani kukuryku.
I nie wiem czy nie pogniewali się
przypadkiem za moje żarty, albo wódka
była za ciepła?
- To wszystko o czym mówisz to dobre wychowanie, a nie uzależnienie.
Chociaż swoją drogą i od dobrego wychowania można się uzależnić. Wtedy boli brak tego u innych. Jak wódki, a ręce już się
trzęsą .
- No chyba żeby w pysk dać?!
- A ja się
uzależniłem od … .
- Dobra wiemy, nie
musisz kończyć.
Marcin całymi godzinami potrafił opowiadać jak realizuje
swoje uzależnienie od kobiet. Ze szczegółami,
w barwnych słowach opowiadał o
swoich podbojach i przebojach.
Opowiadał nawet o swoich niepowodzeniach, zamykając to
jednak zgrabną pointą z której wynikało, że suma sumarum odniósł sukces.
Marcinowi nie
przeszkadzało życie singla w kawalerce
na Kazimierzu. Przemykały przez nią raz po raz jakieś zgrabne, a przynajmniej chętne nogi.
A nas, encyklopedycznych wzorców instytucji maleństwa,
wkurzały te opowiadania. Ponieważ zbyt często poddawał w
wątpliwość ideę regularnego
jedzenia ciepłych posiłków.
Pomidorowa z makaronem w dobie Fast foodów i sushi?
A związek uczuciowy. Porozumienie duchowe, poświęcenie
dla drugiej osoby, radość posiadania dzieci?
- A czy wy w ogóle wierzycie w te brednie które mi tutaj
pociskacie? Ja również jestem za tradycyjnymi relacjami pomiędzy kobietą a mężczyzną,
szczególnie w dobie sukcesów wszelkiej maści ruchów feministycznych. W końcu testosteron
to ja!
Pozwolić zaś feministkom decydować o seksie to jak zafundować
psu wakacje w Chinach – jak powiedział Matt
Barry. Nawet nie wiem kto to taki, ale
ma u mnie piwo.
Lubił podpierać się cytatami, to dodawało mu erudycji.Nie ma to jak – mówił -
rwać na erudytę
Im dalej ciągnął te swoje opowiadania, tym bardziej
wystawiał na próbę nasze poczucie
stabilizacji uczuciowej.
Próbowaliśmy mu powiedzieć że od nadmiaru ostryg można
się porzygać, a od codziennego
zakopiańskiego z kminkiem nigdy. Ale cóż. Są amatorzy kawioru, są
pasjonaci kaszanki.
- Od ludzi nie
trzeba się uzależniać – ciągnął Marcin - Uzależnienie zaś od korzystania z
faktu istnienia ludzi to już inna sprawa.
I spierdzielił nam
Marcin taki miły wyrwany rodzinie
wieczór. Bo każdy z nas wracając do domu, dokonywał swojego rachunku sumienia, bilansu życia i
inwentaryzacji osiągnięć.
I w żaden sposób nie można było wyliczyć osiągniętej
marży.
Ale zawsze zostaje satysfakcja. Satysfakcja? – to przecież słowo wymyślone na użytek
biednych
Nie używał go Humphrey Bogart w Casablance.
- Ale zawsze
pozostaje dla nas Paryż - tak powiedział, pamiętam bo widziałem to parę razy.
I czyżby On również był argumentem za teoriami Marcina?
|
10 marca 2011
| |
Najpewniej zdawało
mi się – pomyślałem, gdy tytuł zapowiadanego programu TV pojawił mi się na
ekranie. Nacisnąłem guzik pilota i
pojechałem pozycja po pozycji. Nie, nie zdawało mi się. Tytuł brzmiał :
O seksie z mamą i tatą
Program emitowany wieczorem, ale nie w paśmie erotycznym bo o 21.30. Stacja też nie byle jaka, TVN
Style. Tutaj uczą jak podawać do stołu i
jak przy tym stole się zachowywać. Jaką
torebkę dobrać do butów a szalik do płaszcza. Stacja zawsze trendy, zawsze na
czasie. A prowadzący to prawdziwy high
life. Program nadawany był między innymi 7 marca 2011 w formacie 6:9. Mój dekoder dodał również, że jest to magazyn poradnikowy.
O Boże jęknąłem.
Jaki ja jestem nie na czasie. Do dzisiaj myślałem, że seks z mamą i tatą mieści się w kategoriach
kodeksu karnego, nie mówiąc negatywnym zabarwieniu
moralnym i emocjonalnym. A tu taka zmiana. No to się w pierdlach ucieszą.
Zaprogramowany
dekoder w odpowiednim momencie przełączył mnie na właściwą stację, gdzie po chwili zrozumiałem jak ważne jest
właściwe budowanie zdań, oraz używanie przecinków.
Bo przecież gdyby
ktoś pomyślał chwilę i napisał to na przykład tak
Z mamą i tatą o seksie
Nie traciłbym na
chwilę co prawda, ale zawsze, wiary w
niezmienność pewnych fundamentalnych
zasad moralnych. Boże jak ja przez tamten czas oczekiwania na
audycję nie chciałem być nowoczesny.
A w pierdlu koniec
radości, pałą po kratach i cicho tam!
Pozdrawiam przy
okazji wszystkich komentujących, polonistów z wykształcenia lub powołania, którzy wypominali mi nieużywanie przecinków,
bądź niewłaściwe budowanie zdań. Jeżeli moim udziałem było to, że poczuliście
się tak niekomfortowo jak ja, to jeszcze
raz - bardzo przepraszam.
|
08 marca 2011
| |
Podarować Ci pragnę kwiatów naręcze
Zamiast słów używanych codziennie.
Łąki łan nietknięty kosą ,
Gdzie z dziką swobodą strzelają pąki
i tryskają kolorowe płatki.
Weźmy się za ręce i szukajmy razem.
Łąki są zaraz na początku naszej wyobraźni.
A jeżeli odnajdziemy takie miejsce
Gdzie stokrotki lśnią rosą,
Padnę na kolana, by je rwać dla Ciebie
I upleść z nich wonny wianek przetykany makami.
A na koniec targać je garściami i bluźniąc obyczajom
Obsypać Cię całą.
A potem jeszcze
Zamknąć oczy i chłonąc aromat łąki
Bosymi stopami dotykać trawy
I poczuć drżenie każdego źdźbła.
I spojrzeć we własne serce
Jak radził poeta.
Kraków 8.03.2011
|
05 marca 2011
| |
Kochany Onecie, źródle mojej inspiracji, studnio tematów. Po raz kolejny
nie pozwalasz przejść mi obojętnie obok zamieszczonej wiadomości. Jakiś czas temu w oczy rzucił mi się
następujący tytuł:
„Kobiety wolą pieniądze od udanego seksu”.
Zamieszczono - Kiedyś
tam , bo dnia nie pamiętam . Zaś godzina i źródło to: 08:35 WENN, MM
Notatka króciutka ,
prowadzi jednak do wielowątkowych wniosków.
… Najnowsze badania
dowodzą, że większość kobiet woli seks od czekolady, ale pieniądze są dla nich
jeszcze bardziej atrakcyjne.
73 proc.
ankietowanych Amerykanek przyznaje, że wolałyby przez 5 lat uprawiać co tydzień
udany seks, niż z podobną częstotliwością zajadać się za darmo czekoladą.
Jednocześnie 91
proc. badanych zamiast czekolady wybrałoby cotygodniową wypłatę 1000 dolarów…
Jestem w wieku, kiedy pewnie i ja zdecydowałbym się na
otrzymywanie 1000 dolarów tygodniowo. A
wtedy mógłbym wydawać powiedzmy 200 ma może nieudany, ale dziki, swobodny i intensywny, płatny seks.
Może nawet z bogobojną przedstawicielką
narodów wschodu. Od czasu do czasy zażyć mógłbym i czekolady. A dlaczego nie?.
Póki co, nikt nie
zaoferował mi tauzena baksów za
małżeńską abstynencję, a więc dalej inwestuję
całe zarobione pieniądze w trzydziestoletni małżeński seks .
Klasycy pisali, a
ja wyznaję zasadę uczyć się choćby od diabła:
Moim zdaniem seks to jedna z najpiękniejszych,
najbardziej naturalnych, najzdrowszych rzeczy, jakie można kupić za
pieniądze." - to Tom Clancy.
Rozumiem, że za darmo liczę jedynie na spojrzenia.
Z drugiej jednak
strony - "Znacie to spojrzenie,
które rzuca wam kobieta, kiedy
ma ochotę na seks? ...Ja też nie." To oczywiście
Steve Martin
Kiedy to ja ostatni
raz widziałem te oczy głodne seksu? Przemilczę jak gentleman.
Wracając do rozważań po artykule.
Część kobiet zdecydowała się na pogodzenie wody z ogniem . Mają więc i
udany seks i pieniądze.
Z każdym rokiem liczba ich zdecydowanie rośnie. Jakiś czas temu czytałem ciekawą rozmowę z przedstawicielem urzędu skarbowego. Stwierdził on, że bardzo
wielu naszych rodaków i rodaczek , w
trakcie kontroli dochodów, na pytanie o
posiadane nieudokumentowane środki pieniężne oświadcza, że mają je z nierządu. Powszechnie wiadomo bowiem, że zgodnie z
obowiązującym prawem, czerpanie
zysków z nierządu nie jest karalne, ani
opodatkowane. Karane jest zaś czerpanie
korzyści ze stręczenia do nierządu. Zmienia
się świat zmieniają się Polacy. Z dumą przyznają się do udanego seksu. Oraz do uprawiania
go w płatnej formie. Nie uważacie że „uprawianie
i seksu” to dziwaczna konstrukcja?. Lepiej
brzmi mi w towarzystwie np. buraków
Tak całkiem na marginesie przyszło mi na myśl, że gwarancją udanego seksu za pieniądze może być taka oferta handlowa:
Udzielenie 10 % rabatu, w przypadku doprowadzenia oferującego usługę do orgazmu. Wiadomo że
warto się postarać, gdy można
połączyć przyjemne działanie z pożyteczną oszczędnością .
Co zaś do państwa w znaczeniu globalnym. Mogła taka Dulska
brać pieniądze od kokoty, brzydząc się nimi , by jednak płacić nimi podatki.
Może i państwo opodatkować płatny seks i brać kasę od uprawiających nierząd
w ramach np. podatku liniowego. Można to zrobić według zasady - im dłuższa linia tym wyższy
podatek. Nie należy robić odwrotnie, gdyż posiadacze niezbyt hojnie obdarzeni przez
naturę, zostaliby pokrzywdzeni dwa razy.
Środki otrzymane z tego tytułu działalności można by przelewać na konta towarzystw emerytalnych, w
ramach tak zwanego drugiego filaru, którym państwowi urzędnicy brzydzą się co
najmniej tak jak prostytucją.
Jedyna przykra chociaż nieuświadomiona konsekwencja to ta,
że kasą z tak
zwanego „ numerku” mogą być opłacane
całkiem szlachetne poczynania. No i co z tego?
Już starożytni pisali
Pecunia non olet .
|
02 marca 2011
| |
Kiedy czytałem „1984” nie podejrzewałem nawet
możliwości istnienia programów w stylu Big Brother. Dzisiaj siedzę w pokoju
zwierzeń i piszę kolejny post. Bo jakże
inaczej określić działalność blogerską. Mój pokój zwierzeń nie przypomina tego telewizyjnego, ogranicza
się do monitora LCD i klawiatury qwerty. W powieści mikrofony i kamery instalowane w zapyziałych
pokojach mrocznego miasta, niepokoiły mnie i przerażały. Te przed którymi
Klaudiusze i Manuele robili z siebie dzieci, śmieszyły, kiedy już minęło
pierwsze wewnętrzne oburzenie.
A później poszło gładko. Bez specjalnych programów mogę dowiedzieć się, że X ma bolesne miesiączki , Y rodzi za trzy miesiące dziecko którego ojcem jest Z, a siostry Kardashian smarują swoje waginy majonezem. Pierwsze pytanie, które zadałem po usłyszeniu tej wiadomości, nie dotyczyło majonezu. Brzmiało ono - kto to są do cholery siostry Kardashian?. Kiedy byłem dzieckiem, ojciec zabrał mnie na wycieczkę do zoo. Nie specjalna dla niego była ta wycieczka, ponieważ wielbłąd menel ,który przeżuwał coś z bezmyślnym wyrazem twarzy, splunął mojemu ojcu prosto na dorodną łysinę.
- Jak to dobrze że
jestem nie wysoki – próbował ukryć zażenowanie ojciec – inaczej Camel napluł by
mi w twarz.
Dzisiaj ta sytuacja miałaby swoje pięć minut sławy na
youtube i pewnie z pół miliona wejść. Ale wtedy, zakładowy Żuk skrzyniowy, zabierał po drodze pracowników, którzy czekali
w umówionych miejscach. Tylko tokarz precyzyjny Józef Kwęk zaspał. To najpewniej
efekt sobotniej imprezy, był w końcu
Dzień Budowlanych. Kiedy Przewodniczący Rady Zakładowej dobudził w
końcu Józka, ten w poczuciu
obowiązku ubrał się szybko, a za
jedyną toaletę posłużyło mu masło śmietankowe, którym przetarł
twarz, dla zamaskowania wczorajszego
zarostu. Dzięki temu prostemu zabiegowi twarz ślusarza błyszczała
się, jak zaraz po goleniu. Następnego dnia Gazeta Krakowska, ani nawet Dziennik
Polski nie zająknęły się nawet na ten temat, zaś całe przedsiębiorstwo ojca,
opowiadało sobie o porannej toalecie Józka, ponieważ co jak co ale
tokarza precyzyjnego Józefa Kwęka znali wszyscy.
Opowiadali również o wielbłądzie, który Prezesowi napluł w pysk . Ale to już całkiem
inna historia.
Co łączy ślusarza precyzyjnego z siostrami Kardashian?
Lata się zmieniają i bohaterowie. Metody higieny i kosmetyki oparte o naturalne surowce pozostają bez zmian.
Wracając zaś domyśli przewodniej. Jak pogodzić to co robię z tym czego nie lubię?
Dostałem wczoraj e-maila, w treści którego autork(ka) między innymi zadał(a) mi szereg pytań.
A więc po kolei
Opisz mi siebie, takiego jakim teraz siebie widzisz. Opisz
jak wyglądasz
Jakie jest Twoje samopoczucie?
O czym marzysz?
Czego Ci brak i
dlaczego?
Czy czujesz się szczęśliwy?
Było również pytanie o stosunek do kobiet
Lubię otrzymywać maile, lubię nawet na nie odpowiadać.
Ten należał do kategorii – odpowiedź obowiązkowa.
Zacząłem budować odpowiedź. Jak jednak odpowiedzieć na
powyższe pytania w sytuacji wielokrotnego poruszania tego problemu na łamach bloga. Cóż mógłbym dodać więcej oprócz tego co
napisałem. Budując posty ujawniłem w nich precyzyjnie zamierzoną ilość informacji. Nie
naruszają one moim zdaniem mojego prawa
do prywatności, moich bliskich , ani
nawet tych których do bliskich nie zamierzam zaliczać. Nawet ekshibicjonizm powinien mieć swoje granice. Staram się rozdzielić świat
realny od wirtualnego. Nie montuję więc kamer w kiblu życia i jego sypialni. Zresztą przynajmniej połowa
moich pomieszczeń pozbawiona jest kamer i tą sferę traktuję
niezmiernie poważnie. Dodatkowo w jednym z pokoi urządziłem garderobę, gdzie od czasu do czasu stroję się w cudze piórka. Jestem jaki jestem, ale czasami
zupełnie inny.
Starając się nie urazić autora(ki) e-maila, ponieważ przyświecały mu(jej) szlachetne pobudki, ale będąc w zgodzie ze swoimi zasadami napisałem taką odpowiedź
… Od dwóch z górą lat, średnio co cztery dni nie
robię nic innego niż opisuję
siebie na blogu. Najdokładniej zrobiłem to chyba w „jestem jaki jestem:. który był odpowiedzią na komentarz „kroniki 13” http://moje50.blog.onet.pl/Jestem-jaki-jestem,2,ID352617172,DA2008-12-04,n Upust swojemu samopoczuciu daję w złośliwych komentarzach, gdzie się czemuś dziwię. Cieszę się że się jeszcze dziwię. Czasem też kocham życie , jak Geppert - „nad życie”. A żeby to wszystko nie było takie proste i oczywiste, nie wszystkie komentarze są odbiciem moich zapatrywań i poglądów. Czasami to prowokacja. Nie zamierzam tak bez walki powiedzieć - oto jest głowa Antoniego, bo byłby to koniec mojego bloga….
Z pozdrowieniami
Antoni Relski
PS Mam nadzieję że
udało mi się uszanować również prawo do prywatności autora (ki) e-maila.
|