30 października 2010
| |
A potem żyli długo i szczęśliwie. On dostał połowę królestwa i królewską córkę, ona męża z ludu który do tej pory pomykał
drewnianą łyżką z glinianej michy. Z
michy tej równocześnie pożywiało się
siedmioro rodzeństwa, dzieci biednego stróża, jeszcze lepiej szewca, albo
aby tragizm był większy wdowy po takim szewcu. Zamiana czworaków na marmurowe posadzki wytwornych pałaców nie
oznaczała wcale że później żyli długo, a
już w ogóle szczęśliwie Bo cóż
pozostaje w życiu, kiedy kończy się
zachwyt nad erekcją nad żądanie i wieczorami
trzeba porozmawiać o życiu, może jakiejś obejrzanej sztuce teatralnej, albo kwartecie smyczkowym,
który przygrywał w pałacowych ogrodach w
ostatnią niedzielę. A kiedy brak
wspólnych tematów następuje ewakuacja z
domu, na korzyść pubu, męskiego piwa lub
sponsoringu. Zdarza się również emigracja wewnętrzna, lub alternatywny świat
wirtualny. I wtedy dopiero zaczyna być
ciekawie. Awantura, porzucenie, rozwód z
wyłącznej winy, czy w końcu cudzołóstwo.
Dlaczego piszę „w końcu” często od tego się zaczyna.
A u
śledzących bieg zdarzeń wypieki na twarzy.
Cóż może być ciekawego w
historii zgodnego małżeństwa ? W
którym on kupuje jej kwiaty, w drodze do domu i razem z zakupami zrobionymi
po pracy, niesie do domu.
Nie narzeka, że nie ma jeszcze obiadu.
Przecież Ona również wróciła właśnie z
pracy, on to rozumie. Zdejmuje buty zaraz za drzwiami a potem obiera ziemniaki
. Ona
sosem z torebki podlewa mięso, bowiem jest to jej sposób na galaktyczne porozumienie. Później jedzą
przerzucając się historiami z
całego dnia, usprawiedliwiając nawzajem
swoje zachowania. Oglądają film o równie
porywającej pełnej żaru miłości , która
przetrwałą próbę czasu, pomimo prozy
życia , tej monotonni dnia codziennego.
Na koniec on
masuje jej ramiona i szyję, a późnym
wieczorem Ona zasypia wtulona w jego olbrzymie, bezpieczne ramiona. Wszystko to pośród pocałunków składanych na
jej włosach w zapachu wręczonych kwiatów.
Bzdura! Taka miłość nie istnieje, jak nie istnieje
statystyczny obywatel. Poza tym czy takie historie sprzedadzą się w popularnym
magazynie? A może w TV w tak zwanym
dobrym czasie antenowym?
Zdecydowanie nie. Negatywne emocje sprzedają
się lepiej.
Kiedy wrócił do domu alkohol delikatnie burzył mu krew w żyłach. Nie była to ilość która zaburzała płynność ruchów czy utrudniała artykulację. Ot piwo, czy kieliszek brandy. Fakt, spóźniony nieznacznie do domu, ale ostatnimi czasy opóźniał swój powroty na łono, tłumacząc to nienormowanym czasem pracy. O ile żona pogodziła się z nienormowanym elementem wynagrodzenia,
akceptując wszelkie zwyżki i wzrosty, o tyle
chętnie widziałaby go w domu, najwyżej w pół godziny
od przepisowego końca pracy. Na
spóźnienia reagowała alergicznie, z
niekłamaną zazdrością. Problem w tym, że nie miała dla niego żadnej alternatywy. Chciała
by tak tradycyjnie, siedział ”przy domu” jak jej ojciec i ponoć ojciec
jej ojca. Któregoś dnia kiedy dała upust
swoim emocjom grożąc mu:
- Będziesz siedział
w domu jak pies przy budzie!
- W porządku , wchodzę w to - odpowiedział bezczelnie. Pamiętaj
jednak, że dobry gospodarz spuszcza na noc Burka z łańcucha, by ten mógł
odwiedzić okoliczne suki.
Wyobraźnia żony
nie dopuszczała jednak do siebie takiej możliwości.
Powiedziane, żałowane. On postanowił postawić na swoim,
ona imała się różnych szykan by wymusić posłuszeństwo. Karanie brakiem seksu,
nie przyniosło oczekiwanego skutku, bowiem inaczej postrzega się te rzeczy
kiedy przestają cieszyć swoją świeżością, a
jedynie przynoszą ulgę. On wyczuł zresztą aluzję i w czasie ostatniego
towarzyskiego wieczoru u znajomych,
opowiedział dowcip takiej mniej
więcej treści:
Przed drzwiami agencji towarzyskiej w małym miasteczko
pod czerwoną żarówką znajdująca się nad drzwiami spotykają się dwaj dżentelmeni. I jak na
dżentelmenów przystało ten młodszy ustępuje pierwszeństwa starszemu, bacznie
obserwując reakcję. Gdy blask żarówki pada na twarz, młodszy wykrzykuje
- Tatuś?
- Piotruś? -
odpowiada pytaniem na pytanie starszy
- Co ty tutaj
robisz?
- Daj spokój synku, dziwki teraz takie tanie, że szkoda budzić mamusię.
Uśmiali się serdecznie ze szwagrem , a na koniec On dodał
:
- I jest to informacja dla tych wszystkich, które myślą, że
małżeństwo wiąże ręce i zniewala umysł.
Alternatywa? – to
dobre. Gdybym miał łódź nazwałbym ją „ alternatywa” Żeby nie zapomnieć że mamy
jeszcze jakieś wyjście.
- A nie myślicie że
taka „ alternatywa „ może zakończyć się konsternacją ? – spytała siostra. I
wtedy dopiero się zaczęło.
Mężowie zarzucili
żonom brak ochoty na seks, żony mężom brak pomocy.
Mężowie przesadną
dbałość o porządki, kobiety
pozrzucanie skarpet.
Oni to, one tamto.
Skończyło się jak zwykle. Kobiety są oziębłe, a faceci
źle zarabiają.
Jaki związek mają zarobki z oziębłością?
Z wieczornej dyskusji
wynikło że duży.
Kiedy przyszło do
rodzinnego prania brudów, ze stylowego salonu zrobił się zwykły magiel.
Ona postanowiła już wracać, on postanowił pokazać swoją wolną wolę.
Ona zamówiła taksówkę , On skończył flaszkę ze szwagrem.
A kiedy wrócili do domu było pewne, że ten wieczór nie skończy się tak, że on masuje
jej ramiona i szyję. Późnym wieczorem Ona nie zaśnie wtulona w jego olbrzymie, bezpieczne
ramiona. Wszystko to nie odbędzie się pośród
pocałunków składanych na jej włosach, w
zapachu wręczonych kwiatów.
Pomylił czynności i zamiast cichcem obrać ziemniaki, zrobił publiczne pranie brudów.
Ona wsadziła nos w
książkę , On wystukał w wyszukiwarce swojego laptopa: free porn.
Jutro będzie można powiedzieć że szanują swoją
indywidualność, ponieważ wieczory spędzają w zgodzie ze swoimi zainteresowaniami.
|
27 października 2010
| |
Tekst zawiera niecenzuralne słowa – przepraszam
Opowiadałem kiedyś taki dowcip:
- Witaj kochanie - powiedziała żona wchodząc do domu - Ale miałam dzisiaj dzień. Zebrania i zebrania.
W trakcie wystąpienia jednego z dyrektorów usłyszałam wyraz, którego znaczenia
nie rozumiem „Konsternacja”- tak brzmi
to słowo, ale co ono w ogóle znaczy?
Mąż pomyślał
chwilę i postanowił wytłumaczyć małżonce, rzecz całą w formie prostej, a przez
to zrozumiałej.
- Wytłumaczę Ci to na przykładzie. Wyobraź sobie, że
wchodzisz do domu i widzisz mnie z sąsiadką w łóżku. Uczucie, które Cię wtedy
ogarnia nazywa się właśnie – konsternacja.
- Nie wiem czy to dobrze zrozumiałam powiedziała żona. Czy
konsternacja na przykład jest wtedy, kiedy wchodzisz do domu i
zastajesz mnie z sąsiadem w łóżku?
- Nie kochanie - zaprotestował mąż. Ty mylisz kurestwo z
konsternacją.
W życiu uczucie konsternacji jest nam doskonale, ale samo
słowo straciło swój wydźwięk. Obecnie wolimy powiedzieć, że jesteśmy po prosu –
wkurwieni.
Nie wiem jednak co dręczyło właściciela łodzi, którą
napotkał mój Starszy w trakcie jesiennego spaceru gdzieś w Polsce.
„Konsternacja” tak nazywa się ta łódź, a na dowód
prawdziwości informacji załączam zdjęcie. Patrząc pod kątem dowcipu… pewnie
miał swoje powody.
Nabrzeże pełne jest zresztą ludzi z traumatyczną
przeszłością. Ślad dawnych doświadczeń
nie ciąży już wyłącznie na psychice, ale ratując zdrowie psychiczne , eksploduje materializując się nazwą łodzi.
Bo przecież nie wspólny wypad do
knajpy stanął o podstaw
pomysłu nazwania łodzi jak na drugim zdjęciu – „ Szwagra cień”. Sam szwagra posiadam, więc podejrzewam, ile musiał nagrabić sobie pierwowzór.
A gdzie dawne stare wypróbowane nazwy? Marynistyczne jak Mewa, Albatros. Odimienne
Zosia, Marysia, Dorotka, albo geograficzne: Horn czy Krzyż Południa?
Zmienia się czas zmieniają pryncypia. Boję się że za parę
lat na burcie nowoczesnej łodzi żaglowej odczytam na przykład „Orgazm Stefana’ albo „Moje Wielkie Sobotnie
Bzykanie”
|
25 października 2010
| |
Krzyś od zawsze wzbudzał
pozytywne emocje. Współczucie i empatię, a także głęboką potrzebę
pomocy. Bo Krzyś to jest Krzyś, symbol
życiowej niezaradności i bezgranicznej miłości bliźniego.
Krzyś oddałby
ostatnią koszulę na rzecz potrzebującego bliźniego, ba
Krzyś taką koszulę niejednokrotnie
oddał. Idąc kiedyś na egzamin kończący jego wyższą edukację zwany egzaminem magisterskim, spotkał gościa który naprawiał samochód.
Podniesiona klapa, facet pochylony nad korpusem silnika, usmarowany do łokci przepracowanym smarem i
klnący pod nosem na złośliwe zrządzenie losu.
- Proszę Pana, czy byłby Pan łaskaw podać mi tę trzynastkę leżącą koła lewego koła -
spytał kierowca.
Krzyś ubrany w
elegancki garnitur, białą koszulę i stylowy krawat zakupiony specjalnie na tę
okazję, pochylił się przy wiekowej
Warszawie i usłużnie podał klucz.
- Co się dzieje? - spytał z grzeczności, a zarazem dręczącej go
ciekawości.
- Chyba poszła prądnica,
ponieważ kontrolka ładowania ciągle świeci – stwierdził facet. Ochoczo
odpowiedział, ponieważ nadarzała się okazja męskiej rozmowy na fachowe
tematy.
- Może jakiś kabelek puścił - podpowiedział Krzyś, pochylając się nad usmarowanym silnikiem.
- Nie, kable już sprawdzałem. Są całe i mocowania po śrubami również
- A pasek klinowy nie ślizga? – nie dawał za wygraną Krzyś.
- Nie, ma dobry naciąg, a napinacz podciągnąłem już
wcześniej.
Krzyś pomyślał chwilę i twarz ozdobił serdeczny uśmiech.
- Wie Pan co? W
zeszłym roku mój znajomy miał podobny problem w Syrence. Wtedy zawiesiły mu się szczotki w prądnicy.
Uderzał młotkiem w korpus i po kłopocie. Szczotki wracały na swoje miejsce i
było ładowanie.
Ponieważ kierowca nie wiedział gdzie, ani z jaką siłą uderzyć, podał Krzysiowi
młotek. Sam zaś zasiadł za kierownicą, aby lepiej obserwować kontrolkę.
Krzyś z pochylił
się nad silnikiem i wsadzając dłoń głęboko w komorę silnika, wykonał dwa
precyzyjne uderzenia.
-Zgasło!, zgasło! - z radością powiedział kierowca.
Spełniony Krzyś wyciągnął z komory silnika rękę uzbrojoną
w młotek. Z precyzyjnych dłoni wyjął młotek
i odłożył na miejsce. Czarne, wysmarowane dłonie roztarł tak, że teraz obie miały kolor przypominający
uliczny asfalt. Dodatkowo rękaw
nowiutkiej marynarki zdobiła olbrzymia tłusta plama .
- O ubrudził się Pan – zauważył kierowca.
- Nic nie szkodzi, w porządku - Spojrzał jeszcze raz na wyciągniętą, rękę zegarek wskazywał dwunastą
- O Boże. O dziesiątej miałem zdawać egzamin.
Spóźniony o dwie godziny Krzyś, z tłustym rękawem i plamą
na rękawie wpadł do Sali Egzaminacyjnej. Gestykulował coś brudnymi rękami ,
wymyślając kosmiczne historię o pomocy w naprawie Karetki Pogotowia, która wiozła
rodzącą kobietę. Być może członkowie Komisji byli zwolennikami
literatury SF, ponieważ przyjęli go poza
wyznaczonym terminem i nie oblali żadnymi podchwytliwymi pytaniami.
To pierwszy znana mi grupa Obrońców Krzysia
Następna to ten tabun kobiet w akademikach, które uwielbiały opiekować się Krzysiem.
Imponowała im jego życiowa nieporadność.
Nigdy nie musiał szarpać się z tymi dwoma haftkami przy staniku. Dziewczyny
same brały ten obowiązek na siebie,
licząc się z życiową nieporadnością
Krzysia.
Nie byłem łóżkiem w pokoju akademickim, ale wiem że z tego zebrałaby się spora grupa
obrończyń. Wszystkie one są w tej chwili
w wieku, kiedy jeszcze żartują z moherowych beretów, ale ukradkiem mierzą już, by sprawdzić jak to nosić. Na czubku, może trochę
na lewo albo prawo. Gdyby Krzyś startował
w najbliższych wyborach samorządowych mógłby
liczyć na spory elektorat.
Popularność wśród płci nie przekreślała prawdziwej
męskiej przyjaźni.
I to kolejna grupa obrońców. Kiedy ogłoszono historyczny dzień bez Teleranka,
Krzyś przejął się dolą żołnierzy, szczególnie tych, którzy strzeli naszych
granic. Udał się do jednostki wojsk ochrony pogranicza, gdzie posiadał kilku osobistych przyjaciół.
Wiadomo że żołnierz przyjacielem i obrońcą jest , a tu
dodatkowo taka sytuacja dziejowa. Gadka
szmatka a i sympatycznym gestom nie było
końca. Przyniesiona wódka cudownie się rozmnożyła i było tak : Rozmowy bez granic, męska przyjaźń bez granic
i alkohol bez granic. Tylko te państwowe granice socjalistycznej, internacjonalnej przyjaźni, pokryte drutem kolczastym były realnie
prawdziwe. A kiedy okazało się że Krzyś zasiedział się
ponad miarę, a kraj objęła godzina
policyjna, dowódca zapakował go do transportera opancerzonego typu SKOT.
- Odwieźcie chłopaka do domu, bo gotów trafić na te charty
z ORMO , a z nimi żartów nie ma.
Sierżant Danielak osobiście usiadł za
kierownicą pojazdu o numerze
bocznym UH 7685-B i odwiózł Krzysia do domu. Ryk silnika trzymanego na obrotach obudził
mieszkańców trzech najbliższych ulic. A
pożegnaniom przy wyjącym silniku nie
było końca.
Krzysiowi nic się nie stało, za to od następnego
ranka sąsiedzi albo kłaniali się nad
zwyczaj demonstracyjnie, albo przemykali chyłkiem drugą stroną ulicy. Wszak
facet podwieziony do domu w środku godziny milicyjnej , transporterem
opancerzonym, to nie mógł być byle kto.
I aby wszystko było po staremu, Krzyś musiał napisać
na słupie ogłoszeniowym „precz z komuną”
a i to nie brakowało zdań, że to
prowokacja. Ale jak zawiał wiatr zmian nikt mu nie wypominał tego transportera
, ale całą grupa potwierdziła pryncypialność wolnościowych przekonań i
kręcenie korbą powielacza.
I tak żyje Krzyś w
krzysiowym świecie i spotyka różnych
ludzi, w swojej odmianie siedmiomilowego lasu – w życiu. A życie obchodzi się z
nim łagodnie, bo jak podłożyć nogę komuś
do kogo wszyscy podchodzą z opiekuńczą troską.
|
21 października 2010
| |
Wezwanie rzecz ważna. Urzędowe ze zwrotką, czyli żółtą
karteczką potwierdzającą odbiór przesyłki. Przysłane miesiąc temu, a więc odpowiednio wcześnie, by zaplanować
życie. Wezwanie przyszło z Urzędu Gminy
właściwego miejscu posadowienia mojej chałupy. Rozprawa na
gruncie celem wyznaczenia granic działki.
Pewnie ma to związek z wybudowaną drogą,
którą pokryto asfaltem również
dla mojej wygody. Jako człowiek społeczny, wziąłem urlop i napełniwszy bak
pojazdu benzyną ruszyłem w trasę. Mgły i przelotne pokapywania skutecznie psuły
mi radość z wyjazdu w góry. Ale jak to mówił mój znajomy- czasami trza.
- Jak trza to trza – myślałem sobie mijając Myślenice drogą w
kierunku na Zakopane.
Moja gorczańska Wieś przywitała mnie słońcem i niebieskim
niebem.
Pełen wdzięczności i podziwu dla natury wdrapałem się pod sam dom i zaparkowałem na stromym placyku
w pobliżu. Lekko zmrożona trawa chrzęściła pod butami, gdy kierowałem się w kierunku bramki. Spadłe liście przybrały brzydki odcień i
niczym nie przypominały tych czerwonych i żółtych ze szkolnego zielnika. Otworzyłem drzwi, włączyłem prąd . Dzięki Bogu wszystko w porządku.
Za każdym razem, od siedemnastu lat, ten dziwny niepokój towarzyszy mi niezmiennie
w trakcie przekręcania klucza w zamku. Potem ulga. Parę razy jednak nerwy
i złorzeczenia.
Wewnątrz zimno i ponuro chociaż pojedyncze promienie
oświetlały pomieszczenia gdzie nie ma
okiennic. Obiegłem pokoje,
wizytowałem strych z szybkością wolnego
elektronu.
Punktualnie o dziesiątej
stawiłem się w publicznym miejscu, czekając na sądowego geometrę. Mam
najdalej, dlatego byłem pierwszy. I czekałem, czekałem. Kwadrans czasu wiejskiego, to nie jest
tyle samo według czasu miejskiego. Tutaj na pewno nie umiera się z
pośpiechu. Po trzydziestu minutach zza płotów zaczęli się wyłaniać uczestnicy
postępowania. Powoli, spokojnie, nie
nerwowo. O i Pani z Gminy i Pan Sołtys.
Iluż poznałem nowych ludzi, którzy na co dzień starają się aby żyło mi się
lepiej. Dlaczego więc do tej pory ich
nie spotkałem.
Krótki wstęp, protokół i spisywanie danych.
Jestem na siódmej pozycji, przygotowany do przekazania danych. Imię
nazwisko, nazwisko panieńskie matki i numer
dowodu osobistego. Jako jedyny z
całego towarzystwa wyrecytowałem go z
pamięci.
- Szanowny Panie- zwróciłem się z wolnym wnioskiem - jako że
zwolniłem się z pracy, do której ma sto dwadzieścia kilometrów, proszę o wymierzenie moje granicy w pierwszej kolejności. Jestem istotą
społeczną, członkiem tego osiedla, dlatego rozumiem potrzebę oddania części nieruchomości
pod wspólną drogę. Akceptuję i podpiszę.
Być może to moje szczere wyznanie potraktowano jako prowokację, ponieważ Pan Geometra powiedział, że obowiązuje kolejność a ja jestem na końcu listy. Najpierw trzeba wszystko ogólnie, a potem będą
szczegóły.
- Zaczynam od Zośki
znad potoku.
- Ale ona nie ma posesji przy drodze – zauważyłem
- Ale ma konflikt ze Staszkiem z Ogrodu, o prawo przejazdu i to jest najważniejsze.
- To po co ja zostałem wezwany ? – spytałem
- Bo przy okazji geometra obmierzy nową drogę.
-To kiedy zmierzy Pan
moją drogę przy okazji? - spytałem lekko poirytowany.
-To tutaj nie pójdzie łatwo. Przy takiej awanturze to pewnie koło wieczora.
I znowu ktoś próbuje
mnie wydymać
A było tak. Najgorzej bywa w rodzinie. On i Ona, brat i siostra,
razem spadkobiercy swoich rodziców. Jak to bywa w takich sytuacjach, każda ze stron czuje się lekko wykorzystana.
Przez lata ukrywają rozczarowanie
decyzją rodziców, aż popadają w otwarty
konflikt. Słowa, słowa, słowa. Niepotrzebne słowa, a potem czyny. Ona rozebrała jego garaż uważając, że stoi na
jej gruncie. On stwierdził, że na drodze
dojazdowej do jego nieruchomości ona urządziła ogród, przez co całymi latami
korzystał z przejazdu przez posesję sąsiadów. Oni nigdy
nie mieli nic przeciw. Ale
któregoś dnia przecież mogą. Należy więc
przygotować się do tego dnia, posiadając własny dojazd. A ponoć przed wojną
tędy właśnie wiodła droga przez osiedle. Teraz tędy płynie potok , postawiono
dwie stodoły, a nowa asfaltowa droga istnieje dziesięć metrów dalej. Nic to jednak , dla
udowodnienia własnych racji.
- A cóż mnie do tego - jak to mawiają- moja chata z brzegu
Odwróciłem się na pięcie
i wróciłem do chałupy.
Korzystając z okazji zlałem resztkę ratafii, i zebrałem winogrona o których
całkiem zapomniałem . Cały dorodny kosz,
słodkich, lekko zważonych mrozem ciemnych winogron.
Takich jak trzeba do zrobienia dżemu . Takiego jak trzeba do domowych
francuskich śniadań.
Moje koszty to dzień urlopu i szesnaście litrów benzyny.
dla sąsiadów kilka lat w sądach cywilnych. Kosztów
nawet nie potrafię sobie wyobrazić. Co do urlopu, to wróciłem
na dwie godziny do firmy, z gospodarską troską.
To dobrze wygląda. Troska o firmę ponad własną prywatę.
Dżem już w słoikach. Lato zamknięte w szklanych słoiczkach,
a nalewka skrzy się słońcem już tego
wieczora. Połyskując promieniami poprzez nacięcia kryształowej karafki.
|
17 października 2010
| |
Wczorajsze spotkanie towarzyskie w naszym domu, należało
do ciekawych, być może ze względu na skład uczestników. Przy ławie siedzieli więc: moją żona na wózku,
w roli gospodyni imprezy, a naprzeciw niej Ewa z gorsetem ortopedycznym na szyi, jako
pamiątka świeżo przebytej opresji, oraz
Katarzyna, rencistka z
powodu chorej duszy. Jako jedyny bez dolegliwości ( stuk
puk w niemalowane) przygotowałem dzbanek
herbaty, z mieszanki według własnego pomysłu. Szarlotka uzupełniła wystrój ćmielowskiej porcelany. A kiedy w trakcie nalewania gorącego naparu do
filiżanek wszedł do pokoju mój syn ze złamaną i uzbrojoną w szynę gipsową ręką, na powierzchni jednego pokoju znalazło się takie
nagromadzenie nieszczęść, że herbata wydawała
się najodpowiedniejsza. Jak bowiem w takim
gronie zdrowo popić? Pozostawiłem
kobiety w swoim towarzystwie, jako
wymówkę traktując konieczność zaopiekowania się psem znajomych. Poza tym na
własnych mężów narzeka się lepiej bez ich obecności.
Znajomi wyjechali na dwa dni poza miasto,
a ja jako przyjaciel domu otrzymałem do ich domu klucze. Zadaniem moim
dość prostym, jak mi się na oko wydawało, było nakarmienie psa rasy labrador. Pies ganiał swobodnie po ogródku, ale jak to u psa, apetyt bez umiaru spowodowałby pochłonięcie zapasów w jeden dzień. Kiedy Maria
wręczała mi klucze, powiedziała
- Tylko uważaj na
klamkę od drzwi wejściowych. Ona wypada.
Ponieważ znałem tę stronę Michała, jej męża, zanotowałem
ostrzeżenie w pamięci. Więcej, wpadłem na pomysł, że w czasie tej wizyty klamkę naprawię. Jak
mówił dozorca w filmowym „Dom. Dla mnie to małe piwo przed śniadaniem.
Podjechałem
pod posesję. Parterowy budynek z wysoko posadowioną częścią mieszkalną i
stromym dachem , typowy dla budownictwa lat pięćdziesiątych, tkwił
cały w zieleni. Być może z powodu tej wszechobecnej zieleni wyglądał
fantastycznie, ale i tajemniczo zarazem.
Kiedy przekręcałem klucz w furtce,
podbiegła Sara, czarna suka, duma
i radość właścicieli. Machała radośnie ogonem, poszczekując i podskakując na zmianę. Szybko wszedłem,
uważając aby pies nie wydostał się poza ogrodzenie. Wdrapałem się po stromych schodach dochodząc do drzwi. Wszedłem do środka, nad wyraz
delikatnie traktując klamkę. Karma była jak ustalono, w kuchni koło zlewu. Wziąłem masywny pięciokilogramowy worek i już miałem udać się na zewnątrz, kiedy usłyszałem trzask
zamykanych drzwi, a zaraz potem brzęk spadającej
klamki. Wszedłem do przedpokoju. Drzwi rzeczywiście zatrzaśnięte. Na ziemi leżała
klamka, a w zasadzie połowa jej kompletu. Niestety niewłaściwa. Część która
konstrukcyjnie wchodzi w zamek leżała na zewnątrz. Podniosłem element. Stara
mosiężna klamka służąca do otwierania drzwi, w tej chwili była całkowicie
bezużyteczna. Młoda suka, z jakiegoś powodu
wyskoczyła do góry i przednimi
łapami pchnęła drzwi. Stała w przedpokoju, patrząc na mnie swoimi prawie
szczenięcymi ślepiami. Wywalony jęzor
wystawał z pyska, a z wyglądu można było
wyczytać dumę : Spójrz co potrafię.
- No zdolna to ty jesteś - odpowiedziałem do niej
odruchowo.
Wróciłem do kuchni
próbując znaleźć coś, co mógłbym wsadzić
do tej małej, kwadratowej dziurki. Czułem się trochę niezręcznie szperając po
szufladach i szafkach moich znajomych. Trudno, sytuacja była wyjątkowa.
Niestety żaden ze sztućców nie spasował.
Łyżka wazowa również, a plastikowy
widelec nie wytrzymał naporu . Głośnie
chrupnięcie pogrzebało moje nadzieje. Pamiętałem że narzędzia były na parterze. Niestety jakiś szalony konstruktor okresu późnego Bieruta nie
zaprojektował wejścia do suteryny z
wewnątrz. Poniżej drzwi wejściowych znajdowało się osobne wejście do części gospodarczej. Niestety, dzieliło mnie od nich parę schodów i
zatrzaśnięte drzwi. Tam na pewno znajdę wszystko łącznie z siekierą, którą
mógłbym rozwalić drzwi, gdyby wszystkie inne sposoby zawiodły. Cóż robić? Wyjdę przez okno. Otworzyłem je i spojrzałem w dół. Od okna do tak zwanego poziomu zero było na oko ponad
dwa i pół metra.
- Kurde, nie będę
skakał. Nie ten wiek, na dole płyty
chodnikowe, a biorąc pod uwagę dzisiejszego pecha… Poza tym w mojej rodzinie powinien być chociaż
jeden sprawny, dla dobra ogółu.
Wykręciłem numer do znajomych i przyznałem się zatrzaśnięcia
w domu.
- Mówiłam że klamka wypada – powiedziała Maria
- Nie mówiłaś jednak, że masz porąbanego psa. To w końcu
on, ona mnie tak załatwiła. Nie macie gdzieś
na przykład drabiny? Takiej do firanek .
Mieli. Szczęśliwie mieli, niestety zbyt krótką. Metr sześćdziesiąt, co to za
drabina? Nawet ja czułem nad nią
wyższość. Ale cóż, jak się nie ma co się
lubi. Przy pomocy sznurka, cudownie znalezionego
w okolicy drabiny opuściłem ją przez
okno na i delikatnie manipulując sznurkiem, oparłem pod kątem o ścianę budynku.
Tego by jeszcze brakowało, by ją tak beztrosko stracić. Brakowało około metra, ale jak przerzucę się na zewnątrz i trzymając
okna powoli opuszczę w dół, powinienem dosięgnąć. Zebrałem się w sobie po chwili
siedzenia na parapecie. Powoli opuszczałem się w dół, szorując czubkami butów
po kremowo -żółtej elewacji, tworząc zapewne ślady, ale cóż mnie to interesowało
w tej chwili. Kiedy dotknąłem butami
końca drabiny poczułem odrobinę ulgi. Pierwszy szczebel, pewne podparcie,
puściłem okno. Mały balans ciałem i kiedy złapałem równowagę zszedłem na dół. - Uff udało się - powiedziałem do siebie i spojrzałem w górę.
- Pan pozwoli tutaj na chwilę – dobiegł do mnie od strony
ulicy. Chwilę trwało nim zorientowałem
się że to idzie o mnie. Za furtką stało dwóch policjantów, a zaraz za nimi radiowóz oznaczony według najnowszej policyjnej mody.
- No to teraz
zacznie się zabawa – pomyślałem.
- A co to drzwi
nie działają? – spytali mundurowi.
- Niech Pan sobie wyobrazi ,nie działają przez psa. Tutaj przytoczyłem całe opowiadanie z wypadającą klamką w tle.
Widząc niedowierzanie w oczach
policjantów, połączyłem się z
właścicielami i oddałem telefon. Konfrontacja opowiadań, seria pytań
uzupełniających i uzgodnienia
pomiędzy funkcjonariuszami, a wystarczyło
po prostu dostrzec klamkę, połyskującą w
jesiennym słońcu na wycieraczce, pod
wejściowymi drzwiami.
Nareszcie wolny. Policjanci spisali notatkę, postali jeszcze
chwilę i z odległości bramki oglądali moje zmaganie z drzwiami, po chwili niespiesznie
odjechali. Kiedy drzwi ustąpiły, suka
która wyskoczyła zza nich, rzuciła się na mnie by witać się, witać, liżąc mi
dłonie. Dwa razy liznęła twarz z wyskoku, którego nie
przewidziałem a powinienem.
Nie bawiąc się w
przeszukiwania reszty domu, ze swojego
samochodu wyciągnąłem narzędzie McGivera,
oraz znaleziony cudem gwoździk, jakby stworzony na tę
okoliczność.
Kilka wysypało się kiedyś z firmowego opakowania. Znalazłem
je podczas sprzątania i odłożyłem do schowka - mogą się przydać. I rzeczywiście
przydały się. Szybko złączyłem dwie klamki w jeden organizm sprawnie odblokowujący zamek. Schowałem drabinę, zamknąłem okno i
oczywiście nakarmiłem psa. Po to w końcu
tutaj przyjechałem.
Kiedy wróciłem do domu impreza pod patronatem NFZ-etu
trwała w najlepsze. To najlepsze to kilka pustych już puszek z Gingera stojących smętnie na kraju stołu.
- A cóż Tyś tyle czasu karmił psa?.
- Jeszcze jej rzucałem patyki. Ona to bardzo lubi.
- A tu piwo na Ciebie czeka - powiedziała za swojego
ortopedycznego kołnierza Ewa.
- Chętnie się napiję, takie emocje.
- Emocje? Przy rzucaniu patykiem?
- Tak, patykiem
Pociągnąłem za kluczyk w puszce, rozległ się znajomy syk
wypuszczanego powietrza. Pojawiły się pierwsze krople białej piany
- Patykiem- powtórzyłem do siebie.
|
12 października 2010
| |
Kilkanaście lat temu, w
trakcie transformacji gospodarczej naszego kraju, kiedy fortuny rodziły się z niczego, Pan premier
stwierdził że pierwszy milion trzeba ukraść. Wobec pewnej genetycznie zakodowanej przypadłości
zwanej moralnością popadłem w depresję, ponieważ zdałem sobie sprawę, że DNA
wykluczyło mnie z kręgu pijących szampana Don Perinion. A jednak można inaczej. Zostałem milionerem, wystarczy spojrzeć na
licznik blogowych odwiedzin, który wystukał jedynkę i sześć zer. Satysfakcja
niesamowita. Uczciłem ją trunkiem o swojskiej nazwie Madamme Pompadour. Też pierdyknęło korkiem o
sufit a jaka ulga dla kieszeni.
Wiadomości jakie docierają do
nas, powodują zamęt i trudności w ogarnięciu tego wszystkiego co
dzieje się dokoła nas. A jeżeli przebywa się na zasłużonej emeryturze, jak
moja teściowa i dodatkowo bezkrytycznie
chłonie się hiobowe wieści z mediów
zdarzają się pewne lapsusy słowne. Prochy,
zioło, dopalacze, odmieniane przez przypadki w każdym możliwym czasie to znak czasów.
Nie
dalej niż w niedzielę, z okazji urodzin, Młodszy otrzymał sporych rozmiarów
shishę. Fajka wodna o wysokości ponad metr dumnie prężyła się na środku jego pokoju. Czerwony wąż oplatał
korpus niczym ten biblijny z drzewa
wiadomości złego i dobrego.
Odwiedzający goście obowiązkowo
musieli odbyć pielgrzymkę wokół shishy.
- Do czego to służy?- spytała przyszywana ciotka.
- Do palenia. Ponoć raj dla palaczy – odpowiedziała żona.
- Boże!. Do
dopalaczy? Wtrąciła się do rozmowy,
spóźniona o dwa kroki, zbulwersowana naszą tolerancją babcia. Jej siwa główka
stała się jeszcze bardziej siwa, a moherowa wełna na berecie zakręciła się niczym na karakułach.
Chwilę trwało tłumaczenie, jeszcze dłużej gaszenie obaw, że te tłumaczenia to ściema.
A że z tematem środków psychotropowych babcia jest na bieżąco, udowodniła nam już
dwa dni później . Weekendową porą żona eksperymentowała piekąc babeczki w
papierku, elegancko nazywanymi mufinkami. Ciemne i jasne wyszyły przepisowo, co
prawda trochę nadmiernie urosły jak na
francuskie wyobrażenie elegancji, ale smakowały wspaniale. Teściowa też była zachwycona. Kończąc jedną sięgnęła po następną dodając
- Aniu wezmę jeszcze ze dwie te „ morfinki” dla cioci .
- Mamo ! na Boga, nie rób z nas narkomanów.
Wiedza jak widać jest, gorzej z praktycznym wykorzystaniem.
A wieczorem daliśmy sobie po
ratafii. Może to tak dziwnie w środku
tygodnia, ale czego się nie robi dla zdrowotności oraz ponieważ idzie zima.
Widać już jej pierwsze objawy. I to nie te związane z koniecznością skrobania
szyb samochodowych przed wyruszeniem do pracy. To byłaby łatwizna. Odrzuciło
mnie od piwa. Początkowo przyjąłem to jako objaw szybko rozwijającej się
choroby, ale zaraz przypomniałem sobie, że tak miałem zeszłym i w jeszcze
poprzednim roku, dokładnie o tej samej
porze . Miejsce wysokiej szklanki na tekturowym waflu zajmują nalewki,
krupniczki, a niedługo już góralska „harbata: ze śliwowicą.
Zadziwiające że moje czerwone wytrawne mogę pić przy
każdej temperaturze.
A kiedy tak rozpływałem się na temat właściwości czerwonego wina, dobiegło mnie głuche - trach.
Na podłodze wylądował dorodny słonecznik
stojący w eleganckim wysokim, wąskim flakonie. Ze względu na ciężar
słonecznikowej głowy, swego rodzaju przeciwwagą była woda we flakonie.
Zabezpieczała stabilność szkła chroniąc całość przed upadkiem. Nie przewidziałem
jednak apetytu na wodę takiego dorodnego
kwiatka. Nie wystarczyło codzienne
uzupełnianie jej stanu. Wychlał tak dużo,
że flakon stracił stabilność, a całość z głośnym hukiem spadła z komody na
dywan. Zbierałem z podłogi te specyficzne puzzle z drobin szkła. Później starłem resztkę wody.
A bałem się, że to ja za dużo piję.
|
08 października 2010
| |
Wiedziała co będzie dalej. Po dwudziestu pięciu latach małżeństwa
znała ten scenariusz na pamięć.
Właśnie leciały reklamy pod sam koniec filmu na Polsacie, kiedy on
zerwał się z fotela i poszedł pod prysznic. Zwykle rezerwował sobie ostatnią
lokatę pod prysznicem, z powodów jak to mówił gospodarskich.
Sprawdzał zamknięcie drzwi, wyłączenie gazu, gaszenie
świateł itp. Kiedy już leżała w łóżku i zapadała w pierwszy sen, on robiąc
niemiłosierny hałas, pakował się do łazienki, później wywalał butelkę z
szamponem, albo mydłem w płynie. Następnie
potykając się o brodzik w kabinie, walił w drzwi ratując się przed
upadkiem. Skoro teraz pobiegł pierwszy w grę może wchodzić tylko jedno – sex.
Słowo na dźwięk którego dostawała alergicznego swędzenia całego ciała. A co dopiero w tym uczestniczyć.
- Myśleć, myśleć -przewalała
jej się przez umysł krótka wojskowa
komenda. Co tym razem. Ból głowy jest taki trywialny i ogólnie obśmiany. Pranie
robiła wczoraj. Cholera jasna, baczny obserwator, zapamiętał a teraz to wykorzysta.
Nie poddała się jednak presji otoczenia, którym to otoczeniem był w tej chwili
jej jedyny ślubny, aktualny mąż Paweł, Mateusz, jak na chrzcie życzyli sobie
jego rodzice. Obejrzała do końca film, z
zainteresowaniem odczytując obsadę aktorską, reżyserską, a nawet nazwisko robiącej
„klapsy” Susan Witherpeen. Przebiegła pilotem po kanałach. Niestety nic co
mogłoby stanowić alibi i wytłumaczenie dla odwlekania podróży do łóżka.
Nie wyrzuci z siebie – Kochanie leci film Foremana z Nicholsonem,
koniecznie musze to obejrzeć.
Trudno wybierze
wariant B.
- Kochanie zbierasz się do spania – dobiegło z sypialni
pytanie Pawła.
- Tak, tak ,
oczywiście – odpowiedziała wyłączając pilotem
czterdziestodwucalowy monitor LCD. Przemknęła do łazienki, zamykając za
sobą drzwi. Zdjęła ubranie i pozostając w samej bieliźnie usiadła na koszu z brudną bielizną. Podparła się
łokciami o umywalkę i spojrzała sobie
głęboko w oczy.
W zasadzie nie pamięta już od kiedy to trwa. Być może od
dnia, kiedy wrócił po imprezie z kolegami ze studiów, ledwo trzymał się na
nogach, coś tam bełkotał, a potem rzygał klęcząc przy muszli. On walczył z
żołądkiem do rana, a Ona
zaciskała poduszkę wokół głowy, aby nie dobiegł jej ten dźwięk, obrzydliwy
pijacki dźwięk zwracanego alkoholu.
A może stało to
się wtedy, kiedy zaproponował jej ten sposób intymnej bliskości. Powiedział to
być może zbyt bezpośrednio, a ona nie
była na to gotowa. Stanowczo sprzeciwiła się pomysłowi, a on nie nalegał,
chociaż leżał z miną psa proszącego o skrawek krojonej wędliny. Zdecydowanie
odmówiła, obraziła się nawet, że próbuje ją traktować instrumentalnie. A
później kiedy na jakimś babskim wieczorku, kiedy rozmowa zeszła na tematy
intymne, dziewczyny żartowały sobie swobodnie dodając zabawne komentarze do tematu. Zauważyła, że były na bieżąco. A ona do tego
momentu uważała, że ta wyjątkowo dziwna
propozycja uderzała tylko w nią.
- Facetowi trzeba iść na rękę, bo inaczej wyniesie z domu
i może mu się tam spodobać – powiedziała Kryśka
pociągając łyk Gingera. Była zaskoczona
lakonicznością tego stwierdzenia. Tego skrótu jakiego użyła do
określenia tych wszystkich zachowań, które miały być jej udziałem, a których nie zamierzała znosić. Z drugiej jednak strony zdała sobie sprawę z
zagrożenia. Uświadomiła sobie, że być może zrobił to z innymi kobietami.
Chociaż mądrość życiowa nie pozwalała
być zazdrosną o przeszłość, podświadomość podsuwała obrazy, co było to dla niej upokarzające. Ten
obraz prześladował ją następnie w
przyszłości. Pojawiał się w najmniej
odpowiednich chwilach. Kiedy
zbliżał się do niej i obejmował ją od
tyłu za piersi. Całował w szyję, a ona
zamiast cieszyć się i nakręcać wzdrygała
się widząc go w tamtej sytuacji. O ile postać kobieca była rozmyta i niemożliwa
do zidentyfikowania, jego postać widziała nad zwyczaj wyraźnie. Dał sobie w
końcu spokój z prośbami i sugestiami, ale zaczęła odczuwać rosnącą w delikatny sposób obojętność.
Płatki kosmetyczne, wynalazek epoki nasączone mleczkiem,
skutecznie zmywały makijaż. Wprawne ruchy przywracały naturalny wygląd twarzy,
pokrywając wacik resztkami pudru, podkładu i cieni do powiek. Odłożyła płatek i spojrzała krytycznie na swoją twarz. Zmarszczki, wszędzie zmarszczki,
a kurze łapki to już najgorsze. Naciągnęła palcami miejsce na zewnątrz lewego i
prawego oka. Przez chwilę przypominała dziedziczkę jakichś japońskich genów, co
być może rozśmieszyło ją na chwilę, ale nie dało ukojenia wobec perspektywy starzenia. Na koniec uszczypnęła się z w każdy
z policzków z osobna aż nabrały
krwistego koloru. Za chwilę powtórnie wróciła do swoich rozważań.
Bo przecież nie
byłą nieczułą suką. Takie określenie przeczytała gdzieś w Internecie. To określenie
stało się dla niej synonimem wyrachowanej zimnej osoby. Ona po prostu
inaczej postrzegała realizację własnych potrzeb. Bliżej jej było z tym do
romantycznej Danielle Steel niż do rozerotyzowanych filmów akcji. A mądrości ludowe mówiły inaczej. Pierwsza brzmiała:
Facetowi trzeba dać zaraz wieczorem bo inaczej nudzi do
rana.
Tak bardzo to kłóciło się z jej wizją miłosnego oddania
ukochanemu. Gdzież te miłosne zaklęcia i żar ciała?
Kryśka zresztą wytykała jej że jest idealistką, a na
takich życie się mści.
I mściło się coraz gorszym obrazem Pawła w jej oczach.
Zdjęła stanik i majtki wchodząc pod prysznic. Ciepłą woda
sprawiała jej przyjemność. Atakowała skórę wywołując przyjemne odczucia.
Potrafiła stać tak pod strumieniem gorącej wody przez kwadrans, narażając się
na uwagi ślubnego o rozrzutność. A później zimna. Mocne uderzenie zimnej wody
zatykało jej dech w piersiach, a ciałem targał dreszcz. Sutki obkurczały się i
sterczały zaczepnie na boki. Podobały jej się w takiej sytuacji. Wspominała
czas kiedy wstydziła się tego sterczenia w trakcie spotkań z Pawłem. Naciskała
je wskazującym palcem, a one znikały aby za chwilę powróć ze zdwojoną siłą. Dlaczego teraz nie sterczą
kiedy spotykają się w jednym łóżku. Dlaczego myśl o nim, nie wywołuje już
takich efektów. Dlaczego w zasadzie o nim nie myśli.
Szorstki ręcznik spowodował zaczerwienienie skóry, w
związku z poprawą krążenia.
A teraz mleczko - no ono się wchłania dłuższą chwilę.
Wypuściła z butelki na dłoń wielką białą kupę śmietanki. Starannie roztarła ją
po całym ciele i cierpliwie czekała aż wchłonie się całkowicie, w jej czyste i
mocno opalone ciało. Włożyła koszulę naciągając ją przez głowę.
- Idę , więcej czasu nie ugram – zdecydowała, patrząc na
siebie w przelocie w lustrze.
Weszła do sypialni. Od drzwi uszom jej dało się
słyszeć miarowe charczenie śpiącego
męża.
Ten dźwięk, który nie raz nie dwa irytował ją przeszkadzając w zaśnięciu teraz
był najlepszym rozwiązaniem jej problemu. Delikatnie podniosła kołdrę
cichutko wślizgując się na swoje miejsce. Nim zagasiła nocną lampkę spojrzą jeszcze na drugą stronę łóżka mówiąc zalotnie:
Ja Cię kocham a Ty śpisz!.
Licząc na to, że On się nagle nie obudzi.
|
04 października 2010
| |
Filmy wpływają na nasze życie. Nie mówię oczywiście o
tych, które działają już w trakcie oglądania, w sposób fizycznie widoczny. Nie będę, co
może, dziwne poruszał tematu filmów XXX. Chodzi mi o
filozoficzną głębię, magię atmosfery, pastelowe barwy metafor i takie
tam inne, które wpływają na nasze życie,
a są na pozór niewidoczne. Wpadają nam przez oczy i uszy, zagłębiając się gdzieś
w zakamarkach mózgu, aby odżyć i
zaatakować niespodziewaną ripostą.
- Ja to proszę Pana nie chodzę do kina na polskie filmy -
powtarzam za inżynierem Mamoniem z Rejsu. Dosypiam do pełnej godziny lub
chociaż połowy. I robię niektóre rzeczy na siedem, niczym bohater Dnia Świra
Adaś Miauczyński, a definicję ekstradycji
za Stanisławem Paluchem z Misia, cytowałem już wielokrotnie. I Jeszcze może za Krzysztofem z Aktorów Prowincjonalnych
powtarzam, że trzeba by zrobić coś co by
od nas zależało, bo tak wiele dzieje się bez nas. Ale to ostatnie trzymam na specjalne
okazje.
W dobie seriali w
TV, całkiem bezkarnie można posługiwać
się cytatami, jeżeli oglądało się kultowe filmy. Coraz więcej jest natomiast
tych, którzy słyszą to po raz pierwszy.
Pokolenie Majki i
brzyduli pasjonuje się losami bohaterek,
z uwielbieniem kupując takie same ciuchy, buty czy duże zielone plecione
kapelusze. Słyszał ktoś ostatnio dobry
cytat, który będzie żył swoim życiem na
kształt :
- Stopczyk, co wy tam palicie?
- Ja? Radomskie, ale jak pan major woli, to Franz ma camele.
Nie można jednak bezkarnie żyć fragmentami filmów. Nie można pozwolić sobie na podkorowe działania cytatów. A może i można? Nie potrafię odpowiedzieć jednoznacznie.
W sobotę z powodu
być może ładnej pogody i braku możliwości wyjścia z domu, szanowna moja ślubna Małżonka zachowywała się
w sposób co najmniej dyskusyjny. Nic jej
nie pasowało, wszystko drażniło, a najbardziej to, że ja
nie reaguję na te małe eksplozje.
Oczywiście najlepiej byłoby otworzyć
dziób i wyrzucić z siebie coś pikantnego. A potem jak w ringu: ja ci raz, ona
mi raz. Ja Ci raz , ona mi raz. Ale sobota była piękna i słoneczna. Niczym
wspomnienie lata, promienie zaglądały ciekawie poprzez zdobienia w firance. Co rusz
pojawiała się tęcza, po przejściu
promieni przez szklany wazon, czy kieliszek do wina. Babie lato i babskie
emocje. Postanowiłem dać na przeczekanie. Ale któż z nas jest ze spiżu, marmuru,
czy alabastru.
W pewnej chwili spokojnie zamknąłem pokrywę komputera. Odłożyłem go z kolan na ławę, obok położyłem
myszkę. Wstałem spokojnie (ten spokój to mnie trochę nerwów kosztował). Podszedłem do szafy, która stała za plecami żony. Otworzyłem drzwi i
wyciągnąłem krawat. Zawiązałem na podwójny Windsor i założyłem go na szyję żony. Kiedy zaskoczona spojrzała na mnie powiedziałem:
-Trzeba wpuszczać
tylko w krawacie. Klient w krawacie jest mniej awanturujący się.
I co? I zły
nastrój pękł jak mydlana bańka, rozwalił się jak domek z kart. Zaraz też otworzyłem wino
Cabernet Savignon, ale aby nie psuć przyjemności degustacji żona pozostała w krawacie do
wieczora.
Trzeba dmuchać na zimne, a klient w krawacie…
Samo życie, same plusy. W życiu jednak idzie o to, żeby
te plusy nie przysłoniły nam minusów.
Na zdrowie
|
01 października 2010
| |
Zostałem wyróżniony przez dwójkę
blogerów. Wyróżnienie jest zaproszeniem do pewnej zabawy. Prowadzący blogi
wywoływani są do tablicy,
aby odpowiedzieć na pytanie –
jakie jest dziesięć rzeczy, które lubisz najbardziej?. Aby
odpowiedzieć szczerze, trzeba
przeprowadzić spowiedź z życia. Jako
facet który włóczy się po tej ziemi ponad pięćdziesiąt lat, wyrobiłem w sobie wiele przyzwyczajeń i
upodobań do ludzi i rzeczy, których napotkałem na swojej drodze. I tak walczę
ze sobą, bo przecież jak duchowemu
hedoniście nie wypada pisać o tym wszystkim,
w ogólnodostępnym blogu. Przecież
to mogą czytać dzieci. Nie będę przecie robił bramki z deklaracjami
wieku, jak na różowych stronach
Wydumane życzenia w stylu czytać, pisać, przeżywać sztuki
Ibsena, to tylko tworzenia własnego słodkiego
PR. A życie jest przecież zdecydowanie mniej skomplikowane.
Kiedy jakiś czas
temu w ulicznej sondzie zadano pytanie - co najbardziej lubisz? Jeden gazda powiedział,
że najbardziej lubi kurzyć cygarety i
skeksować się od tyłu.
- A gdybyście tak
musieli wybrać jedno, to co byście wybrali Gazdo?
- Seksowanie od tyłu.
- A dlaczego?
- Bo mógłbym przy
okazji pokurzyć.
To są prawdziwe
odpowiedzi na pytanie w stylu - dziesięć rzeczy które lubię najbardziej.
Ja zaś gdybym został zmuszony do odpowiedzi na pytanie
- co najbardziej lubię ?
Odpowiedziałbym że
lubię między innymi:
- ruskie pierogi
- patrzeć na to zagłębienie pomiędzy jedną a drugą damską
piersią .
- grecką Metaxę, ale tą z pięcioma gwiazdkami. Jest
zdecydowanie lepsza od siedmiogwiazdkowej.
- damskie nogi, obleczone w czarne pończochy ze szczególnym uwzględnieniem tego wzorzystego ściągającego paska
- Szczere rozmowy bez udawanej pruderii. Pruderia zresztą
jest zawsze udawana.
-Wino czerwone, zdecydowane w smaku, ciężkie i gęste.
- Muzykę która powoduje, że otwieram następną butelkę wina, aby ugasić
ten dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa.
-Pochwały i komplementy, chociaż udaję że pisze tylko dla
własnej satysfakcji.
- Reszta to już pornografia w czystej postaci. Albo czyny
opisane dokładniej w Kodeksach.
Tych którzy zamarli uspokajam, nie mówię tutaj o małych dziewczynkach. Ani równie
małych chłopcach.
A w ogóle „Jestem jaki jestem”, post pod takim tytułem dokładniej opisuje moje
priorytety.
Kocham Wszystkich odwiedzających mój blog , a jeżeli jeszcze piszecie na własny rachunek.
Witkacy miał zwyczaj, że w rogu obrazu obok swojego podpisu
dopisywał wzór chemiczny substancji pod wpływem której dany obraz namalował. Ja
bez bezczelności porównań z Mistrzem, pozwolę sobie podpisać:
Antoni Relski - Riesling
2008 - 2 butelki. Wolę czerwone
http://moje50.blog.onet.pl/Jestem-jaki-jestem,2,ID352617172,DA2008-12-04,n
|