27 lutego 2016

Słowo na niedzielę

  W prowansalskim miasteczku Digne żył sobie biskup Myriel, zwany przez mieszkańców diecezji Mile Widzianym.
Dlaczego?
Bo Biskup Myriel na co dzień dawał przykład skromności i dobroci, wspierając dobroczynność.
Bo było to jeszcze w dziewiętnastym wieku i swobodę wypowiedzi wyobrażano sobie inaczej, a naprawdę dlatego też, że ten biskup dobrowolnie zrezygnował z mieszkania w przeznaczonym dla siebie pałacu, oddając go na szpital.
Wiele lat później podobnymi gestami popisze się papież Franciszek rezygnując z mieszkania w pałacach Watykanu. Nie uprzedzajmy jednak wydarzeń oraz tego jak bardzo w efekcie swoich decyzji jest dziś samotny aktualny papież. Wszystko przez to, że Franciszek podobnych wyrzeczeń oczekuje od swojego dworu. Zdjęcie w dzisiejszych newsach pokazuje to aż nazbyt dobrze



źródło gazeta.pl


Wracając zaś do Prowansji.
Któregoś dnia w miasteczku zjawił się wypuszczony z więzienia galernik Jean Valjean.
Tu niektórzy już wiedzą co będzie dalej.
Valjean jak każdy kryminalista budził powszechne obrzydzenie. Ponieważ nikt nie chciał mieć z nim nic wspólnego, wypędzano go z domów i oberży.
Jedyną osobą, która przyjęła go jak człowieka, był wspomniany wyżej biskup.
Były galernik, zdumiony był bardzo takim postępowaniem, co jednak nie przeszkadzało mu w tym by w nocy uciec ze srebrną zastawą stołową skradzioną z domu biskupa Myriela.
Ponieważ jak to mówią przestępstwo ma krótkie nogi, został on zatrzymany przez policję.
I tu wkracza do akcji biskup, który zapewnia, że sam podarował mu te srebra.
Dodatkowo dodaje dwa świeczniki z tego samego kruszcu.
- Dlaczegoż nie zabrałeś i tych dwóch świeczników? Przecież ci je dałem przyjacielu.
Dopiero po odejściu policjantów stwierdził, że w ten sposób wykupił duszę Valjeana od sił zła i oddał Bogu.
I jak to już w życiu bywa, świeżo oddany Bogu Valjean spotkał na przedmieściach Digne nastoletniego kominiarza z Sabaudii i ukradł mu monetę 40 sous.
Po wszystkim jednak szybko się zreflektował. Zrozumiał swój błąd i wołając „Jestem nędznikiem!" postanowił zmienić swoje życie.
Teraz już nikt nie ma wątpliwości, że chodzi o powieść Nędznicy – Wiktora Hugo.
Książa opublikowana została w 1862 roku a w tym samym mniej więcej czasie ukazało się także jej pierwsze polskie wydanie
Czytałem ją we wczesnej młodości za sprawą (o ile dobrze pamiętam) jeszcze przedwojennego wydania Gebettnera Wolfa. Książkę tę wraz z kompletem dzieł Dumasa, pożyczałem od sąsiadów z drugiego piętra.
W czasach gomułkowskiej rzeczywistości, sąsiad szył pantofle z kawałów filcu, a dzieci w tych ciepłych bamboszach pochłaniały stare książki.
Jakoś nie pamiętam by Nędznicy byli lekturą szkolną. Może jakieś skróty, może jakiś fragment?
Były to jednak czasy, kiedy budowaliśmy nowy ład i sojusze robotniczo-chłopskie, stąd powieść o wzniesieniu się duszy nie pasowała do kontekstu. Duszy wtedy nie było a jedynie serce i to jak wiadomo po lewej stronie.
Pod wpływem książki, pozwoliłem sobie na obejrzenie kilku ekranizacji. Ostatnią z Gerardem Depardieu i Johnem Malkovichem.
Odpuściłem sobie tylko musical. Bo nie zawsze przekonują mnie uniwersalne prawdy, wyśpiewane w rytm wpadającej w ucho melodii. To jednak tylko moje zdanie.
O co chodzi w książce Wiktora Hugo?
Tutaj zamiast wymyślać i silić się na oryginalność, posłużę się cytatem z Wikipedii która oddaje ducha tego co chciałem napisać.
„Nędznicy w założeniach autora mieli być przede wszystkim „powieścią o wzniesieniu się duszy", utworem opartym na etyce chrześcijańskiej, przedstawiającym pozytywne i negatywne wzorce postępowania. Hugo podkreślał, że pierwszym bohaterem dzieła jest Nieskończony, człowiek – dopiero drugim. Praktyczne stosowanie w życiu zasad chrześcijańskich – miłości bliźniego, gotowości do poświęceń dla drugiej osoby, bezinteresownej pomocy – jest w ocenie autora kluczem zarówno do budowania osobistych relacji z innymi ludźmi, jak i do przebudowy społeczeństwa w celu eliminacji istniejących w nim patologii. Hugo zdecydowanie potępia uczucia nienawiści i chęci odwetu, nawet pozornie usprawiedliwionego, jednak twierdzi również, że każdy, o ile tego chce, może naprawić swoje błędy i osiągnąć zbawienie...
Powieść podkreśla, że chrześcijańska przemiana człowieka jest długotrwałym i trudnym procesem, który nie gwarantuje zrozumienia ze strony społeczeństwa...”
Próbowałem wypytać znajomych o to czy Nędznicy byli kiedyś lekturą.
Ktoś tam czytał, ktoś inny kojarzy jako książkę w bibliotece na półce z lekturami, zazwyczaj w wielu egzemplarzach.
Ktoś podobnie jak ja pamięta, że rzeczywiście nigdy nie była lekturą. Ale to wspaniała powieść. Wielowątkowa, z bogatym tłem historycznym. Przyciąga przede wszystkim ze względu na postać głównego bohatera - człowieka na wskroś dobrego, ale skrzywdzonego przez "system tzw. sprawiedliwości".
Warto więc ją przeczytać i dzisiaj. Czas nadrobić zaległości.
Szczególnie wobec tego co teraz wokół nas się dzieje. Szczególnie w tym społeczeństwie w którym ponad 90% obywateli mieni się katolikami, albo w katolickiej tradycji zostało wychowanych.
Szczególnie teraz kiedy „Książęta Kościoła” zbierają tak niepochlebne opinie i wprost obrzucani są inwektywami.
W społeczeństwie w którym w związku z kolędową wizyta proboszcza wykłada się na stół ozdobiony białą serwetą, krzyżem i egzemplarzem Pisma Świętego, nigdy jednak do tej „książki” się nawet nie zajrzało.
W kraju w którym odwiedzający nas duszpasterz miał do mnie pretensję, że położona na stole Biblia jest zaczytana.
No to może Nędznicy?
Beletrystyka?
A dlaczego nie? Jak to mówią - przecież dobra możemy uczyć się wszędzie.
Nie ma co zrażać się tym, że pełne wydanie to pięć tomów. W 1954 i w 1986 wydawnictwo „Iskry” opublikowało skróconą wersję powieści, a w celach dydaktycznych wydawane były również zaadaptowane fragmenty powieści.
A kiedy już przeczytamy lub chociaż obejrzymy film i coś z tego zostanie nam w głowie, wtedy dopiero siadajmy przed komputerem do pisania artykułów, postów i komentarzy.
Może wtedy świat będzie odrobinkę lepszy, choćby o tyle by kiedyś żal było umierać.
Wszystko to jednak tylko marzenia i mrzonki, bo przecież chcieć to wcale nie znaczy mieć.
I może na koniec jakiś głos ze środka, głos rozsądku.
„ Chcielibyśmy być jak skała, jak stal albo jak dąb. A my - z gliny. W niej tu i ówdzie kawałek szlachetnego marmuru, nierdzewnej stali. Obiecujemy i zapominamy. Jesteśmy pewni i wątpimy. Angażujemy się i odstępujemy. Podziwiamy i gardzimy. Grzeszymy i żałujemy.
Chcielibyśmy, by bliźni nasi byli jak te posągi ze spiżu, z marmuru albo z betonu. A oni tacy jak my: z gliny. Tylko trochę w nich szlachetnego kruszcu.
- I przyrzekają, a potem nie dotrzymują. I są wierni, a potem odchodzą. I kochają, a potem zdradzają. I są cyniczni we dnie, a płaczą po nocach. Upadają i znowu się podnoszą." (ks. Mieczysław Maliński)

24 lutego 2016

O nowym spojrzeniu na pomaganie

Jak to się wszystko zmieniło od czasu kiedy aktorka to był zawód tylko nieco lepszy od najstarszego zawodu świata.
Nie jest to oczywiście moja ocena a jedynie przeczytana gdzieś opinia.
Pierwsza pracowała głową (w znaczeniu zapamiętania i wydobycia z pamięci), choć do otrzymania dobrej roli niezbędne okazało się wykorzystywanie i innego organu
Druga pracowała głównie tym innym organem i choć na co dzień musiała mieć przysłowiowy łeb na karku to czasami wyłączała umysł by nie zwariować. Dodatkowo, by wziąć te swoje uczciwie zarobione pieniądze, trzeba było być niezłą aktorką i akrobatką z zacięciem do woltyżerki.
Ponieważ jak mówił klasyk - nikt nie wmówi mi, że białe jest białe a czarne jest czarne, wszystko nabrało jakiegoś szarego koloru.
Teraz mogę na You Tube zobaczyć gwiazdę porno, niejaką Sashę Grey która czyta przedszkolakom bajeczki w ramach akcji – Znani czytają milusińskim.
Pewnie rodzice, ze szczególnym uwzględnieniem tatusiów byli mocno zaskoczeni takim eventem, a Sashę znają z talentów oralnych w całkiem innym wymiarze. 
Modnym stało się pojawiać się na imprezie w towarzystwie przynajmniej porno modelki, bo gwiazdy akcji są już mocno obstawione, dosłownie i w przenośni.
Sprawa dotyczy nie tylko rockmanów ale i osób popularnych czyli celebrytów.
Normalny i przeciętny facet za takie towarzystwo musiałby słono zapłacić, rockman zapewni popularność.
Popularność... Dać się złapać na numerku w aucie to bite trzy miesiące popularności na Pudelku, bo ponoć nie ważne jak, byle by tylko o tobie mówili
Przeczytałem parę wywiadów w całkiem znanych gazetach na temat tajemnic kuchni filmowej w branży XXL. Przyznam, że te wynurzenia uwolniły mnie jakiś czas temu od dręczących jak prawie każdego faceta kompleksów.
Całe szczęście, że takie aktorki nie mówią mi jak mam żyć, a co najwyżej jak się bzykać.
Aktorki w popularny tego słowa znaczeniu, nie potrafią uciec od moralizatorstwa a to mi akurat przeszkadza, bo cóż może mi doradzić osoba której zadaniem jest mówić tylko cudzym tekstem?
No może jak zrobić sałatkę z avocado? Do tego to ja mam Internet i zdecydowanie wolę gdy ona mówi cudzym tekstem.  Tekstem Gogola, Fredry, Joysa czy kogo tam w danej chwili potrzeba.
I jeszcze coś co napisałem i skasowałem, żeby nie zabrzmiało seksistowsko.
Co? 
To, że teraz coraz więcej reżyserów kręci filmy z typu prawda czasu, prawda ekranu, czyli żadnego udawania.
Dlatego też oczekują od aktorów pełnej ale to naprawdę pełnej dyspozycyjności.
Gdzieś zatarła się granica pomiędzy gatunkami filmowymi i pewnie tylko Tomasz Raczek podpowie mi co jest naprawdę sztuką, a co zwykłym pornosem?
Czy mam coś do branży XXL ?
Broń boże, zwłaszcza od czasu gdy przeczytałem pewien tekst na stronach Radia Zet
Kto by się spodziewał, że strona z porno może zajmować się filantropią. Teraz każdy może bez wyrzutów sumienia oglądać Pornhub. W końcu czego się nie zrobi dla środowiska?
Światowy Dzień Wielorybów portal zamierza uczcić w ten sposób, że za każde 2 tysiące wyświetleń, strona zamierza przeznaczyć centa na pomoc zagrożonym wielorybom. Akcja już trwa i potrwa do końca lutego.
Wszystkie środki zostaną przesłane organizacji non-profit która zajmuje się ochroną między innymi wielorybów, delfinów czy morświnów. „
Jeden cent za dwa tysiące wejść ? To tylko zabieg marketingowy pomyślicie zapewne tak jak i ja pomyślałem na początku ale zaraz zobaczyłem wyliczenie:
Możemy oczekiwać, że wypłata z konta Pornhuba będzie całkiem spora. W końcu w 2015 roku strona odnotowała aż 88 miliardów wyświetleń. Szacuje się, że w ciągu 3 tygodni uda się zebrać ponad 36 tysięcy dolarów.
Ta kwota brzmi już konkretnie, prawda? Trzeba sprawę szybko przemyśleć bo do końca miesiąca zostało już tylko parę dni.
"Przedstawiciele Pornhub, jako znani aktywiści na rzecz środowiska naturalnego, poprosili swoich fanów o wsparcie i zaangażowanie.
Już wcześniej organizowano ciekawe akcje, takie jak
Save the Boobs (na rzecz walki z rakiem piersi),
Save the Balls (na rzecz walki z rakiem jąder)
czy Give America Wood (kampania na rzecz sadzenia drzew)."
Pomijając wszelkie uprzedzenia, czyż Pornhub nie walczy o lepszy świat ?
Nie odpowiem na pytanie czy adres IP mojego komputera znajduje się w owych 88 miliardach wejść w zeszłym roku, a tym bardziej czy widniej tam tylko jeden raz.
Stwierdzę tylko, że sprawa przyszłości naszej planety leży mi na sercu i z pewnością przystąpię do akcji ratowania waleni tak samo jak kiedyś tam rysi. Tym chętniej to zrobię, że nikt nie oczekuje ode mnie żywej gotówki, wystarczy tylko kliknąć adres. Podejrzewam, że chyba nie ma nawet  obowiązku oglądania żadnej dynamicznej akcji. No ale jak już tam się wlazło?
Chodzi tylko o to by w tym konkretnym przypadku zachować tak zwany umiar w pomaganiu.
Oddanie się z zapamiętaniem tej konkretnej akcji charytatywnej może skutkować tym, że zniszczymy sobie własne, prywatne środowisko naturalne w którym żyjemy, jemy i jak owe tytułowe walenie, używamy pewnych rzeczy dla przyjemności.

19 lutego 2016

Historia na uszko a nawet na dwa

 
- Zmiany, zmiany, zmiany - myślę sobie oglądając aluminiową stolarkę, śmiałe kolory i podwieszane sufity pełne halogenowych lamp. Niech kto mówi co chce ale zmiana na lepsze jest wyraźnie widoczna. No choćby po tych detalach wyposażenia wnętrz, sal zabiegowych i recepcji.
Miało być rejestracji ale współczesne izby przyjęć stają się nowoczesne i eleganckie niczym recepcja Hiltona. Bogaty czuje się tu jak u siebie, biedny staje się jeszcze biedniejszy, a przez to bardziej spolegliwy i zgodny na proponowane warunki leczenia.
Termin badania? Komputery bez wstrętu i mrugnięcia ekranem rejestrują klientów, o przepraszam, pacjentów na badania za rok, dwa lub trzy.
- Za trzy lata na jedenastą trzydzieści, może być?
- A skąd ja wiem co będę robić za trzy lata przed południem ? – zdaje się mówić zbolała emerytka, ale nie tracąc rezonu uśmiecha się tylko.
- Czy ona tego dożyje ? - chciałem krzyknąć w kierunku pielęgniarki ale uśmiecham się tylko i milczę jak inni.
Życzę jej zdrowia bo cierpliwość przychodzi z wiekiem, albo z emerytura z ZUS-u.
No chyba, że biedaczka dostanie ataku, złamie coś lub zasłabnie na ulicy, wtedy zajmie się nią zespół szybkiego reagowania czyli Pogotowie Ratunkowe. Cały zespół z lekarzem lub ratownikiem medycznym na czele.
Zwożą takich do izby przyjęć i wprowadzają do gabinetu bez kolejki, ku przerażeniu tych co teraz siedzą w kolejce, a przedtem dzielnie dreptali pod zamkniętym jeszcze okienkiem od szóstej rano.
Tak więc po jednej stronie niskiej barierki czekają nieszczęśnicy z osobami towarzyszącymi, a po drugiej lekarze i pielęgniarki. Barierka w sposób wyraźny rozgranicza prawa, obowiązki i kompetencje.
Jeżeli pojawia się kolejka przywiezionych przez Pogotowie, lekarze podejmują już pierwsze działania na korytarzu przed samym wejściem do ambulatorium.
Wychodzi na to, że zapał nadal jest a słabe są jedynie możliwości techniczne.
Nie ma co wytykać tylko szpitali, przecież w kościołach z okazji świat też dokłada się konfesjonałów, żeby w miarę sprawnie przyjąć tych którzy chcą ukoić duszę. Nawet w przejściu czy pod wejściem na chór rezyduje śmiało rezyduje księżulo gotowy wysłuchać się w twój wkład w temat wierności w małżeństwie.
Dlaczego akurat przyszło mi do głowy porównanie szpitala do kościoła?
Bo z powodu stawianych naprędce konfesjonałów, niechcący można usłyszeć czy sąsiad z drugiego końca wsi zdradza żonę? Czy jego żona zaś uważa za grzech to czego on od niej mąż oczekuje w sypialni ? I takie tam, kto komu zaorał a kto bluzga od samego rana.
Będąc niechcący świadkiem takich rozważań, ewakuowałem się natychmiast na drugi koniec małego, drewnianego kościółka.
No to temat dla inspektora od ochrony danych osobowych, choć jak to mi powiedziała znajoma – niech się wstydzi ten co podsłuchuje.
No wstydzę się ale na boga, nie zrobiłem tego celowo, byłem tylko mimowolnym świadkiem i zaraz uciekłem pod sam główny ołtarz.
Właśnie pogotowie przywiozło faceta w wieku około czterdziestu lat.
Człowiek wyraźnie spłoszony i jakby zaskoczony całą sytuacją. Po krótkiej wymianie zdań z załogą karetki, prowadząca wpis pielęgniarka wezwała kardiologa.
W tak zwanym międzyczasie na miejscu pojawili się członkowie rodziny, których po trosce wobec chorego można było zakwalifikować jako żonę i rodziców lub teściów wyżej wymienionego.
Lekarz tez pojawił bez zbędnej zwłoki i chłopakiem zajęto się natychmiast.
Ponieważ gabinet był zajęty a czas naglił, lekarz sprawdził ciśnienie i zaczął robić wywiad już na korytarzu.
- Czy ma pan problem z ciśnieniem? To znaczy czy cierpi pan na nadciśnienie?
- Tak to u mnie rodzinne czyli genetyczne Panie doktorze – odpowiedział pacjent
- Kiedy to się stało? Jak to się stało? - pytał tubalnym głosem.
Chory ograniczył się do podania tak zwanej przestrzeni czasowej.
- Czy był wysiłek?
- Tak był - odpowiedział cichutko chory.
- Czy to był mocny wysiłek - dalej tubalnym głosem pytał lekarz.
- Taaak był mocny.
- A co to za wysiłek ? Zapytał i zaraz ponaglił - No proszę Pana ja nie mam czasu na ceregiele.
- A...aaa, to był sex - padła cichutka ale doskonale słyszalna odpowiedź.
W tym momencie w całej izbie przyjęć zapadła cisza. Cisza tak wielka, że można by usłyszeć
muchę gdyby muchy porą zimową latały, albo „głos z Litwy” chociaż w tej chwili słowa Wieszcza nie były nikomu w głowie
- Co proszę ?
- No w czasie bzykana – chory jakby odzyskał pewność siebie po tym gdy wyrzucił z siebie to wyznanie.
- Z obcą osobą? - zapytał lekarz, ale było to pytanie nic nie wnoszące do sprawy. Być może jednak kardiolog musiał je zadać by być w zgodzie ze swoją klauzulą sumienia.
Klauzula jak klauzula ale czy w chwili pytania doktor miał sumienie?
Miał, bo sumienie jest jak prawda, a prawda jest jak dupa. Każdy ma własną.
Facet rozejrzał się po korytarzu i wobec siedzących i zainteresowanych wywiadem pacjentów postanowił uratować resztki swojej reputacji
- Nie, nie z kochanką, bzykałem się z własną, ślubną małżonką.
Panowie spojrzeli na Małżonkę z ciekawością czy może wręcz bezceremonialną lubieżnością.
Panie z nie ukrywana zazdrością i zaraz potem na swoich panów ale tym razem z wyraźnym politowaniem.
Niedobzykana małżonka nie wiedziała już, czy ma schować się pod wózkiem medycznym czy dumnie wyprężyć pierś, by udowodnić, że pomimo upływu lat nadal jest warta zawału a może nawet dwóch.
Panowie spoglądali na swoje żony z żalem, który zdawał się pytać - Dlaczego wy nie jesteście takie?
Dobrze, że wywiad się skończył i chory został wwieziony do ambulatorium, a chwile potem na oddział gdzie został hospitalizowany
Rodzina mogła opuścić izbę by zająć się chorym, a feralna małżonka w drodze na oddział wprost przeciskała się poprzez korytarz aż gęsty od fantazji pozostałych pacjentów.
Wkrótce wszystko wróciło do normy i odzyskało swoje proporcje.
Bardzo dobrze bo niektórzy nie mogli już dłużej powstrzymać śmiechu.
Nawet lekarz zespołu ratowniczego, gdy pakował swoje rzeczy, zadał pytanie siedzącej z boku pielęgniarce.
- Wiesz o czym myśli taki zawałowiec przed stosunkiem?
- Nie mam pojęcia
- Co pierwsze stanie.
Ponieważ izba miała dobrą akustykę, śmiech przeleciał przez najbliższe ławki oczekujących.
Śmiali się wszyscy z wyjątkiem chyba pacjentów kardiologii i pewnej Pani z objawami demencji, która zdążyła już zapomnieć na czym polega cud życia, skupiając się wyłącznie na obiecanym życiu wiecznym.

16 lutego 2016

Z niewielką pomocą melisy

Z zakupami dla żony dobijałem już do konkretnej kwoty, kiedy przypomniałem sobie o potrzebach własnych. Poprosiłem miłą magister zza szklanej szyby o jakiś magnez z witaminą B6, w dawce do zażywania raz dziennie.
- Wie Pani jak to jest, póki co mam jeszcze inne zajęcia niż pilnowanie, które tabletki zażywać raz a które dwa razy dziennie. Trzy Z i po kłopocie
- Co to znaczy trzy Z? - spytała naiwnie, z pewnością świeża absolwentka farmacji.
- Jak to co ? zażyć zapić i zapomnieć
- To jak my kiedyś w czasie sesji – zebrała się na dowagę
- Dokładnie, tylko ja zapijam czymś zupełnie innym
Z tym brakiem cierpliwości do dzielenia tabelek na pory dnia to trochę skłamałem, bo już od ponad piętnastu lat dzielę te swoje pigułki na ranne, wieczorne i te zażywane przed posiłkami. Póki co tylko przed posiłkami.
Jest jednak w mężczyznach coś takiego, że na widok miłej a do tego atrakcyjnej kobiety, zaraz wciągają brzuch i bagatelizują problemy.
W zasadzie atrakcyjność można by w męskiej filozofii postawić na pierwszym miejscu.
Kiedyś złapałem się na tym, że zastosowałem ten manewr w takcie wizyty u lekarza rodzinnego, co było z gruntu głupie, ponieważ umówiłem się na wizytę nie po to by pokazać jak ów brzuch wciągam a z powodu jakichś bardzo konkretnych problemów.
To już jednak było i teraz o ile wciąganie brzucha stało się odruchem rzekłabym bezwarunkowym o tyle potrafię już taką osobę poprosić o podanie na przykład tabletek wspierających pracę prostaty.
Kto jak kto ale taka magister od farmacji powinna znać a tym bardziej stosować powiedzenie Terencjusza „ Homo sum; humani nihil a me alienum puto” czyli „Jestem człowiekiem; nic, co ludzkie, nie jest mi obce.”
Kobieta znikła mi z pola widzenia ale po chwili wróciła z pudełkiem.
- Mam coś takiego ale oprócz magnezu i B6 jest też melisa.
Spojrzałem na pudełko, lek dedykowany na stres i zmęczenie.
- Niech będzie w sumie jestem nieco zmęczony a z pewnością zestresowany po całym tygodniu.
Kiedy zażyłem tabletkę następnego dnia rano, w ustach miałem uczucie żucia nasion lawendy.
Od razu do dam że nasion nigdy nie żułem, ale tak to sobie wyobrażam.
Spojrzałem na pudełko, no tak, nie doczytałem, …. z melisą i lawendą.
Nieodległa przyszłość pokazała, że ten mój zakup w aptece był jak najbardziej uzasadniony.
W poniedziałek z samego rana, moja opisywana tu cyklicznie teściowa tak dynamicznie schodziła ze schodów, że spadła z trzeciego stopnia łamiąc z przemieszczeniem ( jak pokazał RTG) kość promieniową lewej ręki.
Szczęściem w nieszczęściu było to, że Młodszy wziął sobie na poniedziałek dzień wolny w celu tuningowania samochodu. Dzięki temu w miarę szybko wziął udział w transporcie teściowej do szpitala. Zaopatrzoną już następnego dnia przywiózł do naszego domu na rekonwalescencję.
Teściowa została wyraźnie stuningowana czyli wyposażona w gustowne śruby stabilizujące kości,
a ponieważ w każdej sytuacji trzeba szukać dobrych elementów to my je natychmiast znaleźliśmy.
Mamusia mojej żony złamała dokładnie tę samą rękę w której nie zrosły jeszcze kości środkowego palca. Usztywniony palec w na stałe pokazuje „fucka” co jest powodem odrobinę złośliwych komentarzy.
No nie mogłem się powstrzymać gdy biedaczka poprawiając się, podnosiła rękę do góry.
Teraz wulgarnie usztywniony palec jest zasłonięty przez chustę, która utrzymuje wszystko w miejscu. Gdyby to była druga ręka to nasza sytuacja byłaby zdecydowanie inna czyli gorsza.
Tak to Wolny Elektron jak ją czasem nazywam. został zmuszony do przebywania w jednym miejscu, a z prac możliwych do wykonania, pozostało jej tylko ćwiczenie pamięci czyli mozolne wypełnianie krzyżówek.
Zaraz też pojawiła się kotka, która wdrapała się na kolana mojej teściowej i przywarła do miejsca złamania.
- O kot terapeuta – powiedziała wyraźnie zadowolona teściowa i jakby zapomniała, że wyżej wymieniona kota pogryzła ją jakiś czas temu, gdy ta próbowała zakończyć kocie wylegiwanie się na kanapie.
Potrzeba wolności co rusz wyrywa się z gardła teściowej, a wolność ta artykułuje się propozycjami pomocy
- Marysiu pomogę ci przy jarzynach
- Marysiu rozwieszę ci pranie
- Marysiu wyprasuję ci
Żona już nieco zmęczona jest tym cyklicznym odmawianiem pomocy.
Ja zażywam magnez z melisą, zżymam się na smak lawendy i błogosławię możliwość udania się na osiem godzin do pracy.
Jak sobie z tym radzić? Czasem najprościej, dając szansę.
Niespodziewanie na owo prasowanie teściowa dostała zgodę.
Kto miał chociaż raz w ręce żelazko ten wie, że do prasowania niezbędne są dwie zdrowe ręce.
Przy trzeciej próbie, żelazko stanęło grzecznie na podstawce a teściowa zległa na kanapie.
- Może częściej powinnaś jej dać próbować? Chcesz magnez z lawendą?
Nie chciała.
Po latach kontaktów z różnymi lekami, melisa i lawenda brzmią mało poważnie.
Cały czas trwają odwiedziny koleżanek lub kuzynek. W tym doborowym towarzystwie znalazł się nawet syn, na co dzień żyjący w wyspiarskim klimacie Irlandii.
No ale jak to mówią - odwiedzić chorego to trzysta dni odpustu.
Parzę herbatę lub kawę, czasem podaję ciasta i błogosławię propozycję farmaceutki.
No gęba śmieje mi się od ucha do ucha.
Można kochać teściową?
Z niewielką ilością melisy? Oczywiście
Dzisiaj z rana była już umówiona fryzjerka. Dzień się jeszcze nie skończył.

12 lutego 2016

Wichrowe wzgórza

Zawiało i posypało. Krople deszczu mieszały się z płatkami śniegu, a wszystko podlane takim wiatrem, że kotka tylko na chwilę wystawiła nos przez drzwi, by z głośnym miauknięciem wrócić do pokoju i ułożyć się wygodnie na posłaniu psa w bezpośredniej bliskości kominka.
Wrzucony do paleniska jakiś sękaty kawałek strzelał iskrami, rozsypując je na lewo i prawo. Szum płonącego drewna zagłuszał nieco jęk wiatru, który dochodził do naszych uszu poprzez kuchenny wywietrznik.
Psu dziwnym trafem to załamanie aury wcale nie przeszkadzało chociaż było ta taka pogoda przy której mówi się, że szkoda na pole wyrzucić psa.
Że nie wyrzuca się psa na pole tylko na dwór?
U nas nie wyrzuca się na pole, mając wpięte za ucho pawie pióro.
Zwał jak chciał, suka niczym wiejski burek darła mordę pod wiatr, co też było zgodne z jakimś przysłowiem. Spojrzałem w pole ale nie stwierdziłem obecności żądnej karawany.
- Co ona tak szczeka? - spytała żona
- Pies szczeka, karawana jedzie dalej - powiedziałem przywołując ją do domu. Sukę oczywiście. Za chwilę jednak przekonałem się, że coś na rzeczy było, bo jakaś zasypana mokrym śniegiem postać zaparkowała swój rower przed domem. Oparła go o bramę wjazdową i nacisnęła domofon.
Otwarłem drzwi trawiony ciekawością, bo przecież niezły kozak musiał być z tego rowerzysty, albo powód wizyty był z gatunku tych niecierpiących zwłoki.
Na progu stała kobieta.
- Dzień Dobry. Ja jestem sołtyską
- To to wiem, bo choć się osobiście nie poznaliśmy, jesteśmy znajomymi na Facebooku – dodałem wyjaśnienie do tradycyjnego powitania.
- Mam dla Państwa podatek gruntowy na nowy rok. Trzeba mi tylko podpisać.
Nic w progu, zapraszam do środka – powiedziałem wskazując ręką drzwi wejściowe.
- Kochanie, poznaj naszą Sołtyskę i pierwsze skrzypce tutejszego Koła Gospodyń Wiejskich.
Kobieta rządzi nami od niecałego roku, poprzednie decyzje roznosił ktoś inny.
Prezentacja i dwie koperty wylądowały na kuchennym stole. Zaraz podpisałem odbiór i popisałem się znajomością spraw okolicy.
- A pani to jest chyba wszędzie. Ostatnio zauważyłem że w Zarządzie klubu Sportowego też.
- A co mam zrobić gdy wszyscy mnie chcą? Dzieci odchowałam to mąż mówi, rób co chcesz nie nudź się w domu. No to robię karierę, ha, ha.
- No widzę właśnie i podziwiam aktywność. Bal Andrzejkowy, Sylwestrowy, Karnawałowy, dzieje się w naszym Domu Kultury. A teraz Dzień Kobiet. Musi Pani koniecznie zabrać moją żonę na tę imprezę.
- Zrobi się. A  po schodach bo nie mamy wjazdu to wyniosą panią chłopy. Ja to załatwię.
- Jak ten czas leci. Dopiero co byli u nas kolędnicy a tu dzisiaj już Popielec.
- Fajnie śpiewają te chłopy – pochwaliłem szczerze - Zawsze są tu u nas drzwi dla nich otwarte.
- Wiem – odpowiedziała Sołtyska – Już drugi raz byłam tu razem z nimi.
- Z nimi? - zdziwiłem się - nie zauważyłem
- Bo byłam przebrana za „pastuszka syryjskiego”
- Za syryjskiego? - podchwyciłem – to dlatego nie poznałem. A przebranie nie powiem na czasie.
Wymieniliśmy parę dowcipów i zrobiło się luźno.
- A w ostatnie dni karnawału to chodziliśmy po zapustach. Też było wesoło - podrzuciła newsa Sołtyska.
- A dlaczego nie dotarliście do nas? - zapytałem z wyrzutem.
- Bo nie wiedziałam, że tu jest tak swobodnie. W przyszłym roku meldujemy się w komplecie. Mam nadzieję że nie rażą Pani pieprzne żarty? – zapytała dla porządku Sołtyska
- W żadnym wypadku. Po trzydziestu pięciu latach życia z moim mężem niewiele żartów może mnie już zgorszyć.
- To miał być rozumiem komplement – dodałem – ja w w każdym bądź razie tak to przyjąłem.
- Oczywiście kochanie.
- Fajni jesteście – podsumowała Miejscowa Władza, ale na mnie już czas.
Spojrzała na torbę wypełnioną papierami -  Tyle jeszcze kopert zostało.
Wyszła poza bramkę, strzepała grubą warstwę mokrego śniegu z siodełka, a potem jakby się rozmyśliła i szła obok pchanego roweru  do kolejnego domu.
- Ona jest niesamowita – podsumowała żona.
- Dawno ci o tym mówiłem
- A jak wyglądają takie zapusty? - spytała lekko zaniepokojona.
- Zobacz na Facebooku, są tam właśnie świeże zdjęcia.
Chwilę oglądała galerię zdjęć ze strony naszej dobrodziejki by za chwilę lakonicznie podsumować
- Ciekawe
- Na to jest inne określenie „Tradycja” - dodałem, stając niczym Tewje Mleczarz ze Skrzypka na dachu.
Wiat jakby zelżał i w powietrzu widać już było pojedyncze płatki śniegu, które wirując wokół własnej osi zniżały się coraz bardziej do ziemi by wtopić się w zalegającą tam mokrą masę. Suka próbowała je łapać, kłapiąc pyskiem na lewo i prawo.
- Pieskie życie – zauważyłem obserwując scenę przez okno.
Gdzieś w oddali słyszałem jak moja małżonka umawiała się telefonicznie z sąsiadką.
- Dzień kobiet już za cztery tygodnie. Pamiętaj Iza, sobota piątego marca o godzinie osiemnastej.
Zaraz po tym zwróciła się do mnie.
- To na te zapusty musimy się przygotować
- Jeśli idzie o mnie to ja jestem zawsze przygotowany – pochwaliłem się uchylając drzwiczki barku.
- Daj sobie jednak trochę luzu, do zapustowej wizyty ponad rok. Ech to kobiece planowanie.
- I kto to mówi? Ten co wszystko planuje i zapisuje w Excelu. Też Cie kocham.
I cóż tu rzec na takie podsumowanie?

I tak zupełnie bez związku  oraz na marginesie
Jako kolekcjoner skojarzeń, chciałby się podzielić z Wami swoim nowym skojarzeniem, które wpadło mi do głowy w trakcie przeglądania programu na wieczór.
Stacje telewizyjne puszczają pozycje w pewnych zestawach tematycznych
Te zestawy mają przy tym swój początek, rozwinięcie i nierzadko moralizatorskie zakończenie
Ja temu  zestawowi nadałem tytuł "Miłe złego początki, albo historia pewnej znajomości"
Jak widać na poniższej planszy, zaczęło się w iście hollywodzkim stylu. No może nie trzęsieniem ziemi ale "Wichrowymi wzgórzami" by mieć swoje "Love story" które  rozpaliło się przeszło w "sex story".  Na końcu okazało sie, że to wszystko to były tylko " Kwaśne pomarańcze" jak to często w życiu bywa.
Wy też zauważacie  tu jakąś logiczną całość?




09 lutego 2016

O próbach skazanych na niepowodzenie albo o eksperymentach prawie naukowych

- Memory five – powiedziałem do siebie, kiedy po wyszukaniu nazwiska nacisnąłem zieloną słuchawkę. Pamiętna scena z Killera przypomina mi się zawsze w tym samym momencie, w chwili wybierania numeru z listy. Powtarzanie wkoło tego zwrotu zaczęło już mnie samego nużyć, bo nikt inny z reguły nie słyszy mojego mruczenia pod nosem. Na ale cóż zrobić, kiedy przyzwyczajenia są naszą drugą naturą?
A gdyby tak pomyśleć o jakiejś grupie wsparcia, aby wyjść z nałogu powtarzania? - pomyślałem w tej samej chwili. Myśl która pojawiła się szybko, jeszcze szybciej uleciała w niebyt, bowiem po trzech sygnałach informujących mnie, że zadany numer jest wolny usłyszałem dobrze znany głos i to dokładnie ten, który w tej chwili chciałem usłyszeć.
- Cześć Janusz
- No witam w ten piękny piątkowy wieczór. Czymże mogę ci służyć?
- Tak sobie o tobie pomyślałem, bo kroi się małe pijaństwo a bez ciebie to z pewnością będzie takie jak powiedziałem czyli małe.
- Stary nic z tego. Dzisiaj u mnie tanie whisky i takoż tani gin lubuski.
- Pijesz gin? - spytałem zaskoczony. W pamięci miałem wydarzenie sprzed prawie trzydziestu lat, kiedy po jakichś hucznych imieninach wylądowaliśmy w Maximie.
Wbrew maksymalistycznej nazwie Maxim, bądź jak stało na szyldzie „Maxime” był zaadoptowaną na potrzeby knajpy suteryną. Bar, wysokie krzesła na których niepewnie siedziałem za sprawą bożej hojności. Nogi wisiały mi w powietrzu, majtając fantazyjnie w jedną i drugą stronę nie próbując nawet dostać do wykonanego zgodnie z jakąś normą podnóżka. W Maximie podawano też drinki. Aż i tylko. Nie można było zamówić zwykłego pół litra. Można było natomiast owe pół litra wysączyć przez słomkę razem z na przykład greckim sokiem Dodoni ( kto jeszcze pamięta?) i dwoma kostkami lodu do wysokiej szklanki. Dzisiaj już nie pamiętam, czy te dwie kostki to była jakaś norma, czy też jakaś oszczędność właścicieli? Ja z pewnością oszczędzałbym raczej sok lub alkohol. Ale ja tam nie wiem ja nie mam knajpy.
Kiedy już wdrapaliśmy się na owe barowe krzesła a ja poczułem luz dyndających nóg o czym nie omieszkałem poinformować kumpla, zebrałem się na jak najbardziej możliwy w danej sytuacji trzeźwy uśmiech i zapytałem
- Co nam Pani poleci?
- Proponuję gin z tonikiem
- O nie ! - wrzasnął Janusz – taki pijany to ja nie jestem.
Barmanka przez chwilę taksowała nas wzrokiem i powiedziała
- No tak, rzeczywiście. Proponuję więc wyborową z sokiem grejpfrutowym.
- No! to coś zupełnie innego.
Prawda jest taka, że po dwóch kolejnych drinkach nadawaliśmy się już do podania ginu z tonikiem, ale odezwał się w nas instynkt powrotny i ku radości współpasażerów autobusu linii 128 wróciliśmy do domu.
Janusz uśmiechnął się czego nie widziałem, ale znając go tyle lat przyjąłem za pewnik.
Jakby dla usprawiedliwienia dodał:
- Gin jest dla mojej dziewczyny. Moja Najdroższa i Najukochańsza Pani w zeszłym tygodniu trochę wypiła a potem przeleciała mnie tak, że mi aż bańki nosem poszły.
Tego wieczoru nie nadawałem się już do niczego, ale zaraz z rana sprawdziłem naklejkę. To był gin lubuski.
Profilaktycznie nabyłem analogiczną flaszeczkę na ten weekend. Z naukowego oczywiście punktu widzenia chcę sprawdzić czy to jakiś jednorazowy wyskok czy mamy do czynienia z prawem serii.
- No i jaką masz tezę ?
- Znasz mnie Antoni. Ja strachliwy nie jestem ale po tych trzydziestu wspólnych latach to z jednej strony cieszę się a z drugiej to aż mi ciarki po plecach biegają.
- Z przyjemności ? – spytałem naiwnie.
- Ze strachu przyjacielu, ze strachu. Jest jednak i tak dobrze, że nie trzeba jakiejś tam rozpałki gdy konar nie chce płonąć. Mój płonie chociaż jakby bardziej dostojnie, bez tego szczeniackiego narwania. Podsumowując, powiem po naszemu, Niech żyją ożralce
- Kto?
- No ci co lubią wypić, tak się u nas kiedyś mówiło.
- Oswój swój strach przed nieznanym chociaż już doświadczonym Januszku i może podejdź do tego romantycznie. Ponoć ryby i owoce morza są naturalnymi afrodyzjakami. Może podasz sushi?
- A kto by mi kurwa kazał jeść sushi ?
- No tak, to wyjaśnia wszystko. Zdaj się więc na swój instynkt, bo ja instynktownie wyczuwam, że w takich okolicznościach przyrody, nie przyjmiesz propozycji męskiego wypadu. Z tego co słyszę to nie jestem konkurencją, chociaż pamiętam, że i za moją sprawą puszczałeś kiedyś bańki nosem. Jakiś czas temu przy piwku opowiadałem dowcip o echu, pamiętasz?
- Dowcip do dzisiaj mnie śmieszy, ale poza tym masz rację. Nie po to zarzuciłem sieci, żeby teraz je tak sobie zostawić prawie pełne ryb i iść za Tobą. Sorry ale nie jesteś Dżizusem.
- Masz rację. Kiedy to ja miałem chrystusowe lata? Jakieś dwadzieścia pięć lat temu. Z wdzięcznością przyjmuję garść newsów z Twojej strony, a wszystko jak zwykle polane sosem z odrobiną szyderstwa. Znaczy się zdrowie dopisuje. Co zaś się tyczy jedzenia, bo sam wspomniałem o sosie, to ja w zeszłym tygodniu kulturalnie zjadłem rydze z patelni i wypiłem kilka kieliszków wina w towarzystwie teścia mojego starszego syna. Miałem większe ambicje, przynajmniej jeśli idzie o ilość wina. Planowałem nawet takie małe przegięcie, ale nie wyszło, no to sobie to przegięcie zaplanowałem na ten weekend. Rozumiem jednak, że nic z tego. Nie potępiam. Powiedz mi tylko co będzie jak z twoich planów nic nie wyjdzie?
- Spędzę tę noc w strefie internetowej ze szklaneczką wspomnianej whisky z colą. Obowiązkowo ze słuchawkami na uszach i może z Jimim Hendrixem, Deep Purplami albo AC/DC. A może i wszyscy i po kolei.
- Sam już nie wiem czego ci bardziej życzyć ?
Rozłączyłem się. 
Z wiekiem Janusz zrobił się mniej zdecydowany. Kiedyś nie pytał - "ociec prać?" ale czasy się zmieniają. lat nam nie ubywa.
Cholera, to już trzeci telefon i za każdym razem słyszę wymijające usprawiedliwienia. Preteksty, czasem i konkrety, a każdy na nie.
- A może nie umiesz puszczasz baniek nosem ? - Spytała mnie zaraz ciemna strona mojej natury czyli Yin
- Może tylko ty dopracowałeś się wyrozumiałej żony ? -  Podpowiedziało mi Yang
- Oj to, to – odpowiedziałem, bo Yang to wszyscy urodzeni w parzystych latach a więc i ja.
Poza tym Yang symbolizuje ogień lub wiatr a ja często potrafię się rozpalić i gadać na wiatr. 
A że z wiekiem nauczyłem się myśleć praktycznie pomimo wszystko, to mi się to Yin z Yangiem pomieszało, jak na tych popularnych symbolach  



04 lutego 2016

Być jak Mark Zuckerberg

 T-shirt, jeansy i amerykańska kurtka wojskowa pojawiały się w moich wpisach co jakiś czas.To tak zwany zestaw firmowy z którego mógłbym korzystać na okrągło. W tygodniu, w niedzielę i święta. Już nawet nie zwracam uwagi na to, czy w tym naszym małym wiejskim kościółku ktoś się na krzywi.
- Mógłbyś założyć tę skórzaną kurtkę - sugeruje żona.
- Tyle koszul, a w żadnej nie chodzisz – narzeka - wkoło tylko te T-shirty. Po te koszule wiszą w szafie ? .
- Bo jak je widzę, mam poczucie posiadania bogatej garderoby. Innymi słowy mam poczucie dobrobytu.
I tak dookoła. Nie myślcie, że nigdy nie zastanawiałem się nad tym co mówi do mnie żona.
Nigdy nie stoczyłem się do tak zwanej eleganckiej obojętności, związanej z długim stażem małżeńskim.
Zawsze jednak na końcu dochodziłem do wniosku, że najważniejsza jest wygoda i estetyczny wygląd. A sama estetyka to rzecz względna, więc...
A że ubieram się w nudnym stylu? No cóż.
W myśl jednak starego powiedzenia o kropli która drąży skałę, zaczęły nawet do mnie te żonine argumenty docierać i już gotów byłbym przyznać jej rację, gdyby nie tekst jaki przeczytałem w Polityce
Oto fragment:
Prosty, szary T-shirt – to atrybut szefa Facebooka Marka Zuckerberga, z którym się nie rozstaje od momentu, kiedy stał się jednym z najmłodszych miliarderów na świecie. 
25 stycznia Amerykanin opublikował na swoim facebookowym profilu zdjęcie z szafy wypełnionej jedynie szarymi koszulkami, pytając swoich fanów, co powinien założyć do pracy pierwszego dnia po urlopie ojcowskim.”
Lenistwo? Brak pomysłów? Nic bardziej mylnego. Współzałożyciel Facebooka tłumaczy, że szary T-shirt to... minimalizacja koniecznych do podjęcia decyzji.”
Według Zuckerberga decyzje dotyczące nawet tak błahych rzeczy jak ubieranie się czy jedzenie odbierają energię, którą można spożytkować na podejmowanie innych, ważnych decyzji.”
Zuckerberg nie jest jedynym znanym człowiekiem, który kojarzy się ze stałym „uniformem”. Steve Jobs, założyciel Apple’a, znany był z noszenia głównie czarnych golfów.*
Zasunąłem na głucho szafę z koszulami. Może Zuckergerg, mógł Jobs, mogę i ja.
Od razu też użyłem Markowej teorii o marnowaniu czasu.
- Kochanie mój T-shirt to... minimalizacja koniecznych do podjęcia decyzji. No i to co wkładam to nie brak stylu, ale od teraz styl Zuckerberga.
Mam jeszcze taki problem, że w szafie leżą czarne i granatowe koszulki. To powoduje dylemat, ale od dzisiaj nie kupuje już granatowych i strata czasu trwać będzie wyłącznie do zużycia tych w niewłaściwym kolorze.
- A co zrobisz z tym wyzwolonym od decyzji czasie – zapytała żona, dowodząc mi w ten pokrętny sposób, że pomimo przeżytych lat umiejętność logicznego myślenia nie jest jej obca.
Niepotrzebne pytania mógłbym po męsku złożyć na karb damskiej czepliwości, ale elegancko nie zrobiłem tego.
- Jeżeli dodatkowo zacznę kupować wino w zakręcanych butelkach, to oszczędzę też na wyciąganiu korka. Z tego robi się już pokaźny kapitał wolnego czasu i choć być może prochu nie wymyślę, a Facebook traktuję z życzliwym minimalizmem to zaoszczędzony czas poświęcę na rozmowę z Tobą.
Być może nie wymyślę prochu ? Bądźmy szczerzy, z pewnością go już nie wymyślę.
Jak ktoś nie urodzi się dla pieniędzy to nawet garderoba mu nie pomoże – powiedziałem do siebie wyrzucając kupon z losowania „Lotka z plusem”.
Biorę zawsze jeden kupon na chybił trafił.,bo jak mi będzie pisane to jeden wystarczy. Jeżeli ktoś ma inne plany wobec mnie to nie wystarczą nawet czterdzieści i cztery, bez względu jak bardzo tajemniczo brzmi ta liczba.
- Tak, zdecydowanie ma inne plany – dodałem - mnąc w palcach wydruk z lottomatu.
Co nie znaczy przecież, że nie mogę być choć trochę jak Mark i Steve razem wzięci. Ciepło robi się na sercu nawet wtedy gdy grzejemy się w blasku cudzej chwały.
A poza tym?
Poza tym to jestem prawie idealny. To jednak nie zwykła zarozumiałość, tak ocenił mnie pewien mój znajomy zaraz po przeczytaniu ostatnich wpisów na blogu.
- Kulturalnie czytasz, kulturalnie pijesz i tak kulturalnie przeżywasz tragedie. Czy ty kiedyś odwieszasz, aureolę na wieszak?
- Nawet nie wiesz jak często
Nie uwierzył mi. Przeczytałem jeszcze raz swoje ostatnie wpisy. Też jakby trochę przestałem sam sobie wierzyć. Trzeba upaść i nieco się sponiewierać. Przecież to tak bardzo po ludzku, upaść i podnieść się.
- Bądź człowiekiem - podpowiada mi ciemniejsza strona mojej duszy, a na poparcie swojej tezy umysł podrzucił mi cytat z Wieszcza
Bo kto nie był ni razu człowiekiem, Temu człowiek nic nie pomoże.
A zaraz jeszcze jeden
Hej, sowy, puchacze, kruki, I my nie znajmy litości: Szarpajmy jadło na sztuki...
No właśnie, sowy – ucieszyłem się
Otwarłem „kontakty” w swoim telefonie
- Sowa, Sowa, Sowa. O jest Piotr Sowa. 667 89... coś tam, coś tam.
Sygnał i granie na czekanie. To granie mnie cholernie wkurza, żeby nie powiedzieć dosadniej.
Bo albo niech gra albo niech pika. Pod żadnym pozorem razem. Jak tę babę co to przyszła do lekarza z powodu tego, że wszystko ja wkur..a.
Diagnoza lekarska była prosta,
- To wszystko w związku z brakiem seksu – powiedział lekarz - a więc możemy temu zaradzić tu i teraz
Baba zgodziła się, bo to wkur...e strasznie ją już męczyło.
Kiedy doktor wziął się do roboty, baba czekała chwilę i zaraz wyrzuca z siebie.
- Doktorze, niech pan się w końcu zdecyduje. Albo pan wkłada albo wyciąga, bo mnie to niezdecydowanie strasznie wkur...
Żeby tylko nikt nie wyciągnął z tego powodu tego suchara pochopnych wniosków, ponieważ mnie wkurzają tylko niektóre rzeczy.
Nie zdążyłem jednak zrobić spisu wkurzających rzeczy, bo w słuchawce już odezwał się Piotruś
- Cześć Piotruś. Nie chciałbyś się nieco sponiewierać? Terapeuta mi zalecił – dodałem na usprawiedliwienie.
- Wiesz Antek, trochę się sponiewierałem w zeszłym tygodniu, ale jak trza to trza.
- No i o to chodzi. Przyjaciel to ten na którego zawsze można liczyć.
Wziąłem się do roboty. Kiedy kończyłem żona zapytała
- Po co ten dodatkowy wieszak w przedpokoju?
- Na aureolę – odpowiedziałem szybko
Mina żony bezcenna, za powtórne bycie człowiekiem zapłacę kartą kredytową.