27 września 2023

Regały na annały

Amerykańscy emeryci spędzają swoją zasłużoną emeryturę w ekskluzywnych ośrodkach, ćwicząc układ taneczny do Marengo, albo pilates. Taki obraz emeryta jawi mi się po obejrzeniu paru komedii Made in USA. Mam świadomość, że taka wypasiona emerytura dotyczy pewnie mniej niż 10 % populacji i z reguły wiąże się z czymś mało już komediowym czyli wyobcowaniem rodzinnym, a zapracowanie dzieci zastępuje się koleżanką z sąsiedniego pokoju, lub bungalowu w zależności od wysokości emerytalnego ubezpieczenia.
Gonił człowiek za groszem całe życie, zaniedbując rodzinę, nie ma więc co się dziwić, że dzieci robią to samo.
W naszym chrześcijańskim kraju rodzina jest na pierwszym miejscu, a emeryt świetnie nadaje się do odprowadzania wnuków do żłobka, przedszkola lub szkoły. Wsparcia domowego budżetu dorosłej dziatwy czy do innych nie mniej szczytnych zadań. Domy ( własne) emerytów są też świetnym miejscem do przetrzymywania psa w czasie wypasionego urlopu pracujących dzieci. Rodzice posiadający umiejętności manualne zawsze znajdą możliwość samorealizacji w mieszkaniach lub biurach robiących karierę dzieci.
Czy ta rodzina i życie rodzinne warte jest tych poświęceń?
Pewnie powinienem zapytać o to moich rodziców, ale oni od kilku lat są już zdecydowanie i nieodwracalnie nierozmowni, a ja jestem dopiero na początku swojej emeryckiej drogi. Początkujący dziadek i teść z jako takim już doświadczeniem.
Właśnie gościmy rudego szczekacza już prawie dwa tygodnie, a będziemy go musieli tolerować jeszcze trochę. Dzieci podsyłają nam urokliwe fotki z udanego jak widać urlopu, ja w zamian informację o wykonaniu zleconych prac.
Tak więc domostwo skontrolowane, rośliny podlane, a robot do koszenia pozytywnie uratowany z pułapki, rowu, krawężnika, lub innej przeszkody. Na koniec starannie odstawiony do stacji dokującej.
No i te regały. Przed wyjazdem Syn zadysponował zakup i montaż pięciu regałów magazynowych do archiwum, na dokumenty w przeznaczonym do tego pomieszczeniu.
Zakup z reklamowanym szeroko markecie budowlanym, a wszystko bardzo nowocześnie. Zakup on line, takaż zapłata i odbiór już za dwie godziny.
Okazało się, że odbierałem w tak zwanym szybkomacie, zbudowanym na kształt gęsto rozsianych po kraju paczkomatów choćby InPostu.
Nie wiem czy było szybciej ponieważ robiłem to uważnie, ponieważ był to pierwszy raz.
Zraz też rzuciłem się montażu regałów. Nieprzyjemną niespodzianką okazał się fakt, że brakuje jednej poziomej poprzeczki pod półkę i to już w pierwszej paczce.
Poprzeczkę pożyczyłem z kolejnej paczki licząc, że być może w którejś z nich jest superata.
Zacząłem więc mozolnie wtykać blaszki w otwory co było dość skomplikowane gdyż użyta do produkcji blacha grubości poniżej jednego milimetra odkształacała się i blokowała montaż, a uderzenie czymś ciężkim z pewnością zgięło by profil.
Wystarczył nieostrożny ruch by łączenie rozkładało się czemu zaraz towarzyszyło przekleństwo rzucone w czeluść piwnicznego pomieszczenia. Kiedyś to miejsce będzie nosiło dumną nazwę archiwum.
Tak to przyginając, odginając i naciskając z wyczuciem, zmontowałem pięć regałów które miały dokładnie wypełnić jedną ścianę pomieszczenia, od końca do końca.

Brakującej poprzeczki nie znalazłem w żadnej innej paczce, a więc pozostała mi jedynie reklamacja.
Z fakturą zakupu udałem się do marketu i usiadłem przez Panem z Działu Reklamacji.
- Jaki numer katalogowy miała ta poprzeczka ? - spytał Pan siedzący nad komputerem - Numer jest mi potrzebny żeby sprowadzić Pan tę poprzeczkę.
- Wie Pan - odpowiedziałem spokojnie - Jeżeli mi Pan pokaże towar, choćby w swoim komputerze to Panu pokażę o co chodzi.
- Ten numer znajdzie Pan w instrukcji montażu - nie dawał za wygraną przyjmujący reklamację.
Proszę Pana - tu zrobiłem dłuższą, teatralną pauzę - Widziałem wiele reklam tego marketu i informacji o tym jak to dopieszczacie klientów, traktując ich niemal jak bohaterów, iż naiwnie myślałem, że załatwi mi Pan tę reklamację od ręki.
To znaczy?
To znaczy, że przyniesie Pan paczkę z tym regałem, delikatnie ją rozetniemy i Pan wyda mi brakującą poprzeczkę. Resztę zareklamują Państwo jako paczkę niekompletną, a ja wywiążę się z terminu montażu. Naiwny byłem, prawda?
Tu zrobiłem zatroskaną minę delikatnie zagubionego klienta, który całkowicie zdaje się na łaskę i niełaskę urzędników. W końcu Pan rozpatrujący taką reklamację był takim decyzyjnym urzędnikiem. Małą chwilę trwało milczenie, po czym Pan wstał i udał się na zaplecze. Po dłuższej chwili wrócił z paczką, którą delikatnie rozciął.
- Która to była poprzeczka ? - spytał.
Wyciągnąłem właściwą. Podpisałem dokument i byłem załatwiony.
Umiejętności negocjacyjne z pracy zawodowej bardzo mi się przydały.
Wszystko zaś załatwiono bez nerwów i niepotrzebnych emocji. Rzekłbym nawet, że wzorowo, gdyby nie początek który się słabo zaczął.


Uradowany wróciłem do domu, to znaczy do piwnicy. Niestety poprzeczka i mocowanie regałów do ściany musiało poczekać jeszcze kilka dni.
Przez ten czas miałem parę innych terminowych spraw. W piątek dokończyłem montaż poprzeczki. Następnie ustawiłem regały i wypoziomowałem je. Skręciłem ze sobą i zakotwiłem do ściany. Stały się wtedy wyczuwalnie bardziej wytrzymałe. Dalej jednak z powątpiewaniem patrzę na etykietę, która pokazuje na każdej półce możliwość położenia 175 kg. Wyjdzie w praniu.
Kiedy wróciłem do domu był już piątkowy wieczór czyli najwłaściwszy czas by otworzyć chilijskiego Merlota. Witaj weekendzie.
I teraz odpowiedź na pytanie czy warto ? Czy warto się poświęcać dla utrzymania rodziny, wtedy kiedy jej członkowie założyli już rodziny własne?
Być może na to pytanie odpowiedział niezapomniany Jan Kaczmarek w piosence Pero pero.

             Rodziny brak to takie szczęście Jak wolna rączka, ale w trybach



12 września 2023

Weekend? Zostało już po nim jedynie wspomnienie i kilka fotografii

Jak spędziliście weekend?
Na słodkim nic nierobieniu i odsypianiu tygodnia? Czy może Wasz weekend naszpikowany był wydarzeniami jak "Studencka" czekolada bakaliami ?. Nie od rzeczy przywołuję tu słowackie słodycze, ale o tym za chwilę.

Piątek spędziłem na montażu oświetlenia ogrodowego u młodszego syna. Przewód elektryczny był już zakopany, a w odpowiednich miejscach wystawały pętle przewodu. Trzeba było tylko go rozciąć zainstalować puszki i podłączyć lampek. Było tego jakieś sześć lamp jedna większa puszka i system włączania na pilota.
Okazuje się, że ten kabel do ziemi ma bardzo twarda izolację. Rozciąć to, ściągnąć plastik to był spory wysiłek fizyczny. Dodatkowo wnuczka która przebywa w domu w związku z infekcją ( ponoć notowano tam przypadki Bostonki), towarzyszyła mi w pracach wynosząc spod ręki narzędzia, rozsypując kostki łączące i takie tam drobiazgi.
Powiem Wam, że nawet niespecjalnie się denerwowałem, co pokazuje jej miejsce w moim sercu.
Tak więc praca na dobre zaczęła się wraz z południową drzemką małej. Praca przez parę godzin na kolanach lub kucając. Nogi dawno nie przeżyły takich obciążeń. Więc jak już skończyłem koło 15.00 to byłem naprawdę skonany. Ręce bolały od ściągania kabli nogi naciągnęły mięśnie i ścięgna od kucania. Całość tak mi dowalała, że spania praktycznie nie było. Ot kondycja seniora. Nie pomogło nawet popijane z umiarem czerwone wino.

W sobotę podziwiałem rzodkiewkę która pokazała pierwsze listki. Tak więc ładny początek wzrostu i zapowiadany spadek temperatury dobrze jej wróżą. Rzodkiewka nie lubi wysokiej temperatury, ponieważ wtedy idzie w liście a nie korzeń. Dlatego zaleca się sadzić ją w drugim rzucie dopiero po 15 sierpnia. Kiedy jednak patrzę na te 30 stopniowe upały myślę, że wiedza rolnicza jest nieco opóźniona do obecnej sytuacji klimatycznej.
Wyszła też fasola szparagowa, pytanie tylko czy zdąży dojrzeć, na stanowisku sałaty tez jakies delikatne ruchy. Zobaczymy
Po południu byliśmy na imieninach u sąsiadki. Gustując małopolskim zwyczajom przybyłem wraz z małżonką i wypiłem tam co już nie jest małopolską tradycją 1, słownie jedną whisky, obiecywaną mi za jakaś pomoc w ogrodzie już od kwietnia.
To ciekawe doświadczenie, jedna whisky w towarzystwie ludzi rozbawionych kilkoma. Miałem jednak swój powód tej odmowie.

W niedzielę, skoro świt razem z dwoma kolegami wybraliśmy się na wycieczkę motocyklową. Ambitny plan zakładał słowackie Tatry. Ruszyliśmy Zakopianką i już w Rdzawce gdzie znajduje się taki piękny drewniany kościółek przy samej drodze, zaczął się korek. Droga miejscami zwężona przez roboty drogowe, była totalnie zablokowana do Nowego Targu co widzieliśmy, bo tam skręcaliśmy na Białkę Tatrzańską. Informacje jednak były takie, że korek ciągnął się do Zakopanego. Wszystko dosłownie stało z wyjątkiem motocykli dla których z reguły nie ma pojęcia korka. Przepychaliśmy się między samochodami i zazdrosnymi spojrzeniami ich właścicieli. Niewiele jest okazji by właściciel wypasionego samochodu z zazdrością patrzył na mój 26 letni motocykl. No ale te setki tysięcy złotych stały bezradnie w korku, a ja jechałem.
Gdybym tak kiedyś wpadł na pomysł, by w niedzielę zabrać żonę do samochodu i wyjechać relaksacyjnie do Zakopanego to powinienem wziąć z garażu solidny młot i walnąć się nim w głowę.
Samochodów nie brakowało i dalej, szczególnie w drodze na Łysą Polanę. Po słowackiej stronie nastał spokój. A kawa za kilka euro ( dokładnie to prawie 5, bowiem uwielbiam podwójne espresso z kroplą mleka) z widokiem na Tatry po słowackiej strony była już pita w spokoju i z radością. Nie żeby nie było ludzi, ale ilość ich była rozsądna. Wracaliśmy potem tak malowniczymi i wąskim drogami, że osobista fantazja podpowiadała mi możliwe spotkanie z niedźwiedziem. Dzięki bogu to tylko niespełniona fantazja. Potem powrót do Polski przez przejście w Niedzicy, objazd jeziora, selfie na tamie z widokiem na zamek i powrót przez Gorce i dalej do domu.
Jeszcze tylko jakiś hot dog zjedzony na stacji benzynowej. Siedzieliśmy jak ci nomadzi na siedzeniach motocykla i w ten sposób czuliśmy się choć trochę jak ci ludzie drogi. Przejechaliśmy jakieś 350 km. Do domu wróciłem zmęczony w taki szlachetny sposób za to z mózgiem przewietrzonym z wszelkich codziennych wątpliwości. Tylko ręce bolały. Dłonie od naciskania klamek sprzęgła i hamulca, co po piątkowych doświadczeniach z kablem zakrawało na jakąś recydywę.
Warto było się zmęczyć, warto było obcować z przyrodą w nieznanych dotąd miejscach. Fantastycznie, że bez niebezpiecznych przeżyć i traumatycznych awarii. Co prawda kolega na samym starcie przed domem przewrócił motocykl, a drugi już w Myślenicach zauważył gwóźdź w oponie, ale kozak objechał bez problemu całą trasę co świadczy o wyższości opon bezdętkowych nad dętkowymi. Pomyślałem o tym patrząc na swoje szprychowe koła z dętkami w środku. Z tego powodu dopłacam do ubezpieczenia. Tak zwany assistance daje mi szansę na bezpłatne zwiezienie motocykla do domu z odległości do 400 km. Pomimo kosztów dodatkowych, obym nigdy nie musiał z niego korzystać.
Tak minęła mi niedziela po ośmiu godzinach spędzonych na siedzeniu motocykla.
A teraz nowy tydzień nowe wyzwania i póki co nawet myśl płocha nie gna w bezkresne pajęczyny dróg, bowiem cywilizowany człowiek ma jeszcze obowiązki wobec rodziny, a jeżeli uda się, że te obowiązki są również przyjemnością to oprócz określenia Easy Rider może sobie równiez dodać Lucky Man




05 września 2023

Wspomnienia są zawsze bez wad

Rok szkolny rozpoczął się, wakacje skończyły i chociaż nie mam już dzieci w wieku szkolnym w dalszym ciągu celebruję ten stan przejścia jednego w drugie.
Od lat mniej więcej w tym właśnie czasie organizowałem imprezę lub cykl imprez pod tytułem " Pożegnanie lata"
W czasie gdy mieliśmy jeszcze dzieci w wieku szkolnym i niepohamowaną fantazję rozwijaliśmy skrzydła szeroko. Bezpośrednio zaś po takiej imprezie nakładaliśmy sobie z małżonką kaganiec i przez 30 dni nie tykaliśmy nawet alkoholu w żadnej postaci, aby odtruć i odzwyczaić organizm. Nie żeby panowała u nas jakaś patologia, niebieska karta czy coś takiego. Byliśmy typową rodziną, ale mieszkając przed trzy miesiące w roku wśród gorczańskich górali, przyzwyczailiśmy się jakby do tego, że to piwko po obiedzie pęknie, a kieliszek wina wyschnie przy zachodzie słońca. Najbardziej jednak popularny w tym rejonie był " drynk" czyli coctail "Gorczańskiej" pędzonej nocą z Pepsi w proporcji 50/50. Oczywiście w szklance, ale bez tych burżuazyjnych kostek lodu czy choćby wstępnego schłodzenia. Myślicie, że się nie da do tego przyzwyczaić? Do ciepłego alkoholu o mocy 60%? Mylicie się.
Z tamtych to czasów pochodzą wspomnienia które wyłażą w czasie spotkań, bo z Gorcami utrzymujemy ciągły i sympatyczny kontakt.
Wspominają jak słowo wystarczyło, by zorganizować składkowe spotkanie które trwało do późnych godzin nocnych lub też wczesnych porannych, zależy jaką kto do tego przykłada miarę.
A to jak stękali niezadowoleni sąsiedzi że nie wyspania szli na niedzielną mszę. Niewyspani z powodu radosnego gwaru nocnego. Narzekali jednak tylko niezaproszeni, a obiekcje ich gasły jak papierosy w popielniczce już po pierwszym ich zaproszeniu.
I chyba nie było to jakieś wyjątkowe wydarzenie czy cykl wydarzeń w tamtych latach, o czym świadczy kulturowa zmiana w odmianie słowa gram.
Wyborcza w swoim tekście tak o tym informuje:
Gram - często czytamy w przepisach kulinarnych 100 gram mąki, 100 gram cukru, itd. Jednak słowo gram może występować w mianowniku tylko z liczebnikiem jeden (1 gram), w połączeniu z liczebnikiem sto, dwieście, trzysta, itd. mówimy już gramów (100 gramów cukru).
Czy powszechne 100 gram wyprze kiedyś poprawne 100 gramów? Nie wiem. Prof. Mirosław Bańko na stronach Poradni Językowej PWN pisze: „W języku potocznym, zwłaszcza gdy chodzi o pewną ilość alkoholu, dopełniacz gram jest normą. Niektóre słowniki już o tym informują".
W pewnym sensie więc to co się działo miało jakiś wpływ na kulturę i rodzimy język. Jak człowiek pomyśli, że miał w tym swój malutki udział.
To się jednak nie wróci. Jest czas siania, czas zbioru, a na końcu orzą ściernisko i jest pozamiatane.
Od 10 lat nie używam mocnych alkoholi bo mi po prostu nie służy. Pielęgnuję swoje słabości lub jak kto woli zachwyty na bazie wina, bawiąc się odmianami i szczepami.
Do czego zmierzam z tym wspominaniem niezdrowych chwil swojego życia?
Otóż przywołując do życia zwyczaj pożegnania lata, zaprosiłem do siebie kolegę z którym regularnie spotykaliśmy się na przemian u siebie bądź w moich ukochanych Gorcach. Na degustacjach, wariactwach i szalonej czasami zabawie.
Dla siebie przygotowałem jak zwykle czerwone wytrawne i raczej solidne - hiszpańską Roję.
Dla żony zaś leciutkie o owocowych nutach winko białe z rejonu Gaskonii
Żona kolegi jako kierująca otrzyma schłodzone piwo owocowe 0% a kolega zmrożoną wódeczkę.
Przezornie przygotowałem większą butelkę i takąż butelkę Coli, którą kupuje do domu wyłącznie z okazji odwiedzin tych właśnie znajomych, Nawet syn, kiedy zagląda do lodówki i widzi Colę, pyta - Piotrusie byli czy będą ?
Żona stanęła na wysokości zadania przygotowując paprykę faszerowaną beszamelem i pozostało nam jedynie czekać.
Jak w reklamie kiełbas długo dojrzewających stwierdziłem, że czekanie jest najtrudniejsze.
W końcu pojawili się o czym dużo wcześniej wiedziała już moja suka, kręcąc się przy furtce i radośnie machając chwostem.
Po miłym przywitaniu brutalna prawda wyszła na wierzch. Kolega nie pija wódki i to już od prawie roku. Wyciągnął z plecaka schłodzone piwko i towarzyszył moim podróżom winnym. Pociągał swoje piwo z wysokiej szklanki, pamiątki z jakiegoś irlandzkiego pubu.
Musze z zadowoleniem stwierdzić, że jest też otwarty na poznanie wina i lubi słuchać moich winnych opowieści. Gustami swoimi lokuje się po stronie raczej delikatnego białego wina, co niespecjalnie mnie martwi. Przecież te butelki na wino robią coraz to mniejsze chociaż ponoć mają nadal 0,75 l. Nie? Takie mniej więcej odnoszę wrażenie.
Pogadaliśmy o wnukach, poszpanowaliśmy zdjęciami w telefonie i posiedzieliśmy na tarasie. Potem sprzątnąłem puste butelki ze stołu ponieważ niczym Zagłoba nie cierpię pustych naczyń.
Pewnie odhaczyłbym to spotkanie i o nim zapomniał z czasem gdyby nie mem na jaki trafiłem w sieci

Zdjęcia dotyczą muzyków rockowych, ale z powodzeniem może znaleźć zastosowanie i do ich sympatyków
Tak to się robi teraz, a tak bywało w przeszłości. Nawet daty jakby się zgadzały.
Jakież to biblijne. Może i upadliśmy kiedyś, ale powstaliśmy i tylko czasem w środku nocy marzymy by tak jeszcze raz upaść ale tylko na chwilę. Walnąć się na miękkie i w ściśle określonym czasie. Nie palnąć jakiejś głupoty, by nie obrazić żony. Rano zebrać się w sobie i punktualnie pojawić się w pracy.