Pojawienie
się tego zdjęcia sugeruje, że rozpoczął się dla mnie sezon
rowerowy. Może i późno, ale wcześniej były niezwykle chłodne
poranki. W sobotę zasiadłem za srebrną kierownicą mojego, w
dalszym ciągu żółto-niebieskiego roweru i wyjechałem w podróż
testową. Chciałem zorientować się jak długo będzie trwała
jazda do pracy, bez nadmiernego napinania muskułów. Okazało się,
że relaksacyjna jazda nie trwa zdecydowanie dłużej. Dodatkowo
okazało się, że nogi wdzięczne są za dziesięciokilogramową
obniżkę wagi i powstrzymały się od drżenia, gdy zsiadłem z
siodełka. Zdecydowałem że mogę. Stwierdziłem to z niejakim
zadowoleniem.
Tak trochę szpanuję przed samym sobą, ale co tu
ukrywać mam z tego kupę radości. Szczeniacką radość soboty
zaburzyły mi wydarzenia z drugiej połowy dnia. Organizm przypomniał
mi, że nie jestem już szczeniakiem i mam swoje pięćdziesiąt
plus. Dodatkowo biorę różne tabletki. Na niektórych znajdują
się ostrzeżenia. Nie chcę jednak już do tego wracać.
Dzisiaj
rano ubrany w sportowy strój stanąłem przed lustrem. O mój boże.
Spodenki dopasowane kiedyś do figury wiszą niczym wyśmiewane
kiedyś dynamówki, z których wystają krzywe i nieopalone nogi.
Jedynie koszulka wykonana z termoaktywnego materiału dopasowała się
łaskawie do figury. Fascynujące jest to, że jazda do domu
samochodem trwa tyle samo co rowerem. A to jest aż trudne do
zrozumienia. Stanąłem na środku mostu i zrobiłem fotkę. Jako
dowód. Gdzieś tam zatrąbiła na mój widok przyszła synowa,
machając radośnie dłonią. Odmachałem. Straszy również kręcił
w tym czasie pedałami tylko w innym kierunku.
Gdyby
tak podciągnąć wózek żony jako rower, boć to przecież pojazd
na kołach poruszany siłą mięśni to i ona należy do grona
hołdujących temu zdrowemu trybowi życia. Młodszy Jako jedyny
zdradził ekologię i wczoraj wieczorem przemierzał ulice,
popierdując dźwięcznie sportowym tłumikiem. U żony wyrobił się
nawet pewien odruch. Kiedy słychać za oknem dźwięk
przejeżdżającego szybko motocykla, odwraca się do mnie i pyta:
-
A Kuba to przypadkiem nie poszedł na motor?
Korzystając
z odnalezienia okularów do czytania, zapoznałem się z wywiadem
jakiego Piotr Kraśko udzielił Marcinowi Mroczko z redakcji Onetu.
Nie jest to najnowsze wywiad, ale wpadł mi w ręce, albo w oczy. Jak
kto woli.
Tematem
rozmowy była jego najnowsza książki zatytułowana Rwanda. Tak jak
dla amerykanów Polska to matecznik białego niedźwiedzia tak dla
mnie Rwanda to jeden wielki konflikt, naznaczony śmiercią wielu
niewinnych ludzi.
Kraśko powiedział, w
jaki sposób Amerykanie i nie tylko zresztą oni, przyjmują
informację o śmierci ludzi w krajach tak zwanego trzeciego świata:
„W
jednej z amerykańskich redakcji ułożono taki algorytm według,
którego układano kolejność newsów. Chciano ustalić ile górników
musiałoby zginąć w katastrofie chińskiej kopalni, żeby
zainteresowało to kogoś w Nowym Jorku. Tam ciekawsza dla ludzi
będzie wiadomość o tym, że strażak zdjął kota, który wlazł
na drzewo w Central Parku, niż to, że tego właśnie dnia setka
dzieci umarła z głodu w Sudanie. Pod tym względem jednak
Europejczycy nie są o wiele bardziej wrażliwi. Coraz mniej
interesuje nas świat.”
Przerażająca jest ta
łatwość przyjmowania do wiadomości cudzych nieszczęść.
Bo co to nas obchodzi?
Wszak to tak daleko od nas.
Że nie jesteśmy tacy
?
Że cechuje nas typowo
polska wrażliwość na cudze nieszczęścia?
Tak? Spójrzmy sobie
głęboko w oczy.
Ilu z Nas elektryzuje
wiadomość w wieczornych informacjach:
Dwudziestu górników
zginęło w kopalni...
Wzrok nasz natychmiast
ląduje na ekranie monitora lub TV
- w RPA – brzmi głos
redaktora.
- Dzięki Bogu nie u
nas – myślimy i wracamy do swoich zajęć.
Tamtejsza śmierć ma
przecież taki sam ciężar gatunkowy - umiera człowiek.
Do nieszczęść i
tragedii można się przyzwyczaić i o tym autor również wspomina
A
nam pozostaje tylko data i statystyka do zestawień.
Wisława Szymborska
napisała wiersz – Obóz głodowy pod Jasłem, „przerabiany” na
lekcjach polskiego. Być może dlatego go pamiętam. A może utkwił
we mnie z innych powodów?
Historia zaokrągla
szkielety do zera.
Tysiąc i jeden to wciąż jeszcze tysiąc.
Ten jeden, jakby go wcale nie było
Tysiąc i jeden to wciąż jeszcze tysiąc.
Ten jeden, jakby go wcale nie było
A za lat kilka, pomyłka
w liczbie ofiar kontynentalnego konfliktu o 50 tysięcy, skutkować
będzie ewentualnym obniżeniem oceny o jeden stopień.
Tyle wart jest strach i
śmiertelne cierpienie jednego człowieka.
...a ja bym się tak do końca niezgodziła z tobą...serwowane nam są przeważnie wiadomości plotkarskie, brukowe...a mnie nie obchodzi kto kogo siekierką w melinie...Co na świecie, co w gospodarce ( nie tylko naszej ), co w polityce ( bez parodii ) co w kulturze itp. A tu...nic.Same popłuczyny:( Więc wolę czytać ciebie :) Pa - Ania
OdpowiedzUsuńPsujesz mnie komplementami. A jak uwierzę?
UsuńPozdrawiam
...ha ha ha, strach się bać :) Ania
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńBardzo pochwalam jazdę rowerem. To jest to, czego organizm bardzo potrzebuje. A i nogi zrobią się śniade i jeszcze piękniej wyrzeźbią.
Pozdrawiam serdecznie.
Jak tylko pokonam ten wewnętrzny opór i zwyczaj jazdy przejdzie w przyzwyczajenie , pojawi się przyjemność.
UsuńPozdrawiam
Przyjemności jazdy rowerem nie znam... zapewne pomyślisz, że jakiś dziwoląg ze mnie ale prawda jest taka, że nigdy w życiu nie miałam roweru. Cóż, nikt nie jest doskonały!
OdpowiedzUsuńA teraz uwaga dotycząca "obchodzenia" cudzych nieszczęść. zauważ, że komunikat o jakiejś katastrofie na świecie jest natychmiast opatrywany komentarzem " Polaków tam nie było" lub coś w tym rodzaju. Tak, jakby to miało być dla nas najważniejsze i pocieszające /o zgrozo!/. Zginęło ileś tam osób ale...Polaków tam nie było. Zawsze mnie takie uwagi raziły.Czy słusznie?
Moja żona też nie miała roweru w dzieciństwie. Nadrobiłem tę niedoskonałość. A teraz sprzedaliśmy jej rower znajomym. Wszak to tyle wspomnień.
UsuńCo do wiadomości. Brak udziału rodaków w katastrofie zmniejsza w mediach wymiar tragedii. Niesłusznie.
Pozdrawiam
Również wsiadłam na rower i czuję się z tym za każdym razem coraz lepiej.
OdpowiedzUsuńCo do wiadomości i ich treści - niestety nie jesteśmy w stanie ogarnąć tych wszystkich śmierci, ani pochylić się nad każdą z nich, bo musielibyśmy nieustannie być w żałobie.
pozdrowienia!
Brawo za ten rower pomimo braku czasu
UsuńPozdrawiam
Próbuję za Jurka
OdpowiedzUsuńNie Jurek
Jerry. Działa a więc nie postawię diagnozy, tylko pozdrawiam
UsuńTu (u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl). Co to jest milion czy dwa w Rwandzie - nic 1 lub 2 z 6 zerami. Ale gdy kibole Białej Gwiazdy osaczają i morduja ze szczegółnym okrucieństwaem "Człowieka", zadając mu 57 ciosów nożem, maczetą i widłami i to widomo że w naszej okolicy, to przechodzą nam ciarki po plecach - przeciez ci zwyrodnialcy mogli dorwać mnie lub kogoś znajomego, a gdy w jakimś wypadku ginie Polak, to też nami wstrząsa - bo to mógł być mój znajomy czy nie daj boże ktoś z rodziny. I to właśnie plemienna natura człowieka sprawia, że nie obchodzą nas ani górnicy z prowincji Guang - Zhou, a bardziej pobicie na naszym osiedlu - bo to drugie nas dotyczy a to pierwsze to tylko statystyka. Człowiek nie należy do gatunków zagrożonych i dlatego bardziej nas obchodzi los endemicznego Modraszka pod Krakowem niż śmierć 20 osób w wybuchu bomby w Libanie.
OdpowiedzUsuńI tako to już jest.
Pozdrawiam Mirek
Pozdrawiam Mirek
A jednak żal, że nas tak jest. Nawet jeżeli to ma taką solidną naukową podbudowę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam