28 czerwca 2014

Słowa pełne miłości



 - One ciągle chcą słuchać jak je się kocha - mówił  bohater jakieś polskiej komedii, których ostatnio tyle,  że stworzyły  w mojej pamięci jedną wielką różową pulpę. A przecież miłości nie udowadnia  się słowami, tak mówił Mikołaj Gogol.
Z odpowiedzi na pytanie o poziom kochania najlepszy według mnie pozostaje KI Gałczyński. Jego rozmowa liryczna wprost nadaje się na ściągę, gdyby nie to, że w ogólniaku  była kiedyś przerabiana na  lekcjach języka polskiego. 
- Kocham cię w słońcu. I przy blasku świec.
Kocham cię w kapeluszu i w berecie.
W wielkim wietrze na szosie, i na koncercie.
W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach.
I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona.
I gdy jajko roztłukujesz ładnie -
nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie.
Pamiętamy, pamiętamy, ale liczą się czyny nie słowa.  
A słowa?  Odpowiednio użyte słowa potrafią  zdziałać wiele, służą bowiem werbalizacji naszych uczuć i emocji.
Niestety,  słowa te najważniejsze,  jak wszystko inne nawet zużywają się
Majakowski pisał w swoim poemacie na temat miłości trochę dziwnej i ekscentrycznej, może nawet perwersyjnej bo miłości do partii:
- Słowa nasze nawet co ważniejsze słowo ściera się w użyciu jak ubiór co sparciał…
Dlatego  też mądrzy kochankowie  z biegiem czasu zmieniają treść swoich miłosnych zaklęć. Dzięki temu ich uczucie nieustannie rozkwita i cyklicznie wydaje piękne owoce.  
Komplement usłyszany rankiem   sprawia, że czujemy się pewniejsi siebie i szczęśliwsi.
Miłe słowo od ukochanej osoby przed zaśnięciem, powoduje relaksujące zadowolenie.
Ponoć szczególnie kobiety, które uważane za słuchowców, lubią słyszeć miłe słowa na swój temat. A  przecież i facet nie jest z kamienia.
Kiedy wczoraj wieczorem pochyliłem się nad żoną pocałowałem ją w skroń, otwarła oczy i zaraz  usłyszałem  pełne uczucia
- Zobacz czy kot nie czeka pod drzwiami.
I pewnie przeszedł bym nad tą kwestią do porządku dziennego chociaż to wieczór, ale Szanowna  powtarza to z uporem godnym lepszej sprawy już trzeci wieczór z rzędu.
No cóż, jak mówił Ketling :
Kochanie to niedola ciężka, bo przez nie człek wolny niewolnikiem się staje. Równie jak ptak, z łuku ustrzelon, spada pod nogi myśliwca, tak i człek, miłości porażon, nie ma już mocy odlecieć od nóg kochanych...


25 czerwca 2014

Matka jest tylko jedna

Przeleciał kolejny Dzień Ojca jakoś tak razem z poniedziałkowym bałaganem.
Nie narzekam, życzenia były jak trzeba. Sam jestem ojcem ale do samego święta podchodzę sceptycznie.
Dzień Matki ma długą tradycję. Funkcjonuje na świecie już od 1859 r. chociaż w Polsce po raz pierwszy obchodzono go dopiero w 1914 r i to w Krakowie.
Gdzież tam przystawiać do tego Dzień Ojca ,który w naszym kraju swój początek datuje na rok 1965. Toż to czasy gomułkowskiego PRL-u i już za trzy lata zaczną się wydarzenia Marca 68.
Dzień Matki, heroicznej i kochającej ponad wszystko i pomimo wszystko jest zrozumiały i obchodzony z godnością . Dzień Matki fetowany jest przez moją skromną osobę z wszelkimi należnymi mu honorami.
Do Dnia Ojca podchodzę tak jak do politycznej poprawności i nowomowy. Jeżeli jest „minister” „marszałek” to dla równowagi i politycznej poprawności wprowadzono „ministrę” i „marszałkinię” czyniąc nasz rodzimy język jeszcze mniej zrozumiałym dla cudzoziemców.
Ten Dzień Ojca to właśnie taka poprawna równowaga. Ostatnio zaś marketingowa okazja handlowców.
Rola mężczyzny w procesie rodzicielstwa jest ograniczona do tego krótkiego chociaż najprzyjemniejszego momentu poczęcia, ale w ramach poprawności wmanewrowano go już w system szkół rodzenia i uczestnictwa przy porodzie.
O tym, że faceci nie podnoszą swojego udziału w cudzie prokreacji zbyt wysoko świadczy ten stary, jeszcze z czasów PRL-u dowcip, w którym górala chcą uhonorować medalem.
- Macie tu gazdo Medal Odrodzenia ( PRL – dopisek mój)
- O nie Panocku - broni się góral – od rodzenia to jest moja staro, jo mom ino przycynek.
Ponieważ statystycznie każdy z facetów wyposażony jest w ów przycynek, stąd już starożytni
mówili to co zostało później zamknięte w formułę prawną
"Mater semper certa est, pater est, quem nuptiae demonstrant" Co znaczy mniej więcej – matka zawsze jest znana, ojcem jest ten, na kogo wskazuje prawo . To tak zwana zasada domniemania ojcostwa.
Zasada domniemania. Czasy się zmieniły a zasada Prawa Rzymskiego obowiązuje w naszym kodeksie do dzisiaj. Pomimo tego całego wsparcia techniki w biologii.
Z drugiej strony całkiem niedawno czytałem, że co czwarte dziecko wychowywane jest przez ojca który z dzieckiem nie ma żadnej zgodności genów.
Najbardziej zmartwił się na tę informacje mój znajomy, nomen omen ojciec szóstki dzieci
- Statystycznie to chowam półtora nie mojego dziecka.
Wszystkie jednak złożyły mu w poniedziałek okolicznościowe życzenia
- I jak ich nie kochać – powiedział. Potem machnął ręka i rzekł - w końcu wszystkie dzieci są nasze.
A mnie tam nie potrzeba życzeń a tym bardziej prezentów. Chciałbym by kiedyś całkiem bez okazji usłyszeć od któregoś ze swoich dzieci
- Jesteś w porządku.
Byle tylko zdarzyło mi się to przed zamknięciem wieka trumny, bo te jak widzę są dobrze wytłumione. Mógłbym nie usłyszeć.
Nim jednak ktoś zatrzaśnie z hukiem wieko, staram się żyć normalnie. Czy jednak coś w tym kraju jest normalne?
Liczyłem na sezon ogórkowy i nagłówki w stylu :


Zamiast tego okazuje się, że spełnia się proroctwo Orwella, chociaż jego 1984 spóźnił się o równe dwadzieścia lat.
Jak w tamtej szkolnej lekturze dowiaduję się kto jest naszym sojusznikiem a kto nim nie jest. Kto kogo i w jakiej pozycji dyma.
Z rozrzewnieniem wspominam czasy kiedy można było iść z kimś na wódkę i wyrzucić z siebie, że szef to cham i kiwa urząd skarbowy, że żona nie rozumie, że wcale ze sobą już nie śpią. Bo przecież każdy z nas jest takim facetem po przejściach albo kobietą z przeszłością.
Poranny kac, terapeutycznie zmieniał perspektywę.
Zamiast wódki pija się teraz markowe wino z górnej półki, ale stenogram z takiej terapii można znaleźć w mediach, a filmik na Youtube. Chociaż nie jestem fanem tych nagrań, nawet wbrew mej woli coś do mnie trafia.
Swoja drogą to ciekawe w która stronę poszła specjalizacja zawodowa. W PRL- u kelner mógł ci dać w mordę, teraz nagrywa. Nie wiem co gorsze.
Myślę, że wielu bohaterów wolałoby po staremu, dostać po ryju.
Pomimo tego, że brzydzę się metodami, to są te chwile kiedy nie rozpamiętuję swojego wieku i miejsca w którym obecnie się znajduję. Wzdycham z ulgą.
A może o to chodzi?
Może to forma nowoczesnej terapii która pokazuje, że pomimo stanowiska, fury i markowych cygar, ci inni mają bardziej do dupy? Bardziej niż mogłoby się nam wszystkim wydawać.
Na mnie to nie działa. Zauważam natomiast, że w ramach wystawiania przyjaźni, elegancji, honoru wykonywanego zawodu, czy tym podobnych zasad współżycia par exellence społecznego doszliśmy do ściany. Może chłód tynku ostudzi rozpalone emocjami umysły.

20 czerwca 2014

Nie jest najgorzej Być może jest nawet dobrze

- No i jak było?- spytałem kobietę swojego życia.
- No hiper – odpowiedziała zdawkowo.
- To już nie super a hiper ?
- No hiper... hiperbarycznie. Jeszcze mi teraz w uszach strzela od tej zmiany ciśnienia.
Od poniedziałku, szanowna moja małżonka korzysta z dobrodziejstwa techniki zaprzęgniętej w służbę medyczną i odbywa sesje terapeutyczne w komorze hiperbarycznej.
Oglądałem to cudo na zdjęciach i powiem, że sprawa wrażenie. Wygląda to jak podwodne laboratorium. Taki dziesięcioosobowy batyskaf.
Chyba nie tylko mnie dopadło takie skojarzenie, ponieważ na jednej ze ścian przykleił ktoś fototapetę z rafą koralową. Przy odrobinie dobrej woli, pod wpływem zmieniającego się ciśnienia można patrząc przez iluminator odnieść wrażenie zanurzania się w ciepłych morzach.
Co prawda nie o wrażenia idzie a o coś innego. A to wszystko za pieniądze NFZ. Narzekałem że nic się w temacie zdrowia nie zmienia, a tu nowa technika wspomaga. Fakt, że na miejsce czekaliśmy tradycyjnie długo, ale w końcu się znalazło. Teraz tylko spełnić wymagania co do odzieży (bawełna) i już. Do środka można zabrać butelkę wody niegazowanej i kolorowy magazyn. Co ciekawe codzienne gazety nie są dopuszczone. Może chodzi o to, żeby czytając codzienne informacje nie zejść na serce, przy zmiennym ciśnieniu w komorze.
Widok Szyca siedzącego na kiblu i myjącego zęby w trakcie wypróżnienia wzbudzi nasz uśmiech, często litościwy, nie przyspieszając jednak ciśnienia. Chociaż kto tam wie? Różnych ma Pan Bóg lokatorów.
Codzienne przejazdy do szpitala są ciągiem dalszym wędrówek starymi szlakami.
W sobotę wybraliśmy się bowiem w Gorce.
Całkiem wypadało, bo córka znajomych z narzeczonym, pofatygowali się specjalnie na naszą wieś ze ślubnym zaproszeniem.
Wprost nie wypadało nie być.
Młody z dziewczyną wybrał full service czyli wesele z ocepinami i poprawinami, my zdecydowaliśmy się tylko na ślub.
Powrót w Gorce. Boże jak to brzmi.
Przygotowania trwały, a ostatni tydzień odliczaliśmy już jak idący do rezerwy żołnierz.
Niestety. Sobota powitała nas pogodą zmienną ze skłonnością do deszczu. I tak lało, po to by za chwilę tylko padać, a następnie kapać. Za oknem migały nam krajobrazy, dobrze znane z tego dwudziestoletniego podróżowania w te i wewte. Deszcz zdecydowanie dusił w nas przyjemność ale emocje po staremu chwytały za gardło.
Dojechaliśmy na styk i zameldowaliśmy się w kościele tuż przed Młodymi.
Powitaliśmy rodziców Panny Młodej i zasiedliśmy w drewnianych ławach.


Kościół w Krościenku to betonowy obelisk, zbudowany w czasach PRL. Nie urzeka, a szpeci swoją bryłą, pewnie dlatego nie zdecydowaliśmy się nigdy na jego oglądanie. Teraz spotkało mnie miłe zaskoczenie. Zdobień i główny ołtarz ujęły mnie prostotą. Zaraz jednak za serce złapała uroczystość zaślubin kobiety, która od dziecka rosła i dojrzewała na naszych oczach, przez dwadzieścia dwa lata. Ileż wspomnień dobrych, lepszych, śmiesznych i tych z pozoru nieistotnych? Wszystko to przelatywało mi przed oczami w trakcie nabożeństwa. Mogłem sobie na to pozwolić bo to w końcu nie mój ślub. A potem grosz rozsypany na szczęście, kolejka do składania życzeń i wino, które zamiast kwiatów mieliśmy wręczać młodym (takie życzenie). 

Stał się cud i na niebie rozbłysło słońce. Stan taki trwał już do wieczora.
Oczywiście moja małżonka niczym matka chrzestna wielkiego statku rozbiła butelkę z winem na placu przykościelnym. Chyba trochę ryzykuję pisząc w poprzednim zdaniu "oczywiście". Pomińmy je więc.
- Płyńcie po morzach i oceanach wspólnego życia, omijając wszelkie rafy i płycizny - powiedziała w komentarzu aby jakoś rozładować stres.
Brawo za refleks.
Do młodych wybraliśmy się z pustymi rękami, ale i z sercem na dłoni.
Trudno, odrobimy to w przyszłości.
Tutaj spotkało nas kolejne wzruszenie i w dodatku większe od poprzedniego.
Wszyscy mieszkańcy osiedla w którym spędziliśmy ostanie dwie dekady ustawiła się w kolejce do nas by się serdecznie przywitać i wycałować.
Nie podejrzewaliśmy, że spotka nas takie powitanie. Czy można chcieć czegoś więcej?
Tak prawdę powiedziawszy to tylko nowi właściciele naszego kiedyś domu kiwnęli tylko głowami z oddali.
Może nie chcieli robić tłumu, może.... może...
Jedno wiem, że nie musieli rzucać nam się w ramiona. Nie mieli żadnego obowiązku. Nasze drogi skrzyżowały się w konkretnym celu i kiedy ten cel został zrealizowany nie musimy się znać.
Chociaż tak szczerze powiedziawszy to gdzieś tam trochę mnie piknęło. Utrzymuję dobre relację z kobietą od której kupiliśmy obecny dom, ale ja nie jestem chyba dobrym przykładem. Jestem zbyt sentymentalny.
Poprosiłem Syna by przywiózł mi kilka kamieni z z rejonu wspomnień.
Przywiózł cztery kamerdole. Teraz ułożyłem je na skalniaku i tak mam kawałek Gorców na wyciągnięcie ręki.
Młodzi i zaproszenie goście pojechali na wesele a my odwiedziliśmy znajomych w Szczawnicy.
Nie za długo nie za krótko, ot tyle na ile pozwala przyzwoitość. Cieszy, że wciąż mamy o czy ze sobą rozmawiać.
Jak to śpiewali Skaldowie ? – Nie domykajmy drzwi, zostawmy uchylone.
Jakby na zakończenie tego czarownego popołudnia, ten właśnie kawałek leciał w jakiejś miejscowej stacji. Mijaliśmy właśnie wzniesienia w Lubomierzu.


- Wiesz Kochanie –  tu zwróciłem się do swojej małżonki – Mam taki pomysł. W lipcu pojedziemy na wieś w gościnne progi rodziców naszej dzisiejszej panny młodej i zorganizujemy grilla dla tych wszystkich którzy tak mi nas dzisiaj powitali. Co prawda nie mamy tam jest żadnych rzeczy materialnych ale serce jednak dalej w kapeluszu z piórkiem.
Kiedy późnym wieczorem podjechaliśmy pod dom powitała nas kota która niespiesznie wyszła z krzaku berberysu jakby mówiąc: powłóczyliście się, pogościli, a co z moja michą?
Żona w lot odczytała tę aluzję.

16 czerwca 2014

Wpis frasobliwy

Tyle się dzieje wokół nas. Listy, petycje, podpisy, oburzenie. Nakaz, zakaz i wykaz. Wszystko to zaś dzieje się w obronie cudzego sumienia ale w efekcie końcowym również i mojego. Powinienem być tym wszystkim innym wdzięczny ale z niepokojem zauważyłem, że każdym dniem powiększa się grupa tych osób. Polska staje się jednym wielkim sumieniem zjednoczonej Europy, ab nowego Świata i całej galaktyki.
Zauważyłem, że niektórzy przestępują nerwowo z nogi na nogę, nie mogąc się tego doczekać. Bo przecież ja jako nieuważny bejdok mogę ten dar czystego sumienia otrzymany w chwili narodzin zepsuć, zastawić w lombardzie albo porobić na nim rysy i zatarcia.
To z kolei nie jest do przyjęcia przez ich wrażliwość.
Od dziecka tłumaczono mi, że sumienie to ponoć moja prywatna sprawa. Teraz okazuje się, że po pierwsze to nie prawda a po drugie sumienie mocno splata się z duszą w jedno. Z czym w takim razie splata się sumienie komunistów którzy ponoć duszy nie mają?
A ateiści lub wyznawcy innych religii? Z czym oni się splatają?
Trwają próby aby im tę duszę wszczepić.
Nic z tych rzeczy, według pewnych uduchowionych naukowców, transplantacje to też zabijanie człowieka.
Nie chcę tutaj wszczynać dyskusji na temat czy dołączyć do krzyku oburzonych. Pełno tego w mediach.
Chcę tylko podzielić się pewnym spostrzeżeniem.
Od pewnego czasu stałem się przewrażliwiony na punkcie tych którzy wiedzą lepiej ode mnie jak powinienem postąpić. W wydarzeniach, apelach i petycjach doszukuję się drugiego dna.
Właśnie przeczytałem w Onecie informację że już 3450 osób podpisało petycję przeciwko sprzedaży leków poza aptekami.
Całą akcję zorganizował giełdowy dystrybutor farmaceutyków. Potrwa ona dwa miesiące, po czym petycja wraz z podpisami zostanie wysłana do prezydenta, premiera i marszałka Sejmu.
Farmaceuci mają na sztandarach dobro pacjenta, w tle są jednak ogromne pieniądze.
No i w porządku jest do przejęcia pół dużej bańki, robi się podchody z dobrem pacjenta na sztandarach.
Każda rewolucja prowadzona jest dla dobra pacjenta, a z reguły przynosi korzyści tylko wąskiemu gronu ich przedstawicieli.
Pamiętam bowiem, że jakiś czas temu przez media przeszła fala dyskusji na temat sumienia farmaceutów.
Poszukałem i znalazłem. Cytuję za www.sumienie-farm.pl/
„Farmaceuci są zmuszani do sprzedawania środków farmakologicznych niszczących ludzką płodność lub zabijających zarodek ludzki w początkach jego istnienia. Jest to objaw poważnej dyskryminacji, której doświadczają polscy farmaceuci, pozbawieni prawa do korzystania z klauzuli sumienia. Działanie takie jest także sprzeczne z Kodeksem Etycznym Aptekarza, w którym w par. 3 stwierdza się, że powołaniem aptekarza jest współudział w ochronie życia i zdrowia oraz zapobieganie chorobom, a także z par. 4. mówiącym, że farmaceuta musi posiadać wolność postępowania zgodnie ze swoim sumieniem. Każdy farmaceuta lub właściciel apteki powinien, zgodnie ze swoim sumieniem i Kodeksem Etyki Aptekarza, mieć wolność wyboru odnośnie sprzedaży tych środków, jak i posiadania ich we własnej aptece.”
No i jestem w domu. Ktoś wpadł na pomysł jak dbać o moje sumienie. Najpierw wprowadzi się monopol, a potem uruchomi sumienie farmaceutów. Wtedy, trawieni namiętnością i nagłą potrzebą nie kupicie w aptece zwykłej gumki, którą kiedyś, jakiś polityk w dyskusji na łamach zaliczył do grupy środków poronnych.
Niby ze względu na wiek mógłbym powiedzieć moja chata z kraja, ale tak nie powiem.
Irytuję mnie bowiem Ci którzy
  • zamkną Night Club, bo moja obecność tam zaprowadzi mnie do grzechu.
  • Recytując głośno modlitwy, odmawiają mi prawa do obejrzenia filmu bądź spektaklu teatralnego tylko dlatego, bo ksiądz proboszcz powiedział, że szkodliwy. Samemu nie trzeba oglądać. Ciekaw jestem czy dobrodziej oglądał?
  • zablokują mi Internet bo oglądanie erotyków prowadzi do masturbacji, a sama masturbacja co od wieków wiadomo wysusza mózg.
  • I tak dalej i tak dalej
Przecież jeżeli jestem człowiekiem z zadeklarowanym życiem duchowym, to sam podejmę właściwa decyzję. W końcu wolność to uświadomiona konieczność, że tu podeprę się Heglem dla efektu.
Dla równowagi dodam, że pamiętam też taką piosenkę Andrzeja Garczarka „Przyjaciół nikt nie będzie mi wybierał” a tam takie słowa, jakże aktualne chociaż wtedy śpiewane w innym kontekście

Przyjaciół nikt nie będzie mi wybierał
Wrogów poszukam sobie sam.
Dlaczego kurwa mać bez przerwy
Poucza ktoś w co wierzyć mam

I jeszcze jednak rzecz wprost z mojej pamięci. Przypomnę bo o tym już kiedyś pisałem.
Prawie dziesięć lat temu leżałem w szpitalu w związku z usunięciem tak zwanego woreczka żółciowego. Szpital wybrałem sobie odpowiedni bo Bonifratrów, natomiast lekturę całkiem nieodpowiednią do zakonnego szpitala. Był to Kod Da Vinci Dona Browna.
Już pierwszego dnia, w trakcie wizyty lekarskiej, jedna z sióstr zauważyła książkę leżąca na stoliku. Spojrzała na okładkę i powiedziała jakby pytając
-To jest ta książka od której można stracić wiarę ?
- Droga siostro – odpowiedziałem, tłumiąc w sobie atak woreczka – a ileż by była warta nasza wiara gdyby zniszczyć ją mogła jedna głupia książka?
- Ma Pan racje – odpowiedziała lekko speszona.
Aż korci mnie by zadać to pytanie w zmienionej nieco formie.
- Ileż jest warta nasza wiara, jeżeli w nowoczesnym społeczeństwie z takimi religijnymi tradycjami w dalszym ciągu jej zasady wprowadza się ogniem i mieczem? A co gorsze nawet podstępem.
Gdzie się podział u wierzących ten wewnętrzny imperatyw postępowania zgodnie z zasadami wiary?
A może tę wiarę naciąga się w jedną i drugą stronę, jak komu w danej chwili pasuje.
Jeżeli tak jest to wtedy pozostaje tylko, niczym ten Jezus Frasobliwy usiąść z boku, ukryć głowę w rękach i zapłakać.

12 czerwca 2014

O roli zdjęć i pewnej dziury w lesie

Rodzinne albumy ze zdjęciami to teraz styl vintage. Nowoczesne zdjęcia w dużej rozdzielczości trzyma się na dysku, lub na karcie pamięci aparatu. Osiem, dziesięć czy dwadzieścia megapikseli, podczas gdy do wykonania zdjęcia w formacie 10 x 15 wystarczy tych megapikseli ze dwa.
Reszta to tylko szpan.
A samo oglądanie efektów nerwowego palca na spuście?
Nic mnie tak nie wkurza jak oglądanie zdjęć za pomocą ekranu aparatu fotograficznego. Dodatkowo, brak ograniczeń zmusza do śledzenia dziesiątków podobnych do siebie ujęć, albo zdjęcia fantazyjnie podanej potrawy w jakiejś egzotycznej knajpie. Ja już nie wspominam o błędach w kompozycji zdjęcia zaburzenia proporcji czy fotografowaniu pod światło.
Wiem wiem emocje są najważniejsze.
Kiedyś gdy do dyspozycji mieliśmy tylko trzydzieści sześć klatek lub całe dwanaście w aparatach szeroko obrazkowych, każde naciśnięcie migawki musiało być przemyślane.
Pstrykało się w otoczeniu ludzi i rzeczy dla nas ważnych, po to by kiedyś za lat parę z rozrzewnieniem wspominać.
- A pamiętasz ten pomnik i tego Józia co siedział na tej figurze okrakiem – pyta żona?
- ???
- A żonę jego pamiętasz? Tęczowe bikini z Pewexu?
- A, ten co to jego żona była taką biuściastą blondyną – pyta rozkojarzony mąż który dotarł w końcu do sedna. Ale miała tyłek.
- Nie pochlebia mi twoja wybiórcza pamięć i nic niezwyczajnego nie zauważyłem w jej tyłku ale to oni.
- Ją jednak pamiętam, bardziej.
Z trudem ale wspomnienia ruszyły. Chodzi o to by wspomnienia były miłe a jakiego sortu są to już drugorzędne.
Zabytki, pomniki przyrody, lub w końcu ciekawe znaki i tablice.
Te początkowe z nazwą miejscowości jak np. Zimna Wódka czy Księża Wola.
Mam takie jedno zdjęcie z wycieczki motocyklowej po Francji. Stoję na nim pod tablicą z nazwą miejscowości CONDOM
Mnie to niezmiernie ucieszyło. Moją radość zadziwiła Francuzów. Dopiero przyjaciel wytłumaczył im, że to co w moim kraju nazywa się kondom we Francji popularnie nazywane jest capote.
Mam też zdjęcie tablicy postawionej przed kościołem. Napis brzmi o ile dobrze pamiętam deviationes (utrudnienia ale też odchylenia) co kontrastuje z widokiem drzwi od kruchty. Dopiero obecnie dochodzi do mnie, że pstrykając zdjęcie nie miałem wystarczającej wiedzy w temacie. Poza barkiem znajomości francuskiego oczywiście
Tablice informacyjne, że coś się nakazuje czego zabrania.
Technicznie ze względu na małą powierzchnię tablicy, trzeba zminimalizować treść.
Nie można na przykład napisać:
Prosimy nie defekować w rejonie środowiska naturalnego Lepus europaeus
i występowania Vaccinium myrtillus L w formie grupowej
Dużo prościej brzmi i wygląda tabliczka jaką znalazłem kilka dni temu w albumie znajomych.


Zakaz srania w lesie
Kiedy już obśmiałem się jak norka z dosadności tekstu, naszły mnie jednak głębsze refleksje.
Przecież gdyby takie tablice były częściej stosowane, a już w ogóle respektowane, to kładłoby to całą ideę harcerstwa. Przecież jej elementem jest i niech się skauci nie obrażają, owa specyficzna forma porannego kontaktu z naturą. Wiem to jako harcerz i instruktor. Ileż to ja się nakopałem dołów w leśnym podłożu.
No i co? - jak pytał Majkowski – No i w porządku tak wyrasta się na człowieka.


09 czerwca 2014

Niedziela pełna niespodzianek

Szybko przysposobiłem taras, porozkładałem poduszki na twarde drewniane krzesła i zacząłem wystawiać poszczególne elementy śniadania. Stół skryty pod dużym ogrodowym parasolem wyglądał coraz bardziej apetycznie.
Jak zwykle w weekend miałem więcej czasu, w sam raz by pofatygować się do ogródka po cebulkę i rzodkiewkę.
Lubię te wyjścia, dlatego czekam do samego śniadania aby wyrwać z ziemi, umyć i położyć na stole warzywa takie prosto z ogrodu. Przy okazji zaczaiłem się na sałaty przydadzą się do obiadu.
Potem pomogłem żonie usadowić się w swoim czterokołowym centrum dowodzenia i ze względu na opatrunki założone na jej prawej ręce, wypchnąłem ją łagodnie na taras.
Syn dosypiał wczorajszą siłownię i fakt, że z powodu świątek zielonych sklepy nie są czynne.
W sobotę było więc zatrzęsienie klientów w sklepie w którym dorabia sobie do studenckiego kieszonkowego. Jest w ludziach jakaś dziwna potrzeba kupowania wobec informacji o chwilowym ograniczeniu tej możliwości.
- To kogo nam jeszcze brakuje?
- A gdzie kota?
- O tam tam.

Zza krzaka agrestu pojawiła się kota, majestatycznie niosąc zdobycz w pysku. Podeszła na taras i z wielką dumą położyła mi świeżo złapaną mysz pod samymi nogami. Chcąc nie chcąc, pochwaliłem kotkę i wyniosłem prezent poza dom. Czuję się wielce obdarowany, bo w sobotę dostałem taką samą. Również mysz tylko odrobinę mniejszą. Tamta nie była jednak definitywnie zamęczona bo po jakimś czasie widząc brak zainteresowania swoją osobą, podniosła się z betonu, poprawiła wytarmoszone futro i zataczając się skierowała w stronę łanu szumiącej pszenicy.
W piątek zaś dla odmiany, na pojeździe czekał na mnie kret śmiertelnie całkiem zdezorientowany.
Czekać tylko, aż zacznie przynosić większe gabaryty. Na sąsiednich łąkach buszują przecież zające.
- To dostałeś prezent w niedzielę z samego rana – Powiedziała żona i nie wiem czy więcej było w jej słowach sarkazmu czy żalu?
- Nie martw się – powiedziałem nakładając zieloną cebulkę na kawałek białego sera – jest i prezent dla ciebie. Pokaże ci go zaraz po śniadaniu.
Rozbudzić w kobiecie ciekawość to jak wypuścić dżina z butelki. Zjedliśmy w ekspresowym tempie, bo nie było innej możliwości. Zostawiając kawę na później, udaliśmy się za róg domu gdzie na schodach wejściowych prężył się piękne rozkwitły kaktus.



Ostatnio takie samo szczęście przydarzyło nam się w październiku 2012 z innymi kaktusami. Zdjęcie z tego wydarzenia wraz z opisem, znajdują się zresztą nadal po prawej na głównej stronie bloga. Nasze małe radości
- Coś pięknego - zachwyciła się Małżonka.
Był zachwyt, było wspomnienie o tej która go nam podarowała, a której już nie ma na tym świecie.
Kaktusy zaś są jak pamięć o niej i dodatkowo kwitną.
W dobrych humorach wróciliśmy do porannej kawy..
- To jakiś dzień prezentów – powtórzyła żona.
Miała rację bo nie było to ostatnie miłe wydarzenie tego dnia.
Doktor który zaprosił nas na zmianę opatrunku, przy okazji obejrzał efekty swoich poprzednich prac i stwierdził, że idzie jak sobie wymarzył.
No to odhaczamy co było i spoglądamy na to co przed nami.
Kruca paka, jeszcze tego trochę w planach na najbliższa przyszłość.
To co może w piątek druga ręka – spytał?
Doktorze – odezwałem się natychmiast – cieszę się na to Pana zaangażowanie.
Jestem niby niezłomny ale gdyby jednak miał Pan na uwadze mój kręgosłup?
Doktor pomyślał chwile i zdecydował - sierpień
Letni obiad w cieniu drzew był całkiem do zniesienia, ale narzucił swoje prawa. Sałaty, zielenina i zimne soki. Śladowe ilości mięsa i ryż. Ryż jest dobry na upały i na nic więcej nie było ani siły ani ochoty.
Ratowałem się właśnie kolejną kawą, kiedy żona otrzymała SMS a od naszego Starszego, że wraz z małżonką szczęśliwie wylądowali na południu Europy. Rozpoczęły się tygodniowe wakacje mecenasostwa. Zaraz potem zadzwoniła nasza gorczańska przyjaciółka. Zapowiedziała niespodziewaną wizytę. Chyba była bardziej niespodziewana dla niej, bowiem dopiero w połowie drogi do Krakowa usłyszała w radio, że sklepy w niedziele są zamknięte.
Przytulimy ugościmy nie ma sprawy.
W sumie bardzo lubimy wizyty niezapowiedziane. Zezwalaj one na swobodną improwizację w kwestii stołu.
Pojawiła się więc na tym stole butelka wina, jakieś ciastka, sery i własne truskawki. Późny popołudniem pofatygowałem się w te kilka rządów truskawkowych krzaków i zebrałem całą łubiankę. Dzień wcześniej było prawie podobnie. Nie jest więc źle.


 Wiem, wiem, truskawki najlepiej pasują do szampana. Wspomniałem jednak dwa zdania wcześniej, że to improwizacja. Wizyta udała się znakomicie w swoim niezobowiązującym charakterze, bo w końcu najważniejsze są długie Polaków rozmowy, a te trwały na linii żona - domowa przyjaciółka, jeszcze po tym gdy sam wybrałem się spać. Są w końcu tacy co chodzą do pracy na ósmą.
Na sam koniec uchroniłem się jeszcze przed jedną niedzielną niespodzianką.
Zbierałem się właśnie do podlewania pomidorów i pelargonii. Kiedy rozwijałem wąż do podlewania zauważyłem, że kwiat kaktusa już przekwitł i ze sztywnej jeszcze łodygi zwisały smętne jego resztki.
Przez głowę przeleciał mi fragment z piosenki Alibabek – „Kwiat jednej nocy”. 


Stałem tak w zamyśleniu, kontemplując szybkość przemijania gdy z zamyślenia wyrwał mnie czyjś głos.
- Co to podlewa Pan?
- Trzeba jak chce się mieć kiedyś pomidory.
Za ogrodzeniem stała sąsiadka zza pola. Grzecznościowa wymiana zdań trwała.
- Jak tam mijają święta? - spytałem.
- W porządku - odpowiedziała równie grzecznie – w zasadzie to jeszcze nie koniec.
- Nie koniec? A dlaczego? – spytałem naiwnie.
- Bo będziemy palić sobótki – powiedziała radośnie
- To fajnie – pielęgnowałem soją naiwność, nie dostrzegając związku pomiędzy owym starym zwyczajem a wizytą sąsiadki.
- W Gorcach tez paliliśmy sobótki. Całe osiedle się schodziło.
- To już nie te czasy. Będziemy palić w rodzinie, tam na końcu pola w rogu. Przyszłam żeby żona się nie przestraszyła, bo będziemy palić opony.
- A co mają opony wspólnego z sobótkami? Strajk jakiś czy co?
- Ja wiem, że to nie zdrowe ale to jedyna taka okazja -próbowała mnie przekonać.
- Ja rozumiem palić drzewo, gałęzie. Wkurza mnie zwyczaj palenia trawy, ale siano? owszem.
Ależ żeby opony? Nie! Mnie to się nie podoba – powiedziałem zdecydowanie. I za chwilę aby wzmocnić wypowiedź dodałem - Zdecydowanie mi się nie podoba.
Chyba podziałało bo siedzieliśmy na trasie do późnego wieczora nie czując smrodu palonej gumy.
Pokręciły się te czasy. Można palić opony przeciw rządowi, albo na Bożą chwałę. Co kto woli.
Powód w sumie nie jest istotny, najważniejsza jest okazja.

05 czerwca 2014

Wiejska samowystarczalność


Moją żona kocha się w rodzinnych obiadkach i wystarczy jej tylko impuls by włączać indukcję i wykładać blachę papierem do pieczenia. Nie inaczej było wczoraj, a prowokatorem okazał się Starszy syn, który pochwalił ciasto jabłkowe. Nowy przepis od pewnego czasu podbija nasze serca. To proste ciasto na kruchym spodzie na który wykłada się drobno skrojone kawałki jabłka, a całość zalewa się kisielem gotowanym na soku jabłkowym. Tak to przynajmniej zrozumiałem. Do całości powinno się podawać bita śmietanę ale tej rozpusty już sobie darowaliśmy. W końcu jest wiosna idzie lato i trzeba uważać na wszystkie zbędne kalorie. Uważać oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Argumentem który mnie bardziej przekonuje jest też to, że bez przesłodzonej śmietany można zjeść więcej jabłecznika.
Obiad był prawie samowystarczalny.
Przed południem pojawiła się sąsiadka, kobieta po osiemdziesiątce, ciągnąc za sobą świeże buraczki, nowe ziemniaczki i takież marchewki. Te ostatnie były grubości ołówków szkolnych.
Liczy się jednak świeżość warzyw i serce darczyńcy.
- Będzie botwinka - zdecydowała żona i botwinka była.
Jeżeli dorzucić do tego własną sałatę w dwóch postaciach, klasycznej i rukoli, to już rozpusta.
- Wieśniacze życie – powiedział Starszy przekładając na swój talerz porcję sałaty. A kiedy będą kurze udka z własnego wychowu?                                
- Prędzej przejdziemy na wegetarianizm – odparłem – Nie zatłukę żadnego zwierzaka, nawet w celach zbożnych czyli konsumpcyjnych.
- Tak tylko pytam. Swoją drogą to fajne są takie wiejskie wizyty. Idziesz do kogoś na kawę. po drodze pociągniesz za liść z buraka i prezent gotowy, trafiony i dający obdarowanemu kupę radości.
W mieście musisz odwiedzić sklep kosmetyczny
- Albo przynajmniej monopolowy – włączyła się do dyskusji teściowa, pewnie żeby zwrócić uwagę na to, że jej kieliszek w którym było różowe wino jest już pusty. Może chciała też pokazać, że choć jest tylko trochę młodsza od goszczącej wczoraj sąsiadki to jeszcze ho ho ho...
A jaki miałby być ten kieliszek jeżeli w środku tygodnia do konsumpcji użyliśmy delikatnie, jedną butelkę i to na pięć osób. Praca, samochód i w końcu rozsądek narzucają takie ograniczenia.
Jednak okazja do toastu była. W piątek Starszy obchodzi kolejne urodziny, żona poddana zostanie w tym samym dniu kolejnemu zabiegowi chirurgicznemu. Imprez nie da się połączyć chociaż byłoby śmiesznie, bo po znieczuleniu może opowiadać głodne kawałki.
Niedziel tez odpada. W niedzielę Młodzi lecą na wakacje. Pomimo tak napiętego terminarza,
wszystko udało się ogarnąć.
Z okazji Dnia Dziecka Młodzi dostali spóźnioną chociaż profesjonalną prawie deskę do prasowania.
- Ten fajny skądinąd prezent sugeruje nam chyba, że czas dorosnąć? - Nieco złośliwie skomentował Starszy. - Bardzo dobrze bo chcieliśmy dorosnąć już dawno, ale jakoś nie składało się z tym zakupem.
- Zawsze jednak pomogę przy firankach – zaoferowała się żona
- I ja pomogę - dodała teściowa – chociaż na takiej desce to się samo prasuje.
- A jak już tak o prezentach mowa. Przy porządkowaniu szafki w łazience okazało się, że mamy spory zapas soli do kąpieli. Może ktoś chce?
- Kingi? - spytała teściowa wyraźnie zainteresowana.
- Jak w Wieliczce to pewnie Kinga - uspokoiłem ją.
- A może Młodszemu przydadzą się takie sole do kąpieli? - podpowiedziała teściowa pozując na niezainteresowanie.
- Młodemu to bardziej przydałyby się sole trzeźwiące. Ostatnio miał taki cykl wypowiedzi, że klękajcie narody – podsumowałem złośliwie.
- To może jeszcze po kawałku jabłecznika? - żona zamknęła temat relacji rodzinnych, prowadzący zwykle na manowce.
Na sam koniec, korzystając z ładnej pogody rozegraliśmy rundkę ” Boule de petanque” czyli pograliśmy w kulki jak to się u nas mówi. Kiedyś kupiłem dwa komplety ciężkich, metalowych kul po likwidacji marketu w Niemczech, ale w Gorcach nijak nie mogliśmy rozegrać meczu. Na skośnych trawnikach i stromych dróżkach, kulki leciały gdzie chciały.
Teraz płasko i miło, aż się chce trafić świnkę. Świnka to ta mała kulka która jest celem dla większych. Jak to bywa zazwyczaj, wygrała Synowa która robiła to po raz pierwszy.
Zadzwoniliśmy do naszych Francuzów. Coś się poodwracało w klimacie bo u nich zimno i deszczowo. Uciekli więc przed pogodą do Maroka gdzie mój francuski brat częściej korzysta z dobrodziejstwa tagine niż narodowych kulek. U nas z kolei jak na południu Francji, aponoć w weekend ma być jeszcze bardziej. A więc czemu nie?
Tylko piszący te słowa miał niejakie wątpliwości. Tak przenika nas ta kultura gdy pogoda sprzyja.
Już teraz jak w Ameryce wokół słuchać warkot kosiarek do trawy, a wieczorem zewsząd grillowy dym. W tym przywłaszczaniu obcych wzorców jesteśmy całkiem dobrzy. Ponoć nasi są Mistrzami Świata w grillowaniu.
Nie można by tak po polsku, zagrać w klipy do tysiąca ? Chociaż ja sam nie wiem jak się w to gra?
Może rzeczywiście miał racje poeta i Polak ma w sobie coś z papugi Europy.
Pawia i papugi. Wyobrażacie sobie tę krzyżówkę ?
Dzisiaj rano rosa delikatnie siadła na trawie i krzewach, odsłaniając przed nami pajęczyny pracowicie tkane przez jakieś tutejsze pajączki. Cyprys wyglądał jakby nakryty firanką.

Czym prędzej zrobiłem zdjęcie, bo jak teściowa wpadnie w ogród to nic z romantyzmu pajęczyn się nie ostanie. Przy okazji pstryknąłem też pnące róże które sadziłem jesienią. Udało mi się i z kolorem i kształtem. A jaki zapach. Zawsze gdy tam przechodzę, zatrzymają mnie na chwilę.
Po drodze do pracy, zaraz za domem, pogoniłem zająca który niespiesznie umknął spod kół samochodu. Zatrzymałem się na chwilę i wtedy zauważyłem, że nastała pora maków.
Czerwone, dorodne i jak stwierdzam, najładniej obrosły rogi pół czyli miejsca gdzie z reguły porzuca się chwasty i inne nieużytki.
A w końcu mak to chwast, czy ważny element naszej tradycji i historii, co nadaje mu odrobiny szlachetności?




Politycy będą w tej sprawie podzieleni, ale ja wolałbym zapytać botaników.
W tych rozważaniach tkwiąc po uszy, minąłem ogrodzenie firmy. Zaczął się kolejny dzień z reszty mojego pracowitego, zawodowego życia.





02 czerwca 2014

Czego wstydzą się kobiety?

Kiedy filmowy proboszcz w komedii „U Pana Boga za piecem” odsłuchiwał pacierza odmawianego w ramach pokuty przez Komendanta miejscowej policji i dzięki nowoczesnej technice nagranej na jego ( proboszcza) parafialną automatyczną sekretarkę, zadumał się mniej więcej takimi słowami:
- Jak to jest, że ludzie grzesząc robią to powoli i z rozsmakowaniem, a pokutę odwalają szybko i po łebkach?
Z pewnością dlatego, że grzech smakuje lepiej niż najlżejsza nawet pokuta. A grzeszyć można myślą, mową i uczynkiem i ponoć zaniedbaniem.
O uczynkach pisał nie będę, bo to jeszcze nie ten wiek by dodawać sobie otuchy wspominaniem lat młodzieńczych.
O grzesznych słowach też nie, bo te przelewam na bloga i póki co nie zastanawiam się nad stopniem ich szkodliwości na moją duszę.
Grzeszne myśli? O tak, ale tym razem nie moje.
Jakiś czas temu przeczytałem króciutki tekst pod szalonym tytułem
„ Marzenia seksualne, których większość kobiet potwornie się wstydzi” w portalu Kobieta dziennik pl
A więc czegóż to wstydzi się współczesna kobieta?
Autor a może autorka podają w punktach pięć wstydliwych tematów.
1. Seksu z mężczyzną pochodzącym z dużo niższej klasy społecznej (np. prawniczka fantazjująca o zbliżeniu z hydraulikiem lub ogrodnikiem).
Albo dostawcą a pizzy. Kto oglądał chociaż kilka filmów pornograficznych wie, że to typowy scenariusz takiego filmu. Przychodzi facet w jednej sprawie, załatwia inną i najczęściej nie bierze za nic pieniędzy.
Ze też trzymają na etacie takich pracowników.
Chyba, że to umowy śmieciowe a o wartość przyjemności obniżane jest wynagrodzenie na koniec miesiąca.
Nie możliwe?
Znałem gościa który dostarczył kiedyś materiały budowlane do pewnego night clubu, a należność odebrał sobie w barterze czyli usługami owego clubu.
Jednostką obliczeniową były „ razy”. Ciekaw jest jak od tego odprowadzano VAT i i składkę ZUS
Fachowiec? Pełną gębą, no może nie gębą. Robota w każdym razie wymarzona.
Nie na darmo krążył kiedyś taki dowcip
- Jasiu kim chciałbyś zostać jak dorośniesz? - pyta nauczycielka
- Dostawcą pizzy
-???
- w filmie porno.
Zdziwiona nauczycielka cała w pąsach, rodzice wezwani a problem tkwił w tym że z pewnością nie miała w domu odtwarzacza VHS i jakiejś tam „kasety dla szwagra”
Dlaczego „dla szwagra”?
Pisałem już kiedyś, że w czasach kiedy kasety wymieniało się na giełdach RTV, popularne było powiedzenie:
- Niech mi Pan da jeszcze ze dwie kasety, no wie pan jakie. Ja tego nie oglądam ale przyjeżdża na weekend szwagier a on jest na to szczególnie napalony.
- Rozumiem – mówił sprzedawca – i w reklamówce lądowała twórczość Madame Orlowski, czyli kawał solidnego niemieckiego porno z polskimi korzeniami.
Wracając do fachowców.
Hydraulik, dostawca pizzy, albo specjalista od telewizji satelitarnej. Ten ostatni zostaje wezwany do awarii. Chce pogrzebać w gniazdku tylko mylą mu się one. Biedak.
Jedno w tych filmach jest tylko inne. Spojrzenie i wraz twarzy. Panie nie wyglądają na prawniczki czy lekarki. Najwyżej to spojrzenie tak zwanej pracującej dziewczyny. To jednak też złudzenie lub efekt oglądania starych filmów. Czytałem, że obecne aktorki są dobrze wykształcone. Mają zaliczone po dwa fakultety i znajomość kilku obcych języków poza wyśmiewanym francuskim.
2. Seks z chłopakiem swojej córki lub innym "małolatem".
No ma to nawet swoją osobną kategorię filmową, z angielskiego utworzono skrót „MILF” a znaczy mniej więcej tyle co „mamuśki które chcielibyśmy bzyknąć”.
Dla informacji i chronologii podaję, że pierwszy raz użyto tego określenia w filmie „American Pie”, a ową seksowną MILF była Mama Stiflera (Jenifer Coolidge).
3. Seks z czarnoskórym mężczyzną.
Też mi nowość. Pełno tego wszędzie i tylko przed każdym takim „dziełem” powinno być ostrzeżenie, że oglądanie takich filmów wpływa na spadek własnej wartości i rozwój depresji w młodych i nie do końca obeznanych w świecie stereotypów mężczyznach.
4.Bycie podglądaną lub nakrytą w trakcie uprawiania seksu.
Pewnie stąd bierze się taka popularność wszelkiej maści kamerek internetowych. Z serii „Sexy girl on line”
Oczywiście kto oglądał. Przypomina sobie takie filmy w których ten który nakrył parę na seksie, staje się niezwłocznie brakującym kątem trójkąta.
5.Jednorazowy seks z zupełnie nieznajomym mężczyzną, do którego zapałało się nagłym i niepohamowanym pożądaniem.
W zasadzie to jakby powtórzenie punktu pierwszego bo ten z niższej klasy jest z pewnością nieznajomym czyli obcym.
No tak z obcym to wszystko lepiej smakuje. To jak wyznanie faceta do żony, zaraz po wielce udanym zbliżeniu.
- Ech żebyś ty jeszcze cudza była.
Od dawna wiadomo, że najlepiej smakują jabłka z cudzego ogrodu.
Wszystkie sytuacje wspominane w powyższym zestawieniu stanowią typowe scenariusze filmów pornograficznych.
Nie wiem zaś dlaczego w tytule znalazło się twierdzenie, że kobiety takich marzeń wstydzą się potwornie?
Może to taka paralela pociągnięta od obiegowej opinii, że kobiety wstydzą się oglądać filmy porno. Reszta już poszła sama.
Tak tworzą się newsy, zastawienia i analizy.
P.S.
Kiedy powtórnie czytałem w/w tekst w celu zminimalizowania ilości popełnionych błędów, zauważyłem, że posiadam niezgorszą wiedzę na temat wielu gatunków filmowych.
W tej sytuacji twierdzenie, że mogłem o tym wszystkim gdzieś przeczytać zakrawa na nieudolne tłumaczenie. Pozwolę więc się z owej znajomości nie tłumaczyć. W końcu nie startuję w żadnych wyborach, abym musiał robić z siebie idiotę.