10 października 2023

Być sobą, jak to łatwo powiedzieć

Przeczytałem gdzieś (jak to gdzie? W sieci, wiadomo) taką myśl:
Problem polega na tym, że każdy chce być kimś innym. Nikt nie chce być sobą.
Patrząc na to wszystko co dzieje się wokół trudno nie przyznać racji autorowi. Temat musi być nośmy ponieważ podchwycili go reżyserzy filmowi i tak powstały między innymi dwa filmowe poradniki:
Pierwszy to - Być jak John Malkovich. Być jak Malkovich to wyzwanie ponieważ ten genialny aktor jest jednocześnie nieźle pokręcony. W żadnym innym razie nie grałby tak sugestywnie skomplikowanych postaci.
Jest też pozycja dla tych którzy uważają, że Polska jest najważniejsza - Być jak Kazimierz Deyna.
Teraz w ramach przywracania Polski w Polsce ruszył program szkolny - Być jak Ignacy Łukasiewicz.
Zresztą każdy sobie może wyszukać odpowiadające mu "być jak". Wyszukiwarka Google jest tu do dyspozycji.
A ja?
Ja Jak co dzień rano, bułkę maślaną
Popijam kawą, nad gazety plamą
Nikt mi nie powie, wiem co mam robić
Szklanką o ścianę rzucam, chcę wychodzić
Nie, nie, szklanką nie rzucam. Po pierwsze pijam w kubku, a po drugie jak się samemu sprząta to się swoja robotę szanuje
Dlaczego zadaję sobie pytanie jak być sobą ?
Z pewnego dystansu oglądam tę całą awanturę przedwyborczą. Tych polityków recytujących bez zająknięcia przekazy dnia. Tych polityków którzy deklarują zmiany choć w czasie swojego pobytu na politycznej scenie przeszli już z poglądami od tak zwanego Sasa do Lasa.
Zastanawiam się czy faceci(politycy) goląc się rano przed lustrem nie nucą cichutko:
Chciałbym być sobą, chciałbym być sobą.
A czy takiego mnie, zaakceptowaliby wyborcy? Z moimi śmiałymi poglądami? I czy z tych poglądów w ogóle byłaby kasa?
Niech mi tu nikt nie opowiada, że do polityki idzie się służyć.
Kiedyś gdy byłem jeszcze młody i moje "być" przeważało nad "mieć", nie hamowałem języka. Dostawało się wszystkim po równo. Mój ówczesny dyrektor mówił mi czasami, szczególnie wtedy gdy obcinał mi miesięczną premię:
- Pamiętaj Antoni. Z dużą dupę się wszędzie zmieścisz, a z duża gębą już niekoniecznie.
Spotkałem się z nim po 27 latach od odejścia z tamtej firmy. On staruszek ja dojrzały facet. Dojrzały bo stać mnie było na stwierdzenie:
- Pan mnie chyba lubił Panie Dyrektorze, że z powodu mojego gadania nie wypier..lił mnie Pan na zbity pysk z tej roboty. Doceniłem to po latach.
Widziałem, że tymi słowami sprawiłem mu prawdziwą przyjemność.
W tak zwanym międzyczasie 
nauczyłem się myśleć i domyślać o co chodzi przełożonym.
Postawiłem sobie jednak gruba czerwoną linię której nie przekroczę przy spełnianiu ich życzeń. Dzięki Bogu udało się i codziennie bez wstrętu patrzę na siebie w lustrze w trakcie golenia.
Nie znaczy to jednak, że nie potrafię rzucić wszystkiego z dnia na dzień.
Kiedy miałem 62 lata i mój pracodawca powiedział mi, że czyni wszystko abym u niego dotrwał do emerytury, sam się zwolniłem. Stwierdziłem, że oczekuję wyzwań, a nie trwania w oczekiwaniu na starość.
Opłaciło się.
Nie nadaję się na polityka. Przynajmniej po tym gdy posłuchałem Kaczmarskiego.
Jacek Kaczmarski w utworze Rejtan śpiewa, że "Polityk przecież w ogóle nie zna słowa "zdrada", A politycznych obyczajów trzeba strzec. "
A może by przypomnieć sobie ten utwór? Ot tak by przemyśleć. Może nawet patrząc w lustro w trakcie golenia
Uwaga.
To, że nie nadaję się na polityka, nie znaczy, że nie mam swoich preferencji.
15 października z pewnością uczynię im zadość. 



27 września 2023

Regały na annały

Amerykańscy emeryci spędzają swoją zasłużoną emeryturę w ekskluzywnych ośrodkach, ćwicząc układ taneczny do Marengo, albo pilates. Taki obraz emeryta jawi mi się po obejrzeniu paru komedii Made in USA. Mam świadomość, że taka wypasiona emerytura dotyczy pewnie mniej niż 10 % populacji i z reguły wiąże się z czymś mało już komediowym czyli wyobcowaniem rodzinnym, a zapracowanie dzieci zastępuje się koleżanką z sąsiedniego pokoju, lub bungalowu w zależności od wysokości emerytalnego ubezpieczenia.
Gonił człowiek za groszem całe życie, zaniedbując rodzinę, nie ma więc co się dziwić, że dzieci robią to samo.
W naszym chrześcijańskim kraju rodzina jest na pierwszym miejscu, a emeryt świetnie nadaje się do odprowadzania wnuków do żłobka, przedszkola lub szkoły. Wsparcia domowego budżetu dorosłej dziatwy czy do innych nie mniej szczytnych zadań. Domy ( własne) emerytów są też świetnym miejscem do przetrzymywania psa w czasie wypasionego urlopu pracujących dzieci. Rodzice posiadający umiejętności manualne zawsze znajdą możliwość samorealizacji w mieszkaniach lub biurach robiących karierę dzieci.
Czy ta rodzina i życie rodzinne warte jest tych poświęceń?
Pewnie powinienem zapytać o to moich rodziców, ale oni od kilku lat są już zdecydowanie i nieodwracalnie nierozmowni, a ja jestem dopiero na początku swojej emeryckiej drogi. Początkujący dziadek i teść z jako takim już doświadczeniem.
Właśnie gościmy rudego szczekacza już prawie dwa tygodnie, a będziemy go musieli tolerować jeszcze trochę. Dzieci podsyłają nam urokliwe fotki z udanego jak widać urlopu, ja w zamian informację o wykonaniu zleconych prac.
Tak więc domostwo skontrolowane, rośliny podlane, a robot do koszenia pozytywnie uratowany z pułapki, rowu, krawężnika, lub innej przeszkody. Na koniec starannie odstawiony do stacji dokującej.
No i te regały. Przed wyjazdem Syn zadysponował zakup i montaż pięciu regałów magazynowych do archiwum, na dokumenty w przeznaczonym do tego pomieszczeniu.
Zakup z reklamowanym szeroko markecie budowlanym, a wszystko bardzo nowocześnie. Zakup on line, takaż zapłata i odbiór już za dwie godziny.
Okazało się, że odbierałem w tak zwanym szybkomacie, zbudowanym na kształt gęsto rozsianych po kraju paczkomatów choćby InPostu.
Nie wiem czy było szybciej ponieważ robiłem to uważnie, ponieważ był to pierwszy raz.
Zraz też rzuciłem się montażu regałów. Nieprzyjemną niespodzianką okazał się fakt, że brakuje jednej poziomej poprzeczki pod półkę i to już w pierwszej paczce.
Poprzeczkę pożyczyłem z kolejnej paczki licząc, że być może w którejś z nich jest superata.
Zacząłem więc mozolnie wtykać blaszki w otwory co było dość skomplikowane gdyż użyta do produkcji blacha grubości poniżej jednego milimetra odkształacała się i blokowała montaż, a uderzenie czymś ciężkim z pewnością zgięło by profil.
Wystarczył nieostrożny ruch by łączenie rozkładało się czemu zaraz towarzyszyło przekleństwo rzucone w czeluść piwnicznego pomieszczenia. Kiedyś to miejsce będzie nosiło dumną nazwę archiwum.
Tak to przyginając, odginając i naciskając z wyczuciem, zmontowałem pięć regałów które miały dokładnie wypełnić jedną ścianę pomieszczenia, od końca do końca.

Brakującej poprzeczki nie znalazłem w żadnej innej paczce, a więc pozostała mi jedynie reklamacja.
Z fakturą zakupu udałem się do marketu i usiadłem przez Panem z Działu Reklamacji.
- Jaki numer katalogowy miała ta poprzeczka ? - spytał Pan siedzący nad komputerem - Numer jest mi potrzebny żeby sprowadzić Pan tę poprzeczkę.
- Wie Pan - odpowiedziałem spokojnie - Jeżeli mi Pan pokaże towar, choćby w swoim komputerze to Panu pokażę o co chodzi.
- Ten numer znajdzie Pan w instrukcji montażu - nie dawał za wygraną przyjmujący reklamację.
Proszę Pana - tu zrobiłem dłuższą, teatralną pauzę - Widziałem wiele reklam tego marketu i informacji o tym jak to dopieszczacie klientów, traktując ich niemal jak bohaterów, iż naiwnie myślałem, że załatwi mi Pan tę reklamację od ręki.
To znaczy?
To znaczy, że przyniesie Pan paczkę z tym regałem, delikatnie ją rozetniemy i Pan wyda mi brakującą poprzeczkę. Resztę zareklamują Państwo jako paczkę niekompletną, a ja wywiążę się z terminu montażu. Naiwny byłem, prawda?
Tu zrobiłem zatroskaną minę delikatnie zagubionego klienta, który całkowicie zdaje się na łaskę i niełaskę urzędników. W końcu Pan rozpatrujący taką reklamację był takim decyzyjnym urzędnikiem. Małą chwilę trwało milczenie, po czym Pan wstał i udał się na zaplecze. Po dłuższej chwili wrócił z paczką, którą delikatnie rozciął.
- Która to była poprzeczka ? - spytał.
Wyciągnąłem właściwą. Podpisałem dokument i byłem załatwiony.
Umiejętności negocjacyjne z pracy zawodowej bardzo mi się przydały.
Wszystko zaś załatwiono bez nerwów i niepotrzebnych emocji. Rzekłbym nawet, że wzorowo, gdyby nie początek który się słabo zaczął.


Uradowany wróciłem do domu, to znaczy do piwnicy. Niestety poprzeczka i mocowanie regałów do ściany musiało poczekać jeszcze kilka dni.
Przez ten czas miałem parę innych terminowych spraw. W piątek dokończyłem montaż poprzeczki. Następnie ustawiłem regały i wypoziomowałem je. Skręciłem ze sobą i zakotwiłem do ściany. Stały się wtedy wyczuwalnie bardziej wytrzymałe. Dalej jednak z powątpiewaniem patrzę na etykietę, która pokazuje na każdej półce możliwość położenia 175 kg. Wyjdzie w praniu.
Kiedy wróciłem do domu był już piątkowy wieczór czyli najwłaściwszy czas by otworzyć chilijskiego Merlota. Witaj weekendzie.
I teraz odpowiedź na pytanie czy warto ? Czy warto się poświęcać dla utrzymania rodziny, wtedy kiedy jej członkowie założyli już rodziny własne?
Być może na to pytanie odpowiedział niezapomniany Jan Kaczmarek w piosence Pero pero.

             Rodziny brak to takie szczęście Jak wolna rączka, ale w trybach



12 września 2023

Weekend? Zostało już po nim jedynie wspomnienie i kilka fotografii

Jak spędziliście weekend?
Na słodkim nic nierobieniu i odsypianiu tygodnia? Czy może Wasz weekend naszpikowany był wydarzeniami jak "Studencka" czekolada bakaliami ?. Nie od rzeczy przywołuję tu słowackie słodycze, ale o tym za chwilę.

Piątek spędziłem na montażu oświetlenia ogrodowego u młodszego syna. Przewód elektryczny był już zakopany, a w odpowiednich miejscach wystawały pętle przewodu. Trzeba było tylko go rozciąć zainstalować puszki i podłączyć lampek. Było tego jakieś sześć lamp jedna większa puszka i system włączania na pilota.
Okazuje się, że ten kabel do ziemi ma bardzo twarda izolację. Rozciąć to, ściągnąć plastik to był spory wysiłek fizyczny. Dodatkowo wnuczka która przebywa w domu w związku z infekcją ( ponoć notowano tam przypadki Bostonki), towarzyszyła mi w pracach wynosząc spod ręki narzędzia, rozsypując kostki łączące i takie tam drobiazgi.
Powiem Wam, że nawet niespecjalnie się denerwowałem, co pokazuje jej miejsce w moim sercu.
Tak więc praca na dobre zaczęła się wraz z południową drzemką małej. Praca przez parę godzin na kolanach lub kucając. Nogi dawno nie przeżyły takich obciążeń. Więc jak już skończyłem koło 15.00 to byłem naprawdę skonany. Ręce bolały od ściągania kabli nogi naciągnęły mięśnie i ścięgna od kucania. Całość tak mi dowalała, że spania praktycznie nie było. Ot kondycja seniora. Nie pomogło nawet popijane z umiarem czerwone wino.

W sobotę podziwiałem rzodkiewkę która pokazała pierwsze listki. Tak więc ładny początek wzrostu i zapowiadany spadek temperatury dobrze jej wróżą. Rzodkiewka nie lubi wysokiej temperatury, ponieważ wtedy idzie w liście a nie korzeń. Dlatego zaleca się sadzić ją w drugim rzucie dopiero po 15 sierpnia. Kiedy jednak patrzę na te 30 stopniowe upały myślę, że wiedza rolnicza jest nieco opóźniona do obecnej sytuacji klimatycznej.
Wyszła też fasola szparagowa, pytanie tylko czy zdąży dojrzeć, na stanowisku sałaty tez jakies delikatne ruchy. Zobaczymy
Po południu byliśmy na imieninach u sąsiadki. Gustując małopolskim zwyczajom przybyłem wraz z małżonką i wypiłem tam co już nie jest małopolską tradycją 1, słownie jedną whisky, obiecywaną mi za jakaś pomoc w ogrodzie już od kwietnia.
To ciekawe doświadczenie, jedna whisky w towarzystwie ludzi rozbawionych kilkoma. Miałem jednak swój powód tej odmowie.

W niedzielę, skoro świt razem z dwoma kolegami wybraliśmy się na wycieczkę motocyklową. Ambitny plan zakładał słowackie Tatry. Ruszyliśmy Zakopianką i już w Rdzawce gdzie znajduje się taki piękny drewniany kościółek przy samej drodze, zaczął się korek. Droga miejscami zwężona przez roboty drogowe, była totalnie zablokowana do Nowego Targu co widzieliśmy, bo tam skręcaliśmy na Białkę Tatrzańską. Informacje jednak były takie, że korek ciągnął się do Zakopanego. Wszystko dosłownie stało z wyjątkiem motocykli dla których z reguły nie ma pojęcia korka. Przepychaliśmy się między samochodami i zazdrosnymi spojrzeniami ich właścicieli. Niewiele jest okazji by właściciel wypasionego samochodu z zazdrością patrzył na mój 26 letni motocykl. No ale te setki tysięcy złotych stały bezradnie w korku, a ja jechałem.
Gdybym tak kiedyś wpadł na pomysł, by w niedzielę zabrać żonę do samochodu i wyjechać relaksacyjnie do Zakopanego to powinienem wziąć z garażu solidny młot i walnąć się nim w głowę.
Samochodów nie brakowało i dalej, szczególnie w drodze na Łysą Polanę. Po słowackiej stronie nastał spokój. A kawa za kilka euro ( dokładnie to prawie 5, bowiem uwielbiam podwójne espresso z kroplą mleka) z widokiem na Tatry po słowackiej strony była już pita w spokoju i z radością. Nie żeby nie było ludzi, ale ilość ich była rozsądna. Wracaliśmy potem tak malowniczymi i wąskim drogami, że osobista fantazja podpowiadała mi możliwe spotkanie z niedźwiedziem. Dzięki bogu to tylko niespełniona fantazja. Potem powrót do Polski przez przejście w Niedzicy, objazd jeziora, selfie na tamie z widokiem na zamek i powrót przez Gorce i dalej do domu.
Jeszcze tylko jakiś hot dog zjedzony na stacji benzynowej. Siedzieliśmy jak ci nomadzi na siedzeniach motocykla i w ten sposób czuliśmy się choć trochę jak ci ludzie drogi. Przejechaliśmy jakieś 350 km. Do domu wróciłem zmęczony w taki szlachetny sposób za to z mózgiem przewietrzonym z wszelkich codziennych wątpliwości. Tylko ręce bolały. Dłonie od naciskania klamek sprzęgła i hamulca, co po piątkowych doświadczeniach z kablem zakrawało na jakąś recydywę.
Warto było się zmęczyć, warto było obcować z przyrodą w nieznanych dotąd miejscach. Fantastycznie, że bez niebezpiecznych przeżyć i traumatycznych awarii. Co prawda kolega na samym starcie przed domem przewrócił motocykl, a drugi już w Myślenicach zauważył gwóźdź w oponie, ale kozak objechał bez problemu całą trasę co świadczy o wyższości opon bezdętkowych nad dętkowymi. Pomyślałem o tym patrząc na swoje szprychowe koła z dętkami w środku. Z tego powodu dopłacam do ubezpieczenia. Tak zwany assistance daje mi szansę na bezpłatne zwiezienie motocykla do domu z odległości do 400 km. Pomimo kosztów dodatkowych, obym nigdy nie musiał z niego korzystać.
Tak minęła mi niedziela po ośmiu godzinach spędzonych na siedzeniu motocykla.
A teraz nowy tydzień nowe wyzwania i póki co nawet myśl płocha nie gna w bezkresne pajęczyny dróg, bowiem cywilizowany człowiek ma jeszcze obowiązki wobec rodziny, a jeżeli uda się, że te obowiązki są również przyjemnością to oprócz określenia Easy Rider może sobie równiez dodać Lucky Man




05 września 2023

Wspomnienia są zawsze bez wad

Rok szkolny rozpoczął się, wakacje skończyły i chociaż nie mam już dzieci w wieku szkolnym w dalszym ciągu celebruję ten stan przejścia jednego w drugie.
Od lat mniej więcej w tym właśnie czasie organizowałem imprezę lub cykl imprez pod tytułem " Pożegnanie lata"
W czasie gdy mieliśmy jeszcze dzieci w wieku szkolnym i niepohamowaną fantazję rozwijaliśmy skrzydła szeroko. Bezpośrednio zaś po takiej imprezie nakładaliśmy sobie z małżonką kaganiec i przez 30 dni nie tykaliśmy nawet alkoholu w żadnej postaci, aby odtruć i odzwyczaić organizm. Nie żeby panowała u nas jakaś patologia, niebieska karta czy coś takiego. Byliśmy typową rodziną, ale mieszkając przed trzy miesiące w roku wśród gorczańskich górali, przyzwyczailiśmy się jakby do tego, że to piwko po obiedzie pęknie, a kieliszek wina wyschnie przy zachodzie słońca. Najbardziej jednak popularny w tym rejonie był " drynk" czyli coctail "Gorczańskiej" pędzonej nocą z Pepsi w proporcji 50/50. Oczywiście w szklance, ale bez tych burżuazyjnych kostek lodu czy choćby wstępnego schłodzenia. Myślicie, że się nie da do tego przyzwyczaić? Do ciepłego alkoholu o mocy 60%? Mylicie się.
Z tamtych to czasów pochodzą wspomnienia które wyłażą w czasie spotkań, bo z Gorcami utrzymujemy ciągły i sympatyczny kontakt.
Wspominają jak słowo wystarczyło, by zorganizować składkowe spotkanie które trwało do późnych godzin nocnych lub też wczesnych porannych, zależy jaką kto do tego przykłada miarę.
A to jak stękali niezadowoleni sąsiedzi że nie wyspania szli na niedzielną mszę. Niewyspani z powodu radosnego gwaru nocnego. Narzekali jednak tylko niezaproszeni, a obiekcje ich gasły jak papierosy w popielniczce już po pierwszym ich zaproszeniu.
I chyba nie było to jakieś wyjątkowe wydarzenie czy cykl wydarzeń w tamtych latach, o czym świadczy kulturowa zmiana w odmianie słowa gram.
Wyborcza w swoim tekście tak o tym informuje:
Gram - często czytamy w przepisach kulinarnych 100 gram mąki, 100 gram cukru, itd. Jednak słowo gram może występować w mianowniku tylko z liczebnikiem jeden (1 gram), w połączeniu z liczebnikiem sto, dwieście, trzysta, itd. mówimy już gramów (100 gramów cukru).
Czy powszechne 100 gram wyprze kiedyś poprawne 100 gramów? Nie wiem. Prof. Mirosław Bańko na stronach Poradni Językowej PWN pisze: „W języku potocznym, zwłaszcza gdy chodzi o pewną ilość alkoholu, dopełniacz gram jest normą. Niektóre słowniki już o tym informują".
W pewnym sensie więc to co się działo miało jakiś wpływ na kulturę i rodzimy język. Jak człowiek pomyśli, że miał w tym swój malutki udział.
To się jednak nie wróci. Jest czas siania, czas zbioru, a na końcu orzą ściernisko i jest pozamiatane.
Od 10 lat nie używam mocnych alkoholi bo mi po prostu nie służy. Pielęgnuję swoje słabości lub jak kto woli zachwyty na bazie wina, bawiąc się odmianami i szczepami.
Do czego zmierzam z tym wspominaniem niezdrowych chwil swojego życia?
Otóż przywołując do życia zwyczaj pożegnania lata, zaprosiłem do siebie kolegę z którym regularnie spotykaliśmy się na przemian u siebie bądź w moich ukochanych Gorcach. Na degustacjach, wariactwach i szalonej czasami zabawie.
Dla siebie przygotowałem jak zwykle czerwone wytrawne i raczej solidne - hiszpańską Roję.
Dla żony zaś leciutkie o owocowych nutach winko białe z rejonu Gaskonii
Żona kolegi jako kierująca otrzyma schłodzone piwo owocowe 0% a kolega zmrożoną wódeczkę.
Przezornie przygotowałem większą butelkę i takąż butelkę Coli, którą kupuje do domu wyłącznie z okazji odwiedzin tych właśnie znajomych, Nawet syn, kiedy zagląda do lodówki i widzi Colę, pyta - Piotrusie byli czy będą ?
Żona stanęła na wysokości zadania przygotowując paprykę faszerowaną beszamelem i pozostało nam jedynie czekać.
Jak w reklamie kiełbas długo dojrzewających stwierdziłem, że czekanie jest najtrudniejsze.
W końcu pojawili się o czym dużo wcześniej wiedziała już moja suka, kręcąc się przy furtce i radośnie machając chwostem.
Po miłym przywitaniu brutalna prawda wyszła na wierzch. Kolega nie pija wódki i to już od prawie roku. Wyciągnął z plecaka schłodzone piwko i towarzyszył moim podróżom winnym. Pociągał swoje piwo z wysokiej szklanki, pamiątki z jakiegoś irlandzkiego pubu.
Musze z zadowoleniem stwierdzić, że jest też otwarty na poznanie wina i lubi słuchać moich winnych opowieści. Gustami swoimi lokuje się po stronie raczej delikatnego białego wina, co niespecjalnie mnie martwi. Przecież te butelki na wino robią coraz to mniejsze chociaż ponoć mają nadal 0,75 l. Nie? Takie mniej więcej odnoszę wrażenie.
Pogadaliśmy o wnukach, poszpanowaliśmy zdjęciami w telefonie i posiedzieliśmy na tarasie. Potem sprzątnąłem puste butelki ze stołu ponieważ niczym Zagłoba nie cierpię pustych naczyń.
Pewnie odhaczyłbym to spotkanie i o nim zapomniał z czasem gdyby nie mem na jaki trafiłem w sieci

Zdjęcia dotyczą muzyków rockowych, ale z powodzeniem może znaleźć zastosowanie i do ich sympatyków
Tak to się robi teraz, a tak bywało w przeszłości. Nawet daty jakby się zgadzały.
Jakież to biblijne. Może i upadliśmy kiedyś, ale powstaliśmy i tylko czasem w środku nocy marzymy by tak jeszcze raz upaść ale tylko na chwilę. Walnąć się na miękkie i w ściśle określonym czasie. Nie palnąć jakiejś głupoty, by nie obrazić żony. Rano zebrać się w sobie i punktualnie pojawić się w pracy.

17 sierpnia 2023

Czego uczy doświadczenie czyli Addio pomidory

Wpadłem do domu zdenerwowany i prawie wykrzyczałem do żony:
 - Czyż nie prościej jest zasiąść z piwem przed telewizorem i krytykować wszystko wokół, niż uganiać się w ogrodzie?  Krytyka niczego nie zmieni i dzięki temu możemy przeżyć kolejny dzień spokojnie narzekając i popijając. Tylko, że ja nie jestem fanem piwa.
Kiedy zaś starasz się być człowiekiem aktywnym i nie daj boże ekologicznym, gorzko smakują wszystkie przytrafiające ci się porażki.
Mówiąc wprost, padły mi pomidory. Opanowała je zaraza ziemniaczana, schną liście i łodygi, a owoce dostają plamy które rosną i przypominają wrzody.
Małym pocieszeniem jest dla mnie fakt, że pomidory padły wszystkim wokół. Nie jestem już uczniakiem który w domu mówi że dostał pałę na kartkówce jak trzy czwarte całej klasy. 
- Cóż mnie interesują inni- mówił ojciec - to Ty jesteś moim synem.
Tak, a to sa moje pomidory.  
Od 10 lat  regularnie sadzę pomidory w uprawie gruntowej, bez osłon. Wiem, że to ryzykowne i parę razy miałem jakieś objawy które szczęśliwie udało mi się wyleczyć, poprzez oprysk.
Potem już profilaktycznie opryskiwałem je dwa razy w okresie wegetacji co załatwiało sprawę.
Żona która przynajmniej teoretycznie zdobywała doświadczenie w prowadzeniu ogródka, nieraz mi wytykała, że nie interesują mnie naturalne metody ogrodnictwa.
Nie do końca chciałem się z tym zgodzić, ponieważ nie stosuję nawozów sztucznych, do zwykłego nawożenia gleby traktując ziemię kompostem i granulowanym obornikiem. Niestety jest tak, że ze względu na zagrożenia trzeba też pryskać.
Gdzieś czytałem, że żeby zjeść chrupiące jabłko bez robaków i parchów, trzeba je wcześniej ze czternaście razy pryskać różnym świństwem.  Preferowałem więc te swoje parchate papierówki z miesną wkładka od czasu do czasu. 
Taki agrest ze starych odmian w fazie owocowania narażony jest na amerykańskiego mączniaka agrestu,  który przydarza się zaraz po tym gdy ciepłe dni przeplatają się z deszczowymi.
Winorośl, szczególnie ta szlachetna z odmiany Merlot chłonie wręcz mącznika rzekomego. W jednym i drugim przypadku niszcząc owoce i liście. 
Tak więc, bez pryskania nic się nie da zrobić. Wiem, można wodą z mydłem i takie tam. Może na emeryturze będę miał na to więcej czasu. Narzekanie żony skłoniło mnie jednak do zainteresowania problemem. Problemem nieobcym przecież, bowiem pracowałem w winnicy ekologicznej i prowadzonej w sposób biodynamiczny. Dodatkowym bodźcem była wnuczka, która mogłaby jeść piękne czerwone i ekologiczne pomidorki bez chemii.
Jesienią zasiliłem więc ziemię w tradycyjny kompost i bydlęcy obornik, a wiosną wsadziłem ze dwadzieścia krzaków różnych odmian pomidorów, zdając się na naturalność.
Naturalność wyglądała zaś w sposób następujący.
Pokrzywy zalane wodą które są panaceum na wszystko dla mojej teściowej. Były też opryski wodą z mlekiem oraz wodą z drożdżami. Tym drożdżami podlewałem też sadzonki. 
Zwolennicy drożdży podkreślali, że szczególnie te ostatnie siadają na liściach, walczą z konkurencją w postaci grzybów i bakterii i pilnują bezpiecznego rozwoju rośin.
Podlewałem, pilnując by nie lać po całych roślinach, a jedynie precyzyjnie zasilać korzenie. Pomidory rosły nomen omen jak na przysłowiowych drożdżach, obsypując się owocami. Ja regularnie spryskiwałem je roztworem drożdży. Aż tu nagle któregoś dnia zauważyłem żółknięcie liści. Od spodu pojawił się białawy nalot. Wtedy już wiedziałem, że drożdże jednak nie są takie niezwyciężone. Przygotowałem miedzian do oprysku i spryskałem rośliny. Niestety trafiłem na okres wysokiej temperatury, przetykanej obfitymi opadami deszczu. który zmył środek z powierzchni liści. Po tygodniu zastosowałem mocniejszy już Topsin co przy huśtawce pogodowej zdało się jak przysłowiowemu psu na budę.
Każdego dnia obcinam zarażone liście i łodygi. Obrywam parchate owoce i czuję srogi zawód. Widzę bezsens poświęcania godzin pracy i zbyt wczesny zachwyt nad ilością owoców które pojawiły się na krzakach. 
Organizuję pogrzeb pomidora
Zrażone pędy pakuję do worka, pamiętając by pod żadnym pozorem ani jeden pęd czy owoc nie wylądowały w kompostowniku.
Tylko teściowa uważa, co głośno wyartykułowała, że to z powodu tego iż nie obrywałem liści. Ona obrywała i nigdy jej coś takiego nie spotkało. Nawet nie mam siły się z nią kłócić i udowadniać, że też robiłem przewietrzanie krzaka i usuwałem tak zwane pasierby, ale w przeciwieństwie do niej uważam, że liście potrzebne są roślinom w procesach fotosyntezy.
Nie jest argumentem dla mnie fakt, że mamusia teściowej tak robiła. Od czasów Piłsudskiego pogląd na ogrodnictwo mocno ewoluowało.
- Musimy kupić szklarnię z poliwęglanu lub tunel foliowy - poradziła żona.
Następnego dnia dowiedziała się, że znajomej padły wszystkie pomidory właśnie w szklarni przydomowej. Ot tak z dnia nadzień szlag je trafił.
Pryskać, nie pryskać ? 
Ten hamletowski dylemat chyba mi się sam rozwiązał. W przyszłym roku oprócz ekologicznych czarów dam sobie szansę i od czasu do czasu prysnę, a w tym roku to niech się już te cholery nażrą moimi pomidorami tak do bólu.
Ogórki podlewane mlekiem z wodą i odrobiną jodu ( jodyny z apteki) owocują jak szalone. Codziennie znoszę do domu koszyk ogórasów, które moja żona zamyka w słoikach. Kiszone już nie mieszczą się w spiżarni. Jak co roku będziemy je wciskać dzieciom na wyjściu, po niedzielnym wspólnym obiedzie.
Poza ogórkami parę rzeczy jednak się udało.


Czy więc takie niepowodzenia jak te z pomidorami powinny mnie załamywać.
Pewnie nie, ale w tym roku powiem krótko - Addio pomidory








10 sierpnia 2023

Kultura czytania. Znowu ?

Przeczytałem wczoraj takie oto stwierdzenie:


Nie sposób jest nie zgodzić się z tym stwierdzeniem. W pewnym sensie jest to zgodne też z moimi przemyśleniami w tym temacie. Skąd przemyślenia ?
Posiadam czytnik e-booków z czego jestem nieustannie dumny. Staram się go regularnie dokarmiać,  kupując od czasu do czasu jakieś książki. Poza tym korzystam z rodzinnej biblioteki e-booków zakupionych przez dzieci. Z tego co wiem to warunki licencyjne pozwalają na udostępnienie książek w ramach najbliższej rodziny. Nie korzystałem z wszelkiej maści chomików czy innych platform wymiany plików w których płacę komuś za niezgodnie z prawem udostępnienie treści. Szanuje prawa autorskie za które należy się godziwe wynagrodzenie.
Tu zaś od razu dochodzimy do cen książek. Ceny są wysokie czego nie da się ukryć. Dodatkowo cały czas jak wszystko wokół drożeją. Rośnie więc cena przy coraz mniejszych nakładach. O ilościach wydawanych w PRL autorzy mogą tylko pomarzyć.
Niby zgodnie z prawem popytu i podaży, ilość ma wpływ na cenę i chcąc czy nie chcąc muszę to zaakceptować. Biorąc pod uwagę koszty surowców, energii, dystrybucji i wynagrodzeń, wydawać by się mogło, że książki w postaci plików elektronicznych do czytania na komputerach, smartfonach i czytnikach powinny być zdecydowanie mniejsze. Jest to ciekawe rozwiązanie dla osób którym budżet spina się ciężko, a uważają, że jakiś poziom kultury trzeba utrzymywać.
Jeżeli zaś podróżując czytasz, to rozwiązanie jest wprost idealne.
Przy zamawianiu owych elektronicznych książek spotkało mnie jednak mocne rozczarowanie. Przesłany w ułamku sekundy na mój komputer plik jest tańszy o dwa do trzech złotych, chociaż zdarzały się przypadki, że miał taką samą, a nawet wyższą cenę.
A to bez szelestu kartek i zapachu farby drukarskiej które dodatkowo dostajemy kupując papierowe wydania.
Co więc jest powodem takiego podejścia do tematu czytelnictwa w wersji elektronicznej ?
Wiem, kasa musi się zgadzać, ale czy nie uważacie, że czytelnicy ebooków są pokrzywdzeni? Chociaż wpisują się oni w ekologiczny nurt oszczędzania surowców.
Czy to analogia do posiadaczy elektrycznych samochodów?  Ekologia jest modna, a co modne musi być drogie.
Szukając odpowiedzi na to pytanie, doszedłem do wniosku, że być może płacę dodatkowo za poczucie bezpieczeństwa jak daje mi czytnik.
Jakiego bezpieczeństwa ?
Kiedy czytałem Księgi Jakubowe (przyznaję się bez bicia), parę razy zasnąłem i czytnik spadł mi na twarz powodując jedynie nagłe wybudzenie. Gdyby to samo zrobiła mi książka licząca ponad tysiąc stron, dodatkowo w twardej oprawie, to oprócz nagłego wybudzenia otoczenie usłyszałoby  okrzyk bólu i głośne przekleństwo. Zakładam tu optymistycznie, że nie doszłoby równocześnie do złamania nosa, podbicia oka czy innych fizycznych urazów.



31 lipca 2023

Gorący tytuł

Obiecałem sobie i staram się na jakiś czas przynajmniej powstrzymać złośliwości pod adres działów korekt popularnych witryn internetowych. Obietnice obietnicami, ale jak widzę taki tytuł to czuje się trochę jak alkoholik który decyduje, że jeden mały w końcu mu nie zaszkodzi.
Zwłaszcza taki smakowity jak ten :
"Pożar zabytkowego pożaru pod Poznaniem"


 

Pewien znajomy mojego ojca, a zarazem  komendant straży pożarnej bardzo tęsknił za jakimś pożarem, bowiem jego codzienność znaczyła jedynie profilaktyka. Gdy  w końcu otrzymał informację o takowym, poczuł jak gwałtownie rośnie mu poziom adrenaliny. Biorąc pod uwagę pewną odległość pożaru od remizy, krzyknął do słuchawki:
- Podtrzymujcie ogień! Podtrzymujcie,  my już tam jedziemy.

Ileż byłby wart świat bez takich pasjonatów?