20 marca 2023

Jak nie sprzedawać w sieci

 O tym, że urodziła nam się wnuczka pisałem jakiś czas temu. Teraz Mała ma ponad rok i nie potrzebuje już ani przewijaka, ani solidnego drewnianego łóżeczka. 
Młodzi wystawili więc obydwa przedmioty na portalu ogłoszeniowym i pozostawili sprawę swojemu losowi. Ponieważ los był nierychliwy, do akcji postanowiła wkroczyć moja żona. 
Wystawiła ogłoszenie i już w godzinę później krzyknęła do mnie - sprzedałam łóżeczko.
Nie zwróciłem specjalnej uwagi na to stwierdzenie ot po prostu przyjąłem je do wiadomości.  Czerwone światła pojawiły mi się nieco później po przejrzeniu historii korespondencji żony z klientem.  A zaczęło się całkiem niewinnie : 
                                                                    
                                     

Po pierwsze Chronopost nie jest firmą kurierską działającą w Polsce. W kraju działa w ich imieniu DPD powiązane chyba kapitałowo, patrząc na logo jednej i drugiej firmy. Po kolejne, jak kurier przekaże te pieniądze?  Towar nie był wystawiony za zaliczeniem pocztowym.


Tutaj niestety żona podała: imię, nazwisko, adres i e-mail.  Po co? Po pierwsze kurier nie może przyjmować pieniędzy. Po drugie zapłacić "ubezpieczenie" i przekonać się, że w środku są pocięte gazety? Kto się na to nabrać da? Z pewnością jednak  w którymś momencie zaproponują by przelać kwotę " ubezpieczenia" na ich konto. Tu już trzeba by było być całkowitym idiotą 




Ubezpieczenie koperty? Skąd to znamy? Dla mnie już to śmierdzi.
Poza tym kto decyduje się na zakup używanego łóżeczka z IKEI wraz  z transportem kurierskim ?  
I jak obdarzyć pełnym zaufaniem nieznaną osobę?

W tym miejscu żona nie dała się zastraszyć i skończyła korespondencję. Nazajutrz przyszedł mail niby z firmy kurierskiej, ale strona była tak przygotowana jakby to robiła 10 letnia dziewczynka. Żona skasowała wiadomość bez zaglądania do odnośników. 

Niestety to już drugi raz kiedy zastawiono na nią pułapkę. Kiedyś chciała sprzedać zbędne kółka terenowe do wózka inwalidzkiego. Tamten towar "sprzedał się w dwie minuty" do transakcji potrzebne był tylko numer karty kredytowej na którą klient chciał przelać pieniądze. Kto przesyła kasę na kartę kredytową? Tu też zadziałał instynkt samozachowawczy. Inaczej moglibyśmy zdrowo popłynąć. Pewnie do limitu.

Łóżeczko, kółka do wózka inwalidzkiego. Nie ma już mowy o honorze złodzieja. Najlepiej obrabia się biedniejszych i pokrzywdzonych przez los. Śmierć frajerom. Powiesz - ja bym się nie dał. Jasne tylko czasem poniosą Cię emocje. Zaznaczyłeś że towar już sprzedany, a więc jesteś jakby na łasce kupującego, co on cynicznie wykorzystuje.

Wielki Szu w filmie pod tym samym tytułem powiedział do pewnej pracującej dziewczyny - Jedź tak jak gdyby wszyscy chcieli cię zabić. 

No cóż, mogę powtórzyć ten cytat. Jego znaczenie jest dużo szersze. Uważajcie !


  



11 marca 2023

Orgazm ortograficzny

Z upodobaniem katuję od czasu do czasu ten temat. 
Nie żebym sam był bez grzechu, ale to co kiedyś było marginesem staje się niepokojącą codziennością.
Jak nie zginąć w tej powodzi niechlujstwa i tumiwisizmu?
    
Ktoś nie uważał na lekcjach, albo w tym czasie były chory. Jakie są tego efekty?  Przegląd Internetu dostarcza nam przeżyć i obrazów które aż kłują w oczy.

Oto przykład pierwszy

              
 https://oneminutehacks.com/trending/50-niezwyklych-rzeczy-o-indiach/19

Słownik Języka Polskiego PWN wypowiada się w sprawie Indian jednoznacznie:
" Mieszkańców Indii nazywamy Hindusami. Jeśli zależy nam na oryginalności, możemy użyć słów Indusi lub Indyjczycy. Indianie zaś, którzy swą nazwę zawdzięczają Indiom, żyją w Ameryce."

Przykład drugi.
Jeżeli ktoś dokonuje radykalnej zmiany postaw mówi się, że zmienił swoje swoje życie o 180 stopni. Każdy o tym wie. No chyba nie każdy

Obrót o 360 stopni to powrót do poprzedniego stanu, czyli mówić inaczej  nic się nie stało, ale kręcić o tym film? Niestety świat jest pełen filmów o niczym.
A teraz wracając  do tytułowej ortografii.
Fragment z poważnego artykułu o robakach na naszych półkach sklepowych
Ktoś doszedł do wniosku, że między półką a pułkownikiem jest jakaś analogia. Efekty są opłakane


Jeżeli zawodowcy popełniają tyle błędów to cóż dopiero dziwić się amatorom.
Wspomniałem kiedyś tam, że ogłoszenia na forach to kopalnia kawałków tak smakowitych, że aż człowiek wątpi w ich autentyczność. 
Nie traćmy wiary w ludzi, w końcu Polak potrafi.
Nie wierzycie ?



albo to :



Z litości zamazałem dane autora ogłoszeń. 
Mówią - czego się Jaś nie nauczył tego Jan nie będzie umiał. 
A może tu nie o to chodzi? 
A może chodzi o coś zupełnie innego? O coś spektakularnego.
Czytałem ostatnio artykuł o przedwojennym poecie Bruno Jasińskim, przywódcy polskiego ruchu futurystycznego. 
Poeci związani z tym ruchem głęboko w czterech literach mieli zasady polskiej pisowni i temu brakowi szacunku nadawali formę sztuki.
Przykładem tego może być choćby ich "Jednodńufka  - Nuż w bżuhu"
Próbowałem to zgłębić, ale po przeczytaniu paru wersów kompletnie wysiadł mi błędnik i musiałem odpuścić z obawy, że spadnę z fotela. 
  Dla odważnych  i dobrze usadowionych, wstawiam fragment poematu Jasieńskiego - "Psalm powojenny" ze wspomnianej "Jednodńufki"

Już dawno, Pańe, duh muj gotuw
i pszyszłość czeka uśmiehńęta, —
w rytmicznym hszęśće kulomiotuw
idą czerwone moje święta!

Do pulsującyh tętńic ulic,
gdźe tłum pszewala swoje tważe,
pszypadłem uho swe pszytulić
i słyszę głuhy huk wydażeń.

Wspomniany Jasieński był komunistą i stalinistą (Stąd pewnie w wierszu te czerwone święta) co i tak nawiasem mówiąc nie uchroniło go od  wyroku i stracenia w Związku Radzieckim.
Tak sobie myślę, czy ten obecny brak szacunku do języka nie jest w związku z tym jakimś atawizmem?
Przyszło mi to do głowy teraz. Przyznam szczerze, że wcześniej o tym nie myślałem.
Ja tam stawiam na tradycyjne wartości ponieważ od dawna swoje wiem.
Kibicuję akcji - Nie czytasz ? Nie idę z Tobą do łóżka. 
A jak już w nagrodzie  za czytelnictwo znajdziesz się w łóżku z fajną dziewczyną  to miej z tyłu głowy takie oto stwierdzenie jednej z nich:


Co to jest ortografia wie sporo osób pomimo jej lekceważenia.
Co to jest orgazm? ponoć już o wiele mniej. 
Jak w tym dowcipie:
W  komunikacji miejskiej słychać takie pytanie :
- Tatusiu! Co to jest orgazm?
Pytanie jak pytanie, ale na odpowiedź czekał cały tramwaj. 

 

08 marca 2023

Jest taki dzień, dzisiaj ciepły choć marcowy

Czasem miły i intymny jest ten dzień, czasem pełen patosu. Na pytanie dlaczego jest ? najlepiej odpowiada chyba poniższy mem


Dlatego też korzystając z okazji składam Najserdeczniejsze Życzenia samych pogodnych i słonecznych dni do kolejnego 8 Marca 






06 marca 2023

A może by adoptować coś takiego ?

Będąc otwartymi na kulturę i religię naszych sąsiadów, uprzejmie informuję, że w religii żydowskiej mamy dzisiaj Święto Purim. Trwa ono od wieczora 6 marca do wieczora 7 marca w tym roku ponieważ jest to tak zwane święto ruchome.
Ponieważ człowiek ze wszystkich otaczających go rzeczy, zdarzeń i zasad wyciąga wyłącznie te które odpowiadają jego słabemu charakterowi tak i ja zauważyłem, że chyba najbardziej popularną purimową micwą jest przykazanie picia dużej ilości alkoholu.
Co jednak pić Panie premierze ? Co pić ?
Wino – to standardowa żydowska odpowiedź na pytanie, co należy pić. Talmud (TB Pesachim 109a) poucza, że nie ma radości bez wina.
Specjaliści w tej kwestii twierdzą, że każdy trunek alkoholowy jest akceptowany. Nie zmienia faktu, że wiele osób w tym skromny gospodarz tego bloga nadal twierdzi, iż wino jest najodpowiedniejsze.
לחיים * (
Czytać lechajim czyli Na zdrowie ) 

                                                                     foto ziemiaswieta-polonia.pl

Ileż w różnych religiach jest chwil kiedy można bezkarnie  cieszyć się życiem? Ile jest świąt gdy z woli bożej wolno nadużywać alkoholu ? 
Zgodnie z tradycją pić można do momentu, kiedy nie widzi się różnicy między Błogosławionym Mordechajem a Przeklętym Hamanem. Nie znam ani jednego ani drugiego, ale wydaje mi się, że ta granica jest bardzo daleko posunięta.
A jeżeli już coś zagryźć do wina to koniecznie trójkątne ciasteczka z makiem zwane uszami lub kieszeniami Hamana. Uczcie oczywiście towarzyszą zabawy, tańce, maskarady i przedstawienia.
Pokazać się wstawionym w tym dniu to dać świadectwo własnej religijności. Co wy na to?
No to Wesołego Święta Purim, może i ja otworzę dzisiaj jakąś butelkę z szacunku do naszych starszych braci w wierze jak mówił o Żydach JPII. Nie będę jednak testował własnej wytrzymałości bo jutro od rana trzeba mi do pracy i to samochodem.
 

Ps 
Tak naprawdę to wiem kto to  i Mordechaj i Hamman

03 marca 2023

W trójkącie z Łempicką

Najpierw dotarły do mnie jej obrazy w stylu art deco, potem świadomość przyjęła autorkę, Tamarę Łempicką
Urodziła się jako Tamara Rozalia Gurwik-Górska. Była córką mecenasa Borysa Gurwicz-Górskiego, rosyjskiego Żyda i jego żony Malwiny z domu Dekler, pochodzącej ze zasymilowanej zamożnej, wpływowej żydowskiej rodziny.
W 1916 w kaplicy Zakonu Kawalerów Maltańskich w Petersburgu poślubiła prawnika Tadeusza Łempickiego, który był synem bratanicy Cypriana Kamila Norwida
Od tej pory mamy Tamarę Łempicką
Podczas rewolucji październikowej Tadeusz Łempicki został aresztowany przez bolszewików. Aby uwolnić męża, Łempicka uzyskała pomoc szwedzkiego konsula, który następnie pomógł jej uciec z Rosji. Małżonkowie spotkali się ponownie w Kopenhadze.
Potem małżonkowie zamieszkali w Paryżu, jednak Łempicki nie mógł utrzymać rodziny, ze względu na trwającą po pobycie w więzieniu traumę. Trudna sytuacja materialna spowodowała, że Tamara Łempicka zaczęła malować w celach zarobkowych.
A więc tak to się zaczęło, od potrzeby, albowiem wiele rzeczy tak się właśnie zaczyna.
Potem Łempicka stała się rozpoznawalna, a następnie podziwiana i pożądana.
W zasadzie prace  artystki z tamtego okresu łatwo rozpoznać. Charakterystyczne barwy, postacie które wypełniają prawie cały obraz i te włosy, w postaci jakby wstążek falujących i oplatających postacie 
Ten okres lubię najbardziej
W końcu  artystka stała się malarką gwiazd Hollywood, a potem jako że fortuna kołem się toczy jej popularność przyblakła. Trzeba więc było opuścić Hollywood, potem Stany i osiąść w znacznie tańszym Meksyku. Mieszkała tam do śmierci w 1980
To tak w największym skrócie.
Ponieważ czasami sobie o kimś przypominamy tak więc w ostatnich miesiącach Muzeum Narodowe w Krakowie postanowiło urządzić wystawę jej prac.
Jakoś tak podświadomie chciałem zobaczyć te wystawę, a chęć nabrała mocy urzędowej kiedy okazało się, że jest to również życzenie żony.
W jedną z lutowych niedziel wybraliśmy się więc do muzeum Narodowego w Krakowie.
Docierały do mnie informacje, że w tygodniu trzeba poświęcić do godziny czasu w kolejce oczekujących na wstęp. Wybraliśmy porę obiadową sądząc naiwnie, że trafimy na tak zwany dołek frekwencyjny.
Pudło. 
Okazało się, że w niedzielne przedpołudnie czas oczekiwania na wstęp wynosił do trzech godzin.
Długa kolejka poprzez cały praktycznie hol jasno wskazywała którędy do obrazów Łempickiej.
W ostatnich latach zbudowano podziemny parking przed muzeum, dzięki czemu nie musieliśmy parkować jak to bywa w tym mieście gdzieś osiem przecznic dalej.
Samo Muzeum jest świetnie przygotowane dla osób z niepełnosprawnościami i dzięki małym windom można dotrzeć wszędzie. Dodatkowo po zgłoszeniu się do Pań z obsługi, skierowani zostaliśmy do zwiedzania bez kolejki korzystając z biletów ulgowych które przysługują tak osobie jak i jej opiekunowi.
-  Spójrz - powiedziałem - po raz pierwszy masz jakąś korzyść z twego statusu.
-  Gorzka ta korzyść - skwitowała żona - wolałabym postać z wszystkimi. Gdybym tylko mogła stanąć na nogach.
W końcu jest, wystawa czyli zbiór ponad trzydziestu obrazów z różnych okresów twórczości artystki.
Jak już wspomniałem, mnie oczywiście najbardziej podobał się okres do 1939 roku, ponieważ czasem jestem jak ten inżynier Mamoń  z Rejsu któremu podoba się to co już kiedyś widział.
Oprócz obrazów zgromadzono również kolekcję zdjęć z sesji fotograficznych Łempickiej. Podobno artystka zlecała robienie zdjęć znanym fotografom, a potem cenzurowała swoje zdjęcia i akceptowała te które publikowano w prasie. 
Dwa filmy jeszcze bardziej przybliżały Łempicką jako człowieka.
Delikatny blichtr wielkiego świata można zauważyć na tych zdjęciach, wszystko jednak celowo zaplanowane.
Nie na darmo mówią, że Teresa Łempicka była jedną z pierwszych celebrytek, ponieważ jej wizerunek był dokładnie przez nią samą wyreżyserowany.
Dyskretny nastrój sprzyjał kontemplacji obrazów które delikatne reflektory wyławiały z mroku.
Stanąłem przed jednym z dzieł w oddaleniu jakichś dwóch metrów, podparłem ręką brodę i lekko przymknąłem oczy. Zaraz też zdałem sobie sprawę, że przyjąłem pozę krytykowaną w swoich książkach przez amerykańskiego malarza i pisarza Williama Whartona, który takie oglądanie uważał za błąd. 
Aby poczuć emocje autora trzeba obraz oglądać z odległości wyciągnietej ręki czyli tak jak go widział malujący. Pozbyłem się również tego podpierania brody z miną znawcy.
I jak mi było?
Nie zauważyłem większej różnicy, wpadłem za to w oko ochronie która z początku otoczyła mnie delikatną obserwacją. W końcu odpuścili uważając moją manierę za efekt krótkowzroczności lub niegroźnej szajby. 

Na marginesie
Jakież to miłe kiedy najpierw widzimy artystkę przy pracy na oryginalnej fotografii z epoki


A na wystawie możemy doświadczyć samego dzieła w oryginale



Tutaj akurat  żona ogląda  portret  męża Łempickiej. Portret  Tadeusza jest niedokończony, ponieważ jego tworzenie przypadło na okres problemów w związku. Problemy te doprowadziły do rozwodu, a  Łempicki pozostał niedokończony po wsze czasy.
Kobiety potrafią się zemścić na byłym.
Po powrocie do domu artystyczne przeżycia utrwalił nam kieliszek solidnego wytrawnego Rieslinga.
To była miła niedziela
Gdyby ktoś miał jeszcze pytanie o tytuł, wyjaśniam:
Tytułowy trójkąt to Łempicka, moja żona i ja 


24 lutego 2023

Selfie z Jezusem

W czasach gdy tylko naukowcy amerykańscy wiedzieli co to komputer, a sam sprzęt zajmował parę hal w których ekipa nieustannie wymieniała spalone w nim lampy, w zasypanym śniegiem Zakopanem królował Miś. Biały miś na Krupówkach bądź w Kuźnicach. Stawał przy zadziwionych turystach, pozujących do zdjęcia na tle gór. Efektem tej sesji była czarnobiała fotografia, przysyłana po kilku dniach do domu. Być może z powodu tego misia ludzie zachodu uważali, że Polska to taki kraj w którym białe niedźwiedzie chodzą po ulicach. 
Z biegiem lat wraz z  rozwojem przemysłu filmów animowanych dla dzieci, powiększyła się  kolekcja nowych bohaterów.  Pojawiła się tez dostępność do wszelkiej maści filmów ponieważ komputer zredukował masę własną i stał się popularnym laptopem.  Na ulicach ZXakopanego pojawiła się konkurencja dla białego misia w postaci całej hordy postaci z kreskówek które z tym miejscem nie miały absolutnie nic wspólnego. Nagabywały  za to turystów, żądając za asystę do zdjęcia dychę z  czasem nawet dwie.
Postacie dziecięcych bohaterów nie zachowywały się zawsze jak na bohaterów przystało, zwłaszcza jeżeli idzie o kontakt z różnymi substancjami.
Znany jest całkiem zabawny opis bijatyki jaką odbyli na ulicach Zakopanego podchmieleni animatorzy owych bajkowych postaci. Z pewnością była to znana z przyrody walka o terenu, a uczestnicy  ubrani byli oczywiście w stroje służbowe. 
Być może powodem rękoczynów był tylko fakt, że ktoś chciał wypić a nie dołożył się do kolejnej flaszki. Zwał jak chciał, ale jak to mówią trup słał się gęsto, a pluszowe członki latały w powietrzu.
Jak już wspomniałem, z czasem komputer dostał przydomek osobisty i taki stał się w rzeczywistości, a Windows nadał mu jakieś takie ludzkie oblicze. Co więcej pojawiły się różne programy graficzne. Taki program potrafił wmontować naszą twarz w jakieś znane i funkcjonujące w przestrzeni publicznej zdjęcie. Sam uległem tej modzie i miałem zdjęcie w ubraniu astronauty, amerykańskiego żołnierza, oraz jako bohater plakatu na 5th Avenue
Z czasem też okazało się, że te produkowane na smartfony apki oprócz dawania zadowolenia ich posiadaczom w wielu przypadkach szpiegowały nasze urządzenia wykradając poufne dane.
Coś za coś. W życiu nie ma nic za dramo. 
Pomijając aspekty kryminalny, zastanawiałem się nieraz gdzie jest granica ludzkiej fantazji i dobrego smaku, przy czym smak jak ktoś mi tu z pewnością pięknie zauważy jest sprawa indywidualną.
Parę dni temu doszedłem do wniosku, iż do owej granicy dotarłem, widząc reklamę na jednej ze stron internetowych

                         

Tak więc za pomocą kilku kliknięć myszką możesz cieszyć się własnym portretem z Jezusem.
O Dżizus..... jakby to powiedział bohater filmu Dzień Świra. 
          To są jednak tylko moje odczucia. Żyjemy w wolnym kraju gdzie  pomimo wszystko jeszcze wiele wolno.
Nikt nikogo nie zaskarży za zamówienie piwa z sokiem, chociaż podrażni to zawodowe sumienie niejednego barmana.
Póki co nie nie zapisano jeszcze klauzuli sumienia dla obsługi knajp.

19 lutego 2023

Co robimy kiedy nas nie widzą, albo w weekend

Jestem prostym człowiekiem, widzę wino piję wino - mógłbym powiedzieć, ale nie powiem. Najpierw próbuję czy wino mi odpowiada. Ostatnio trafiła mi się butelka którą w nabożnym zapomnieniu przechowywałem na regale przez 5 lat. Czerwone wino ze szlachetnej winnicy z jeszcze bardziej szlachetną ceną czekało na lepszą okazję. W pozycji leżącej, na małym regaliku dedykowanym takim butelkom.
W jeden z ostatnich weekendów ustaliliśmy z koleżanką małżonką, że dla dwojga najlepszą okazją będzie właśnie brak okazji wynikającej z kalendarza czy jakiejś tam sumy cyfr.
Przygotowałem więc całą oprawę do owej degustacji. Bagietka z pszenicy durum w typie francuskim, ser przywieziony przez znajomego z Sardynii wprost od jednego z mniejszych producentów. Na ławie położyłem dwa kieliszki o pojemności 450 ml. Lubię duże naczynia gdyż wino, szczególnie to czerwone lubi być napowietrzone przed spożyciem, bo wtedy oddaje cały swój wyjątkowy smak i aromat. Dodatkowo zataczając kieliszkiem kółka powodujemy, że wino rozlewa się po obszernych ściankach naczynia intensyfikując ten aromat. Dlatego do dużego kieliszka lejemy mało, co z kolei stanowi dużo gdyby to wino przelać do zwykłego degustacyjnego kieliszka 160 czy 210 ml.
Z resztą degustacyjne ilości podawane w trakcie wszelkiego rodzaju prezentacji w winnicy czy restauracji to z reguły od 25 do 50 ml jednorazowo.
Zasada zasadą, a rysunek zamieszczony poniżej pokazuje, że z tymi ilościami w naczyniu bywa różnie.

          
                       


Wracając zaś do tego wspomnianego wina pitego z wyjątkowej "bez okazji".
Rozlałem niewielką ilość do kieliszka. Z lubością pokręciłem kieliszkiem aby płyn miał jak najwięcej kontaktu z powietrzem i wielokrotnie spłynął po ściankach. Potem wciągnąłem aromat znad kieliszka i tu spotkało mnie pierwsze rozczarowanie. Zapach wina nie zachwycił mnie, czuć było korkiem. Jak w zapachu tak i w smaku, korek. Spróbowałem raz jeszcze, próbując przekonać siebie wciąż nieprzekonanego. Myślałem, że mi się to tylko zdaje, ale smrodek korka w winie stawał się coraz bardziej nieprzyjemny. Być może za bardzo nastawiliśmy się na cudowne doznania - powiedziałem do żony wylewając wino do zlewu.
- I zmieniliśmy się nieco od tamtego czasu - powiedziała żona.
- Od jakiego czasu? - spytałem
- Od czasu gdy takie duperele jak aromat korka zupełnie nam nie przeszkadzały.
Fakt, był taki czas w naszym życiu nazywany młodością kiedy najważniejsza była siła uderzenia.
Jeden z pracowników tartaku pod Szczawnicą, z zabójczą szczerością tak mówił do swojej szefowej:
- Ej Pani Kierownicko ! Jo to bym móg nawet gnojówke pić byleby sie we łbie jeb.ło.
Ja nigdy nie byłem taki ekstremalny, ale do smaku wina podchodziłem wyrozumiale.
Czy żałuję tamtej beztroski? Swoją drogą bardzo.
Teraz przeszkadza mi tak wiele rzeczy, jak choćby niewygodny materac.