Najpierw dotarły do mnie jej obrazy w stylu art deco, potem świadomość przyjęła autorkę, Tamarę Łempicką
Urodziła się jako Tamara Rozalia Gurwik-Górska. Była córką mecenasa Borysa Gurwicz-Górskiego, rosyjskiego Żyda i jego żony Malwiny z domu Dekler, pochodzącej ze zasymilowanej zamożnej, wpływowej żydowskiej rodziny.
W 1916 w kaplicy Zakonu Kawalerów Maltańskich w Petersburgu poślubiła prawnika Tadeusza Łempickiego, który był synem bratanicy Cypriana Kamila NorwidaOd tej pory mamy Tamarę Łempicką
Podczas rewolucji październikowej Tadeusz Łempicki został aresztowany przez bolszewików. Aby uwolnić męża, Łempicka uzyskała pomoc szwedzkiego konsula, który następnie pomógł jej uciec z Rosji. Małżonkowie spotkali się ponownie w Kopenhadze.
Potem małżonkowie zamieszkali w Paryżu, jednak Łempicki nie mógł utrzymać rodziny, ze względu na trwającą po pobycie w więzieniu traumę. Trudna sytuacja materialna spowodowała, że Tamara Łempicka zaczęła malować w celach zarobkowych.
A więc tak to się zaczęło, od potrzeby, albowiem wiele rzeczy tak się właśnie zaczyna.
Potem Łempicka stała się rozpoznawalna, a następnie podziwiana i pożądana.
W zasadzie prace artystki z tamtego okresu łatwo rozpoznać. Charakterystyczne barwy, postacie które wypełniają prawie cały obraz i te włosy, w postaci jakby wstążek falujących i oplatających postacie
Ten okres lubię najbardziej
W końcu artystka stała się malarką gwiazd Hollywood, a potem jako że fortuna kołem się toczy jej popularność przyblakła. Trzeba więc było opuścić Hollywood, potem Stany i osiąść w znacznie tańszym Meksyku. Mieszkała tam do śmierci w 1980
To tak w największym skrócie.
Ponieważ czasami sobie o kimś przypominamy tak więc w ostatnich miesiącach Muzeum Narodowe w Krakowie postanowiło urządzić wystawę jej prac.
Jakoś tak podświadomie chciałem zobaczyć te wystawę, a chęć nabrała mocy urzędowej kiedy okazało się, że jest to również życzenie żony.
W jedną z lutowych niedziel wybraliśmy się więc do muzeum Narodowego w Krakowie.
Docierały do mnie informacje, że w tygodniu trzeba poświęcić do godziny czasu w kolejce oczekujących na wstęp. Wybraliśmy porę obiadową sądząc naiwnie, że trafimy na tak zwany dołek frekwencyjny.
Pudło.
Okazało się, że w niedzielne przedpołudnie czas oczekiwania na wstęp wynosił do trzech godzin.
Długa kolejka poprzez cały praktycznie hol jasno wskazywała którędy do obrazów Łempickiej.
W ostatnich latach zbudowano podziemny parking przed muzeum, dzięki czemu nie musieliśmy parkować jak to bywa w tym mieście gdzieś osiem przecznic dalej.
Samo Muzeum jest świetnie przygotowane dla osób z niepełnosprawnościami i dzięki małym windom można dotrzeć wszędzie. Dodatkowo po zgłoszeniu się do Pań z obsługi, skierowani zostaliśmy do zwiedzania bez kolejki korzystając z biletów ulgowych które przysługują tak osobie jak i jej opiekunowi.
- Spójrz - powiedziałem - po raz pierwszy masz jakąś korzyść z twego statusu.
- Gorzka ta korzyść - skwitowała żona - wolałabym postać z wszystkimi. Gdybym tylko mogła stanąć na nogach.
W końcu jest, wystawa czyli zbiór ponad trzydziestu obrazów z różnych okresów twórczości artystki.
Jak już wspomniałem, mnie oczywiście najbardziej podobał się okres do 1939 roku, ponieważ czasem jestem jak ten inżynier Mamoń z Rejsu któremu podoba się to co już kiedyś widział.
Oprócz obrazów zgromadzono również kolekcję zdjęć z sesji fotograficznych Łempickiej. Podobno artystka zlecała robienie zdjęć znanym fotografom, a potem cenzurowała swoje zdjęcia i akceptowała te które publikowano w prasie.
Dwa filmy jeszcze bardziej przybliżały Łempicką jako człowieka.
Delikatny blichtr wielkiego świata można zauważyć na tych zdjęciach, wszystko jednak celowo zaplanowane.
Nie na darmo mówią, że Teresa Łempicka była jedną z pierwszych celebrytek, ponieważ jej wizerunek był dokładnie przez nią samą wyreżyserowany.
Dyskretny nastrój sprzyjał kontemplacji obrazów które delikatne reflektory wyławiały z mroku.
Stanąłem przed jednym z dzieł w oddaleniu jakichś dwóch metrów, podparłem ręką brodę i lekko przymknąłem oczy. Zaraz też zdałem sobie sprawę, że przyjąłem pozę krytykowaną w swoich książkach przez amerykańskiego malarza i pisarza Williama Whartona, który takie oglądanie uważał za błąd.
Aby poczuć emocje autora trzeba obraz oglądać z odległości wyciągnietej ręki czyli tak jak go widział malujący. Pozbyłem się również tego podpierania brody z miną znawcy.
I jak mi było?
Nie zauważyłem większej różnicy, wpadłem za to w oko ochronie która z początku otoczyła mnie delikatną obserwacją. W końcu odpuścili uważając moją manierę za efekt krótkowzroczności lub niegroźnej szajby.
Na marginesie
Jakież to miłe kiedy najpierw widzimy artystkę przy pracy na oryginalnej fotografii z epoki
A na wystawie możemy doświadczyć samego dzieła w oryginale
Tutaj akurat żona ogląda portret męża Łempickiej. Portret Tadeusza jest niedokończony, ponieważ jego tworzenie przypadło na okres problemów w związku. Problemy te doprowadziły do rozwodu, a Łempicki pozostał niedokończony po wsze czasy. Kobiety potrafią się zemścić na byłym.
Po powrocie do domu artystyczne przeżycia utrwalił nam kieliszek solidnego wytrawnego Rieslinga.
To była miła niedziela
Gdyby ktoś miał jeszcze pytanie o tytuł, wyjaśniam:
Tytułowy trójkąt to Łempicka, moja żona i ja