Natarczywy dźwięk telefonu wyrwał w zamyślenia kierownika osiedlowego marketu znanej sieci handlowej.
- Kierownik Suwała słucham? - Rzucił do słuchawki.
- Tu Dyrektor Marinelli - łamaną polszczyzną przyjął konwencję rozpoczęcia rozmowy głos z drugiej strony - Dzwonię z warszawskiego oddziału naszej firmy. Dobrze że to właśnie do Pana się dodzwoniłem.
- Czym mogę służyć ? - Zapytał z wyuczoną galanterią Suwała.
- Klienci się skarżą na Pana sklep. Dochodzą do mnie takie głosy, że nie ma w Pana ofercie bułek typu ciabatta. Przecież te bułki są w ofercie naszego marketu, co więcej są w ostatniej gazetce i to w cenie promocyjnej.
- Mamy pełny asortyment bułek począwszy od kajzerki, poprzez ślimaczki a na paluchach z kminkiem skończywszy.
- Ale ciabatty nie ma prawda?
- No nie ma ale.
- A dlaczego nie ma ?
- Bez tego typu pieczywa, nasz asortyment do dziesięć różnego rodzaju bułek.
- Ja nie pytam o to co jest, a o to czego nie ma i dlaczego nie ma?
- Bo nie pozwalają mi na to moje przekonania Panie Dyrektorze – walną prosto z mostu kierownik Suwała.
- Ale co mają Pana przekonania do bułek ?
- Uważam, że jest dość polskich bułek uświęconych wiekowa tradycją, a ciabatta mi się źle kojarzy.
Nazwa taka obca, dwuznaczna i ten kształt taki taki wulgarny, rzekłbym nawet, że erotyczny, a ja ręki do pornografii przykładać nie będę. To są właśnie moje przekonania.
Poza tym od dziada pradziada jadało się chleb nasz powszedni i jakoś się żyło bez skandali i zboczeń.
Widzi Pan, ja też mam jakieś przekonania zasady i w coś tam wierzę. To wszystko nie przeszkadza mi jednak oferować konserwy z mielonką wieprzową na pólkach naszego marketu. Jest tez oferta kiełbas i to w kliku gatunkach. Nie wszyscy przecież muszą podzielać moje poglądy a tym bardziej przekonania. Moje zasady nakazują mi nie wrzucać takiej konserwy do swojego koszyka, a szacunek do innych klientów nie pozwala mi zastąpić mielonki kotletami z soi. W końcu i kotlety z soi są w naszym sklepie tylko na innym dziale.
Ludzie różnią się między sobą i to jest piękne kolorowe jak... jak tęcza.
Kierownik Suwała poczuł na sobie oddech przodków, więź pokoleniową i misję.
Oto nadszedł czas, że może dać świadectwo swoim przekonaniom. Nie będą obcy decydował co ma się znaleźć na polskich stołach. Jeszcze mu tu z tęczę wyjeżdża.
- Wie Pan u pana w Brukseli to całkiem inaczej wygląda, ale my jesteśmy stąd, znad Wisły i Odry znad Tatr i Bałtyku i nie będzie nam jakiś cudzoziemiec dyktował co jest dla nas dobre.
Nie wyskoczyliśmy kurze spod ogona. Za nami stoją duchy Mickiewicza Słowackiego i Norwida – nakręcał się się Suwała. My mamy szacunek do pieczywa.
Zna Pan to: Do kraju tego gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie dla darów Nieba....
- Panie Suwała jak mówię o bułkach, że mają być w ofercie tak jak są gwarantowane w gazetce, a Pan mi tu z waszymi poetami wyjeżdża. Poza tym, ja nie jestem z Brukseli tylko z Roma czyli z Rzymu, to o krok od Watykanu. Mówi to Panu coś?
- Jak wszystkim.
- No widzi Pan. A jak tam u Pana wszyscy są takimi przeciwnikami Ciabatty to usuniemy ja z oferty, bo po co generować straty. Niech to jednak klienci zdecydują sami. Oni są najważniejsi a ja i Pan Panie Suwała pracujemy tylko dla ich dobra i satysfakcji.
To Oni decydują sami kupując albo nie kupując włoskie bułki. Muszą mieć jednak możliwość wyboru. Una s go jednak nie mają. Wystarczy jednak przejść na drugą stronę ulicy i w innym markecie ciabatty kupić. I doszło do mnie, że ci klienci udają się do konkurencji gdzie włoskie bułki w ofercie są. Są co prawda dwa razy droższe, ale co to jest dla lepiej sytuowanych?
Proszę więc o dopasowanie się do wizerunku i polityki naszej firmy, bo w innym przypadku...
- Nic nie stanie się w innym przypadku - pokrzykiwał już do telefonu Suwała - Jeżeli wykona Pan jakiś nieprzyjazny ruch w moim kierunku to natychmiast wezwę cała załogę by złożyła wypowiedzenia. Pana zaś zaskarżę, że nie szanuje Pan moich odczuć i przekonań. A już tak na koniec to Panu powiem że może mi Pan nagwizdać, bo chroni mnie związkowy immunitet.
- Zaraz zaraz Panie Suwała - Wprowadźmy rozmowę na właściwe tory.Zaczęliśmy od bułek i przy nich pozostańmy. Jeżeli zaś nie odpowiadają Panu zasady Panujące w naszej firmie, to zawsze może Pan odejść i zająć się sprzedawaniem na przykład butów. Wtedy niech to przyszły szef martwi się tym, że przekonania pozwalają panu na sprzedaż tyko trzewików i to w dodatku tylko prawych. A szpilki obłoży Pan pewnie klątwą jako czystą pornografię.
- Nie będzie mi Pan dyktował co ja mam robić w życiu. Na razie to tu jest jeszcze Polska a nie Bruksela. Żegnam Pana - powiedział i rzucił słuchawką
- Coś taki przyduszony? Kot ci zdechł? – spytał obecny na końcu tej rozmowy szef działu analiz finansowych na Europę Wschodnią.
- Widzisz Natanie, oni gotowi są ogłosić powstanie z powodu bułki.
- Wiem coś o tym. Moja matka od strony swojego dziadka ma coś wspólnego z Polakami...
- Ten dziadek to był z Polski? Czy tylko z Polkami handlował
- A czy to teraz takie istotne?
Głupi tekst - pomyślałem zaraz po tym jak wyszedł spod pióra i dokonałem jego pierwszego czytania.
Zmieniłem jednak zdanie zaraz po obejrzeniu wiadomości i kilku programów publicystycznych następujących po nich.
29 maja 2014
27 maja 2014
Czasami rozważania prowadzą za daleko
Odcięli mi Internet i tak będzie aż
do końca miesiąca. Szybki Internet LTE pozwala jak wskazuje nazwa
szybko ściągać, przeglądać i kopiować. Niestety posiada ściśle
określony limit, a więc równie szybko się kończy. Niestety mój
operator nie przewiduje tak zwanego lejka czyli znacznego
ograniczenia transferu do takiej szybkości abym mógł praktycznie
tylko sprawdzić pocztę i przejrzeć wiadomości. To pozwala na to
by nie być czasowo wykluczonym.
Tu trzeba sobie dokupić dodatkowy
transfer, ale wtedy opłaty są koszmarne.
Żona walczy w takich razach z pomocą
Aero2, a ja po siódmym nieprawidłowym wpisaniu kodu poddaję się.
Któż to wymyślił? - pytam na siłę powstrzymując się od jakieś
inwektywy. Tak to niestety jest z darmowymi usługami że to
właściciel dyktuje warunki. A jeżeli masz gorszy wzrok lub kiepską
orientację w tych zawijasach i barokowych literach to „sorry takie
mamy zasady”.
Nie będę jednak temu smutnemu
wydarzeniu poświęcał całego posta bo już kiedyś na LTE
utyskiwałem.
Pozostaje mi praca w ogrodzie i chyba
to jest bardziej korzystna forma spędzania wolnego czasu. Po
robocie wiem którym bokiem kłaść się do łózka a w bruzdach rąk
zagnieździła się jużziemia rodzicielka do spółki ze smołowatym
Abizolem i masami klejącymi. Namiętne szorowanie i rozpuszczanie
na niewiele się zdaje poza zniszczeniem naskórka. Pozostaje
polubić.
Teraz mogę poświęcić swój umysł
czemuś innemu, bo jak napisałem, wizyta u lekarza okazała się
jedynie kontrolną. Komuś z czytających moje perypetie ze
specjalistą spodobały się i tekst gdzieś się ukazał. Nie wiem
gdzie ale zauważyłem to po liczniku odwiedzin. Wszystko jednak
dopiero po weekendzie z przyczyn od których zacząłem.
Tak więc wyszło na to, że intymne z
założenia badanie mojej prostaty stało się tajemnica poliszynela
czyli moją i w tym przypadku jakichś dwudziestu tysięcy
czytelników którzy na blog zajrzeli.
Poczułem się tak jakbym uczynił
jakiś publiczne celebryckie coming out w stylu – molestowano mnie
w dzieciństwie.
Dyskretnie sprawdziłem ale Pudelek
milczy jeszcze na ten temat.
Ulżyło mi. Niech tak zostanie
Boję się, że pewna komercyjna stacja
telewizyjna prześle mi zaproszenie do nowej edycji „Tańca z
Gwiazdami „, a ja nie ma wyczucia rytmu. Poza tym, musiałbym
dostać partnerkę i instruktorkę tańca niższą ode mnie, co już
jest wyzwaniem i trzeba by jej pewnie poszukać wśród
sympatycznych hobbitów. Wtedy tango argentino wyjdzie jak trzeba
czyli jako tako.
Że nie mam się o co martwić?
A widzieliście obsadę ostatniej
edycji? Nie kojarzę połowy.
W niedzielę odwiedziłem galerię
handlową przed jednym z lokali zauważyłem taka oto tablicę.
Podobizna Marylin Monroe wykonana
manierą Andy Warhola niestety tylko manierą. Tekst odczytałem
jako sugestię, że to jej cytat.
Bo każda z nas jest ikoną piękna.
No to chyba trochę przesadzili.
Nie jestem typem mizogina i mam na
sumieniu wiele udokumentowanych wypowiedzi o tym, że kocham i mam
szacunek dla wszystkich ludzi a przynajmniej dla bardzo wielu. Miałem
też do czynienia ( w sensie ogólnym) z wieloma kobietami o których
mogłem powiedzieć, że są miłe, mądre, dobre bądź sympatyczne.
Piękne nie były, a już tym bardziej nie były tego piękna
ikonami.
Czy nam nie wystarcza już bycie
normalnym człowiekiem z kompletem zalet i wad?
Każda musi być ikoną piękna, bez
zmarszczek cellulitu i najlepiej ze sterczącym do późnej starości
biustem .
Po co?
Jak powiedział wielki przyjaciel
kobiet artysta Franciszek Starowieyski - Cyc nie kutas, nie musi
sterczeć, może dumnie zwisać.
Drogie Panie nie dajcie się wciągnąć
do tego galopu.
22 maja 2014
Z wizytą u doktora od facetów w pewnym wieku
Wczoraj byłem u lekarza od facetów w pewnym wieku.
Czekałem ponad dwa miesiące na termin, był więc czas aby przygotować się psychicznie do tego wydarzenia.
Facetom w pewnym wieku trudno pogodzić się z faktem upływu czasu a jeszcze bardziej, że upływ ten ma swoje medyczne konsekwencje.
Tak z początkiem marca, pod pozorem własnej wizyty u lekarza rodzinnego, moja żona załatwiła mi kontrolne skierowania do kilku specjalistów. Jakiś czas temu narzekałem juć na to podstępne działanie, więc nie ma do czego wracać.
Na jednego specjalistę czekałem dwa miesiące, na innego przyjdzie poczekać jeszcze dwa.
Dodatkowo, żeby być pewnym terminu, już w marcu miałem pojawić się w rejestracji ze skierowaniem. Skorzystałem w tym z pomocy teściowej i na biurku pojawiła się kartka z terminem. Dziewiętnasty maja godzina 17.30. No i w porządku.
Na trzy dni przed wyznaczonym terminem odebrałem telefon z przychodni.
- Pan Relski ? Pan ma termin wizyty u doktora od facetów w pewnym wieku? Tu padła data i godzina.
- Potwierdzam – powiedziałem radośnie, że wszystko w tej machinie służby zdrowia działa coraz lepiej. Radość moja była jednak przedwczesna.
- Doktor pyta czy nie mógłby Pan przyjść na wizytę o 15.00 ?
- Nie mogę bo pracuje do 16.00
Wyczułem zdziwienie że coś takiego jak praca przeszkadza mi by wyjść naprzeciw doktorowi
W końcu on przyjmując mnie już po dwóch miesiącach robi mi grzeczność.
- Ale Pan doktor musi wyjść wcześniej. To może przyjdzie pan na 15.30
- To nic nie zmienia w mojej sytuacji bo do 16.00 muszę bezwzględnie przebywać w pracy.
- To co zrobimy- padło pytanie
- To proste – podpowiedziałem- zapisze mnie Pani na inny termin, ale nie później niż za kilka dni, po godzinie 17.00
Chwila zastanowienia i jest.
- Środa 17.30 może być? - spytała pani z rejestracji.
- Pewnie, że może - powiedziałem ciesząc się, że nie wykazałem się w rozmowie niepotrzebnym zdenerwowaniem.
Nadszedł ten dzień, a ja pół godziny przed wyznaczonym terminem pojawiłem się w rejestracji
- Ja do doktora Pawłowskiego. W którym pokoju przyjmuje?
Pan zrobiła duże oczy i powiedziała – ale pan doktor Pawłowski dzisiaj nie przyjmuje
- Jak to ? Byłem zapisany na poniedziałek, a przepisałyście mnie panie na dzisiaj.
Pani spojrzała w komputer i powiedziała - tak ale do doktora Witkowskiego.
Nie byłem uprzedzony zmianie lekarza, ale co mi tam, w końcu pierwszy raz i kontrolnie.
- Niech będzie.
Zasiadłem przed pokojem oznaczonym właściwą cyfrą i czekałem. W zasadzie sam bo kolejki nie było. Sam się zdziwiłem, że tyle czekałem a tu takie pustki.
Wyszedł doktor i spytał czy ktoś czeka do niego.
- Ja czekam, ale to za jakieś dwadzieścia minut
Wszedłem bo widocznie poprzedni pacjent nie doszedł do ładu ze sobą przed wizytą
- Jak Pan się nazywa ?
- Relaski. Antoni Relski – powiedziałem używając składni Jamesa Bonda
- Er Er Er – Doktor sprawdził na liście – jest.
Rozejrzał się na boki przerzucił szare koperty i rzekł - Ale ja nie mam Pana Karty
Wyszedłem z gabinetu i udałem się powtórnie do rejestracji. Tu jakby na zawołanie, czekało już sześc osób w kolejce. Wszedłem bez kolejki, w końcu swoje już odstałem.
- Doktor nie ma mojej karty – stwierdziłem.
Panie sięgnęła do szuflady oznaczonej literą R, grzebała w niej długo a potem sprawdziła blaty z komputerami. Na końcu szufladę z napisem A.
- Naprawdę doktor nie ma jej u siebie?
- Pani pozwoli, że nie pójdę spytać doktora czy to poważna informacja.
Po chwili zwlekania kobieta weszła do gabinetu. Chwile trwałoposzukiwanie, które jednak nie zakończyło się sukcesem. Wyszła i wykonała najprostszą z możliwych rzeczy, a mianowicie przerzucenie odpowiedzialności
- A Pan nam w ogóle dostarczył skierowanie?
- Dostarczyła moja teściowa, osoba godna zaufania, ona też w nagrodę przyniosła mi karteczkę z wyznaczonym przez panie terminem.
- Dziewczyny przeszukajcie skierowania - powiedziała jedna i wyciągnęła dwie grube teczki.
Jedną z nich podała drugiej kobiecie i razem zaczęły przeglądać jedno po drugim.
Osoby stojące w kolejce obrzuciły mnie nieprzyjaznym spojrzeniem. Wlazł taki bez kolejki i nie wiedzieć czego chce.
Postanowiłem być odporny na zaczepne spojrzenia.
- Jak on się nazywa ? - dobiegło mnie po chwili z głębi pokoju
- Relski chyba, tak na pewno.
- Dziewczyny, tu trzeba będzie przeszukać karty pacjentów
- Od początku roku? - padło żałosne pytanie
- Od połowy marca, wtedy uzgadniałem termin – chciałem pokazać, że jednak w tym tunelu jest światełko.
Nagle jedna z Pań wpadła na iście szatański pomysł.
- Niech Pan idzie do doktora i poprosi żeby przyjął Pana bez skierowania.
- Droga Pani – powiedziałem zachowując spokój, chociaż jakiś diabełek bił już od spodu by dać ujście swoim frustracjom – Ja dostarczyłem skierowanie, dostałem termin, potem zmianę terminu.
- Czy to ja mam teraz prosić o nagięcie reguł ?. Myślę, że to jest pole do popisu dla Pań właśnie.
Udały że nie słyszą, jeszcze energiczniej przewracając koszulki z dokumentami.
Trzeba było się poddać. Jedna z nich zaczepiła przechodzącego doktora i spytała czy mnie przyjmie.
Przyjął.
Odchodząc od lady rejestracji usłyszałem, że mam dostarczyć skierowanie jeszcze raz koniecznie z datą sprzed dnia wizyty. Na tę okoliczność dostałem kartke z dzisiejszą datą
Ja rozumiem co Panie do mnie mówią, nie wiem czy zrozumiem lekarz rodzinny. Postaram się negocjować z nim w tej sprawie – powiedziałem nie zaciągając zobowiązania.
Za zamkniętymi drzwiami lekarskiego gabinetu nastąpił wywiad czyli seria żenujących pytań.
Bez stresu potrafią odpowiedzieć na nie właśnie faceci w pewnym wieku i z dystansem do siebie.
Ja jednak pewien stres odczuwałem. Może nie dorosłem jeszcze do swego wieku?
A potem... nie będę się zagłębiał w szczegóły medyczne czy techniczne pracy lekarzy pewnych specjalności.
Diagnoza? recepta? Jak diagnoza? Jaka recepta?
- Trzeba o siebie dbać - powiedział doktor – i kontrolować zachowania organizmu. Zapraszam za rok z wynikami badań kontrolnych.
Chwiejnym krokiem opuściłem przychodnię, starając się za wszelką ceną pozostawić w sobie tylko ostanie fragment wizyty, że kontrola dopiero za rok.
Może do tego czasu odnajdą moje skierowanie. Zresztą wtedy będę miał już nowe.
Ciąg dalszy nastąpił
W czwartek czyli następnego dnia, po południu zadzwonili do mnie z przychodni.
- Pana skierowanie się odnalazło. Nie musi Pan już iść do lekarza rodzinnego
- No i w porządku - powiedziałem - widziałem, że teściowa to osoba godna zaufania.
A miało to znaczyć mniej więcej tyle, że przecież nigdzie się nie wybierałem
Czekałem ponad dwa miesiące na termin, był więc czas aby przygotować się psychicznie do tego wydarzenia.
Facetom w pewnym wieku trudno pogodzić się z faktem upływu czasu a jeszcze bardziej, że upływ ten ma swoje medyczne konsekwencje.
Tak z początkiem marca, pod pozorem własnej wizyty u lekarza rodzinnego, moja żona załatwiła mi kontrolne skierowania do kilku specjalistów. Jakiś czas temu narzekałem juć na to podstępne działanie, więc nie ma do czego wracać.
Na jednego specjalistę czekałem dwa miesiące, na innego przyjdzie poczekać jeszcze dwa.
Dodatkowo, żeby być pewnym terminu, już w marcu miałem pojawić się w rejestracji ze skierowaniem. Skorzystałem w tym z pomocy teściowej i na biurku pojawiła się kartka z terminem. Dziewiętnasty maja godzina 17.30. No i w porządku.
Na trzy dni przed wyznaczonym terminem odebrałem telefon z przychodni.
- Pan Relski ? Pan ma termin wizyty u doktora od facetów w pewnym wieku? Tu padła data i godzina.
- Potwierdzam – powiedziałem radośnie, że wszystko w tej machinie służby zdrowia działa coraz lepiej. Radość moja była jednak przedwczesna.
- Doktor pyta czy nie mógłby Pan przyjść na wizytę o 15.00 ?
- Nie mogę bo pracuje do 16.00
Wyczułem zdziwienie że coś takiego jak praca przeszkadza mi by wyjść naprzeciw doktorowi
W końcu on przyjmując mnie już po dwóch miesiącach robi mi grzeczność.
- Ale Pan doktor musi wyjść wcześniej. To może przyjdzie pan na 15.30
- To nic nie zmienia w mojej sytuacji bo do 16.00 muszę bezwzględnie przebywać w pracy.
- To co zrobimy- padło pytanie
- To proste – podpowiedziałem- zapisze mnie Pani na inny termin, ale nie później niż za kilka dni, po godzinie 17.00
Chwila zastanowienia i jest.
- Środa 17.30 może być? - spytała pani z rejestracji.
- Pewnie, że może - powiedziałem ciesząc się, że nie wykazałem się w rozmowie niepotrzebnym zdenerwowaniem.
Nadszedł ten dzień, a ja pół godziny przed wyznaczonym terminem pojawiłem się w rejestracji
- Ja do doktora Pawłowskiego. W którym pokoju przyjmuje?
Pan zrobiła duże oczy i powiedziała – ale pan doktor Pawłowski dzisiaj nie przyjmuje
- Jak to ? Byłem zapisany na poniedziałek, a przepisałyście mnie panie na dzisiaj.
Pani spojrzała w komputer i powiedziała - tak ale do doktora Witkowskiego.
Nie byłem uprzedzony zmianie lekarza, ale co mi tam, w końcu pierwszy raz i kontrolnie.
- Niech będzie.
Zasiadłem przed pokojem oznaczonym właściwą cyfrą i czekałem. W zasadzie sam bo kolejki nie było. Sam się zdziwiłem, że tyle czekałem a tu takie pustki.
Wyszedł doktor i spytał czy ktoś czeka do niego.
- Ja czekam, ale to za jakieś dwadzieścia minut
Wszedłem bo widocznie poprzedni pacjent nie doszedł do ładu ze sobą przed wizytą
- Jak Pan się nazywa ?
- Relaski. Antoni Relski – powiedziałem używając składni Jamesa Bonda
- Er Er Er – Doktor sprawdził na liście – jest.
Rozejrzał się na boki przerzucił szare koperty i rzekł - Ale ja nie mam Pana Karty
Wyszedłem z gabinetu i udałem się powtórnie do rejestracji. Tu jakby na zawołanie, czekało już sześc osób w kolejce. Wszedłem bez kolejki, w końcu swoje już odstałem.
- Doktor nie ma mojej karty – stwierdziłem.
Panie sięgnęła do szuflady oznaczonej literą R, grzebała w niej długo a potem sprawdziła blaty z komputerami. Na końcu szufladę z napisem A.
- Naprawdę doktor nie ma jej u siebie?
- Pani pozwoli, że nie pójdę spytać doktora czy to poważna informacja.
Po chwili zwlekania kobieta weszła do gabinetu. Chwile trwałoposzukiwanie, które jednak nie zakończyło się sukcesem. Wyszła i wykonała najprostszą z możliwych rzeczy, a mianowicie przerzucenie odpowiedzialności
- A Pan nam w ogóle dostarczył skierowanie?
- Dostarczyła moja teściowa, osoba godna zaufania, ona też w nagrodę przyniosła mi karteczkę z wyznaczonym przez panie terminem.
- Dziewczyny przeszukajcie skierowania - powiedziała jedna i wyciągnęła dwie grube teczki.
Jedną z nich podała drugiej kobiecie i razem zaczęły przeglądać jedno po drugim.
Osoby stojące w kolejce obrzuciły mnie nieprzyjaznym spojrzeniem. Wlazł taki bez kolejki i nie wiedzieć czego chce.
Postanowiłem być odporny na zaczepne spojrzenia.
- Jak on się nazywa ? - dobiegło mnie po chwili z głębi pokoju
- Relski chyba, tak na pewno.
- Dziewczyny, tu trzeba będzie przeszukać karty pacjentów
- Od początku roku? - padło żałosne pytanie
- Od połowy marca, wtedy uzgadniałem termin – chciałem pokazać, że jednak w tym tunelu jest światełko.
Nagle jedna z Pań wpadła na iście szatański pomysł.
- Niech Pan idzie do doktora i poprosi żeby przyjął Pana bez skierowania.
- Droga Pani – powiedziałem zachowując spokój, chociaż jakiś diabełek bił już od spodu by dać ujście swoim frustracjom – Ja dostarczyłem skierowanie, dostałem termin, potem zmianę terminu.
- Czy to ja mam teraz prosić o nagięcie reguł ?. Myślę, że to jest pole do popisu dla Pań właśnie.
Udały że nie słyszą, jeszcze energiczniej przewracając koszulki z dokumentami.
Trzeba było się poddać. Jedna z nich zaczepiła przechodzącego doktora i spytała czy mnie przyjmie.
Przyjął.
Odchodząc od lady rejestracji usłyszałem, że mam dostarczyć skierowanie jeszcze raz koniecznie z datą sprzed dnia wizyty. Na tę okoliczność dostałem kartke z dzisiejszą datą
Ja rozumiem co Panie do mnie mówią, nie wiem czy zrozumiem lekarz rodzinny. Postaram się negocjować z nim w tej sprawie – powiedziałem nie zaciągając zobowiązania.
Za zamkniętymi drzwiami lekarskiego gabinetu nastąpił wywiad czyli seria żenujących pytań.
Bez stresu potrafią odpowiedzieć na nie właśnie faceci w pewnym wieku i z dystansem do siebie.
Ja jednak pewien stres odczuwałem. Może nie dorosłem jeszcze do swego wieku?
A potem... nie będę się zagłębiał w szczegóły medyczne czy techniczne pracy lekarzy pewnych specjalności.
Diagnoza? recepta? Jak diagnoza? Jaka recepta?
- Trzeba o siebie dbać - powiedział doktor – i kontrolować zachowania organizmu. Zapraszam za rok z wynikami badań kontrolnych.
Chwiejnym krokiem opuściłem przychodnię, starając się za wszelką ceną pozostawić w sobie tylko ostanie fragment wizyty, że kontrola dopiero za rok.
Może do tego czasu odnajdą moje skierowanie. Zresztą wtedy będę miał już nowe.
Ciąg dalszy nastąpił
W czwartek czyli następnego dnia, po południu zadzwonili do mnie z przychodni.
- Pana skierowanie się odnalazło. Nie musi Pan już iść do lekarza rodzinnego
- No i w porządku - powiedziałem - widziałem, że teściowa to osoba godna zaufania.
A miało to znaczyć mniej więcej tyle, że przecież nigdzie się nie wybierałem
21 maja 2014
Święto demokracji
Kiedyś znalazłem go w przepastnych zasobach Internetu. Ujął mnie bardzo. Miałem dopisać komentarz, może cały post, ale jakoś tak zeszło.
W okresie trwającej kampanii do Parlamentu Europejskiego okazało się, że rysunek sam nad wyraz dobrze atmosferę wokół nas komentuje. W myśl zasady - nie psuć tego co jest doskonałe, pozwoliłem sobie zamieścić go saute, licząc na to, że kogoś najdzie związana z wyborami w najbliższą niedzielę refleksja.
19 maja 2014
Siedem grzechów a ile radości
Aby oddać życiu sprawiedliwość
muszę stwierdzić, że nie tylko szpitalem żyliśmy w poprzednich
tygodniach.
W czwartek, kiedy młodszy syn leżał
w szpitalu czekając na zabieg, starszy przemierzał niecierpliwie
zasoby Internetu. Nawet nie całe zasoby a jeden adres na którym 8
maja pojawić miały się wyniki z egzaminu. Ukazały się koło
południa i od tamtego czasu oficjalnie już twierdzić można, że
mamy w rodzinie mecenasa. Mecenasa kolejnego bo przecież synową
prawie dwa lata temu z radością przyjęliśmy do rodziny.
To ukoronowanie kolejnego etapu życia
Starszego, a dla nas jego rodziców powody do olbrzymiej radości i
szalonej satysfakcji. W efekcie żonę mniej bolało, a mnie prawie
nie trzepały nerwy przed salą operacyjną.
Ze świętowaniem trzeba było jednak
trochę odczekać. Choćby tyle by przestały działać silne środki
przeciwbólowe, powodujące w takich sytuacjach pewne skutki uboczne
Przestały działać a więc „hulaj
duszo piekła nie ma”
Jak nie ma to nie ma. Wzięliśmy się
od razu za grzechy od razu główne i to za całą siódemkę
równocześnie.
Siedem grzechów głównych z
sentymentem i po angielsku. W zasadzie po amerykańsku, taką bowiem
nazwę nosi pewne kalifornijskie wino. 7
Deadly Zins z winnicy Michael & David
Degustację
uzupełniłem wiedza teoretyczną.
Na
stronie dystrybutora czytam, że to czym delektowałem się w sobotę
to przykład wina niepowtarzalnego, z zaskakującym charakterem,
dojrzałością i głębią smaku. Deadly Zins uderza w pijącego
nutami aromatów śliwek, wiśni, jeżyn i pieprzu.
Na
Boga wszystko to czułem z wyjątku pieprzu którego nie potrafiłem
zdefiniować. Kiedy jednak przeczytałem ulotkę wszystko stało się
jasne.
Czerwona,
rubinowa barwa wpadająca w fiolet ponoć świetnie komponując się
w idealny sposób z jedzeniem najlepiej występującym pod postacią
pizzy, grillowanego kurczaka lub … ciemnej czekolady. To dla mnie
szok, bo na zestawienie z czekoladą z pewnością nigdy bym się nie
odważył
My
obstawiliśmy stół pleśniowymi serami i jak głosi reklama w TV,
ponoć najlepszymi kabanosami na świecie.
Nigdy
nie pałałem specjalnym sentymentem do win kalifornijskich. Tak w
ogóle to mam dystans do amerykańskiego wyczucia smaku.
Dystyngowani Szwajcarzy wiele lat temu twierdzili, że nie
eksportują swoich serów do Stanów ponieważ przeciętny Amerykanin
nie odróżni dobrego sera od kostki mydła.
No
cóż, Szwajcarscy dżentelmeni są równie eleganccy jak i
praktyczni, stąd szwajcarskie sery w Ameryce. A z Amerykanami nie
jest chyba tak źle czego dowodem jest degustowane w sobotę wino.
Oprócz
tego że 7zins pozostawiło w pamięci smak, wobec tej całej masy
marketowych win które wypiłem i natychmiast o nich zapomniałem, to
przełamało pewien myślowy stereotyp.
Kiedyś
wytrawne wina czerwone mieściły się w przedziale 8 – 11 %
alkoholu. Ostatnio ten przedział zmienił się od 8 -13% co
wydawało mi się już wysoką zawartością procentów. To ma więcej
alkoholu.
Względnie
wysoka moc alkoholu 15 % pozwala umiejscowić 7 Deadly Zins właściwie
w każdej porze roku. To wino doskonale nadaje się tak na jesienne
ognisko jak i na romantyczny wieczór przed kominkiem.
Tutaj
dorzucę łyżeczkę dziegciu do tej beczki miodu jaką wytoczyłem
powyżej.
Cena
butelki z pewnością nie klasyfikuje go jako wina ogniskowego.
Bardziej
ustawiłbym go na degustację w kręgu przyjaciół, raczej znających
się na winie, z delikatnym zaznaczeniem w odpowiednim momencie jego
ceny zakupu. Może też na romantyczny wieczór we dwoje, bo tutaj
jak wiadomo pieniądze nie grają roli.
Jak
piszą dystrybutorzy – szczególnie polecany poszukiwaczom nut
świeżych i oryginalnych, nie bojącym się czerpać przyjemności z
jedzenia i picia. Czyli jednak jest to coś dla nas, żywieniowych
hedonistów.
Trzeba
jeszcze do tego przekonać ministrów od finansów i gospodarki czyli
tych od których zależy wysokość płacy minimalnej.
Tyle
o winie bo przecież nie jest to tekst sponsorowany a wybuch
entuzjazmu radosnej duszy. Bo przecież dusza żywi się tym z
czego się cieszy. Może to nie najlepszy cytat ze św Augustyna (za
pośrednictwem motta na blogu Leptir) szczególnie wobec opisywanej
radości z siedmiu grzechów, ale cóż zrobić. Tak było.
W
niedzielę obszedłem ogród i temu spacerowi towarzyszył odgłos
plumkania, jakbym chodził po mokradłach czy bagnie.
Charakterystyczny dźwięk wody pod butami studził moją potrzebę
koszenia.
Jednak
szybkość wzrostu poszczególnych ździebeł widoczna nawet w czasie
pobieżnej obserwacji łąki, podpowiadała mi coś zupełnie innego
innego.
Jeżeli
nic nie stanie na przeszkodzie to dzisiaj po pracy staję za sterami
urządzenia zaopatrzonego w silnik Briggs and Stratton. I tak do
wieczora a z grzechów tylko delikatne przekleństwo, że ten kosz na
ściętą trawę zapełnia się tak szybko
16 maja 2014
Rozważania napędzane deszczem
Dzisiaj rano, a może nawet bardzo
rano, obudziło mnie głuche stukanie. Po chwili gdy już doszedłem
do siebie, uzmysłowiłem sobie, że to do okna w salonie. Ze względu
na wczesną porę pozwoliłem sobie na przeczekanie i po dłuższej
chwili stukanie ustało. Nie mam przecież psa ani kota a więc nie
muszę wstawać o bandyckiej godzinie. Deszcz zacinał tak jak
wczoraj wieczorem ale wiatr był nieco mniejszy. Wczoraj wieczorem
specjalnie wyszedłem na obchód ogrodu, bowiem odnosiłem wrażenie,
że mniejsze drzewa odlecą zaraz w siną a może nawet wietrzno
czarną dal. Nic jednak takiego się nie stało i poprzestałem na
powtórnym zamocowaniu kawałka rury spustowej do rynny i plandeki na
komplecie mebli tarasowych. Z drugiej strony płotu krzątali się
sąsiedzi którym wichura psotnica wyrwała z korzeniami młoda
wierzbę hakuro.
Pomimo sztormiaka i gustownych
gumiaków jakie założyłem na tę okoliczność, wróciłem do domu
nieźle przemoknięty
Kiedy zegarek pokazał w końcu 6.20
wstałem jak co dzień z precyzją godną bohatera filmu Dzień
Świra.
Otwierałem właśnie drzwi do łazienki
gdy zauważyłem kotkę stojącą na tylnych łapach i walącą
przednimi łapami o szybę okienną. Częstotliwość pomiaukiwania
wskazywała na jej mocne zniecierpliwienie.
- Jakże tak można się wylegiwać –
wydawał się, że odczytuję z ruchów jej pyszczka.
Wpuściłem ją do środka i nim
zdążyła wytrzepać futro, owinąłem ją w duży czerwony ręcznik.
Niespecjalnie to lubi. Zaskrzeczała więc trochę lecz nie broniła
się za bardzo. W końcu zdążyła się już do takiego powitania
przygotować. Zaraz potem, podskakując zaprowadziła mnie do do
spiżarni gdzie trzymam te metalicznie połyskujące saszetki.
Wysypałem mięso do miseczki i wróciłem do porannych ablucji.
Kota zjadła po czym zaraz wyłożyła
się w łóżku żony i natychmiast zasnęła. Obecna sytuacja jest
dla niej komfortowa, bowiem od kiedy małżonka wróciła ze szpitala
po zabiegu, leży i zbytnim wierceniem nie przeszkadza kudłatemu
zwierzakowi.
Tak nam się naskładało szpitalnie w
poprzednim tygodniu. W czwartek Młody a w piątek Szanowna Małżonka
spojrzeli w światła lampy oświetlającej stół na sali
operacyjnej.
A ponieważ szpitale były w różnych
końcach Krakowa, kląłem na korki przemierzając przez kilka dni w
godzinach szczytu odległości pomiędzy nimi z szybkością
maksymalnie dwudziestu kilometrów na godzinę.
Teraz już na chwilę jest spokój,
przerywany tylko wizytą pielęgniarki lub faceta od rehabilitacji.
Nie będę się przyzwyczajała gdyż
już w czerwcu szykuje mi się powtórka. Jednym słowem same nudy a
więc w tej sytuacji wiatr i deszcz stanowiły dla mnie jakąś
odmianę. Nie powiem, że na plus, szczególnie gdy widzę te
nieskoszone powierzchnie które intensywny deszcz z pewnością
położy.
Spojrzałem za okno.
- To jest dołujące- po0myśałęm
- a z depresyjnymi odczuciami należy walczyć.
Złożyłem przygotowany wcześniej
T-shirt z angielskim napisem który w tłumaczeniu na nasze znaczy
mniej więcej - Proste nie znaczy łatwe i włożyłem inny
Feel good day. Może zaczaruję dzień, weekend i w
ogóle całe życie. Delikatnie zacznę jednak od jednego dnia, od
piątku.
Kiedy przyjechałem do pracy, spotkałem
czekającego już na otwarcie klienta.
Wszedł zaraz za mną. Mam miękkie
serce i nie potrafię blokować drzwi do godziny zero zero.
Zdjąłem bluzę a on spojrzał na
napis, przetarł krople deszczu które osiadły na jego twarzy i
spytał
wskazując na podkoszulek
- Rzeczywiście Pan to czuje?
- A pan Nie? Nie zalało mnie a mogło,
jutro ma przestać padać. Czyli same dobre wiadomości.
- Mnie zalało, a nie musiało –
mruknął facet, przywołując służbową atmosferę do naszej
rozmowy.
Przyjąłem konwencję chociaż
poczułem się zdecydowanie lepiej, zgodnie z zasadą, że człowiek
ze swoimi problemami czuje się lepiej na tle kłopotów innych.
Będzie lepiej tak sobie wyobrażam. A
wyobraźnię to ja mam. Chodzi ona co prawda dziwnymi drogami, ale to
chyba bardziej zaleta a nie wada.
A tak nawiązując do wyobraźni.
W mediach reklamowany jest od pewnego
czasu środek na poprawę męskiej sprawności. W zasadzie
reklamowanych jest parę środków poprawiających komfort
współżycia, bo teraz bzykanie do późnej starości staje się już
nawet nie przyjemnością a obowiązkiem cywilizacyjnym. To jest jak
posiadanie nowego smartfona, wypasionego tabletu i zbyt drogiego jak
na nasze warunki auta. Jak to mówią szafiarki? – Absolutley must
have ?
Środków jest dużo ale ten ma działać
w godzinę po zażyciu. Tak przynajmniej napisali producenci.
I już widzę oczami wyobraźni, ten
piątkowy wieczór.
Weekendowe wyjście do klubu, wydawać
by się mogło, że gwarantujące udany wieczór.
I już, ona spija słowa z ust jego. On
opowiada o ostatnim pobycie w Egipcie i pracy w światowej spółce z
dużą kasą. Sytuacja się zagęszcza, robi się duszno i
obiecująco.
On kalkuluje, że po następnym drinku
mogą już się urwać z imprezy.
- Powiedzmy że za pół godziny. Plus
dwadzieścia minut do domu, tam dziesięć minut kokieterii czyli po
godzinie można by liczyć na udane podsumowanie wieczoru.
Zażył tabletki w klubowej toalecie,
ona widziała przez przypadek. Pomyślała, że to prochy i opuściła
go nie pozwalając na tłumaczenia. Desperackie próby znalezienia
zastępstwa spaliły na panewce i nasz bohater po godzinie, w mało
komfortowy dla niego sposób wracał samotnie do domu.
- I na co mi teraz ta reklamowana
stabilna erekcja? - myślał kasując bilet w ostatnim, nocnym
tramwaju.
Swoją droga podrzucam pewien pomysł
dla producenta, a gdyby tak wyprodukować tabletki działające z
większym opóźnieniem?
Kiedy już masz tyle lat, że kichasz
na wszystkie konwenanse w tym i na ten z obowiązkowym seksem,
zażywasz tabletkę przed snem i po ośmiu godzinach budzi cię to uczucie którego nie pamiętałeś już od pewnego czasu. Ci którzy śpią krócej tylko zażyją połowę dawki
Chwała poranka – mawiają Chińczycy.
I mają rację
13 maja 2014
Tajemnica dobrego biznesu
Pan Nieistotny od ponad trzydziestu paru lat jest pracownikiem najemnym. Przychodzi do firmy o wyznaczonej godzinie, podpisuje listę i robi swoje. Z biegiem lat ominęła go konieczność podpisywania listy obecności, ale dalej uczciwie robi swoje. Miał i ma nadal swoje pomysły na funkcjonowanie firm w których pracuje, ale nauczył się nie wychylać się z ta wiedzą. Ba nauczył się panować nad mięśniami twarzy i nikt już nie zarzuca mu
- Widzę że nie podoba ci się to o czym mówię
Potrafi skrzywić w uznaniu usta i wyrzucić z siebie
- To jest zajebisty pomysł.
Gdybym się tego nauczył wcześniej, z pewnością nie ominął by go niejeden awans, albo ten jeden po którym nic nie byłoby już takie samo.
Czy nie brał się za swój biznes?
Brał się tylko nie tak jak powinno się to robić.
Wspólnikiem został jego były przyjaciel i późniejszy szef. To wymusiło niejako podział funkcji w nowej spółce.
Jak się już jest szefem to na całej linii i wszędzie.
Przygoda ze spółka cywilna skończyła się równie szybko jak się zaczęła, a straty osobiste zamknęły się niewielką stratą, bo cóż to są cztery zera.
- Widocznie nie znasz się na biznesie – powiedział ktoś z życzliwych, uspokojony wizją tego, że od teraz i on i Niesitotny znów są pracownikami najemnymi.
- Może i się nie znam – odpowiedział grzecznie.
Dzisiaj kiedy czytał tekst o polskim królu truskawek (na temat pl 13.05) uświadomił sobie, że rzeczywiście na biznesie się nie zna.
Tytuł brzmiał Polski król truskawek abdykował...
Przerzucił się ze swoimi 450 hektarami z truskawek na porzeczki z powodu braku chętnych do pracy przy zbiorze, za stówę dziennie. Ponieważ płacił 1,50 za koszyk wyszło mi że żeby zarobić ową stówę trzeba było wciągu powiedzmy 10 godzin zebrać 67 koszyków po 2 kg każdy.
Daje to ponad sześć i pół koszyka na godzinę czyli koszyk w czasie mniejszym niż 10 minut.
Nie uwzględniłem przerw na śniadanie, siku czy papierosa jak kto pali.
- A więc tu tkwi sukces - pomyślał – duża wydajność i niewysoka płaca. Mylił się jednak po raz kolejny.
Oto cytat z tekstu
Najlepsze interesy robi się nie sprzedając deserową odmianę - Marmolada do Rosji. Choć nikt nie chce zdradzić swoich cen podobno Rosjanie płacą nawet 2-3 razy więcej niż chłodnie i przetwórnie w Polsce.
Pojął dlaczego nie ma własnej firmy, bo po prostu za grosz nie rozumie biznesu.
12 maja 2014
Miłość w rozmiarze XXL
W
zasobnym katalogu „Szafa Pana Antoniego” znalazłem całkiem
dobry i niewykorzystany szkic posta na temat miłości i wagi. Wpadł
mi gdzieś jakby za szafę, pomiędzy dni wolne.
Najpierw
zawirowało bowiem świątecznie a zaraz potem weekendowo. Teraz po
festiwalach baranków, zajączków i grillowania, nerwowo spoglądamy
na własną wagę i martwimy się, że wskazówka niepokojąco
przesunęła się w prawo.
Rodzi
się pytanie, zwłaszcza wśród piękniejszej połowy rodzaju
ludzkiego, czy zdążymy ze zgubieniem wagi do nadciągającego jak
burza sezonu bikini?
Ni
ma się gdzie spieszyć, nie ma się co gryźć a ten tekst napisany
jest ku pokrzepieniu serc.
Autorzy
zestawienia w dzienniku pl zamieścili szereg powodów dla których
warto poznać bliżej, a nawet bardzo blisko, kobiety obdarzone
pełniejszymi kształtami.
A
więc uwaga
-
Panie w rozmiarze większym niż owo magiczne 36 (powiedzmy uczciwie
powyżej 40), zwykle lepiej gotują niż panie o figurze modelki.
Jest
to argument bo któż z nas nie lubi zjeść dobrze ?
-
Mają zwykle "cieplejsze" usposobienie niż "chudziny".
Czy
tylko ja jestem zdania, że kobieta powinna być ciepła i przyjemna
w dotyku?
Ponoć
Indianie dzielili rzeczy na długie i okrągłe. Kobieta była
okrągła a więc tradycja zobowiązuje.
Wiem,
wiem, że kobieta nie jest rzeczą. Powołuję się tylko na
indiański sposób myślenia.
-
Nie zadręczają partnera i otoczenia dbałością o linię. Kiedy
idą do restauracji, to prostu jedzą to, na co mają ochotę, a nie
robią problemu z tego, że rzekomo w menu nie ma nic, co spełniałoby
dietetyczne wymogi.
Przez
to z pewnością są tańsze w utrzymaniu i mniej stresujące.
-
Związek z nimi jest - zdaniem mężczyzn - mniej obciążony
ryzykiem zdrady ze strony kobiety. Bardziej niż kobiety figurze
modelki starają się na różnych polach dogodzić partnerowi.
Czy
przy takim zestawie komplementów skierowanych pod adresem
pełniejszych kobiet, w dalszym ciągu uważacie, że warto katować
się z coraz bardziej szalonymi dietami odchudzającymi?
Tradycja
w tej sprawie już się wypowiedziała nie jeden raz. Jest takie
stare przysłowie które brzmi : Baba gruba – chłopa chluba.
A
chuda? W ogromnych zasobach internetu oprócz modowych publikacji
gloryfikujących rozmiar zero, prześwitujący trójkącik między
udami i głupotę ostatniego sezonuczyli tzw bridge ( czyli wystające
kości miednicy tworzące z bielizną swoisty most), odnalazłem
„Szantę o chudej babie” Szanta
Autor
w refrenie napisał tak:
Z
chudą babą żywot człeka nigdy nie jest prosty
nie
pogłaszczesz, nie przytulisz, pełno kantów ostrych
Chuda
baba rozumiecie, chuda sekutnica
groźna
mina, włosy w kucyk, szeroka spódnica.
Nie
zje mięsa, piw nie pije, nie zje też batona
to
jest powód, czemu chuda musi być wkurwiona.
No
proszę i odwieczna tajemnica złego humoru została wyjaśniona.
Wyjaśnienie zaś jest banalne.
A
teraz z innej półki
Jakiś
czas temu w regionalnych targach budownictwa uczestniczyła firma
mojego znajomego. Mieli się czym pochwalić, bo za nieco ponad dużą
bańkę zafundowali sobie maszynę produkująca wklęsłe z
płaskiego. Maszyna radośnie tłoczyła, katalogi rozchodziły się
jak ciepłe bułeczki, a produkt stał się hitem na długo przed
targami. Pewni byli Grand Prix wystawy w postaci Złotej kielni,
packi czy innego zamalowanego na złoto przyrządu murarskiego.
I
pewnie stałoby się po ich myśli gdyby nie to, że ze względu na
mały udział wystawców, rozszerzono formułę na produkty
wielobranżowe. W efekcie Złoty Laur przypadł w udziale wróżce, o
przepraszam przedstawicielce wiedzy ezoterycznej. Maszyna za ponad
milion złotych przegrała ze szklaną kulą za góra sto złotych.
Wytłaczarka musiała zadowolić się nagrodą drugą. Po co to
napisałem?
W
zasadzie to po nic. Przypomniałem sobie jedynie tę historię gdy
czytałem o wynikach Festiwalu Eurowizji.
08 maja 2014
Miłość na bogato
Co to są uczucia ambiwalentne?
To jest na przykład wtedy gdy teściowa
rozbije się waszym nowym samochodem.
Kilka dni temu przeczytałem w gazeta
pl dane na temat tak zwanej oglądalności. Wynika z nich, że cienko
jest z kulturą która ma aspiracje. Mało kto tych aspiracji
oczekuje.
Teatr Telewizji zapewnia stacji TVP 1
kilkaset tysięcy widzów i niewielki udział w rynku. Według danych
Nielsen Audience Measurement, najpopularniejsza premiera tej wiosny -
"Miłość na Krymie" Mrożka - miała średnio 928 tys.
widzów, co dało TVP średnio 6,1 proc. udziału w rynku.
Śmiać się czy płakać?
Śmiać się czy płakać?
Jestem dumny, że znalazłem się w tym
6,1 %, martwi mnie jednak, że los teatralnych dinozaurów został
już dawno przesądzony.
Dlaczego?
Emitowany o tej samej porze w TVP 2
serial "M jak miłość" ma oglądalność na poziomie 6,5
mln widzów i ponad 18 proc. udziału w rynku.
Skoro jesteśmy w temacie miłości to
dla porównania, nadawany w jakimś ograniczonym zasięgiem,
muzycznym kanale, serial ”Miłość na bogato” miał co prawda
tylko około 26,5 tys widzów ale, że kierowany jest do młodego
pokolenia, w samym internecie miał ponad 350 tyś odsłon.
Można by się i cieszyć, że Mrożek
wygrał w tej rywalizacji, ale żadną miara nie odważę się na
takie porównanie. Poza tym uważam, że spektakl z takim rozmachem
przygotowany dla tak ograniczonej ilości widzów to rzeczywiście -
Miłość na Krymie na bogato.
Czuję się rozpieszczony przez TVP1 i
po analizie tego zestawienia, obiema rękami podpisuję się pod
misyjną rolą publicznej telewizji.
Czym to wszystko jest spowodowane? Ten
spadek zainteresowania ambitną formą spędzania wolnego czasu?
Tym, że wieś przeniosła się do
miasta czy też tym, że miasto emigruje na wieś?
- Słoiki rządzą - można by
powiedzieć, używając stołecznego określenia. Sam jednak
pamiętam, że kiedyś sam ciągnąc za gumkę staromodnego wecka,
byłem na bieżąco z premierami w Starym Tatrze. To dopiero później,
kiedy w dowodzie pojawił się krakowski meldunek, moja miłość
do teatru jakby przygasła. A może nie miłość tylko wierność?
Zastąpiła ją z pewnością miłość
do żony, dzieci, pracy, gór we końcu. Miłość do teatru TV
trwała jednak we mnie stale.
Co zaś się tyczy samych słoików. W
czasach PRL-u królował bigos, fasolka po bretońsku i smalec z
cebulką. Wystarczyło tylko dokupić kawałek chleba i herbatę
Ulung.
Kilka dni temu dane mi było przebywać
w akademiku. Bywam tam cyklicznie korzystając z usług pewnej firmy
mającej tam właśnie siedzibę. Przechodząc koło kuchenki
zapuściłem żurawia do garnka stojącego na palniku gazowym.
- Zobaczymy co teraz jada się w
akademiku – powiedziałem do żony, tłumacząc swoją być może
nadmierną i mało elegancką ciekawość.
-I co ? - Spytała żona widząc moją
zdziwioną minę, rozgrzeszając mnie jednocześnie z owej
ciekawości.
- Szparagi. Długie zielone i
świeżutkie.
- No to zdrowo i elegancko nam się
młodzież odżywia – stwierdziła. W mediach mówią że żyje nam
się lepiej.
Zaraz też pojawiły się te moje
reminiscencje z własnej młodości
Jaki znaczenie mają szparagi dla
oglądalności teatru TV, spytacie?
My mieliśmy gorzej, bowiem
zdecydowanie trudniej wysiedzieć na widowni ambitnego teatru po
fasolce.
05 maja 2014
Kosmiczna sprzątaczka
Rosyjska firma zamierza otworzyć
"kosmiczny hotel" dla bogatych turystów. Pierwsze
czteropokojowe domy dla gości mają się znaleźć na orbicie już w
2016 roku.
Nie podano jeszcze ceny za pobyt w tym
oryginalnym hotelu.
Hotel będzie przypominał
Międzynarodową Stację Kosmiczną. Będzie wewnątrz bardzo
wygodny, a goście będą mogli oglądać Ziemię przez duży
iluminator.
Firma zamierza zbudować cztery kabiny,
maksymalnie dla siedmiu pasażerów. Posiłki będą dostosowane do
indywidualnych preferencji turystów.
Siedmiu pasażerów będzie mogło
pogapić się przez iluminatory, ale nawet największy miłośnik nie
da rady spędzić w ten sposób całego pobytu. Gdyby to było osiem
osób, można by z tego zrobić dwa stoliki do brydża, ba nawet małe
rozgrywki. Siedem to jeden stolik z „dziadkiem” a to kładzie
profesjonalizm szlema czy nawet szlemika.
Co zatem można robić w hotelu po
naładowaniu serca i duszy kosmicznymi obrazkami?
To co ludzie robią w hotelach czyli
imprezować. Używać alkoholu i uprawiać seks.
Goście wyjadą a na pokład powinny
wejść jakieś kosmiczne sprzątaczki które zbiorą puszki po piwie
i zużyte gumki miłości, jak to w hotelu. Jak to wszystko będzie
wyglądać bez tradycyjnego szorowania na mokro, które jest tak
kłopotliwe w warunkach nieważkości ?
W tej chwili to kosmonauci sprzątają
po sobie, ale im płacą za pobyt w kosmosie. Z turystami jest
dokładnie odwrotnie. A jak ? Wiedzą doskonale właściciele hoteli
i prywatnych kwater w turystycznych rejonach naszego kraju.
Póki co my posprzątaliśmy po naszych
francuskich gościach i powoli wracamy do swoich przyzwyczajeń
żywieniowych. Pozostały jakieś maile, jakieś zdjęcia i drobne
upominki z rejonu Prowansji.
Nie ma już Caputra pod wiatą, co
pewnie chwali sobie mój samochód sterany pracowitym życiem.
Kot też jakby zachłysnął się
długim weekendem, okupując cień pod małym cyprysikiem.
Patrzyłem na ten widok zazdrośnie
kiedy wracałem w piątek z pracy, a kota najpierw niby mnie nie
dostrzegła, aby następnie wyjść niespiesznie na powitanie
przeciągając się leniwie i ziewając okrutnie.
Poznając psychikę kota wiem już, że
i tak uczyniła dla mnie bardzo dużo.
Z kolei ja razem z sąsiadami o mało
nie wzbiliśmy się na wysokość pierwszego piętra, kiedy w
czwartek doszedł do naszych uszu bociani klekot.
- Boćki przyleciały – przekazywano
sobie radośnie ponad siatką, od domu do domu.
Nie dały się strzelcom w Afryce i
chociaż spóźnione, doleciały.
Pierwszy raz tak cieszyłem się na
widok bociana.
Razem ze swoim nowym doczepianym
kółkiem do wózka, moja żona poznaje okolicę. Od czasu kiedy jej
Pantera za sprawą doczepianego elementu zmienia się w trzykółkę,
coraz częściej znika z domu, bym mógł za chwilę obserwować ją
na trawniku sąsiadów. I spacery jakby dłuższe się zrobiły.
Ostatnio dotarliśmy nawet do Wspólnej.
Informuję więc przy okazji, że Na
Wspólnej wszystko w porządku.
Swoją drogą rodacy dalej obdarzenia
fantazją nie mniejszą niż w czasach ulicy Psa Szarika i Czterech
Pancernych.
Czeka nas długi tydzień
Subskrybuj:
Posty (Atom)