27 listopada 2014

Problematyczna zdrada

Zdrada. To staroświeckie określenie na świadome i intencjonalne zawiedzenie zaufania ma się w dobie fantastycznie rozwiniętej techniki jak najlepiej. Być może nawet ta nowoczesna technika jej dodatkowo sprzyja. Poza tym, zdrada nie dała się wcisnąć w cechy jednej płci i w równym stopniu dotyczy kobiet i mężczyzn. Stała się więc i tu nie bójmy się tego określenia, taka genderowa.
Jak informują mądre publikacje, mówiąc zdrada, mamy na myśli w pierwszej kolejności zdradę małżeńską, potem zdradę partnerską. Na kolejnych dopiero miejscach mieści się zdrada stanu i a dla nas Polaków, zdrada jałtańska czyli zdrada polityczna.
Co do tego ostatniego nie jestem przekonany, zwłaszcza kiedy słyszę pieśń Jacka Kaczmarskiego z tekstem – polityk w ogóle nie zna słowa zdrada a politycznych obyczajów trzeba strzec.
Na samym końcu jest zdrada psychiczna. Odległą pozycję w rankingu zawdzięcza temu, że ponad 90 % mężczyzn małego bzykanka na boku nie kwalifikuje jako zdrady. Zdradą jest dla nich zamiar odejścia od żony w celu stworzenia innego związku. Zwykły seks i to do tego z prezerwatywą zdrada niej jest.
Zostawmy na chwilę te rozważania co jest a co nie jest zdradą i skupmy się nad problemem, kto do zdrady jest skłonny?.
Bardzo pomocny w tych rozważaniach jest materiał jaki znalazłem w portalu gazeta pl.
Okraszony kolorowymi zdjęciami tekst w punktach wymienia tych którzy znajdują się w sferze zagrożenia.
A więc po kolei
- Każdy kto ma dziewięć w liczbie lat.
No, to się ociera o numerologię. Ciekawe, że ta zasada zaczyna się od liczby 29 a kończy na 59. Patrząc na tę górną granicę, zdałem sobie sprawę, że oto przede mną pojawia się ostania okazja na jakieś szelmostwo.
Jak przetrwam to potem pozostanie już tylko z „butami do nieba”.
No i co dalej? Czyżby od sześćdziesiątki facet tracił skłonności do zdrady? Może ma to jakiś związek z testosteronem, który do tego wieku kobieta z niego wyssała?
Dziewiątka. Koniec każdej dekady w jakiś dziwny sposób skłania nas do choćby chwilowego życia w taki sposób jakby miało nie być jutra. „Fin de siècle” - jak mówią Francuzi i to chyba najlepsze wytłumaczenie.
A jest sobie co tłumaczyć, bo póki co jutro nadchodzi.
- Ponoć wysocy zdradzają chętniej.
Napisali wysocy nie wyżsi. Dlaczego zauważam tu różnicę. Ja przy swoim haniebnym wzroście jestem również przynajmniej od paru rzeczy wyższy.
Poza tym faceci o niewielkim wzroście bardziej starają się na początku, tam gdzie wysokim przychodzi wszystko bez problemu. Ci pierwsi cenią sobie i szanują trudne zdobycze. Ci wysocy uważają, że słońce kłania im się pierwszym i stan ten trwał będzie wiecznie. Nie będzie. Tym dużym przypominam liczbę 59.
- Powiedz mi jakiej muzyki słuchasz a powiem ci czy masz skłonności do zdrady.
Tu muszę z przyjemnością powiedzieć, że znajduję się strefie ryzyka, bowiem słuchacze muzyki rockowej, popowej i country (w takiej właśnie kolejności) wzorem swoich idoli najbardziej podatni są na zdrady.
Jeżeli chcesz zwiększyć swoja pewność co do wierności partnera, wybierz muzyka funky lub rapera. Jeżeli oczywiście potrafisz wytrzymać rapujące wyznania miłości. To tak jakby musieć znosić jodłowanie po szczytowaniu.
- Ponoć skłonność do zakupów wiąże się skłonnością do zdrady.
Tu w strefie ryzyka znalazła by się połowa rodzaju ludzkiego a już najpewniej 100% kobiet.
Ponoć taka co zdradza to więcej kupuje. A że chowa przed mężem to szuka innych miejsc gdzie mogłaby się pochwalić. I tak od rzemyczka do koniczka dochodzi do miejsc intymnych.
No cóż, zaufanie zaufaniem a jutro zrewiduję listę zakupów, bo mówią - kochaj i miej się na baczności.
Mam tylko wątpliwości czy więcej dotyczy też cukru, masła i mleka.
Zgodnie z zasadami prawa karnego wątpliwości należy przecież tłumaczyć na korzyść podejrzanego. A jak ktoś nie jest nawet podejrzanym?
A żeby nie popaść w czarną rozpacz i depresyjne wątpliwości, inne badania podają bliższe parametry potencjalnej zdrajczyni czyli niewiernej żony. To najczęściej trzydziestokilkuletnia kobieta o maksymalnie pięcioletnim stażu małżeńskim, matka córki poniżej 3 roku życia.
Dodatkowo najczęściej to nauczycielka chociaż w badaniach wyszło, że do zdrad przyznawały się także niepracujące matki oraz kobiety pracujące w służbie zdrowia.
Panowie rozejrzyjcie się uważnie wokół siebie.
Ja powiadomię o badaniach jednego znajomego. Jego żona spełnia co najmniej ze dwa takie kryteria. A może i nie powiadomię. Zaraz bowiem pojawi się pytanie, czy przypadkiem czegoś nie wiem w tej sprawie? A ja na boga nic nie wiem. Poza tym można stracić kolegę, a nawet dostać po ryju. A czy ja jestem politykiem żeby brać po ryju?
Teraz powinno się pojawić uzasadnione pytanie o facetów. Mężczyźni jakich zawodów zdradzają najchętniej?
- Najczęściej zdradzają informatycy. Na niższych miejscach męskich profesji sprzyjających nawiązywaniu romansów znalazły się kolejno: finansiści, nauczyciele, lekarze i prawnicy.
Myślę że wykaz jest niekompletny i niedoszacowany. Osobiście znam pewnego szambiarza który do niedawna miał całkiem udane życie pozamałżeńskie. Wszystko skończyło się gdy jego szef zauważył, że pod jednym z obsługiwanym adresów beczka pojawia się z nadzwyczajną regularnością.
- Cóż oni tam tyle srają - miał zapytać z wrodzoną prostotą.
Potem miało się okazać, że nie idzie tu o prozaiczna defekację.
Nie, nie naśmiewam się z ludzi pracy. Tylko podziwiam jak niektórzy potrafią to swoje życie zorganizować. Albo tylko zagmatwać, co kto woli.
Ostanie kryterium pozbawiło mnie złudzeń
- Okazało się, że na zdrady podatni są użytkownicy mediów społecznościowych.
Co powoduje, że inne wymienione powyżej kryteria można sobie za przeproszeniem w dupę wsadzić, by się trzymać nastrojowego klimatu sprzed chwili.
Wszyło na to, że bezpieczna jest w takim razie moja teściowa i jeszcze parę osób, a i to niedługo. Na budynku Domu Kultury w mojej miejscowości zauważyłem plakat zachęcający emerytów i rencistów do zapoznania się z obsługa komputera pod kątem korzystania z mediów społecznościowych właśnie.
Ręce i nogi się uginają.
A może nie warto kruszyć kopii? Powróćmy w końcu do początku moich rozważań.
Co tą zdradą jest.
Przypomnę słynny już wywód głównego bohatera polskiego filmu „Porno” z 1989r w reżyserii Marka Koterskiego.
"Pierwszy raz nie zdrada jest, drugi raz inna sprawa
jak się nie jest do końca z kimś to też nie zdrada
jak się włoży sam koniuszek to też nie zdrada.
Na wczasach - nie zdrada, odpocząć przecież trzeba a wczasy się skończą i co tam,
jak chłop w wojsku - nie zdrada, nie można przez dwa lata nie tego,
kiedy mąż w delegacji to wiadomo,
kiedy przebywa zagranicą bo wtedy jakbyś nie swoją zdradzał,
po alkoholu - nie zdrada - to się nie wie co się robi,
po francusku - nie zdrada
no i bez całowania w usta to tez nie zdrada”
No właśnie, cały problem ze zdradą tkwi w całowaniu. W usta.

21 listopada 2014

Jesień w naszym domu

Szanowni Państwo.
Koresponduje się, a co! Z niektórymi z Was się koresponduje, o innych powiem niestety już w czasie przeszłym. Mam jednak i nadzieję na przyszłość.
W obecnych szybkich czasach telefonów i SMS-ów tak trudno znaleźć kogoś kto przysiądzie chociaż na chwilkę i przeleje swoje przemyślenia na … nie, nie na papier, tego trudno w dobie powszechnej dostępności maili oczekiwać. Ekran komputera jest w sam raz, poza tym, maile wysyła się przecież tak szybko.
A jeżeli mogę jeszcze przeczytać tam takie oto słowa:
„Miło jest wracać, napisać coś do Kogoś, tak jakby się Go znało od lat, a się nie zna.
Zadziwiający fenomen.”
To czy po czymś takim, jesienna depresja może mi coś zrobić?
Serce wypełnia liryka i jak za Mistrzem Ildefonsem chciałbym cytować
liryka, liryka,
tkliwa dynamika,
angelologia
i dal.
Człowieku powiedzże coś od siebie.
Trudno tak od siebie, gdy człowiek urodził się zbyt blisko Częstochowy.
Ale obiecałem. Cóż zrobić.

Jesienny dom

W radiu o zimie wciąż mówią.
Będzie? Nie będzie? Zaskoczy?
A ja siadam w fotelu,
zamykam zmęczone swe oczy
i słyszę kominek tuż obok
co szepce ustami płomieni.
Bajdurzy trochę od rzeczy
ale czy ogień kto zmieni?
Strzela iskrami po kątach
odbija od szklanej się szyby
I wszędzie ciepło jest w domu
gdy żywioł zamknięty jak w dyby.
Czajnik buchnął już parą
i skonał z głośnym pstryknięciem
żona wrzuciła torebki,
jak co dzień ale z przejęciem.
Na stole sok na nas czeka
z malin co rosły w ogrodzie
Jak dobrze siąść tak przy stole,
chwilę nie myśleć o chłodzie.
O tym, że nie ma już liści
nawet lawenda przycięta,
A tutaj sok z naszych malin
herbata i ciasto jak w święta.
Rocznice znaczymy jak chcemy
plackiem z jabłkami i dynią
I niechby czas zwolnił trochę
wtedy zmartwienia też miną
Tylko mechanizm zegara
nie chce się poddać tej chwili,
Wczoraj byliśmy tak młodzi
Dzisiaj jesteśmy wciąż mili.
Nalewka śpi cicho w słoju
I ona się także doczeka
Bo zawsze kiedyś się staje,
co się umyślnie odwleka.


19 listopada 2014

Zmienny jak facet

„Wszystko już było - rzekł Ben Akiba
A gdy nie było - śniło się chyba
Trzeźwi, urżnięci i rak i ryba
A świat się w kółko kręci, świat się w kółko kręci” … (pamiętacie Kabarecik Olgi Lipińskiej?)
Zwężające się i rozszerzające się klapy marynarek, obcasy na zmianę z koturnami, kratki, kwiatki i paski. Być może tylko damskie majtki nieustannie stają się coraz mniejsze.
Coś się kończy by coś innego mogło się zacząć. W zasadzie powinienem stwierdzić, że coś się kończy by coś inne mogło się powtórzyć, żeby być w zgodzie z własnymi teoriami.
Zmieniają się buty, krawaty, zmieniają się kobiety i co dziwne może się wydać sfeminizowanej części naszego społeczeństwa, zmieniają się również faceci.
Raz potrzebny jest silny i twardy macho, kiedy indziej tylko miłe i delikatne wspomnienie po nim czyli mężczyzna metroseksualny. To połączenie metropolii i heteroseksualizmu wymyślone w 1994 roku dominowało zresztą od kliku lat w naszych mediach.
Przy całym szacunku dla cudzych poglądów i zainteresowania modą, sam chyba nigdy nie byłem na topie.
- Jestem jaki jestem - powtarzałem, obserwując jednak w którym kierunku idą tak zwane trendy.
I co?
I stało się – czytam właśnie w na temat pl - koniec ery metroseksualnych mężczyzn. Potwierdzają to zgodnie "The Guardian", "Newser" i "Cosmopolitan".
A co w zamian? Autorka tekstu odpowiada - Czas na lumberseksualnych. Są brodaci, niesamowicie męscy i ubierają się jak drwale. Metroseksualizm odznaczał się przesadnym dbaniem o siebie, podążaniem za modą i celebrowaniem własnej cielesności. Lumberseksualizm stanowi zupełne przeciwieństwo. Mężczyzn takich nie interesują aż tak bardzo kosmetyki, nie usuwają nagminnie owłosienia, nie są wrażliwi i delikatni. Lumberseksualny facet, to facet z prawdziwego zdarzenia. Złoży szafkę, upoluje zwierzynę i otworzy piwo zębami.
Nawet mi się spodobało to odejście od modelu metro. Zaraz też przyłożyłem do siebie miarkę porównań, chociaż podtrzymuję to co napisałem wcześniej - jestem jaki jestem
Złożę szafkę a nawet potrafię ja własnoręcznie wykonać.
Unikam zabijania tak bardzo, że nawet Wigilijnego karpia kupuję w postaci filetów. Nigdy zaś nie potrzebowałem otwierać piwa zębami, ma do tego celu otwieracz w postaci góralskiej ciupagi, a sam do perfekcji opanowałem otwieranie kapsli za pomocą futryny drzwiowej, a konkretnie jej metalowego okucia zamka.
„Mężczyźni ubierają się w kraciaste koszule, toporne buty i z plecakiem na plecach biegną do lasu”
Posiadam koszule w kratę ale preferuję t-shirty. Czy Marlon Brando który modę rozpoczął albo taki Rambo nie wyglądają w nich męsko?
Toporne buty zwane traperami posiadam jak i plecak jeszcze z czasów harcerskich. Bardzo cenię jego patynę wieku i widocznie zużyte skórzane paski. Do lasu nie biegam tylko chodzę, ale to już nie moda a przywilej wieku.
„Noszą tatuaże, jedzą prawdziwe mięso i potrafią naprawić zepsuty kran.”
Z tatuażami mam więzienne skojarzenia a więc nie posiadam. Żona posiada jeden, ale ten jej wybaczyłem, wykorzystując nieprzebrane pokłady miłości do Niej. Sam nawet za niego zapłaciłem ale to już inna historia.
Prawdziwe mięso jadam, o ile poziom cholesterolu na to pozwoli. Jednak przynajmniej raz do roku, nie bacząc na wyniki, skuszę się na tatara. A czy może być coś bardziej prawdziwego niż tatar?
Kran naprawiłem już nie jeden raz, łącznie z dobudowaniem do niego doprowadzenia wody i odprowadzenia ścieków. Bo wiadomo, że jak czegoś się bardzo chce to cała reszta to betka. Nie ma takiej rury na świecie której nie można odetkać. ( J Kofta)
Kładzie mnie na łopatki brak brody.
„ I tak, brody wcale nie znikają, Są kwintesencją męskości, na brak której kobiety przyzwyczajone do zamiany ról, zaczynały już narzekać. Ale oto powróciła”
Przyzwyczajony jestem do codziennego golenia. Kilka razy zdarzyło mi się golić zarost w środku nocy, kiedy zaspany po drzemce w fotelu zjawiałem się przed umywalką, nie bardzo kojarząc o co chodzi.
Ostatni eksperyment brodowy, albo może brodaty miałem w wieku 28 lat, a to tylko z powodu wietrznej ospy na którą po męsku zachorowałem jak dziecko. Było to jednak jak liczę, jeszcze w pierwszej połowie mojego życia.
Nie przesadzam z kosmetykami ale o higienę dbam, używając po kąpieli dezodorant i nie najgorszą wodę do której mam pewną słabość.
Nie potrafię też wykreślić z siebie wrażliwości i delikatności.
Nawet nie spróbuję tego w sobie zdusić, cytując na podsumowanie i do znudzenia, że w końcu jestem jaki jestem.
A że wszystko w tym naszym kraju wychodzi inaczej niż zakładano, czyli miało być pięknie a wyszło jak zawsze, boję się czy przypadkiem, dominującym nie będzie taki nasz rodzimy wzorzec - mężczyzna „lumpenseksualny”
Przedkłada piwo nad dezodorant, a poznać go można po niedopinającej się na brzuchu koszuli w kratę.
Że to można u nas zobaczyć od lat?
W modzie takie jednostki nazywa się prekursorami.


13 listopada 2014

Skojarzenia

Całę dekady temu ojciec mój wybrał się na przysięgę wojskową swojego chrześniaka.
Syn szwagierki i nasze, jedyne auto w rodzinie.
Ponieważ posiadałem już prawo jazdy, w moje to ręce scedował Ojciec transport, trzeźwość, a więc i w pewnym sensie odpowiedzialność.
Od zawsze, a zwłaszcza w PRL-u przysięgi wojskowe polegały na zakrapianej konsumpcji i takiemu też świętowaniu oddał się mój rodziciel, razem z rodzicami lekko jeszcze przestraszonego i wystrzyżonego prawie na łyso, nowego żołnierza Ludowego Wojska Polskiego.
- Za moich czasów to było wojsko – krążyło przy stolikach, tu i tam kombatanckie opowiadanie.
Ponieważ i świętowanie ma swój kres, zebrała się i nasza rodzina do powrotu. W pierwszej kolejności do samochodu zaparkowanego wiele przecznic od jednostki wojskowej.
Nieszczęśliwie mijana po drodze księgarnia wzbudziła żywe zainteresowanie mojego Ojca. Muszę tu podkreślić, że dumny jestem nawet po latach bo po konsumpcji Starszy skierował swe kroki do miejsca uduchowionego, a nie do jakiegoś osiedlowego spożywczaka z piwem.
W ramach zakupów dla duszy, ojciec nabył dwie pocztówki dźwiękowe z kolędami bo oto idą święta.
Rzeczywiście w miesiąc później nadeszły radosne i kolorowe Święta Wielkanocne.
Dlaczego szargam pamięć ojca?
Nie szargam, a wspominam z rozrzewnieniem, Ojciec z pewnością nie miałby nic przeciwko temu.
Poza tym, przypomniałem sobie o tym nieistotnym dla trwałości naszej rodziny zdarzeniu w dniu 11 listopada. To pewnie z okazji Święta Niepodległości, telewizja Polsat postanowił się dopasować tematycznie i wyemitowała film „Dzień Niepodległości”. 


Może i było w temacie, tyle ostatnio pisze się o tzw zielonych ludzikach w kontekście zagrożeń naszego kraju.
I to tyle.
Nie będzie patriotycznego zadęcia lub narzekania na warszawski marsz. Polityka potrafi bowiem zohydzić najpiękniejsza nawet ideę, ale świadomość tego mam od wielu lat. Trudno więc co roku od nowa dziwić się i oburzać.
Mogę być patriotą, ale nie według przygotowanych dla mnie gotowych wzorców.
Ja tak nie lubię zupy z torebek i gotowych zestawów przypraw. Stać mnie bowiem na indywidualne działania. A że sam? Trudno. Gdzieś tylko dobiega mnie ściszony głos barda:
Kto sam ten nasz największy wróg. A śpiewak także był sam...
Wszystkim się nie dogodzi, a już najtrudniej dogodzić własnej żonie.
Porzućcie pierwsze skojarzenia, nie będzie bowiem o seksie
Nie dalej niż wczoraj wieczorem, z sąsiedniego pokoju dobiegł mnie głos żony
- Nic nie piszesz na blogu ostatnio.
- No proszę, co za zmiana – odpowiedziałem szybko – A pamiętasz co było na początku?
Kiedy mój blog zaistniał w świadomości kilku osób, a kilka tysięcy zajrzało do niego poprzez główną stronę Onetu, złapałem wiatr w żagle. Siadałem wieczorami wygodnie w fotelu z laptopem na kolanach i składałem w zdania ciągi wyrazów.
- A mój mąż już w objęciach kochanki – mówiła z przekąsem moja żona – Jak zwykle.
Czułem się trochę jak człowiek który siedzi w Internecie kosztem własnej rodziny. Ileż to par rozpadło się z tego powodu.
W poczuciu takiego właśnie okradania rodziny podnosiłem prze jakiś czas pokrywę laptopa.
A potem spadły na mnie inne problemy.
Być może tylko jestem przewrażliwiony? A może zbyt dużo biorę do siebie?
Może, ale z tym cholernie trudno się żyje.
- Co za zmiana. W takim razie obiecuję, że się podciągnę. Jutro opublikuję tekst.
W nocy, suka kręciła się koło mojego łóżka, raz nawet liznęła moją dłoń. Kiedy podniosłem zaspaną głowę, popędziła w kierunku drzwi wejściowych. Niespiesznie wstałem i podszedłem do drzwi. Spytałem zaspanym głosem.
- Naprawdę chcesz wyjść?
Morda milczała ale duże czarne oczy wpatrzone we mnie zdawały się mówić
- To tylko po to żebyś miał jutro o czym napisać na blogu.
Hm. Myśli toto czy nie ? Bo jeśli tak to głupia sprawa – jak śpiewał kiedyś Jan Kaczmarek.


04 listopada 2014

Ciasteczka z Krakowa

W zamierzchłych latach siedemdziesiątych kiedy to popularność święcił program ITR ( lustrowany Tygodnik Rozrywkowy), emitowany w programie III Polskiego Radia, pierwszy raz zetknąłem się z twórczością Grzegorza Wasowskiego.
Samouczek potwornie zdobiony, tak chyba nazywał się ten cykl programów. W nim to słyszałem taką oto dowcipną wiadomość:
Pewien staruszek z Nowego Jorku złamał rękę w jednym miejscu
Pewien staruszek z Nowego Sącza złamał rękę w trzech miejscach.
A jednak co Polak to Polak.
Skąd te w reminiscencje? Z czytania prasy.
Świat idzie w kierunku akceptacji narkotyków. Ponoć Czy nam się to podoba czy nie, w kilku stanach Ameryki można sobie kupić porcję marychy, by ją sobie wypalić w spokoju i w dogodnych okolicznościach. Ponoć maryśka mniej uzależnia niż wódka czysta lub kolorowa.
W Europie już wcześniej można było takiego zakupu dokonać, w specjalnie przygotowanych do tego celu coffee shopach jak brzmi eufemistyczna nazwa lokali, w których można legalnie zakupić i skonsumować marihuanę i haszysz. Można więc popalić trawkę lub nażreć się ciasteczek z dodatkami jak komuś szkodzi dym.
Pod sejmem demonstrowały Wolne Konopie, jedna z partii wpięła miniaturki liści w klapę i wydawało się że z tego wszystkiego wyjdzie to ostatnie czyli klapa.
Dobiliśmy i my jednak do Europy, cichutko i bez rozgłosu z tym, że u nas dostępność magicznych ciasteczek jest dużo większa.
Jedna z sieci krakowskich piekarni wypuściła drożdżówki z makiem, po zjedzeniu których świat nabierał takich kolorów, że nieprzygotowanym aż kręciło się od tego w głowach. Ponoć mak był z hurtowni a do hurtowni trafił z Pakistanu lub Afganistanu.
Wspaniałe poczucie jedności krakowian, bo przecież powstał zaczyn pod dobrze kiedyś  znane – sex, drugs, and rock and roll, zepsuło laboratorium pewnego szpitala psychiatrycznego które rutynowo zbadało mocz pacjentki powracającej z przepustki. Okazało się, że słomkowy płyn aż roi się od opiatów.
Po zapoznaniu się z wynikami analizy, doktorzy zrozumieli akceptację dla świata i ogólne zadowolenie swojej pacjentki. Nie uchroniło to jej jednak od konieczności odpowiedzi na kilka pytań. Po złożeniu wyjaśnień wyszło na jaw, że to owe drożdżówki spożywała dnia poprzedniego.
Badający natychmiast popędzili pod wskazany adres, by drożdżówki z makiem nabyć.
I dla nich świat stał się bardziej barwny, a praca mniej ważna niż przed jedzeniem.
Dla dobra nauki postanowiono badania powtórzyć bo wiadomo, że w eksperymentach najważniejsza jest powtarzalność wyników.
Grupka ochotników otrzymała dla porównania ciastka z innej firmy (bo wiadomo, że części badanych zawsze podaje się placebo). Ci nie objawiali jednak nadzwyczajnego wyluzowania.
Sprawę zepsuł ten który zdecydował się wyniki opublikować, bez dogłębnych badań nad istotą zjawiska. Niektórym bowiem bardzo się spieszy. Zaraz też odpowiednie służby zarekwirowały cały zapas maku z owej hurtowni, nie zapominając o gotowej już masie makowej we wspomnianej cukierni A.
Niestety ze względu na poziom cukru we krwi, najczęściej rezygnuję z zakupu gotowych wyrobów cukierniczych. Szkoda. Może raz na zawsze pożegnałbym objawy typowej jesiennej chandry.
Pojawiła się teoria spiskowa, w myśl której mak podrzucono aby elektoratowi świat wydał się piękniejszy. Instytuty opinii publicznej badają już jaki mogło to mieć wpływ na zbliżające się
wybory samorządowe. Ponoć jakieś słupki już drgnęły.
Jeżeli rzeczywiście cel był taki, a wiadomo że cel uświęca środki, to ktoś popełnił zdecydowany falstart. Chyba, że chodziło o to aby do tego dobrego samopoczucia przyzwyczaić się lub od niego uzależnić. Najłatwiej jednak chyba uzależnić się od ciasteczek.
A ja ?
Jak kto ma pecha, to tak jak ja pałaszuje właśnie kruche ciasto z masą jabłkowo - dyniową. Takie placebo do kawy.