28 lutego 2025

Kawa czyli takie odrobinę kopiuj - wklej

Spojrzałem za zegarek stojący obok amplitunera. Jego czerwone elektroniczne cyfry wskazywały dokładnie godzinę 9.30. To jeszcze półtorej godziny do kolejnej kawy, a ja już mam na nią nieprzepartą ochotę. Pomyśleć, że mam z nią do czynienia już od pół wieku, a na przestrzeni poszczególnych dekad to picie na swój sposób ewoluowało.

                                                                                                                               zdjęcie: coffeetaste.pl

Na początku przygody parzona niby po turecku z ziarnistej kawy "Extra Select"  Ani ona nie była Selekt, ani  Extra, ale sam fakt zakupu był ju z powodem do radości. Mielona przy pomocy elektrycznego młynka w domu przed każdym parzeniem. Potem kiedy Polska otworzyła się na świat już firmowo mielona, najczęściej austriacka  i  pakowana po 25 dkg. Jeszcze później choć tylko przez chwilę zachwyt nad kawą rozpuszczalną ze względu na wygodę i minimalizm czynności wstępnych. Była jeszcze podróbka włoskiego ekspresu do kawy Bialetti, stawiany na kuchenkę gazową , a po kilku bardziej lub mniej udanych kawiarkach zakończyć na ekspresie kawowym z własnym ceramicznym młynkiem i systemem spieniania mleka. To ostatnie jest mi akurat najmniej potrzebne, ale mam go z dobrodziejstwem inwentarza.
Do porannej kawy leję odrobinę świeżego mleka, bo ponoć tak mniej szkodzi na moje wysokie ciśnienie. Kiedyś lałem śmietankę z takich mini kubeczków. Jeden kubeczek na jedną kawę. Odrzuciłem jednak ten sposób, by ograniczyć ilość zużywanego plastiku i teraz leję mleko z litrowego kartonu. W południe czyli koło 11.00 (bo kto by tak długo wytrzymał?) powtarzam zestaw.
Po obiedzie, od czasu gdy będąc na emeryturze mogę go w spokoju celebrować, piję ostatnią w tym dniu kawę, espresso we włoskim stylu. Od czasu gdy widziałem zdegustowaną minę Włochów na zwyczaj dolewania mleka do espresso,  nie pijam  poobiedniej kawy z mlekiem.
Nie raz i nie dwa, siedząc na filiżanką wonnej i aromatycznej kawy zastanawiałem się, jak to wszystko się zaczęło. Nie, nie u mnie ale w Polsce czy dokładniej mówiąc w  dawnej Polszcze. Dzięki "Opisowi obyczajów" księdza Kitowicza który świetnie przedstawił  panujące za króla Augusta III porządku i zwyczaje, mam w tym temacie jasność.
Tego co opisał Jędrzej Kitowicz nie da się opowiedzieć własnymi słowami, to trzeba przeżyć.
Po raz pierwszy przeżyłem w fantastycznej inscenizacji Teatru Stu w 1990r.
Po tym spektaklu nabrałem ochoty na więcej i Kitowicza doczytywałem po trochu, od czasu do czasu.
Pozwolę sobie podrzucić tu kilka zdań ze wspomnianej literatury, własnoręcznie ów tekst nieco przycinając.

" Gdy zaś nastała kawa i rozeszła się po wszystkich domach pańskich, szlachty majętniejszej i bogatszych mieszczan, dawano ją najprzód z rana z mlekiem i cukrem, po której pijano wódkę, a herbatę, jako sprawującą suchoty i oziębiającą żołądek, w cale zarzucono; policzono ją w liczbę lekarstw przeciw gorączce i do wypłukania gada po ejekcjach, mianowicie z gwałtownego pijaństwa pochodzących. Po każdym także stole dawano gościom kawę, jednym z mlekiem, drugim bez mleka. Tym trunkiem najulubieńszym raczyły się kobiety najwięcej, tak z rana, jako też po obiedzie i po wieczerzy, osobliwie gdy w kompanii jakiej albo podczas tańców długo w noc dosiadywały. Kto z mężczyzn chciał uniknąć wina, wstawszy od stołu, miał się do kawy; było to albowiem na kształt przywileju zdrowia, że kto pił kawę, nie mógł być oprymowany winem. Ale ten przywilej nie służył dłużej jak do dwóch godzin; dobre i to, osobliwie, gdy złym winem pojono..."

Sam nie mieszam kawy z winem bo nie da się delektować dwoma tak cudownymi napojami naraz.
Niczym  śmiertelni rywale blokują nawzajem swoje aromaty, Dodatkowo kawa jest środkiem pobudzającym, a alkohol należy do środków przypominających depresanty. Te skrajności zdecydowanie się nie lubią i mogą zadziałać niekorzystnie.
No więc jak to dalej z kawą było ?

"Kawa od ludzi majętnych przeszła nareszcie do całego pospólstwa, podniosły się po miastach kafenhauzy; szewcy, krawcy, przekupnie, przekupki, tragarze i najostatniejszy motłoch udał się do kawy... Z tych, co się zbytecznie włożyli w kawę, ledwo który otworzył oczy, zaraz mu do łóżka niesiono kawę; bo było uprzedzenie od doktorów zatwierdzone, że wstawać z łóżka na czczo, a jeszcze bardziej wychodzić tak na wiatr, jest niezdrowo. Dlatego panie nabożne, kiedy miały przyjmować komunią, spieszyły się do niej jak najraniej, a po przyjętej jeszcze spieszniej powracały do domu, gotowe wyprać po pysku sługę, policzki jej wyszczypać z wielkiej gorliwości, jeżeliby za wstąpieniem w próg kawy gotowej nie zastały. Parochianki zaś wiejskie, kiedy miały przyjmować tę świętość, opodal od kościoła mięszkające, brały z sobą na odpust kawę i tam albo w domu księżym, albo w karczmie lub innym jakim zaraz po komunii napijały się najmilszego swego trunku z obawy, przez długą czczość żołądka aby aury niezdrowej w niego nie naciągnęły...

... Choćby dziesięć domów na dzień (jak to jest łatwo w miastach) odwiedzała która jejmość kawiarka, w żadnym się nie wymówiła od filiżanki kawy, gdzie ją tylko częstowano; wszędzie zaś tym trunkiem raczyć się damom było we zwyczaju... I dobrze: poki albowiem nie była znajoma kawa, biała płeć dystyngwowana na ranny posiłek używała polewki robionej z piwa, wina, cukru, jajec, szafranu albo cynamonu.... Ale za to po poleweczce unoście domowe same i z goszczącymi na sekret przechodziły się często do apteczki i tam wódeczką mdlącą poleweczkę zakrapiając, po trosze się gorzałką rozpijały i na rozmaite jędze, dziwaczki, chimeryczki, nareszcie na pijaczki ogniste wychodziły. Których defektów rozumu że kawa nie sprawuje, chwalić ją stąd należy i dzięki oddawać temu, kto ją pierwszy do naszego kraju sprowadził, albowiem ona nie tylko białą płeć, ale też i wielu mężczyzn od gorzałki, niszczącej zdrowie i rozum, zachowała... "

Jak wynika z materiał źródłowego wtedy powstał ten  zwyczaj   gościnności kawą mierzonej, którą w niezmienionej formie praktykuje się do dnia dzisiejszego.
Serwując z początkiem lat osiemdziesiątych kawę zalewaną w szklance, goszczącym u nas Francuzom  wywołaliśmy ich ból i zgrzytanie zębów. Szeptali między sobą, że to niesamowite  marnowanie kawy.
Nie rozumiałem tego wtedy, a  dzisiaj sam aby nie urazić gospodarza wolę wypić czarną herbatę niż kawę której drobiny osiadają na zębach.
Nie piętnuje jednak zwyczaju picia takiej kawy, ponieważ kawa ma być przyjemnością, a ilu ludzi tyle poglądów na radość i przyjemność. 
Ponieważ należę do ludzi dbających raczej o posiadane przedmioty, mój poprzedni ekspres towarzyszył mi w dwóch ostatnich miejscach pracy, wzbudzając raczej pozytywne odczucia pracodawcy i sympatię współpracowników.  Korpo nie wymaga takich poświęceń, korpo samo wyposażą biuro w ekspres.
Za to oczekuje od pracowników dużo więcej. 
 
No i na koniec gorsza wiadomość.
Kilka dni po stworzeniu tego tekstu zwariowało mi ciśnienie. Dotychczas trzymane w ryzach przy pomocy regularnie łykanych tabletek, wybrało  wolność jak pies co się zerwał ze smyczy.
Z niepokojem obserwowałem cyfry na ciśnieniomierzu.
Zgodnie ze stereotypem działania ograniczyłem kawę. Nie wykluczyłem, a jedynie ograniczyłem.
Mam nadzieję, że to pomoże. Póki co regularne mierzę, zapisuję, a jak nie uda się go złapać w ryzy to trzeba będzie iść do lekarza, by podniósł dawki leków.
Póki co jest powód do lekkiego optymizmu i tego się trzymam




21 lutego 2025

Trzeba mieć mocną głowę

Do życia trza mieć mocną głowę
Choć niekoniecznie tęgi łeb
Żeby przetrzymać ciągle nowe
Figle płatane nam przez wiek
Dwudziesty wiek, dwudziesty wiek

I choć mamy już wiek dwudziesty pierwszy to słowa piosenki śpiewanej przez Kabaret Elita w dalszym ciągu są aktualne.
Dostępność smartfonów i pęd do pokazywania swojego życia w najciekawszych chwilach powoduje, iż co rusz czytamy w mediach, że oto moda na zajebiste selfie pochłonęła kolejną ofiarę.
Nie dalej niż wczoraj, bez zbędnego wysiłku znalazłem dwie informacje na ten temat
Pierwsza dotyczy 53 letniej Rosjanki któa próbując sobie zrobić zdjęcie z pociągu wychyliła się z wagonu tak bardzo, że nie zauważyła zbilżającej się skały. Resztę podpowie nam wyobraźnia. Kobiety nie udało się uratować

Druga. Na malowniczych wyspach Turks 55 letnia Kanadyjka postanowiła zrobić z bliska zdjęcie rekinowi. W efekcie straciła obie ręce. Czy udało się zrobić zdjęcie życia, agencje nie podały.


Swoją drogą kilka lat temu podano statystki z których wynika, że śmierć z powodu wypadku przy robieniu selfie jest pięć razy częstsza niż śmierć w wyniku ataku rekina.
Choć wydawałoby się, że częste robienie sobie zdjęć to tylko niewinny trend wśród nastolatków, okazuje się, że obsesyjne pstrykanie selfie może być objawem zaburzeń psychicznych. Dowodzą tego badania naukowców, którzy zdążyli już osoby uzależnione od fotografowania nazwać mianem cierpiących na „selfitis”.
Uzależnione bo jak inaczej nazwać potrzebę umieszczania  sześciu swoich zdjęć na dobę na Facebooku lub Instagramie. Wymyślając ekscytującą scenerię,  co rusz ktoś spada z klifu, wypada przez okno czy wpada pod pociąg
Tak więc rośnie długa już ponad miarę lista kandydatów do Nagrody Darwina, czyli w kategorii najgłupszych śmierci.
Ktoś powie selekcja naturalna. Ja generalnie lubię ludzi i uważam że to znak czasów. 
Tu zgadzam się z powiedzeniem Alberta Einsteina, który powiedział : „Obawiam się dnia, kiedy technologia weźmie górę nad stosunkami międzyludzkimi. Świat będzie miał pokolenie idiotów”.
Fajny cytat i godny geniusza, niestety nie ma dowodów na to, że taki cytat z usta Einsteina padł.
Szkoda.
Czyli innym słowy to fejk.. Kolejny "sport" wymyślony przez użytkowników mediów społecznościowych i pewnie temat na nie jeden artykuł.
- Mój boże i to wszystko na jednego człowieka - jak powiedział Kazimierz Pawlak dowiadując się, że w Ameryce ( film się dzieje w latach siedemdziesiątych) było kilkanaście kanałów telewizyjnych do dyspozycji.
Co z tym robić ? Uważać. tu posłużę się innym bohaterem filmowym
W kultowym filmie "Wielki Szu" główny bohater którego gra Jan Nowicki, prowadzi rozmowę o życiu z poznaną w motelu pracująca dziewczyną którą gra Dorota Pomykała.
To dziewczyna która w wolnych chwilach od obsługi klientów analizuje szachową rozgrywkę Spaski - Fisher, a credo Szu brzmi następująco: - Jedź tak jakby wszyscy chcieli Cię zabić.
W tej definicji nie mieści się zaufanie do ludzi i wiara w nich. Sam jestem miłośnikiem rodzaju ludzkiego, który pomimo wszystko obdarzam zaufaniem.  Po bolesnych doświadczeniach jest to  jednak zaufanie z ograniczonym zakresem, a więc powiedzenie Szu  podoba mi się. Idąc tym tokiem myślenia, staram się owo wspomniane powyżej powiedzenie stosować na równi z zaufaniem i miłością.
To trudne, bowiem wychodzi z tego jakiś potworny oksymoron, a ja kluczę tak przez życie, raz w lewo raz w prawo.  Nie będę kłamał, że to nie jest męczące, ale nie nadstawię pośladków w imię tego szlachetnego w końcu uczucia wobec ludzi.
Posypały się ideały. Każdy gra wyłącznie na siebie. Czytam oto takie zabawne zestawienie:
Teraz :
Lekarz ma nadzieję, że zachorujesz
Prawnik, że wpadniesz w kłopoty
Policjant że zostaniesz kryminalistą
Nauczyciel, że urodzisz się niemądry
Rentier, że nie wybudujesz domu
Prostytutka, że się nie ożenisz
Dentysta, że twoje zęby będą krzywe
Mechanik, że twoje auto się zepsuje
Zakład pogrzebowy, że umrzesz.
Czy nie ma już nikogo kto Ci dobrze życzy?
Ależ owszem to Złodziej. 
Tylko on ma nadzieję, że będzie Ci się wiodło jak najlepiej

Słabe to pocieszenie ale jednak.
Miłego weekendu i zamykajcie dokładnie drzwi.

13 lutego 2025

Budka dla dudka ?

W poprzedni piątek dzwonili z Poznania. Mój katalizator został zregenerowany i jest właśnie wysyłany.
- Dobra wiadomość - powiedziałem, chociaż nawet gdyby paczka dotarła do mojego mechanika w sobotę to i tak musi czekać do poniedziałku, bowiem wspomniany fachowiec w soboty nie pracuje. Uzbroiłem się w cierpliwość, dokupiłem pieczywa w wiejskim sklepiku i starałem się nie myśleć o dyskomforcie którego przyszło mi doświadczać. Zauważyłem bowiem niepokojące powiększanie się pustej przestrzeni w lodówce i na półkach w spiżarni. Zaczęło brakować to tego, to owego i w sumie zaczęło robić się kiepsko.
Tłumaczyłem cierpliwie żonie, że przesyłka dojdzie pewnie w poniedziałek. Mechanik zrobi miejsce dla naszego auta i założy zregenerowany katalizator co jest już stosunkowo prostą czynnością.
Nie chcę być poniedziałkowym optymistą, ale wtorek to już pewnie jest murowany.

W sobotę wieczorem  zadzwonił do mnie syn i w niedzielę rano  po raz kolejny pojechaliśmy na stok. Pogoda byłą wspaniała. Lekki mróz i pełne słońce, stok naśnieżony i jak poprzednio umiarkowana liczba narciarzy.
To ciekawe doświadczenie gdy jadąc na kanapie wyciągu masz pod nogami zieloność traw jakby to było już w kwietniu i dopiero pod koniec jazdy wjeżdżasz nad trasę która jest zaśnieżona jak w zimie.

                                                                          
Dobrze się bawiłem i od czasu do czasu pozwoliłem sobie na nieco szybszą jazdę, ale zawsze z respektem do kondycji i dawno nieodświeżanych umiejętności.
W sumie przewróciłem się tylko raz na sam koniec dwunastego zjazdu. Narta ślizgnęła się i aby nie wjechać w oczekujących na wyjazd, po prostu położyłem się na śniegu. To się nie liczy!
Wróciłem zmęczony, ale zrelaksowany i pełen wrażeń.

W poniedziałek odkryłem jeszcze jedną zaletę podróży autobusem. Otóż po drodze mijałem budkę na kształt karmnika.  
To punkt wymiany książek z hasłem jak w tytule, wymalowany na boku przyciągał wzrok przez pytajnik umieszczony na końcu.
To punkt Wędrujących książek. Z okazji Światowego Dnia Książki i Praw Autorskich oraz Międzynarodowego Dnia Ziemi w Wieliczce zostały otwarte budki bookcrossingowe – tzw. Punkty Wędrujących Książek, w których od jakiegoś czasu można znaleźć bezpłatne lektury. Celem ich powstania jest wprowadzenie do obiegu jak największej liczby książek, aby nadać im drugie życie. Inicjatorem i pomysłodawcą akcji jest Mediateka – Biblioteka Miejska w Wieliczce. Projekt został zrealizowany we współpracy z Eko-Wieliczka pod patronatem Burmistrza Wieliczki.
Miałem czas zajrzałem do środka. Ideę tych budek książkowych znałem i nawet w mojej wsi stoi taka jedna przy remizie czyli wiejskim ośrodku kultury.
Niestety, proponowany tam repertuar był mocno ukierunkowany.  W 80% to były książki związane z religią, a to żywoty świętych, a to myśli papieża, a to... Jakby ktoś sprzątał półki w domu.
Odszedłem wtedy nieco zrezygnowany i do budek nie wracałem.
Tym razem w Wieliczce było o niebo lepiej. Dużo ciekawej i różnorodnej literatury
Lubię grzebać w książkach, a że dodatkowo miałem czas,  po chwili znalazłem dla siebie niedużą książeczkę " Rubio" Williama Whartona . Ze stanu książki sądzę, że będę jej drugim czytelnikiem


   

Zasady korzystania z punktu są proste
1. Czynne 24h/7.
2. Czytaj na miejscu lub zabierz do domu.
3. Zabierając książkę włóż inną lub oddaj tę samą po przeczytaniu.
4. Szanuj książki.
5. Wkładaj tylko książki w dobrym stanie.
6. Zostaw też coś dla innych.
7. Nie wkładaj słowników, podręczników oraz nieaktualnych książek.
O tym że nie wszyscy cierpliwie czytają do końca świadczy fakt pozostawienia tam dwóch słowników polsko-angielskich.
Już wiem co zrobić z książkami do którym nie będę wracał. Bardzo podoba mi się ten pomysł.
Oby tylko jakiś menel mentalny nie doszedł do wniosku, że dosyć tego dobrego.  Choć jest to wspaniała forma  dla ludzi gorzej sytuowanych i taka która pozwala by macho wziął książkę nawet w nocy, kiedy kumple nie widzą. Bo w pewnych kręgach obcowanie z książką może być objawem słabości lub obciachu.
Whartona  połknąłem w jedno popołudnie. Przy najbliższej okazji zwrócę do budki podwójnie.

We wtorek nie rozstawałem się z komórką, żeby gdy zadzwoni mechanik  udać się niezwłocznie do niego po samochód.  Kiedy jednak do 16.00 nie miałem wiadomości, zadzwoniłem.
- No przyszedł ten sprzęt - powiedział spokojnie mechanik - W zasadzie to go dopiero rozpakowałem. Będę zakładał jutro lub pojutrze. Będzie na piątek.
Nie wiedziałem, śmiać się czy płakać. Umówiony na naprawę dwa miesiące wcześniej, ponad tydzień w naprawie i końca nie widać.
Dlaczegóż to nie zamontowano mi tego katalizatora ord razu ?
Pewnie są inni równiejsi, którzy czekać nie mogą.
Mimochodem przypomniała mi się scena z warsztatu samochodowego z filmu "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz"

                                                              

To wspomnienie  spowodowało, że zgromadzone ciśnienie uszło. Ja z uśmiechem powiedziałem, że  czwartek i piątek to mam zaplanowane bardzo szczegółowo i nie ma tam miejsca na czekanie.
Obiecał się postarać. Mam nadzieję, że dotrzyma słowa, inaczej rzeczywiście będzie kaplica. 
A propos kaplicy, to w piątek z rana żegnam kolejnego kumpla, który o zgrozo był młodszy ode mnie o całe pięć lat.
Miał wszystko. Własny dobrze prosperujący biznes, nowy związek, nowe dziecko, nowy samochód, nowy dom i tylko zdrowia  stare  i niewymienialne.
Kilka lat walki z chorobą i koniec. Jak to mówią -  nie wszystko można mieć za pieniądze.
Wpada go pożegnać w ten  piątkowy, mroźny jak zapowiadają poranek. 
Znów chwila zadumy i powrót do zapisanego grafika.
I tylko to środowe czekanie. Czekam na telefon od mechanika, a czekanie jak wiadomo jest najtrudniejsze

Posłowie czyli koniec czekania
W środę zadzwonił mechanik z dobra nowiną, auto zostało naprawione. Natychmiast udałem się po odbiór, aby w miarę szybko załatwić ciążąca nade mną  konieczność zapłaty za wykonane usługi.
Póki się nie wypali, nowy katalizator śmierdzi czymś podobnym do zepsutych jajek.  Trzeba by  gdzieś w step, albo choćby odwiedzić teściową. Nie narzekam jednak, ponieważ moja logistyka znowu zaczęła funkcjonować.
           Mówi się, że alzheimer ma taką zaletę iż każdego dnia poznajemy nowych ludzi. Śmiejemy się z tego, ale każdy z nas w skrytości ducha liczy, że jego ominie ta frajda. Póki coraz częściej zapominamy to czy tamto. Najczęściej nazwisko aktora, lub zespołu, rzadziej polityka bo ci głęboko zapadają nam w pamięć. Głęboko nie zawsze znaczy pozytywnie. No więc mamy to nazwisko, mamy go dosłownie na końcu języka  i nie możemy zrobić z tego użytku.
Do czego ten wstęp?
Otóż kiedy dzisiaj przeszukiwałem biblioteczkę w poszukiwaniu książek do budki, zauważyłem w pewnej chwili niezbyt grubą książkę. Domyślacie się po tym wstępie  o zapominaniu, co to było?
Oczywiście  "Rubio" Williama Whartona. Ta sama pozycja którą znalazłem w budce  i którą  jako nowość z taką radością przeczytałem. 
Zapomniałem totalnie, ale podświadomie wyszedł ze mnie inżynier Mamoń ( ten z "Rejsu") który lubił tylko te piosenki które już kiedyś słyszał.

  
 




07 lutego 2025

O tym jak łatwo przyzwyczaić się do dobrego

My starzy ludzie w autobusie
Nie powinniśmy jeździć nim
Lecz nie wybiera ten kto musi
Kto wybrać nie ma w czym
Nuciłem pod nosem tę piosenkę Jacka Kaczmarskiego, stojąc na przystanku  linii  autobusu podmiejskiego. Ze wzrokiem skierowanym tam skąd on powinien przyjechać lub na tarczę zegarka, aby potwierdzić  sobie, że nie jestem jeszcze spóźniony. 
To autobus spóźnił się jakieś dwie minuty, ale posłusznie zatrzymał się na moje  dyskretne machnięcie.
W końcu to przystanek na żądanie,  ja zamachałem raczej tak  jakby to miała być  bardziej prośba. Ot taki nawyk z minionych lat, gdy człowiek bał się kelnera i kierowcy autobusu który mógłby człowieka z pojazdu wyrzucić.
Niebieski autobus zatrzymał się obniżając podłogę, aby wsiadało mi się lepiej. Nacisnąłem guzik od drzwi i te szeroko otworzyły się tylko dla mnie. Tak, byłem jedynym pasażerem oczekującym tego autobusu. Tego i w ogóle autobusu ponieważ tabliczka wewnątrz wiaty pokazywała godziny  odjazdu tylko i wyłącznie jednej linii. Tej linii. 
Wszedłem do środka. Z pewną nieśmiałością  rozejrzałem się wewnątrz i podszedłem do automatu biletowego. Po kilku próbach udało mi się kupić bilet jednoprzejazdowy, uwzględniający zniżkę związaną z wiekiem czyli ulgowy i to za całe 2 złote. Skasowałem go i stanąłem przed wyborem miejsca, bo było w czym wybrać. Godzina 8.48 to dobry czas. Przewalił się już tłum tych co do pracy na 8.00 i tych co do szkoły. Teraz jadą, sądząc po wyglądzie raczej posiadacze biletów ulgowych.
Rozsiadłem się wygodnie, położyłem laptop na kolanach i wyciągnąłem komórkę, by czas szybciej zleciał. Nie zagłębiłem się jednak w jej ekranie ponieważ z ciekawością obserwowałem ludzi wsiadających i wysiadających, migające za oknem krajobrazy jak i lokalizację poszczególnych przystanków.
No i co w tym takiego niezwykłego? Spytacie
No właśnie
Ileż to już lat nie jeździłem autobusem? Od czasu gdy żona siadła na wózku przejąłem całkowicie rolę jej kierowcy. Podróż autobusem czy tramwajem wydawała mi się  w tej konfiguracji niemożliwa. Teraz gdy widzę tę podłogę opuszczającą się ku wygodzie pasażera i oznaczenie, że pojazd przystosowany jest dla niepełnosprawnych, myślę sobie, że to całkiem możliwe. Gdyby jeszcze z mojego zadupia nie wyjeżdżał jeden autobus na dwie godziny. No ale jakąś cenę trzeba zapłacić za widok saren za oknem i szybujących niezdarnie bażantów. 
No więc długo nie jeździłem masową komunikacją, pomijając jakieś jednostkowe kursy na kilka przystanków. Kiedyś skłonność do jazdy komunikacją miejską byłą większa jak i większa była  skłonność do towarzyskich spotkań z udziałem alkoholu. Teraz da skłonność jakby zmalała, a tym samym mniejsza jest potrzeba odbijania biletu komunikacji podmiejskiej. 
Tym razem nie jechałem też na imprezę. Jechałem do pracy. 


Powód ?
W moim samochodzie wysiadł katalizator. Już sama ta informacja mocno mnie zabolała, a informacja o tym ile kosztuje fabrycznie nowy wprost rzuciła na kolana. Pozostała alternatywa w postaci katalizatora regenerowanego. Kiedy pytałem w grudniu, wszystko było proste. Zamawiam towar, kurier przywozi do warsztatu, płacę, kurier odbiera stary i wszystko to kosztuje 30 % ceny fabrycznie nowego.
Tylko, że to było w grudniu. Mechanik umówił się ze mną na początek lutego, bo to i święta i ferie i coś tam jeszcze.
Kiedy odstawiłem auto do warsztatu, okazało się, że nie ma tego typu urządzeń na półce i trzeba zrobić mój. Powoduje to pewną zmianę. Tak więc: wysyłamy katalizator do regeneracji, tam robią go w dwa dni, wysyłają do warsztatu, kurier dostarcza i kasuje należność. Należność dzięki bogu nie zmieniła się.
Czas jedna znacząco się wydłużył. Pisząc te słowa nie liczę na odbiór auta przed weekendem. 
Dotarłem więc do pracy, chwaląc  cenę biletu  i fakt że nie muszę płacić za parkowanie w strefie. To prawie 20 złotych.
Powrotną drogą odwiedziłem  sklep i stragan gdzie dokonałem niezbędnych zakupów na niedzielę. 
Ograniczyłem zakupy do tak zwanego niezbędnego minimum, abym wszystko zmieścił do jednej torby na zakupy. Tu kilka miłych słów na temat małżonki, która umiała sporządzić taką krótką listę potrzeb. Zwykle krótka lista to dwie pełne siaty.
Kiedy już oporządziłem się z pracą i zakupami,  wróciłem autobusem do domu. Dzierżyłem laptop na kolanach, a torba z zakupami leżała na podłodze obok siedzenia.  Poznawszy zasady transportu  nie śledziłem już wszystkiego co dokoła. Skupiłem się więc natomiast na rozmyślaniach jak to łatwo jest przyzwyczaić do dobrego.
Przecież kiedyś w początkach naszego wspólnego, małżeńskiego życia, dzień w dzień jeździłem autobusem dwóch linii do pracy, a po pracy robiłem jakieś zakupy i siatka towarzyszyła mi na co dzień.
Teraz podjeżdżam do sieciowy market i zakupy wprost z wózka pakuję do bagażnika. Przedtem trzeba było tych sklepów odwiedzić więcej. Przed niedzielą kursowało się ze dwa razy dom-sklep-dom.
Postał człowiek w  kolejce do mięsa, do chleba, do mleka, to wracał do domu zmęczony, a i tak przychodziły mu do głowy głupie pomysły, o spotkaniach towarzyskich nie wspominając. 
Bawiliśmy się na całego na przekór linii rządu i partii.
Teraz wygoda zakupów, potrzeby konsumenckie większe, dogodny dojazd, a człowiekowi ciągle coś nie pasuje.
A to tego by chciał, a może tego.
Kiedyś na placu kupowałem skrzynkę jabłek i wszyscy byli zachwyceni, teraz marudzę, ze nie kupiłem owoców kaki, a mandarynki nieco kwaśne.
A pozytywy?
Widziałem takiego mema, z którym się w pełni zgadzam



Tylko czy inflacja to pozytyw? Obśmiewajmy problemy, stają się wtedy mniejsze.
Właśnie teraz kiedy kończę ten tekst, zadzwonili z Poznania, że katalizator zrobiony i wysyłają.
Będzie więc w poniedziałek w warsztacie. Liczę na  odbiór auta we wtorek po południu.
W sumie w tym jeżdżeniu autobusem trochę się jakby rozsmakowałem i tak sobie myślę, że przecież mogę tak pół na pół, raz autem i raz busem. No chyba, że zrobi się ciepło to wtedy bezdyskusyjne wygrywa motocykl.
Jeżdżąc na nim też mogę zrobić naprawdę małe zakupy.
  

01 lutego 2025

To co dla ciebie jest zmartwieniem, dla innych bywa radością

Życie bywa nieprzewidywalne, często nawet przewrotne. Od chwili kiedy na nowo spodobała mi się jazda na nartach i dokupiłem wypasione gogle ( w miejsce 25 letnich), pogoda zaczęła udawać wiosenną. Temperatury sięgają kilkunastu stopni na plusie, a więc trasy na stokach  pokryte są  nie lekko zmrożonym sztruksikiem, ale wodnistą breją. W takich warunkach bardzo  łatwo o kontuzję, albo niespodziewaną kąpiel. No chyba, że zrobimy tak jak mój kumpel który w ramach last minute wykupił 7 dniowy wylot do Andory. Siedem dni w hotelu z wyżywieniem i tylko skipassy trzeba sobie wykupić we własnym zakresie. Przesyła mi więc fantastyczne fotki z Pirenejów lub dla odmiany zdjęcie ze sklepu w towarzystwie 5 litrowej butki ze spirytusem 96% za jedyne 18 Euro. Prawdziwy raj dla narciarzy i nalewkarzy. W końcu Andora to strefa bezcłowa.

                                                 
Wytrzymałem jednak te prowokujące zdjęcia i znalazłem sobie inne zajęcia.
Pojawił się oto w moim domu fachowiec, do poprawy opaski izolacyjnej wokół domu. Kiedyś byłem tym zainteresowany, potem zapomniałem i w końcu wielce zdziwiony jego pojawieniem się.
Obszedł dom wokół, obejrzał i powiedział, że może zacząć od jutra. Jak powiedział tak zrobił.
Na czym polegał problem?
Otóż na etapie budowy domu zaniedbano montażu pewnych koniecznych elementów. Jak na przykład listwy startowej czyli kawałka taśmy aluminiowej która po pierwsze pozwala na równe układanie pierwszych arkuszy cieplenia, a po drugi zabezpiecza  styropian przez gryzoniami. Gryzonie uwielbiają wgryzać się w ten materiał, bawiąc się przy tym jakby były w centrum zabaw Energylandia w Zatorze. Dodatkowo dom obsypany był ziemią, a nie żwirem co ułatwiało dotarcie myszom  niewidoczne dotarcie do tego miejsca. Jednie drobne kulki styropianu świadczyły o tym że coś się dzieje.
Jak się buduje dom dla siebie to można pewne rzeczy kontrolować od początku.  Jak się kupuje z tak zwanej drugiej ręki to można spodziewać się niespodzianek. Niespodzianek które ukryte są przed uważnymi spojrzeniami  na przykład gdzieś pod ziemią.
Bywa.
Doszedłem do tego wniosku gdy już miałem powyżej uszu tej walki ze szkodnikami i to zakłócające sen nocne chrupanie. Moje rozumowanie okazało się słuszne, co potwierdziła odkrywka.
Fachowcy zaczęli kopać, oddzielać, izolować, drenować i zasypywać żwirem, a szło im to nad wyraz sprawnie. Dobra pogoda z pewnością sprzyjała tym pracom. 
Po tygodniu wszystko było zarobione, a więc została już tylko bolesna  chwila zapłaty. Jak wiadomo obowiązuje następująca kolejność : zamówienie, wykonanie, honoracja - jak mówił bohater filmu "Ostatnie takie trio" ( Polecam ten film z bodaj 1975 roku. Jest tam całą skarbnica powiedzonek, Zbigniew Zapasiewicz  w wyjątkowej formie  i młodziutka Joanna Szczepkowska niczym aniołek )

                                                        

Została mi więc po fachowcach kupa ziemi do rozrzucenia gdzieś na działce i wyrwa w portfelu, która wybiła mi z głowy nawet ewentualne nieśmiałe myśli o wyjeździe gdzieś dalej, na narty.
Tak więc to co jest dla jednych tragedią staje się dla innych wybawieniem od kłopotów. Zastanawiam się czasem nad tym jak ten dobry Pan Bóg spełnia wyrażone w modlitwach prośby, kiedy one sobie tak kardynalnie  przeczą ?
Myślę, że teraz rozpocznę nowy etap walki z gryzoniami. Bo walka jak to na wsi, zawsze będzie.
Zainstalowany kilka tygodni temu ultradźwiękowy odstraszacz kun też chyba działa. Worki z segregowanymi odpadami są całe. 
Nie chwalmy jednak dnia przed zachodem słońca.
Tak to nie nudzę się na tej mojej emeryturze, a wręcz przeciwnie. Skrupulatnie zapisuję terminy do kalendarza, może w obawie przed związaną z wiekiem ewentualną sklerozą.
Nie znaczy to, że nie mam czasu na odrobinę głupoty.
Nie uczestniczę aktywnie w mediach społecznościowych, ale coś tam od czasu do czasu zobaczę.
Taki Instagram,  pokazuje życie takim jakim chcieliby go zobaczyć publikujący. Czasem jednak w zalewie twórczości życzeniowej znaleźć można jakaś perełkę. Szczerą i prawdziwą.
Otóż jedna z młodych Instagramerek stwierdziła, że walcząc o faceta który jest singlem toczy się walkę z kilkoma lub kilkunastoma przeciwniczkami. Kiedy zaś walczy się o faceta w związku, walka dotyczy tylko jednej osoby.
Matematyka jest prosta, a szczerość powalająca
Od dawna zastanawiałem się z czego wynika ten brak solidarności kobiecej?
Teraz już wiem. Dziękuję
I jeszcze jedna taka głupotka, bo przecież trzeba czasem upuścić trochę ciśnienia i wyciągnąć kij z dupy


Wyszło na to, że gdyby moja matka poczekała jeszcze jeden dzień dłużej z moim urodzeniem, byłbym Inteligentny. Tak jestem tylko Piękny. Dobrzej jednak, że nie pospieszyła się o dzień bardziej,  bo wtedy wpadłbym w kategorię Alkoholicy
Pomimo tego że urodziłem się w niedzielę to w sumie udało się.  A wam?