Naciągnęła kołdrę na oczy. Sobota, dzisiaj nie idzie do pracy, a obudziła
się jak zwykle dwadzieścia po szóstej. Nie dość że nie idzie do pracy, to
dodatkowo rozchorowała się na całego. Cholerne zatoki zaatakowały zdradziecko. Co prawda dawały ostrzegawcze sygnały, ale ona
je zlekceważyła. Życie w końcu jest po to, aby je przeżyć pełną piersią, nie
czekać i analizować sygnały. W razie
czego mam Ibuprom zatoki – uspokajała samą
siebie. Reklama telewizyjna chociaż wtłaczana zdradziecko, robi swoje .
Od dawna wie, że leki najlepiej działają przy pierwszych
objawach ataku, a tu mamy trzeci dzień. Próbowała przełknąć ślinę, ale pierwsza próba
zakończyła się niepowodzeniem. Zrobiła to na dwa razy, a ostry ból oplótł jej gardło w żelazny
uścisk.
- Nic nie będzie z tego leżenia - poddała się i
wyciągnęła nogi spod ciepłej kołderki.
Różnobarwne plamki stanowiące jakiś szalony wzór na bawełnianej pościeli, zlewały się w jedną tęczową plamę, kiedy odrzuciła
poszwę na bok. Stopami wyczuła ranne
pantofle, w których pewnie zaparkowała. Wstała i szybko wciągnęła na siebie
gruby frotowy szlafrok, który wkładała
zawsze po gorącej kąpieli w późnojesienne dni, kiedy to jeszcze centralne ogrzewanie
nie pracuje na pełną parę. Pozwalał jej zachować to boskie ciepło, wspomnienie
gorącej wody, wspomagane dodatkowo owocową herbatą. Drugie zastosowanie to właśnie stany chorobowe,
które pojawiały się u niej od czasu do czasu. Szlafrok był prezentem od matki, która wręczając jej
pakunek przewiązany czerwoną wstążeczką powiedziała:
- To na wszelki wypadek,
gdybyś musiała pójść do szpitala, albo co.
- To już wolę albo
co. Najważniejsze to szczere życzenia
zdrowia – podsumowała złośliwie, wiedząc jednocześnie, że matka nie miała nic złego na myśli.
Założyła frotowe
poły niczym w prochowcu i zawiązała ściśle
zaciągając pasek. Poczłapała do kuchni
pociągając nosem, który zakorkował się już jakiś czas temu. Zrobił to
tak dokładnie, że oddychała ustami łapiąc powietrze jak wigilijny karp, którego wyciągnięto z wody dla dokonania egzekucji.
Spojrzała na termometr sterczący za kuchennym oknem, wskazywał czternaście
stopni ciepła. Pojawiające się ranne słońce zapowiadało uroczy dzień. Zamiast
jednak na grzybach, sobotę spędzi próbując różnych sposobów uzyskania ulgi w
cierpieniu.
Może mleko z masłem i miodem. Gdy byłą mała dziewczynką, takiej metody używała jej matka do walki z przeziębieniem. A może i z nią ponieważ nienawidziła tego specyfiku całą sobą. Wolała iść do szkoły niż
wypić mleko z tymi obrzydliwymi żółtymi plamami.
Teraz nie miałaby oporów, byleby tylko nastąpiła ulga.
Niestety oprócz mleka UHT, które
rozpierając karton chłodziło się w lodówce, nie miała ani masła, ani miodu.
Podejrzewała, poniekąd słusznie, że margaryna nie działa terapeutycznie. Najważniejsze jest pozytywne
myślenie. Mikrofalówka zadzwoniła informując ją, że mleko jest gorące. Dorzuciła do niego dwie
łyżki kakao i zakręciła łyżeczką. Pierwszy łyk gorącego płynu walczył o drogę przejścia, ale po chwili gardło poddało
się. Siedziała przy kuchennym stole grzejąc dłonie na kubku. Zadziała, musi zadziałać. Rozejrzała się wokół.
Ład i porządek, wszystko na swoim
miejscu. Nic do czego można by się przyczepić. Sama sprzątała, nie miał kto
naśmiecić. Rzecz położona na stole w poniedziałek, leżała tam i w piątek, jeżeli
taka była jej wola.
Zegarek wbudowany
w kuchenkę wskazywał szóstą pięćdziesiąt. Przed nią cały dzień, który wypełni popijaniem ciepłych płynów,
walką o oddech i narzekaniem na swój parszywy los.
Podniosła pokrywę laptopa. Uruchomiła program pocztowy i zaczęła
przeglądać odebrane wiadomości.
Dwa banki walczyły o możliwość zainwestowania jej pieniędzy,
które co miesiąc spływały na jej konto z tytułu
pracy w sektorze narodowej edukacji. Ciekawa jestem w jaki biznes mogą zainwestować
to moje półtorej stówki, które odkładam
z wyrzeczeniem powodującym łzy.
Pan Z próbował jej wcisnąć jakieś audiobooki, które jako polonistka
potępia niejako zawodowo. Wszystkim wiadomo, że tylko kontakt z żywą książką, literami,
zdaniami, kropkami i przecinkami
rozwija. Jak ćwiczyć interpunkcje słuchając tekstu? Co prawda znajomy
powiedział jej, że do właściwego stosowania
interpunkcji potrzebna jest odrobina słuchu muzycznego, ale nie wiedziała do
końca co myśleć o tej teorii. Był i mail,
który pierwotnie umknął jej uwadze: Masz nową wiadomość w serwisie NK. Bezwiednie kliknęła na link i już po chwili
oczom jej ukazał się następujący tekst:
Droga Myszko.
Nie mylę się. Ty
jesteś tą Katarzyną z którą wybrałem się do kina wiele lat temu?
Ja chodziłem wtedy do
czwartej klasy LO w K, a Ty do
pierwszej. Spodobały mi się Twoje długie blond włosy i tak bluzeczka z
kanadyjską flagą. Włosy jak widzę na zdjęciach obcięłaś, nie mam nadziei że
pozostała ta bluzka z flagą. Boże jak ja
wtedy chciałem, abyś nie odmówiła mi tego kina. A Ty zgodziłaś się prawie
natychmiast. Tylko ten film wybrałem nieszczęśliwie. „Nocny kowboj” z Dustinem Hoffmanem i Jonem Voightem okazał być się filmem bynajmniej nie o kowbojach. Bałem się wtedy, co
o mnie pomyślisz?. A po filmie bałem się wziąć Cię za rękę, ale to Ty mnie
chwyciłaś i wielki kamień spadł mi z
serca. A potem te kilka spotkań i brak
zrozumienia, który wygrał. Ja nie umiałem powiedzieć Ci, że Cię kocham. Ty nie do końca pokazałaś mi, że mam szansę. A potem przyszła matura. Kiedy zakwitły
kasztany myślałem już tylko o twórczości Sienkiewicza, bo to był tak zwany maturalny pewniak. A potem otworzył się dla mnie nowy świat, którym
się zachłysnąłem.
Zacząłem studiować
i poznałem dziewczynę, z którą wyjechałem
na koniec świata. To nie był dobry wybór.
To był przypadek, który zemścił
się na moim życiu. Zostałem sam, a wtedy
myślałem o tych naszych wspólnych spotkaniach. Być może nie zabrnęliśmy tak daleko, abym żył
wspomnieniami. Dręczył mnie tylko żal z
powodu zmarnowanej szansy. A teraz pomyślałem sobie, w końcu mamy tylko jedno
życie, a ja nie mam zamiaru żałować do końca życia. Z Twojego profilu wynika, że jesteś osobą samotną, dlatego ośmieliłem
się na ten list. W najbliższą sobotę będę w Krakowie. Jeżeli nie otrzymam od
Ciebie odpowiedzi na tego maila, to i
tak będę czekał w południe, na Rynku, w barze Vis a Vis . Tam gdzie przed wejściem
jest pomnik siedzącego Piotr Skrzyneckiego. Złożę mu uszanowanie, wypiję kawę i
z niepokojem, przez godzinę obserwował będę drzwi wejściowe. Mam nadzieję, że pojawisz się w nich, zadając kłam
powiedzeniu, że nic dwa razy się nie
zdarza i że nie powinno się dwa razy wchodzić do tej samej rzeki. Pamiętaj żyjemy
tylko raz i nie po to by żałować zmarnowanych
okazji.
Krzysztof
Krew uderzyła jej do głowy. Krzyśka pamiętała doskonale. Imponował jej
swoją dorosłością i podejściem do życia.
A zaproszenie do kina potraktowała jak przysłowiowe złapanie Pana Boga za nogi.
Jej pozycja w rankingu poszybowała w
górę. Nie o to jednak szło. Ona naprawdę czuła to kołatanie serca, kiedy czekała na spotkanie z nim, kiedy go
spotykała, a nawet kiedy tylko przechodził koło niej. A potem to się rozpadło,
tak jakoś samo z siebie. Nikt nikomu nie powiedział nic złego, nikt nikogo nie
obraził. Ogień który wybuchł nagle, nagle przygasł. Może nie chciała pokazać że
jej naprawdę zależy, a może po prostu była wtedy tylko młodą głupią gęsią. I nie
dojrzała, a potem już tylko matury. I
głos matki, która mówiła
- Zostaw go, on musi zdać
egzaminy.
Krzysiek egzaminy zdał, a ona pozostała z jakimś żalem do matki. Żalem
zupełnie nieuzasadnionym. Spojrzała na
zegarek- dziewiąta. Boże ale się
zamyśliła.
- Pojdę, pewnie że pójdę. Co mi tam.
- Rany Boskie! Do
dwunastej tylko trzy godziny. Jak ja
wyglądam.
Podbiegła do lustra wypełniającego ścianę w przedpokoju .Ostre światło pokazało ogrom dramatu. Nos
spuchnięty i zaczerwieniony, oczy jak dwie wąskie szparki na dodatek załzawione,
ale włosy to prawdziwa tragedia . Po
wczorajszych inhalacjach straciły swój fason.
Dwie godziny
pięćdziesiąt! Nie marnuj czasu dziewczyno. Żyje się tylko raz.
Szerokim wykopem
zrzuciła paputy w kształcie piesków. Szlafrok
przewieszony na oparciu krzesła wyglądał
żałośnie. Jeszcze skrywał w sobie ślady porannej choroby, bólu zatok i
pieczenia w gardle. Skronie pulsowały, świeża krew napływała jej do mózgu. Presja czasu uwolniła nos, który zaczął pompować powietrze. Powietrze
którego potrzebowała teraz bardzo. I ta szansa
na uczucie, którego potrzebowała bardziej niż powietrza. Gorąca woda spadająca na twarz ramiona i
piersi. Strumienie wody i kaskady niespokojnych myśli. Jak wygląda
Krzysztof po latach? I drugie natarczywe jak katar który minął. Czy te szpilki zgrają się z garsonką? Kieckę
kupiła wczoraj, tknięta jakim dziwnym podświadomym przymusem.
Nie było już bólu, kataru, wąskiego gardła. Były myśli niespokojne, szybujące w
najbliższą przyszłość, niczym piłeczka pingpongowa odbijające się od płyty
krakowskiego Rynku i szybująca w kierunku
spiżowej postaci Piotra S. A nawet
trochę dalej, za Jego plecy, do baru
pełnego wonnej i aromatycznej kawy.
I ta myśl na
podsumowanie. Leczenie jest kwestią
zastosowania odpowiedniego lekarstwa.
Jedenasta piętnaście! – gdzież jest ta cholerna torebka.
***
Torebka leżała pod szlafrokiem. Znalazła ją w ostatniej
chwili. Jeszcze pięć minut poszukiwań i kolejna czwórka odjechałaby bez niej. Zadowolona z odnalezienia zguby, chwyciła za duże plecione uszy i skierowała
się do drzwi. Cofnęła się raz jeszcze,
aby sprawdzić po raz kolejny, czy szpilki pasują do reszty. Pasowały.
Zbliżyła twarz do lustra, aby na koniec
lekko poślinić koniuszek wskazującego
palca i poprawić jeden niesforny
włosek, sterczący niezgrabnie z lewej brwi. A może tak jej się tylko wydawało.
Zdecydowanym krokiem ruszyła do
przystanku tramwajowego. Była trzy
minuty przed czasem, ale w oddali majaczyła już bryła niebieskiego pojazdu,
który sypał iskrami z pantografu rosnąć w miarę zbliżania się. Uff… zdążyła.
Skasowała bilet i usiadła delikatnie na jednym z wielu
pustych o tej porze miejsc. Położyła torebkę na kolanach i spojrzała przez
szybę. Sobota rozkwitała, jesienne słońce
kładło swój południowy blask na dachach kamienic i opadało złocistym
blaskiem niżej i niżej, czyniąc nieczytelnymi
wyświetlacze LCD, coraz popularniejsze wyposażenie wystaw. Spoglądała dalej i
dalej, by w końcu obiec spojrzeniem szerokim łukiem i zajrzeć w głąb siebie,
oczywiście w nie dosłownym tego słowa znaczeniu.
Miała prawie 50 lat. Wyższe wykształcenie i wspomnienia po kilku nieudanych związkach. Raz to ona odeszła innym razem to odchodzono od niej. Nie czuła się jednak porzucona - właściwie to odetchnęła z ulgą po ostatnim odejściu, bo "od zawsze" coś kulało w tym związku. Życie emocjonalne nie ułożyło jej tak jak tego pragnęła. Przypominało raczej amplitudę wzlotów i upadków. Wymyślony ideał, albo nie istniał, albo był niesłychanie trudny do znalezienia. Emocjonalną pustkę wypełniała jej dobra, satysfakcjonującą praca. A przecież nie była brzydka, sama oceniała że można na nią z przyjemnością popatrzeć. Patrzyli więc na nią znajomi i nieznajomi, ale krótki związek oparty wyłącznie na przyjemności jej nie interesował. Na czym polegał problem? No, chyba w tym, że pragnęła zasypiać i budzić się co rano u boku mężczyzny. Koniecznie tego samego mężczyzny. Nie wypożyczać go na parę godzin, by odmierzać z zegarkiem w ręku te szczęśliwe chwile. A potem żyć ze świadomością istnienia innej kobiety, tej prawowitej i sakramentalnej.
Miała prawie 50 lat. Wyższe wykształcenie i wspomnienia po kilku nieudanych związkach. Raz to ona odeszła innym razem to odchodzono od niej. Nie czuła się jednak porzucona - właściwie to odetchnęła z ulgą po ostatnim odejściu, bo "od zawsze" coś kulało w tym związku. Życie emocjonalne nie ułożyło jej tak jak tego pragnęła. Przypominało raczej amplitudę wzlotów i upadków. Wymyślony ideał, albo nie istniał, albo był niesłychanie trudny do znalezienia. Emocjonalną pustkę wypełniała jej dobra, satysfakcjonującą praca. A przecież nie była brzydka, sama oceniała że można na nią z przyjemnością popatrzeć. Patrzyli więc na nią znajomi i nieznajomi, ale krótki związek oparty wyłącznie na przyjemności jej nie interesował. Na czym polegał problem? No, chyba w tym, że pragnęła zasypiać i budzić się co rano u boku mężczyzny. Koniecznie tego samego mężczyzny. Nie wypożyczać go na parę godzin, by odmierzać z zegarkiem w ręku te szczęśliwe chwile. A potem żyć ze świadomością istnienia innej kobiety, tej prawowitej i sakramentalnej.
Kiedyś zalogowała się na paru portalach randkowych ... No dno
kompletne! przynajmniej dla niej Wścieka
ją, jak facet nie rozróżnia pojęć. Nie
chodzi o specjalistyczne wyrażenia, ale
jest pewien zasób słów czy pojęć ogólnych, których wręcz nie można "nie
znać". Życie nawet to wirtualne, nie polega jedynie na dotykaniu się w pewne części
ciała i opisywaniu jak to odczuwa. Oczywiście poza słowem zaje….cie jest jeszcze cała gama słów trafnie oddających
nastroje.
Nie, nie zgadza się ze stwierdzeniem że nie lubi seksu. Ale
dojrzała kobieta nie zaczyna związku od
seksu. Chyba że idzie o sam seks w czystej postaci, ale jej ta akurat
forma czystości nie odpowiadała. We wszystkich przypadkach
potrafi panować nad swoimi popędami. Nie była zimna i wyrachowana , po
prostu wysoko zawiesiła poprzeczkę.
Od pewnego czasu zaczynało dręczyć ją jedno, pojawiające się pytanie – czy nie za wysoko?
Wielokrotnie
zadawało a sobie to samo pytanie :
- Co we mnie jest
nie tak, że wciąż spotykam nieodpowiednich mężczyzn?
Kiedyś w ramach babskiego wieczoru, koleżanka, po drugiej wspólnie opróżnionej butelce wina
stwierdziła, że jej
największym błędem życiowym było to, że w wieku dwudziestu-paru lat nie
"złapała" żadnego faceta na ciążę.
Nie akceptowała takiego rozwiązania. Budować życie na
kłamstwie? Jakże to tak.
Może w imię tych
zasad, herbatę wraz z własnoręcznie upieczonym
ciastem - konsumowała sama...
Nie miała za wielu przyjaciół - nigdy nie miała dla nich zbyt wiele czasu, wolała szeroko rozumiany rozwój wewnętrzny. Ale były ze trzy, cztery dziewczyny, z którymi już od lat utrzymywała kontakty towarzyskie.
Nie miała za wielu przyjaciół - nigdy nie miała dla nich zbyt wiele czasu, wolała szeroko rozumiany rozwój wewnętrzny. Ale były ze trzy, cztery dziewczyny, z którymi już od lat utrzymywała kontakty towarzyskie.
Po co mi to
wszystko??? pozycję zawodową mam
ustabilizowaną, ... jest zdrowa,
sprawna. No może z wyjątkiem tego dzisiejszego drapania w gardle, ale to już
historia.
A może by rzucić to wszystko w diabły i wyjechać gdzieś?
A może by rzucić to wszystko w diabły i wyjechać gdzieś?
Anglia?.... Nie, nie chodziło jej o Anglię jako o kraj, raczej o to, aby
"podszlifować" język
Przewietrzyć szafę, odświeżyć ubrania, zmienić fryzurę, kolor podkładu, może bardziej odważne cienie. Kończyło się
stwierdzeniem - Od jutra.
Spojrzała na zegarek. Zbliżała się dwunasta, a tramwaj linii cztery dojeżdżał do
przystanku - Teatr Bagatela. Stąd tylko parę kroków ulicą Szewską do Rynku, a tam w prawo do chwili, gdy między
stolikami zamajaczy postać Piotra Skrzyneckiego,
z nieodłącznym kwiatkiem w ręce. Ktoś wtyka mu regularnie różę, w wyciągniętą
lekko do przodu dłoń. Nieznośny skowyt
hamulców, a za chwilę terkot rozsuwanych
drzwi, a potem już tylko stukot obcasów o granitową kostkę ulicy Szewskiej. Miała jeszcze trochę czasu,
w końcu nawet wypada się odrobinę spóźnić. To robi dobre wrażenie. Poza
tym jest czas aby uspokoić serce.
Sukcesu tego działania, do końca jednak nie była pewna.
Spojrzał na zegarek - minęła
dwunasta. Raczej bardziej z
przyzwyczajenia niż z potrzeby, bowiem hejnał z Wieży Mariackiej wypełnił dobrze znanymi dźwiękami całą przestrzeń Rynku,
tego Rynku. Wonna i aromatyczna kawa sprawiała
mu czystą przyjemność. Od czasu kiedy
lekarze zdiagnozowali u niego nadciśnienie
dodawał do niej mleko, ponieważ uważał,
że taka
mniej szkodzi. Z mlekiem czy bez,
ale zawsze bez cukru. Upajała go ta
gorycz lekko złamana mlekiem, jak gdyby wciągał życie ostre i gorzkie, złagodzone
od czasu do czasu drobną przyjemnością. Taką jak ta, która być może przydarzy
się już za chwilę. Za szybą przechodzili ludzie, pojedynczo, parami bądź całymi
grupami. Niektórzy wykorzystywali ostatnie takie ciepłe dni, by pożyć za pan brat z historią. Inni mający
tą historię na co dzień, tędy właśnie
przebiegali korzystając z najkrótszej drogi do pracy, z pracy, czy jeszcze gdzie indziej.
Przyjdzie czy nie przyjdzie. Nie dostał odpowiedzi na mail. Wszystko jednak
odbyło się tak szybko. Jego przyjazd do
kraju, pobyt w Krakowie, czy w końcu szalony pomysł powrotu do przeszłości. A może to miasto przeładowane historią i tym
co było, skłania do powrotu do wspomnień, młodości, albo wspomnienia szaleństwa.
Chociaż miał obawy co do efektów, nie obwiniał się o ten pomysł. Zresztą już
dawno przestał się obwiniać. To inni obwiniali go a wszystko, no może bardziej
inna, ale czy to ma znaczenie? Nie odbijał piłeczki by unikać odpowiedzialności. Uważał, że coś nie wyszło. Ot po prostu płomyk był za
mały, a dmuchanie by nie wygasł było zbyt rachityczne. I to z każdej ze stron.
Być może istotną przyczyną była emigracja. Może problemy ze znalezieniem pracy,
może w brak wzajemnego wsparcia. Może, może , może. Stało się. I kiedy przyjechał do kraju, tak desperacko rzucił się na przeszłość. Do
czasów i ludzi z którymi był naprawdę szczęśliwy. Nie tworzył wielkich planów,
nie budował zamków na piasku.
Minęła Piotra, wzięła głęboki
oddech i pociągnęła szklane drzwi.
Ostrożnie weszła do środka i chociaż w lokalu było jasno, odczekała chwilę jak gdyby oczy przyzwyczajały
się do ciemności. Rozejrzała się wewnątrz lokalu. Jak teraz wygląda Krzysztof ?. Pamiętała tylko
te długie ciemne włosy noszone na modłę zespołów rockowych, koszulę mocno rozpiętą pod szyją, na której spoczywał
naszyjnik z kolorowych koralików. Zgodnie
z opowiadaniem, naszyjnik pamiętał
Woodstock, na którym był
ktoś z jego rodziny. I te jeansy
i…. I na co jej teraz ta wiedza? I jak
teraz wygląda Krzysztof? . Zdawała sobie sprawę ze swego zagubienia. Stan ten
trwał jednak tylko ułamek sekundy, ponieważ siedzący przy stoliku po lewej
stronie mężczyzna poderwał się. W ręku
trzymał czerwoną różę. Ucieszyła się, że
problem spadł jej z głowy. W końcu to On widział jej zdjęcia na NK.
Banalna ta róża -
pomyślała równocześnie, ale zaraz zgasiła się sama - Nie
psuj Kaśka tego co się jeszcze nie
zaczęło.
Podeszła do
stolika, wyciągnęła rękę na powitanie.
On ujął ją w swoją ucałował . Podał różę,
a następnie odstawił krzesło, aby mogła
usiąść.
Była zdenerwowana, bardzo zdenerwowana. Zapomniała
właśnie od czego miała zacząć, a przecież
projekt rozmowy budowała już pod
prysznicem.
- Pięknie wyglądasz Muszko - powiedział Krzysztof.
- Ty też jesteś w
porządku – odwzajemniła komplement.
Kelner przyniósł zamówioną kawę.
- To już moja druga. Mam nadciśnienie, a nie potrafię sobie jej odmówić.
Opowiadaj Myszko, co robiłaś przez te wszystkie lata –
zadając pytanie, Krzysztof rozsiadł się wygodnie.
Opowiedziała mu swoją historię, skupiając się na
kwestiach zawodowych. Relacje osobiste skwitowała jednym zdaniem.
- A poza tym jestem, jak to się teraz mówi - singlem. Nie jest to
do końcu mój wybór, po prostu nie ułożyło się.
A ty jak sobie radzisz ze swoim
życiem?
- Ja też jestem, jak to się mówi singlem. Od pół roku jestem
singlem. Wcześniej miałem żonę. Poznałem ją na studiach, pobraliśmy się i natychmiast
wyjechaliśmy do Kanady. Ona skończył swoje studia, a ja błąkałem się pomiędzy
myciem wieżowców, naciąganiem kabli energetycznych. I zbieraniem soku
klonowego. Żona robiła karierę, ja
zostałem na tym samym etapie. I chociaż bardzo dobrze zarabiałem, gdzieś
zginęło porozumienie i wspólne cele. W
końcu rozeszliśmy się. Ona wyjechała do Ottawy, a ja zostałem w takiej małej
dziurze, jakich tam pełno. Zbieram się w sobie, staram stanąć na nogach.
W ramach autoterapii przyjechałem dom
kraju, w którym żyłem naprawdę bez
problemów.
- A pamiętasz to nasze wyjście do kina? - Zmienił temat.
- Boże jak mi było głupio z powodu wybranego filmu. Cały
czas o prostytucji i to na dodatek
męskiej. Bałem się co sobie o mnie pomyślisz.
Niepotrzebnie -
odpowiedziała – byłam tak dumna z tego,
że wybrałeś się ze mną do kina, że zupełnie nie zwracałem uwagi na film.
On był najmniej istotny. Zresztą czy był
wtedy jakiś wybór w kinach?
- A potem szliśmy trzymając się za ręce. Wspominam to
czasami – uśmiechnęła się
- A ja coraz częściej. Bałem się Ciebie dotknąć, dobrze że byłaś
odważniejsza. Wiesz ja wtedy byłem naprawdę zakochany. Tylko miłość przyszła w
złym czasie. Starzy cały czas ględzili o
maturze i konieczności nauki. Poddałem się
i poszedłem z prądem. A potem
studia i zakręciło mi się w głowie od tej wolności. A potem …
co było potem już mówiłem.
- Co robisz w Krakowie? –
zadała pytanie zmieniając temat.
- Jakiś rok temu zmarła moja ciotka i o dziwo zapisała mi mieszkanie, w starej kamienicy, na Kazimierzu. Co prawda nie
udało mi się być na pogrzebie, ale w
końcu trzeba załatwić sprawy spadkowe. Będę w Krakowie przez najbliższy tydzień. Na
tyle obliczyłem niezbędny czas.
- Spotkałeś się już z kimś z ogólniaka?
- Nie. Nie planuję tego,
bo co ja im powiem ? Że mi się rozwaliło życie. Że nic nie dokonałem przez tyle lat?. A może jak się zbiera sok z klonów? Nie dziękuję. Konfrontacja z ludźmi sukcesu nie jest mi
potrzebna. Wystarczy że widzę na naszej
klasie te ich wypasione bryki i wielgachne chałupy. Dziękuje - Nie.
- Nie popadaj w depresję.
Widziałam te ich samochody. Część to
zdjęcia w przypadkowym tle. Właściciele domów i samochodów nawet
nie mają pojęcia, że to tło zmyślonych historii.
Wraz z rozwojem rozmowy
zauważyła, że zamiast narzekać na
swój los, prowadzi swoistą terapię dla
Krzysztofa, któremu naprawdę brakuje
bratniej duszy.
Czuła się dobrze, coraz lepiej. Jej problemy stały się
takie miałkie dalekie i nieistotne.
Problemy Krzysztofa ważne i jakoś bliskie. Do kawy dołączył kieliszek wina, później drugi.
Krzysztof snuł swoją opowieść, a kiedy
doszedł do metody pozyskiwania soku z
klonów w kanadyjskich lasach, rozległ się dźwięk hejnału.
- Którą to już
mamy - spytał spoglądając na zegarek.
- Boże już trzecia. Jak ten czas leci. Rozmowa z Tobą to prawdziwa przyjemność
- Słuchaj Muszko , czy przyjmiesz zaproszenie na obiad? Rozgadaliśmy się, a pora obiadowa?
Zgodziła się bez
zbędnej zwłoki.
- Znasz jakieś fajne miejsce?
Znała. Kilka kroków dalej, włoską knajpkę, prowadzoną
przez rodowitych Włochów.
Wyszli z lokalu. Szli obok siebie jak wtedy, po kinie, wiele lat temu. Uśmiechnęła się do siebie. Nie trzymali się za ręce, ale dzień dopiero się rozwijał.
Co przyniesie wieczór?
Któż to wie?. Postanowiła nie budować
planów. Niechaj życie snuje się swoim rytmem. Rozwija się niczym wełna z kłębka. Czy z
odwiniętej wełny wystarczy na rękawiczki, kamizelkę czy cały sweter? Czas pokaże.
***
Spiżowy Piotr
żegnał ich tym samym bezruchem, którym łaskaw by ł ich przywitać. Tylko kwiat w
dłoni, po kilku godzinach bez wody, zgiął się w pałąk. Kwiat konał w
popołudniowym słońcu wrześniowej soboty. Spacer nie trwał długo, chociaż odnalezienie
wejścia do lokalu dla niewprawnego oka wymagało nieco trudu. Kiedy jednak weszli do środka, poczuli się jak we Włoszech. Właściciel,
rodowity Woch, wraz z całą obsługą uwijali się między stolikami. Ruch i gwar
jak tam panował nadawał południowego charakteru
lokalowi. Spotykała się tutaj cała Europa, pracująca w Krakowie. Byli więc Włosi, Belgowie, Anglicy. Szczególnie
jednak Włosi czuli się tutaj jak u
siebie. Jedli, gestykulując przy okazji na swój sposób, głośno komentując i śmiejąc
się równie swobodnie.
- Jeżeli mam ochotę poczuć się jak we Włoszech, to
przychodzę właśnie tutaj - powiedziała
Katarzyna - dla tej atmosfery i tego co na talerzu.
- Jeżeli jesteś
tu stałym gościem, to co zaproponujesz -
spytał Krzysztof, dając jej w widoczny
sposób prawo do decydowania o dzisiejszym menu.
W tak zwanym międzyczasie, kelner o urodzie sycylijskiego gangstera podał im karty.
- Zapiekany kozi ser jest wspaniały. Na przystawkę będzie znakomity.
Może ma intensywny zapach który nie
wszystkim odpowiada, ale ja lubię sery w
każdej postaci.
Posłusznie
zgodził się na przystawkę
- A później kotleciki jagnięce. Będą z pewnością
rewelacyjne.
Do tego, koniecznie mnóstwo świeżej sałaty z oliwą i
bazylią
- Powinienem dokonać wyboru wina – powiedział Krzysztof,
a jest jakieś które sprawa ci specjalną
przyjemność.
- Tak. Tutaj obok win z
karty są wina z pipy. Zamawiasz ile
chcesz: kieliszek, karafkę. To taka odmienność od sztampowej butelki z
marketu. Te wina tchną małymi włoskimi
winnicami, gdzie rolnicy ręcznie zbierają grona, dokonują uważnej selekcji, a
potem wysiłkiem mięśni ugniatają moszcz,
lokując go w dębowych bekach. Tak sobie
przynajmniej wyobrażam cykl produkcji takiego wina podanego w dzbanie.
- Jesteś
romantyczna - podsumował jej wywód na
temat produkcji win.
- Wiesz że od
zawsze miałam hopla na punkcie najpierw włoskiego renesansu, a później całych
Włoch. Zobaczyć Neapol i umrzeć - to chyba o mnie.
- A Ty
Krzysztof, opowiadaj o tej Kanadzie jak
tam było.
- W sumie nie ma o czym opowiadać, pozostały złe wspomnienia. To moje
życie które chcę odkroić nożem i nie wracać
więcej do przeszłości. Wiesz powiedziałem sobie, że dzisiaj jest pierwszy dzień z reszty mojego
życia. Masz rację ten zapiekany ser jest
rewelacyjny.
- Mieliśmy mnóstwo szczęścia, spójrz wszystkie stoliki są zajęte.
Rzeczywiście cały lokal wypełniony był
dokładnie rozbawionymi klientami. Co
chwilę jakaś para wpadała do środka i z zawodem w oczach opuszczali lokal.
Rozpływali się
w zachwytach nad kotlecikami i sałatkami, popijając winem ze stylowej karafki .
Dzbanek czy
karafka? To takie to i to w jednym.
Wynalazek z jakiegoś włoskiego wiejskiego targu.
Czujny kelner w
odpowiedniej chwili wymienił szkło, tak
że nastrój trwał i nawet się umacniał.
Krzysztof nie chciał mówić zbyt wiele o sobie.
Jakieś ogólniki, jakieś machnięcia ręką. Prosił ją natomiast o opowiadanie o
sobie, o szkolnych znajomych z którymi się spotyka, o pracy, smutkach i radościach.
- Umie słuchać – pomyślała Katarzyna - to rzadka
umiejętność wśród współczesnych mężczyzn.
Pijąc espresso
z odrobiną mleka (tu również zgrała się z gustami Krzysztofa) dokonała
mimowolnego bilansu. Jest szarmancki, liczy
się z jej zdaniem, umie słuchać, nie dominuje. Zaraz jednak wróciła do
rzeczywistości, uciekając od wniosków które
same rodziły jej się w głowie.
I nawet gdy
zamilkli na chwilę, jak gdyby próbując znaleźć temat do kontynuowania dyskusji,
dobrze czuła się w tej ciszy. Nie odczuwała dyskomfortu braku rozmowy.
On przesunął
rękę na jej część stołu i dotknął
opuszkami palców jej dłoni. Nie cofnęła
jej, spojrzała tylko na niego, głęboko jak gdyby z pytaniem.
- Do czego? Do czego
to zmierza.?
Domyślił się
tego i odpowiedział nie pytany.
- Wiesz, nie
chciałbym niczego zepsuć, nie chciałbym zaniedbać jak kiedyś to zrobiłem. Nie chcę się truć do końca życia. Bez względu na to, czy wychodząc
stąd przejdziemy Plantami, a potem każde
w swoją stronę, czy spotkamy się jutro , a może po jutrze i za cztery lata, nie
zaniedbam niczego. Nie puszczę tej dłoni, przynajmniej do czasu kiedy zdecydujesz inaczej.
Nie cofnęła
dłoni. Pozwoliła by oplótł jej dłoń swoją, a ona odwzajemniła ten delikatny, jakże
przyjemny uścisk. Trwali tak chwilę i
nie zwolnili uścisku dopijając ostatni
kieliszek wina.
- Nie wiem jak
jest na górze, ale jeżeli to ciągłość tej soboty którą mieliśmy, to wieczór
musi być również koncertowy. Wybierzemy
się na mały spacer Plantami? - Spytał, będąc pewien pozytywnej odpowiedzi.
Wychodzili z lokalu kamiennymi schodami, stopień za
stopniem, aż w górze zamajaczyło światło dnia.
Weszli do wielkiego przedsionka. On przepuścił ją przodem, na chwilę uwalniając jej rękę.
Wyszła na ulicę,
on zaraz za nią. Nagle jakaś siła
pchnęła ją w bok. Zatoczyła się szeroko wpadając prawie na wystawową szybę,.
Jakiś facet podtrzymał ją gdy upadała.
- Policja!!!
- Na ziemię
kurwa! Na ziemię! - słychać było krzyk.
Ubrani na czarno faceci w
kominiarkach ciasno otoczyli Krzysztofa, rzucając go na bruk. Jeden z nich przycisnął Krzysztofa kolanem, przystawiając mu broń do pleców.
- Rusz się a
nie żyjesz !!! .
Na zaciągnięte
do tyłu ręce założono kajdanki. Z obu stron ulicy podjeżdżały policyjne
radiowozy, migając niebieskimi kogutami. Zatrzymały się tak, że zamknęły miejsce zdarzenia. Zauważyła jeszcze jak podnoszą go z ulicy i
wrzucają w otwarte drzwi policyjnego wozu. Wskoczyli za nim do środka i auto odjechało
tak szybko jak się pojawiło.
- Pani pozwoli że pomogę - powiedział podając jej
rękę jakiś mężczyzna. To On uratował ją przed zderzeniem się z wystawową szybą.
Teraz pomógł podnieść się ze stopnia, na
którym bezwiednie usiadła, nie mogąc zapanować nad emocjami.
- Pani pozwoli, Komisarz Michał Dobrowolski z Policji. Proszę wybaczyć
to nagłe zajście, ale tylko w ten sposób mogliśmy dorwać się do Pana Z. Jeszcze
raz przepraszam za stres. Zgłosi się do Pani nasz funkcjonariusz, aby spisać formalne zeznanie. Mogę Panią odwieść do domu. Tam za rogiem stoi mój samochód.
- Nie dziękuję.
Przejdę się, tego mi chyba teraz najbardziej potrzeba. Może mi Pan powiedzieć,
o co chodzi z tym aresztowaniem, jak z
gangsterskiego filmu?
Tego Pani nie
mogę powiedzieć, bo to tajemnica
prowadzonego śledztwa, a sprawa jest rozwojowa.
Z. obserwowaliśmy od dawna i on chyba czuł, że grunt zaczyna palić mu się pod nogami. Pani miała być tą cichą przystanią.
Odwróciła się
od policjanta i poszła przed siebie, w samotny spacer krakowskimi Plantami.
W głowie
kłębiły się tysiące myśli, Jedna zabijała drugą, a ta następną. Gdzieś z boku
mijali ją ludzie.
Musiała
sprawiać dziwne wrażenie, bo ludzie oglądali się za nią. Nie dbała jednak o to w tej chwili. Pewne rzeczy
przestały być istotne. Nie pamięta jak
długo snuła się wzdłuż parkowych alejek. Zapadł już zmrok i trwał nawet dość długo, gdy z otępienia wyrwał ją widok jakiejś rzeczy
leżącej na ziemi. Podeszła bliżej ,uliczna latarnia doskonale oświetlała to
miejsce. Na bruku leżała mała, czerwona rękawiczka z włóczki. Musiała stanowić zabawkę dla psów, ponieważ
była mocno wystrzępiona. Dwa palce całkowicie rozsnuły się w bezładną kupkę, luźno leżącej wełny.
- Nie wystarczyło
tego nawet na rękawiczkę – pomyślała gorzko.
W gardle poczuła
narastający ból…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz