Tak dokładnie to nie wiem jaka to była
formacja. Faktem jest to, że mundur pasował jak trzeba. Bluza
panterka, spodnie w taki sam wzór i wszystko jasne jak jasne były
buty wojskowe. Zdziwiłem się nawet że znaleźli tak mały rozmiar
na mnie. Kawa z mlekiem to kolory południa. Zdecydowanie dalej niż
południowa Europa.
- Co ja tu kurde robię ?
Rozejrzałem się nerwowo dokoła
dopinając równocześnie szeroki, parciany pas wokół bioder.
Tak prawdę powiedziawszy to wybierałem
się na jakąś konferencję do Irlandii, a może nawet do samej
Anglii. Szczegóły jakoś mi się rozmyły. Pamiętam tylko, że
sprawdziłem pogodę panująca na wyspach brytyjskich i postanowiłem
zabrać ze sobą parasol.
- Jaki parasol? - Zadałem sobie
pytanie i równie szybko na nie odpowiedziałem. Jak to jaki? Duży,
solidny i czarny. Angielski jednym słowem. Drugim słowem, jedyny
jaki posiadam.
Nie zmieścił się do walizy a więc
wcisnąłem go za pasek spinający bagaż.
Z tym parasolem to tak jakby wybrać
się do Francji w berecie. Te błędne jak się okazało wyobrażenia
o Francji porzuciłem po pierwszej wizycie.
Ponieważ nie byłem dotychczas na
Wyspach, przeciętnego anglika postrzegałem jako gentlemana w
meloniku na głowie i z dużym czarnym parasolem w ręce.
- Jeszcze sobie narobisz problemów z
tym parasolem – powiedziała żona oglądając bagaż
- Gdzie?
- Choćby w samolocie.
Kto by jednak słuchał żony w chwili
podenerwowania przedwyjazdowego.
O dziwo, nie zarejestrowałem żadnym
problemów ani na lotnisku ani w samolocie. Po prostu zabrali mój
bagaż, pozostawiając mi jedyny kłopot, który polegał na
odnalezieniu swojego fotela.
Ponieważ nie gustuje w wyspiarskich
przyprawach, pozwoliłem sobie tylko na jedną lub dwie whisky, które
sączyłem patrząc przez owalne okienko samolotowe.
Budynki w dole stawały się coraz
mniejsze i mniejsze a potem stawały się tak malutkie że zyskały w
końcu statut nieistotnych. Na samym końcu chmury przysłoniły mi
całkowicie widok na ziemię rodzicielkę.
Może tych szklaneczek było więcej
niż trzy? To całkiem niewykluczone, gdyż powtórna rejestracja
rzeczywistości zaczęła się dopiero na lotnisku.
Tu dostaliśmy te mundury
- Niczym do paintboola – pomyślałem.
Takie było pierwsze skojarzenie i nie
opuściło mnie ono nawet wtedy, gdy po dopasowaniu pasa,
ustawialiśmy się w kolejce do broni. Małe automatyczne pistolety,
niczym nie przypominające strzelb z kolorowymi kulkami, jeden po
drugim znajdowały nowych właścicieli. Rozpoznawałem wśród nich
współpasażerów mojego lotu.
Wszystko szło płynnie aż do czasu
gdy to ja stanąłem naprzeciw wydającego broń oficera.
- Name ? - spytał z angielska żołnierz
- Relski – odpowiedziałem
natychmiast i najwyraźniej jak mogłem. Odniosłem przy okazji
wrażenie że chwilowy problem z wyraźną dykcją mam już za sobą.
- Antony? - zadał dodatkowe pytanie
- Yes – powtórnie potwierdziłem
swoje dane ciesząć się że ktoś mnie w tym całym bałaganie zna.
Facet pochylił się i spod biurka
wyciągnął czarny, długi, angielski rzec by można parasol.
Podał mi go bez słowa i zaraz
krzyknął w tłum
- Next !
Spojrzałem na rączkę.
Charakterystyczne zarysowania od razu uświadomiły mi, że to mój
parasol. Ten sam który zabrałem dla ochrony przed angielska pogodą.
Temperatura panując wokół oraz
wspomniane kolory mundurów sugerowały inny niż deszczowy klimat.
Poza tym wszyscy trzymali w dłoniach karabiny, co chyba nie przyda
się do spacerowania po londyńskim City.
- A Ty co tam chowasz za sobą? –
spytał jakiś wysportowany i krótko ostrzyżony młodzieniec.
- Parasol – powiedziałem nad wyraz
spokojnie i naturalnie, nawet nie bardzo denerwując się za to
„tykanie”
- A na huj ci parasol na pustyni?
- Tajemnica wojskowa – odpowiedziałem
szybko i równie szybko zmyśliłem – a może to jest parasol
atomowy ?
Chyba zaskoczyłem tym mięśniaka bo
odwrócił się bez słowa i z zapamiętaniem kontynuował ładowanie
i rozładowanie magazynka.
- Parasol atomowy, też masz Antoni
pomysły.
Otworzyłem czaszę i równie szybko ją
złożyłem. To było tak jakbym potarzał czynność repetowania
broni. W tej samej chwili przypomniał mi się fragment filmu
„Indiana Jones i ostatnia krucjata”. W tej to scenie Sean Connery
będąc na plaży otwiera i zamyka parasol, powodując wzbicie się
całego stada mew które wpadają w śmigła niemieckiego samolotu,
powodując jego katastrofę.
Jeszcze raz otworzyłem czaszę i wtedy
wpadł mi w oko napis na metce wszytej do środka.
„A. Tom Parasole - wyrób i naprawy”
No proszę z tym atomowym parasolem to
wcale nie przesadziłem.
Zaraz, zaraz, wróć. Jaka pustynia?
Gdzie my w ogóle się wybieramy?
Łapałem przechodzących za rękawy
powtarzając to pytanie.
- Gdzie my jesteśmy?
- Na misji jesteśmy. - odpowiedział
ktoś po polsku - Na pokojowej żeby nie było.
- Na pustyni?
- Na pu- sty- ni ! - widocznie
poirytowany, wysylabizował mi odpowiedź.
- Zbieramy się do wyjścia! – ktoś
wydał komendę i wszyscy zaczęli formować dwuszereg.
Ze stu facetów z małymi
automatycznymi karabinkami i jeden z dużym czarnym parasolem.
Otwarły się drzwi wejściowe. Oczom
moim ukazał się bezkresny piasek pustyni i niebo tak niebieskie,
że mogłoby się stać wzorcem bezchmurnego nieba, przechowywanym w
Sevres po Paryżem.
Orientalny obrazek zaburzyła
natychmiast seria z karabinu maszynowego.
- Co to ? - krzyknął mój sąsiad.
Zaraz też usłyszał chóralną, nie
dającą spokoju odpowiedź :
- AK 47, ulubiona broń naszego wroga.
Przy strzelaniu wydaje charakterystyczny dźwięk.
No to jestem w domu. Znam na pamięć
ten film – puknąłem się w czoło.
Nie był to jednak film Clinta
Eastwooda i nie siedziałem w ciepłych paputach przed telewizorem.
W tym spektaklu przyszło mi
uczestniczyć osobiście.
- Ty z tą umbrellą wypierdalaj na
koniec - mięśniak wydał komendę którą wykonałem bez
sprzeciwu. Wcześniej zdobyłem się nawet na żart do sąsiada
- Nie wiem jak ty, ale ja rzeczywiście
wypierdalam.
Tylko najpierw pójdę do kibla. W
końcu na pustyni tak trudno o krzaczek za który można wskoczyć.
Podpierając się złożonym parasolem
niczym kijkiem nord walking szedłem za strzałkami. Mijałem
korytarze, schody. Przechodziłem nawet całe klatki schodowe a dwa
razy skorzystałem z windy.
Kiedy moja potrzeba stawała się
jeszcze bardziej doskwierająca, dotarłem na miejsce.
Jedne drzwi oznaczone wizerunkiem
kobiety a drugie również wizerunkiem kobiety tyle że na wózku.
Drzwi z facetem jednak nie było.
Na cholerę mi to całe NATO, ma nie
kibla dla faceta z parasolem. Dla informacji dodam że nie ma tez dla
faceta bez parasola.
Skąd mi się to NATO wzięło?
Może przez ten szczyt? Na razie
uważałem jednak, że ta niekomfortowa sytuacja to już jest szczyt
szczytów sam w sobie.
Stałem jak ten idiota, przestępując
nerwowo z nogi na nogę. Stałem tam tak samo jak wtedy, kiedy
wylądowałem przed toaletą na basenie w Budapeszcie. Na jednych
drzwiach napisano NOI a na drugich FERFI. I bądź tu mądry gdzie
wejść.
Nie. W Budapeszcie miałem jakiś
dylemat, tu nie mam żadnego. Żaden wybór nie jest dobry.
- Gdzieś Ty miał ten męski kibel ? -
spytałem sam siebie w kierunku gościa, który pokazał mi pierwszą
strzałkę z kierunkiem.
- Miał, miał miał – echo
powtarzało wyrwany fragment mojej wypowiedzi.
Jak to miał? Przecież to echo powinno
powtarzać „kibel, ..el, ..el, ..el
Echo jakby w dupie miało moje uwagi i
z uporem maniaka powtarzało swoje miał, miał, miau, miau. Miauuu..
Otworzyłem oczy, była czwarta
trzydzieści. Na biurku obok łóżka siedział kot miaucząc
żalośnie. Intensywnie domagał się wyjścia z domu.
Wstałem, uchyliłem drzwi balkonowe
przez które kotka natychmiast wymknęła się z domu.
A potem bez trudu odnalazłem te swoje
właściwe drzwi. Nie miałem dylematów typu - wejść czy nie
wchodzić ? Na drzwiach nie było żadnego symbolu.
- Może nie trzeba było pić tego piwa
przed snem – zapytała z troską żona.
- Boże, są chwile kiedy tę troskę
mogłaby sobie podarować, albo chociaż ograniczyć.
- Wstałem bo kot chciał wyjść –
odpowiedziałem krótko.
Przypomniała mi wtedy wypowiedź
mojego byłego przyjaciela z którą natychmiast się zgodziłem
- Całą noc szukałem sobie kibla, a
jak się rano obudziłem to dziękowałem bogu, że go nie znalazłem.
Swoją drogą to co ja wieczorem jadłem
i oglądałem przy okazji?
- Sen mara, bóg wiara – powtórzyłem
by nie zapomnieć starej mądrości ludowej
Kiedy jednak w pracy odbierałem pocztę
e-mail, w oko wpadła mi taka oto informacja.
Zainwestuj w swój parasol
bezpieczeństwa.
Coś jednak z tym snem jest na rzeczy.
A wnioski jakie? Jak to jakie? Najprostsze.
Chyba to już była pora by kupić
Prosta... coś tam czyli wyciąg z pestek dyni i palmy sabałowej.
W końcu o parasol czy to atomowy czy
bezpieczeństwa dbać należy nie tylko od święta.
Swoja drogą, parasol i prostata to
niezła paralela. Z głupimi porównaniami nie miałem jednak nigdy
problemu.