31 marca 2015

Leniuchować, świat całować

- Miałem sen, piękny sen – te słowa przeszły do historii tak samo jak te o kroku człowieka, co to dla niego niewielki a dla ludzkości ogromny.
Ileż ja wykonałem tych małych kroków w życiu i co? I ludzkość zupełnie nie jest mi wdzięczna. Kiedy jednak analizuję przyczyny, wychodzi mi, że problem tkwi w podłożu. Moje było niewłaściwe. Jako rolnik amator wiem dobrze ile zależy od właściwego podłoża.
Ale choć na chwilę chcę oderwać się od pracy na roli, na niwie czy jak kto woli w ogródku. żeby powrócić do snu co na wstępie. Wszystko to nie w związku z ostatnią zmianą czasu i krótką nocką, tyko ze snem w znaczeniu marzeń, bo o to doktorowi Kingowi przecież chodziło.
Nic nie robić, nie mieć zmartwień
Chłodne piwko w cieniu pić.
Leżeć w trawie, liczyć chmury,
Gołym i wesołym być.

Nic nie robić, mieć nałogi
Bumelować gdzie się da.
Leniuchować świat całować,
Dobry Panie pozwól nam.

Pan Bóg nawet by pozwolił ale żona to już niekoniecznie.
- Trzeba będzie jeszcze przed świętami...,
- Już pora by zrobić....
- Spójrz jakie to zakurzone po zimie....
Skąd my to znamy? Z życia znamy, z życia panie dobrodzieju.
U mnie nie jest to wymuszanie, to tylko delikatna sugestia by odwrócić kolejność pewnych czynności. Sam nawtykałem sobie kiedyś do głowy, że wolność to uświadomiona konieczność, bo z nudów otworzyłem Hegla. No to mi się musiało naprawdę nudzić.
Teraz popierdzielam z aeratorem czy glebogryzarką (bo w tym roku jeszcze nie strzygłem trawy) po ogrodzie, cedząc przez zaciśnięte zęby
„I am free.. Oh, Oh, I am free” *
Najbardziej smakuje mi zimne piwko w okresie koszenia łąk. Wtedy kiedy chowam kosiarkę na zimę do garażu, znika mi gdzieś chmielne pragnienie.
Gołym choć w innym znaczeniu też mi nie wolno być bo cały czas słyszę.
- Dzisiaj idziesz w tym samym swetrze do pracy? Ja ci go kiedyś schowam, albo wyrzucę – małżonka artykułuje groźby, w moim mniemaniu prawie karalne.
To jednak dobrze, że prawie robi wielką różnicę.
Bo po co zmieniać zestaw jeżeli jeżeli czysty i bez uszkodzeń ? To drugie to może z wyjątkiem takiego małego fragmentu przy rękawach, ale moim zdaniem to ślubna wyolbrzymia.
Karawana jedzie dalej więc i ja robię swoje. Karmię się marzeniami, a dzisiaj zauważyłem w poczcie mailowej, że ktoś się chce ze mną swymi marzeniami podzielić. Tak przynajmniej wyglądało to na początku.
Miałem przyjacielu marzenie...
Wiesz jakie? - Zarabiać pieniądze i nic przy tym nie robić..”
Jak w piosence, tylko tam nie potrzeba było kasy. Zastanawiam się skąd ta poufałość na początku listu? Sam mam niewielu przyjaciół. Z wyboru.
I prawie się ono kolego spełniło …
Prawie, jak w reklamie czyni wielką różnicę. Teraz kolega? I kolega u mnie nie zostaje się tak od pierwszej linijki.
Niemieccy uczeni stworzyli program do gry na giełdzie”.
Niemiecki to sugeruje, że solidny. Poczułem próbę manipulacji moim umysłem. Błysło światełko ostrzegawcze.
Ten program to sztuczna inteligencja, która analizuje rynek i podejmuje tylko prawidłowe decyzje..
Tylko prawidłowe!”
A wydawało mi się, że taki elektroniczny mózg podejmuje decyzje logiczne.
Niestety gdy w grę wchodzą pieniądze nie zawsze opłaca się robić to co powszechnie uważamy za logiczne.
Człowiek potrzebuje snu, jedzenia a maszyna wręcz przeciwnie. Program przez 24 godziny na dobę śledzi notowania i analizuje rynek...Gdy tylko dostrzega możliwość pomyślnego działania - handluje i przynosi zysk...”
Prawie w to uwierzyłem, ale jak napisałem - prawie czyni wielką różnicę.
W przypadku gdy analiza budzi wątpliwości - program nie dokonuje kupna na giełdzie..”
Na logikę rodzi się pytanie - To gdzie wtedy kupuje?
Rozumiesz??? - On podejmuje tylko 100% pewne operacje na giełdzie!
Inwestujesz 100-500 euro i wracasz do swoich zajęć..
A program zarabia na ciebie...”
Rozumiem, Ich verstehe. Może być i verstehe.
Nie podają skąd wziąć i gdzie wrzucić do maszyny kasę ani za ile trzeba kupić ten solidny niemiecki program. W cenie programu tkwi pewnie sekret tego maila do mnie.
Spiesz się póki handel przy pomocy programów nie jest zabroniony.”
Powiało mi kodeksem, a już się łamałem.
Chcesz zarobić?”
Przydałoby się chociaż nie mam wielkiego parcia w tym kierunku.
Spiesz się!”
Uczyli mnie dłuższej wersji – spiesz się powoli.
No panie Stanisławie Kowalski, Przykro mi ale ja się na to nie załapię.
Zasoby finansowe nie pozwalają na inwestowanie, natomiast jako tako idzie mi gospodarowaniem tym co regularnie ( dzięki Bogu ) spływa na konto.
A propos konta. Uwierzyłem ostatnio, że powinienem zmienić hasło do konta. Ba, powinienem robić to regularnie, wykorzystując wszelkie nietypowe znaki z klawiatury.
Lata świetlne nie zmieniałem zestawu liter i cyfr, to się i złamałem.
Nowe, wypasione hasło zablokowało mi przy trzecim użyciu możliwość wejścia na konto, ponieważ co się później okazało, klawiatura informatyka zmieniła mi się na klawiaturę maszynistki i trzy razy wpisałem jakieś głupoty.
Niezbędna okazała się wizyta w banku i dwie kolejki. Kocham internetowe banki bo omijają mnie tłoki sali operacyjnej, ale jak mus to mus.
Po odstaniu w pierwszej kolejce dowiedziałem się, że te sprawy załatwia się gdzie indziej. Gdzie indziej było dobrze ukryte i nie ja jeden odstałem swoje na próżno.
Nie będę opisywał kontaktu z pracownicą, bo banki powodują alergie z pewnością nie tyko u mnie.
W efekcie konto działa i pozostaje tylko czekać na regularne wpływy. W zasadzie nie wiem dlaczego używam liczby mnogiej skoro przelew dostaję z jednego źródła.
Przecież nie mówi wzwody tylko wzwód. Od pewnego czasu jestem tego prawie pewien.
Przedtem byłem człowiekiem czynu , teraz jakby więcej czasu na śledzenie subtelności języka.
W zasadzie to powinno się mówić erekcja, ale kto tak mówi?
Nikt tak nie mówi. Nasz niekonsekwentny język, aktem erekcyjnym nazywa coś całkiem
innego.
Może i dobrze, bo wyobrażacie sobie sytuację w biurze, przy porannej kawie. gdy jeden z kumpli chwali się drugiemu.
- Skorzystałem z pięknych okoliczności przyrody i tego, że żona obudziła się dobrym nastroju by odbyć odbyć z nią akt erekcyjny.
Że nie ma takich rozmów? Oczywiście że są. Te najciekawsze mają miejsce w damskiej toalecie.
Faceci nie mają aż tak dużej fantazji więc oczekują od partnerki po wielokroć tego samego.
Tutaj dochodzę do wniosku, że męskie zamiłowanie po wielokroć do tego samego, spowodowało konsekwencję w ubieraniu tego samego swetra.
Użyję tego argumentu przy następnej przepychance o sweter.
Albo i nie. Żona podczytuje tego bloga więc pewnie nie będę musiał tego powtarzać. Z drugiej jednak strony, skłonność do powtarzana leży z kolei w naturze kobiecej.
Panowie, ileż to razy usłyszeliście od swojej kobiety – powtórz to kochanie (z naciskiem na powtórz) i to bez względu na to jak bardzo staralibyście się za pierwszym razem.
Nie zamierzam jednak budować na tych faktach żadnej filozofii. Pomimo kiepskiej pogody
trzyma mnie bowiem w objęciach druga zwrotka cytowanej na początku piosenki
Nic nie robić, mieć nałogi
Bumelować gdzie się da.
Leniuchować świat całować,
Dobry Panie pozwól nam.**



24 marca 2015

Nowe słowo na g

Kiedy dzisiaj rano, codziennym zwyczajem zasiedliśmy do porannej kawy, żona podniosła kubek do ust ale po chwili odłożyła go stół, nie upijając nawet kropli.
- Myślałam, że życie na wsi w jakiś sposób nas ograniczy i zablokuje rozwój. Do dziś pamiętam przecież jak moja bratowa powiedziała, że musi mieszkać w Krakowie bo ma tu okazję ocierać się o prawdziwą kulturę. Mieszkała zaś w dziesięciotysięcznym uzdrowisku.
- Teraz przecież mieszkamy bliżej domu kultury niż wtedy gdy codziennie wdrapywaliśmy się na nasze krakowskie trzecie piętro, bez windy – dopowiedziałem, nie do końca rozumiejąc intencje małżonki.
- Zmierzam do tego – odgadła moje myśli – że w ostatnim okresie poznałam tyle nowych słów jak
areator, wertykulator. Wczoraj doszła do tego glebogryzarka. Te pierwsze dwa kojarzyły mi się bardziej z lotnictwem niż wsią, ale oglądanie glebogryzania wzbudziło mój entuzjazm.
- U mnie to była euforia – dokonałem stopniowania naszego zadowolenia.
W trakcie artykułowania naszych zachwytów, kawa osiągnęła temperaturę. Możliwe stało się jej picie, więc oddaliśmy się przedłużeniu, żona swojego entuzjazmu a ja euforii, delektując się wonną i aromatyczna kawą.
A wszystko to, poza kawą, za sprawą ostatniego weekendu.
W sobotę zawitał u nas teść mojego syna, w towarzystwie siostry i psa rasy labrador. Było to pierwsze takie psie spotkanie. Zwierzęta merdały ogonami, kręciły tyłkami i posikiwały z entuzjastycznie. Najpierw nieśmiało ale z upływem czasu coraz chętniej oddawały się zabawie. Pies jest starszy od naszej suki o jakieś pół roku i cięższy o pięćdziesiąt procent. Jak na faceta przystało, nie wykorzystywał swoich atutów i był wobec naszej młodej kobiety nad wyraz delikatny. Wszystko by było dobrze, gdyby w trakcie poznawania swoich charakterów i ciał, pies nie naruszył jakiejś strefy erogennej suki. Wtedy chodziło już tylko o zabawę w tatę i mamę.
Na tę zabawę nie było zgody i zwierzaki zostały odseparowane.
Nie, nie jesteśmy bez serc, tylko dopiero tydzień temu skończyły się „te chętne dni” naszej suki.
A jak coś źle obliczyliśmy?
- Zobaczysz jutro ją będzie bolała głowa – stwierdziła żona
- Może nie. W końcu zwierzęta trochę od ludzi się różnią – wygasiłem temat
Co ma jednak ból głowy do glebogryzarki?
Już wyjaśniam. Oddałem się pokusie niewalczenia z prądem w trakcie lania wody, a prąd jak to zwykle bywa, zaniósł mnie na meandry seksu. Wyłażę już z szuwarów i wracam do sedna.
Korzystając z pięknej pogody uruchomiłem wertykulator i z entuzjazmem zacząłem pastwić się nim nad trawnikiem. Wycinałem symetryczne rowki z lewa na prawo i ze wschodu na zachód.
Co chwilę opróżniać musiałem kosz w którym lądowała wyszarpana trawa, suche pędy i drobiny ziemi.
- A cóż to Pan Panie Antoni kosi jak trawa taka mała? – zapytała zaraz zza siatki sąsiadka, która lubi być we wszystkich sprawach dobrze poinformowana.
Uprzejmie poinformowałem ją, że to naprawdę nie jest to na co wygląda.
Cieszę się, że nie muszę prostować jej innych podpatrzonych wyobrażeń.
Oddawałem się tej czynności gospodarskiej do południa ze względu na to, że było ciepło jak i dlatego, że chciałem by było ładnie. Uroda trawnika po tym zabiegu była dyskusyjna ale teren wokół sprawiał wrażenie czystego i zadbanego. Nacięcia w trawie były symetryczne i regularne.
- No to lecisz z robotą – ocenił teść mojego syna.
- No, jeszcze nie przekopałem ogródka – zanegowałem swoje wyjątkowe wysiłki - Kompost leży od zeszłego roku. Muszę się zabrać za to zaraz po niedzieli.
- A może chcesz glebogryzarkę? - spytał nagle – Ja jej nie używam już od dwóch lat i przy moim zdrowiu nie zapowiada się na to bym ją jeszcze kiedyś odpalił.
- Glebogryzarkę mówisz ? – starałem się przeciągnąć moje udawane, niezbyt wielkie zainteresowanie.
- Mała, spalinowa, niewiele używana, w sam raz na twoje grządki
- Mógłbym się nad tym zastanowić - powiedziałem, chociaż w duszy mi grało – Yes, yes, yes.
- Nie dalej jak w środę mówiłem, że taka maszyna to by się przydała. Nie mam jednak kasy by kupować maszynkę na każdą okoliczność.
- No to kiedyś ci ją podrzucę – obiecał.
Wytrzymałem tylko do południa w poniedziałek. Co prawda teść nie odbierał telefonu, ale wtedy kiedy już straciłem nadzieję oddzwonił.
- Słuchaj, czy ta oferta z soboty jest dalej aktualna? - zapytałem.
- Na glebogryzarkę? Oczywiście
- A czy zamiast fatygować Ciebie, mógłbym po nią sam podjechać ?
- Kiedy mógłbyś być
- Za pół godziny
Byłam w przeciągu dwudziestu pięciu minut.
A potem jadąc z maszyną w bagażniku, nagiąłem kilka ograniczeń szybkości.
Już w domu uznałem, że obiad to strata czasu. Byłem jednak tak głodny, że zjadłem coś na szybko.
Poza pompowaniem małych kółek, czyszczeniem świecy i zalaniem baku, nie miałem wiele roboty.
Trochę poszarpałem za sznurek zanim silnik Briksa -Strattona odpalił. Najpierw nierówno aby z czasem uspokoić obroty. Rzuciłem się na działkę jak szczerbaty na suchary. Najpierw nieporadnie, ale za każdym nowym metrem przerzuconej ziemi, coraz sprawniej.
Euforia zakończyła gleborozgryzanie.
Popracowałem jeszcze trochę maszyną na sucho, a to włączając a to odłączając wirujące noże.
W kwadrans uporałem się z powierzchnią, na którą przy tradycyjnej łopacie potrzebowałbym całego popołudnia.
Suka przestała też obszczekiwać urządzenie, które zamarło w ciszy tak jak stało, na skraju ogródka.
- Jest fajnie,
- Dzwoń do teścia – podpowiedziała Maria.
- Marku, maszyna działa. Uruchomiłem ją i już mam obrobiony ogródek.
- Ty naprawdę jesteś chytry na robotę. Podziwiam i trochę zazdroszczę entuzjazmu. Ciesze się jednak, że prezent jest trafiony.
- Zostaję na noc - zdecydowała teściowa - a jutro od rana sadzę dymkę. Tak pulchnej ziemi nie miałam od dawna.
Ta euforia trzyma mnie i dzisiaj, tylko nie wypada mi dzwonić do darczyńcy by mu jeszcze raz podziękować.
Swoja drogą, ostatnio cieszą mnie takie proste rzeczy jak skopana działka.
Ale to chyba dobrze?

18 marca 2015

Chińczyk na Madagaskarze

Nie, nie będzie to konkurencja dla wpisów Vulpiana. On sam jest dla mnie autorytetem w kwestiach Chin, gdzieżbym więc śmiał? To tekst o zwyczajnej sobocie na podkrakowskiej wsi, ale po kolei.
W ostatnią sobotę zostaliśmy zaproszeni na przyjęcie urodzinowe. Niby nic szczególnego poza tym, że jubilatka kończy właśnie sześć lat. Chciało by się w domu rodzinnym, ale w dorosłej rzeczywistości trwamy z powodu jakiegoś spisku starszego syna, który razem ze swoją szanowną małżonką zwlekają z dziećmi. A zegar tyka: tyyk, tyyk, tyk, tyk, tyk.
Cóż ja mogę? Mogę stać w drugim lub trzecim rzędzie i narzekać. Robię to i owszem ale narzekam po cichutku, bo to w końcu ich życie. Pytanie tylko brzmi - Czy kiedy dojdą do wniosku, że życie w tej formie nie ma sensu, nie będzie ciut za późno na zmiany. Bo zegar tyka nie tylko nam starym.
Wracając zaś do małej sąsiadki bo to ona świętowała, rzuciliśmy się do Internetu, żeby zobaczyć czym bawi się ta kategoria wiekowa.
Odrzucając koniki Pony i jakieś nowoczesne, nieznane nam już bohaterki, postawiliśmy na rozwój wybierając gry logiczne.
Na każdym pudełku jest kategoria wiekowa – moja żona podzieliła się ze mną wiedzą świeżo zassaną z sieci – Nie będziesz miał problemu z wyborem.
Odłożyłem szlifowanie stalowej konstrukcji i siadłem do auta. Wpadłem do marketu i mijając sklep z grami dla starszej klienteli, wszedłem do kolorowego sklepiku, pełnego pudeł i pudełeczek.
Zabawki, głosił neon nad wejściem kolorowo mrugając.
Chciałem napisać, że to taki tęczowy sklep, ale symbol porozumienia Boga z ludźmi tak się teraz kojarzy, że staram się unikać tego porównania.
- Łatwo wymyślić, trudniej zrealizować - pomyślałem sobie przewalając pudełka z lewa do prawej a potem odwrotnie.
Gdzie tu te zwykłe warcaby czy chińczyk, o którym to grach wspominała matka jubilatki, przy okazji jakiejś rozmowy?
Brak doświadczenia spowodował, że dopiero po jakimś czasie odnalazłem pudełko z napisem „Madagaskar Chińczyk”
- Gdzie Rzym a gdzie Krym? – powiedziałem do siebie, dochodząc do wniosku, że znów poruszam się po grząskim gruncie porównań.
W każdym bądź razie, przedział wiekowy się zgadzał, sześć do dziesięciu lat. Cena już mniej. Myślę, że zwykły poczciwy chińczyk byłby znacznie tańszy bo bez konieczności opłat licencyjnych dla producentów animowanego hitu „Madagaskar”.
Tylko czy wypada teraz meldować się na przyjęciu z poczciwymi prezentami?
Chyba, że jest to poczciwy Mercedes, lub poczciwy diament bo te są prawdziwymi przyjaciółmi kobiet, to wypada.
Kupując grę, postawiliśmy więc na rozsądną nowoczesność.
Sześć lat to wiek kiedy jeszcze wagę wartości skaluje się inaczej, ot jeden lizak, jeden rower, jeden do jednego.
Życzenia, kolorowa torba z kolorowym pudełkiem i krzyk zachwytu.
- Madagaskar !
- I chińczyk przy okazji- dodałem skromnie.
Tu zyskaliśmy uznanie starszej części rodziny.
- Chińczyk dalej mocno się trzyma – stwierdziłem w powitaniu z obecnymi już przy stole z tortem, dziadkami. W końcu większość z nich to pedagodzy.
Nie pierwsze to nasze spotkanie z dziadkami co to są prawie w naszym wieku. To pogłębia poczucie naszej krzywdy z powodu synowskich zaniechań, ale impreza taka jak kinderbal nie jest w końcu po to by się smucić.
Całkiem miłe popołudnie, a dokładnie półtorej godziny, bo to i pies sam został w domu z kotem, a i poczucie przyzwoitości mamy.
W trakcie dzielenia się tortem, przy urodzinowym stole zauważyłem młodego człowieka (chyba młodszego od mojego Młodszego) w popielatej bluzie z dużym orłem na piersiach.
- Słuchaj Ryśku – zwróciłem się do jednego z dziadków – ostatnio takiego orła widziałem na piersiach Natalii Siwiec i wtedy czułem się jednak nieco większym patriotą.
- Ja też, ja też – sąsiad potwierdził mi swój stosunek do godła – Tylko po co się ona potem tak rozgadała?
- No właśnie – spijaliśmy sobie zgodę z dzióbków i tylko posiadacz bluzy wiercił się nieco nerwowo. Co rusz poprawiał materiał, szarpiąc pióra dumnego ptaka w lewo i w prawo.
Wróciliśmy do domu, który okazał się całkiem niezrujnowany, pomijając zsiekaną w drobny mak szczapkę przeznaczoną do rozpalania kominka. Nie ma więc o czym mówić.
Reklamy kłamią, a suka dorośleje. Pierwsze trudne dni już za nami a było ich w sumie coś koło dwudziestu jeden. To całe trzy tygodnie
Nadspodziewanie spokojne tygodnie bo okazało się, że nasza chata z kraja nawet dla wiejskich burków.
Raz tylko trwoga zajrzała nam w oczy, gdy za siatką sąsiadów pojawił się Diego, pół rottweiler a w połowie Ch. W. C. (Ch.. wi co). Ten zerwawszy się z łańcucha, opróżnił kocie miski u sąsiadów i nagle spotkał się oko w oko z naszą panienką. Co prawda to było oko od siatki, ale zawsze.
Pojadł, popił, może by i poswawolić wypadało – pomyślał pewnie, choć nie mam pewności czy ten wiejski burek zna słowo swawolić. Na pewno było to prostsze określenie.
Suce nie przeszkadzała składnia jego myśli, w końcu co chłop to chłop. Wyginała się w tę i tamtą stronę.
- Spójrzcie na tę zalotnicę – zawołała babcia, będąc pewna, że metr pięćdziesiąt siatki uchroni cnotę naszej bokserki.
A wtedy pies skoczył na kompostownik i okazało się, że od naszej suki dzieli go tylko jeden skok.
Wszystkim zrzedła mina i kiedy już wydawało się, że niezbędna będzie ekspresowa wizyta u weterynarza, pies wykonał skok.
Nie do dziś wiadomo że są chwile w życiu facetów, kiedy przestają myśleć mózgiem wykorzystując do tego celu całkiem inny organ.
Chyba z tego powodu Diego skoczył zwinnie i bez wysiłku za siatkę, ale do sąsiada z boku.
Cnota naszej suki została ocalona a ja popełniłem znowu cytat z literatury, przyznając mu słuszność.
Już był w ogródku już witał się z gąską.
Gąska zawiedziona, długo nie chciała odejść od siatki.
- Och ty zalotnico ! – powtórzyła już całkiem spokojnie moja teściowa.
Udało się. Termin u weterynarza na przełomie kwietnia i maja pozostał niezagrożony.
Potem już będzie można spokojnie podchodzić do psich wizyt.
W niedzielę zamówiłem obrzeża ogrodowe przez Internet, a teraz śledzę ich podróż po Polsce.
Z Rzeszowa do Katowic, z Katowic do Krakowa.
Szedł do nieba, wstąpił do piekła. Po drodze mu było.
Co ja mam cholera z tymi powiedzeniami.
Biorąc pod uwagę miłość do wina i nieudaną ostatnią dietę, rośnie ze mnie kolejne wcielenie Zagłoby.
Taki cytatożerca.

12 marca 2015

Na co jesteś gotowy dla dobra związku? Spokojnie, tego niezawodowego

Jaka jest różnica między orgazmem a sarkazmem?
Naszło mnie takie pytanie i konsekwentnie postanowiłem sobie na nie odpowiedzieć.
Dochodzę do wniosku, że różnica pomiędzy tymi dwoma pojęciami nie jest aż tak wielka, zwłaszcza jeżeli pod uwagę weźmiemy orgazm udawany.
Ileż to trzeba by przy okazji jakiegoś harlequinowskiego „Sześćdziesięciu dłoni Browna”
przeczytać takie na przykład słowa:
Sam wzniósł się na wyżyny i trwał tak ta grani uniesienia, odkładając jeszcze na moment tę chwilę gdy wszystkie jego zmysły w jednej chwili eksplodują. Od dobrej chwili docierały do niego wyraźne sygnały, że fala namiętności zaraz uderzy o brzeg z drugiej strony.
W tej grze gdzie niczym dwie fale nadchodzące z różnych kierunków, tuż przed uderzeniem w piasek plaży walczą jeszcze chwilę ze sobą by w na koniec pełni złączyć się ze sobą w jedno, wielkie, pierwotne uderzenie.
Moc tej masy morskiej piany obejmie za chwilę we władanie kawał plaży. Piasku pomieszanego z kolorowymi muszlami i większymi kryształkami kwarcu w których załamują się promienie zachodzącego słońca. Posiąść we władanie i połączyć się w jeden wielki pierwotny żywioł z którego powstają za chwilę nowe fale i bardziej bogate w muszle piaski słonecznych plaż.
Tak samo Sam dążył do tego podpatrzonego w naturze zawłaszczenia. Do tego zjednoczenia które eksploduje serią kolorowych doznań  i w końcu spokojem zaspokojonych pragnień.
Na chwilę przed tym tym uderzeniem do uszu jego zmysłów dotarły jakieś fałszywe tony.
Wiedział już, że to wszystko to stało się jedną wielka nieprawdą a jego partnerka posunęła się do oszustwa.
Nie czuł w tej chwili wstydu z powodu niespełnienia. Przerabiał takie rzeczy w przeszłości, nie był w końcu nowicjuszem i sztuce ars amandi i kalkulował ryzyko. Był wkurzony o ten fałsz ze strony partnerki. Fałsz przypudrowany namiętnością, modnym makijażem i krwistym lakierem paznokci.
Wkurzał go ten udawany orgazm, który w jego uszach był czystym sarkazmu.
Orgazm, sarkazm cynizm i nihilizm przypomniał sobie Woody Allena * cytując w odwrotnej kolejności
Ze też teraz pomyślał o Woodym Allenie.
No i można tak jeszcze z pięćset stron z zapożyczeniami albo i bez.
Biorąc pod uwagę to co napisałem powyżej, zrozumiecie chyba, że nie wybieram się do kina na lansowany jako „porno dla mamusiek” 50 twarzy Greya.
Jak widać, ja nie muszę już w żaden sposób pobudzać swojej wyobraźni. Ona bez tego co rusz mnie zaskakuje.
A w telewizji co rusz jakaś wychodząca z sali kinowej para stwierdza, że przyszła tu by się czegoś poduczyć. Ponoć tych dwóch godzin wycisną jakieś dwadzieścia minut konkretów.
Co z ta wiedzą robić gdy statystyczny stosunek w naszym kraju trwa zdecydowanie poniżej dziesięciu minut?
Mówią uczyć się choćby od diabła. Już widzę te diabelskie kajdanki, pejcze, obroże i lateksy, schowane jak to mówią „na pawlaczu” w przedpokoju. Bierzmy pod uwagę nasze realia, gdzie spora część młodych małżeństw mieszka w małych mieszkaniach, razem z rodzicami lub teściami. W zasadzie to jest jeszcze gorzej bo z rodzicami i teściami do kupy. To co dla jednej ze stron jest bowiem jedynie upierdliwą matką dla drugiej strony jest już koszmarną teściową.
Wyobrażam sobie reakcję takiej matki - teściowej, która wróciła wcześniej z kina, bo podarowany przed młodych bilet na film (z nadzieją na dwugodzinną samotność) nie przypadł jej niestety do gustu. Wyrwała więc teścia z kinowego fotela w środku mafijnych porachunków i narzekając na mrok sali kinowej wróciła do domu. Wpada do sypialni młodych by wyrazić swoje niezadowolenie miałką fabułą filmu a tam.... Widzi swojego jedynaka upiętego w kajdanki, ze skórzaną ćwiekowaną obrożą na szyi.
Ten wyraz oburzenia matki i zazdrości w oczach ojca jest po prostu bezcenny. Za bilety młodzi mogli zapłacić za pomocą karty płatniczej.
Tyle nasze realia, a tymczasem, jak to mówią - na zachodzie bez zmian.
Producenci idą za ciosem i kompletują obsadę do dalszych części filmu.
Najlepiej skomentował to według mnie (a pewnie i nie tylko) Marek Raczkowski, w Gazecie. pl
- Dla tych którzy nie umieją czytać, w kinach jest już filmowa wersja 50 twarzy Greya stwierdza człowiek z branży.
- A co z tymi którzy nie umieją liczyć? - pyta dziennikarka
- Dla nich przygotowywana jest telewizyjna wersja – Wiele twarzy Greya. **
Wiele?
Wiele to moja ulubiona liczba - mówi Isaac Davis bohater Allenowskiego „Manhattanu” żeby pozostać w temacie i przy tym samym Mistrzu.
Na koniec zachowam się niczym „pinda siedząca z paprotką” i powiem
- Wszystkim wybierającym się do kina życzę dobrego odbioru


*)W "Przejrzeć Harry'ego" (1997) druga żona pisarza Harry'ego Blocka (Allen) psychiatra Joan (Kristie Alley) krzyczy na niego: - Całe twoje życie to nihilizm, cynizm, sarkazm i orgazm. Na co Block odpowiada spokojnie: - Z takim sloganem mógłbym nawet wygrać wybory we Francji.





05 marca 2015

Pomiar narodowy

Uwaga! Wulgaryzmy i temat drażliwy.
Czytasz na własna odpowiedzialność.

Narodowy test wiedzy historycznej i ekonomicznej był. Był test z polskiego i matematyki. Wszystkie one odbyły się z dumnym dodatkiem w tytule – Narodowy.
A co w narodzie jest najważniejsze ? Ja osobiście mogę wypowiedzieć się w imieniu symbolicznej połowy czyli męskiej części
Co jest istotne dla wojowników, którzy udają się na polowanie i z ustrzeloną zwierzyną wracają do domu? Tu gdzie przy żarze domowego ogniska kobiety oprawią i przetworzą upolowane stworzenie.
Wielkość łuku ?
Prawie dobrze, ale chodzi wielkość penisa. W końcu penis to też sprzęt par excellence łowiecki.
Czasy się zmieniają. W domach brak ogniska, a jedzenie podgrzewa kuchenka mikrofalowa lub indukcyjna. Coraz częściej to kobiety wybierają się na polowania, ale mit wymiarów siedzi w głowach facetów i ma się dobrze.
Przykładem może być jeden ze współczesnych polityków młodego pokolenia, który o mało co nie zademonstrował swego atrybutu przed kamerami paparazzi.
Badacze lub jak chce prasa uczeni z Institute of Psychiatry w King's College London oraz South London and Maudsley NHS Foundation Trust ( sama nazwa powala na kolana) opublikowali na łamach „British Journal of Urology” wyniki swoich badań w tej kwestii
Uczeni wychodząc ze słusznego skądinąd założenia, że panowie lubią zawyżać rozmiar swojego członka sami wzięli sprawy w swojej ręce. Znaczy to ni mniej ni więcej że sami zabrali się do pomiarów.
Pomiar dokonywany był w dwóch wersjach w stanie spoczynku i wzwodu.
Okazuje się, że przeciętny penis ma w stanie spoczynku 9,16 cm długości oraz 9,31 cm obwodu, zaś w stanie erekcji 13,12 cm długości oraz 11,66 cm obwodu.
A co owymi osławionymi 7 calami?
Tylko 5 proc. mężczyzn ma w stanie wzwodu członka o długości 16 cm i tylko 5 proc. panów ma 10-centymetrowego penisa w stanie erekcji. Uczeni nie zauważyli zależności między cechami fizycznymi, tj. rozmiar stopy i wzrost, a długością penisa.
Co ważne: pomiar wykonywany był od kości łonowej do czubka żołędzi, bez wliczania długości napletka. Obwód mierzy się u podstaw penisa lub w połowie jego długości.
Dobrze, że mówią o metodzie mierzenia bo sam słyszałem komentarz po takich wymiarowych przechwałkach
- Dwadzieścia może i jest ale mierzone razem z kręgosłupem.
Cyfry padają, ważne zaś by nie pomylić jednostek miary.
Siadły nam nastroje? Gdzie tam. Przecież badania wykonywano na Brytyjczykach, a u nich, tam w tym wyspiarskim klimacie może być różnie. Nie od dziś wiadomo, że prezerwatywy produkuje się w trzech wielkościach azjatyckiej europejskiej i afrykańskiej. 


Jeden z brytyjskich ministrów, w latach osiemdziesiątych, publicznie skomentował azjatyckie wymiary prezerwatyw, czym wywołał gniew przedstawicieli narodu dumnych japońskich samurajów. Na nic zdały się późniejsze przeprosiny, uraz pozostał, bo nic nie boli faceta bardziej niż kpiny z jego najbliższego przyjaciela.
Wracając zaś do badań, nie powinniśmy podpinać się pod ich wyniki tylko dlatego, że należymy do wspólnoty europejskiej. W końcu tradycja zobowiązuje, a my cały czas żyjemy w poczuciu historycznej wielkości. A są do tego powody.
Działał na wyobraźnie hrabia Fredro opisując staropolskie zwyczaje i takież wyposażenie. Cytuję:
Ch... Tadeusza mierzył jedenaście cali,
Gruby jak ręka w kiści, twardy jak ze stali,
Zahartowany w trudzie, co rzadko się kładzie
Zdobny w dwa wielkie jaja, jak dwa jabłka w sadzie.
Koniec cytatu.
Niesieni na skrzydłach historii nie pozwólmy by Anglosas pluł nam w nasze ego. Zróbmy narodowy test, narodowy pomiar długości.
Już widzę rozmach tej akcji. Te zachęty w mediach.
„Zmierz penisa gdy ci zwisa”
I żeby trzymać się tego nurtu konsekwentnie
„Drugie mierzenie gdy rozbudzone przyrodzenie”
Możliwości są, w końcu to nie ja jestem copywriterem.
Byle tylko wszyscy właściwie zrozumieli cel akcji.
- A pan też pod siedemnastkę? - Standardowym pytaniem z przychodni Jan Maria został powitany w wąskim korytarzu osiedlowej przychodni.
- Ja? No nie wiem, w zasadzie to jest mi wszystko jedno. Wszystko mi wisi a w telewizji zachęcają żeby wtedy zmierzyć penisa. Mierzyłem w domu ale to nie pomaga bo dalej mi wisi wszystko.
Nie rozumiem tej terapii, ale ja coraz mniej z tego świata rozumiem, może dlatego jestem taki zniechęcony
- Bo drogi Panie nie idzie o terapię a o prawdę. Prawda zaś jest najważniejsza. Dopiero zacznie panu wisieć jak prawda wyjdzie na wierzch i okaże się, że znalazł się pan poniżej średniej. Średniej krajowej.
- Już jestem poniżej średniej krajowej z zarobkami a wie pan jak to wpływa na komfort życia. Pomimo wszystko Pan mnie jednak zbyt surowo i niesprawiedliwie ocenia.
- Bo widzę, że Pan w takich małych butach chodzi. Ponoć rozmiar butów i długość nosa mają jakieś przełożenie na wielkość Wacusia.
-To najlepiej obdarzenie przez naturę byliby górale zbyt dużych kierpcach
- Ci w luźnych butach to oszuści a nie ch..grzmoty.
- Ogólnie to przesądy są. Takie same przesądy jak to, że kobiety z tendencją do zarostu nad górną wargą mają niespożyty temperament.
- Znaczy się, pod nosem? To akurat prawda – odpowiedział nieznajomy.
- To akurat sugestia, ale gratuluję – z odrobiną zazdrości wyrzucił z siebie Jan Maria.
- Wracając do tematu. No to potrzebne są dwa pomiary, na luzaka i taki na sztywno.
- Jak w takiej przychodni robią to drugie mierzenie?
- Może dają skierowanie do profesjonalistki.
-Tak własna żona może być w tym temacie nieobiektywna.
- No i to nawet możliwe, że we dwie strony. Mam pytanie, czy to skierowanie do profesjonalistki jest dotowane z NFZ?
- Niech Pan Arłukowicza spyta. Ministra od zdrowia i samopoczucia społecznego.
- Mnie się wydaje, że trzeba dopłacić dla dobra nauki. Dobrodziejem naukowym był pewnie ten biznesmen co to w lokalu „pomiaru długości i sprężystości” zostawił za weekend duża bańkę. W prasie o tym pisali.
- Tam też w pakiecie postawili mu diagnozę – idiota.
- Ale do średniej to trzeba wielu pomiarów. Miarki rozgrzeją się do czerwoności.
- Powiedz mi Pan, czy to mierzenie to nie jest jakiś idiotyzm sam w sobie?
- Przecież od tego Panu nie ubędzie
- Ale też mi nie ubędzie. To na co to?
- Wie Pan to polityka?
- Polityka???
- Polityków zawsze interesowały penisy. Kto ma jaki?
- Fakt i pewnie dlatego dość powszechnie mówi się, że oni to się na ch..u zanją.
- Pan zawsze taki bezpośredni?
- Bo widzi Pan, określenie penis nie zawsze pasuje do kontekstu
- Rzeczywiście z penisem to zdanie rzeczywiście brzmi ch..jowo.


Inspiracja tekstem z Dziennika.pl