Nie idzie mi bynajmniej o element
bluzy, zaciągnięty mocno na oczy i wzbudzający nawet w moim
przedziale wiekowym lęk przed nieznanym. Idzie o znane, które
przyjąłem bez lęku. Kilka dni temu zawitała w naszym domu nasza
przyjaciółka z Francji. Przyjechała razem ze swoją siostrą by
między innymi w tę ostatnią kwietniową niedzielę, razem z
Polakami dzielić radość z wyniesienia na ołtarze naszego rodaka.
Zawstydziła mnie tym trochę, bo my tutaj po polsku albo wpadamy w
amok, albo z centymetrem mierzymy zasługi,próbując oddzielić te
polityczne od religijnych. Awantura z sejmowych korytarzy przeniosła
się w media i jedyna moja nadzieja w tym, że ona umie po polsku ale
raczej słabo. Nie chcę się tutaj stawiać po żadnej ze stron
okolicznościowego konfliktu, ale podziwiam tę ich czystą radość
bez odrobiny ideologii. My Polacy wszystko chyba musimy unurzać w
polityce.
Póki co jestem skazany na zmianę
godzin oraz nazw posiłków, bo wiadomo gość w dom Bóg w dom, a
dodatkowo historycznie to my Polacy mamy do Francuzów dziwną
słabość. Poza tym niewielu już pozostało takich których z
czystym sumieniem nazwać możemy przyjaciółmi, a ta przyjaźń
trwa już trzydzieści lat. Nasza przyjaciółka przyleciała
samolotem i na lotnisku wynajęła samochód którym via Katowice
przyjechała na moją wieś pod Wieliczkę. Dlaczego przez Katowice?
Bo zaraz za lotniskiem źle sobie skręciła na rondzie i nim dotarła
do niej świadomość błędu, minęła bramki na autostradzie.
Spytacie dlaczego nie skorzystała z nawigacji? Mąż wynajmując
samochód on line nie zaznaczył opcji – „nawigacja” bo
wymagało to dodatkowej opłaty. Taka drobna oszczędność, ale
oszczędnością i pracą ludzie się bogacą, nasz przyjaciel jest
zaś niesłychanie pracowity. W samej firmie samochodowej też
nastąpiły jakieś zmiany, bowiem zamiast Clio podstawiono jej
nowiutkie Reanault Captur. Pojazd który na liczniku nie miał
nawet tysiąca kilometrów, pachniał nowością i pomalowany był w
kolorze niebieski metalic z białym dachem. Ten dach to nawet nie był
taki biały, bardziej jak kość słoniowa. Samochód zaparkował na
moim miejscu pod wiatą, a ja w sobotę zawiozłem je do Kopalni Soli
w Wieliczce. Dzień wcześniej zwiedzały Sanktuarium w Łagiewnikach,
łapiąc się przy okazji na krótki wywiad w Telewizji Kraków. Tak
to towarzysząca im moja teściowa została celebrytką. Niektórzy
to mają szczęście. Oprócz wizyty w kopalni, nasze Francuzki
zaplanowały sobie wizytę w Wadowicach, gdzie zamierzają przeżyć
tę niedzielę. Aby uniknąć zbytniego błądzenia postanowiłem
wspomóc je swoją nawigacją. Kupiłem ją kilka lat temu i
aktualizuję raz na dwa lata. Robię to lege artis, ponieważ jestem
zwolennikiem poszanowania praw autorskich. A cena aktualizacji
pozwala na moją uczciwość wobec prawa. W tym akurat moi Francuzi
zgadzają się ze mną całkowicie. Kiedy tak montowałem moją
przestarzałą Mantę z nietrzymającym akumulatorem we wnętrzu
nowiutkiego pojazdu, zauważyłem centrum sterowania w postaci ekranu
dość sporego tabletu wkomponowanego w deskę rozdzielczą.
Uruchomiłem go, zaskoczył. Najpierw zagrało radio a zaraz po
chwili odkryłem ikonkę menu w która zaraz wszedłem.
Była i nawigacja. Nacisnąłem palcem
gdzie trzeba i już za chwilę pojawił się ekran nawigacji.
Wybrałem Wadowice i adres. Pokładowy komputer zaplanował drogę.
Zadziałało. Menu było w języku angielskim, ale już po chwili
ustawiłem wszystko na język Asterixa i Obelixa. Oczywiście tego
drugiego jeszcze przed tym gdy poprosił o azyl w pewnym dużym
słowiańskim kraju na pograniczu Europy i Azji.
Jaki byłem bardzo dumny z siebie,
kiedy wróciłem do domu by o swoim odkryciu poinformować C... .
Była mocno zdziwiona, bo przecież
wyraźnie mówiono, że nawigacji nie będzie i w chwili zagubienia
na autostradzie to mąż poprzez telefon z południa Francji ratował
ją z opresji.
Ustaliliśmy, że i my nie będziemy o
tym wspominać szanownemu małżonkowi.
I tu uświadomiłem sobie, że ludzie
szeroko rozumianego zachodu przyjmują na serio to co im się mówi
lub pisze. Konformistycznie wypełniają polecenia, zakazy i nakazy,
a niektórzy mówią, że w tym tkwi właśnie źródło
gospodarczego sukcesu zachodniej Europy.
My Polacy tak mamy, że lubimy
sprawdzać. Na tym sprawdzaniu raz wychodzimy lepiej raz gorzej, ale
bilans się równoważy
Czy ktoś uwierzył w napis „świeżo
malowane”? Trzeba chociaż koniuszkiem palca sprawdzić czy to
prawda, a jeżeli tak, to jaki jest stopień tężenia farby? To
akurat przykład kiepskiego zysku.
Kto jednak wierzył w czasie PRL-u w
napis:.
Biletów brak.
Mięsa brak
Cukru brak
czy w końców - Wódki brak
Zapytać, sprawdzić. Cóż to szkodzi
spróbować?
Na drzwiach mojego biura wisi napis -
Czynne od 8 do 16. Zupełnie nie przeszkadza to klientom, by już
dwadzieścia minut wcześniej próbować wejścia. W końcu to ja
jestem głupi przychodząc do pracy pół godziny wcześniej.
Nadgorliwość jest w końcu gorsza od faszyzmu
Sam zresztą robię to samo, próbuję
pomimo wyraźnej pisemnej informacji.
Czasem przynosi to doraźne i wymierne
efekty. Kiedyś w hotelu Sofii pomimo pisemnej informacji, że
niektóre kanały TV są zakodowane i dostępne jedynie za dodatkową
opłatą, nie uwierzyłem, sprawdziłem i wygrałem. Ktoś go nie
zablokował po poprzednim lokatorze i miałem darmowe filmy przez
cały okres pobytu. Nie o filmy jednak szło, bo te nudzą już po
pięciu minutach jednostajnej akcji a o zwycięstwo nad systemem. W
tym wypadku moje nad owym bułgarskim hotelem.
Trzeba więc sprawdzać i jeszcze raz
sprawdzać.
A może my mamy coś takiego
przewrotnego w genach? Patrzymy na napis - nieczynne- i zaraz
mówimy – ale nie dla mnie.
Ech my, sieroty po PRL-u.