28 kwietnia 2014

Kaptur pod wiatą

Nie idzie mi bynajmniej o element bluzy, zaciągnięty mocno na oczy i wzbudzający nawet w moim przedziale wiekowym lęk przed nieznanym. Idzie o znane, które przyjąłem bez lęku. Kilka dni temu zawitała w naszym domu nasza przyjaciółka z Francji. Przyjechała razem ze swoją siostrą by między innymi w tę ostatnią kwietniową niedzielę, razem z Polakami dzielić radość z wyniesienia na ołtarze naszego rodaka. Zawstydziła mnie tym trochę, bo my tutaj po polsku albo wpadamy w amok, albo z centymetrem mierzymy zasługi,próbując oddzielić te polityczne od religijnych. Awantura z sejmowych korytarzy przeniosła się w media i jedyna moja nadzieja w tym, że ona umie po polsku ale raczej słabo. Nie chcę się tutaj stawiać po żadnej ze stron okolicznościowego konfliktu, ale podziwiam tę ich czystą radość bez odrobiny ideologii. My Polacy wszystko chyba musimy unurzać w polityce.
Póki co jestem skazany na zmianę godzin oraz nazw posiłków, bo wiadomo gość w dom Bóg w dom, a dodatkowo historycznie to my Polacy mamy do Francuzów dziwną słabość. Poza tym niewielu już pozostało takich których z czystym sumieniem nazwać możemy przyjaciółmi, a ta przyjaźń trwa już trzydzieści lat. Nasza przyjaciółka przyleciała samolotem i na lotnisku wynajęła samochód którym via Katowice przyjechała na moją wieś pod Wieliczkę. Dlaczego przez Katowice? Bo zaraz za lotniskiem źle sobie skręciła na rondzie i nim dotarła do niej świadomość błędu, minęła bramki na autostradzie. Spytacie dlaczego nie skorzystała z nawigacji? Mąż wynajmując samochód on line nie zaznaczył opcji – „nawigacja” bo wymagało to dodatkowej opłaty. Taka drobna oszczędność, ale oszczędnością i pracą ludzie się bogacą, nasz przyjaciel jest zaś niesłychanie pracowity. W samej firmie samochodowej też nastąpiły jakieś zmiany, bowiem zamiast Clio podstawiono jej nowiutkie Reanault Captur. Pojazd który na liczniku nie miał nawet tysiąca kilometrów, pachniał nowością i pomalowany był w kolorze niebieski metalic z białym dachem. Ten dach to nawet nie był taki biały, bardziej jak kość słoniowa. Samochód zaparkował na moim miejscu pod wiatą, a ja w sobotę zawiozłem je do Kopalni Soli w Wieliczce. Dzień wcześniej zwiedzały Sanktuarium w Łagiewnikach, łapiąc się przy okazji na krótki wywiad w Telewizji Kraków. Tak to towarzysząca im moja teściowa została celebrytką. Niektórzy to mają szczęście. Oprócz wizyty w kopalni, nasze Francuzki zaplanowały sobie wizytę w Wadowicach, gdzie zamierzają przeżyć tę niedzielę. Aby uniknąć zbytniego błądzenia postanowiłem wspomóc je swoją nawigacją. Kupiłem ją kilka lat temu i aktualizuję raz na dwa lata. Robię to lege artis, ponieważ jestem zwolennikiem poszanowania praw autorskich. A cena aktualizacji pozwala na moją uczciwość wobec prawa. W tym akurat moi Francuzi zgadzają się ze mną całkowicie. Kiedy tak montowałem moją przestarzałą Mantę z nietrzymającym akumulatorem we wnętrzu nowiutkiego pojazdu, zauważyłem centrum sterowania w postaci ekranu dość sporego tabletu wkomponowanego w deskę rozdzielczą. Uruchomiłem go, zaskoczył. Najpierw zagrało radio a zaraz po chwili odkryłem ikonkę menu w która zaraz wszedłem.
Była i nawigacja. Nacisnąłem palcem gdzie trzeba i już za chwilę pojawił się ekran nawigacji. Wybrałem Wadowice i adres. Pokładowy komputer zaplanował drogę. Zadziałało. Menu było w języku angielskim, ale już po chwili ustawiłem wszystko na język Asterixa i Obelixa. Oczywiście tego drugiego jeszcze przed tym gdy poprosił o azyl w pewnym dużym słowiańskim kraju na pograniczu Europy i Azji.
Jaki byłem bardzo dumny z siebie, kiedy wróciłem do domu by o swoim odkryciu poinformować C... .
Była mocno zdziwiona, bo przecież wyraźnie mówiono, że nawigacji nie będzie i w chwili zagubienia na autostradzie to mąż poprzez telefon z południa Francji ratował ją z opresji.
Ustaliliśmy, że i my nie będziemy o tym wspominać szanownemu małżonkowi.
I tu uświadomiłem sobie, że ludzie szeroko rozumianego zachodu przyjmują na serio to co im się mówi lub pisze. Konformistycznie wypełniają polecenia, zakazy i nakazy, a niektórzy mówią, że w tym tkwi właśnie źródło gospodarczego sukcesu zachodniej Europy.
My Polacy tak mamy, że lubimy sprawdzać. Na tym sprawdzaniu raz wychodzimy lepiej raz gorzej, ale bilans się równoważy
Czy ktoś uwierzył w napis „świeżo malowane”? Trzeba chociaż koniuszkiem palca sprawdzić czy to prawda, a jeżeli tak, to jaki jest stopień tężenia farby? To akurat przykład kiepskiego zysku.
Kto jednak wierzył w czasie PRL-u w napis:.
Biletów brak.
Mięsa brak
Cukru brak
czy w końców - Wódki brak
Zapytać, sprawdzić. Cóż to szkodzi spróbować?
Na drzwiach mojego biura wisi napis - Czynne od 8 do 16. Zupełnie nie przeszkadza to klientom, by już dwadzieścia minut wcześniej próbować wejścia. W końcu to ja jestem głupi przychodząc do pracy pół godziny wcześniej. Nadgorliwość jest w końcu gorsza od faszyzmu
Sam zresztą robię to samo, próbuję pomimo wyraźnej pisemnej informacji.
Czasem przynosi to doraźne i wymierne efekty. Kiedyś w hotelu Sofii pomimo pisemnej informacji, że niektóre kanały TV są zakodowane i dostępne jedynie za dodatkową opłatą, nie uwierzyłem, sprawdziłem i wygrałem. Ktoś go nie zablokował po poprzednim lokatorze i miałem darmowe filmy przez cały okres pobytu. Nie o filmy jednak szło, bo te nudzą już po pięciu minutach jednostajnej akcji a o zwycięstwo nad systemem. W tym wypadku moje nad owym bułgarskim hotelem.
Trzeba więc sprawdzać i jeszcze raz sprawdzać.
A może my mamy coś takiego przewrotnego w genach? Patrzymy na napis - nieczynne- i zaraz mówimy – ale nie dla mnie.
Ech my, sieroty po PRL-u.

24 kwietnia 2014

Powiedz mi - jak ją kochasz ?

W końcu epoki PRL-u zaczął dawać o sobie znać tak zwany konsumpcjonizm. Wszyscy zaczęli chcieć lepiej, smaczniej i w kolorowych pudełeczkach.
Młodzi nie chcieli już kwaśnego mleka, wyciąganego emaliowana chochlą z kamiennego garnka i sera wyciskanego w pielusze.
Na życzenie konsumenta czyli narodu, który przypomnę był wtedy właścicielem środków produkcji zaczęły powstawać produkty będące odpowiedzią na wypaczone gusta zgniłego zachodu.
Po zakupie licencji już nie była to odpowiedź a sam zachód ze swoimi sztandarowymi markami.
Zaczęło się od pepsi-coli i to ona zaczęła podgryzać fundamenty naszej socjalistycznej ojczyzny. A potem już łatwo poszło.
Teraz w markecie czuję się europejsko a może nawet światowo kiedy tak patrzę na produkty.
Potem zaś spoglądam na ceny i wracam między Odrę i Wisłę.
Pełnia szczęścia będzie wtedy gdy zaczniemy otrzymywać europejskie wynagrodzenie. O przepraszam, będę mówił za siebie bowiem w mediach czytałem, że spora część z nas już takie wynagrodzenie otrzymuje.
Właśnie trwają obchody naszej dekady w Unii. Zewsząd pada pytanie - czy nam się udało?
Ile ludzi tyle odpowiedzi.
Ja podeprę się cytatem ze sztuki teatralnej Juliusza Machulskiego z 2003r pod tytułem. „ Dziewiętnasty południk”
  • Wyluzujmy się, to jest tylko Polska! Tu nic nigdy nie będzie do końca udane. Ale na szczęście z tego samego powodu nic nie będzie do końca złe. To nasza specjalność!
Miesza się więc to światowe życie z zaściankowymi przyzwyczajeniami. Parady z procesjami,
uwielbienie z upodleniem a przede wszystkim piwo z winem. Ponoć wódki pijemy już zdecydowanie mniej.
Nie jesteśmy jednak tacy do końca światowi, co udowodniła mi administracja pewnego krakowskiego szpitala, z pomocy którego korzystałem jakiś czas temu.
W odnowionym szpitalu odnowiona toaleta. Kafelki, duperelki i woda w kranie, w jednym kurku ciepła w drugim zimna. Jednym słowem Ameryka. Suszarka do rąk i papier toaletowy do swobodnej dyspozycji.
W ramach podciągania do Europy zainstalowano też bidet. Takie standardy. Licząc się jednak z niedojrzałością naszego społeczeństwa, profilaktycznie i w widoczny sposób podpisano BIDET.
I rzeczywiście, czytając napis znów poczułem się jak w Polsce.


19 kwietnia 2014

Święta już lub tuż tuż


Poświęcone?
Zaliczone
Można świętować


Bez patetycznego zadęcia życzę Wam słowami starej piosenki

Wszystkiego najlepszego,
Radości, szczęścia moc,
Słoneczka wesołego,
Snów pięknych co noc!

No i oczywiście tego wiosennego optymizmu

Antoni Relski 
z rodziną

17 kwietnia 2014

S. O. S

Moja ulubiona "jego strona", źródło wielu inspiracji trochę mnie ostatnio wystraszyła, ale z drugiej strony zmusiła do zastanowienia i refleksji. Czytam bowiem, że w Polsce czyli u nas, prawie cztery miliony mężczyzn ma problem z przedwczesnym wytryskiem.
No tak znów będzie o seksie.
Przykro to czytać, jeszcze gorzej doświadczać. Niestety tylko 9% z tych nieszczęśliwców zwraca się z tego powodu po pomoc do lekarza. Dlaczego? Ponieważ wielu z nich trafia na początku do lekarza pierwszego kontaktu. Ja tam z moją doktor domową mam wszystko poukładane, może nawet za bardzo poukładane i złożenie takiej deklaracji sprintera byłoby z pewnością trochę niezręczne. Może nawet nie trochę. Nie znam zresztą okoliczności w której wypowiedź typu – pani doktor moja żona mówi, że kończę za szybko - byłaby zręczna.
Przedwczesny wytrysk opatrzono nawet odpowiednim skrótem PW, jest najczęściej występującym, choć najrzadziej diagnozowanym, zaburzeniem seksualnym u mężczyzn poniżej 60. roku życia.
Czy w późniejszym wieku ta dolegliwość zanika? Z pewnością nie, ale mało kto się tym wtedy przejmuje, ciesząc każdym może już ostatnim intymnym zdarzeniem. Wracajmy jednak do przedziału minus sześćdziesiąt.
Rozmowa na temat problemów seksualnych sprawia trudności zarówno pacjentom, jak też wielu lekarzom. Może wywoływać oprócz wspomnianego wyżej zażenowania również i lęk – w szczególności u mężczyzn.
To chyba logiczne, że u mężczyzn, bowiem nie słyszałem o kobietach z PW. Kobiety z reguły nie kończą za szybko, co najwyżej w ogóle nie chcą zaczynać.
A te finały to najwyżej przystanki na drodze do nieba.
Jak piszą w tekście, rozmowa o PW jest tym bardziej trudna, ponieważ wymaga przełamania wstydu i przyznania się do tej dolegliwości przed lekarzem. Eksperci kampanii „Nie tylko moment” przekonują, że lekarze pierwszego kontaktu powinni pytać pacjenta o jego życie seksualne
Już to widzę:
- Panie Antoni,  stolec był?
- Był
- Prostata nie doskwiera?
- Zaczyna o sobie przypominać
- Uprawiał pan seks ostatnio?
- Z żoną czy w ogóle?
- Jest pan u lekarza rodzinnego nie u spowiedzi.
- Uprwa....uprawiałem ( A może tak bardziej zdecydowanie i z dumą - Uprawiałem!)
- I ile trwał akt?
- Z grą wstępną czy bez?
- Strasznie pan odwleka tę odpowiedź
- Bo nie wiem czy to nie za krótko
- To ile?
- No tyle co zwykle.
- A zwykle ile trwa?
- No tak normalnie
Ostatnie „ normalnie” wypowiedziałbym z pewnością już na korytarzu bowiem NFZ nie ma dla mnie aż tyle czasu.
Moment, moment a ile to jest ? Zadaję pytanie niczym gimnazjalista, bo o ile pamiętam
w angielskim funkcjonuje określenie „one moment” coś jak u nas minutka.
Doszukałem się, że „Moment” to staroangielska miara czasu i trwa minutę i trzydzieści sekund.
Półtorej minuty. To dużo czy mało?
Zależy, czy z grą wstępną czy bez?
O uosobieniu męskości w Drugiej Rzeczypospolitej mówiło się, że dobremu kawalerzyście to pięć minut wystarczy. Pięć minut to w przeliczeniu na angielski nieco ponad trzy momenty.
Zresztą to powiedzenie o kawalerzystach było modyfikowane w zakresie czasu do możliwości wypowiadającego je faceta.
Zastanówmy się nad tym z pozoru banalnym problemem.
A może problem jest nie tu gdzie go szukamy, a z zupełnie innej strony?
Może to nie ów wyszydzany PW a właśnie S.O.S ?
Co to jest SOS?
To mój pomysł na nazwę, to Syndrom Orgazmu Spóźnionego (SOS)
Współczesna cywilizacja i oczekiwania wobec kobiety powodują, że ona sama ma problemy z odnalezieniem się w tym świecie.
Słowa hasła, imperatywy które wymuszają jej działania to Fitness, cellulit i wspomniany orgazm.
Uzupełniają wcześniejsze role matki i żony.
A przecież często górę nad wszystkim biorą jednak role takie jak pracownik, a coraz częściej szef.
Na kochankę nie starcza już czasu, energii i wyluzowania.
Współczuje Wam. Nie łatwo być kobietą we współczesnym świecie.
A może tak z okazji świąt kościelnych lub państwowych, z powodu długiego weekendu lub tak całkiem bez okazji, odrzucić swoje uprzedzenia, oczekiwania i zadając się na instynkt zobaczyć co z tego wyniknie?
PW, SOS, nie dbać o to wszystko. Bo jak to w końcu zostało stworzone? My dla orgazmu, czy orgazm dla nas?

14 kwietnia 2014

Garść paradoksów

Idą święta. To truizm bo wiadomo, że markety o tym nie pozwolą zapomnieć. A jeżeli ktoś wierzący i praktykujący w sposób tradycyjny, coś tam zapomni, reklama przypomni mu, że na święta nie obejdą się bez żurku z białą kiełbasą.
Wszystko się pomieszało Wigilia bez śniegu, kwietniowe temperatury po 23 stopnie na plusie
Drzewa rozkwiecone, a w ostatnią sobotę po raz pierwszy kosiłem trawę.
Kto to widział? Dwunastego kwietnia?
No chyba, że we Francji. Tam mój przyjaciel jest do przodu o jeden pokos, ale to na południu więc nie dziwi.
Przestaję się więc dziwić że dochodzi do paradoksów.
Nasza Gwiazda Betlejemska czyli naukowo mówiąc poinsecja ma się wyjątkowo dobrze. Gdzieś tam przywiędła trochę na końcu dwóch liści ale ogólnie nie wygląda źle. Dużo gorsze egzemplarze widziałem w sieciach handlowych w połowie grudnia. I co z tym faktem zrobić?



Być może obłożę ją pisankami i zdecydowania w te święta nie będę nawiązywał z nazwą do Betlejem. Chyba jednak ktoś kiedyś przewidział taką możliwość, bo ta roślina ma i trzecią nazwę – wilczomlecz piękny. A to już brzmi zdecydowanie bardziej wiosennie.
Pomieszanie atrybutów świątecznych zdarza się wszędzie bo w jednym z domów handlowych znalazłem taki oto produkt.
Zdobienia jak w wielkanocnych pisankach, zaś mocowania jak w choinkowych bańkach.
To chyba pierwszy tak uniwersalny świąteczny produkt. No może poza chrzanem.

Na specjalną prośbę moich sąsiadów nie używałem w ostatnią sobotę piły łańcuchowej. Sam nawet zadeklarowałem tę przedświąteczna ciszę, ponieważ mam dobra pamięć. Pamiętam gdy przyjeżdżałem w moje Gorce, by w weekend podleczyć nerwy skołatane pracowitym tygodniem.
I co? I już o piątej rano budził mnie jęk zarzynanej świni, a potem przynajmniej kwartet pił łańcuchowych który wykonywał koncert S-dur, na cztery piły łańcuchowe, jedną tarczową i górskie echo.
I tak z bisami do wieczora. A wieczorem dym niósł się nad wsią bo u każdego teraz grill na zagrodzie.
Oj pozmieniała ta Unia pozmieniała.
W niedzielę nikt piły nie zapuszczał, ale po obiedzie wyjeżdżały Quady i crossy by zdobywać Lubań i Turbacz.
A potem razem ze mną wieś opuszczali jej stali mieszkańcy by zarabiać dutki w Krakowie, Katowicach czy Warszawie. I cały tydzień wieś była jak wyludniona. Aż do soboty trwała sielanka
a na drodze mijały się wyposzczone nieobecnością małżonków kobiety.
Wkurzało mnie to zamieszanie w weekend, nie powiem, bo ja przecież chciałem tej ciszy. W tej głuszy chciałem nawet głos z Litwy usłyszeć, a tu nie słyszałem nawet małżonki która zapraszała na południową kawę. Było minęło, sentyment pozostał.
I ja teraz wiem, że najwięcej można zrobić właśnie w sobotę. Pamięć jednak i empatia dzięki Bogu mi dopisują. Zażartowałem nawet, że jeżeli chcą cichych sobót to najprościej kupić ze mną jakieś głośne urządzenie na spółkę. Jeżeli planują przyjazd na weekend to powinni zapowiedzieć, że w tę sobotę jest ich kolej do prawa własności maszyny. I będzie cisza.
Będąc miły i sąsiedzki pozostaje mi popołudniami nadrobić sobotnie zaniechanie cięcia drzewa ze starego kompostownika. Jak tylko nie będzie lało.
A moja nie moja kota ma wszystko w czterech literach. Wpada rano i głośnym skrzeczeniem wymusza podanie jedzenia, ocierając się o nogi do czasu gdy nie posłyszy dźwięku rozrywanej torebki.
Zgadza się, przeszedłem na kolejny etap. Daję michę, ale tylko rano!. Wieczory wymuszam pożegnanie, bo tak życzą sobie prawowici właściciele.
Kiedy w brzuszku pełno, kto by kazał martwić się czymkolwiek. Można jeszcze dla zabawy pogonić muchę i pokazać tym, że i kot potrafi być użyteczny. A potem znaleźć kącik, wygnieść dziurkę i zapomnieć o całym świecie i świętach też. Bo w te nikt nie oczekuje by zwierzęta mówiły ludzkim głosem.

Jadąc do pracy widziałem na sąsiednim polu dwa bażanty i zająca. Może to już ten wielkanocny?


10 kwietnia 2014

Ludzie to kupią

Zapatrzyliśmy się na świat i świat w rewanżu upycha nam swoje standardy.
Nie jest to żadna agitacja polityczna, choć argumenty podobne do tych którymi szermują eurosceptycy
Najlepszym jednak dowodem na tę zmianę standardów jest telewizja. Prawie każdy program jest tu kopią emitowanego wcześniej za granicą.
Już nie tylko w Mc Donaldsie czujemy się tak samo w każdym zakątku Europy. Tak samo czujemy się w Carrefourze, a teraz oglądając TV.
Talenty, nieoszlifowane diamenty, chórki, soliści oraz wszyscy ci którym nie szkodzi, że robi się z nich na wizji idiotów. Ba oni potrafią doskonale zrobić to sami.
Programy emitowane w telewizji i kończące się głosowaniem widzów, przypominają wypisz wymaluj igraszki z Rzymskiego Colosseum. Palec w górę żyjesz, palec w dół umierasz.
Tak to realizuje się pielęgnowana od pokoleń w naszych genach potrzeba krwi.
Nic nie działa lepiej na nasze samopoczucie jak widok krwi i upodlenie kogoś innego.
Pan Nieistotny należy do grupy która nie jest reprezentatywna w badaniach opinii publicznej.
Nie ogląda tego typu programów, a jeżeli już ogląda to w żadnym razie nie poddaje się mani manipulacji kciukiem (za pomocą SMS-a)
- Czasem tylko do swojej małżonki zwraca się z pytaniem – dlaczego ludzie tak robią ze sobą? dlaczego tak postępują z innymi?
- Też tego nie rozumiem – odpowiada żona i Jan Maria cieszy się, że nie jest ostatnim samotnym żaglem razem ze swoimi przekonaniami.
Aby więc nie narażać się na poczucie wstydu i zażenowania, postanowił nie oglądać między innymi polskiej wersji programu kulinarnego Hells Kithen – Diabelska Kuchnia Wojciecha Modesta Amaro.
Akurat oglądał reklamówkę jednego odcinka w którym Mistrz ceremonii rzuca rybą do starszego faceta, wykrzykując przy tym wulgaryzmy i impertynencje.
- Co to jest? Nie jestem kur... ślepy, wiesz?! Ty to zrobiłeś? 168 lat w pracujesz w kuchni i jeszcze nie umiesz wyfiletować ryby? Nie umiesz oskrobać? Wypad z tym! - wykrzyczał do 60-letniego Grzegorza i... rzucił w niego rybą.
Dziennikarz zadaje sobie pytanie - Czy to już nie jest przesadne poniżanie ludzi na wizji?
Jan Maria twierdzi, że każde poniżanie na wizji jak i poza nią jest niedopuszczalne i jeżeli producenci tego nie wiedzą,to Pan Nieistotny bojkotuje tego typu programy.
Czy to coś da? Jan Maria nie zadaje sobie tego typu pytań. Już Wojciech Młynarski napisał:
Ludzie to kupią, ludzie to kupią
Byle na chama, byle dużo, byle głupio.
Niestety przy pięćdziesięciu programach na platformie cyfrowej, alternatywą jest tylko książka

Komu dzwonią

Komu dzwonią temu dzwonią. A w zasadzie do kogo dzwonią i w jakich okolicznościach? Współczesne telefony i smartfony pozwalają na ustawienie praktycznie każdego dźwięku jako domyślnego dzwonka do aparatu.
Kiedyś gdy w tramwaju dzwoniła Nokia swoją charakterystyczna melodyjkę, wszyscy łapali się za kieszenie. Teraz już nie, teraz każdy jest inny. Dzwonek zaś wywołuje zaskoczenie, zdziwieniem a czasem nawet oburzenie lub zwykła konsternację.
Pewien znajomy znajomego, ustawiony miał jako dzwonek dla jednego tylko człowieka takie oto zwołanie – Misiek! Idziesz ku..a na piwo?.
Dzwonek dzwonił i bez odbierania wszystko było jasne. Gorzej gdy telefon zadzwonił u cioci na imieninach.
Pamiętam jak kiedyś na początku kariery GSM, tak z piętnaście lat temu uczestniczyłem w pewnej biznesowej rozmowie na szczycie. Dwóch biznesmenów, dwie skórzane dyplomatki, fura z klimą i skórzanymi siedzeniami, poza tym to biznesowe ę i ą. Nagle w chwili pełnej napięcia, gdy miliony złotych opisywane złotymi ustami gości przewalały się niczym papie toaletowy po kiblu, zadzwonił telefon. Maksymalna głośność i ta melodyjka. Szalony kankan wypełnił gabinet mojego Prezesa. Spojrzeliśmy z szefem na siebie mocno zaskoczeni. Szanowny biznesmen skarlał w naszych oczach do rozmiaru domokrążcy oferującego idealne dla domu odkurzacze.
On zaś poczekał aż telefon rozsmakuje się w melodii, z komentarzem w stylu – dziewczyny to lubią - odebrał połączenie.
Bo dobry i skromny dzwonek prestiżu nie odbiera. Wręcz przeciwnie. Kankan to dobre rozwiązanie dla barmana w Night Clubie, jeżeli oczywiście wolno mu odbierać telefony w czasie sporządzania drinków. Są one tam, tak drogie, że chyba destylację alkoholu do ich mieszania wykonuje się na stacji kosmicznej. Ale nie o piciu a o dzwonieniu dzisiaj wyjątkowo.
Jak już wspomniałem wszystko ma swój czas i miejsce, a od człowieka który potrafi zamiatać palcem po dotykowym ekranie można by chyba oczekiwać odrobiny wyczucia sytuacji.
Dlaczego wspominam wydarzenia sprzed lat?
Natknęła mnie do tego wczorajsza Uwaga w TVN. Nie jestem fanem programów interwencyjnych ponieważ nie podoba mi się sposób budowanie napięcia w takich programach i to, że zwykle dziennikarze działają z jakąś gotową już tezą.
Wczoraj jednak zagapiłem się (ech to ciśnienie), program poszedł a ja się ordynarnie wciągnąłem.
Sprawa dotyczy starszego mężczyzny, który przed śmiercią tak zadysponował swoim majątkiem, że pozbawił spadku swoje dzieci. Dzieci a konkretnie syn, nie został poinformowany nawet o dacie pogrzebu. Badana są różne wersje zdarzenia łącznie z prokuratorskimi zastrzeżeniami.
Póki co syn wędruje od urzędu do urzędu by wyjaśnić sprawę. Kamera towarzyszy mu nawet w trakcie rozmowy z przedstawicielem Zakładu Pogrzebowego.
Oglądamy wnętrze lokalu w którym na o pólkach wystawiono urny na prochy zmarłego. Ze zbolałym Chrystusem, krzyżem, splecionymi dłońmi i takie tam, w smętnym nastroju jaki towarzyszy rodzinom zmarłych w trakcie załatwiania formalności. Śmiało mogę powiedzieć że 99 procent klientów to właśnie zbolałe rodziny lub osoby w inny sposób bliskie. Zmarłemu w reguły jest już wszystko jedno.
W trakcie reportażu, nastrój spokoju i powagi zakładu pogrzebowego niczym nożem zostaje przecięty dzwonkiem telefonu. Pracownik a może nawet sam właściciel szybko odrzuca połączenie, jednak w pomieszczeniu szerokim echem rozbrzmiewają już pierwsze słowa popularnego przeboju Bałkanica zespołu Piersi
Będzie! Będzie zabawa!
Będzie się działo!
I znowu nocy będzie mało.

Przypomnę tylko, że dalej leci tak:
Będzie głośno, będzie radośnie
Znów przetańczymy razem całą noc.
A ja oczyma wyobraźni bo na szczęście jej nie tracę, widzę tę szalona atmosferę radości zakładu pogrzebowego chociaż ponoć weselej jest tylko w prosektorium i to nad ranem o czym zapewniał kiedyś Maciej Zembaty -   W prosektorium
Co za czasy, co za ludzie chciało by się zakrzyczeć a może nawet zaśpiewać.
Jeżeli ktoś uważa, że to wszystko to tylko wymysł mojej chorej wyobraźni to proszę, poniżej twardy dowód w postaci reportażu. Konkretnie - 3, 38 minuta nagrania   Uwaga TVN - reportaż


08 kwietnia 2014

Klejnoty rodzinne

Tłumacz przebojem zastąpił słowniki. Kto tam dzisiaj zagląda do opasłego tomiska by sprawdzić co znaczy: „oui”, „forever' lub w końcu „fucking happiness”. Po pierwsze społeczeństwo obeznane z językami i byle „job” a nawet „blow job” nie robi na nim wrażenia. Może to wykształcenie lingwistyczne? A może tylko zmiany obyczajowości? Nie wiem nie jestem socjologiem.
W każdym jednak razie gdy brak pomysłu na znaczenie zdania lub wyrazu, odpala się tłumacza Google.
Teraz elektroniczny tłumacz, w ułamku sekundy przetłumaczy tekst z angielskiego, francuskiego oraz pięćdziesięciu czterech innych języków na polski.
Tłumaczenie automatyczne jest jednak bez serca można by powiedzieć, częściej nawet bez sensu.
Przydałaby się jeszcze opcja tłumaczenia z polskiego na nasze. Tak bardzo dzięki technice zrozumiałem sens tego starego powiedzenia.
Cóż bowiem chciał mi przekazać nadawca tej mailowej wiadomości? To nawet nie wiadomość a komentarz do posta „Dwa słowa o wymiarach”
Cytuję:
Dostępna jest owo, iż tytanowić atrakcyjną obróbką.
Wypada skoro mieć pojęcie, iż biżuterii tytan właściwości nieustająco wypłowiały.
Nie ulega pytanie. Powiększanie penisa. Na skutek z jakiego powodu mogą dogadzać na
zarysowania a wytrzymałość, że największość.
Z przyczyny temu biżuteryjne wyrobów spośród katar życie.
Niestety wadą, jaką posiadającą elegancji
- takie zniekształcenia. Jest za sprawą tytan własność.
Z przyczyny bądź srebra. Chętnie wypłowiały. Powiększanie penisa.
Niemniejszać, iż warto przeto alternatywą
dla kosztownych, nieużywanych precjozów. Powiększanie penisa.
O.
O. nie jest precyzyjny chociaż o precjozom poświęca trochę miejsca.
Szybko można się domyślić, że idzie o powiększanie penisa o czym zresztą świadczy link na końcu tekstu.
W tym całym rozsypanym tekście znaleźć można jednak coś co odebrałem jako wtykanie nosa w cudze sprawy. Otóż tajemniczy O pisze, że powiększenie penisa jest alternatywą dla kosztownych i nieużywanych precjozów.
A cóż to kogo obchodzi co ja robię ze swoimi precjozami?
Francuzi atrybuty męskości pana domu nazywają dość powszechnie „bijoux de famille'' – klejnoty rodzinne.
Coś z tego klimatu pozostaje w wiadomości, ale zaraz obok znajduje się informacja że to jednak tytan najlepszy bo sie nie rysuje. Widziałem protezy stawu biodrowego z tytanu, ale biżuteria?
Więc jednak idzie o skojarzenia.
Na koniec jednak jest coś co mi sie spodobało. Żeby nie było tak, że potrafię tylko narzekać.
Jest w treści nowy wyraz z którym nie spotkałem sie do tej pory « największość » .
Przyznam, że bardzo mi się spodobało.
Przeczytałem ten tekst przed publikacją,. Zaskoczyło mnie, że ponad połowa zagranicznych słów zacytowanych na początku to wulgaryzmy. Wpisałem je na zasadzie pierwszych skojarzeń. Co powinno być chyba powodem do zastanowienia się nad swoimi skojarzeniami, może nawet do jakiejś terapii ?
Spokojnie to fuckowanie to z powodu awarii.
W sobotę kończyłem budowę nowego kompostownika. Zaparłem sie i zrobiłem. Z powodu pracy w pozycji klęczącej lub ciągłym przykucaniu, odezwało mi się kolano. To które siedemanście lat temu skręciłem na nartach.Spuchło i powoduje dyskomfort chodzenia jakby było za ciasne. Dodatkowo wlazłem na gwoździa. Oczywiście ta samą nogą.
W czasie całej pracy wykazywałem prawdziwie KGB-owską czujność, aby nie zrobić sobie krzywdy. Odkładałem deski gwoździami w dół, bądź zakrzywiałem je na bok. Po pracy zaś zebrałem wszystkie deski, deseczki i patyki. Odetchnąłem z ulgą. Spojrzałem na swoją pracę i postanowiłem podmalować kilka desek tą czarną, śmierdząca substancją do impregnacji. Żeby nie ubrudzić ziemią świeżo malowanych desek, wziąłem z teczek jedną deseczkę na której oparłem tę malowaną. Następnie założyłem ją na właściwe miejsce. Cofnąłem się do tyłu by z właściwej perspektywy obejrzeć swoje dzieło. Już w pierwszym kroku robionym do tyłu nadziałem sie na ów feralny gwóźdź. Ileż wyrzuciłem z siebie wulgaryzmów i to w najczystszej polszczyźnie.Szkoda o tym nawet mówić.
Że nie powinienem kląć? Stańcie na gwoździu siedemdziesiątce, to o tym podystkutujemy
- No dobra – pomyśłałem na zakończenie soboty – jest parka nieszcześć ? Jest. No to spoko.
Wczoraj używając zdrowej nogi wkopałem żarnowiec.
Kupiłem go bo nie mogłem sie powstrzymać.
Potem jechałem z otwartymi szybami bo pachniał tak intensywnie. że nie mogłem wytrzymać. Zaraz po powrocie do domu, jeszcze przed obiadem, wsadziłem go bo nie mogłem się wstrzymać.
A na końcu nie mogłem sie opanować i zapytałem żony
- No jak ci sie podoba ?
- Ładny. A ty miałeś odpocząć kilka dni – powiedziała.
- Nie mogłeś tego odłożyć ?
Widocznie nie mogłem.

04 kwietnia 2014

Światowe życie



Światowe życie, błysk fleszy i zdjęcia na ściance.
- Do nas, do nas Antoni – zachęcają krzycząc fotoreporterzy. Pstrykają bez opamiętania te swoje zdjęcia. Prowadząca galę naprasza się o zdjęcie komórką z ręki. To „sweet focia” jak mówią jedni, „samojebka” jak twierdza inni. Zgadzam się łaskawie.
W zasadzie to oni wszyscy powinni krzyczeć - Antoine - w końcu sława zobowiązuje.
Właśnie Viva poświęciła mi okładkę. Na Czołowym zdjęciu podkręconym w programie graficznym, uśmiecham się szeroko prezentując biel swoich zębów. Moja dłoń spleciona z dłonią żony, a tytuł krzyczy „Miłość która przetrwała lata”. W środku osiem stron tekstu, gęsto przeplatanego zdjęciami w klimacie Bali.
A Pudelek znów napisał, że przytyłem kilka kilogramów i miałem niemodne spodnie na ostatnim pokazie Lagerfelda. Zazdrośnicy.
Volvo, BMW i Mercedes ubiegają się o kontrakty reklamowe. Pal licho markę, pójdę tam gdzie dadzą najwięcej. Zastanawiam się właśnie, jaki kolor tapicerki najlepiej będzie harmonizował z moją opaloną na alpejskim lodowcu twarzą.
Na skrzynkę mailowa otrzymuje szereg propozycji, nie wyłączając tych matrymonialnych.
Dziewczyny ślą swoje nagie zdjęcia pytając czy są zgrabne. Nie dam rady odpisywać na wszystkie maile.
Kasa płynie szerokim strumieniem.
Mój manager lokuje zyski z ostatnich reklam środka na wzdęcia, w nieruchomości oraz na konatch w rajach podatkowych. Nieruchomości to pewna lokata chociaż długoterminowa.
Chyba zrobię sobie botoks i lifting.
Robię.
Pudelek zazdrości publikując moje zdjęcia sprzed i po zabiegu.
Kto im opchnął zdjęcia z kliniki? I za ile?
Fanki koczują pod brama wjazdową, co bardzo denerwuje sąsiadów.
Zazdrośnicy.
Żona mówi bym coś zrobił z tą rozwrzeszczaną bandą pod oknem.
Odpowiadam jej, że powstrzymuje się robienie z nimi czegokolwiek z szacunku dla niej.
O co się Ona znowu obraziła?
Zazdrośnica
Wszyscy mi zazdroszczą, wszyscy chcą też moich pieniędzy. Masowo napływają prośby o wsparcie.
Doradca odradza rozwód. To kosztowne chociaż medialne.
Wątroba zaczyna protestować. No i co w sytuacji kiedy z każdego bankietu mam pięć kółek na rękę?
Ponoć w ostatnim tygodniu byłem częściej w mediach niż Musiał.
Kto to w ogóle jest Musiał? A ja ? No proszę, ja jestem tego wart.
Ktoś zadrapał mi lakier w nowym samochodzie i uszkodził lusterko.
Coś się pieprzy.
Najpierw odeszła ode mnie żona. Ponoć do czasu gdy nie przemyślę swojego życia.
O ja mam myśleć o życiu gdy dzisiaj znikł mój manager z kasą która ponoć lokował w podatkowym raju. Nie miałem czasu tego sprawdzać.
Będę musiał częściej bywać. Tylko gdzie? W zasadzie ni bywam już tylko na otwarciach „Szmateksów” Ciężkie jest to życie celebryty.
Telefon znowu dzwoni, a ja go nie chcę odbierać. Nie chce kolejnego wyjścia. Czuję się zmęczony
w dupie mam środki na odchudzanie, na mądrość, na przyrost mięśni i najlepszą whisky na świecie.
Tak mi się marzy proste życie.
Dzyń, dzyń, dzyń
- Antoni – słyszę głos żony. To znaczy że nie odeszła? - Wstawaj bo spóźnisz się do pracy.
Otwarłem oczy. Mój pokój, mój skromny laptop i takaż praca przed mną.
Boże jak ja się cieszę
Jak to dobrze, że to był tylko sen.
Teraz praca, a później montaż nowego kompostownika. Potem sadzenie thui i ciągłe podziwianie kwitnącego już o tej porze roku ogrodu.
Zostać celebrytą? Za żadne pieniądze.
Ze nikt mi tego nie proponował?
Zgadza się, lecz gdyby komuś wpadł taki pomysł do głowy, to niech wie, że ja odmawiam.
Praca w ogrodzie jest rzeczą konieczną, pajacowanie na ściance nie koniecznie.
Pewnie dało by się to nawet wyrazić w języku maksym, w łacinie.

* Zdjęcie tytułowe jest montażem  ze zdjęć znalezionych w internecie

01 kwietnia 2014

Dress code i doświadczenie życiowe

Nie wiem skąd wziął się u mnie sentyment do czarnego koloru. Przecież ani ze mnie wyznawca muzyki metalowej ani dźwięków gotów. Do szatanistów (jak mówiła matka kolegi) też mi bardzo daleko, zawsze jednak moja ręka sięga najpierw po czarne.
Przede wszystkim czarne podkoszulki. Czarne podkoszulki zwane z amerykańska T-shirtami kocham miłością prawdziwą i wyrozumiałą dla ich szybko płowiejących kolorów. Z powodu tego właśnie płowienia postawiłem na nadruki. Duże kolorowe nadruki.
Odwracają uwagę od płowienia, oczywiście w granicy przyzwoitości i bywają czasem zaczątkiem nowych znajomości.
- Nie wiem skąd u ciebie ta miłość do nadruków na koszulkach - spytała po raz kolejny żona.
- Wywodzi się jeszcze z PRL-u. Pierwszą koszulkę z Hendrixem zrobiłem sobie sam przy pomocy kalki maszynowej i żelazka. O Floydach i okładce z ich Ciemnej strony na piersiach, mogłem wtedy tylko pomarzyć. A teraz? Teraz oferta nadruków na koszulkach jest większą niż nasza wyobraźnia. Nie raz i nie dwa jestem zaskoczony grafiką, częściej treścią.
- No właśnie – kontynuowała żona – często idziesz pod prąd. Dlaczego teraz płyniesz tak wartko z nurtem?
Wartko ? A widzisz co mam na koszulkach?
Witkacy, Warhol, Dobiegające ostatnich tchnień dwie koszuli Dżemu. To jest szeroki nurt?
A ta koszulka z muzeum erotyzmu w Hamburgu?
- Ta którą zabrał ci starszy syn? I w której o mało nie zaliczył niedzielnej mszy w Gorcach?
Dokładnie. Pamiętam jak cofnąłem go w ostatniej chwili. Były czasy. A tak na serio to może wydaje mi się w ten sposób, że nie jestem jeszcze taki stary?
Tak. Z pewnością po to by czuć się młodziej – myślałem głośno.
- I właśnie czarny tak Cię odmładza? - dopytywała - Zaryzykuj jakieś kolory. No może inne niż twój brat, który uwielbia kolory zdecydowane.
Ta rozmowa odbyła się już jakiś czas temu i od tamtej pory tkwiłem w tym przekonaniu o odejmowaniu sobie lat, chociaż ono samo nie bardzo przekonywało mnie samego.
Mam ogromny szacunek dla starości i doświadczenie życiowe niesamowicie mi imponuje.
No może poza chwilą, gdy ci bogaci w doświadczenie życiowe grzebią w koszach z chińskimi butami w Supermarketach. Zdecydowanie nie dla relaksu, a ten wymuszony dress code jest tylko po to by przy okazji wystarczyło na herbatę i leki.
Mądrość życiowa to jednak kiepski kapitał.
Wszyscy ci zawiedzeni życiowo zjednoczeni są w jednej organizacji, która cyklicznie przypomina im o tym wszystkim, w ZUS-ie
Dzisiejsza lektura prasy wyjaśniła mi jednak wszystko. Nagłówek brzmiał:
Ładni ludzie ubierają się na czarno
No i proszę, tyle lat żyłem w tej nieświadomości, a tu, jestem i mądry i ładny.
I jak ta żaba miałbym problem gdyby tak nagle po lewej mieli stanąć ci mądrzy a po prawej ładni.
I jak tu wtedy rozdwoić się?

na temat.pl