28 grudnia 2022

O całowaniu własnej żony słów kilka

Ci, którzy śledzą Kalendarz Świąt Nietypowych, na pewno zwrócili uwagę na fakt, że święto pocałunku pojawia się na jego kartach kilkakrotnie. Jeśli mielibyście ochotę przyłączyć się do świętowania, warto zapamiętać te cztery daty:
6 czerwca - Światowy Dzień Pocałunku
6 lipca - Międzynarodowy Dzień Pocałunku
28 listopada - Dzień Pocałunku
28 grudnia - Dzień Pocałunku
W tym roku to już ostatnia taka okazja. A jak nie macie na to ochoty, odświeżcie sobie ten popularny kiedyś dowcip.
Dziadek wyciąga z opakowania słynną niebieską tabletkę i  delikatnie ją liże.
- To się łyka mówi babcia
- Nie, dzisiaj nie będziemy współżyć, chciałem cię po prostu pocałować.
Dowcip który ma być potwierdzeniem tego, że wspólne lata powodują u nas już nie tylko brak pożądania, ale osłabiają i inne zdawać by się mogło podstawowe ludzkie odruchy.
A tymczasem portal Sympatia ...
Jak tam dotarłem? coś musiało mnie przekierować.
Otóż portal ten sugeruje że:


Zaraz, zaraz, dla tych wszystkich którzy myślą, że jest dobrze całując w policzek swoją żonę codziennie przed  wyjściem z domu do pracy.
Nic z tych rzeczy. Autor rysunku pisze wyraźnie: Wymieniamy się śliną i zarazkami od partnera, bez względu jakby to nieromantycznie zabrzmiało. 
No bohaterowie, kiedy to ostatnio wymieniliście się zarazkami z Waszym partnerem?
Ja na przykład, kiedy podawałem żonie gorącą herbatę z sokiem z czarnego bzu, a ona kichnęła tak soczyście, że zaraz postanowiłem zaparzyć dla siebie analogiczny napój czyli herbatę wzmocnioną o góralską śliwowicę.
A sex?
Czyż ten cały sex nie jest zbytnio przereklamowany?
Nie odpowiem na to pytanie, ponieważ wiele razy prosiłem - Dobry Boże spraw, abym jak najpóźniej odkrył tę powtarzaną w pewnym wieku kwestię o przereklamowanym seksie.
Żonę natomiast całuje przytulam i utrzymuję w przekonaniu, że jest najlepszym co mi się w życiu zdarzyło.
I to jest chyba receptą może nie na najdłuższe życie, ale na życie w miarę spokojne. Pomyśleć, że dopiero co stuknęło nam 41 wspólnych lat.
     
    W czasie wolnym po raz kolejny dałem się namówić na rozwiązywanie quizów zamieszczanych na różnych portalach.
Ostatnio próbowałem się w temacie cytatów z filmów z takim oto wynikiem




Zdziwiłem się tą diagnozą ponieważ z założenia nie oglądam seriali po tym gdy lata temu przeszedłem proces wychodzenia z uzależnienia do serialu Klan. Powiedziałem wtedy nigdy więcej i słowa dotrzymuję
We wspomnianym teście nie było cytatów z seriali, a z filmów, co jest mniej więcej dowodem na to jak podchodzimy do roboty którą wykonujemy na co dzień.
Oczywiście wiem, że każdy odcinek serialu jest filmem, zaś nie każdy film serialem. Niestety twórcy Szybkich i Wściekłych, kręcący już chyba 10 odcinek, udowadniają, że z czasem może. Wracając  zaś do  staranności produkcji w Internecie. Może mamy taki stosunek do pracy właśnie dlatego, że nie pocałowaliśmy żony wychodząc z domu do pracy ?
Bierzmy się więc do roboty skoro jest ku temu okazja, powód lub po prostu  pretekst.


23 grudnia 2022

Kopulaki i świąteczny misz-masz

Kopulaki na pozór to tacy co to dużo kopulują  Przyznam szczerze, że pewnie to skojarzenie pchnęło mnie do otwarcia strony z tekstem. Możecie się zżymać, że mnie jak szeregowemu Kowalskiemu w wojsku, wszystko się kojarzy z seksem.
Dzięki bogu za skojarzenia, starość będę liczył od dnia gdy stwierdzę, że ten cały seks jest mocno przereklamowany.
Wracając zaś do tytułowych kopulaków



Dom niczym mongolska jurta. Forma kopuły oparta na planie okręgu jest bardziej wydajna energetycznie, bo ma o ok. 13 proc. mniej ścian zewnętrznych w porównaniu do sześcianu o takiej samej powierzchni - czytam w artykule. Energooszczędność jest teraz na topie.
Kopulak to tak zwany dom bez kantów, mam nadzieję, że również na etapie budowy. No to już musi być coś.
Temat powraca co jakiś czas ale według mnie nie może się przebić. Bo nieustawny, nietypowy i może trudno poszpanować przed nowobogackimi sąsiadami.
Kiedy pierwszy raz słyszałem o kopulakach? Na studiach
Najbardziej znanym wtedy domem była tajemnicza "Chatka kopulatka". Ech wspomnienia... Idąc jednak za radą Skaldów:
 
Szanujmy wspomnienia
Smakujmy ich treść
Nauczmy się je cenić
Szanujmy wspomnienia,
Bo warto coś mieć
Gdy zbliży się nasz fin de siècle
Wspomnienia są zawsze bez wad!

***
W okresie 150 emisji Kevina samego w domu, zainteresowałem się rodzimą produkcja filmową.
Czy znam polskie kino? Wydawało mi się, że znam, zwłaszcza to klasyczne. Żona mówi, że ja chyba widziałem wszystkie filmy. Zwykle po pierwszych dziesięciu minutach mówię - muśmy już ten film oglądali.
I tak miałem do wczoraj, bo dzisiaj jakieś licho podkusiło mnie do wypełnienia testu pod takim właśnie tytułem - Pamiętasz kultowe sceny polskiego kina?
No pewnie - żachnąłem się i skułem już na pierwszym pytaniu.



Kiedy pojawił się błąd zestresowałem się solidnie. Czyżbym już zaczynał mieć to co moja teściowa posiada w pełnym rozkwicie?. Zwłaszcza że na pozostałe pytania odpowiedziałem z marszu.
Zerknąłem na Youtube.  Kargul podejdź no do płota .
Wychodzi na to że w oczach twórców testu, You tube też nie zna się na polskim kinie.
żródło:  Czy znasz polskie filmy

***
A poza tym, dzisiaj kończę listę zakupów. Przyznam szczerze, że fantazję moja żona ma. Nie rusza mnie to jednak specjalnie gdyż od ponad trzynastu lat robię wszystkie podstawowe zakupy do naszego domu. Dobrze mi idzie obliczanie proporcji wielkości opakowania do ceny i nie dam się skusić na żadną promocję choćby nie wiem co.
Pomimo kryzysu energetycznego założyłem lampki na zewnątrz. Zapłoną w Wigilię. Aby jednak sytuacja nie wymknęła się spod kontroli nad wszystkim czuwa timer, który o odpowiedniej godzinie da impuls w jedną, a potem w druga stronę.
Jest jeszcze parę rzeczy które przyjdzie mi zrobić zanim zasiądę przy wigilijnym stole, ale i tak lwią część roboty wykonała pomimo przeciwności losu moja żona, którą nawet nie próbuje wypytywać czy czuje magię świąt ?.
I tak jak co roku. A nie, przepraszam w tym roku po raz pierwszy z wnuczką.
Może dlatego uparłem się na te światełka wokół domu. Kto wie?


***
W czwartek przypomniałem sobie co to znaczy - złe warunki drogowe. Podjechałem do zaprzyjaźnionej winnicy, aby złożyć życzenia świąteczne.
Na samo miejsce prowadzi stroma i wyboista droga, którą i w lecie i w zimie pokonywałem już wiele razy bez problemów. Teraz zjeżdżając ze stromizny pomyślałem, że ten zjazd nie jest najlepszym pomysłem. Trudno, pocieszyłem się, w bagażniku mam łańcuchy. Życzenia, wzruszenia, gadu, gadu i szybki wyjazd. Wszystko świetnie się udało z wyjątkiem tego ostatniego.
Kiedy zakopałem się w mokrym śniegu i koła odmówiły posłuszeństwa, zakląłem tylko jak bosman z piosenki Trzech koron 10 w skali Beauforta - niech to czort i stoczyłem się na dół by założyć łańcuchy. Ostanie piętnaście lat nie zakładałem ich na koła, ale poprzednio zużyłem do zera ze trzy komplety. Wiem więc o co w tym temacie chodzi. Kwestia przypomnienia i łańcuchy na kołach. Nabrałem rozpędu i wbiłem się w warstwę śniegu zalegającą wzniesienie. Koła zabuksowału, autem rzuciło w lewo i prawo i osiadłem w zaspie na poboczu. Nie ustawałem starając się nie przesadzić z gazem. Kręcące się koła wyrzucały spod siebie śnieg, a potem zmarzniętą ziemię. Wszystko to na podobieństwo starych statków rzecznych z bocznym napędem. Tu podkopałem, tam podłożyłem deskę i obrzuciłem się stekiem przekleństw, niepodobnych już całkiem do tych którymi rzucał bohater piosenki Trzech Koron. Kląłem na swoją głupotę i pomysł, że nie można być miękiszonem.
Cóż było robić, gdy wszystkie metody zawiodły. To jak z seksem. Kiedy wszystkie metody zdobycia kobiety zawiodą, możesz jeszcze poprosić.
Zszedłem do Winiarni i poprosiłem właściciela o pomoc.
Ten odpalił ciągnik i podjechał pod zbocze. Miejsce do montowania haka w tylnym zderzaku odnalazłem bez trudu, natomiast mocna rdza uniemożliwiła wkręcenie haka nawet wtedy kiedy odkryłem, że posiada tak zwany lewy gwint. W końcu złapało i traktor wywlókł mnie z zaspy ciągnąc auto w odległości około trzech centymetrów obok solidnego stalowego ogrodzenia.
Potem chciałem przepiąć hak do przodu, ale tu całkiem nie znalazłem na niego miejsca. W świetle lampki telefonu komórkowego nie natrafiłem na żadną klapkę która ukrywałaby otwór. Poddałem się po jakimś czasie i wpisałem w wyszukiwarkę Internetową - mocowanie haka w samochodzie ( tu podałem markę i model). Jeszcze dwa dni wcześniej śmiałem na wspomnienie sceny w filmie Przemytnik z Clintem Estwoodem w której pewien młody facet nie umie zmienić koła w samochodzie ponieważ przy braku sieci nie odpala ma You Tube z odpowiednim filmikiem. Teraz jak czyniłem podobnie. Czyżby to miało świadczyć o jakimś skoku cywilizacyjnym, czy wręcz przeciwnie?
Okazało się, czego na logikę nie wziąłbym nigdy, że trzeba wyszarpać odbojnik mocowany fabrycznie na zderzaku nad osłoną halogenu. W zimną i mokrą noc to znaczy tylko - wyszarpać go na żywca ze swymi sześcioma zaczepami. Tak też zrobiłem i oczom moim ukazał się wymarzony otwór. Teraz już bez problemów wypasiony ciągnik marki Fendt uzbrojony w potężne łąńcuchy na kołach, wywlókł mnie na szczyt . Ja przepraszałem za zajęcie czasu, On za zły dojazd do Winiarni. Rozstaliśmy się w zgodzie i świątecznej atmosferze. Auto wyglądało żałośnie, oblepione śniegiem i błotem jak po jakimś terenowym rajdzie.
Kiedy wrzuciłem łańcuchy do auta i wytarłem ręce, zadzwonił telefon.
- Długo Ci to jeszcze zajmie? - spytała żona nieświadoma przygody ze zboczem.
- Już załatwiłem kolejny etap, teraz będzie tylko z górki - odpowiedziałem, maskując ochotę na to by tylko burknąć coś niestosownego.
Spojrzałem na zegarek. Nawet on tkwiący na przegubie uwalony był błotem, które już zdążyło zaschnąć Zmagania z podjazdem zabrały mi ponad godzinę.
Mokre rękawice rzuciłem na podłogę, w butach chlupotała woda. Moja ukochana wojskowa kurtka M-65 przypominała panterkę, pełną brązowych kropek o różnych stopniu wysuszenia.
Co mi się może jeszcze zdarzyć?
Już chyba tylko przekroczenie debetu na mojej karcie płatniczej - zażartowałem
Prorok jaki czy co ?
Wykrakałem
W domu opowiedziałem o wszystkim przy spóźnionym obiedzie. Kieliszek ( a nawet dwa domowej 5 letniej dereniówki ratował mnie przed przeziębieniem. Czas pokaże na ile skutecznie. 

A jak już ktoś zadał sobie tyle trudu by doczytać ten tekst do końca niechaj przyjmie ode mnie najserdeczniejsze  życzenia

Zdrowych, Spokojnych, a o ile to się uda również Wesołych  Świąt Bożego Narodzenia  














16 grudnia 2022

Ojczyzna polszczyzna. Jakaż to trudna miłość

Pasjami lubię czytać felietony panów profesorów: Miodka czy Bralczyka. Co prawda prowadzą mnie do pesymistycznych wniosków, że z moją poprawnością językową nie jest najlepiej. Z drugiej strony płyną wnioski optymistyczne, że nie jest najgorzej. To drugie zawsze ogrania mnie po przejrzeniu ogłoszeń i komentarzy w mediach społecznościowych, no bo niby na artykułach redaktorów portali internetowych owej poprawnej polszczyzny można by się uczyć. Poniższy przykład jaskrawo dowodzi, że prawda nie jest taka oczywista jakby się nam wydawało. A najgorsze jest wtedy gdy się taką językową gafę podpisze własnym imieniem i nazwiskiem.




Być może autorka zastosowała metodę per analogiam z nazwiskiem znanego dziennikarza Marcina Prokopa. No bo wiadomo, że z Prokopa można żartować czyli jak to mówią niektórzy drzeć łacha, ale zdjęcia są już z teleskopu, mikroskopu, aparatu, telefonu a nawet samolotu.
A pointa?
Ktoś kiedyś powiedział do mojego ojca, że mogę się uczyć przy otwartym oknie* Może nie byłem odosobniony w tym sposobie nauki ? Uczyć się przy otwartym oknie to znaczy mniej więcej tyle - nie orzeł nie wyleci.
          Każdy dzień przynosi jakieś przekłamania, błędy których nikt nie zauważa nawet jeżeli są pisane dużymi literami jak choćby w tym tytule


Patek Philippe nieprzerwanie od 1839 roku kultywuje tradycyjny genewski kunszt zegarmistrzowski, zapoczątkowany przez założycieli marki – Antoine Norbert de Patek i Adrien Philippe. W tym przypadku aby nakarmić naszego patka wystarczy ruch dłoni, nakręcanie sprężyny dla tradycjonalistów lub okresowa wymiana baterii. Z treści artykułu wynika jednak, że idzie o zwykłe wróble czy sikorki. Swoją drogą w pewnych kręgach nazwą sikor określało się również zegarek
Skąd to wszystko?
Z braku nawyku czytania i to pomimo akcji - nie czytasz nie idę z tobą do łóżka o której już na tych łamach wspomniałem. Być może coraz więcej Polaków uważa, że seks jest mocno przereklamowany, o czym świadczą ostatnie wyniki badań demograficznych.
A może świadczą one o czymś zupełnie innym ? Że jako naród indywidualistów nie przyjmujemy do siebie żadnych nakazów.
A inni? inni podatni są na socjotechniczne sztuczki
Świetnym podsumowaniem jest rysunek który właśnie znalazłem gdzieś w Internecie

                                                                                 @RipostyStaregoWuja Artysta









06 grudnia 2022

Parada motocykli czyli nastał czas wspominania

Koniec dnia czerwonym pachnie winem, napisał w jednej ze swych piosenek Jonasz Kofta, a ja lubię ten cytat tak jak czerwone wino.
Koniec sezonu motocyklowego skutkuje wszelkiej maści zlotami i paradami. Jakoś tak się porobiło przy okazji, że na rozpoczęcie lub zakończenie zlotu odbywa się msza i pokropek. Podejrzewam, że motocyklistom wydaje się, iż w ten sposób kupują jakąś nietykalność i bezwypadkowość na drogach.
A tu nawet najdłuższa msza, nawet w rycie łacińskim nie zwolni od myślenia na trasie. Fakt faktem, że potrzebna jest przy tym wszystkim również odrobina szczęścia, ale w religii nie idzie chyba o kupczenie choć jest powszechnie praktykowane.
Poza tym jak odpowiedział kiedyś pewien opat (Armaud) przy okazji rzezi katarów we Francji? Zapytany jak rozpoznać chrześcijan powiedział - „Zabijcie wszystkich! Bóg rozpozna swoich”.
Mówi się żartobliwie, że w motocyklu, do 120 km/h na tylnym siedzeniu jedzie z nami Anioł Stróż, powyżej tej szybkości ustępuje on miejsca Świętemu Piotrowi.
To dla otrzeźwienia.
Wracając zaś do ciała lub meritum czyli do motocykli.
Odkładam ten motocykl do garażu i wyciągam i tak na zmianę, pogoda bowiem zdaje się dawać sygnał, że w sprawie sezonu motocyklowego nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Tylko te drogi nie schnące już w ciągu dnia w miejscach zacienionych, lasach i te gnijące liście tworzące taką śliską nawierzchnię.
No i tutaj znów wracamy do wyobraźni. Trzeba ją mieć w każdej sytuacji. 
W trakcie parady motocykli w Krakowie, w październiku, w sieci pojawiło się wiele filmów i zdjęć.
Będąc posiadaczem motocykla w oryginalnym chociaż nietypowym malowaniu łatwiej mi było zauważyć, że fotograf Gazety Krakowskiej złapał mnie w locie. Nie wiem jak Wam, ale mnie się to zdjęcie bardzo podoba. Jest w nim dynamika, której dodaje nawet lekka nieostrość.
Sami zresztą oceńcie.



A teraz to już całkiem "po ptokach". Temperatury ujemne, zapowiadany opad śniegu, zamarznięte kałuże.
Zastanawiam się tylko czy wypinać akumulator. Z jednej strony aku nie lubi zimna, z drugiej na grudzień zapowiada się akcja Motomikołaje, gdzie w szczytnym celu jedziemy w grupie by złożyć prezenty w Szpitalu dziecięcym w Prokocimiu. Trzeba mi naprawić strój Mikołaja, bo po ostatniej przejażdżce nieco puścił  na szwach. 
Niech tam, nie wypinam. 
4 grudnia 
Na nic zdały się  plany i trzymanie akumulatora w motocyklu. Niedzielę  czwartego grudnia poświęciłem w całości wnuczce, a powiem Wam szczerze, że to partner wymagający którego nie wolno zlekceważyć.
I to by było na tyle w kwestii motocykla w tym roku 
I jeszcze tylko jedno uzupełnienie Post factum tekstu o znalezieniu dokumentów.
Jak to dobrze, że nie zaproponowałem gościowi który zgubił dokumenty, a ja je znalazłem i oddałem, wspólnego wypicia sprezentowanej flaszki. Taki oto tekst znalazłem wczoraj w Internecie





29 listopada 2022

Już nie chcę uciekać z małego miasteczka.

Chociaż kochał Zakopane, Witkacy nie miał sentymentu do małych miasteczek. Myślę że z wzajemnością.
Kiedy teatr miejski w Kielcach zamówił u niego sztukę teatralna, a następnie za jego pracę nie zapłacił, wkurzony artysta cała swoją frustrację przelał na papier i tak powstał wiersz - Do przyjaciół gówniarzy
Bulwersujący choć wierszowany opis małego miasteczka, posłużył potem artystom piwnicznym do ułożenia melodii i tak powstała piosenka którą wykonywał Zbigniew Raj Do przyjaciół... Z. Raj
Sam pochodzę z niedużego miasta chociaż z piękną historią. I tą historią żyli ludzie w czasach mojego dzieciństwa i wczesnej młodości. Śnili oto, że to oni gubią srebrne podkówki u butów, jak ponoć czynili to mieszkańcy tego miasta w czasach Kazimierza Wielkiego. Gubią bez stresu bowiem noblesse oblige, a srebrne gwoździe  chyba słabo trzymały.
Gdzieś toczyła się rzeczywistość, ale o tej można było usłyszeć w głównym wydaniu dziennika telewizyjnego.
A tu młodość chciałaby przyszłości, a nie marynowania w przeszłości choćby  nie wiem jak bardzo wspaniałej.
   Jak wyzwolenie przyjmowałem więc wyjazd z mojego miasta do Krakowa. Chciałem bowiem zawalczyć o te przyszłość.  Duże miasto, rozmach, dynamika, a do tego to czego uniknąć się nie da historia nieprzerwanie wielka. Te przestrzenie setki ulic na których tętniło lub nie codzienne intensywne życie. 
Żona mojego szwagra wyznała wtedy, co potem jej złośliwie wypominałem, że tu może się ocierać o kulturę.
Żona szwagra też pochodziła z niewielkiego miasta położonego za miedzą z rodzinnymi stronami Koziołka Matołka.
Kiedy chłonąłem, bo przecież kiedyś to musi nastąpić, zacząłem dostrzegać róniez inne kolory miasta szarość, czerń i wyzierającą  gdzieniegdzie ze zrujnowanych oficyn. Nie było przecież jeszcze tylu knajp na Kazimierzu, a na obskurnych ulicach spotkać można było jakieś szczątki prywatnej inicjatywy namiętnie tępionej w PRL-u  w postaci mydlarni, czy punktu naprawy zabawek. Do dzisiaj niczym horror potrafią mi się przyśnić te zdekompletowane lalki z trupiobladą cerą, poprószone ulicznym kurzem. 
Potem świat przyspieszył, wpadłem w jego tryby i po trzech dekadach zmęczyłem się wielkim miastem. Zapragnąłem wiejskiej sielanki którą w końcu wybrałem mniej lub bardziej dobrowolnie. Okoliczności czasem bywają dziwne.
Zdałem sobie sprawę ze swojego zachowania, bo i lata sprzyjały ku temu. Byłem jak ten przysłowiowy kot który zawsze chce być z drugiej strony szyby.
       Zamieszkałem na wsi i zacząłem pracować w pobliskim niedużym mieście.  Z przyczyn praktycznych zacząłem żyć tym miastem i na co dzień. Tutaj nie było wielkich marketów i galerii handlowych, które zresztą w mikroskali później zbudowano, ale odkryłem to czego te galerie nie miały, klimat.
Klimat trącący nieco myszką, ale nie PRL-owską szarzyzną. Powoli odkrywałem uroki małego miasta, nie napiszę na powrót bo w młodości robiłem wszystko by to małe miasto opuścić.
Odkryłem więc sklep gospodarczy pod egidą Społem, który klimatem cofa mnie do czasu PRL. W tym oczywiście zapamiętanym i wyidealizowanym wspomnieniu. Ten ten układ towarów, asysta sprzedawcy, odrobina przaśności i co najważniejsze, sklep był trzy kroki od mojej pracy. Potem dostrzegłem i zacząłem korzystać z innych małych sklepików : elektryczno-gospodarczego, metalowego w którym jak się okazuje śrubki są tańsze niż w renomowanym markecie.
Sklep z pościelą i ręcznikami. farby i lakiery w mikroskali. Apteka z regałami sprzed stu lat.  Połączenie sklepu rybnego z nabiałowym, co było dla mnie zaskoczeniem. Może nie takim jak przed laty w Smoleńsku gdzie  w jednym pomieszczeniu  funkcjonował sklep rybny a na przeciw apteka.
Do sklepy rybno-nabiałowego też się przyzwyczaiłem. szczególnie dobry tu mają ser biały w dużych kostkach o wyjątkowym smaku.
Bank i bankomat, punkt z oscypkami i w miarę delikatesowy sklep spożywczy. Przy okazji, dwa razy w tygodniu, dwie przecznice dalej swoje towary oferuje targ na który lubię chodzić choćby dla jego kolorytu. Wszędzie blisko, wszędzie bez samochodu.

Pomimo tego, że miasto nie jest duże to ruchliwe ze względu na swoje atrakcje turystyczne, z miejscami do parkowania jest jak wszędzie krucho.
Jest jeszcze to czego nie ma w wielkich galeriach i nowoczesnych osiedlach. Ludzi mijają się i zapamiętują, po którymś z razów zaczynają się sobie kłaniać a potem rozmawiać. Macie tak w galeriach?
Mówcie co chcecie odpowiada mi ten klimat tego małego miasta. 
Może trochę go sobie wyidealizowałem.
Może dlatego tak lubię piosenkę Andrzej Zauchy i zrealizowany do niej teledysk cest la vie. Po latach można zobaczyć jak kiedyś wyglądały Niepołomice, do których też ma tylko kilka kilometrów..
Nostalgiczny się jakiś zrobiłem na starość
Cest la vie



16 listopada 2022

Zagubiona i odzyskana tożsamość

Niedzielny poranek  to czas na pewien rytuał. Zaraz po rodzinnym śniadaniu które od czterdziestu lat sam przygotowuję, zauważam, że suka chodzi za mną krok w krok. Pilnuje abym przypadkiem sam nie poszedł na spacer i nie obwąchał, a następnie podlał tych wszystkich miejsc które ona uważa za godne do tego rodzaju działań. Żona też jakby uczestnicząc w tym przedstawieniu, kładzie obok drzwi torebkę foliową z tym wszystkim czego suka nie zjadła w ostatnich dniach. Są tam kulki suchej karmy okraszone gotowanym podrobami. Suka w zależności od humoru, albo je, albo grzebie nosem w misce próbując je zakopać. Pies sąsiadów wychowany na resztkach z obiadu czyli ziemniakach i zupie nie ma już tego dylematu i zżera wszystko łapczywie, krztusząc się przy okazji nadmiarem połykanej na raz karmy. Co więcej, kiedy wychodzę przez bramkę na ulicę, zauważa mnie natychmiast i szczeka donośnie, podskakując jak sprężyna. Podchodzę ostrożnie do niego bez jedzenia, klepię za uchem, zabieram pustą michę i wracam z pełną. Nie mogę podchodzić z pełną reklamówką bo rzuca się na nią z zębami, rozsypując wszystko dookoła budy. Pies jest w typie rotwailera i trzeba sporo odwagi by podejść do jego siedliska. Raz jeden moja suka podeszła zbyt blisko miski, a wspomniany pies sąsiadów rzucił się jej do gardła. Dzięki bogu na moją komendę zwolnił uścisk. Tak by to suczysko zginęłaby z powodu żarcia które sama wcześniej zlekceważyła.
Sąsiadka nie ma stresu i opowiada, że pies jest nienażarty. Ponoć może zjeść tyle ile mu się da. Rzeczywiście nigdy mi nie odmówił, ale nie pierwszy raz spotykam się z takim "żarłocznym" psem, szczególnie na wsi.
Ostatnia niedziela była jednak inna od poprzednich. W nocy padał intensywny deszcz, a w zagłębieniach bitych dróg powstały kałuże. Nie jest to jeszcze samo w sobie niespotykane, bowiem jak małe dziecko lubię ubrawszy gumiaki włazić do tej zgromadzonej wody i delikatnie rozgarniać  nimi wodę. Zdarza się więc to od czasu do czasu.
Teraz jednak w trakcie tego ruchu posuwisto zwrotnego spod buta wyskoczył mi kawałek plastiku. Ot jak karta kredytowa lub tak popularne obecnie karty lojalnościowe czy klubowe. Sięgnąłem ręką i obejrzałem kawałek plastiku. Karta płatnicza Banku Milenium, na dodatek ważna.
Jeszcze mi tu potrzeba dowodu osobistego do kompletu, pomyślałem powtarzając ruch gumowcem.
Spod buta, jak na żądanie wyskoczył plastikowy blankiet dowodu osobistego.
Właściciel ten sam co na karcie. Ciekawie.


Zaniosłem znalezisko do domu i pokazałem żonie. Sprawdziłem dane. Właściciel miał dowód wydany w sąsiedniej gminie, a więc stosunkowo niedaleko.
Moja pomysłowa żona wpisała w wyszukiwarkę personalia i za chwilę pokazały się wyniki. Pierwsze wyszukane osoby zbyt daleko od nas, a potem odkrycie.
Moja znajoma na Facebooku, była znajomą gościa o tych samych personaliach. Wszedłem na jego konto i poprzez Messengera wysłałem zapytanie, czy aby nie zgubił dokumentów?
Zgubił. Umówiliśmy się na odbiór.
Spójrz tylko - powiedziała żona - w Internecie jest wszystko. Była tam też informacja o postępowaniu komorniczym osoby o podobnych danych, a więc z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć że...
Odkrywamy się z naszym życiem w Internecie jak małe dzieci w czasie snu.
Tym razem pomogło to w oddaniu zguby, a ile razy przynosi efekt odwrotny ?Następnego dnia pojawił się właściciel zgubionych dokumentów. Podał dane, które skrupulatnie sprawdziłem i odebrał dwa dokumenty. Wyciągnął też dużą butelkę Żubrówki i pomimo moich sprzeciwów wręczył mi w podziękowaniu.
Najlepsze na końcu.
Człowiek nie wie skąd dokumenty w kałuży obok mojego domu. Nie pamięta, bez względu na to co ową niepamięć mogło spowodować. Smaczku sprawie dodaje fakt, że portfel bez dokumentów znalazł się trzydzieści kilometrów dalej.
- Dojdę do tego - powiedział na zakończenie.,

Tak sobie myślę, człowiek nie miał jeszcze 25 lat i pewnie dał w szyję.
Czy to o takich jak od wspominał ostatnio pewien Prezes?
Mówił o kobietach
No tak, facet.
Zostało mu jeszcze jakieś dwadzieścia lat spokojnego drinkowania.








03 listopada 2022

Test wiedzy który pogrążył Hanię

Nie oglądam cyklicznych programów w telewizjach. Chodzi tu o wszelkiego rodzaju talent show, relacji z rajskich miejsc gdzie dobierają się pary na chwilę, czy ślubów od pierwszego wejrzenia gdzie ma być na dłużej. Do tego Taniec z gwiazdami gdzie o gwiazdy coraz trudniej czy twarze które ponoć brzmią znajomo.
Tak, przyznaję się bez bicia, że oglądałem pierwszy sezon Big Brothera, ale wraz ze mną oglądała go wtedy tak zwana "cała Polska"
Teraz śmiało mogę zaprzeczyć pytaniom - oglądałeś ?, a zaprzeczając, czuć się gościem z wyższej półki.
Kiedyś tam zaplątałem się w Klan i kiedy zauważyłem, że planuję swoje życie tak by w porze emisji być w domu, odbyłem terapię uzależnień i od wielu sezonów udaje mi się wytrzymać we wstrzemięźliwości nie tylko wobec Klanu.
Z cyklicznych programów a raczej filmów toleruję jeszcze miniseriale, bowiem widzę, że współczesnym reżyserom trudno się zamknąć się w tradycyjnych 90 czy 120 minutach. Jak to się udawało wielkim reżyserom minionego okresu ? Teraz potrzeba do tego minimum 6 odcinków.
Zamiast oglądania staram się czytać, czasem na czytanie przerzucam się w połowie programu a telewizor zabija jedynie ciszę, aby żyć było łatwiej.
Czasami biorę się za czytanie i robię to bez tak zwanej selekcji wstępnej.
A może jednak przeprowadziłem ją tym razem i ujął mnie właśnie ten tytuł - "Test wiedzy pogrążył Hanię". Chodzi o popularny chyba format - Hotel Paradise
Tego się nie da opowiedzieć własnymi słowami, dlatego tez pozwolę sobie na dłuższy cytat:
"W czasie quizu Klaudia El Dursi zadawała następujące pytania: jak się nazywa papież, ile końców ma 9 i pół kija, co wynalazł Alfred Nobel, kto mieszkał na zamku w Malborku, kto napisał "Makbeta", ile siekaczy ma zdrowy dorosły człowiek, który król Polski jest na banknocie 50 zł, kim jest samuraj, czy koniki morskie to ryby czy jak się nazywa aktualny chłopak Jennifer Lopez. Kiedy prowadząca poprosiła o wymienienie ssaka, który umie latać, Marek zastanawiał się nad pingwinem.
Mogę się schować? — zapytała w pewnym momencie Hania.
Z kolei na pytanie "kim był Kopernik?" padały profesje takie jak m.in. astrofizyk i astrolog. Monika podejrzewała, że trylogia składa się ze 100 tomów, natomiast nasza galaktyka została nazwana przez niektórych wszechświatem i Pasem Oriona. Widzów najbardziej zaskoczyły jednak odpowiedzi na pytanie o stolicę Portugalii.
Strzelam, wyjdę na głupka najwyżej. Strzelam. Peru! — rzucił Adam.
Kambodża — dodała Hania. Później stwierdziła, że powiedziała to "dla żartu".
Widzowie nie pozostawili na uczestnikach "Hotelu Paradise" suchej nitki. Najbardziej dostało się Hani.

Żenujące? to mało powiedziane. Hania przebiła wszystko.

Hania jednak uczciwie przyznała się do wąskiej specjalizacji mówiąc - "Ogólnie ja wszystkiego się obawiam. Wiedza to jest dla mnie ciężki temat. Może być branża beauty, wtedy to wam wszystko powiem — stwierdziła.
Jak ktoś nie wierzy to tutaj jest tekst oryginalny. Test wiedzy
Tak, tajniki mocowania tipsów i zastrzyki z botoksu to teraz wiedza dla niektórych najważniejsza. I niech spróbują powiedzieć, że się nam Wesele zestarzało:

RADCZYNI
No, moja ty urocza panno młoda,
jakże wy sobie będziecie żyli?

PANNA MŁODA
A tak–ta, tak–ta, co jo wim,
jescem sie nie zgodała ś nim.

RADCZYNI
Ja wiem, że twoja uroda
niejedną trudność przesili,
żeś sobie młoda;
no, ale o czym wy będziecie mówili,
jak tak nadejdzie wieczór długi:
mówić się nie chce, trza przesiedzieć;
on wykształcony, ty bez szkół —
Po cóz by, prose pani, godoł,
jakby mi nie mioł nic powiedzieć,
po cóż by sobie gębę psuł?

Teraz on i ona pochyleni nad smartfonem, zatopieni w mediach społecznościowych dadzą sobie radę i bez rozmowy.
Spoglądam na torbę w jakiej dzieci przyniosły mi książki z ostatnich krakowskich targów książki



Wziąć Czasownik z okrojonym "ś" Wziąć bo nie braść. W emocjach napisałem kraść.

Mając w pamięci początek tego tekstu można by spytać głosem wołającego na puszczy - Kogo to kuźwa obchodzi?

26 października 2022

Życzliwy seksizm

Ziarno zasadziła Bet swoim tekstem o kapeluszu i wynikającym z tego tytułu kłanianiem się poprzez uchylenie tego archaicznego dzisiaj, no może z wyjątkiem Teksasu, nakrycia głowy.
W komentarzach zeszło na temat zasad dobrego wychowania.
Anzai napisał tak:
Od mojego stryja legionisty dostałem perfekcyjną szkołę pt. "Kto pierwszy, kiedy, gdzie i komu się kłania". Wiedza przydała się ale tylko do końca lat 70' ub.w. Teraz nawet wstydzę się o tym mówić i pisać, ale obserwować warto ...
Dużo racji.
Obecnie nie zawsze z tą wiedzą na temat savoir vivre trafiasz na podatny grunt. Mnie wpojono parę praktycznych wydawałoby się zasad.
Po pierwsze całując na powitanie podaną przez kobietę dłoń należy przygiąć swój kręgosłup, a nie jak to niektórzy ciągnąc tę dłoń do wysokości swych ust.
Kto teraz całuję kobieca dłoń na powitanie?
Widuję w telewizji zwłaszcza informacyjnej takie przypadki, zwłaszcza w ramach jednej opcji politycznej. Lider tej formacji ciągnie te kobiece dłonie na wysokość swoich ust, chociaż uwarunkowania fizyczne nie wymagają  od niego  zbytniego wyginania się przy powitaniu.
Powiem szczerze, że mając na względzie tamten stający przed oczyma obrazek, unikam jak mogę cmokania w rączkę.   
Poza tym dobrze wychowany mężczyzna grzecznie czeka, aż kobieta poda mu dłoń do uściśnięcia na powitanie. Moje czekanie  zostało gdzieś tam zinterpretowane jako swego rodzaju seksizm, bo witam się z facetami a nie podaję kobietom ręki. 
Kiedy to zauważyłem, pospieszyłem z wyjaśnieniem niczym Kamyczek (kto ją jeszcze pamięta?).
Okazuje się więc, że z wiedzy trzeba teraz korzystać z umiarem.
Bet dodała że teraz seksizmu doszukuje się nawet w ustępowaniu pierwszeństwa
I tak dotarliśmy do określenia "słodki seksizm"
Cóż to takiego
Rysunek który znalazłem w Internecie doskonale to tłumaczy


gdyby ktoś pragnął zanurzyć się w rozważania na ten temat to proszę bardzo, oto link:

Życzliwy seksizm

I tak po zapoznaniu się z tematem zaczęło rozpadać się moje życie. Od teraz wiem, że wpojone przez rodziców i późniejsze lektury zachowania są za przeproszeniem psu na budę. Cóż mam jednak zrobić gdy nie potrafię żyć inaczej?
Ja nie potrafię iść spokojnie gdy towarzysząca mi kobieta dźwiga jakiś ciężar i zabieram go jej z ręki
Gdy nie potrafię wcisnąć się przed kobietę w drzwi, chociaż zwłaszcza te młodsze patrząc na moją siwiznę próbują ustąpić mi miejsca.
Tkwię w tych zasadach bez względu na to że już dawno zauważyłem, że kobietom bardziej zależy na facetach którzy ich nie szanują, a moje kontakty z nimi znacznie się poprawiły gdy zastosowałem to samo.
Nie chciałbym zmieniać swego stosunku wobec pań podług współczesnej mody.
Chociaż jestem elastyczny i potrafię zaakceptować nawet muzykę house, to takiej zmiany zachowań nie potrafię.
Żona zgasiła mnie jak świecę przeciągu. Jeszcze chwila, a powszechnie będą ci ustępować miejsca w autobusie czy tramwaju, a emerycki portfel nie pozwoli bywać w knajpach. Dasz więc radę.
Ze względu na bardzo popularny obecnie egoizm na pierwsze nie liczę, a drugie rzeczywiście wisi nade mną
Póki jeszcze krew ciepła w żyłach nie skrzepła ( jak mówił Młynarski) powtarzam to co moja teściowa lubi mi czasami odpowiedzieć - starego wróbla chcecie uczyć latać?






05 października 2022

Pożądanie pośród książek, albo przy ich okazji

Jakiś czas temu popełniłem tekst  Czy jesteś pandemiczno seksualny  w którym mierzyłem się z preferencjami które współcześnie określają potrzeby partnerów w sferze intymnej. Teraz jakby uzupełnieniem tamtego zestawienia jest tekst o osobach sapioseksualnych. A któż to na boga wszechmocnego?
Jak zwykle określenie to bierze swój początek w łacinie. Tutaj też jest nie inaczej. "Sapio" po łacinie znaczy: rozumiem, wiem, ale także - smakuję, kosztuję.
Można by przyjąć, że w takim razie jest to seks z osobą która jak to się mówi jest zorientowana w temacie. Nic z tych rzeczy. Osoba sapioseksualna wybierze się na randkę raczej z oczytanym intelektualistą nawet wątpliwej urody niż przystojniakiem, którego przemyślenia kończą się na refleksjach nad najnowszym zestawem ćwiczeń na sześciopak. Sapioseksualni za seksowny uważają intelekt.
Piękne i wzniosłe. Porozumienie na poziomie umysłów jest dla nich podstawą dla tworzenia związków.
Czyli innymi słowy czytać ! dużo czytać!
W kiepskiej sytuacji są więc ci którzy czytają wyłącznie skład ulotki ze składem białkowych odżywek dla kulturystów, ponieważ najbardziej muskularne ciało wysiada w pojedynku z przeciętnym facecikiem który śliniąc paluszek przerzuca kartkę za kartką.
Wiem że nie powinno się ślinić, ale "róbta co chceta tylko czytajta". 
Tak całkiem na marginesie chciałbym nadmienić, że sam nie korzystałem z odżywek białkowych, ale samodzielnie przeczytałem choćby Biegunów i doszedłem do połowy Ksiąg Jakubowych zanim zastał mnie początek prac w ogrodzie.
Potem dopadł mnie cytat, że pewne książki są nie dla wszystkich, po którym już czułem się wyróżniony, ale to już całkiem inna historia.
Z badań przytoczonych przed serwis medonet.pl, wynika,  że osoby sapioseksualne tworzą trwałe i udane związki. Ich relacja opiera się na porozumieniu intelektualnym, a nie pociągu fizycznym, co zapewnia trwałość więzi.
Ja tam nie demonizuję seksu, ale uważam, że od czasu do czasu pociąg fizyczny też jest w porządku. Problemem związków jest to, że na wskutek nierównomiernego oczytania, partnerzy różnie interpretują  znaczenie określenia "od czasu do czasu".
Prywata i wspomnienia które wyciskają łęzkę wzruszenia.
Otóż trwałość i mojego związku opiera się na tym wspomniany porozumieniu, do którego jednak ja jako czytający mniej od mojej żony (podziwiam) dorzucałem ten element  prostego pożądania. Ona (żona) w mądrości swej potrafiła zaś od czasu do czasu odłożyć tę książkę na półkę.
Gdyby tak przyjrzeć się bliżej to wychodzi na to, że sam ruch sapioseksualny ma sporo wyznawców. Dowodem na to jest akcja pod hasłem "Nie czytasz, nie idę z Tobą do łóżka".


                                                                              foto - gdzieś w Internecie


Czasy się zmieniają. Stosunek tak z osobami wykształconymi jak i do osób wykształconych się zmienia.
Obecnie Mistrz Jan Sztaudynger z pewnością dwa razy zastanowiłby się, nim raz upublicznił tę fraszkę z obawy o zyskanie łatki seksisty

Pani ty jesteś wykształcona
Chciałbym te kształty wziąć w ramiona

Teraz zaś jak dowodzi dzisiejszy post chcieć to znaczy móc. Wziąć możesz, wystarczy tylko trochę poczytać.
I oczywiście wcześniej zapytać bo akcja #metoo  obowiązuje, ale brak o kultury i kindersztuby czytających posądzać chyba nie można. 
A co z resztą?
No cóż, w naszym kraju nadal aktualny jest ten rysunek Andrzeja Mleczki 

 
62% To więcej niż elektorat jakiejkolwiek oficjalnej opcji politycznej. 




23 września 2022

A tymczasem w szpitalu...

Mały syn moich znajomych mówił osobom które nie przypadły mu do gustu następujące zdanie:
Nie lubię Cię, idź do "śpitala".
Rodzice próbowali zapobiegać takiemu zachowaniu, zwłaszcza, że ojciec był praktykującym w pewnym szpitalu lekarzem.
Z perspektywy własnych doświadczeń wiedziałem, że to świetne miejsce dla nielubianych osób, a dzieci są szczere.
Teraz dzieciak jest już na drugim roku medycyny i niedługo znów będzie wysyłać do szpitala, ale już bez tej emocjonalnej podbudowy.
Pozmieniały nam się szpitale. Zmieniły elewację, stolarkę na aluminiową, w długiej kolejce nie stoisz już za tęgim brunetem tylko kulturalnie pobierasz numerek z automatu. Wtedy już wiesz, że od numerka który wyświetla się nad stanowiskiem do tego który trzymasz w ręku jest jakieś trzydzieści innych numerów.
Za to masz spokój, nikt Cię nie zapyta - czy jesteś ostatni ?
Zwykle na takie pytanie miałem przygotowaną odpowiedź - No taki ostatni to ja znowu nie jestem.
I już się cieszę. 
Zresztą - Ja to się cieszę byle czym - jak śpiewał przed laty Wojciech Skowroński
W trakcie ostatniej wizyty z małżonką w jednym ze szpitali, po kilku godzinach  siedzenia na twardym szpitalnym krześle zapragnąłem skorzystać z toalety.
Okazało się, że w okolicach rejestracji szpitalnej jest jedna ( przynajmniej o tylu mi wiadomo ) toaleta.
Przed nią zawsze stoi przynajmniej jedna osoba.
Kiedy już dostałem się do środka oczom moim ukazały się następujące komunikaty 





Kochani, nie róbcie z nas idiotów - chciałem krzyknąć parafrazując cytat z Seksmisji. Po pierwsze sznurek nie był w żaden sposób zintegrowany  z muszlą klozetową, a po drugie zakończony był czerwonym brelokiem z pielęgniarką.
Zastanawiam się po co ktoś powywieszał te kartki, w sytuacji gdy jak mówią społeczeństwo nasze jest takie nowoczesne i w ogóle. 
Codzienne doświadczenie z pewnością przeczy jednak tej nowoczesności.
To i tak kulturalne komunikaty, kiedyś pisano - Nie lać na deskę !
Czyżby to była już nieaktualna tabliczka, bowiem kobiety wszystkich nas zmusiły do załatwiania tych spraw na siedząco i weszło nam to w nawyk?
Nie wydaje mi się, ale kultura korzystania z takich miejsc jakby jest już inna, a przypadki kradzieży papieru toaletowego są sporadyczne.
Gówniany temat - powiecie.
A taki Felicjan Sławoj Składkowski, a właściwie: Sławoj Felicjan Składkowski – generał dywizji Wojska Polskiego, premier II RP, doktor medycyny, wolnomularz, członek loży wolnomularskiej Wielkiej Loży Narodowej Polski, przeszedł do historii i świadomości rodaków najbardziej jako pomysłodawca suchych toalet wystawianych za stodołą, zwanych od jego imienia sławojkami.
Nigdy nie wiadomo za co uhonoruje nas historia

10 września 2022

Realizacja zleceń i słów kilka o substancji baśniowej.

Pierwsze zlecenie wykonane. I to jakiś czas temu czyli przed tym jak doktorzy dłubali mi w ręce. Zimą robiłem już serię takich podstawek pod duże donice. Wtedy nie miałem jeszcze tej wymarzonej piły ukosowej i to cięcie z ręki było męczące i długotrwałe.
Teraz bzyk, bzyk i było po kłopocie.
Zaraz też pojawił się pomysł na kolejną robótkę.
Na długiej liście miałem karmnik. To taka robota jak na zajęcie techniczne z podstawówki, ale to przecież rodzice wieczorami i po nocy z zaparciem klecili te karmniki dla swoich pociech.
Teraz zrobiłem bez przymusu, a zimą lubię patrzeć jak ptaki w nim rozrabiają.  
Cięcie nowym sprzętem to bajka, a najniebezpieczniejszym elementem pracy było przycinanie gałęzi leszczyny 
na dwie 


części wzdłuż. 
W trosce o palce trzeba było zachować maksimum uwagi.
Całość  po zmontowaniu olejowana, aby było ekologicznie. Do kompletu pozostało dorobić mocowanie na profilu stalowym.
Tu przyda się małe spawanie. To musi jednak chwile poczekać.
Dodatkową nowością było to, że tym razem z grubych łat wyciąłem sobie cieńsze listewki, które niby można gotowe kupić w markecie budowlanym, ale ich cena jest wysoka.
Bawię się przy tym jak małe dziecko.
Krytyczny jak zwykle wobec działań rodziców syn, zamiast ocenić wykonaną pracę, filozoficznie spytał o domek dla wnuczki który deklarowałem zbudować.
Toż to są właśnie wprawki do tej solidnej inwestycji.
Poza tym na korzystanie z domu jest jeszcze za mała, a ptaszki zajadające słonecznik w karmniku może już oglądać.
Myślę, że przyszły rok będzie do tego odpowiedni. Pytanie tylko czy wzrastające ceny drewna pozwolą na jego zakup.
W końcu wchodzę w wiek emerytalny.
A gdy w grę wejdą priorytety, to dziadkowie mają je tak jakoś dziwnie ustawione, że z pewnością damy radę.
Przy tej zmiennej pogodzie jakby mniej jeżdżę na motocyklu i to jest łagodne wytłumaczenie braku motocyklowej aktywności. Prawda jest prozaiczna, ze szwami na dłoni trudno utrzymać prawie ćwierćtonową maszynę.  
Noce chłodne, dni takie sobie, a na koniec tego tygodnia ponoć poleje.
To dobrze dla rzodkiewki bowiem zbyt wysoka temperatura sprawia że roślina idzie w liście zamiast korzeń. Niby z liści rzodkiewki też można zrobić sałatkę, ale wolę tradycyjnie, biały ser zagryźć korzeniem rzodkiewki.
 To już drugi rzut w tym  roku rzodkiewki, cebuli dymki, sałaty i fasolki szparagowej.
Po raz drugi kwitnie też róża pnąca.
Łaskawa urodzajność trwa i to pomimo wszechobecnej suszy. Jednak instalacja zbiorników na deszczówkę nie była takim głupim pomysłem.
Ponieważ lubi padać szczególnie w weekendy to jakiś czas temu,  korzystając z takiej właśnie deszczowej pogody i zarazem wolnej soboty, spotkaliśmy się w gronie rodziny w jednej z knajp w Wieliczce. Powód oczywiście był, a my właśnie z tego powodu byliśmy zaproszeni.
Z menu wybrałem rostbef wołowy i znów musiałem zmagać się z decyzją dotycząca stopnia wysmażenia.
Idę w populizm i zamawiam medium, ale w głębi duszy chciałbym tak po męsku zamówić wysmażenie rar, albo rar blue. Znam jednego gościa który bez wahania życzy sobie rar, czyli ok 3 centymetrowy na grubość kawałek mięsa rzucony na gorący tłuszcz na klika sekund z każdej strony. Z pewnością czuje się on choć przez chwilę niczym dziki wiking, chociaż sam z wyglądu przypomina raczej pazia królowej.
Do takiej sztuki mięsa obowiązkowe staje się wino, a skojarzenie z wołowiną to Argentyna, a jak Argentyna to oczywiście Malbec.
Szczep wydaje się typowo argentyński, a tak naprawdę wywodzi się z południowo - zachodniej Francji.
Oczywiście Malbec był, ale tu zaskoczenie z Mołdawii.
Miłe zaskoczenie. 
Malbec niestety w kupażu z innymi szczepami ale efekt był wyśmienity. Bardzo żałowałem wyprawy samochodem, ponieważ mogłem sobie pozwolić wyłącznie na jeden kieliszek do posiłku.
Natychmiast sfotografowałem etykietę, a inteligentna aplikacja w smartfonie szybciutko wyszukała sklep z tym winem.
Podała również cenę co otrzeźwiło mnie  nie pijanego przecież i wiem już, że nie będzie to wino do tak zwanej codziennej konsumpcji, a raczej na tak zwane okazje.
Dobre i to
Że to takie pijackie to zainteresowanie alkoholem?
Stare japońskie przysłowie mówi - Bez sake nawet kwiat wiśni wygląda zwyczajnie. Z pewnością wiedzą co mówią ci co to pochodzą z kraju dumnie nazywającego się Krajem Kwitnącej Wiśni.
Zdobył bym się tutaj na wyznanie, że z wiśni najbardziej lubię wiśniówkę i dżem wiśniowy, ale mam też szacunek dla kwiatu, w końcu to on jest początkiem owej wiśniówki.
A propos wspomnianej wiśniówki. Z nalewek w tym roku tylko zdrowodajne : orzechówka i miętówka, a dla relaksu półwytrawna ratafia na długie zimowe wieczory. Ta ostatnia zresztą historycznie polska.
W tym roku mijają cztery lata od czasu gdy nastawiłem dereniówkę, a więc to pierwszy rok w którym można ja próbować jak twierdzą fachowcy.
Trzeba zobaczyć czy warto było czekać.
Musze tylko poczekać na jakieś zimniejsze wieczory, bo wtedy nalewki smakują najlepiej
Ucieka z nas ten pośpiech i nerwowość. Gdzie te czasy gdy przygotowując napoje nie potrafiliśmy poczekać, aż rozrabiany spirytus zdąży się "przegryźć", a czekać na kieliszek cztery lata było co najmniej mission impossibile.
Ech !



 

 

01 września 2022

Przybiłem żółwika z Nigelem Kennedym

Nadszedł ten wyczekiwany dzień. Ostatni dzień sierpnia, dzień Koncertu w hołdzie Jimiemu Hendrixowi. Ale to miało być dopiero wieczorem.
Spodziewanie i niespodziewanie zarazem zostałem zaproszenie na oddział chirurgiczny pewnego szpitala, gdzie miałem mieć planowany zabieg chirurgiczny. Jak to zwykle u mnie, dobre wiadomości mieszają się z jeszcze lepszymi.
Wstałem więc o godzinie 5.00 rano by na 7.00 dotrzeć do szpitala na planowany zabieg. Nie jest celem tego wpisu wyzłośliwiać się na służbę zdrowia, szczególnie, że ta znalazła czas i pieniądze żeby się mną zająć.
Pewnym rozczarowaniem było to, że zabieg który wydawał mi się prosty skutkował prawie trzydziestoma szwami wewnątrz dłoni.
Do tego ubrano mnie w to śmieszne wdzianko rodem z amerykańskich komedii i wożono wózkami po szpitalu, nie zważając na mój sprzeciw, że przecież operowaną mam mieć rękę. 
Za wszystkim zaś stoją przepisy
Wszystko poszło na tyle sprawnie, że już o 15.00 mogłem opuścić szpital.


Rzucając się na niezdrowe jedzenie, bo przecież od świtu byłem na czczo, udałem się w drogę do domu. Croissanty z czekoladą zamuliły mnie na dobre. 
Dotarłem do domu, powitany przez sukę która uważnie i dokładnie obwąchała mój opatrunek.
Na miejscu zmieniłem tylko ubranie, sprawdziłem czy opatrunek za bardzo nie przecieka i z pomocą starszego syna który był sponsorem tego wieczoru, udaliśmy się w czwórkę do sali Auditorium Maximum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Budynek, laureat konkursu na budynki bez barier z 2007r. rzeczywiście taki był, a więc bez trudu zajęliśmy miejsca w pierwszym rzędzie, tuż przed sceną.
Troszkę z boku, ale centralne miejsca są zdecydowanie droższe. Lokalizacja miała jednak swoje plusy ponieważ sam Nigel Kennedy wychodząc na scenę podszedł do nas i z całą familią przybił żółwika.
Poczułem się wyróżniony
Kennedy znany jest z rewelacyjnego kontaktu z publicznością i nie ma w nim za grosz zachowania typowego dla celebryty.
Zaraz też pojawił się Mike Strern. Mike Stern to (pewnie już wspominałem) amerykański gitarzysta jazzowy. Prezentuje styl muzyczny fusion, czyli jazz z elementami charakterystycznymi dla muzyki rockowej. Jego idolami w młodości byli Jimi Hendrix i Eric Clapton.  
Dodatkowo w koncercie uczestniczyła żona Sterna Magdalena Thora która jest gitarzystka i wokalistką jazzową Z tego co dobrze zrozumiałem,  kiedyś tam w latach dziewięćdziesiątych, współpracowała ponoć z Urszulą Dudziak. Byli jeszcze i inni członkowie zespołu ale najbardziej rzucała się w oczy wiolonczelistka do której Kennedy podchodził z dużą sympatią, publiczność zresztą też.
Koncert który rozpoczął się prawie dokładnie o 20.00 trwał do godziny 23.00 z jedną mała przerwą w trakcie. Kennedy dwoił się i troił na scenie i widać było, że muzyka sprawia mu autentyczna frajdę. Trochę obawiałem się tego koncertu znając twórczość Hendrixa.  Ostre rockowe brzmienia w wykonaniu skrzypiec, wiolonczeli i gitar mogły być przytłaczające. Moje obawy były jednak bezpodstawne. Oprócz Hendrixa na którego zwlokło się wielu emerytowanych fanów wykonywano też klasykę jazzową, stąd nie dziwił widok uczestniczących w koncercie ludzi młodych a nawet bardzo młodych. Z jedną taką na temat końca wakacji i swobody rozmawiał z estrady Nigel. był więc Hendrix, były 
utwory Komedy, a także klasyka muzyki poważnej. Wtedy to do głosu  dochodziły    fantastyczne, nastrojowe duety skrzypiec i wiolonczeli, by za chwile dołożyć na maksa do pieca tak, że aż cała aula drżała w posadach. Każdy znalazł więc coś dla siebie, a trzy bisy świadczą chyba o szacunku artystów do publiczności. 
Pamiętam kiedyś koncert pewnego saksofonisty jazowego w Muzycznej Owczarni w Białej Wodzie. Po jednym bisie zakończył on koncert, zasłaniając się związkami zawodowymi.
Okazało się, że ze względu na operowaną rękę nie mogę w pełni wyrazić wdzięczności artystom o czym boleśnie przekonałem się po pierwszym uderzeniu dłoni. 
Na sam koniec, Kennedy żegnał się z uczestnikami  trącając żółwika bez opamiętania. Starszy wyczuł chwilę i zrobił w tym momencie zdjęcie mojej żonie, a swojej matce. 
W środku tygodnia wróciliśmy do domu o północy.
Miałem długi dzień pełen wydarzeń, chociaż i naczekałem się sporo, a jak mówi bohater reklamy pewnej kiełbasy długo dojrzewającej - czekanie jest najtrudniejsze.
Dzisiaj zaś od rana zmiana opatrunku i do pracy. Chyba jest we mnie coś z cyborga
Coś tam pstryknąłem, coś tam nagrałem. Nastawiłem się wspaniały wieczór i taki był


Scenografia która nam się spodobała





Nigel  Kennedy który największą wagę przykłada zawsze do muzyki


Troszkę łagodnej klasyki dla odmiany. Jednak ze swoją elektryczną wiolonczelą ta delikatna artystka potrafiła dołożyć do pieca.




I to by było na tyle, a gdyby komuś było mało to profesjonalne zdjęcia znajdzie na Facebooku -  Summer jazz Festiwal zapraszam 


 







19 sierpnia 2022

Bynajmniej nie patriotyczna akcja "gniazdo"

Mam pozytywny stosunek do przyrody. Przejawia on się w przekonaniu, że po prostu "Niech sobie żyje" i do czasu gdy owo coś nie włazi mi ewidentnie w moją strefę już nawet nie komfortu, ale zwykłego bezpieczeństwa, nie reaguję. Rozumiejąc argumenty o zbyt dużej populacji dzików, jestem przeciw polowaniom i daleki od powtarzania niczym papuga wyrwany z kontekstu cytat - "Czyńcie sobie ziemię poddaną".
Oj, zirytował mnie tymi wypowiedziami były minister rolnictwa. Stosunek zresztą rolnictwa do otaczającej go przyrody, jest taki jak służby zdrowia do chorych, księży do wiernych i parabanków do dłużników.
Wszędzie trafiają się uczciwi ludzie, ale ogólna opinia jest kiepska.
A świat toczy się, tętni życiem i bzyczy.
Osa pospolita - Vespula vulgaris - gatunek błonkówki z rodziny osowatych. Ta to dopiero potrafi namieszać w typowych czynnościach dnia codziennego.
Wścibia swój ciekawski nos wszędzie, czy to chleb dżem czy piwo. Topi się w winie, wyżera jabłka i niczym sęp złowieszczo krąży nad człowiekiem.
Gwoli przyzwoitości przyznam, że taka osa nigdy nie zaatakowała mnie bez powodu, tak aby mi tylko dogryźć, a ze znajomymi ludźmi nieraz tak bywało.
Problemem jest to, że włażą wszędzie i bardzo łatwo złapać za coś na czym ona akurat siedzi. Ratując własne życie, atakuje i wtedy zaczyna się problem.
Pamiętacie Ewę Sałacką, aktorkę która wypiła sok z osą i niestety tego nie przeżyła? Bądźmy ostrożni. Uwaga, uwaga i jeszcze raz uwaga.
Kiedyś nasza suka złapała w pysk osę, a ta ugryzła ją będąc już w środku.
Młodszy syn jadąc do weterynarza złamał wszystkie chyba możliwe przepisy, ale zdążył bo powiadomieni weterynarze czekali z antidotum.
A gdyby tak trafił na jakiegoś służbistę w mundurze, który stwierdziłby, że to po prostu tylko pies?
Suka niczego się nie nauczyła i dalej kłapie pyskiem gdy obok przelatuje jakaś osa. Dla niej to kłapanie to też pewnie forma samoobrony.
Tak jakoś co roku na przełomie lipca i sierpnia następuje totalny wysyp os.
Każdego ranka wpada ich do domu kilkanaście i zaczyna się polowanie.
W miarę możliwości staram się je wyprowadzić na świeże powietrze, ale niektóre są bardzo do tego nieprzekonane.
Zaraz też po takim wysypie szukamy gniazd os w bezpośrednim sąsiedztwie domu. Jest to o tyle trudne, że budują one soje siedliska byle gdzie, na gałęzi, w garażu. Kiedyś znalazłem takie w mechanizmie sterującym napędem bramy. Tak więc od lat 90-tych kiedy w Gorcach walczyłem z charakternymi górskimi osami toczę te wojny w każde wakacje.
Czasem pojawiają się również szerszenie, ale to całkiem inny wymiar operacji specjalnej.
I tylko pszczoły mogą liczyć, że za każdym razem gdy zbłądzą pod moją strzechę, pieczołowicie i cierpliwie namawiane są od odwrotu.
Pomijając pokazywane w mediach przykłady niszczenia uli, to pszczoła cieszy się naszym szacunkiem i mógłby poeta równie dobrze napisać
- Do kraju tego gdzie winą jest dużą popsować ul co ogrodzie stanie, tęskno mi Panie.
Wracając zaś do os które są również co by nie rzec pożytecznymi owadami.
Kiedy kilka dni temu nastąpił wysyp bzyczących owadów z żółtoczarnymi pasami na dupie, jak już wspomniałem, rzuciliśmy się do poszukiwania gniazd.
Najstarszy syn popisał się talentem łowieckim i wyłapał miejsce. Ustrzelił je aparatem fotograficznym , co było istotne w sprawie. Cwaniule zrobiły sobie gniazdu w dachu pod podbitką z wejściem po sęku który zesechł i odpadł.

Trochę wysoko, ale jestem szczęśliwym posiadaczem aluminiowej drabiny trzyelementowej. Nabyłem tak zwaną gaśnicę do likwidacji gniazda i poczekałem na rozwój sytuacji. Na tę przysłowiową kroplę która przeleje przysłowiowy dzban.
A one jakby przeczuwając grozę sytuacji, na przekór jednak zdrowemu rozsądkowi nasiliły swoje destrukcyjne działanie, którego apogeum wystąpiło w środowe popołudnie.
Cóż było robić?
Zdesperowany rozłożyłem drabinę, a jednego z gości którzy akurat w ten dzień opędzał się od upartych os na na naszym tarasie poprosiłem o zabezpieczenie drabiny na dole. Sam wykorzystując stój motocyklisty ubrałem kominiarkę do osłony szyi, kask z opuszczoną szczęka dla osłony twarzy, do tego ramoneskę i skórzane motocyklowe rękawice. Pełna profeska.
Pamiętam jak w Gorcach likwidowałem gniazdo w ścianie drewnianego domu. Cała eskadra os rzuciła się w moim kierunku pikując niczym myśliwce w kierunku mojej twarzy i pleców. Wtedy musiałem się salwować ucieczką, teraz nie dałem im tej satysfakcji.
Wyszedłem na drabinę i wpuściłem płyn z gaśnicy w małą dziurkę po sęku.
Zgodnie z zaleceniami robiłem to już wieczorem kiedy osy są mniej aktywne, a więc nie było kontrataku.
Zszedłem na dół. Jutro zobaczymy dla kogo jest to 1:0
Nie czułem się komfortowo, jak po jakimś dobrze spełnionym obowiązku. Bo gdyby nie przyłaziły do mojego stołu w trakcie posiłków na tak zwany krzywy ryj, jak to mówią w Małopolsce. Górale zaś mawiają w takich sytuacjach - na krakowiaka. Pytanie, dlaczego?
- Sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało - chciałem powiedzieć osom
- Taka jest nasza natura - zdało mi się słyszeć w delikatnym poszumie wiatru przy zachodzącym już słońcu.
Gniazdo opustoszało, a po kilku dniach znalazłem kolejne pomiędzy dachem, a rynną. Mógłby więc z tego powstać istny tasiemiec pod tytułem - Antoniego walka z osami. To film klasy B. Dla klasy C byłby to pewnie horror z tytuły osy giganty atakują.
A wracając do życia czyli przyrody jako takiej
Wczoraj siadł mi na tarasowym stole taki oto zielony cudak

Dzięki pożytecznym aplikacjom ze smartfona ustaliłem, że to Odorek zieleniak, gatunek pluskwiaka
Nazwa owada pochodzi od nieprzyjemnego zapachu, który wydziela z gruczołów zapachowych na śródpiersiu w sytuacji zagrożenia.
Ponieważ żywi się owocami, to pewnie zaczaił się na moje maliny, lub jeżyny .
Żyj sobie spokojnie - Fru !

Na Conice zaś zauważyłem Krzyżaka, który leniwe drzemał w samym środku własnoręcznie zarzuconej sieci. 


Pająk spokojnie odczekał aż znudzi mi się sesja fotograficzna w skali makro.
Taki upał, że się nic nie chce, nawet uciekać. 
Dokładając do tego muszki plujki i żuczki gnojarki to robi mi się w tym ogrodzie niezłe ZOO. 
Ekolog z wyższością stwierdzi, że to tylko ekosystem.
Niech mu tam. 
 

08 sierpnia 2022

W krainie okazji

Jest taki dowcip o pewnym bardzo religijnym człowieku, który modląc się codziennie wieczorem, prosił boga o wygraną na loterii. Po iluś takich prośbach w trakcie wieczornej modlitwy, zaraz po wspomnieniu o wygraną, rozchyliły się niebiosa i ukazał się Pan który rzekł do modlącego:
- Mosze, ty mnie daj szansę. Ty kup los.
Nie oczekuję wygranej w lotto, a więc nie kupuję regularnie kuponów. Robię to sporadycznie, ot tak, aby Pan nie powiedział - Antoni ty daj mi szansę.
Gdyby jednak przyjąć założenie, że że dobry Bóg spełnia jednak czasem te nasze zachcianki to mogę powiedzieć, że po raz kolejny mi się udało.
Kiedyś, było to wtedy (to już ponad sześć lat) gdy tak bardzo chciałem kupić pierwszy motocykl, a jeszcze bardziej liczyłem się z posiadanym groszem.
Marzenia nie podlegają jednak opłacie, dlatego każdemu wolno marzyć.
Po tym kiedy już wybrałem co chcę i dłuższym poszukiwaniu związanych z modelem okazji, oczom moim ukazało się ogłoszenie, że oto całkiem niedaleko, mogę kupić wymarzony motocykl, nówkę nie śmiganą, prosto ze sklepu z bonifikatą ponad 20%.
- Trzeba podjąć decyzję, trzeba kupić ten los - powiedziałem do siebie i wybrałem się do salonu.
- Skąd taka okazja spytałem sprzedawcy?
- Firma której jestem dealerem wypłacił mi prowizję w motocyklach, a ja nimi nie opłacę podatku w skarbówce, ani opłaty za media. Do tego potrzebna jest natychmiast żywa gotówka.
W ten to sposób przed moim domem zaparkował wymarzony i nawet porzucony już jako marzenie motocykl.
Dlaczego o tym piszę ?
Od pewnego czasu myśli moje kręciły się wokół pewnego urządzenia, które wydawało mi się niezbędne w skromnym arsenale posiadanych narzędzi. Chodziło mi dokładnie  o piłę ukosową.
Pasjami lubiłem oglądać jak pracuje i precyzyjne przycina deski na żądaną długość lub ze skosem, a nawet na wybrana długość, ze skosem i pod kątem.
Do tego laserowe prowadzenie, co niby jest coraz bardziej powszechne, ale zawsze dobrze brzmi.
Potrzeba posiadania stała się dla mnie tak dominująca, że odczuwałem coś na kształt zespołu niespokojnego oddechu i zaburzenia pracy serca zawsze gdy przechodziłem obok stoiska z piłami.
Oczywiście chęć posiadania to jedno, a możliwości to drugie.
Obliczyłem, że stać mnie na urządzenie budżetowe, dla majsterkowicza i raczej z dolnej półki cenowej.
Wiedziałem jednak, że musi być to piła z "posuwem", abym mógł przyciąć coś powyżej 12 cm szerokości. Nawet zwykła deska tarasowa ma ich 14.
Wybrałem model z oferty pewnej sieci handlowej, która ma własne linie jogurtu, nożyków do golenia i elektronarzędzi.
Bardzo liczyłem też na promocję cenową, ale  za każdym razem gdy ją ogłaszano nie udało mi się załapać.
Po prostu byli tacy którzy wstają wcześniej i dokonują zakupu 3 minuty po otwarciu marketu, a już dwie godziny później towar ląduje na Allego z ceną wyższą o jakieś 150 zł.
Alternatywą stałą się dla mnie niemiecka firma specjalizująca się wytwarzaniu urządzeń do obróbki drewna Scheppach. Wybrany model był jednak droższy i wyłącznie w sprzedaży wysyłkowej (nie wszystko lubię tak kupować), a kiedy trafił na półki sklepów zdecydowanie zdrożał.
Żyłem więc w takiej nieznośnej potrzebie posiadania, dodatkowo w sytuacji w której już postanowiłem sobie odpuścić ekstrawagancje po zakupie drewna do kominka, na zimę, za cenę od której zakręciło mi się w głowie.
W piątek wieczorem kiedy skończyłem tradycyjne wino na konie tygodnia z ulubionym serem i świeżą bagietką, a sen jeszcze nie nadchodził, zauważyłem w sieci jakąś reklamę w niej dumnie rozpierała się moja piła ukosowa z posuwem.
Moja piła była w promocji.
W sobotę od rana poszukiwałem pretekstu do wyjścia z domu, zagłuszając na przemian wewnętrzny głos pożądania. Nie udało się.
Żona miała mała listę sprawunków i chcąc czy nie chcąc wyjechałem z domu. Podświadomie tak wybrałem trasę, by wszystko załatwić bez potrzeby zaglądania do nieszczęsnego marketu.
A potem tak na koniec, nie wiem jak, wylądowałem na parkingu przed.
- Z pewnością już ich nie ma, któż by czekał z zakupami do 13.00 - tłumaczyłem sobie przyszłe niepowodzenie.
Nieśmiało wszedłem do środka i ruszyłem do działu narzędziowego.
Była !!!. Dokładnie  na półce leżały trzy sztuki.
Znajdująca się obok  jaskrawożółta kartka informowała, że obowiązuje promocyjna cena, ale tylko i wyłącznie w tę sobotę.
W sobotę piła była tańsza o dwie stówy. Wtedy to przypomniałem sobie ten cytowany na początku tekstu dowcip.
Dostałem szansę jak przy motocyklu, ode mnie zależy co z tym zrobię.
Nie składałem obietnic ograniczenia spożycia i oszczędności jak Nitager przy tokarce. Aby poczuć w rękach ciężar urządzenia, powiedziałem tylko, że będę się martwił później, bo grzech nie wykorzystać szansy.
Cichaczem podjechałem do domu i umieściłem pudełko w garażu.
Kiedy jednak rozpakowałem sprzęt i opanowałem przyciski i regulacje, zapragnąłem zrobić pierwsze cięcie.
Pierwsze królewskie cięcie. Radość moja była tak wielka, że nazwał bym go i cesarskim gdyby nie to, że ta nazwa jest już od dawna zarezerwowana do całkiem innych czynności.
Nieopisana radość zagościła na mej twarzy, tak że nawet małżonka zainteresowała się przyczyną. Aby nie gubiła się w domysłach, zaprosiłem ją pod garaż, bo nawet tajemnice mają swoje granice, a chciałbym by ktoś mógł ze mną dzielić radość z zakupu.
Zrobiłem popisowe cięcie poprzeczne i po skosie.
Wszystko wyszło super, a na dodatek żona powiedziała:
- To dobrze że sobie ją w końcu kupiłeś
Myślę że z powodu mojego opowiadania, już doskonale znała wszelkie niezbędne parametry wymarzonego sprzętu.
Ktoś powie - chińszczyzna. Spojrzałem na tabliczkę znamionową wyprodukowana w Niemczech przez firmę Seppach. A więc jednak firma.
Nie będę robił sony co przyciąć na początek, ponieważ mój starszy syn zdecydował.
Zaraz po tym jak wysłałem mu zdjęcie maszyny, odesłał bez słowa komentarza  screen zamówienia z Allegro na kółka obrotowe.
Zrozumiałem, że będą to ruchome platformy pod donice.
Zrobiłem już jesienią kilka kontrolnych sztuk, a ma tych kwiatów na tarasie dużo.
Wykorzystam do tego końcówki desek tarasowych, owe kółka i oczywiście moją piłę ukosową.
Moją, jak to fajnie brzmi
Gwoli wyjaśnienia informuję, że stolikową piłę do cięcia wzdłużnego posiadam w swojej kolekcji już od trzydziestu lat .
Boże ile ja na niej już przeciąłem. Zdarłem przynajmniej trzy tarcze z widiowymi końcówkami.
Myślę więc z nadzieją, że i ukosowa nie będzie się zbytnio nudzić.
Kiedy urodziła mi się wnuczka, obiecałem, że zrobię jej domek na palach ze schodkami i zjeżdżalnią.
Pragnę słowa dotrzymać i będzie to dla mnie idealny poligon do przetestowania sprzętu na cięcia, zacięcia, skosy i ukosy.
Poniżej efekty pierwszego, kontrolnego cięcia i maszyna w całej okazałości jakby ktoś nie mógł sobie jej wyobrazić.


                

 

01 sierpnia 2022

Hey Joe

W ciężkich czasach początków mojej młodości, dwie znane postacie umieszczało się się najczęściej na koszulkach. W przaśnych latach siedemdziesiątych sami robiliśmy szablony które nakładło się na koszulkę i prasowało się kalkę maszynową, za pomocą gorącego żelazka. Trwałość tego zabiegu była dyskusyjna, ale z dumą można było pokazać się tak w gronie rówieśników, na jakiejś rockowej domówce.
Jedna z twarzy nosiła beret, a druga opaskę.
W czasach o których piszę czyli z początkiem lat siedemdziesiątych obaj już nie żyli.
Ten w berecie to Che Guevara, a ten z opaską to Jimmy Hendrix
Che zmarł w 1967r. a Hendrix w 1970. Ten pierwszy dzisiaj już raczej zapominany, zapisał się jako bezwzględny rewolucjonista z ciemnymi kartami swojej biografii. Ten drugi też był rewolucjonistą ale gry na gitarze. Był zarazem pacyfistą o czym świadczył choćby jego udział  na festiwalu Woodstock w 1969r.
W tym roku mija 80 rocznica urodzin Hendrixa i jest to doskonała okazja, by czynem  upamiętnić to wydarzenie
Jimi Hendrix, właśc. James Marshall Hendrix – jak podaje Wikipedia to amerykański gitarzysta-wirtuoz, wokalista, kompozytor, autor tekstów, producent muzyczny. Jeden z najważniejszych muzyków XX wieku. Jest powszechnie uznawany za najwybitniejszego i najbardziej wpływowego gitarzystę wszech czasów.
Data i miejsce urodzenia: 27 listopada 1942, Seattle, Waszyngton, Stany Zjednoczone
Data i miejsce śmierci: 18 września 1970, Notting Hill, Londyn, Wielka Brytania
Tak szybkie odejście z tego świata nie jest chyba dziwne biorąc pod uwagę ten tryb życia i sposób odżywiania i używania. Mówi się, że Hendrix wziął zbyt dużo tabletek nasennych i popił je czerwonym winem. Mówi się ...
Bo jak to w takich przypadkach nic nie jest do końca wyjaśnione.
Pisano o nim wiele i z zachwytem
: „Nikt nie grał tak jak on, nikt nie był związany z muzyką jak on, nikt nie był tak samo „cool”
Dla wszystkich, którzy go słyszeli i widzieli, Jimi Hendrix był po prostu Bogiem. Gitarowi herosi, tacy jak Slash, Eddie Van Halen i Matt Bellamy z Muse, mówili jasno i jednogłośnie: Hendrix był poza zasięgiem.
Zapytany przez redakcję jak wygląda Bóg, Kirk Hammett z Metalliki odpowiedział: „Czarny, z opaską na głowie, miał afro, grał na Woodstock”,
Jako nieprawdopodobna wydaje się więc informacja, że Jimi Hendrix nie znał nut.
Ta informacją którą dostarczyła mi jakaś muzyczna audycja radiowa dosłownie zwaliła mnie z nóg
Czasy się zmieniają i już nawet R&B znaczy już teraz coś całkiem innego, ale pamięć o Hendrixie trwa.
W ostatni weekend za sprawą Starszego Syna i jego Małżonki staliśmy się posiadaczami takich oto biletów




Właśnie w Krakowie trwa kolejna edycja Summer Jazz Festival. A w nim taki oto diamencik
„Nigel Kennedy Plays Jimi Hendrix feat. Mike Stern” – koncert odbędzie się w Audytorium Maximum. Dwóch Tytanów i „Szalonych Bojowników” z pogranicza jazzu, rocka i klasyki spotyka się, aby oddać hołd swojemu guru – Jimiemu Hendrixowi! Kennedy i Stern nagrali osobno płyty i specjalne utwory poświęcone „Stwórcy Nowej Muzyki i Gitary”, a w przededniu 50. rocznicy jego śmierci stworzyli wspólny projekt. Dla tych którzy jeszcze nie widzieli i nie słyszeli wyjątkowa okazja.
Mamy nadzieję z tej okazji wspólnie z małżonką skorzystać.
Tylko gdzieś w głębi miej ponad sześćdziesięcioletniej dyszy cichutko skrzeczy taki jeden mały dylemat. Czy nie jesteśmy już na taką muzykę za starzy. Z wiekiem bowiem łagodniejemy i wyciszamy się. Czy takie rzucenie nas na głęboką wodę mocnych rockowych dźwięków w symfonicznym wykonaniu dobrze nam zrobi ?
Obawy moje wydają się uzasadnione po tym co powiedział Jus Oborn z Electric Wizard. Oświadczył on mniej więcej tak : „Ci deathmetalowcy myślą, że słuchają najcięższej muzyki w historii, ale jeśli kiedykolwiek widzieliby Hendrixa, sami by się zesrali”... Nikt nie był tak głośny, ani tak ciężki.

Mam nadzieję że w naszym przypadku nie dojdzie do takiej manifestacji wrażeń, szczególnie że sam koncert odbędzie się jak już wyżej wspomniałem w Audytorium Maximum Uniwersytetu Jagiellońskiego, a więc jak mówią - noblesse (miejsca) oblige

Odliczam dni do 31 sierpnia. Pierwszy już chyba mogę odhaczyć.