Tak naprawdę to najważniejsze jest rąbanie drewna na opał, bowiem działa uspokajająco.
Ogólnie uspokajająco dodam aby uciąć wszelkie spekulacje na ten temat. Nie nerwy i potrzeba ich wyładowania, a potrzeba przemyśleń jest najlepszą motywacją do rąbania.
Jakiś czas temu układałem płytki chodnikowe w blaszaku który robi za domek ogrodnika, warsztat i garaż na motocykl Młodego. Usunąłem z niego palety które do tej pory udawały podłogę. Powstałą stertę desek pociąłem, tępiąc łańcuch piły spalinowej i paląc silnik piły elektrycznej. Tej elektrycznej to mi najmniej żal, bo sam przecież powtarzam to amerykańskie powiedzenie – nigdy nie oczekuj od towaru więcej niż za niego zapłaciłeś. Maszynka kosztowała „grosze” i przy kolejnej belce jęknęła wypuszczając z wnętrza odrobinę niebieskawego, gryzącego dymu.
- Po ptokach – pomyślałem, odkładając ją na bok.
Następnego dnia z miną studenta złapanego na onanizmie udałem się do specjalisty od maszyn ogrodniczych, celem naostrzenia łańcucha.
Niby łańcuch jest mój i za ostrzenie płacę a więc moja sprawa gdzie i co przycinam, głupio się jednak czuję gdy specjalista spojrzy fachowym okiem na łańcuch a potem na mnie i pyta
- A na czym pan to tak zmasakrował?
Przełykam nerwowo ślinę i czasem zwalam na Młodego.
Nie za każdym razem jednak wypada. Poza tym spec mógłby nabrać przekonania, że posiadam idealną rodzinę w której celem i sensem życia dzieci jest pomoc rodzicom.
A przecież jaka młodzież teraz jest każdy widzi.
Jedno jest pewne, że nie narzuca się ze swoją bezinteresowną dobroczynnością.
Coś tam jednak z owej współpracy na polu i w ogrodzie się udaje.
Ostry łańcuch niczym nóż w masło wszedł w deski, ścinając wszytko w jedną chwilę.
Deseczki postanowiłem porąbać na szczapki do rozpałki w kominku. Ustawiłem pieniek i rozpocząłem swoje kilo w górę kilo w dół.
Dobry trening siłowy.
Machałem tak w zapamiętaniu przez trzy godziny, zadziwiając nie tylko siebie ale i sukę która to na pieńku to znów na mnie wyładowywała frustracje spowodowane tym, że nie bawiłem się z nią, do czego przecież jestem stworzony.
W końcu znalazła inny cel i postanowiła wskoczyć na drzewo w pogoni za naszym domowym kotem. Ileż się ona naskakała i to bez najmniejszego efektu.
To tak jakby i ona postanowiła skorzystać z oferty tej niecodziennej siłowni w plenerze.
Kotka siedząca wśród konarów z przymrużeniem oczu patrzyła na te popisy pełne beznadziejnego uporu. Kiedy zaś pies na chwilę zajął się czymś innym, ona powoli zeszła z drzewa. Sprawnie uniknęła swego prześladowcy, a może tylko partnera do zabawy.
Siedząc przy pieńku, szczypałem te deseczki rozmyślając i planując co tam mi do głowy wpadło.
Uważałem tylko aby w tym zamyśleniu nie stracić któregoś z nieodzownych mi w dalszym ciągu dziesięciu palców
Udało się
Jeden, dwa, trzy........ dziesięć.
Gdybym tak podnosił i opuszczał kilogramowy ciężarek na siłowni, nuda zabiła by mnie już po dwóch kwadransach. A tak jest kondycja i są efekty.
Kiedy wróciłem do domu miałem tylko niejaki problem w utrzymaniem szklanki z piwem. Subtelny kształt wydawał mi się zbyt delikatny.
Dzisiaj ułożę to wszystko w drewutni i trzeba będzie rozejrzeć się za czymś solidniejszym co paląc się utrzymuje żar.
W końcu wychowałem się w czasach obowiązywania hasła - kupuj węgiel latem.
To samo można powiedzieć o lekko przesuszonym buku.
Właśnie skończyłem budować płot oddzielający grządki warzywne od reszty ogrodu. Nie będzie już suka wykopywać cebulek posadzonych przed chwilą i nurzać się w zagonie sałaty tak, że tylko pojedyncze liście wystrzeliwały w niebo spod jej łap.
Nawet całkiem nieźle mi to wyszło, jeżeli mogę tu się odrobinę pochwalić.
Czekam na lepszą pogodę, a bateria środków chemicznych zmagazynowana w garażu czeka razem ze mną.
Póki co harcują jeszcze na swobodzie niedobitki mączniaka które przetrwały pierwsze pryskanie, a zaraz potem przędziorki na winogronach szpeciele ( podoba mi się ta nazwa) na liściach gruszy. Mszyce na jabłoni i śliwach, kędzierzawość na moreli. Sam jestem zaskoczony jak szeroko odkrywa się przede mną świat ogrodowych szkodników.
Już nawet nie wspominam o babce lancetowatej, mleczach czy koniczynie w trawniku. O nornicach zżerających cebulki i korzonki roślin można by pisać bez końca.
Jak tylko słyszę frazę, że owoce są nie pryskane, to pojawia mi się na twarzy taki kpiarski uśmiech, bo kolejną grupą po politykach której przestaję wierzyć zaczynają być ogrodnicy, a zaraz potem wędkarze.
Czekam na lepszą pogodę, a bateria środków chemicznych zmagazynowana w garażu czeka razem ze mną.
Póki co harcują jeszcze na swobodzie niedobitki mączniaka które przetrwały pierwsze pryskanie, a zaraz potem przędziorki na winogronach szpeciele ( podoba mi się ta nazwa) na liściach gruszy. Mszyce na jabłoni i śliwach, kędzierzawość na moreli. Sam jestem zaskoczony jak szeroko odkrywa się przede mną świat ogrodowych szkodników.
Już nawet nie wspominam o babce lancetowatej, mleczach czy koniczynie w trawniku. O nornicach zżerających cebulki i korzonki roślin można by pisać bez końca.
Jak tylko słyszę frazę, że owoce są nie pryskane, to pojawia mi się na twarzy taki kpiarski uśmiech, bo kolejną grupą po politykach której przestaję wierzyć zaczynają być ogrodnicy, a zaraz potem wędkarze.