Make pace not war – hippisowskie
hasło stare, jak stary jest ruch hippisowski. Hasło oczywiście
pamiętamy, ale nasuwa się pytanie - Co poza tym okrągłym zdaniem
i pacyfką pozostało z dawnego powiewu świeżości?
Czy w chwili obecnej hippisowski
znaczek jest tylko elementem designu młodych dziewcząt?
Czy festiwal w Woodstock pozostawił
piętno na jego mieszkańcach i jak to miasto wyglądają dzisiaj?
Tak prawdę powiedziawszy, nie
zadawałem sobie tego pytania, a w jednej z gazet przeczytałem, że
z zagorzałych hippisów wyrośli rasowi Yuppies.
Niespodziewanie dostałem odpowiedź
na moje pytanie i jakby na odwrót, zacząłem zastanawiać się
dlaczego nie zadałem sobie wcześniej takich pytań?
Wszystko to za sprawą filmu o polskim
tytule „Pokój, miłość i nieporozumienia”
W miarę świeży film. Premierę miał
w 2011 roku.
Fabuła jest prosta. Okazuje się, że
w Woodstock osiedli najwytrwalsi z hippisów, kultywując tradycje,
szanując przekonania. Jest wśród nich Grace, niepoprawna,
podstarzała hipiska. W tej roli Jane Fonda. Pewnego dnia odwiedza
ją dawno nie widziana córka, którą porzucił mąż. Wraz z
nastoletnimi dziećmi wprowadza się do matki. Odwiedza ją po bardzo
długim okresie milczenia, sama bowiem zgłosiła na policji, że
jej matka handluje trawka na jej ślubie. Nie mogła tego wybaczyć
matce i odcięła się od niej całkowicie. Sama jest sterylną i
perfekcyjna prawniczką. Stara się aby dzieci kierowały się w
życiu takimi samymi jak ona zasadami.
Wydawać by się mogło, że z takiego
połączenia powstanie mieszanka wybuchowa, ale nic z tych rzeczy.
Grace odnajduje w domu rodzinnym spokój, harmonię i miłość.
Dzieci wkraczają w dorosły świat uczuć z pomocą i wsparciem
swojej babki. Zaręczam Wam, że każdy chciałby mieć taka babcię
i nie mówię tylko o urodzie Jane Fondy.
Nawet rodzinne palenie trawy ( jakże
by inaczej z hippisami) wydaje się jakieś naturalne i zrozumiałe.
Ciepły chociaż może trochę naiwny
w swej treści film. Pokazuje jednak stara prawdę, że warto być
dobrym człowiekiem.
Przy okazji film stał się dla mnie
swego rodzaju instruktażem - jak cieszyć się z życia w każdej
sytuacji. Na naukę nie jest chyba nigdy za późno.
Mam nadzieję, że przyjdzie taki czas,
kiedy będę mógł sprawdzić się w roli dziadka. Na razie ćwiczę
na sucho. Nie znaczy to jednak, że założyłem już plantację
marychy pod folią.
Kosiłem za to całą sobotę.
Koszenie poprzedziłem zakupem nowej kosiarki. Wcześniej spędziłem
trochę czasu w internecie, czytając to i owo na ten temat.
Dowiedziałem się już jaki silnik powinien być najlepszy do
mojego areału. Stanęło na spalinowym. Pięć koni mechanicznych z
pojemnością 190 ccm, wgryzało się jak trzeba w bujną zieloność
ogrodu. Nie poddawała się ta moja kosiarka nawet wtedy, kiedy
natrafiła na kopce kretów. Spory ich teraz urodzaj. Ponoć krety
mają swój okres godowy to i kopczyków więcej. Swoją drogą, to
musi być fascynujący czas w życiu kreta. Któregoś dnia myśli –
bzyknął bym sobie.
I zaczyna drążyć tunele w jedną i
drugą stronę w poszukiwaniu odpowiedniej kandydatki. Żeby kret nie
poszedł na łatwiznę, dała mu natura bardzo krótkie łapki więc
nie ma co liczyć na samoobsługę. Zadziwiająco musi wyglądać
taki kreci seks w wąskim korytarzu.
Póki co nie jestem wyrozumiały, ale
jestem ekologiczny. Kupiłem odstraszacze kretów. Ponoć wbija się
to w ziemię i za pomocą emitera aplikuje się pod ziemię jakąś
nieprzyjemną wiązankę dźwięków. Nie jest to kreci dans, a więc
stworzenia opuszczają działkę i obrażone na właściciela nie
wracają. Całość zasilana bateriami słonecznymi.
Zobaczymy, chociaż ja jestem
sceptyczny. Kiedy kupiłem taki odstraszacz na kuny, te
demonstracyjnie pojawiały się w jego pobliżu aby zwalić tam
wielką kupę.
Sprzedawca powie, że srały ze
strachu. Zwał jak chciał a śmierdziało dalej.
Sranie kretów nie przeszkadza mi.
Irytują mnie kopce. Wypowiadam wojnę kretom, bez ofiar. Nastawiam
się na krecią emigrację.
Inna kategoria to sroki. Z wielkim
zapamiętaniem wyciągają posadzoną właśnie cebulę dymkę. Być
może wystające końcówki cebuli, z daleka wydają się srokom
wypasionym pędrakami. Zderzenie z rzeczywistością jest przykre dla
srok, które porzucają cebule zaraz po wyrwaniu ich z ziemi.
Ja kosiłem duże powierzchnie, Młody
obkaszał murki i drzewka. Rodzinna kooperacja w której zyskują
wszyscy a najbardziej rodzina jako taka. Muszę stwierdzić że
pomimo tego że i ja i Młodszy mamy dominujące natury, obyło się
bez konfliktów ( puk, puk odpukać)
Do tego duetu silników dołączyli się
wnet sąsiedzi po bokach i mieliśmy kwartet a w porywach kwintet.
Jak w Ameryce - pomyślałem - Jeszcze
trzeba grilla wieczorem.
I był najpierw u mnie potem u
sąsiadów. Jakie to przewidywalne.
Drzewa kwitną nadrabiając zaległości.
Siedzenie w takim ukwieconym sadzie to sama przyjemność.
Do tej przyjemności grillowania i
napawania się widokiem drzew doszła jeszcze okazja.
Tak się jakoś złożyło, że w
sobotę kończyłem swoje kolejne z grupy pięćdziesięciu lat.
Od soboty, w rubryce wiek, muszę już
podawać liczbę 55. Jak to leci.
Wieczorem pojawił się Starszy z
Synową i siłą rzeczy karkówka wylądowała na rozgrzanych
kratkach. Do tego włoskie wino.
Pisałem kiedyś, że nie przekonują
mnie włoskie wina, ale nie pisałem nic o sprzedawcach.
Pewien sprzedawca namówił mnie na
pewne włoskie wino, odrobinę medium w ekonomicznych butelkach o
pojemności jednego litra. Rewelacja grillowa. Zresztą nie tylko.
Ponoć kupują je restauratorzy by podawać w dzbanach.
Pasuje.
Rodzinnie i sympatycznie. Przy okazji
jasny i logiczny staje się mój zachwyt nad filmem o którym pisałem
na początku.
A póki co Antoni, nie nerwowo bo to
już nie te lata, ale powoli ciągniemy dalej najpierw do
sześćdziesięciu. Potem to już chyba jakoś leci, bo wtedy nie ma
już złudzeń, są tylko tak zwane srebrne lata.