27 maja 2016

Jak to na wsi

Wybuchła wiosenna zieloność. Najbardziej odczuwa się to patrząc na trawniki. Praktycznie co tydzień wypada odpalać kosiarkę i pchać maszynę z kąta w kąt, powtarzając tę czynność w równych odstępach.Niezmiennie dziwi mnie to, że kosz tak szybko zapełnia się kolejnym pokosem. Dziwi się też suka, że zamiast produktywnego rzucania patykiem, piłeczka albo frisbee chodzę tak krok za krokiem, dokładnie jak tydzień temu i jeszcze tydzień wcześniej. A przecież w wysokiej trawie tak fajnie można poleżeć, poszarpać źdźbła, bądź tylko ukryć kupę.
Zainspirowany przez żonę (ech te żony źródło wiecznej inspiracji. Celowo nie piszę „własne” bo cudze żony potrafią też nieźle inspirować), Postanowiłem zostać deweloperem bądź tylko hotelarzem. Zbudowałem taki domek zwany hotelem dla trzmieli bądź ogólnie dla owadów. W zależności od autora opisu. Wybrałem model w którym na dole znajdują się takie rureczki z bambusa, przewierconego drewna lub zaschłych łodyg. Powyżej za kratką znajdują się rozwinięte szyszki z sosny. Dla każdego coś miłego.
Mają chatę blisko miejsca pracy, to niech zapylają.
Nie mam czasu obserwować jak z zaludnieniem. Tu też trzeba trochę czasu. 


Podarowany w zeszłym roku przez Starszego mak ogrodowy tak się rozwinął, że naliczyłem siedemnaście pąków gotowych do rozwinięcia. Cztery już się rozwinęły, ukazując kwiaty wielkości sporego grejpfruta.


  
Spory postęp w rozwoju pnącej róży, choć tu zauważyłem początki brunatnej plamistości liściu.
Póki co zerwałem trefne liście i szykuję oprysk. Opryskałem tuje i winorośl na przędziorka, bo panoszy się jak u siebie. Z amerykańskim mączniakiem agrestu chyba w tym roku wygrałem.
Zrywam tylko pojedyncze zarażone egzemplarze.
To równoważy pogrzeb brzoskwini której nie wykończyły burze łamiące jej gałężie, a dobiła kędzierzawość liścia.
Jesienią posadzę dwa nowe egzemplarze. Tu wypadałoby powiedzieć wzorem sąsiadów” jak Bóg da” Ale nie chcę mieszać Pana Boga do moich ogrodowych bojów z tym całym szkodnictwem.
Suczysko biega za mną krok w krok. Tu podbiera mi patyczek, tam kołek lub kawałek sznurka.
Robi wszystko by zwrócić na siebie uwagę. Kobieca kokieteria wyszła na tym zdjęciu poniżej, gdzie suka wygląda jak po botoksie. No trzeba przyznać, że wary ma jak hollywodzka gwiazda.


Tak mnie tym numerem rozśmieszyła, że odłożyłem narzędzia by trochę się z nią pobawić. W efekcie frisbee wylądowało w rynnie i trzeba czekać weekendu by je stamtąd ściągnąć.
Długi weekend widać najlepiej w drodze do pracy. Tu gdzie zwykle stoję w korku, dzisiaj myknąłem bez najmniejszych problemów. Ja zawsze na posterunku czyli w pracy. Przypuszczenia nudnego dnia okazały się bezpodstawne, bo zmęczeni leniuchowaniem obywatele odwiedzają okoliczne firmy, by w końcu dowiedzieć się wszystkiego o produkcie. Nie, nie kupić, ale dopytać, długo i szczegółowo w interesujących kwestiach. Może chodzi też o popisanie się wiedzą zdobytą w Internecie.
- No widzisz, ja wiem i co mi zrobisz?
Nic nie zrobię, odliczam godziny do końca dnia i zastanawiam się, czy wystarczy węgla na grilla.
Jakaś wycieczka motocyklowa wokół Krakowa? Znajomemu cieknie z układu chłodzenia więc śmigać po serpentynach do Świątnik Górnych musiałbym sam.
W przyszłym tygodniu wyjeżdżam z żoną do Zakopanego. Jak co jakiś czas, odezwał się cykl sanatoryjno szpitalny. Sanatorium już było ( Busko Zdrój) więc pozostaje szpital i kolejna operacja. Nie napiszę spokojna, bo po ostatniej takiej spokojnej operacji żona została kierowcą wózka inwalidzkiego.
Póki co przed nami druga część weekendu, tropikalne upały i ponoć takie same burze.
Żeby tylko maki przetrwały

25 maja 2016

Czas co jak rzeka płynie

Wypadłem z obiegu.
Kiedy wczoraj pokusiłem się o obejrzenie czegoś w Onecie (bo coraz trudniej znaleźć tu materiał do czytania) okazało się, że nie znam ludzi. Na dziesięć aktorek pozujących na którymś z  czerwonych dywanów, dodatkowo podpisanych z imienia i nazwiska, udało mi się skojarzyć ze trzy. Trzy na dziesięć to trzydzieści trzy procent. Tylko albo aż, niech będzie jak kto chce.
Mało to czy dużo? Dużo biorąc pod uwagę, że nie oglądam z definicji żadnych seriali. Kiedyś oglądałem jeden, ale przeszedłem skuteczna zaordynowaną sobie kurację odwykową i od siedmiu lat jestem czysty.
Nie każdy może to o sobie powiedzieć, ale to wolny kraj i każdy może sobie robić w swoich czterech ścianach co chce.
Nie próbujcie mnie jednak zawstydzać z tego powodu i to publicznie mówiąc
-  Nie oglądasz nie istniejesz.
A ja istnieję, a wyraźnym tego dowodem jest choćby konto na Facebooku.
Czas się zmieniają. Stajemy się coraz mądrzejsi naszą życiową mądrością z której za cholerę nie chcą skorzystać młodzi. Z drugiej strony, cóż to za mądrość z czasów kiedy nie było Internetu ?
Czas już nie biegnie, nie gna. On stosując góralskie słownictwo zapierdala ( K. Grochola - Nigdy w życiu)
Tylko czy ten dynamiczny, jak próbowałem to krótko opisać, upływ czasu jest dla wszystkich łaskawy?
No właśnie jaki on jest dla kobiet? Sojusznikiem jest czy wrogiem?
Jak im się żyje, kiedy codziennie, nieustannie słyszą, że ich zegar biologiczny tyka ?
Spytałem o to wyszukiwarkę Google, (a lubię jej zadawać głupie albo nietypowe pytania) i zaraz dowiedziałem się, że czas nie jest łaskawy dla Jennifer Morrison. To ta aktorka od Dr Housa (sprawdziłem w necie)
„Niestety, ostatnie miesiące nie były dla aktorki łaskawe. Na jej twarzy wyraźnie maluje się zmęczenie, a ząb czasu nadgryza kąciki oczu i zostawia ślady w postaci zmarszczek. Oczywiście to całkiem normalny proces i nie da się go uniknąć, martwi nas jednak prędkość z jaką w tym wypadku to następuje. Jeszcze w maju olśniewała podczas Billboard Music Awards, kusząc blond lokami, a teraz przypomina własną matkę. „
Jacy troskliwi. Jenifer urodziła się w 1979 r a więc ma raptem 37 lat.
Niech mi ktoś powie, że to nie jest najlepszy okres w życiu kobiet. Wiedzą już wystarczająco dużo o życiu i jego wszystkich aspektach ze szczególnym uwzględnieniem seksu.
Nie są zarozumiałe bo już kilka lat temu uświadomiły sobie, że stanowią około 50 % populacji tej planety.
Młodziutkie panienki wierzą w to co opowiadają im rówieśnicy, że są wyjątkowe. Stają się więc zarozumiałe, szczególnie w sytuacji gdy dodatkowo potwierdzają im to faceci starsi.
Starszym facetom tak samo jak młodszym przyświeca ten sam cel, którym jest zaciągnięcie dziewczęcia do łóżka.
Bo do łóżka ciągnie się zawsze. Najpierw w celach dydaktycznych, potem rozrywkowych a na końcu pewnie dla rozgrzania pościeli.
Cest la vie. Niech mi się tu nikt nie obraża.
Różne są tylko preferencje wiekowe.
Moje powodują, że nie czuję się jeszcze taki stary bowiem nie potrafię w ten jednoznaczny sposób spoglądać na dziewczyny młodsze od moich dzieci.
Zawsze mam taki dylemat, czy gdybym był ojcem takiej córki, to czy taki układ by mnie cieszył?
Wiem, wolność i postęp oraz nowoczesność do kupy.
W życiu trzeba mieć świadomość własnego wieku. Ja ją posiadam, ale ja nie jestem hollywodzką aktorką
Taka na przykład Sharon Stone.
Co prawda nie powinno wypominać się wieku kobietom ale jest moją rówieśniczką. Co o niej piszą?
„20 lat temu mężczyźni szaleli na jej widok, a kobiety zazdrościły jej urody. Dziś Sharon Stone nie wywołuje już jednak takich emocji... Można się nawet spodziewać, że teraz znajdzie się pewnie wielu ludzi, którzy będą jej współczuć tego, że brzydko się starzeje... Zobaczcie jej najnowsze zdjęcia”
No i tu teleobiektyw skierowany na szyję dłonie i kurze łapki.
Rzeczywiście trudno starzeć się będąc kobietą. A może tylko trudno nie starzeć się i udawać, że wciąż ma się dwadzieścia lat kiedy sześćdziesiątka dobija się do drzwi.
Coś w tym musi być bo gdy w wyszukiwarkę wpisałem „czas łaskawy dla kobiet” wyskoczyła mi tylko jedna pozycja dotycząca dobrze utrzymanych modelek. Zaraz za nimi negacja w postaci tekstu o w/w Jeniffer Morrison.
Nie mam zamiaru przykładać do poszczególnych przypadków jakiejś reguły, chociaż niektórymi przypadkami jestem zachwycony.
Niektóre kobiety są jak wino i z wiekiem wiele zyskują.
Ostatnim rocznikowym i markowym winem jest Kinga Preis rocznik 1971, a więc prawie 45 lat.
Utalentowana aktorka z powiedzmy to niebanalną urodą, na którą nałożyła się kiedyś nadwaga.
Świetnie gra, świetnie śpiewa, a kontakt z efektami jej pracy zawodowej jest dla mnie czystą przyjemnością.
To takie piękno błyszczące poprzez pryzmat mądrości i talentu, choć od pewnego czasu zaobserwowałem metamorfozę i rozkwit pięknej, dojrzałej kobiety.
Z przyjemnością oglądam reklamy z Kingą (tą z Kotem) choć samych reklam nie trawię.
Pozwoliłem sobie nawet na komentarz do własnej żony, że Kinga Preis w obecnym wydaniu jest niesłychanie seksowna.
 


Powiedziałem, choć używanie tego określenia mocno kiedyś krytykowałem.
Nie chciałbym tu kogoś pominąć więc tylko przykładowo dodam, że czas okazał się łaskawy między innymi dla Agnieszki Chylińskiej czy Patrycji Markowskiej.
Mając w pamięci występy zespołu O.N.A z pewnym zawstydzeniem stwierdziłem, że... Chylińska mi się podoba.
Wnioski ?
Po pierwsze, de gustibus non est disputandum czyli gusta nie podlegają ocenie.
Po drugie, nie ma żadnych wniosków. Mogą być tylko życzenia.
Matki, mamuśki, żony, kochanki, niech czas będzie dla Was dobroduszny i łaskawy a wasze życie podobne do dobrego wina.


PS
Miałem nieco inne, dłuższe zakończenie tego tekstu. Kiedy jednak pewne  angielskie hasło, którego użyłem w tym zakończeniu, wpisałem do Google, oczom moim ukazały się obrazy które powinno się oglądać jedynie z własnego i w pełni świadomego wyboru. Kasuję więc wszystko to co poniżej.
(.................................................................... samokontrola)




17 maja 2016

Dwie minuty

  Popłynęliśmy w niedzielne popołudnie w rodzinnej dyskusji. Wypłynęliśmy tak daleko, że aż straciliśmy z oczu suchy ląd. Wszystko zaś zaczęło się od tego, że moja żona zażyczyła sobie w pewnym momencie:
- A po śmierci chcę być skremowana i pamiętajcie dzieci bo na was spocznie ten obowiązek
- Mamusia w ten sposób dała do zrozumienia, że w chwili jej śmierci już mnie nie będzie wśród żywych – zauważyłem.
- Ja wcale tak nie uważam.
- Jak to nie? W innym wypadku mówiłabyś to do mnie, bo byłby to przede wszystkim mój obowiązek. A ja się jeszcze nieźle czuję. Chociaż czuję w kościach sobotnie trudy malowania pokoju. Prawdą jest natomiast to, że nigdy nie wiadomo komu z brzegu.
- Mama chciałaby żeby rozsypać ją w lesie w Gorcach, tak gdzie leży nasz pierwszy bokser – popisał się pamięcią Młodszy. Popisał się pamięcią i jakby sugerował, że w razie czego szast prast wszystko załatwi błyskawicznie.
- Widok z tamtej polanki na Gorce i Pieniny jest powalający – pochwaliłem wybór żony - W chwili gdy zmienią się przepisy, też chciałbym by rozsypać moje prochy gdzieś w górach i biorąc pod uwagę życzenia żony to można by powiedzieć, że będziemy leżeć koło siebie bo w jednym paśmie górskim.
Człowiek żyje tak długo jak długo trwa pamięć o nim, ale nie taka jak w wydaniu mojej znajomej która powiedziała kiedyś
- Idzie listopad i trzeba znowu czyścić tę kurewską płytę granitową.
Tych wysiłków i tego nastawienia chciałbym dzieciom oszczędzić.
- To nie można rozsypać?
- Póki co lobby firm pogrzebowych trzyma się mocno i rozsypanie traktowane być może jako profanacja zwłok co znaczy, że jest na to paragraf.
- Jak dołożyć do tego jeszcze lobby kościelne – stwierdził Młody – to czarno to widzę. A propos czarnych.
- A więc póki co, trzeba brać po uwagę plan B - podsunąłem
I zaczęły się opowieści z mchu i paproci o tym jakie elementy mogą wzbogacić ceremonię.
- Żadnych łez na moim pogrzebie - ostrzegała żona i chcę żeby było wesoło.
- Wesoło i oszczędnie – zaproponowałem. Faceci w pewnym wieku tak już mają
- Zamiast melexa położymy urnę na czerwonej aksamitnej poduszce a poduszkę na twoim wózku. Wózek będzie popychał pracownik firmy pogrzebowej w białych rękawiczkach.
- A muzyka jaka ma być? - Spytał Młody jakby gotów był już przygotować oprawę muzyczną.
Widząc zdziwienie na twarzy Dziewczyny towarzyszącej Młodemu (która zna nas już z wielu wygłupów, ale w dalszym ciągu się do nich nie przyzwyczaiła) zakończyłem dyskusję
- My popchamy ten wózek, ale póki co nie lecę jeszcze do sklepu po białe rękawiczki. Ty też nie kompletuj muzyki, bo moje ręce może spuchną, albo schudną. Ty do tego czasu usłyszysz z pewnością wiele jeszcze nowych i atrakcyjnych utworów. Poza tym gdybym miał tego nie dożyć, to pieniądze na zakup rękawiczek byłyby jak psu w dupę.
Uff udało się wrócić z pełnego morza i w miarę bezpiecznie zacumować przy brzegu.
A kiedy wydawało mi się, że tematy funeralne mam za sobą zobaczyłem taki tekst w necie.
„Trumny składane w dwie minuty to brak szacunku dla śmierci? Chcą bojkotu ich producenta”
No jasne jak w IKEI, otrzymuje się pakiet w skład którego wchodzą deski w wkręty do łączenia w wszystkiego w przyjazną drewnianą paczkę. Sam o tym kiedyś myślałem, ale sam też wystraszyłem się swojej fantazji. Znalazł się jednak ktoś kogo własne wizje nie przerażają, dodatkowo ma środki.
Ponoć skręcenie trumny trwa dla niewprawnego człowieka kilka minut. A przecież w obliczu śmierci, kiedy czas jako taki przestaje dla bohatera uroczystości mieć znaczenie. Można zamiast zwykłego rozpaczania zająć się czymś praktycznym z myślą o tym co właśnie odszedł.
Nie rozumiem tej rozpaczy, w sytuacji gdy według wiary przodków, porzucamy ten świat pełen wad i problemów by przekroczyć bramę do bytu doskonałego.
No tylko się cieszyć, a my boczymy się na imprezujące na grobach mniejszości.
Czy wytworna trumna za parę tysięcy złotych pomoże nam? A może ułatwi przejście na drugą stronę? Bo według deklarowanej przez większość z nas religii, co do istnienia tej drugiej strony nie ma wątpliwości.
Czy ważniejszy jest rozmiar i wysoki połysk trumny czy raczej technika przeżycia swojego życia? Skąd ja znam ten dylemat. No tak to rozważania kolejnego gościa z krótkim portfelem.
Komu więc przeszkadza pomysł tanich trumien do samodzielnego montażu?
Założyłem bowiem, że takie trumny będą tanie.
Producent mówi ( tu podeprę się artykułem )
- Dziś robimy 15 tys. trumien miesięcznie. Mój pomysł to robienie trumien jak samochodów. Taśmowa produkcja.
Takie podejście właściciela oburzyło Polską Izbę Pogrzebową.
Jej członkowie napisali list w którym potępiają tego typu działania i wzywają do bojkotu takich produktów.
"Traktowanie trumny jak zwykłego mebla lub szafy ze sklepu budowlanego dehumanizuje ceremonię pogrzebu i godzi w szacunek do osoby zmarłej" - piszą autorzy listu.
Producent słusznie proponuje abyśmy nie traktowali trumny jak symbolu religijnego.
Nie wszyscy są członkami Kościoła katolickiego, a wszyscy umrą i w trumnie będą pochowani.
Oprócz oczywiście tych co w urnie.
Innego zdania niż Polska Izba Pogrzebowa jest prezes Polskiego Stowarzyszenia Pogrzebowego
A więc jest i konkurencja w branży, O izbach nie słyszałem ale a o rozgrywkach pomiędzy samymi firmami czytałem już niejedno. Brzmi to niczym dobry kryminał.
Kliencie jak zwykle będą głosować butami czy raczej portfelami. Najważniejszy klient jak zwykle pozostanie milczący
Same komentarze do tekstu są równie ciekawe jak artykuł, chociaż sam czytam je niezmiernie rzadko.
~ Brak szacunku dla zmarłych? Tylko dla tych, co mają manię pompatycznych i wystawnych pogrzebów? I tak do piachu i tak do piachu...
~Jaki dobry pomysł :-) dawniej, na wsiach, trumnę dla zmarłego przygotowywali mężczyźni z rodziny: heblowali deski, zbijali. to była posługa oddana zmarłemu i dlaczego nie może tak być i teraz? poza wszystkim, te proste, drewniane trumny są - przynajmniej na zdjęciach - zwyczajnie ładne.
~Nie mogą głosować najbardziej zainteresowani. Możemy przypuszczać, że raczej im wszystko jedno, w przeciwieństwie do firm pogrzebowych i księdza, którzy na nagłym przypływie obojętności prawdziwych klientów chcą zarobić najwięcej.
Samoobsługa.
Jak tak dalej pójdzie to zakres samoobsługowej ostatniej posługi może się znacznie rozszerzyć.
Obawiam się jednak, że właściciele tych terenów dla ostatniego spoczynku do tego nie dopuszczą.
Samoobsługa. Wszystko już było, ponieważ w uszach pobrzmiewa mi piosenka Zespołu Reprezentacyjnego „Marcin Bieda” która jest polskim tłumaczeniem G.Brassensa dokonanym przez Jarosława Gugałę

Marcin ubogi, Marcin Bieda
Ziemię użyźniał cudzych pól

Żeby móc jeść swój chleb powszedni
Od wschodu słońca, aż po zmierzch
Od wschodu słońca, aż po zmierzch
Wciąż orał ziemię, pielił chwasty
Gdy tylko chciał ktoś, byle gdzie
….

Ostatnią dniówkę swą zarobił
Sam sobie własny kopiąc grób
Sam sobie własny kopiąc grób
Sam się pochował nic nie mówiąc
Nie było o czym mówić już

No to zabrało mi się na rozważania zasadnicze. Starzeję się, ale cały czas z dobrej strony trawy.


Marcin Bieda

cały artykuł

13 maja 2016

Monotematycznie

Nie, tym razem nie będzie o seksie.
Od czasu gdy Starszy do spółki z małżonką kupili sobie psa, ich konto na Facebooku bardzo się zmieniło. Strona przybrała rudy kolor, dokładnie taki jakim umaszczone są setery irlandzkie. Mamy więc rude w bujnej zieloności buchającej wiosny, rude w szarości miasta, rude w pełnym słońcu jak i w półtonach spowodowanych cieniem.

Na moje uwagi na ten temat, nie kierowane oczywiście do syna ale do matki moich dzieci czyli uroczej małżonki otrzymałem natychmiastową i pewnie celną odpowiedź.
- A ty nas swojej stronie zamieszczasz zdjęcia motocykla. To co wy robicie to się nazywa dzielenie się pasją.
No i jak zaprzeczyć? Niech więc będzie i pasja.
W wolnych chwilach, po odrobieniu się w ogrodzie (czy takie odrobienie się jest w ogóle możliwe?) grzebię przy motocyklu. Wcześniej założyłem gmole osłaniające silnik i nogi, a teraz dołożyłem sakwy.
Sakwy wypatrzyłem na Allegro już w zimie i natychmiast kliknąłem „kup teraz”.
Kurier przywiózł za dwa dni, ale z montażem musiałem jednak zaczekać na cieplejsze dni.
Zaczekać, dobrze powiedzieć gdy ktoś napalony jak przysłowiowy już Arab na kurs pilotażu.
Przymierzyłem i zacząłem grzebać w sieci aby skrócić to oczekiwanie na wiosnę. Gdzieś na forum podejrzałem specjalne wsporniki. Tu muszę przyznać uczciwie, że machnąłem je razem ze współpracownikiem i to w czasie godzin pracy. Kolega pomalował je proszkowo a ja zamontowałem szybko i sprawnie, bo nad wyraz dobrze pasowały. 



Od tego czasu nie muszę już jeździć z plecakiem i nie przypominam żółwia pustynnego w dni słoneczne i błotnego podczas deszczu.
Motocykl zyskał tak zwanego sznytu i teraz mogę spokojnie machać mijanym motocyklistom.
Oni też machają, co mi się niezmiennie bardzo podoba.
Pakuję więc w te sakwy kanapki do pracy, dokładając tabletki na obniżenie poziomu cukru i landrynki gdyby to obniżenie aż nazbyt się udało. Drobne zakupy też zwiozłem tym sposobem do domu.
Dlaczego uparłem się motocykl?
Bo krakowski ZIKiT wziął się ze remonty tak dynamicznie, że droga do pracy która zwykle zajmowała mi kwadrans w tej chwili dobija do godziny. Motocyklem wjeżdżam pomiędzy stojące samochody i zachowując ostrożność pcham się do przodu.
Czytałem wyjaśnienia policji, że to zupełnie zgodne z przepisami.
Sympatyczni kierowcy albo ustawiają się tak, że pozostawiają wolny pas środkiem albo usuwają się gdy widzą motocykl w lusterku.
Żeby jednak nie było tak idealnie bo każdy ideał prowadzi kiedyś do mdłości są i tacy którzy za cel stawiają sobie właśnie takich gestów nie wykonywać.
- Ja stoję stój i ty palancie.
Tylko, że żaden samochód nie ruszy szybciej od motocykla. Na odrobinie grzeczności strat więc żadnych nie ma.
Przepraszam, wczoraj jeden „Jaguar” postanowił mi coś udowodnić. Wychodzi na to, że facet tym samochodem leczy chyba jakieś swoje kompleksy. Przecież za kolejne dwieście metrów to on zrobi ze mną co zechce.
Jako że nie tylko pracą człowiek żyje, dałem się namówić na jazdę w wydaniu towarzyskim.
W niedzielę wieczorem wybrałem się na spacer po Krakowie.
Miałem trochę oporów bo wobec mojego 125 ccm kolega postawił swoje Kawasaki 500 ccm. Okazuje się jednak, że będąc mężem i ojcem w pewnym wieku, nie trzeba koniecznie grzać ile fabryka dała.
Mówię oczywiście za Kawasaki bo mój silnik trochę się zdyszał.
Udało się pogodzić wodę z ogniem i już jesteśmy umówieni na kolejny rajd po Krakowie lub okolicach.
Na pierwszy raz wylądowaliśmy w Kryspinowie, dawnej kopalni piasku zamienionej już dawno na kąpielisko dla mieszkańców Krakowa.
Coś w tej masie stojącej wody musi być bo rowerem też jeździłem włąśnie do Kryspinowa.
Tylko Młody coś z lekka kpiąco uśmiecha się pod nosem gdy słyszy o tej mojej wyprawie.
On proponował inny kierunek, albo cel wyprawy. Wytłumaczyłem mu jednak, że oglądać takie panie to na Szlak jeździłem jeszcze maluchem, a było to wiele bo ze trzydzieści lat temu.
No cóż, każdy wiek ma swoje prawa, pewne rzeczy zaś z biegiem czasu tracą na atrakcyjności.
Boże, jakie doświadczenie życiowe przez mnie przemawia.
Młody oczywiście żartował chcąc mnie wkręcić, ale czujność prawie jak w KGB pomogła by nie dać się wpuścić w kanał.
Szybkie piwko po powrocie, nalewka dla żony i opis trasy.
Weekend odszedł do historii. Przed nami kolejny.
No i dobrze, chociaż zepsuł mi się dekoder telewizji satelitarnej i musiałem dokonać jego wymiany.
Sama wymiana, chociaż okupiona 1,5 godzinnym czekaniem w kolejce, to małe piwo wobec późniejszych kontaktów z infolinią.
- Wciśnij jeden, wciśnij trzy, podaj numer karty..... twój numer nie został rozpoznany, powtórz procedurę. A w międzyczasie nachalna reklama nowych kanałów.
Kiedy już ten główny zadziałał, inne dekodery odmówiły współpracy z nowym. I ta sama procedura
Wciśnij jeden, wciśnij trzy podaj numer karty..... twój numer nie został rozpoznany, powtórz procedurę. A w międzyczasie nachalna reklama nowych kanałów.
Udało się co jest dobrym prognostykiem na kolejny ponoć deszczowy weekend.
No właśnie niebo się chmurzy, motocykl stoi pod wiatą, ale jakoś trzeba nim będzie wrócić do domu.
Odwagi Antoni, nie jesteś z cukru – dodaję sobie otuchy.
Bo przecież, nawet w całej górze plusów jakiś minus musi się zdarzyć. Albo „plus ujemny” jak mawiał były prezydent.

03 maja 2016

O próbie pokonania lęku przed wodą

 Wyglądałoby to niewinnie gdybym napisał, że przypadkowo zabłądziłem pomiędzy pólkami z alkoholem. Niestety wiek niewinności mam już za sobą a niedawno obchodziłem nawet kolejną rocznice tego pożegnania.
No więc wpadłem do sklepu kierując swoje kroki bezpośrednio na stoisko z alkoholem, moja miłość do wina jest przynajmniej na tym blogu jest powszechnie znana.
Wino odwzajemnia to uczucie, rzucając się w oczy niepozorną najczęściej etykietą.
Należę do grona wyznawców zasady, że im bogatsza etykieta tym biedniejsze wnętrze.
To co zobaczyłem spowodowało u mnie pewne rozdwojenie






Co innego widzę, co innego czytam i jak z tym żyć Panie Premierze ?... a przepraszam to już nieaktualne. Jak od tego nie zwariować Pani Premier ?
Myślałem, że w szkole byłem dobry z geografii. Myliłem się
A propos czytania które porusza. Poruszył mnie taki tytuł




Rusza budowa największego zbiornika wodnego w Polsce. Ma być dwa razy głębszy od Hańczy Tekst podziałał na moją wyobraźnię.
Zacząłem zgłębiać tekst
Piękne plaże, centrum rekreacyjno-sportowe i największe jezioro w Polsce w miejsce ogromnego kopalnianego dołu na Polach Bełchatów i Szczerców. Zgodnie z zapowiedziami PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna, spółki z Grupy Kapitałowej PGE już wkrótce ruszą intensywne prace przy budowie największego zbiornika wodnego w naszym kraju. Ma być dwa razy głębsze od obecnego rekordzisty - jeziora Hańcza.
Wyobraźnia zaczęła działać. Tabun pięknych dziewcząt w skąpych kostiumach kąpielowych wypoczywających na brzegu w komfortowych warunkach, sprawiających sama swoją obecnością że krew nie krzepnie w starych atakowanych sklerozą żyłach.
Profilaktycznie wciągnąłem brzuch, jakbym sam stał w pobliżu takiego zajętego leżaka. Już przy czytaniu tekstu wyobraźnia podrzucała mi coraz to ciekawsze pomysły
Już zacząłem żałować, że z moimi umiejętnościami pływackimi jest byle jak i po prostu boje się wody. Lęk przed wodą stłumił potrzebę żeglowania a przecież już starożytni mówili, że żeglowanie jest rzeczą konieczną.
Lekko zawstydzony, w jakimś niepojętym poczuciu winy puszczałem sobie przez te wszystkie lata szanty z których poznawałem cała prawdę o życiu na wodzie. O rumie rumbie i dziewczynach w każdym porcie. Cichutko, leciutko nienachalnie.
Co rusz dowiadywałem się, że któryś z moich znajomych zrobił patent sternika, a po nocach śniły mi się kolorowe obrazki dopełniające opowieści o rejsach pomiędzy wyspami Chorwacji.
Nawet moja fryzjerka co roku wyruszała na taką wyprawę.
Nie aspirowałem już do tak ekskluzywnego grona jak mój znajomy chirurg, który popłynął jachtem na Grenlandię i Antarktydę.
Ot tak mały jacht i raz z wiatrem i raz pod wiatr.
Parafrazując Różewicza - poszukiwałem nauczyciela i mistrza który nauczy mnie i nazwie rzeczy po imieniu, a przede wszystkim wyleczy mnie z tego cholernego lęku przed wodną głębią.
Do gór też mam uczycie lęku, ale ten lęk wynika wyłącznie z szacunku i w niczym nie przeszkadza by wybrać się na oznaczone szlaki.
Skoro lęk mi nie przeszkadza to co mi przeszkadza w tym, że przez ostatnie 15 lat moja noga tam nie postała?
Nie potrafię wytłumaczyć mojej koncentracji na platonicznych wyłącznie relacjach z górami.
Wracając zaś do artykułu, to wyczułem tu swoją szansę. Duże jeziora zdecydowanie bliżej niż Mazury. No przecież można się będzie wybrać i co miesiąc a nawet częściej. Rozpaliłem zmysły.
Szczegóły. Proszę o szczegóły.
- Będą to dwa, połączone ze sobą najgłębsze jeziora w Polsce, wielkości Gopła każde. Planują tam utworzenie pięknych plaż, portu jachtowego, a nawet zatopienie pewnych atrakcji dla pasjonatów nurkowania. Maksymalna miejscowa głębokość zbiornika wodnego 205 m, a średnia głębokość to około 79 m.
- A może by tak kupić jakąś łajbę – rzuciłem do żony znad laptopa – Tak razem z dziećmi?
Być może z pomocą dzieci odhaczyłbym i dobry kontakt z wodą. Zgrabnie pominąłem przy okazji kontekst finansowy
- A od kiedy będzie to jezioro ? - Zapytała przytomnie żona. Ona też nie zapytała skąd na to wziąć kasę.
- Napisali że rusza budowa. Czekaj, czekaj. W Polu Bełchatów zakończą eksploatację węgla w roku 2020, a w Polu Szczerców w roku 2040. Po zakończeniu działalności górniczej, wyrobiska poddane zostaną rekultywacji w kierunku wodnym. To znaczy że będą zalewać.
- To kiedy zaleją?
- Planowane zakończenie wypełnienia wodą w Polu Bełchatów to 2058 rok czyli prawdopodobnie za 44 lata, w Polu Szczerców to 2062 rok czyli prawdopodobnie za 48 lat
Tu mina zrobiła mi wyraźnie zrzedła bo w pierwszym przypadku miałbym teoretycznie 100 lat a w drugim 106.
Rany boskie. Oni jeszcze nie skończyli wydobywać a już prawdę mówiąc „zalewają”
- No to chyba masz jasność w temacie – podsumowała praktyczna jak zawsze małżonka - A jak posiadasz wolne środki to przeznacz je na takie przygotowanie domu tak by nasza starość była już nawet nie komfortowa a przynajmniej znośna. To będzie znacznie szybciej. Starość znaczy się.
Prawda. Wtedy nawet mój Starszy Syn będzie miał wtedy 78 lat.
Przeleci jak i mnie przeleciało a raczej dalej leci.
Wiadomość o szacunku dla przyrody i próbie jej ratowania ciekawa, nie przeczę, ale tytuł „Rusza budowa” wymyślił chyba jakiś wysłannik z przyszłości.
Zaczynam wierzyć, że nie ma sensu czekać na lądowanie kosmitów, oni od dawna żyją wśród nas.





01 maja 2016

O czym żona myśli w nocy

Pozdrawiam bywalców krakowskich Konfrontacji w czasach PRL-u. W takcie tego przeglądu oglądało się przedpremierowe filmy ambitnych reżyserów. Godzinami tkwiło w kolejce po bilet by chłonąć upragniony film ma stojąco lub komfortowo siedząc na schodach. Teraz ze stu pięćdziesięciu kanałów w kinie domowym leje się taka sama papka, która wnika w człowieka i bez trawienia wychodzi drugą stroną nie pozostawiając najmniejszego śladu, poza straconym czasem.
Dlaczego o tym piszę? Bo coraz trudniej mi o skojarzenia gdy idzie o współczesne kino.
             W 1972r wszedł na ekrany film Ingmara Bergmana Szepty i Krzyki. Na polską premierę filmową przyszło nam czekać wiele lat (2007). Jak oglądam plakat z tego filmu to jestem pewien, że oglądałem go jednak dużo wcześniej, a sam plakat miałem nawet w domu.



Opieram się na danych z sieci, ale Internet już nieraz był powodem wpadki czy nawet kompromitacji.
Nie o rok premiery jednak idzie a o treść
Trzy siostry spotkały się po latach. Karin i Maria przyjechały do umierającej Agnes. Ciszę w domu przerywają krzyki konającej Agnes. Film pokazuje trzy siostry nieumiejące nawiązać porozumienia w obliczu tragedii, wszystkie pozostają samotne ze swoimi własnymi kłopotami.
Koniec.
Nie będę nikogo Bergmanem katował ani namawiał do oglądania.
Przywołałem ten film z powodu treści jak i jego angielskiego tłumaczenia tytułu „Cries and Whispers”
No właśnie o ten „szept” idzie. Whispers to aplikacja, za pomocą której można całkowicie anonimowo upublicznić swoje tajemnice.
Już nie trzeba iść do lasu czy zamykać się w kiblu by wykrzyczeć ten swój Weltschmerz, czyli po naszemu ból istnienia.
Okazało się, że między innymi w ten sposób Internet stał się prawdziwą kopalnią drobnych grzeszków, a także większych i mniejszych ludzkich dramatów. Niemałą część z nich stanową wyznania zamężnych kobiet.
O ile wykorzystywaniu aplikacji przez osoby samotne można się nie dziwić, bo zawracanie głowy psychoterapeucie słono kosztuje. Zastanawia mnie wykorzystywanie tego swoistego wentyla bezpieczeństwa przez osoby w związkach małżeńskich czy w ogóle w związkach.
Podstawą każdego związku powinno być wzajemne zaufanie. Wydawało mi się naiwnie, że to jeden z podstawowych powodów poza prokreacją, dla którego ludzie wiążą się w pary, ponosząc wszystkie związane z tym niedogodności.
O korzyściach płynących ze związków w ogóle w tym tekście nie wspominam.
Okazuje się jednak, że spoglądam na świat przez jakieś różowe okulary które na dodatek likwidują z postrzeganego obrazu cienie i półcienie.
O czym informują na łamach programu kobiety ?
O tym, że pojadają czy podpalają na boku, co jest w końcu niewinne czy niegroźne.
O tym, że używają wibratora, nie stosują tabletek antykoncepcyjnych, czy są uzależnione od pornografii. O tym że są po prostu nieszczęśliwe Wydaje mi się, że szczera rozmowa na ten temat mogłaby powtórnie wprowadzić harmonię do związku.
O tym, że poroniła i stracili dziecko. Nie chce mu powiedzieć by nie pękło mu serce, tak jak jej pękło.
Wspólnie przeżywane tragedie to tylko połowa tragedii na jedną osobę. Pisano o tym w starych książkach jeszcze przed wynalezieniem Internetu. Jak widać braki w lekturze potrafią zemścić się samotnością w związku.
No właśnie, to chyba drugi powód dla którego przywołałem film Ingmara Bergmana.
On też mówi o tym że ludzie nie potrafią nawiązać porozumienia w obliczu tragedii. Akcja filmu dzieje się w Szwecji w początki XIX w. ale jak wynika z lektury artykułu problem jest uniwersalny i nie przeminął pomimo upływu lat.
Zamiast więc pisać (nawet anonimowo), że żona nie rozumie, nie chce, mąż nie sprostał oczekiwaniom, zacząć od szczerej rozmowy?
Ja zawsze stawiam na szczerą rozmowę przy winie. Sprawdza się.


.
Na którejś z komedii słyszałem wypowiedź eksperta od spraw uwodzenia kobiet.
- Jeżeli te wszystkie metody nie doprowadzą cię do zamierzonych rezultatów, zawsze możesz jeszcze poprosić.
Może więc rzeczywiście prościej poprosić niż wyżalać się na Whispersie ?
Są jeszcze inne sprawdzone sposoby jak choćby ten.Działa w obie strony.







Zdjęcia znalezione w  Internecie