Wybuchła wiosenna zieloność. Najbardziej
odczuwa się to patrząc na trawniki. Praktycznie co tydzień wypada
odpalać kosiarkę i pchać maszynę z kąta w kąt, powtarzając tę
czynność w równych odstępach.Niezmiennie dziwi mnie to, że kosz tak
szybko zapełnia się kolejnym pokosem. Dziwi się też suka, że
zamiast produktywnego rzucania patykiem, piłeczka albo frisbee
chodzę tak krok za krokiem, dokładnie jak tydzień temu i jeszcze
tydzień wcześniej. A przecież w wysokiej trawie tak fajnie można
poleżeć, poszarpać źdźbła, bądź tylko ukryć kupę.
Zainspirowany przez żonę (ech te żony
źródło wiecznej inspiracji. Celowo nie piszę „własne” bo
cudze żony potrafią też nieźle inspirować), Postanowiłem zostać
deweloperem bądź tylko hotelarzem. Zbudowałem taki domek zwany
hotelem dla trzmieli bądź ogólnie dla owadów. W zależności od
autora opisu. Wybrałem model w którym na dole znajdują się takie
rureczki z bambusa, przewierconego drewna lub zaschłych łodyg.
Powyżej za kratką znajdują się rozwinięte szyszki z sosny. Dla
każdego coś miłego.
Mają chatę blisko miejsca pracy, to
niech zapylają.
Nie mam czasu obserwować jak z
zaludnieniem. Tu też trzeba trochę czasu.
Podarowany w zeszłym roku przez
Starszego mak ogrodowy tak się rozwinął, że naliczyłem
siedemnaście pąków gotowych do rozwinięcia. Cztery już się
rozwinęły, ukazując kwiaty wielkości sporego grejpfruta.
Spory postęp w rozwoju pnącej róży,
choć tu zauważyłem początki brunatnej plamistości liściu.
Póki co zerwałem trefne liście i
szykuję oprysk. Opryskałem tuje i winorośl na przędziorka, bo
panoszy się jak u siebie. Z amerykańskim mączniakiem agrestu chyba
w tym roku wygrałem.
Zrywam tylko pojedyncze zarażone
egzemplarze.
To równoważy pogrzeb brzoskwini
której nie wykończyły burze łamiące jej gałężie, a dobiła
kędzierzawość liścia.
Jesienią posadzę dwa nowe
egzemplarze. Tu wypadałoby powiedzieć wzorem sąsiadów” jak Bóg
da” Ale nie chcę mieszać Pana Boga do moich ogrodowych bojów z
tym całym szkodnictwem.
Suczysko biega za mną krok w krok. Tu
podbiera mi patyczek, tam kołek lub kawałek sznurka.
Robi wszystko by zwrócić na siebie
uwagę. Kobieca kokieteria wyszła na tym zdjęciu poniżej, gdzie
suka wygląda jak po botoksie. No trzeba przyznać, że wary ma jak
hollywodzka gwiazda.
Tak mnie tym numerem rozśmieszyła,
że odłożyłem narzędzia by trochę się z nią pobawić. W
efekcie frisbee wylądowało w rynnie i trzeba czekać weekendu by je
stamtąd ściągnąć.
Długi weekend widać najlepiej w
drodze do pracy. Tu gdzie zwykle stoję w korku, dzisiaj myknąłem
bez najmniejszych problemów. Ja zawsze na posterunku czyli w pracy.
Przypuszczenia nudnego dnia okazały się bezpodstawne, bo zmęczeni
leniuchowaniem obywatele odwiedzają okoliczne firmy, by w końcu
dowiedzieć się wszystkiego o produkcie. Nie, nie kupić, ale
dopytać, długo i szczegółowo w interesujących kwestiach. Może
chodzi też o popisanie się wiedzą zdobytą w Internecie.
- No widzisz, ja wiem i co mi zrobisz?
Nic nie zrobię, odliczam godziny do
końca dnia i zastanawiam się, czy wystarczy węgla na grilla.
Jakaś wycieczka motocyklowa wokół
Krakowa? Znajomemu cieknie z układu chłodzenia więc śmigać po
serpentynach do Świątnik Górnych musiałbym sam.
W przyszłym tygodniu wyjeżdżam z
żoną do Zakopanego. Jak co jakiś czas, odezwał się cykl
sanatoryjno szpitalny. Sanatorium już było ( Busko Zdrój) więc
pozostaje szpital i kolejna operacja. Nie napiszę spokojna, bo po
ostatniej takiej spokojnej operacji żona została kierowcą wózka
inwalidzkiego.
Póki co przed nami druga część
weekendu, tropikalne upały i ponoć takie same burze.
Żeby tylko maki przetrwały