23 września 2022

A tymczasem w szpitalu...

Mały syn moich znajomych mówił osobom które nie przypadły mu do gustu następujące zdanie:
Nie lubię Cię, idź do "śpitala".
Rodzice próbowali zapobiegać takiemu zachowaniu, zwłaszcza, że ojciec był praktykującym w pewnym szpitalu lekarzem.
Z perspektywy własnych doświadczeń wiedziałem, że to świetne miejsce dla nielubianych osób, a dzieci są szczere.
Teraz dzieciak jest już na drugim roku medycyny i niedługo znów będzie wysyłać do szpitala, ale już bez tej emocjonalnej podbudowy.
Pozmieniały nam się szpitale. Zmieniły elewację, stolarkę na aluminiową, w długiej kolejce nie stoisz już za tęgim brunetem tylko kulturalnie pobierasz numerek z automatu. Wtedy już wiesz, że od numerka który wyświetla się nad stanowiskiem do tego który trzymasz w ręku jest jakieś trzydzieści innych numerów.
Za to masz spokój, nikt Cię nie zapyta - czy jesteś ostatni ?
Zwykle na takie pytanie miałem przygotowaną odpowiedź - No taki ostatni to ja znowu nie jestem.
I już się cieszę. 
Zresztą - Ja to się cieszę byle czym - jak śpiewał przed laty Wojciech Skowroński
W trakcie ostatniej wizyty z małżonką w jednym ze szpitali, po kilku godzinach  siedzenia na twardym szpitalnym krześle zapragnąłem skorzystać z toalety.
Okazało się, że w okolicach rejestracji szpitalnej jest jedna ( przynajmniej o tylu mi wiadomo ) toaleta.
Przed nią zawsze stoi przynajmniej jedna osoba.
Kiedy już dostałem się do środka oczom moim ukazały się następujące komunikaty 





Kochani, nie róbcie z nas idiotów - chciałem krzyknąć parafrazując cytat z Seksmisji. Po pierwsze sznurek nie był w żaden sposób zintegrowany  z muszlą klozetową, a po drugie zakończony był czerwonym brelokiem z pielęgniarką.
Zastanawiam się po co ktoś powywieszał te kartki, w sytuacji gdy jak mówią społeczeństwo nasze jest takie nowoczesne i w ogóle. 
Codzienne doświadczenie z pewnością przeczy jednak tej nowoczesności.
To i tak kulturalne komunikaty, kiedyś pisano - Nie lać na deskę !
Czyżby to była już nieaktualna tabliczka, bowiem kobiety wszystkich nas zmusiły do załatwiania tych spraw na siedząco i weszło nam to w nawyk?
Nie wydaje mi się, ale kultura korzystania z takich miejsc jakby jest już inna, a przypadki kradzieży papieru toaletowego są sporadyczne.
Gówniany temat - powiecie.
A taki Felicjan Sławoj Składkowski, a właściwie: Sławoj Felicjan Składkowski – generał dywizji Wojska Polskiego, premier II RP, doktor medycyny, wolnomularz, członek loży wolnomularskiej Wielkiej Loży Narodowej Polski, przeszedł do historii i świadomości rodaków najbardziej jako pomysłodawca suchych toalet wystawianych za stodołą, zwanych od jego imienia sławojkami.
Nigdy nie wiadomo za co uhonoruje nas historia

10 września 2022

Realizacja zleceń i słów kilka o substancji baśniowej.

Pierwsze zlecenie wykonane. I to jakiś czas temu czyli przed tym jak doktorzy dłubali mi w ręce. Zimą robiłem już serię takich podstawek pod duże donice. Wtedy nie miałem jeszcze tej wymarzonej piły ukosowej i to cięcie z ręki było męczące i długotrwałe.
Teraz bzyk, bzyk i było po kłopocie.
Zaraz też pojawił się pomysł na kolejną robótkę.
Na długiej liście miałem karmnik. To taka robota jak na zajęcie techniczne z podstawówki, ale to przecież rodzice wieczorami i po nocy z zaparciem klecili te karmniki dla swoich pociech.
Teraz zrobiłem bez przymusu, a zimą lubię patrzeć jak ptaki w nim rozrabiają.  
Cięcie nowym sprzętem to bajka, a najniebezpieczniejszym elementem pracy było przycinanie gałęzi leszczyny 
na dwie 


części wzdłuż. 
W trosce o palce trzeba było zachować maksimum uwagi.
Całość  po zmontowaniu olejowana, aby było ekologicznie. Do kompletu pozostało dorobić mocowanie na profilu stalowym.
Tu przyda się małe spawanie. To musi jednak chwile poczekać.
Dodatkową nowością było to, że tym razem z grubych łat wyciąłem sobie cieńsze listewki, które niby można gotowe kupić w markecie budowlanym, ale ich cena jest wysoka.
Bawię się przy tym jak małe dziecko.
Krytyczny jak zwykle wobec działań rodziców syn, zamiast ocenić wykonaną pracę, filozoficznie spytał o domek dla wnuczki który deklarowałem zbudować.
Toż to są właśnie wprawki do tej solidnej inwestycji.
Poza tym na korzystanie z domu jest jeszcze za mała, a ptaszki zajadające słonecznik w karmniku może już oglądać.
Myślę, że przyszły rok będzie do tego odpowiedni. Pytanie tylko czy wzrastające ceny drewna pozwolą na jego zakup.
W końcu wchodzę w wiek emerytalny.
A gdy w grę wejdą priorytety, to dziadkowie mają je tak jakoś dziwnie ustawione, że z pewnością damy radę.
Przy tej zmiennej pogodzie jakby mniej jeżdżę na motocyklu i to jest łagodne wytłumaczenie braku motocyklowej aktywności. Prawda jest prozaiczna, ze szwami na dłoni trudno utrzymać prawie ćwierćtonową maszynę.  
Noce chłodne, dni takie sobie, a na koniec tego tygodnia ponoć poleje.
To dobrze dla rzodkiewki bowiem zbyt wysoka temperatura sprawia że roślina idzie w liście zamiast korzeń. Niby z liści rzodkiewki też można zrobić sałatkę, ale wolę tradycyjnie, biały ser zagryźć korzeniem rzodkiewki.
 To już drugi rzut w tym  roku rzodkiewki, cebuli dymki, sałaty i fasolki szparagowej.
Po raz drugi kwitnie też róża pnąca.
Łaskawa urodzajność trwa i to pomimo wszechobecnej suszy. Jednak instalacja zbiorników na deszczówkę nie była takim głupim pomysłem.
Ponieważ lubi padać szczególnie w weekendy to jakiś czas temu,  korzystając z takiej właśnie deszczowej pogody i zarazem wolnej soboty, spotkaliśmy się w gronie rodziny w jednej z knajp w Wieliczce. Powód oczywiście był, a my właśnie z tego powodu byliśmy zaproszeni.
Z menu wybrałem rostbef wołowy i znów musiałem zmagać się z decyzją dotycząca stopnia wysmażenia.
Idę w populizm i zamawiam medium, ale w głębi duszy chciałbym tak po męsku zamówić wysmażenie rar, albo rar blue. Znam jednego gościa który bez wahania życzy sobie rar, czyli ok 3 centymetrowy na grubość kawałek mięsa rzucony na gorący tłuszcz na klika sekund z każdej strony. Z pewnością czuje się on choć przez chwilę niczym dziki wiking, chociaż sam z wyglądu przypomina raczej pazia królowej.
Do takiej sztuki mięsa obowiązkowe staje się wino, a skojarzenie z wołowiną to Argentyna, a jak Argentyna to oczywiście Malbec.
Szczep wydaje się typowo argentyński, a tak naprawdę wywodzi się z południowo - zachodniej Francji.
Oczywiście Malbec był, ale tu zaskoczenie z Mołdawii.
Miłe zaskoczenie. 
Malbec niestety w kupażu z innymi szczepami ale efekt był wyśmienity. Bardzo żałowałem wyprawy samochodem, ponieważ mogłem sobie pozwolić wyłącznie na jeden kieliszek do posiłku.
Natychmiast sfotografowałem etykietę, a inteligentna aplikacja w smartfonie szybciutko wyszukała sklep z tym winem.
Podała również cenę co otrzeźwiło mnie  nie pijanego przecież i wiem już, że nie będzie to wino do tak zwanej codziennej konsumpcji, a raczej na tak zwane okazje.
Dobre i to
Że to takie pijackie to zainteresowanie alkoholem?
Stare japońskie przysłowie mówi - Bez sake nawet kwiat wiśni wygląda zwyczajnie. Z pewnością wiedzą co mówią ci co to pochodzą z kraju dumnie nazywającego się Krajem Kwitnącej Wiśni.
Zdobył bym się tutaj na wyznanie, że z wiśni najbardziej lubię wiśniówkę i dżem wiśniowy, ale mam też szacunek dla kwiatu, w końcu to on jest początkiem owej wiśniówki.
A propos wspomnianej wiśniówki. Z nalewek w tym roku tylko zdrowodajne : orzechówka i miętówka, a dla relaksu półwytrawna ratafia na długie zimowe wieczory. Ta ostatnia zresztą historycznie polska.
W tym roku mijają cztery lata od czasu gdy nastawiłem dereniówkę, a więc to pierwszy rok w którym można ja próbować jak twierdzą fachowcy.
Trzeba zobaczyć czy warto było czekać.
Musze tylko poczekać na jakieś zimniejsze wieczory, bo wtedy nalewki smakują najlepiej
Ucieka z nas ten pośpiech i nerwowość. Gdzie te czasy gdy przygotowując napoje nie potrafiliśmy poczekać, aż rozrabiany spirytus zdąży się "przegryźć", a czekać na kieliszek cztery lata było co najmniej mission impossibile.
Ech !



 

 

01 września 2022

Przybiłem żółwika z Nigelem Kennedym

Nadszedł ten wyczekiwany dzień. Ostatni dzień sierpnia, dzień Koncertu w hołdzie Jimiemu Hendrixowi. Ale to miało być dopiero wieczorem.
Spodziewanie i niespodziewanie zarazem zostałem zaproszenie na oddział chirurgiczny pewnego szpitala, gdzie miałem mieć planowany zabieg chirurgiczny. Jak to zwykle u mnie, dobre wiadomości mieszają się z jeszcze lepszymi.
Wstałem więc o godzinie 5.00 rano by na 7.00 dotrzeć do szpitala na planowany zabieg. Nie jest celem tego wpisu wyzłośliwiać się na służbę zdrowia, szczególnie, że ta znalazła czas i pieniądze żeby się mną zająć.
Pewnym rozczarowaniem było to, że zabieg który wydawał mi się prosty skutkował prawie trzydziestoma szwami wewnątrz dłoni.
Do tego ubrano mnie w to śmieszne wdzianko rodem z amerykańskich komedii i wożono wózkami po szpitalu, nie zważając na mój sprzeciw, że przecież operowaną mam mieć rękę. 
Za wszystkim zaś stoją przepisy
Wszystko poszło na tyle sprawnie, że już o 15.00 mogłem opuścić szpital.


Rzucając się na niezdrowe jedzenie, bo przecież od świtu byłem na czczo, udałem się w drogę do domu. Croissanty z czekoladą zamuliły mnie na dobre. 
Dotarłem do domu, powitany przez sukę która uważnie i dokładnie obwąchała mój opatrunek.
Na miejscu zmieniłem tylko ubranie, sprawdziłem czy opatrunek za bardzo nie przecieka i z pomocą starszego syna który był sponsorem tego wieczoru, udaliśmy się w czwórkę do sali Auditorium Maximum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Budynek, laureat konkursu na budynki bez barier z 2007r. rzeczywiście taki był, a więc bez trudu zajęliśmy miejsca w pierwszym rzędzie, tuż przed sceną.
Troszkę z boku, ale centralne miejsca są zdecydowanie droższe. Lokalizacja miała jednak swoje plusy ponieważ sam Nigel Kennedy wychodząc na scenę podszedł do nas i z całą familią przybił żółwika.
Poczułem się wyróżniony
Kennedy znany jest z rewelacyjnego kontaktu z publicznością i nie ma w nim za grosz zachowania typowego dla celebryty.
Zaraz też pojawił się Mike Strern. Mike Stern to (pewnie już wspominałem) amerykański gitarzysta jazzowy. Prezentuje styl muzyczny fusion, czyli jazz z elementami charakterystycznymi dla muzyki rockowej. Jego idolami w młodości byli Jimi Hendrix i Eric Clapton.  
Dodatkowo w koncercie uczestniczyła żona Sterna Magdalena Thora która jest gitarzystka i wokalistką jazzową Z tego co dobrze zrozumiałem,  kiedyś tam w latach dziewięćdziesiątych, współpracowała ponoć z Urszulą Dudziak. Byli jeszcze i inni członkowie zespołu ale najbardziej rzucała się w oczy wiolonczelistka do której Kennedy podchodził z dużą sympatią, publiczność zresztą też.
Koncert który rozpoczął się prawie dokładnie o 20.00 trwał do godziny 23.00 z jedną mała przerwą w trakcie. Kennedy dwoił się i troił na scenie i widać było, że muzyka sprawia mu autentyczna frajdę. Trochę obawiałem się tego koncertu znając twórczość Hendrixa.  Ostre rockowe brzmienia w wykonaniu skrzypiec, wiolonczeli i gitar mogły być przytłaczające. Moje obawy były jednak bezpodstawne. Oprócz Hendrixa na którego zwlokło się wielu emerytowanych fanów wykonywano też klasykę jazzową, stąd nie dziwił widok uczestniczących w koncercie ludzi młodych a nawet bardzo młodych. Z jedną taką na temat końca wakacji i swobody rozmawiał z estrady Nigel. był więc Hendrix, były 
utwory Komedy, a także klasyka muzyki poważnej. Wtedy to do głosu  dochodziły    fantastyczne, nastrojowe duety skrzypiec i wiolonczeli, by za chwile dołożyć na maksa do pieca tak, że aż cała aula drżała w posadach. Każdy znalazł więc coś dla siebie, a trzy bisy świadczą chyba o szacunku artystów do publiczności. 
Pamiętam kiedyś koncert pewnego saksofonisty jazowego w Muzycznej Owczarni w Białej Wodzie. Po jednym bisie zakończył on koncert, zasłaniając się związkami zawodowymi.
Okazało się, że ze względu na operowaną rękę nie mogę w pełni wyrazić wdzięczności artystom o czym boleśnie przekonałem się po pierwszym uderzeniu dłoni. 
Na sam koniec, Kennedy żegnał się z uczestnikami  trącając żółwika bez opamiętania. Starszy wyczuł chwilę i zrobił w tym momencie zdjęcie mojej żonie, a swojej matce. 
W środku tygodnia wróciliśmy do domu o północy.
Miałem długi dzień pełen wydarzeń, chociaż i naczekałem się sporo, a jak mówi bohater reklamy pewnej kiełbasy długo dojrzewającej - czekanie jest najtrudniejsze.
Dzisiaj zaś od rana zmiana opatrunku i do pracy. Chyba jest we mnie coś z cyborga
Coś tam pstryknąłem, coś tam nagrałem. Nastawiłem się wspaniały wieczór i taki był


Scenografia która nam się spodobała





Nigel  Kennedy który największą wagę przykłada zawsze do muzyki


Troszkę łagodnej klasyki dla odmiany. Jednak ze swoją elektryczną wiolonczelą ta delikatna artystka potrafiła dołożyć do pieca.




I to by było na tyle, a gdyby komuś było mało to profesjonalne zdjęcia znajdzie na Facebooku -  Summer jazz Festiwal zapraszam