30 czerwca 2015

Na deskach

Pewien facet pojawił się w gabinecie terapeutycznym. Długo opowiadał o problemach z samym sobą. Na koniec doktor westchnął głęboko i powiedział
- Wydaje mi się, że jedynym dla Pana wyjściem jest zanurzyć się po szyję w robocie.
- Ale ja Panie doktorze mieszam beton w betoniarce.
Daleko mi do depresji, ale to całe wcześniejsze marudzenie, chociaż tak bardzo polskie to równia pochyła na końcu której czai się właśnie ona.
Zawsze kiedy dopadają mnie pierwsze objawy melancholii, powtarzam sobie niezmiennie, że czas zanurzyć się po szyję w robocie.
Skończyłem płot (o czym już wspominałem),a więc nie od rzeczy będzie spojrzeć na moją krótką listę prac do wykonania. Nie wiem dlaczego tak ją nazywam skoro każdego dnia coś nowego do niej popisuję.
Bo też wszystko płynie, jak mówił filozof. Codziennie też coś psuje się, wymaga naprawy lub modernizacji.
- Taras – brzmiał kolejny punkt rozpiski.
Taras, łatwo powiedzieć. Dwadzieścia metrów kwadratowych płyty betonowej, ale taras ma mieć dwadzieścia pięć ponieważ zdecydowałem, że część nieznacznie przedłużę.
Odrzuciliśmy płytki ceramiczne i betonowe już na początku rozważań, ponieważ w naszej serdecznej pamięci tkwi dalej nasz gorczański taras którego drewno sosnowe i modrzewiowe tak przyjazne było naszym bosym stopom i to bez względu na temperaturę otoczenia( oczywiście w granicy rozsądku)
Drewno modrzewiowe, żadne tam egzotyczne bo i bez wydziwiania koszt wykonania wydawał mi się mocno obciążać stan posiadania.
- Nie będę przecież szedł droga grecką – tłumaczyłem żonie i zaraz też wysłałem parę e-maili z zapytaniem ofertowym.
Przyszły. Pierwsza i najniższa odpowiedź to i tak parę klocków.
Zadzwoniłem niepomny zasadom, że wybierając wykonawcę, wyrzuca się najniższą i najwyższą ofertę.
Po minucie rozmowy już sobie o niej przypomniałem.
Zamiast dodatkowego fundamentu zaproponowano podłożyć jakieś płytki chodnikowe, a impregnację betonu pod konstrukcją postanowiono sobie odpuścić. Nie, nie, to ja sobie odpuściłem wykonawcę.
Druga w kolejności oferta była o 50% wyższa od drugiej a trzecia była prawie taka sama jak druga. Prawie czyni wielką różnicę, trzecia opiewała na wartość netto a więc trzeba było jeszcze uwzględnić VAT. Uwzględnić czyli dopłacić.
Szczęka opadła mi na stół z głuchym łoskotem, mina mojej żony nie pozostawiała wątpliwości co do tego, że z inwestycji nici. Trudno inwestować taką kasę w miejsce zbytku jakim w końcu bądź co bądź jest taras. Na dobrą sprawę, przed domem funkcjonowała do tej pory całkiem i to sprawnie, płyta betonowa robiąca prawie za taras.
Prawie.... ale to już wiecie.
- Kurde – pomyślałem niczym Ferdek Kiepski – Mam pomysła !
Szybko przejrzałem stan posiadania narzędzi i zasiadłem w Internecie. Pojęcie o konstrukcji mam jakie takie, zapoznałem się więc tylko ze szczegółami. Czym impregnować, czym mocować a na koniec czym pokryć czyli wykończyć.
W związku z powyższym byłem czasowo wyłączony. Facet a dodatkowo facet w pewnym wieku potrafi skoncentrować się tylko na jednej czynności. Tu przyznaję bez bicia, że w tym kobiety pokazują swoją wyższość.
Policzyłem materiał i zamówiłem legary oraz deski i opaski wykończeniowe.
Nikt nie chce być anonimowym klientem, bo jeszcze z PRL-u wiemy, że znajomym sprzedaje się lepiej. Czasem taniej ale zawsze inaczej.
W trakcie wizyty u faceta od drzewa wykorzystałem desperacko jedyną rzecz jaka mogła nas ze sobą łączyć a mianowicie logo na jego T-shircie. Młody patrzył na mnie jak na kogoś lekko skrzywdzonego przez los kiedy zacząłem i miał jeszcze bardziej zdziwioną minę gdy okazało się, że obaj znamy tych samych ludzi, związanych z firmą której logo stolarz dumnie nosił na piersi. A kiedy okazało się, że i on i ja znamy tylko ludzi po imieniu, byłem prawie pewien, że mogę zawierzyć w jakość surowca jak i rozsądek w pieniądzach.
Deski dotarły terminowo, a więc już bez wymówek przystąpiłem do procesu twórczego.


Legary znalazły swoje miejsce a następnie zaczął się proces mocowania ciekawie wyfrezowanych desek.
Ponieważ należę do tych szczęśliwców którzy codziennie rano budzą się z perspektywą wyjścia do pracy, swoją aktywność poza służbową wykazywałem dopiero po godzinach pracy. Jadłem więc prawie na stojąco i rzucałem się na robotę jak ten już wspomniany szczerbaty na suchary.
Dokumentację fotograficzna wysyłałem codziennie do żony bo Ona swoją ciekawość mogła zrealizować wyłącznie poprzez e-maila. 


Tak minął tydzień na zakończenie którego pokryłem deski olejem do tarasów metodą „mokre na mokre”, co mnie trochę zadziwiło a przecież niewiele rzeczy już mnie dziwi.
Na koniec przyszło zadowolenie.


Taras w kolorze „tek” stanął w zaplanowanym miejscu, na nim meble będące pamiątką jeszcze z Gorców. Na stole nie brakło też piwa na dobry początek. Z sąsiadami wypiliśmy po piwku, żeby się deski nie rozsychały.
I to cała historia powstawania tarasu i mojej nieobecności na blogach w ostatnim tygodniu.
No tak, pozostaje jeszcze podsumowanie.
Skrupulatnie gromadziłem paragony z dokonywanych zakupów. I co? I wyszło mi, że łącznie wydałem na obiekt naszego pożądania 60 % wartości najniższej oferty, a odliczając inwestycję w narzędzia które w końcu przydadzą się jeszcze nie raz, to było zaledwie 50 %.
Mógłbym więc niczym przysłowiowa blondynka rzucić się na zakupy by w galeriach by wydać zaoszczędzoną czy jak kto woli zarobioną przeze mnie kwotę, gdyby nie to, że chronicznie wprost nie cierpię zakupów. Poza tym te 50 % to też w cholerę kasy.
Czy coś straciłem przy okazji?
A i owszem. Dzięki intensywnej robocie po pracy i rozsądnej kuchni pod nieobecność żony, straciłem trzy kilogramy.
Pamiętacie, że tego też chciałem.
Same plusy, bo nawet ten jeden minus to też taki minus dodatni. 
Znajomi słysząc wyliczenia prowokuję mnie by montaż tarasów stał się moim pomysłem na życie.
Pomysł może i dobry tylko nieco spóźniony.



22 czerwca 2015

Czasami człowiek musi

Wczoraj odnotowałem pierwszy dzień lata. A może powinienem napisać, że zapomniałem odnotować choć pogodny prezenter pogody w telewizji opowiadał coś o najdłuższym dniu w roku.
No po prostu nie skojarzyłem, a poza tym nie muszę już z tego być przygotowany bo nikt i tak na stopnie nie odpyta. Dzieci też już dorosłe i pojawienie się lata biorą na własny rachunek. W rzecze dni który są już za mną i w niewiadomych co do ich ilości w przyszłości przychodzi się zgubić. Optymistycznie to biblijna powódź tych nowych dni przede mną, pesymistycznie mało jak woda z potrąconej szklanki.
I tylko pytanie które pozostaje nadal aktualne, co lepsze ?
Co rusz któryś z polityków zapowiada, że na starość trzeba odkładać bo emerytury będą symboliczne. A teraz słyszę, że ponoć idzie nowe. Będzie więcej i wcześniej. Dla rolników to nawet dużo wcześniej. To oznacza, że dla tych co mają jeszcze trochę do przepracowania będzie mniej.
Ile wytworzymy tyle podzielimy – dukał bohater „Rozmów kontrolowanych”
A jak ich dociśnie Solidarność to podzielimy tyle ile będziemy chcieli, albo i więcej zdecydował nad szklanką wiśniówki drugi.
Wiśnia jest wiśnia.
Tylko trzeba pamiętać, że od tego wyciskania ZUS może dostać sraczki (zresztą on ją już chyba ma) i będzie jeszcze bardziej skromnie.
Jaki jest stopień wyższy od symbolicznie?
I czy w takim razie warto bić się o ten każdy kolejny dzień, gdy z bólem kręgosłupa, rozregulowaną prostatą i stawami jak barometr, przyjdzie się budzić skoro świt tylko po to by uświadomić sobie, że nie ma już żadnej pracy w której czekają na naszą punktualność.
Że nie jestem ciekaw świata?
Czego można być ciekaw z taką bardziej niż symboliczną emeryturą?
No to jak brzmi ten topień wyższy od symboliczna?
Można odpowiedzieć jak ten pijak któremu lekarz tłumaczył, że jeżeli nie przestanie pić to straci wzrok.
Pijaczek zapatrzył się gdzieś w dal, potarł ręką dwudniowy zarost i powiedział
- Wie Pan doktorze a mnie się wydaje, że ja już wszystko w życiu widziałem.
Spokojnie, nie mam zamiaru mierzyć długości sznura do bielizny lub nurkować bez oddechu w pobliskiej żwirowni.
Ot tak po prostu mnie naszło, ale spokojnie to się rozchodzi.
Przyjdzie zaraz większa bieda przy której to o której pisałem powyżej to tylko mały Pikus lub jak to się kiedyś mówiło - reszta z piątki.
Od czasu kiedy zamontowałem płot sałata jest bezpieczna. Mogę teraz oglądać z pewnej odległości jak spokojnie przerasta, bo w ramach kawalerskiej kuchni nie da się tego wszystkiego przejeść.
A przepić nie ma z kim.
W psiej głowie zrodził się pomysł na nową zabawę. Trzeba się rozpędzić, wyskoczyć koło drzewa i złapać w pysk najniższą gałąź. W efekcie zaatakowane drzewo porzuca gałąź, sypiąc obficie wokół niedojrzałymi morelami, brzoskwiniami lub wiśniami. Owoce nie są istotne. Gałąź można z przyjemnością okorować, a niedojrzałe owoce pogryźć z wykrzywionym pyskiem.
- Świetna zabawa i o co ten cały dym? -psie ślepia nie widzą problemu.
Dotarło do mnie, że gdybym tak otoczył parkanem jeszcze drzewa, pozostanie mi tylko ścieżka tak wąska i kręta jak ta którą poruszał się Pacman w starej grze komputerowej.
Trzeba liczyć na to, że suka dojrzeje. Boksery nie dojrzewają jednak tak szybko a zdarza się, że nigdy.
Wczoraj minęły trzy tygodnie od dnia kiedy wywiozłem żonę do Zakopanego. Dla nas to półmetek i z rozmowy wynika, że druga połowa będzie gorsza. Kto z nas lubi przebywać dłużej poza domem. Jak by jej nie artykułować to tęsknota,za znajomą a więc dobrą biedą.
Wczoraj odwiedziła żonę nasza wspólna znajoma. Chciałem napisać „stara znajoma”, ale nie chcę jej wciskać w poczucie jakiejś winy z tego tytułu. Przecież dopiero co skończyła pięćdziesiątkę.
Jeszcze raz wszystkiego najlepszego.
W trójkę bo do tego doszła jeszcze jej córka, panie wybrały się na zakupy.
Szmaty, szmaty, szmaty, czyli to co tygrysice lubią najbardziej.
W trakcie wieczornej rozmowy nie słyszałem już tego ckliwego tonu.
Jak mówiła M Monroe – pieniądze nie dają szczęścia, tak naprawdę szczęście dają dopiero zakupy. Gdyby to jeszcze moje zakupy były – broniła się małżonka.
- Może cudze zakupy w których uczestniczysz dają tego szczęścia tylko odrobinę, ale na pewno zdecydowaną poprawę humoru, co słyszę – powiedziałem jej w trakcie rozmowy.
- Może dają – nie oponowała.

10 czerwca 2015

Cytując Świrusa

"Tak se tu mieszkamy tak se tu żyjemy"
Świrus w filmie Anioł w Krakowie 

Trzeba żyć przyszłością a nie rozpamiętywać przeszłości, radzą lekarze od duszy. Niestety przeszłość podobnie jak rzeczywistość skrzeczy, tylko jakby trochę mniej bo ponoć łaskawa pamięć pozostawia w umyśle same miłe wspomnienia.
Nie jest to do końca prawda bo leje się dupę (teraz już nie wolno, ale ja jak widać rozpamiętuję przeszłość) gówniarza, żeby skojarzył, iż pewne niewłaściwe zachowania skutkują bólem.
Jakiś czas temu w popularnym sklepie wielkopowierzchniowym kupiłem pisaki które przyjmował i wprowadzał do komputera jakiś amator miłych wspomnień z przeszłości
Oto produkt

A oto dowód w postaci paragonu 


 
Na podobnej zasadzie skojarzeń, z duszą na ramieniu jechała moja żona do szpitala rehabilitacyjnego w Zakopanem. Poprzedni, krótki pobyt zakończony nagłą operacja ratującą życie tak zagnieździł się w jej świadomości, że na jej twarzy bardziej widać było strach niż zadowolenie. A przecież tak szybki wyjazd spowodowany był serią decyzji ludzi dobrej woli i nie można było tak sobie zrezygnować.


Zdjęcie z pokoju szpitalnego dowodzi, że udało się dojechać i w pokoju szpitalnym zakotwiczyć.
Rozmawiamy teraz kilka razy dziennie pomiędzy jednym zabiegiem a drugim. O dzieciach, o sprawach codziennych czyli o tym o czym małżeństwo z ponad trzydziestoletnim stażem rozmawiają na co dzień. Jeżeli w ogóle jeszcze ze sobą rozmawiają.
Jako szczęściarze rozmawiamy a ja podsyłam jej od czasu do czasu jakieś zdjęcia dokumentujące codzienność,
A to różę pnąca co kwitnie jak głupia, a to pierwsze truskawki i ogórki z działki.


No i obowiązkowo muszę zdać relacjię z poczynań psa i kota. Ze względu na panujący i wszechobecny upał opowiadania te są raczej krótkie. Bo cóż w opisie dodać do takiego zdjęcia? 

Oprócz upału w moim domu dominuje teściowa, która pojawia się codziennie, doglądając działkę i zwierzaki.Wcale mi to nie przeszkadza, ponieważ z wiekiem zrobiłem się łagodny jak baranek. Może to prawda z tym ubytkiem testosteronu?
Ponieważ oczkiem w głowie mojej teściowej są pomidory na, staram się jej to ułatwić. Ostatnio widziałem jak szarpie się z zamkiem do szopy narzędziowej zwanej popularnie garażem, z powodu przetrzymywanego tam motocykla Młodego.
Wymieniłem zamek i dzisiaj z rana okazało się, że ten jest bardziej nieotwieralny (nie ma takiego słowa w słowniku ale tu pasuje jak ulał) od poprzedniego.
Rozwiązaniem będzie chyba skobel i kłódką, ale to wywołuje grymas niechęci u młodego posiadacza 115 koni mechanicznych zaprzężonych w elegancką niebieską obudowę na dwóch kołach o aluminiowych obręczach.
No fakt ta kłódka zgrzyta jak ta rzeczywistość
A suka?
Czasem czuje się sfrustrowana jak na poniższym obrazku

Jak ja przyłapałem na wyciąganiu wacianego mózgu z głowy małpki przez oko, zaraz odwróciła łepek jakby chciała powiedzieć
- To nie ja, to kot !
W to jednak nie uwierzyłem bo kot patrzył na to wszystko zza okna



Lumpiarska zaś kota nie zawsze wraca na noc, zawsze jednak daje znać o sobie zbyt wcześnie.
Jak śpi w domu to chce wyjść o 5,30. Jak nie śpi to chce wrócić o 4,30. I kto to zrozumie?
Po takiej akcji to aż się chce parafrazować Rysia Rynkowskiego i nucić:
Za późno na sen....  Wersu o seksie nie chcę nawet cytować.

I tak nam mijają, dzień za dniem




07 czerwca 2015

Ballada o drzewach



Inspirowane wierszem  Stół - Juliana Tuwim

Wyrosło w lesie drzewo potężne, Twarde, wysmukłe i niebosiężne.
Drzew było nawet więcej. Pień w pień, dookoła jak okiem sięgnąć. Jedne bujne i strzeliste inne rachityczne i pokręcone, jak w życiu. Te bujne i strzeliste wyrosły ponad głowy tych marnych i jak to powiedziano w jednym z polskich filmów – słońce im się pierwszym kłaniało.
Maluchy wyciągały listki w kierunku pojedynczych promyków, naciągały gałązki ile tylko starczyło soków  w konarach. Na koniec prosiły wielkoludy by te przesunęły się choć na chwilę, albo trochę inaczej ustawiły liście,  żeby choć na chwilę i je omiotły promienie słoneczne.
Wszystko na nic. W najlepszej sytuacji były te które rosły na brzegu albo wokół polanki, która jakimś zrządzeniem losu utworzyła się w samym środku lasu.
To tu przychodziły zakochane pary by odpłynąć na fali namiętności. Krótkie to było pływanie i bardzo szybkie, bo czego wymagać od  magii chwili kiedy oboje nerwowo rozglądali się na boki, wypatrując grzybiarzy. Cały czas w stresie i  w czujnej gotowości do odwrotu.
A jednak to właśnie miejsce cieszyło się wyjątkowym wzięciem.  Hitem miejscowych imprez był discopolowy przebój „ Weź mnie w lesie”
Weź mnie w lesie, weź mnie w lesie
No bo w lesie echo niesie
Niesie ciebie niesie mnie
I ogólnie nie jest źle
Słowa może mało ambitne, ale od tego typu muzyki nie wymaga się by miała ambitne teksty, ale łapiące za serce nuty, a te kleiły się do duszy wyjątkowo.
To na tej polanie  pojawiali się grzybiarze by posilić się w trakcie grzybobrania, może wypić co nieco  i tu  rodziły się opowieści o grzybach gigantach, ukrytych w sobie tylko wiadomym miejscu plantacjach borowików i  wspaniałym smaku  przetworów z zeszłorocznych zbiorów.
Kosze zebranych grzybów rosły w tych opowieściach niczym dorodne sumy z wędkarskich opowieści.
Tu w końcu pojawiały się szkole wycieczki na lekcje przyrody w terenie.
Dzieciaki siadały na kocach, a pani z zawodowym zapałem lub nie ( w zależności od powołania)  opowiadała te swoje historie o drzewach.
O widzicie dzieci to dostojne drzewo to dąb.
A że po łacicie to tak a tak, a jak pąki to wielołuskowe, a jak liście to skrętoległe, a jak kwiaty to rozdzielnopłciowe.
- I co z tego zostaje w ich dorosłym życiu? - zastanawiał się przekazując wiedzę pedagog - Co z tego jest im potrzebne gdy rozleją butelkę piwa na zadbany dębowy parkiet? Może to, że owocami dębu są  orzechy zwane żołędziami.
- Zaraza zaraz - buntowały się dzieci – albo orzechy albo żołędzie.
Dęby żyją bardzo długo. W Polsce najstarszym dębem jest Bartek który…
Dzieci zachwycały się lub nie, co kładziono na krab wychowania domowego, ale zgodnie z programem nauczania stawały wokół tych dostojnych i potężnych drzew by oddać cześć najszlachetniejszym  przedstawicielom leśnej flory.
W tym patetycznym zgiełku jakoś nikt jakoś nie pytał o pokręcone sosny i inne niezbyt dorodne gatunki.
Te lepsze rosły w wzwyż i w dumę, te niższe walczyły o przetrwanie i o to by dendrologiczna depresja nie wysuszyła im ostatnich liści.
- Mam przed sobą tysiąc lat. W poszumie moich liści  snuć się będzie historia tego kraju – napawał się zasłyszanymi opowieściami dąb.   Jestem zajebisty i po łacinie zwą mnie Quercus.  To już nie byle co.
- A my, a my ? – nieśmiało pytały małe drzewa.
- A was w najlepszym wypadku wykorzystają na jesienne ognisko. Nie nadajecie się nawet na kije do pieczonej kiełbasy-  kpił dąb
- Mów za siebie - odcięła się leszczyna
- A do mnie to się nawet przytulają – próbowała dodać sobie animuszu brzoza -  Nie widzieliście tej dziewczyny w zeszłym tygodniu?  Przyszła do mnie, objęła pień rękami i przytuliła głowę do kory. Jak ona  wtedy ładnie do mnie mówiła
-  Mówiła do siebie, bo to wariatka miejscowa jest – dąb wygasił brzozę  niczym peta w popielniczce  - Opowiadał mi to jesion, co  jest wysoki i rośnie z brzegu  więc ma doskonały widok na okoliczne wioski.
- Wariatka nie wariatka a przytulała się – brzoza pozostawała nieustępliwa.
- Tysiąc lat ! Słyszałaś co opowiadała nauczycielka. To jest coś o czym warto mówić a nie jakiś macanki z wiejską wariatką. Tak czy siak zaraz pójdziesz na opał. Mnie jeżeli już pisany los materiału to na elegancki sekretarzyk w szlacheckim dworku.
Najbliższa przyszłość okazałą się być zdecydowanie inna.
Drzewa tkwiąc wokół polanki nie korzystają z nowoczesnych mediów, a więc nie dotarło do nich powiedzenie Woody Allena o planowaniu.
„Jeżeli chcesz rozśmieszyć Pana Boga opowiedz mu o swoich planach na przyszłość”
Piszący te słowa komplet filmów Allena obejrzał a więc czuje się upoważniony a nawet zobowiązany do częstego ich cytowania.
Któregoś dnia na polankę  wpadł zdyszany zając. Zrobił słupka a może tylko słupek, na środku  dużego kawałka gęstej trawy  a zaraz potem przeciągle gwizdnął.
- Hej zwierzaki  kryć się, drwale jadą   
Raz przyszli drwale, drzewo zrąbali, Bardzo się przy tym naharowali.
Potem je konie na tartak wlokły, Tak się zziajały, że całe zmokły.
Drwale przyjechali samochodami terenowymi. Wyciągnęli piły spalinowe, zalali benzyną  i wycięli nie jedno, a wszystkie drzewa na szerokości dwudziestu metrów.
- Ja protestuję, ja się nie zgadzam - krzyczał dąb kiedy pierwsze zęby w łańcuchu nowoczesnej szwedzkiej pilarki naruszyły jego korę. Nawet wiatr ustał z wrażenia i nie poruszał nawet liści,  ale nikt nie usłyszał tego protestu.
Padł dąb najdostojniejszy, jesion najwyższy, brzoza, sosna pokręcona i na koniec leśna leszczyna.
Ofiar było zdecydowanie więcej, ponieważ zaprojektowana w tym miejscu obwodnica wielkiego miasta nijak nie mogła z lasem współistnieć.
Na koniec przyjechał samozaładowczy samochód który w trymiga  załadował drewno na olbrzymią pakę i zaraz też  opuścił teren.
Po pracy, roboty pracownicy leśni rozpalili ognisko w którym spłonęły resztki gałęzi.
Z drobnej leszczyny wycięli  patyki na które nadziali kawałki kiełbasy. Kiełbasa zaś powędrowała nad żar ogniska. Zaraz też pojawiła się  gorzałka złodziejka serc i sumień, która krążyła z rąk do rąk i od ust do ust.
I pewnie teraz też miała za zadanie uciszyć sumienia tych którym żal było, że oto plama asfaltu zaleje takie fajne miejsce w sam raz na numerek z dziewczyną  i  okazjonalne spotkania w plenerze, chociaż seks w lesie to też spotkanie okazjonalne.
 Nie było jednak wielkiego żalu. Ekolodzy za obietnicę przełazu nad drogą dla zwierząt, zrezygnowali z przykucia się do dostojnego dębu co by z pewnością jeszcze bardziej rozbuchało jego ego już i tak prawie eksplodujące spod  popękanej kory.
Następnego dnia mocne maszyny wyrwały pozostałe w ziemi korzenie, jeden po drugim, Napędzane  ropą silniki  zrobiły to także bez wysiłku.
A co z drewnem?  
A w tym tartaku warczące piły  Tak drzewo cięły, że się stępiły.
Widiowe zęby  pił poradziły sobie z twardym dębem, kalorycznym bukiem i smukłym jesionem.
Pocięte deski złożono w pryzmy, do wysuszenia w specjalnej suszarni. Wjeżdżały paleta po palecie by po osiągnięciu 10% wilgotności zająć miejsce na placu  składu budowlanego.
Tylko na rachityczną sosnę  i byle jaką brzozę nie było pomysłu. Większego pomysłu, bo porąbać
na opał potrafi za przeproszeniem każdy głupi.
Kupił te szorstkie listwy i deski  Stolarz warszawski Adam Wiśniewski.
Stolarzowi ze stolicy daleko by było do składu w południowej Polsce,  nie przeszkadza to jednak by owa historia nie potoczyła się podobnie.
Któregoś dnia  na placu pojawił się starszy mężczyzna. Starszy to jest takie naciągane określenie, ponieważ piszący te słowa podejrzewał nawet, że człowiek ten jest jakby jego rówieśnikiem.
Jakby ? Co to ma znaczyć jakby?  Albo jest albo nie jest.
Ustalenie tego faktu jest już nie możliwe a dla całej historii nieistotne.
- Dzień doby – przywitał się z właścicielem składu – jestem  Adam Wiśniewski . To ja dzwoniłem do Pana.  Czy mogę rozejrzeć się na placu ?
- Dzień doby, oczywiście - odpowiedział  właściciel owładnięty już wizją zysku.
Pan Wiśniewski długo oglądał materiał  i co zadziwiło szefa, najbardziej zachwycił się  pokręconymi kawałkami drzewa.
- Te biorę  i te biorę – pokazywał   rzeczy które nijak się mają do stereotypu porządnego materiału stolarskiego.
- A na cóż to Panu? – chciał spytać klienta, ale ugryzł się tylko w język. W końcu klient płaci i nie grymasi, niech bierze.
- Wie Pan, zbuduję z tego huśtawkę dla mojej wnuczki. Wnuki są osłodą naszej starości i jakby takim bonusem od życia pod sam jego koniec. A ja na punkcie swojej wnusi totalnie oszalałem – klient odpowiedział na niezadane pytanie.  - A może z tego zrobię jeszcze jakiś domek czy szałas. To się do tego nada doskonale. Mamy taką starą chałupę na wsi więc  to wokół nie może być  zbyt  miejskie, zbyt równe .  Acha i niech mi Pan dorzuci  jeszcze jedną , dosłownie jedną deskę z drzewa twardszego i bez drzazg. Wie Pan remontuję sławojkę i chcę wymienić tę najważniejszą deskę. Chodzi o to by było bezpiecznie. Wie Pan drzazga w dupie powoduje znaczny  dyskomfort  dla samej dupy jak i dla osoby którą prosimy o pomoc.
- Dąb może być?
- Będzie idealny
I parafrazując Pana Tuwima można by zakończyć czym w takim stylu
Adam Wiśniewski, nie lada majster,
Wziął piłę, młotek, hebel i klajster.
Mierzył, heblował, kleił, sposobił …
I deskę z dziurą w wychodku zrobił

A tak się dobrze ten dąb zapowiadał.
Na koniec zakończenie  w stylu  amerykańskiego filmu, czyli czas  smrodek edukacyjny.
Desek pozostało jeszcze sporo, a sławojki są u nas w odwrocie. Może więc trafi się jeszcze ktoś kto będzie  chciał zrobić stół lub sekretarzyk w szlacheckim dworku.  Ważne jest to  by nie nabijać sobie głowy banałami i z uśmiechem. przyjmować od życia to co nam daje.
Tylu bowiem wokół starych i wkurwionych którzy się tak dobrze zapowiadali