28 września 2012

Znasz swojego listonosza?

Ludzie zejdźcie z drogi bo listonosz jedzie – któż nie pamięta tego i innych hitów które wypchnęły Skaldów na szczyty popularności. Nucił go sobie każdy pod nosem, bo prawie każdy jakiegoś wujka w Ameryce miał. Wokół krążyły posępne opowiadania o tym, jak to ze świątecznego listu ktoś wyciągnął dziesięć dolców. Moja ciotka nie była tak rozrzutna i do koperty wkładała jeden, maksymalnie dwa dolary, pisząc na rogu kartki zaszyfrowaną wiadomość - jeden kwiatek, albo dwa kwiatki dla Staszka. To znaczyło, że dwa dolce przeznaczone są najpilniejsze potrzeby mojego ojca.
W Pewexie można za to było kupić dwie lub trzy butelki wódki. Mógł więc staruszek w czasie świąt, nad bańką żytniówki rozpamiętywać fakt rozejścia się rodziny po świecie. A ponieważ honorowy był i owe darowizny trochę mu uwłaczały, zrezygnował z tych upominków w czasie którejś z nocnych rozmów z własną siostrą.
Jego starszy brat stwierdził, że jest frajerem, bo jak dają to trzeba brać.
Biorąc pod uwagę choćby tę cechę mojego charakteru, nie mam wątpliwości co do mojego synostwa, czy jego ojcostwa. Jak kto woli
Wbrew temu co się szeptało, nie tylko wyciąganiem pieniędzy z zachodnich listów zajmowała się wtedy poczta. Oni dostarczali też pieniądze w postaci reny emerytur i stanowili dla tych ludzi często jedyny realny kontakt ze światem, który gnał za szybami okien, całkowicie zapominając o ich istnieniu,
Kiedy nadchodziła pora przekazu, moja babka piekła ciasto, najczęściej drożdżowe i parzyła nową herbatę z torebki z napisem Ulung.
A kiedy pojawiał się listonosz wypytywała o najnowsze wieści.
Faktem jest, że dla starszych, niemajętnych ludzi to listonosz a nie fryzjer stanowił źródło informacji. Zaraz za programem pierwszym radia odbieranym na radiu z mrugającym zielonym okiem.
Pił więc listonosz kolejną herbatę i spożywał kolejny kawałek ciasta, by za chwilę wypłacić
przekaz z ZUS-u. Regułą stało się, że na początku otrzymywał od babki końcówkę, którą stanowiły monety, a później w wyniku postępującego spoufalania się, sam potrącał sobie te końcówki.
Babka akceptowała taki stan rzeczy, chociaż w przypadku skarg na tego typu praktyki, wyciągano wobec pazernych dyscyplinarne sankcje. A ZUS zawsze liczył z końcówką.
Nie jest oczywiście moim celem oczernianie poczty i nie w takim celu przywołuję te wspomnienia.
Chciałem tylko pokazać, jak kiedyś listonosz wchodził w drogi naszego życia. Ba on się nawet stawał częścią naszego życia. Po obejrzeniu filmu o Obrońcach Poczty Gdańskiej, wyrobił się u mnie duży szacunek do tych granatowych mundurów.
Powszechne montowanie domofonów i grodzenie osiedli stało się powodem do tego, że nie wiem nawet jak wygląda mój listonosz. Listy są w skrzynce, z której zabieram je na górę.
Tylko w przypadku awizo muszę udać się do najbliższego oddziału, gdzie stojąc kolejce obserwuję niedoinwestowanie tej instytucji.
Zauważyłem też, że większość klienteli okienek stanowią osoby starsze, dla których przelewy internetowe, a nawet sam internet, czy zwykłe bankowe konto są czarną magią.
Ale to klient schyłkowy, czyli ograniczony w czasie.
Nawet moja teściowa porzuciła pocztę od czasu, gdy córka załatwia jej elektroniczna obsługę konta
Jak w taki sposób komunikować się z listonoszem?
Czy ktoś próbował może pisać do niego list? I Czy to ma sens?
Oczywiście że ma. Wtedy mamy pewność, że taki list dotrze do jego rąk bo przecież - swój do swego panie tego.
Że to głupi pomysł?
Niekoniecznie
Schodziłem dzisiaj rano klatką schodową i kątem oka zauważyłem kartkę przyczepioną do jednej ze skrzynek.
Ponieważ była napisana otwartym tekstem pozwoliłem sobie na przeczytanie. Cytuję ( pisownia oryginalna):
Sz. Panie Listonosz. Co jest z moimi pieniądzmi na 25.09.2012 Z poważaniem
Tu następuje podpis znanej mi sąsiadki.
Prosto szybko i bez potrzeby nalepiania najtańszego nawet znaczka, który teraz kosztuje 1,55 zł,-  A to wystarcza trzy bułki.
Kartka kartką, nic wielkiego. Pomyślałem jednak, że są jeszcze ludzie którzy wierzą w moc sprawcza takiego doręczyciela. Inni traktując go jak automat do wydawania listów. Nie wpuszczają nawet za próg tylko w drzwiach szybko kwitują odbiór przesyłki, trzaskając mu drzwiami przed nosem. On sam też nie kwapi się do wejścia, bo jeżeli nie on to jego kolega miał z tym problem. Został pobity lub okradziony.
Cicho puka do drzwi, przynajmniej ten nasz.
O, listonosz - mówi żona, posiadaczka tak zwanego cienkiego ucha.
Co ty – zaprzeczam tytułem filmu – Listonosz zawsze dzwoni dwa razy.
Moja żona, która niestety większość czasu spędza w domu, przekazała ostatnio kwotę wartości sześciopaku piwa, na rzecz pracowników poczty. Przynajmniej na rzecz jednego jej przedstawiciela.
- On tak często wychodzi na to trzecie piętro z poleconymi, niech ma – stwierdziła.
- Przypominasz mi moją babkę – zauważyłem - Czekać tylko na drożdżowe świeżą herbatę.
Nie wiem czego moja sąsiadka doczeka się najpierw. Czy spóźnionej renty? czy listu od listonosza?
A jak rentkę pokwitował syn i tylko zapomniało mu się o tym poinformować mamusię?
Wtedy starsza pani może pisać … na Berdyczów,


26 września 2012

Zrealizuj swoją fantazję

Tytuł aż sam prosił - czytaj mnie - Takiego seksu chcą kobiety! Pięć najpopularniejszych fantazji, wraz ze zdjęciami, w dzisiejszym artykule na portalu dziennik.pl. Redaktorzy zrobili zestawienie najpopularniejszych fantazji seksualnych kobiet w oparciu o fora i dyskusje internetowe.

Ponoć najbardziej kręcą kobietę:
  • Seks z czarnoskórym mężczyzną
  • Seks w wodzie
  • Spontaniczny seks z nieznajomym
  • Seks z męskim macho
Specjalnie doczytałem sobie co to oznacza. Według piszących macho to - niegrzeczny chłopiec, który gwałtownym ruchem przyciąga do siebie partnerkę i obezwładnia ją namiętnością.
Chłopiec? Mam nadzieję, że nie chodzi tutaj o osobę poniżej piętnastego roku życia, bo takich w myśl ludowego powiedzenia – trzyma za majtki prokurator.
Dobra, generalnie młody i trochę brutalny.
  • Seks, na którym można zostać nakrytym
Nie ma wątpliwości, przeliczyłem dwa razy, pięć jak w mordę strzelił.
Ale teraz w dobie mieszania mydła z balsamem, szamponu z odżywka, Chleba z otrębami i piwa z lemoniadą, zastanówmy się, czy z tych pięciu damskich rojeń nie uda się zbudować jednego, sensownego scenariusza upragnionego seksu?
Otóż da się.
Scenariusz wygląda mniej więcej następująco następująco:
Pewna rozpalona słońcem przedstawicielka płci pięknej, nie bacząc na ostrzeżenia ratowników o mających rozpocząć się za jakiś czas odpływie, spokojnie i trochę bezmyślnie pływa na materacu dmuchanym w pewnym oddaleniu od linii brzegowej.
Widząc tę kobiecą nieroztropność, młody, dobrze zbudowany czarnoskóry mężczyzna, rzuca się na ratunek. Afroamerykanin bo tak w myśl poprawności teraz się mówi, nie mogąc przyciągnąć do siebie całego materaca, bo przypływ robi swoje, decyduje się na natychmiastowe działanie.
Jednym brutalnym gestem zrzuca dziewczynę do wody i gwałtownie przyciąga do siebie. Rozkojarzona przez chwilę dziewczyna, patrzy na twarz nieznajomego jej mężczyzny. Jego wydatne nozdrza drgają, wciągając szybko powietrze. Nieznajomy w widoczny sposób jest pod urokiem dziewczyny.
Rozpoczynają się umizgi, jak pewne elementy gry wstępnej nazwał nasz narodowy wieszcz.
Za chwile trwa na dobre ten odwieczny rytuał, swoisty taniec godowy kobiety i mężczyzny. On zdesperowany na finalizacji czynu, ona pełna obaw, że zostaną przyłapani na tej namiętnej grze ciał. I to ją tak nakręca że z przyduszonego gardła wyrywają się pojedyncze achy i ochy.
Raz, dwa, trzy – dziewczyna przypomina sobie sztukę liczenia, ale w tej chwili nie chce swego uniesienia liczyć, ni mierzyć, ani tym bardziej ważyć
I dalej się dzieje. Zapowiadany odpływ cofa wody oceanu w tył ukazując masywne uda czarnoskórego mężczyzny, wokół których oplotły się delikatne kobiece nogi.
Przez myśl mężczyzny przelatuje wątpliwość
- Kończyć ? Nie kończyć?
Kończy. Chociaż woda która miała być osłoną sięga mu ledwo do połowy łydek.
Sprawie przygląda się zgromadzona na plaży publiczność, która głośnymi brawami nagradza ów widowiskowy finał. Wszyscy liczą na to, że z pewnością jest to akcja z ukrytą kamerą, bądź popularna siec telefoniczna coś jeszcze do tego dołoży, w myśl zasady, że od nich dostaje się podwójnie.
Tabloidy już następnego dnia publikują fotoreportaż o mężczyźnie który uratował kobietę, za co został nagrodzony.
Facebook pęcznieje od znaczników – lubię to. A zdesperowane przedstawicielki płci pięknej masowo lokują się na materacach dmuchanych w porze odpływu.
W desperacji, straż nabrzeżna wynajęła rybacki kuter który wyciaga z pełnego morza, odurzone marzeniami dziewczyny.
Celebrycka popularność czarnoskórego macho trwa jakieś dwa miesiące, kiedy dziewczyna odkrywa powód braku comiesięcznej zmiany w swoim organizmie. Jest w ciąży.
Wnosi więc natychmiast zawiadomienie o popełnieniu czynności seksualnej wbrew jej woli, w związku z wykorzystaniem chwilowej zależności.
Oskarżony o gwałt, wczorajszy celebryta ląduje w więzieniu, gdzie od razu interesują się nim amatorzy kwaśnych jabłek z więziennej celi. Nad ich łóżkami wiszą już od jakiegoś czasu wycięte z tabloidów zdjęcia naszego nieznanego bohatera.
A prawda ?
Prawda nie zatriumfuje, ponieważ w trakcie jakiegoś babskiego wieczoru, kiedy koleżanka naszej bohaterki wspomina coś o swoich fantazjach, ta przerywa jej mówiąc, że takie fantazje to sobie można o kant dupy potłuc
Koniec ujęcia.
Kamera odchodzi w mrok.
Pozostają jeszcze montaże i postsynchrony.
Potem kino, po którymś wychodzący faceci powiedzą – Baby są jakieś inne.

24 września 2012

Gdy będę starszym panem

Kiedy na koncertach widzę zatroskaną twarz Jaromira Nohavicy, aż wierzyć mi się nie chce, że napisał tekst do piosenki – Gdy będę starszym panem
Gdy będę starszym panem
siądę pośród starych ksiąg
obok młodego wina dzban
gdy będę starszym panem
będę wreszcie wiedział co
i kogo kochać mam
pergamin kupię oraz pędzel i tusz
jak chiński mędrzec zacznę medytować bo
stary będę już
Wszystko ładne takie i przynależne do wieku, ale autor ani słowem nie zająknął się o tym, że będę miał kiepskie ciśnienie, sterane serce, a moja odporność spadając, przekroczy w niepokojący sposób granicę normy.
Ja rozumiem, że trudniej znaleźć poetycki rym do słowa gorączka, kaszel, zmarszczki czy nadciśnienie. Chociaż z nadciśnieniem rymuje się – sumienie, a z tego to już można wykroić cały poemat.
Dzięki Bogu nie jestem już najmłodszy i mam świadomość, że tak jak Księżyc tak i starość ma swoją ciemną stronę.
Póki co organizm przesyła mi sygnały, że w zasadzie powoli staje się gotowy do różnych dysfunkcji.
Póki co, wraz ze spadkiem temperatury przyplątało mi się uciążliwe pokasływanie i coś czego jeszcze nie można nazwać katarem, ale jest już uciążliwe.
- Nic to Baśka – mówię do siebie, próbując nie zauważyć faktu. Od czego jest jednak kochana żona, która na moje pokasływania w rękaw, wyartykułuje ni to pytanie ni stwierdzenie
- Antoni, Ty kaszlesz?
- Nie, to tak tylko - ucinam dyskusję, bo zaraz otrzymałbym baterię niezbędnych leków.
Ja myślę, że samo przejdzie, tylko, że to z każdym rokiem dłużej trzyma.
Póki co w sobotni weekend spędziliśmy na miejscu, co jednak nie oznaczało, że nie aktywnie.
W związku z nadciągająca jesienią popularna stała się nasza chałupa w Gorcach. Jak tak dalej pójdzie, przyjdzie się chyba zapisywać na społeczną listę oczekujących. Ostatnio był Młodszy, jeszcze wcześniej Starszy, a nasz weekend dopiero nadciąga. Cieszą mnie więc zapowiedzi meteorologów o powrocie lata na te parę dni.
Przyda się i temperatura i zdrowie, bo z najbliższymi sąsiadami organizuję coś na kształt przyjęcia poweselnego. Będzie oglądanie filmu, zdjęć i przynajmniej kilku denek od butelek. Wiedziałem, że mnie to nie ominie. Dodatkowo, towarzystwo znajduje się w grupie testujących cięższe alkohole, a więc zdrowie jest jak najbardziej wskazane.
Spotkania niezbędne chociaż nie towarzyskie, były naszym udziałem w sobotę. Ponieważ z rana padał deszcz, odbyliśmy je bez głębszego żalu za jesienną pogodą.
Szczególnie, że doszło do plątaniny powodów i wątków. Na koniec zaś trudno było zaprzeczyć miłej atmosferze, która nas ogarnęła.
A na niedzielę zaprosiła nas teściowa. Wyrwaliśmy się wcześniej i w pojechaliśmy jeszcze nad Wisłę. Na wysokości stopnia wodnego na Dąbiu, usadziliśmy się na brzegu wolnym od wędkarzy o tej porze dnia a może tygodnia. Jakieś pary siedziały na ławkach, a po ścieżce rowerowej sunęły chmary rowerzystów.
Prawdą jest to co mówią, że Kraków opanowany jest przez przez amatorów tej sztuki poruszana się po mieście.
Dla naszych dwóch dużych i dwóch małych kółek nie bardzo umiałem wybrać odpowiedni pas. Czy po stronie spacerujących? A może po stronie rowerzystów? W końcu żona wybrała biała linię oddzielającą pasy ruchu i wzięła ją między koła.
Kiedy dojechaliśmy nad jakiś zaciszny kawałek rzeki, zaparkowaliśmy frontem do leniwie przepływającej Królowej polskich rzek.


Zaraz też podpłynął do nas łabędź, albo łabędzica, bo z tej perspektywy tego nie było widać. Znając moje przygotowanie sexera, to z każdej perspektywy płeć łabędzia pozostanie dla mnie zagadką.
Ptak przypłynął dumnie wystawiając do góry skrzydła w oczekiwaniu na rzut. A ponieważ nie przynieśliśmy ze sobą obwarzanków nie było czym rzucać.
Ptak cumował chwilę przy naszym nabrzeżu, a nie doczekawszy się karmienia, prychnął dość głośno, zanurzając głowę pod wodą. Wypiął przy okazji swój kufer wystawiając do na nas swoją pełną ekspozycję.
- Czytałam gdzieś, że nie wolno dokarmiać łabędzi – powiedziała żona. Zrobiła to dość głośno, tak, że słowa popłynęły nad wodą za odpływającym łabędziem. Nie odwrócił głowy.
- Myślę, że go nie przekonałaś - zauważyłem - Chodźmy stąd, bo nawet wodne ptactwo demonstracyjnie pokazuje nam dupę.
W istocie nie o obrazę szło, ale zbliżał się termin niedzielnego obiadu u teściowej



 (za darmo nawet łabędź na zatrzepoce skrzydłami)


Dodatkowe nakrycie poza porą Wigilii sugerowało obecność jeszcze jakiegoś gościa. Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością mogłem powiedzieć, że to przyjaciółka teściowej, będzie dzielić stół wraz z nami. Nie pomyliłem się.
Teściowa podała zupę i próbując trochę zaszpanować, zwróciła się do nas z niby zarzutem.
- Ileż to już czasu nie byliście u mnie na obiedzie?
Przyjaciółka czujnie podniosła wzrok znad łyżki.
- Może doprecyzujmy to pytanie – zaproponowałem – Ile razy odrzuciliśmy zaproszenie na obiad, powiedzmy w okresie ostatnich trzech lat?. Wydaje mi się, że ani razu.
- No tak, to ja przychodzę do was - stwierdziła.
Resztę zupy zjedliśmy w milczeniu. Ale to tylko chwilowa cisza.
Po obiedzie, przy kawie próbowałem ustawić nowy telefon teściowej, a potem wytłumaczyć jej zasadę działania guzika nawigacji w Nokii.
Niestety umysł w pewnym wieku nie potrafi przyjąć do wiadomości, że jeden guzik można naciskać na pięć różnych sposobów dla pięciu różnych funkcji.
Oj Panie Jaromirze.
Za którymś powtórzeniem poległem, wychodząc z zaawansowanych funkcji ustawienia skrzynki mailowej.
- W sumie to moja żona jest córką, niech ona jutro od rana cierpliwe to z mamusią przećwiczy.
Na sam koniec przepiąłem kartę SIM do starego aparatu.
- Wam młodym dobrze tak mówić – stwierdziła przyjaciółka teściowej.
Przypominam, że jestem już grubo po pięćdziesiątce- zareagowałem
Powrót Młodszego ze wsi i jego opowiadania: co, kto, komu i po co na górskim osiedlu zamknął plan ostatniego weekendu.
Niby nic, a nie było okazji walnąć się z pilotem na fotelu przed telewizorem.
Myślę że bardziej że szkodą dla TV.


21 września 2012

Osoba godna zaufania

Gazety, nawet te poważne przechodzą systematyczna tabloidyzację. Plotka i lekki news zajmują pierwsze strony serwisów informacyjnych. Moda przyjęta chyba z internetu, to choroba większości gazet z wyjątkiem może kolorowych stron kilku pism, które dotyczą gospodarki. Tego też nie jestem do końca pewien, ponieważ zasypiam każdorazowo przy próbie lektury.
Jak pisze gazeta.pl, niejaka Monica Lewinsky w końcu zamierza ujawnić szczegóły swojego romansu z Billem Clintonem. Pamiętacie ją jeszcze?
Jak głęboko można kopać w poszukiwaniu sensacji? Każdy dzień pokazuje, że dno jest jeszcze przed nami. A może nikt nie zauważył i udało nam się to dno przebić?
Był czas, kiedy tak zwaną aferą rozporkową żył cały świat, zastanawiając się dlaczego Prezydent najpotężniejszego kraju na świecie, powierzył swój interes w ręce (i nie tylko ręce) pewnej pyzatej stażystce o Polsko brzmiącym nazwisku.
Z tego też czasu pochodzi definicja stosunku seksualnego made in Clinton, z której wynika, że tak zwana miłość francuska seksem nie jest.
Otarliśmy się wtedy po raz drugi o śmieszność Pana Prezydenta. Przypomnę, że pierwszy raz wtedy gdy stwierdził, że palił zioło, ale się nie zaciągał.
Prezydent wielkiego mocarstwa pokazał w ten sposób ludzkie słabości i chociaż otarł się o procedurę odwołana tak zwany Impeachment, zapisał się pozytywnie w świadomości przeciętnych Amerykanów. Wtedy gdy w kampaniach pada hasło - wszystkie ręce na pokład - pojawia się ten wyskoki siwy facet z saksofonem.
Swoją drogą kiedyś zastanawiałem się, czy Monikę bardziej ujął Clintonowski saksofon czy flet?
Nie będę jednak szukał w książce odpowiedzi na to przebrzmiałe już pytanie.
Wniosek nasuwa się jeden - Pieniądze są mocnym motywatorem i w bezlitosny sposób łamią charaktery
Za 12 mln dolarów, Pani Monika ma podobno opublikować swoje listy miłosne do byłego prezydenta. Co ciekawe listów tych nigdy podobno do niego nie wysłała, bo wydawały jej się "zbyt intymne". Miała w nich deklarować, jak bardzo mogłaby uszczęśliwić Clintona, gdyby tylko jej pozwolił.
A więc jak wynika z powyższego jednak tak do końca nie pozwolił.
Pani Monika ma także opisać jego "nienasycony apetyt na trójkąty, orgie i zabawki seksualne wszelkiego rodzaju" - podaje "New York Post".
Ponoć dowiemy się też, że Clinton narzekał do Lewinsky na własną żonę - Hillary to zimna ryba.
Nic nowego. To normalne jeżeli facet rwie dziewczynę na tak zwaną litość.
Jan Pietrzak śpiewał taka fajna piosenkę do tekstu Agnieszki Osieckiej, o facecie po przejściach i kobiecie z przeszłością (Czy te oczy mogą kłamać)
Ona już wie, już zna tę historię,
że żona go nie rozumie, że wcale ze sobą nie śpią,
ona na pamięć to umie. „
Smutne tylko i ciekawe za razem, że pierwszy facet Ameryki rwał na litość.
Ponoć od czasu penetracji prezydenckiego rozporka, nikt Moniki nie chce zatrudniać. Wychodzi na to, że zarobione pieniądze przeznaczy na przysłowiową suchą bułkę... i nowy model sportowego Porsche.
W sytuacji, kiedy mój starszego syna nie obchodzi, a młodszy nie kojarzy nawet tej osoby, działania wydawnictwa przypomina mi wykopywanie i reanimację jakiegoś dawno zapomnianego już trupa.
Uzmysławia zaś jedną starą prawdę, o której mówił jeden z bohaterów powieści „Statek” Waldemara Łysiaka, niejaki stryj Hubert. Właściciel przybytku zwanego kiedyś burdelem uważał że: „Polityka to kurewstwo największe ze wszystkich kurewstw. Ten towar który sprzedaję ja jest najuczciwszy”
I dalej posługując się moją zawodną pamięcią leciało coś w ntm stylu : Uważał on, że dziwka to najuczciwszy zawód na świecie. Za wynegocjowaną kwotę facet dostaje dokładnie to co zamówił.
Ja dodałbym jeszcze, że gratis ma to czego nie zamówił, a co się rozumie samo przez się czyli - dyskrecję.
I to byłby wniosek na zakończeniem tego tematu:
W sytuacjach kryzysowych najlepiej najlepiej zdać się na profesjonalistki i nie oczekiwać profesjonalizmu u amatorek.
Byłoby, gdyby nie to, że zawodowy honor i profesjonalizm dezawuują się, o czym boleśnie przekonał się książę Harry, utracjusz i ulubiony wnuk angielskiej królowej.
Ostatnio w Ameryce.
Nic dodać nic ująć
Wynika z tego, że w dalszym ciągu najlepszym sposobem na brak kłopotów jest metoda polecana również przy AIDS – wstrzemięźliwość.
Żeby nie zabrzmiało to wszystko jak kazanie na sumie, zamknę tekst cytatem, zaczerpniętym z paczki papierosów, których już od ćwierćwiecza skutecznie nie palę
Palenie albo zdrowie – wybór należy do ciebie.
Do ciebie chłopczyku i właśnie do ciebie dziewczynko.


19 września 2012

Grappa finita

Grappę otrzymaną jakiś czas temu prosto z Italii, wypiłem. Wszystko wspólnie z małżonką, która tylko na początku wzdragała się mówiąc, że to pamiątka. Kiedy już alkohol znalazł się w kieliszkach, wzięła się do wyszukiwania winogronowych nut zapachowych. Dominujące jednak były maliny, o czy zresztą informowała załączona etykietka. Tak więc pozostały mi tylko wspomnienia miłego spotkania z ofiarodawczynią i mała buteleczka z drewnianym korkiem, której moja żona już znalazła zastosowanie w kuchni.
W końcu jestem nowoczesnym mieszkańcem nowoczesnej Europy i nie muszę posiadać relikwii do wiary i wspomnień. Dyskusja na ten temat pojawiła się jakiś czas temu w naszej prasie.
Pomimo więc braku zawartości owej buteleczki, wierzę w przyjazne spotkania blogowych przyjaciół w realu i jak już pisałem, że grappa jest fantastica.
W końcu powód wzniesienia owego toastu nie był taki sobie przyziemny. Marzenia i plany uskrzydliły nas, a ta odrobina procentów była paliwem do podróży w czasie.
I tyle w tym temacie, przynajmniej na razie.
Kilka dni temu, musiałem złożyć wizytę w Urzędzie Skarbowym. Dla człowieka który konformistycznie szanuje obowiązujące prawo, wszystkie wizyty w takich instytucjach jak Policja, Sąd, czy wspomniany Urząd Skarbowy wywołują dyskomfort. Podobnie i konfesjonale. Chociaż minęły już te czasy, gdy moje wyznania rozbudzały wyobraźnie wielebnego, jakby bardziej się denerwuję.
Mój znajomy, który z omijania przepisów zrobił sobie sposób na życie, z uśmiechem i pobłażliwością podchodzi do mojego stresu.
- Raz się uda, raz się nie uda. Na tym polega życie – mówi
Uważa też, że szczerość w zeznaniach jest czystym frajerstwem.
Wiem już, a przynajmniej potrafię to sobie wytłumaczyć, skąd u mnie brak sukcesów w prywatnej przedsiębiorczości. Z szacunku dla prawa.
Z drugiej jednak strony, zastanawiam się dlaczego za cichym przyzwoleniem stanowiących prawo aktualne jest dalej hasło - śmierć frajerom.
Kiedyś twierdziłem, że satysfakcja jest pojęciem wymyślonym na użytek biednych, teraz do tego mogę dorzucić uczciwość.
Bezsenna noc i stawienie się u bram urzędu w chwili otwarcia instytucji, kosztowało mnie wiele psychicznego wysiłku. Spojrzałem na siebie w połyskujących drzwiach obrotowych, w chwili gdy próbowałem przełknąć ślinę w zaschniętym gardle.
- Spójrz na siebie. Takich jak ty najłatwiej się goli - pomyślałem.
A kiedy wszedłem do wskazanego pokoju, odruchowo przyjąłem postawę godną carskiego urzędnika niższego stopnia.
Podwładny powinien przed obliczem przełożonego mieć wygląd lichy i durnowaty, tak by swoim pojmowaniem sprawy nie peszyć przełożonego” – stanowiło zarządzenie cara Rosji Piotra I.
Tutaj jednak spotkała mnie nie lada niespodzianka. Nie dość, że wyszedłem bez ran, to jeszcze z darmową poradą prawną.
Może i tu idzie nowe?
Po takim stresie na rozpoczęciu dnia, wszystko inne co zdarzyło się potem, było już tylko błahostką i przysłowiową betką.
A trochę się dzieje. Rozwiązały się stare drobne sprawy co dobrze rokuje na przyszłość. I tylko dmucham na zimne, by los nie poprzestał na drobiazgach.
Dynia opisana wcześniej, spokojnie zasnęła na półkach w piwnicy i tylko nasza francuska przyjaciółka ma podejrzenie, że wielkość sugeruje pochodzenie spod pewnej felernej elektrowni jądrowej na Ukrainie.
Dla własnej informacji doczytałem się, że w Polsce uprawiane są trzy gatunki – piżmowa, olbrzymia i zwyczajna. Może to jest ta olbrzymia, chociaż takie twierdzenie z pewnością rozśmieszy każdego Amerykanina.
Zapowiadany olej z pestek dyni nie dotarł do mnie w dalszym ciągu. A z końcem tygodnia przyjdzie z pewnością uznać sprawę za zamkniętą.
Do soboty jeszcze trzy dni.

17 września 2012

Mężczyzna na nowe czasy

 Przynajmniej parę razy pisałem, że współczesny facet żyje w takim rozkroku spowodowanym damskimi oczekiwaniami wobec niego. Świat chce, a przynajmniej jego ładniejsza połowa, że ma być brutalnie męski i delikatny zarazem.
Szalony i zrównoważony. Romantyczny i twardo stąpający po ziemi.
Ma zarobić na potrzeby rodziny, najlepiej dużo, a jednocześnie praca nie może stać się dla niego fetyszem. W każdej chwili rzuci ją, aby wybrać się na ryby ze swoim dorastającym synem,
albo na romantyczną kolację, nawet wtedy, kiedy właśnie pojawił się przedstawiciel dużego kontrahenta. Jego firma zaś regularnie przelewa na jego konto miesięczne wynagrodzenie, nie zapominając oczywiście o pokaźnej premii.
Problem stary jak świat. Jeszcze w PRL-u Starsi Panowie opisywali życzeniowo, rolę idealnego mężczyzny. Śpiewali taką znaną kołysankę, z której zacytuję kilka zdań.
Zaraz ktoś pewnie powie, że wyrwane z kontekstu. Zgadza się, nie będę z tym polemizował, ale świetnie ilustruje moją teorię.

„Dobranoc, dobranoc mężczyzno
Zbiegany za groszem jak mrówka
Dobranoc, niech sny Ci się przyśnią porosłe drzewami w złotówkach”
Wymarzony zaś przez kobietę facet, ma zachować się następująco:

„ Niech rycerz Cię na nim (łóżku) porywa co piękny i dobry jest wielce

Co zrobił zakupy, pozmywał i dzieciom dopomógł zmóc lekcje
A teraz tak objął Cię ciasno jak amant ekranów i scen
Dobranoc, dobranoc niewiasto
Już czas na sen.”
To co było snem, w kolejnych dekadach przemian staje się jak najbardziej realnym oczekiwaniem.
Nie jest tu moim zadaniem chlipanie i biadolenie nad zniewieściałym facetem, który wypuszczony z domu mamusi, gubi się w problemach współczesnego świata, bo nie o to mi chodzi.
Mówię o dylematach tak zwanych normalnych ludzi.
Czasami wydawało mi się nawet, że wyolbrzymiam te sprawy i szukam problemów. Wszystko to do czasu, gdy dzisiaj przeczytałem wypowiedź Marcina Mellera, który głos zabrał przy okazji Kongresu kobiet. Szanuję go za zrównoważone wypowiedzi, zawodowy profesjonalizm i brak oznak zachowań celebryckich, chociaż fakt szefowania Palyboyowi przez tyle lat, upoważniał by go do tego, a przynajmniej usprawiedliwiał.
Marcin Meller pisze w ostatnim Newsweeku, że nie łatwo być facetem we współczesnym świecie.
Rzuciłem się na tekst, ponieważ była to zapowiedź potwierdzenia moich słów, wypowiadanych przy różnych okazjach.
Pozwolę sobie fragment zacytować pewien fragment:
„ A więc, jaki obraz idealnego mężczyzny wyłania się z pism i seriali dla kobiet?
Masz, chłopie, być męski, ale jednocześnie wrażliwy. Najlepiej tak wrażliwy jak filmowy przyjaciel gej głównej bohaterki, który zawsze zrozumie, pocieszy, utuli.
Masz być empatyczny, wyrozumiały, partnerski, ale jesteś facetem, więc wniesienie gdańskiej szafy trzydrzwiowej na czwarte piętro to powinna być dla ciebie betka, żart i czysta radość.
Twe męskie ramię ma być czasem jak stal, a niekiedy jak atłasowa poduszeczka...
… Zarób na rodzinę, w końcu jesteś mężczyzną (...), ale przecież nie będziesz robić problemu, jeśli ona zarabia więcej. Zniesiesz to godnie, a jak nie, to co z ciebie za nowoczesny facet".
Masz być zadbany, ale bez przesady. Nie możesz być zniewieściały, wymuskany, ale przaśny i byle jaki też nie możesz. A jaki masz być? Sam sobie odpowiedz, w końcu jesteś mężczyzną" – ironizuje Meller.
Na koniec pyta - Drogie panie, nadal uważacie, że dzisiejsi faceci mają tak słodko?"
Lubimy jak ktoś potwierdza nasze teorie? Pewnie, że lubimy, dlatego tym tekstem ochoczo się podpieram. Uczciwie jednak muszę powiedzieć, że problem zaczyna być jakby ponad płciowy.
Współczesny świat na nowo pisze role kobiety i mężczyzny. Dotychczasowa już się nie sprawdza, a nowa rola jest dopiero po pierwszym czytaniu. Wciąż nie wiadomo czy aktor ją udźwignie. Problem polega tylko na tym, że ten spektakl nazywa się naszym życiem. Granym live, a więc i pierwsze czytanie jest premierą przed publicznością
O rozpisaniu nowych ról dla dzieci i naszego do nich stosunku nawet nie wspominam.
Jak by się nad tym głębiej zastanowić, to czasami chyba lepiej odejść od zmysłów, by nie zwariować



15 września 2012

Tester

Tester, to potocznym rozumieniu taka próbka kosmetyku, która można nałożyć na skórę i sprawdzić czy ładnie pachnie, dobrze się wchłania i takie tam. To również człowiek, który sprawdza działanie nowych produktów zaawansowanej technologii. Pomaga w ten sposób producentom składając sprawozdania i relacje z testów. Taki na przykład Gagarin. Mówi się, że był kosmonautą, ale na dobrą sprawę był i testerem.
Przykładów wykorzystywania testerów jest znacznie więcej.
Na przykład u mnie w domu, bo po co daleko szukać.
Do tej pory, to z reguły moi synowie testowali mnie pod kątem wytrzymałości nerwowej organizmu. Od czasu do czasu dorzucała do tego swoje trzy grosze żona, jakby chciała sobie przypomnieć gdzie są te granice. W czasach Schengen mowa oczywiście o granicach wytrzymałości.
W powyższych przypadkach, to ja byłem obiektem testów. Miałem jednak większe ambicje, to ja chciałem testować.
Nie udało się jednak testować nowych sportowych bryk, a najwyżej sałatkę sprzed trzech dni, pod kątem jej przydatności do spożycia. Nie było z tego żadnych korzyści materialnych, a i straty moralne niezbyt duże, poza przydarzającą się od czasu do czasu sraczką.
Kiedy jednak, jak to się mówi - doszedłem do lat, świat zobaczył we mnie idealnego testera.
Stoję kiedyś przy aptecznej ladzie i realizuję kolejne recepty. Zysk jaki przysparzam regularnie tej aptece, upoważnia mnie do pewnej swobody. Ale ja nie, ja grzecznie i taktownie.
Kierownik apteki spojrzał na mnie i powiedział:
- Mam coś dla pana. Jak każdy facet, powinien pan to wypróbować.
Krew podniosła delikatnie swoje ciśnienie, a przez myśl przebiegło pytanie – czy będę testował antykoncepcję? Czy może najpierw motywację?
Magister rzucił na ladę pudełeczko. Ponieważ litery były w tym ułożeniu pudełka do góry nogami, chwilę trwało nim złożyłem do kupy nazwę specyfiku.
Podniosłem oczy w kierunku faceta z drugiej strony lady.
- Co prawda mój wiekowy samochód ma zużyte amortyzatory, uszkodzoną stacyjkę i okresowe trudności z zapalaniem, w żadnej mierze nie potrzebuje jednak jeszcze prostownika – sparafrazowałem reklamę innego leku o podobnym działaniu.
- To, tutaj puknął palcem wskazującym w opakowanie, śmiało można zaczynać po czterdziestce, a więc dla Pana czternaście lat temu – popisał się znajomością matematyki na poziomie podstawowym mój magister farmacji.
Cwaniak ma moją datę urodzenia na recepcie – pomyślałem.
Wrzuciłem jednak pudełko z tym dobrotliwym dla mężczyzn w pewnym wieku suplementem diety. Tak zwykło się nazywać lekarstwa, które puszcza się na rynek bez potrzeby uzyskiwania aż tak dużej ilości papierów, jak w przypadku leków.
Specyfik przeciwko nocnemu wstawaniu, czyli wspomaganie prostaty. Ponoć... nie nie ponoć, to udowodniony fakt, że w okresie kiedy już nie musimy tak często udowadniać naszej męskości, gruczoł prostaty zaczyna się lenić i degenerować. Wszystko z powodu lenistwa się degeneruje, a więc ten argument mnie przekonuje.
Medycyna ludowa w jej męskiej odmianie sugeruje, aby nie obniżać poprzeczki. A jeżeli własna ślubna żona, w łóżku odwraca się do nas tyłem, mrucząc:
- Spij już nie musisz mi nic udowadniać.
Znajdź sobie odpowiedniego testera swej męskości. Znaczy się testerkę.
Z tego to założenia wyszedł pewien mój znajomy, który regularnie cudzołożył z dwiema, jak to kiedyś określił: młodymi góralkami, do tego religijnymi i zamężnymi. Oczywiście robił to z nimi na zmianę i za pieniądze.
- W trosce o swoją prostatę to robię – przekonywał mnie, usprawiedliwiając się jednocześnie.
- Znam tańsze sposoby - pomyślałem wtedy.
Teraz, zapakowałem próbkę leku do torby, a po powrocie do domu położyłem na stole, przed sobą.
Znów ktoś wytknął mi mój wiek. Wyciągnąłem ulotkę i poczytałem sobie o składzie i działaniu. Nie czytam o efektach ubocznych, bo robi to doskonale moja teściowa. Czyta, a potem znajduje u siebie wszystkie działania niepożądane. Taka autosugestia.
Doczytałem się, o czym zaraz poinformowałem żonę, że podstawą owego specyfiku na „się niestarzenie” prostaty jest olej z pestek dyni.
- Od dzisiaj do pieczonego przeze mnie chleba dorzucam więcej dyni zamiast słonecznika, uzyskam w ten sposób połączenie doskonałego smaku, z dobrotliwym działaniem ziaren. Taki chleb co leczy.
- To musiałbyś chyba odwrócić proporcje mąki i dyni – sprowadziła mnie na ziemię żona.
One się chyba uczą tego w szkole, na zajęciach z wychowania technicznego - jak ściągnąć swojego faceta za nogi na samą ziemię.
- Ale oleju z dyni solo nie widziałem.
I tu okazało się, że tak naprawdę to ja w życiu niewiele widziałem.
W jakiś czas później, kiedy odebrałem pocztę mailową, przeczytałem informację od osoby, która określa siebie i swoich znajomych jako prawdziwych pasjonatów oleju z pestek dyni.
A więc jest!
Olej o wyjątkowym smaku i działaniach - tak przekonywali mnie autorzy tekstu.
I jak działa. Poprawia, albo wpływa korzystnie (nie wiem czy to duża różnica) układ krwionośny, pracę: naczyń głowy; wzrok i słuch; serce i naczynia wieńcowe. Co w tym wydało mi się najważniejsze, albo zapamiętanie z tamtej ulotki - prostatę.
Co w moim wyglądzie, albo pisanych tekstach jest takiego, że aż się chce zaproponować mi specyfik na prostatę?
I czy w ogóle, powinienem się z tym czuć dobrze?
Gdyby tak tamten magister rzucił na ladę stupak nowej linii gumek i powiedział - niech pan testuje - sam z pewnością postawiłbym mu piwo, a nawet dwa. A jaka duma rozpierała by całe moje ciało.
A tak muszę mówić – wie Pan, nie jest jeszcze tak źle.
A może nie powinienem wszędzie wietrzyć podstępu. Może to tylko profilaktyka, a ja jestem tylko edukowany?
Może to z powodu wspaniałego ponoć smaku, dostałem tę propozycję?
Ja przecież lubię porządzić sobie w kuchni.
- Spróbujemy, przekonamy się – pomyślałem, a za chwilę po staremu – dlaczego nie mogę testować na przykład nowych SUV- ów, jakiejś znanej firmy motoryzacyjnej?
- Ty się Antoni zdecyduj czego chcesz – usłyszałem głos mojego Anioła Stróża – Chciałeś być testerem? Jesteś testerem. Zawracasz głowę Szefa ględzeniem o testowaniu, a jak już coś ci znalazł i dostałeś szansę, to marudzisz. Szef ma pod kontrolą parę miliardów ludzi i każdy sobie o czymś marzy i coś chciały testować. A to auto, a to jacht, a to cudzą żonę.
Chcesz? mogę Ci załatwić testowanie sąsiadki.
- Nie! Nie! Nie! - zakrzyczałem. Po stokroć wolę olej z pestek dyni.
- Co tak krzyczysz - żona szarpnęła mnie za ramię.
- Śniły mi się jakieś totalne koszmary - Mój anioł stróż chciał mi załatwić coś niezgodnego z Dekalogiem.
- A więc to rzeczywiście musi być sen.
- Ja tam wiem? Ostatnio czytałem coś o aniołach zemsty. Chociaż swoją drogą anioł stróż Zemsty, to głupio brzmi. Ale już mściwy anioł stróż jest dobrym tematem na horror.
Następnego dnia postanowiłem wypróbować olej z pestek dyni, póki jeszcze mam  jakąś alternatywę.
Skrobnąłem stosowanego maila, zaraz też otrzymałem informacje o wysyłce.
Czekam na przesyłkę, czytając na Onecie artykuł o zapaści Polskiej Poczty.W piątek od wysyłki minął właśnie tydzień.
Na domiar złego, jakby potęgując  mój niepokój spowodowany brakiem przesyłki,  wieczorem wpadł nasz Starszy z żoną. Syn z zapałem turlał przed sobą dynię o wadze około piętnastu kilo.
-   Na zupę, na dżem, na ciasto z dyni -  powiedział parkując  masywną kulę na balkonie.
- I na prostatę - dodałem bezwiednie, widocznie pod wpływem wspomnianego oczekiwania na przesyłkę – swoją drogą dlaczego mówi się ciasto ze śliwkami, ale już    tu jest ciasto z dyni. Czyżby dynia robiła za mąkę?.
 Nie wiem,  przetestujemy jutro – powiedziała żona. Mnie pozostało domknięcie  drzwi na balkon.
W sobotę, czyli dzisiaj, zaraz po śniadaniu   rzuciłem się z nożem  na dynię. Rzeźnickie ostrze wbiło się aż po rękojeść  i prawie słyszałem jak owoc wydał ostatni jęk. Ja  sam sapałem i jęczałem, próbując podzielić dynię na dwie połowy, nie  obcinając sobie przy okazji dłoni. Udało się. Chciałem dobrać się do pestek, ale po wejrzeniu w farsz wypełniający wnętrze okazało się, że jest to chyba odmiana bezpestkowa. Na palcach jednej dłoni  policzyć można nasiona. Na dobrą sprawę, nie wycisnę z tego nawet  małej łyżeczki oleju. Ale jak w kimś drzemie moc i silne postanowienie, nie cofnie się przed niczym. Wspólnie i w porozumieniu z żoną, zamknęliśmy  w słoiki moc drzemiącą w dyni. Zajęło nam to kilka godzin, a same  słoiki wypełniły prawie połowę kuchni. Będzie też zupa i ciasto.
Na mój rozum z dynią.        







A jako bonus, pierwsze  oficjalne zdjęcie Antoniego Relskiego zamieszczone  na blogu. Z dynią




12 września 2012

Wytejpowani

 Kiedy na naszej wsi pojawiła się amerykańska znajoma, poczułem na chwilę chicagowską atmosferę Jackowa. Lata przebywania na obczyźnie wpłynęły na jej zabawny akcent i wtrącanie co chwilę jakichś amerykańskich zwrotów. Dobrze powiedziałem, nie angielskich chciałem powiedzieć, a amerykańskich.
Znajoma pojawiła się z dwukolorowym likierem, zamkniętym w jednej butelce (drogi) i dwójką dzieci w wieku szkolnym.
Bardzo miłe spotkanie sprawiło nam mnóstwo radości, ponieważ jest to koleżanka dziecięcych jeszcze zabaw mojej żony. Za każdym razem, gdy wyjeżdżała na letnisko w podhalańskie strony, oddawała swoją lalkę Marysi, a ona w zamian pozwalała jej prowadzić olbrzymią, bordową krowę z pastwiska.
Długi łańcuch na którego jednym końcu funkcjonowała poczciwa Malina, posiadał ze swego drugiego końca, zadowoloną z siebie miastową przewodniczkę. I na dobrą sprawę, nie wiadomo kto kogo prowadził po tej wiejskiej drodze wśród pól. Jeżeli bowiem Malina postanowiła zjeść kwiatki z ogródka innej gaździny, to pomimo szarpania i prób perswazji i tak zjadała.
Panie wspominały wycieczki nad rzekę, zbieranie grzybów, a i całkiem nowe historie, czyli kto i w jaki sposób dostał się do owej wspaniałej Ameryki i co tam porabia.
Opowiadania okraszone zdjęciami z polaroida przelatywały mi bokiem, ponieważ ja nie jeździłem jako dziecko w to miejsce i wymieniane nazwiska nic mi nie mówiły.
Puszczając mimo uszu damskie opowieści i pociągając likier (zbyt słodki jak dla mnie), mogłem spokojnie obserwować zamerykanizowane dzieci.
Mały góral i jeszcze młodsza góraleczka, ze względu na urodę i wrodzony talent biorą udział w uroczystościach amerykańskiej Polonii. Biegają z kwiatami i wierszykami, ubrane w regionalne góralskie stroje. Stroje nabył dziadek i ze łzami wzruszenia w oczach wysłał do Ameryki. W zamian za co wnuczka przesłała mu całuski.
Strój przydał się i przy wielu polonijnych uroczystościach można było pokazać, że choć w Ameryce, Górale kochają Polskę i żyją jej problemami.
Słuchając wierszyków, przyśpiewek którymi dzieci raczyły nas chętnie, zastanawiałem się nad obliczami współczesnego patriotyzmu. I dopiero atmosfera gorczańskiego tarasu wraz z drugim kieliszkiem likieru wygnała mi te poważne myśli z głowy.
A dzieci jak to dzieci, sprawnie posługują się językiem polskim, wtrącając od czasu do czasu słowa z języka którym posługują się w szkole.
Sześcioletnia dziewczynka kreśliła coś na kartce opowiadając równocześnie historię ze szkoły. Oto jej piękny obrazek rozdarł się, ale ona go skutecznie wytejpowała. Za chwilę dopiero dotarło do mnie, że chodzi o zlepienie rozdarć taśmą samoprzylepną .
Resztę opowiadań przyjąłem jak to się mówi, z dobrodziejstwem inwentarza.
Dlaczego teraz akurat przypomniałem sobie historię sprzed czterech bez mała lat?
Ponieważ wczoraj nawiedził mnie klient, któremu zza ucha wystawał kawałek czarnej taśmy.
Pasek szerokości dwóch centymetrów schodził po szyi w dół i ginął za kołnierzykiem koszuli.
Klient jest stały, a więc wypadało zainteresować się jego stanem zdrowia.
- Widzę, że chodzi Pan zalepiony. Coś się naderwało? - spytałem z troską
- A zdarzyło się – odpowiedział klient. - To taka nowa metoda, ma nawet swoją fachową nazwę.
- Zatejpowali Pana? - podpowiedziałem
- O właśnie tak to się nazywa - przyznał z radością, że gdzieś tam zapamiętał jednak nazwę.
- Jak piłkarze, tylko że Ci najczęściej zalepieni są na mięśniach nóg – dowartościowałem klienta.
Moda na używanie obcobrzmiących określeń, potęguje się z dnia na dzień. Przecież można spokojnie użyć polskiego określenia tej czynności.
Kiedy pierwszy raz widziałem swoją żonę z zalepionym łokciem i barkiem, zaniepokoiłem się nie na żarty.
- Beata mnie zatejpowała – stwierdziła żona
- Gdzieś się rozdarłaś – spytałem tłumacząc sobie słowo.
- Ponoć to lepsze niż blokada przy pomocy zastrzyków- nie zauważyła złośliwości żona -Tam mamy działania uboczne, tutaj wystarczy umiejętnie ustawić mięśnie czy ścięgna i lepić.
- Pozostaje sprawa estetyki własnego wyglądu, ale skoro piłkarze lepią i taki Beckham może, to czemu ja nie?
Pryszcz z estetyką, ważne żeby pomagało.
Poza tym, celebryci wszelkiej maści tejpują mniejsze plastry na okoliczność:
Niepalenia, odchudzania, czy swobodnego bzykania czyli antykoncepcji.
Mam nadzieję, że na tych plastrach napisane jest czego dotyczą, aby ewentualny cel wiedział jaki sygnał takim plastrem się wysyła.
Co czuje polonista gdy dowiaduje się, że
- Pana nadwyrężony mięsień zatejpuje się i będzie gut.

10 września 2012

Wrzesień - to zapowiada jesień

Dowiaduję się, że coraz więcej znajomych ma bieżące wiadomości na mój temat śledząc blog sumujący lata z biegu dni.
Są to więc: jedni moi znajomi, znajomi tych znajomych, Pani Krysia z warzywnego i niejaki Rudy.
Jak w reklamie. Dzieje się to bez mojego udziału, ale nie wbrew moim intencjom.
Problemem zaczynają być tylko rozmowy telefoniczne. Zmieniły się w treści i czasie trwania.
Nie zaczynają się od słów - Co tam u was?. Teraz brzmi to tak bardziej familiarnie:
- Nie pytam co tam u Was, bo jestem na bieżąco z blogiem.
A przecież zostawiam coś dla siebie, nie jestem ekshibicjonistą.
Mnie jednak nie sprawia to większej różnicy, ponieważ organicznie nie cierpię rozgadywać się przez telefon. W zasadzie każda chyba sprawę codziennego działania, potrafię załatwić w dwie minuty.
To chyba z myślą o takich jak ja, wymyślono naliczanie sekundowe w telefonicznych abonamentach.
Co innego kontakt face to face czyli twarzą w twarz. Kocham takie spotkania i jestem gotów wiele zrobić by takie spotkania doprowadzić do skutku.
Piątek przyniósł mi trochę zamieszania. Po raz pierwszy od kilku lat, koło dziesiątej zadzwoniłem do żony z następującą propozycją
- A może by tak wieś? Wracam po pracy, jem szybko i wyjeżdżamy.
W zasadzie to zawsze jem szybko, tak, że nagły wyjazd niczego w tej kwestii nie zmienił.
Żona przypomina o konieczności zwolnienia tempa życia, najczęściej przy posiłku, ale sama nie należy przecież do spokojnych i wyciszonych.
Przekręciłem klucz w zamku i zjechaliśmy po schodach przy pomocy schodołazu. Opuszczaliśmy się powoli klatką schodową, którą rozgrzebano w celach remontowych. Jak w PRL-u trwa to już ze dwa miesiące. Zamierzonym efektem jest chyba osiągnięcie takiego stanu, że ekipie remontowej będziemy zwyczajnie wdzięczni za sam fakt ukończenia prac, odpuszczając sobie wszelkie reklamacyjne roszczenia. Ale kto by sobie tym teraz zwracał głowę. Już czułem na twarzy ten powiew gorczańskiego wiatru, ale okazało się, że to tylko przeciąg z powodu otwarcia zbyt wielu okien równocześnie.
Kolejny przeciąg, ale to z kolei w portfelu, wywołała konieczność tankowania (skąd te ceny benzyny?)
I niezbędne zakupy artykułów spożywczych. Listę zakupów ochoczo sporządziła żona nim jeszcze dotarliśmy do Dobczyc. Nie zapomniała i o winie na koniec tygodnia. Czy można jej nie kochać?
Dom powitał nas tradycyjnym chłodem wnętrza i rześkością wieczoru. Ślizgałem się trochę po mokrej trawie wciągając wózek pod górkę prowadzącą do domu. Potem, nie mniej trudne rzeczne kamienie i upragniona płaskość sieni. Prąd, woda, okiennice, meble ogrodowe na taras. Czynności wykonuję mechanicznie, jak automat. Od czasu do czasu wyrywam się jednak z tych wyćwiczonych procedur, ponieważ ostatnio dom gościł dzieci. Młodzi mają swoją estetykę i swój pomysł na ułożenie pewnych rzeczy.
Żona wykładając produkty z torby gada do lodówki udając że komunikuje się ze mną.
Zwykłe - tak kochanie - może mieć opłakane skutki. A trudno się potem tłumaczyć, że drzwi od lodówki wygłuszyły sens i ekspresję propozycji.
Nie to jednak ważne. Ważne, że zapłonęły już lampki na tarasie. Na stołem delikatnie operuje swoim światłem lampa niby naftowa. Piątek odchodzi do historii. Hiszpańskie wino skutecznie to odejście umożliwia.
Zimno pod kołdrą, chociaż wino pobudza krążenie.
Następnego dnia zrywam się skoro świt. Jeszcze przed śniadaniem dokonuję gospodarskiego obchodu.
Potykając się na nierównościach i zjeżdżając po stromiznach stwierdziłem, że nie jest źle.
Nadciągająca jesień przywołuje do porządku paprocie i w gdzieś w tle pierwsze liście.
Z braku wody pada hortensja. Paprocie przeżywają teraz najgorsze chwile. Liście brązowieją i chylą się ku ziemi. W przyrodzie to się chyba nazywa cyklem. Chyba słusznie bo cyklicznie wzrastają i umierają.
Podszedłem pod skarpę zwabiony zapachem grzybów. Nie stwierdziłem jednak ich obecności. Wciągałem jednak powietrze, by dojść źródła tego przyjemnego zapachu.
Okazało się, że to mech pachniał tak intensywnie, jakby ktoś postawił kosz świeżych grzybów na murku. Tarasowe śniadanie zjedliśmy w doskonałym nastroju, chłonąć mocną i aromatyczna kawę z dużych, wymalowanych w wiejskie kwiaty kubków. Świerki przerosły trochę panoramę sąsiedniej góry, ale od czego wyobraźnia i pamięć.
Z tego rozmarzenia wyrwał nas huk nadjeżdżającego motocykla. To Młodszy przybył by pomóc staremu ojcu w jesiennych porządkach. Syn z reguły mnie zaskakuje. Tym razem też poczułem się zaskoczony. Mile.
Kiedy praca rozkłada się na więcej osób, może sprawić przyjemność. I sprawiła. Widziałem efekty naszych porządków. Ach, jak to krzepi serce.
Dzwonek telefonu spowodował powrót do cywilizacji.
Niespodziewani goście zapowiedzieli swój przyjazd na niedzielę.
Ruszyliśmy tedy do pobliskiego marketu na zakupy.
Karkówka jak marzenie utonęła w przyprawach. Żona zachwycała się jej urodą mówiąc, że jest piękna. Nigdy nie dostrzegałem urody w kawałku mięsa, ale cóż mam do stracenia. Podzieliłem jej opinię co do trafności wyboru, zwłaszcza, że to był mój wybór.
Spokój sobotniego wieczoru został przerwany wizytą sąsiadów.
Miła wizyta, pełna nowości i zabawnych opowieści, podlana odrobiną miejscowego trunku.
Ot tyle, by rozmowa kleiła się jak knedle ze śliwkami, w atmosferze sympatii i zrozumienia. I tak właśnie było.
Kiedy zegar wybił te swoje jedenaście razy, szybko też złożyłem się do snu. A z pierwszej jego fazy nie wyrwał mnie nawet dźwięk klapki uwalniającej kostkę myjącą w naszej chińskiej zmywarce.
Niedzielna wizyta, podparta pączkami od Bliklego przebiegała również w miłej atmosferze.
Jak daleko stąd do cukierni Bliklego nie muszę chyba mówić. Karkówka dopiekła się też koncertowo i ja nie musiałem wstydzić się swojej firmy.
Zrobiłem mały spacer po okolicy, prezentując znajomym to wspaniałe bogactwo łąk pół i lasów, przez które wije się wstążka mojej rzeki. Jest takie miejsce za domem skąd roztacza się taki widok. W tym ob.razie zakochałem się jakiś czas temu, bez pamięci.
W sumie weekend realizowany został na tak zwanych wariackich papierach. Zaznaczył się wszechstronnością działań, bo była praca i był wypoczynek. Trochę różnego alkoholu i zielona herbata.
Spotkanie z miejscowymi znajomymi i kontakt z odległą cywilizacją.
Tylko benzyna jak już wspomniałem jest na niezmiennie wysokim poziomie cenowym.
Jeszcze trwał czas herbaty, kiedy młody odjechał w kierunku Krakowa.
My pożegnaliśmy gości, sprzątając po sobie jak to mamy w zwyczaju. Rytualne zamknięcie dopełniło program pobytu. I już na samym wyjściu, miałem okazję zobaczyć nowego quada starego sąsiada. W myśl obowiązującej mody tymi właśnie quadami dojeżdża się do wyżej położonych pól, do lasu i do krów. Maszyna rasowo ubłocona, popierdywała radośnie po pokręceniu manetką gazu.
- Wsi spokojna - jak pisał poeta – odchodzisz niestety do historii.
Nie uratuję wszystkich owczych dzwonków. A szkoda.