31 lipca 2023

Gorący tytuł

Obiecałem sobie i staram się na jakiś czas przynajmniej powstrzymać złośliwości pod adres działów korekt popularnych witryn internetowych. Obietnice obietnicami, ale jak widzę taki tytuł to czuje się trochę jak alkoholik który decyduje, że jeden mały w końcu mu nie zaszkodzi.
Zwłaszcza taki smakowity jak ten :
"Pożar zabytkowego pożaru pod Poznaniem"


 

Pewien znajomy mojego ojca, a zarazem  komendant straży pożarnej bardzo tęsknił za jakimś pożarem, bowiem jego codzienność znaczyła jedynie profilaktyka. Gdy  w końcu otrzymał informację o takowym, poczuł jak gwałtownie rośnie mu poziom adrenaliny. Biorąc pod uwagę pewną odległość pożaru od remizy, krzyknął do słuchawki:
- Podtrzymujcie ogień! Podtrzymujcie,  my już tam jedziemy.

Ileż byłby wart świat bez takich pasjonatów?
 

21 lipca 2023

Gacie faceta w moim domu

Tyle ostatnio pisze się o trwałości związków, a refleksje z tego wynikające nie napawają optymizmem. Pary którym udało się przeżyć 10 lat urządzają odnowienie przysięgi małżeńskiej, jak choćby ostatnio Lewandowski z małżonką.
Patrzę na to z delikatnym uśmieszkiem pobłażania. Do tego szelmowskiego spojrzenia upoważnia mnie 42 rocznica ślubu którą mam nadzieję, że uda nam się świętować pod koniec tego roku.
Doszukuję się przyczyn tego stanu rzeczy śledząc publikacje fachowców, a także prasę nie wyłączając tej mainstreamowej.
Niektóre z publikacji jeżą włos na głowie z innymi jestem gotów się zgodzić. Właśnie przeczytałem list do redakcji Onetu w interesującej mnie sprawie.
Co prawda trudno tu mówić o trwałości związku rozumianego jako wspólne zamieszkanie i dzielenie trudów codzienności, skoro są obawy przed jego rozpoczęciem.
Wiem, że takie listy z reguły pisane są pod tezę przez redaktorów. Pomińmy jednak tę delikatna kwestię i zajmijmy się samym problemem.
Rzadko publikuję cały przeczytany tekst, ale ten jest niewielki i w zasadzie nie powinienem nic pomijać.
Już sam tytuł porusza problem - "Mam stałego partnera, ale ze sobą nie mieszkamy. Nie zniosłabym jego gaci w moim domu" [LIST]
A oto cały tekst *
Mam 32 lata i kochającego partnera. Jesteśmy ze sobą od pięciu lat, świetnie się ze sobą rozumiemy, wspieramy się i motywujemy. Uwielbiam wyjeżdżać z nim na urlop, ale kiedy wyjazd się kończy, każde z nas wraca do swojego domu. To jest moja świadoma decyzja, że mieszkamy oddzielnie. I myślę, że to właśnie dzięki temu, że nie żyjemy ze sobą pod jednym dachem, nasz związek trwa.
Paweł jest świetnym, czułym facetem, ale też okropnym bałaganiarzem. W hotelu przymykam na to oko. W moim domu doprowadziłoby mnie to do szewskiej pasji. A sprzątać po nim rozwalonych wszędzie koszulek, skarpetek i gaci nie zamierzam. Myślę też, że nie wpłynęłoby to pozytywnie na nasz związek. Denerwowałaby mnie również poprzestawiane po swojemu kubki w kuchni, nie tak poustawiane książki na pólkach (ja lubię książki ustawione kolorami, on je odkłada bez ładu i składu) i męskie kosmetyki w łazience. Jestem osobą, która potrzebuje swojej, poukładanej, jasnej i czystej przestrzeni. I nie zamierzam tego zmieniać. Nie chcę też zmieniać faceta, którego kocham. On lubi chaos, ja porządek - niech tak zostanie.
Mam dość komentarzy wszystkich ciotek, przyjaciółek i zatroskanych rodziców, którzy uważają, że nasz związek "to nie jest prawdziwy związek", tylko "zabawa w chodzenie ze sobą na poziomie liceum".
— Póki razem nie zamieszkacie, nie poznasz go, tak, jak powinnaś przed ślubem, nie przekonasz się, czy możesz na niego liczyć w trudnej sytuacji — słyszę ciągle i nie mam siły tłumaczyć kolejny raz, że ślubu również nie planuję, a dzieci tym bardziej.
— Zobaczysz, mężczyzna sprawdza się albo nie dopiero w ekstremalnych warunkach — mówi mi babcia. — Dopiero wtedy, gdy będziecie mieć wspólny dom i konto, kiedy dzieci będą płakać, a ty zachorujesz albo stracisz pracę.
Niemiło jest słyszeć, że szczęście i powodzenie w życiu zależy jedynie od tego, czy partnera ma się "usidlonego" w domu, czy nie, od tego, czy "pomaga", zmywa, przynosi zakupy. W jakim świetle stawia to kobiety?
Cenię moją niezależność. Kiedy choruję, idę do lekarza i biorę przepisane mi przez niego leki, a nie czekam na partnera, który nakarmi mnie rosołkiem i poprawi poduszkę. Zarabiam wystarczająco dużo, żeby utrzymać całkiem sporą kawalerkę i zamówić sobie ciężkie zakupy do domu. Wszelkie prace remontowe wykonuję sama, albo wzywam fachowca. Nie wiem, do czego innego miałby służyć mi mężczyzna, mieszkający ze mną pod jednym dachem. Jeśli jest mi smutno, mogę po prostu do niego zadzwonić, możemy się spotkać, pójść razem do łóżka. Ale miłość nie oznacza, że musimy siedzieć sobie na głowie 24 godziny na dobę i razem meblować mieszkanie... Ja kocham, kiedy mogę za mężczyzną zatęsknić, a nie wtedy, kiedy mam go pod ręką...
Co pokaże przyszłość, to zobaczymy. Znam mnóstwo par, które ze sobą mieszkają, ale na przykład mają osobne sypialnie. Nikt nikomu kołdry nie zabiera, nie ma budzenia chrapaniem partnera i nie ma dramy o to, że ktoś się nie umył przed pójściem do łóżka. Jeśli zdecydujemy się razem zamieszkać, to myślę, że jest to dla nas idealne rozwiązanie. Póki co, cieszę się z mojej swobody i z tego, że nikt mi nie wchodzi na głowę i nie narusza mojej przestrzeni. I wcale nie znaczy to, że mój związek, czy moja miłość jest do bani.

Źródło: Gacie faceta w moim domu





Pomysłowe, nieprawdaż? I ilu problemów można uniknąć naraz. Zawsze można nie otworzyć drzwi kiedy spotkania wspólne nas zanudzą. Nie trzeba pakować waliz, lub cudzych wystawiać za drzwi. Łatwo też mówić, że wspólne mieszkanie to nie przejaw uczuć, a jedynie kalkulacji polegającej na zabezpieczeniu naszej starości.
Zgoda. Podejmując decyzję o wspólnym dzieleniu życia brałem to pod uwagę chociaż zupełnie podświadomie. Będąc młodym nie myślałem o wypadkach, chorobach i starości. Małżeństwo i wspólne mieszkanie było jednak dla nas jak polisa. Polisa z której akurat przyszło skorzystać mojej żonie w związku ze zdrowiem. Równie dobrze jednak na mnie swoim palcem mógł wskazać ślepy los.
To co wydaje mi się naturalne, nie jest takie dla wszystkich i jeżeli ktoś chce mieć szeroko otwarte drzwi z napisem wyjście awaryjne niechaj ma, to wolny kraj. Nie ma jednak co dorabiać do tego ideologii.
             Najważniejsze by nie żałować podjętych wcześniej decyzji jak ten facet który tak mówił na łożu śmierci:
Nigdy nie chciałem się żenić, a już mieć dzieci to w ogóle. Wszyscy jednak wokół przekonywali mnie. Ożeń się i miej dzieci, aby ci miał kto na łożu śmierci podać szklankę wody. Tak zrobiłem, a teraz umieram i... i nie chce mi się pić.



13 lipca 2023

Chytra baba czyli odrobinę wakacyjnie i z pieprzykiem

Od czasu gdy staliśmy się społeczeństwem konsumpcyjnym, a nie takim co tylko umacniało socjalizm na budowach Nowej Huty, Huty Katowice czy tysiącu innych. Od czasu też gdy nie jest już powodem do dumy rokroczny wzrost ilości wytwarzanych lokomotyw spalinowych w przeliczeniu na jednego mieszkańca, zaczęliśmy troszczyć się o to by pojedynczemu obywatelowi zrobić dobrze. Ktoś powie, że to bzdury bo i za socjalizmu pojedynczemu człowiekowi robiliśmy dobrze, ale to nie chodzi o świat ograniczony ścianami sypialni, ale o ogólne i szeroko rozumiane dobro, sypialni oczywiście nie wyłączając.
Dzisiaj Internet pełen jest produktów niezbędnych, takich sobie oraz tych całkowicie zbędnych, które spece od marketingu wciskają nam jak absolutne  must have.
Do napisania tego tekstu zainspirował mnie pewien produkt dla kobiet.
Produkt ten nazywa się rewolucyjnie - Lejek do sikania na stojąco.
Zamieszczone zdjęcie poglądowe uświadamia nas, że to jest dokładnie to o czym pomyśleliśmy. Jako, że w myśl słów Terencjusza „Homo sum humani nihil a me alienum puto” czyli nic co ludzkie nie jest nam obce, pochylmy się nad tym tematem

                                                       

Cóż w tej kwestii jest takiego inspirującego? poza uśmiechem który powinien zagościć na twarzy czytającego?
Sięgnę do historii, a nawet prehistorii. W zasadzie do czasów kiedy historii jeszcze nie było, była natomiast tylko i wyłącznie teraźniejszość.
Któregoś dnia Bóg przechadzał się po raju, obserwując swoje dzieło stworzenia. Korygował co nieco, kasując nieudane i dokładając funkcji do tego co się sprawdziło.
Podszedł tak do Adama i Ewy którzy pochłaniali z apetytem truskawkę tak dużą jak owoc melona. Nie możliwe? Możliwe, rzecz w końcu dzieje się w raju.
- Słuchajcie, mam do was obojga pytanie
- Które z Was chciałoby sikać na stojąco?
- Ja, ja, ja! - wyrwał się jak zwykle Adam.
- W porządku masz to. Tobie zaś - tu zwrócił się do Ewy - pozostaje wielokrotny orgazm.
Tak to nastąpiła aktualizacja do nowej wersji "Adam i Ewa  ver. 2,0", a zdarzenie to z pozoru nieistotne nie raz i nie dwa zamieszało w historii ludzkości.
Tak to, kiedy już udało nam się osiągnąć stan posiadania ciepłej i zimnej wody w kranie, sieci 5G i Internetu w światłowodzie, pozostało skorygować jeszcze wcześniejsze aktualizacje.
Wprowadzono do sprzedaży Lejek dla kobiet do sikania na stojąco w ramach owej dosłownie rozumianej równości płci.
I tu rodzi się pytanie - dlaczego kobietom tak zależy na tej czynności wykonywanej w męski sposób ?  Od lat toczą przecież z facetami wojnę o to, by porzucili dar owego "na stojąco" i sikali na siedząco, zwłaszcza w domowych toaletach.
Rozumiem, że bardzo ważnym powodem jest właśnie ten, że niektórzy zawodnicy oprócz "na stojąco" robią to również "bez trzymanki" nie zwracając uwagi na tak zwane efekty uboczne pojawiające się niejako przy okazji.
W końcu prawa grawitacji są nieubłagane.
Niejako przy okazji tej modernizacji dla kobiet nikt nie proponuje, co byłoby według mnie  dziejowo sprawiedliwe, aby dać facetom jako rekompensaty owych wspomnianych wielokrotnych orgazmów.
Chyba, że jest to zemsta za to iż przyczynkiem do tych orgazmów był facet zafascynowany i niestety skupiony na swoim Wacusiu.
A czy małą zemstą na mężczyznach są wszelkiej maści jeżyki, kotki i inne pieszczotliwie nazywane zabawki erotyczne ? No może z wyjątkiem Dużego Johna którego o pieszczotliwość w nazwie trudno posądzać. Owe zabawki, ładowane za pomocą USB, sterowane przez smartfony, zastępują całkowicie starania faceta w tej kwestii. Przy okazji nie zostawiają na desce klozetowej śladów swego pobytu w w toalecie. 
Trzeba się było Franiu bardziej starać.
Żeby to było takie proste.
Rozmawiają dwa penisy
Co tam u ciebie
- Mój facet jak sobie wypije chce żebym stawał.
- Oni wszyscy chcą tego po alkoholu - rzekł drugi
- Stawać owszem, ale nie na rękach !
A więc to, że we wszystkim ważne są didaskalia to już tak jakby mamy ustalone.
Pozostaje pytanie:
Dlaczego niczym ta chytra baba z Radomia chcecie wszystko?
Zjeść ciastko, mieć ciastko i może nawet sprzedać to ciastko z takim samym skutkiem.


                                        









06 lipca 2023

Synchronizacja, a może tylko zwykła szajba

Motto :
Poprzez życia rwące fale
Człowiek tłucze się jak łajba,
Z wierzchu bywa – wcale, wcale,
Ale w środku – taka szajba…

Taki kocioł, takie nerwy,
W kotle wrzenie nie przemija
I ta szajba wciąż bez przerwy
Jak pokrywka ci odbija.

Wojciech Młynarski " Szajba"



To jak jest w końcu? Szajba jak w motto, czy też tytułowa Synchronizacja?
Jedno i drugie, ale po kolei.
"Synchronizacja" według SJP pochodzi z greckiego, a znaczy – "równoczesny". Koordynacja w czasie, co najmniej dwóch zjawisk (procesów), tzn. dążenie do równoległego, niezależnego ich przebiegu, skoordynowanego w czasie lub do jednoczesnego ich zakończenia. Pojęcie synchronizacji występuje w fizyce, informatyce, elektronice, telekomunikacji, robotyce czy choćby w multimediach.
Słownik języka polskiego nie wspomina oczywiście o tym, że zjawisko synchronizacji występuje również w moim domu.
          Prowadzę zorganizowane życie, staram się być precyzyjny i terminowy. Mówiąc innymi słowy można by według mnie ustawiać zegarek, ale nie wszyscy niestety tak mają. Ten brak poszanowania cudzego czasu najbardziej boli punktualnych właśnie, bowiem ci inni mają zawsze tę samą odpowiedź:
- Człowieku daj se luz.
Kiedyś umówiłem się z kolegą na rynku w Krościenku o 10.00. Ja miałem do pokonania ponad 100 km i dotarłem 5 minut przed terminem, kolega ze Szczawnicy miał raptem 4 km do przejechania i spóźnił się prawie 30 minut.
Co usłyszałem? - Jest weekend, daj se luz.
Wracając zaś do tematu głównego.
W ramach unormowanego życia, wstaję  w dni powszednie o godz 6:15 i idę do łazienki, gdzie wszystkim czynnościom rannym związanym z ablucjami poświęcam czas do godz 6:40.
W soboty i niedziele pozwalam sobie na luksus weekendowego rozpasania i wszystkie czynności przesuwam o godzinę, pozostawiając minuty w tej samej pozycji ponieważ lubię powtarzalność, a wzorem bohatera filmu Dzień Świra zaczynam pewne czynności o pełnej godzinie, ewentualnie w pół, albo kwadrans po.
Mój plan rozpoczęcia dnia jest więc przewidywalny i łatwy do zapamiętania. Okazuje się, że tylko dla mnie.
Innym elementem tej porannej układanki jest piec gazowy, dodatkowo dwufunkcyjny, który w zimie zabezpiecza mi ciepło, a przez cały rok ciepłą wodę.
Zainstalowany piec ma przeciętną wydajność, a mówiąc prozaicznie nie potrafi obsłużyć dwóch łazienek na raz i w efekcie z obu kranów kapie jak krew z nosa zamiast ciurkać radośnie i w miarę intensywnie.
Wobec problemów z piecem mój przedstawiony powyżej precyzyjny plan dnia, a szczególnie korzystania z łazienki wydaje się jakimś dobrodziejstwem, ponieważ z jednej strony pozwala na luksus kąpieli dla planującego, a także uniknięcie sprzężenia z planami innych domowników w wyznaczonych godzinach.
No więc  wchodzę pod prysznic. Po namydleniu ciała i próbie spłukania go wartkim strumieniem wody zauważam, że z sitka jedynie kapie,  ponieważ moja teściowa zsynchronizowała się z moim planem dnia i podłączyła się do wody dokładnie w tym samym czasie.
Oczy szczypią z sitka kapie, a czas leci. Wyrzucam z siebie parę słów które pozwalają mi ulżyć sobie, a  nie zwariować. Ponieważ jestem zamknięty w łazience na dole, a ona w tej na górze, nie docierają do niej żadne prośby, groźby ani przekleństwa.
Po chwili jednak (może raczej po paru chwilach ponieważ reakcja teściowej z miesiąca na miesiąc wydłuża się) strumień wody powraca. Nie mogę wyjść z łazienki i wbiec na pięto ponieważ rozniósłbym po całym mieszkaniu pianę z namydlonego ciała. W zasadzie to poranne picie kawy jest już zbędne, a ciśnienie krwi ustawiło się w górnych granicach stanów średnich.
I o co się rzucam? Przecież to się zdarza. Tak, zdarza się, ale nie z taką regularnością. Dlaczego zaś w tym kontekście mówię o synchronizacji? Ponieważ w sobotę i w niedzielę jak napisałem powyżej, robię te wszystkie czynności z godzinnym opóźnieniem. Czym więc nazwać jak nie synchronizacją fakt, że w chwili włączania wody pod prysznicem doświadczam tego uczucia kapania wody na namydloną twarz ? O dupie już nawet nie wspominam.
Podobna sytuacja miała miejsce z kuchnią. Próbowałem ustalić godziny rannego korzystania z kuchni, bowiem ja mam wyliczony czas, a moja teściowa prawie od ćwierćwiecza jest już ptakiem z wolnego wybiegi i nic nie musi. 
A jednak musi! Musi pojawić się w tym samym czasie i włazić mi pod ręce, a ja zaś  mam wszystkie gesty wypracowane. Unikam zbędnych ruchów, pustych przebiegów i tak zwanego gadania po próżnicy. Chcę łagodnie i spokojnie wejść w dzień.
Nic to teściowa miota się po kuchni jak wolny elektron, cmokając na psa i gadając z kotem.
Z powodu porannych scen w kuchni marudziłem już kilkanaście  postów temu, a więc niektórzy mogą poczuć swego rodzaju deja vu. 
Sytuacji w kuchni zaradziłem w taki sposób, że przygotowuję jej śniadanie i leki. Z prysznicem nie mam tej możliwości. Przecież nie będę wychodził do góry by polewać ją strumieniem wody z prysznica w odpowiedniej dla mnie godzinie. Po pierwsze spieszę się do pracy, po drugie to głupi pomysł.
W sobotę zaraz po śniadaniu idę na spacer z psem, a potem ląduję w ogrodzie gdzie pracuję na roli, chociaż nie wiem czy ten skrawek warzywniaka można by tak nazwać. W każdym razie sprawdzam się  przycinając, wykopując, podlewając, nawożąc i  wykonując wszystkie takie tam niezbędne ogrodowo czynności. Naprawiam też sprzęty domowe, bądź  co chciałbym najbardziej w wolnym czasie, majstruję coś z niczego.
Kiedy już odwalę wszystko co miałem w planach i nieco brudny, spocony, a dodatkowo  zakurzony próbuję wejść do domu, zastaję żonę która właśnie  kończy przecierać mokrym mopem podłogę w korytarzu. Oznacza to, że nim wejdę wypada poczekać do wyschnięcia, a t
o z reguły kwadrans.
Dużo, nie dużo, zależy z której strony drzwi do toalety się znajdujesz.

- Wchodź śmiało, jeszcze raz umyję - mówi żona, ale nie robię tego z szacunku dla jej pracy.

Jest zresztą taki dowcip o sprzątaczce która myła podłogę i w trakcie tego procesu została zgwałcona.

- To nie próbowała Panu choćby uciekać ? - zapytali przesłuchujący policjanci

- Gdzie? Na umyte?

Choćby z samego  dowcipu wiem, że umyte to rzecz święta.
Pytam tylko grzecznie jak to jest, że nie ma nie w domu 6 godzin, a więc jest  do mycia okazja w innym czasie. Jeżeli nawet ktoś jak ja lubi rozpoczynać pracę o pełnej, w pół lub kwadrans przed czy po to  ma do tego 24 okazje. Dlaczegóż więc korzysta z tej ostatniej?
Rzecz ma miejsce bez względu na to czy zakończę swoją pracę wcześniej czy później. Z reguły mamy do czynienia z ową sławetną synchronizacją.
Jak to jest, że ileś tam lat temu aby skończyć razem z żona musiałem się nieco postarać, to teraz z reguły kończymy równocześnie?
Wiadomo zaś bo to samo życie, że do zakończenia pracy i gnania do domu pcha mnie czasem powód wymuszający stąpanie jak to się powszechnie mówi - na drobnych nóżkach.
A więc cyk, cyk, cyk. Już był u drzwi już witał się z gąską - jak pisał poeta. A tu? Umyte!
Zadałem kiedyś pytanie o powody tego stanu rzeczy, ale szybko się wycofałem przez szacunek dla cudzej pracy oczywiście i dobrej weekendowej atmosfery.
     I tak to z jednej strony moja teściowa jest impregnowana na wszelkie ustalenia. Budzi mnie w sobotę do pracy, abym nie zaspał bo jak twierdzi - nie wie jaki jest dzień tygodnia. W każdą zaś niedzielę schodzi odszykowana z torebką w ręce, bo przecież dzień święty, trzeba do kościoła. Jak pogodzić ze sobą te sprzeczności?
W akcie desperacji oprócz godziny która wyświetla się w jej komórce kupiłem jej jeszcze budzik starego typu i czytelny zegarek na rękę.
Nie ma to jednak żadnego wpływu na jej zamiłowanie do synchronizacji.
Tak jakby będąc w jednym nurcie oprócz synchronizacji moja teściowa zabezpiecza mi jeszcze znane szczególnie w środowisku filmowym postsynchrony. To jest dogrywanie dźwięku do gotowego materiału filmowego. Ulubionym czasem czasem dla tego rodzaju popisów są tu dla niej Wieczorne wiadomości.
Nie mówcie mi, że to przywilej wieku i trzeba do tego podchodzić z łagodnością i wyrozumiałością. Te rezerwuję dla całej pozostałej części dnia.
Poza tym szanuję starość ponieważ wiem, że to moja przyszłość