Wpadłem do domu zdenerwowany i prawie wykrzyczałem do żony:
- Czyż nie prościej jest zasiąść z piwem przed telewizorem i krytykować wszystko wokół, niż uganiać się w ogrodzie? Krytyka niczego nie zmieni i dzięki temu możemy przeżyć kolejny dzień spokojnie narzekając i popijając. Tylko, że ja nie jestem fanem piwa.
Kiedy zaś starasz się być człowiekiem aktywnym i nie daj boże ekologicznym, gorzko smakują wszystkie przytrafiające ci się porażki.
Mówiąc wprost, padły mi pomidory. Opanowała je zaraza ziemniaczana, schną liście i łodygi, a owoce dostają plamy które rosną i przypominają wrzody.
Kiedy zaś starasz się być człowiekiem aktywnym i nie daj boże ekologicznym, gorzko smakują wszystkie przytrafiające ci się porażki.
Mówiąc wprost, padły mi pomidory. Opanowała je zaraza ziemniaczana, schną liście i łodygi, a owoce dostają plamy które rosną i przypominają wrzody.
Małym pocieszeniem jest dla mnie fakt, że pomidory padły wszystkim wokół. Nie jestem już uczniakiem który w domu mówi że dostał pałę na kartkówce jak trzy czwarte całej klasy.
- Cóż mnie interesują inni- mówił ojciec - to Ty jesteś moim synem.
Tak, a to sa moje pomidory.
Od 10 lat regularnie sadzę pomidory w uprawie gruntowej, bez osłon. Wiem, że to ryzykowne i parę razy miałem jakieś objawy które szczęśliwie udało mi się wyleczyć, poprzez oprysk.
Potem już profilaktycznie opryskiwałem je dwa razy w okresie wegetacji co załatwiało sprawę.
Żona która przynajmniej teoretycznie zdobywała doświadczenie w prowadzeniu ogródka, nieraz mi wytykała, że nie interesują mnie naturalne metody ogrodnictwa.
Nie do końca chciałem się z tym zgodzić, ponieważ nie stosuję nawozów sztucznych, do zwykłego nawożenia gleby traktując ziemię kompostem i granulowanym obornikiem. Niestety jest tak, że ze względu na zagrożenia trzeba też pryskać.
Potem już profilaktycznie opryskiwałem je dwa razy w okresie wegetacji co załatwiało sprawę.
Żona która przynajmniej teoretycznie zdobywała doświadczenie w prowadzeniu ogródka, nieraz mi wytykała, że nie interesują mnie naturalne metody ogrodnictwa.
Nie do końca chciałem się z tym zgodzić, ponieważ nie stosuję nawozów sztucznych, do zwykłego nawożenia gleby traktując ziemię kompostem i granulowanym obornikiem. Niestety jest tak, że ze względu na zagrożenia trzeba też pryskać.
Gdzieś czytałem, że żeby zjeść chrupiące jabłko bez robaków i parchów, trzeba je wcześniej ze czternaście razy pryskać różnym świństwem. Preferowałem więc te swoje parchate papierówki z miesną wkładka od czasu do czasu.
Taki agrest ze starych odmian w fazie owocowania narażony jest na amerykańskiego mączniaka agrestu, który przydarza się zaraz po tym gdy ciepłe dni przeplatają się z deszczowymi.
Winorośl, szczególnie ta szlachetna z odmiany Merlot chłonie wręcz mącznika rzekomego. W jednym i drugim przypadku niszcząc owoce i liście.
Taki agrest ze starych odmian w fazie owocowania narażony jest na amerykańskiego mączniaka agrestu, który przydarza się zaraz po tym gdy ciepłe dni przeplatają się z deszczowymi.
Winorośl, szczególnie ta szlachetna z odmiany Merlot chłonie wręcz mącznika rzekomego. W jednym i drugim przypadku niszcząc owoce i liście.
Tak więc, bez pryskania nic się nie da zrobić. Wiem, można wodą z mydłem i takie tam. Może na emeryturze będę miał na to więcej czasu. Narzekanie żony skłoniło mnie jednak do zainteresowania problemem. Problemem nieobcym przecież, bowiem pracowałem w winnicy ekologicznej i prowadzonej w sposób biodynamiczny. Dodatkowym bodźcem była wnuczka, która mogłaby jeść piękne czerwone i ekologiczne pomidorki bez chemii.
Jesienią zasiliłem więc ziemię w tradycyjny kompost i bydlęcy obornik, a wiosną wsadziłem ze dwadzieścia krzaków różnych odmian pomidorów, zdając się na naturalność.
Naturalność wyglądała zaś w sposób następujący.
Pokrzywy zalane wodą które są panaceum na wszystko dla mojej teściowej. Były też opryski wodą z mlekiem oraz wodą z drożdżami. Tym drożdżami podlewałem też sadzonki.
Jesienią zasiliłem więc ziemię w tradycyjny kompost i bydlęcy obornik, a wiosną wsadziłem ze dwadzieścia krzaków różnych odmian pomidorów, zdając się na naturalność.
Naturalność wyglądała zaś w sposób następujący.
Pokrzywy zalane wodą które są panaceum na wszystko dla mojej teściowej. Były też opryski wodą z mlekiem oraz wodą z drożdżami. Tym drożdżami podlewałem też sadzonki.
Zwolennicy drożdży podkreślali, że szczególnie te ostatnie siadają na liściach, walczą z konkurencją w postaci grzybów i bakterii i pilnują bezpiecznego rozwoju rośin.
Podlewałem, pilnując by nie lać po całych roślinach, a jedynie precyzyjnie zasilać korzenie. Pomidory rosły nomen omen jak na przysłowiowych drożdżach, obsypując się owocami. Ja regularnie spryskiwałem je roztworem drożdży. Aż tu nagle któregoś dnia zauważyłem żółknięcie liści. Od spodu pojawił się białawy nalot. Wtedy już wiedziałem, że drożdże jednak nie są takie niezwyciężone. Przygotowałem miedzian do oprysku i spryskałem rośliny. Niestety trafiłem na okres wysokiej temperatury, przetykanej obfitymi opadami deszczu. który zmył środek z powierzchni liści. Po tygodniu zastosowałem mocniejszy już Topsin co przy huśtawce pogodowej zdało się jak przysłowiowemu psu na budę.
Podlewałem, pilnując by nie lać po całych roślinach, a jedynie precyzyjnie zasilać korzenie. Pomidory rosły nomen omen jak na przysłowiowych drożdżach, obsypując się owocami. Ja regularnie spryskiwałem je roztworem drożdży. Aż tu nagle któregoś dnia zauważyłem żółknięcie liści. Od spodu pojawił się białawy nalot. Wtedy już wiedziałem, że drożdże jednak nie są takie niezwyciężone. Przygotowałem miedzian do oprysku i spryskałem rośliny. Niestety trafiłem na okres wysokiej temperatury, przetykanej obfitymi opadami deszczu. który zmył środek z powierzchni liści. Po tygodniu zastosowałem mocniejszy już Topsin co przy huśtawce pogodowej zdało się jak przysłowiowemu psu na budę.
Każdego dnia obcinam zarażone liście i łodygi. Obrywam parchate owoce i czuję srogi zawód. Widzę bezsens poświęcania godzin pracy i zbyt wczesny zachwyt nad ilością owoców które pojawiły się na krzakach.
Organizuję pogrzeb pomidora
Zrażone pędy pakuję do worka, pamiętając by pod żadnym pozorem ani jeden pęd czy owoc nie wylądowały w kompostowniku.
Tylko teściowa uważa, co głośno wyartykułowała, że to z powodu tego iż nie obrywałem liści. Ona obrywała i nigdy jej coś takiego nie spotkało. Nawet nie mam siły się z nią kłócić i udowadniać, że też robiłem przewietrzanie krzaka i usuwałem tak zwane pasierby, ale w przeciwieństwie do niej uważam, że liście potrzebne są roślinom w procesach fotosyntezy.
Nie jest argumentem dla mnie fakt, że mamusia teściowej tak robiła. Od czasów Piłsudskiego pogląd na ogrodnictwo mocno ewoluowało.
- Musimy kupić szklarnię z poliwęglanu lub tunel foliowy - poradziła żona.
Następnego dnia dowiedziała się, że znajomej padły wszystkie pomidory właśnie w szklarni przydomowej. Ot tak z dnia nadzień szlag je trafił.
Pryskać, nie pryskać ?
Następnego dnia dowiedziała się, że znajomej padły wszystkie pomidory właśnie w szklarni przydomowej. Ot tak z dnia nadzień szlag je trafił.
Pryskać, nie pryskać ?
Ten hamletowski dylemat chyba mi się sam rozwiązał. W przyszłym roku oprócz ekologicznych czarów dam sobie szansę i od czasu do czasu prysnę, a w tym roku to niech się już te cholery nażrą moimi pomidorami tak do bólu.
Ogórki podlewane mlekiem z wodą i odrobiną jodu ( jodyny z apteki) owocują jak szalone. Codziennie znoszę do domu koszyk ogórasów, które moja żona zamyka w słoikach. Kiszone już nie mieszczą się w spiżarni. Jak co roku będziemy je wciskać dzieciom na wyjściu, po niedzielnym wspólnym obiedzie.
Poza ogórkami parę rzeczy jednak się udało.
Poza ogórkami parę rzeczy jednak się udało.
Czy więc takie niepowodzenia jak te z pomidorami powinny mnie załamywać.