27 grudnia 2016

Jak cudne są wspomnienia

W niedzielne popołudnie, cała Polska zasiadała prze ekranami telewizorów. Właśnie zaczynał się „Koncert życzeń”. Elegancko ubrany pan Suzin razem z panią Edytką recytowali dobrze znane życzenia :
Uwaga Sokolniki Górne. Uwaga Państwo Janina i Mieczysław Pierdziuchowie.
Z okazji Koralowych Godów najserdeczniejsze życzenia szczęścia, zdrowia i pomyślności, życzą dzieci, wnuki oraz sąsiedzi Pikulscy ze szwagrem Jankiem. Dla Państwa, piosenkę po tytułem „Mały Biały Domek” zaśpiewa Mieczysław Fogg 


- Które to są koralowe? – pytałem Matki która każdy taki koncert obserwowała z wypiekami na twarzy, licząc że kiedyś i do niej popłyną słowa eleganckiego Pana Suzina.
- Trzydzieste piąte - szybko obliczała to na palcach.
Ojciec był zdania, że to kosztowny i mało praktyczny prezent. Twierdził też, że nie ma w nim czegoś takiego co w chwili obecnej nazywa się „parciem na szkło”.
- Trzydzieści pięć – zachwycałem się - tyle lat razem.
Z perspektywy dwunastolatka tok kawał czasu. To potrojenie jego całego życiowego dorobku.
- To oni starzy muszą już być – dodawałem i nie pamiętam czy ocena ta spotykała się z jakąś ripostą.
Kiedy dzisiaj spojrzałem na kalendarz i odczytałem datę 27 grudnia 2016 wcale nie poczułem się staro z powodu tego, że to właśnie dzisiaj razem z żoną obchodzimy dokładnie trzydziestą piątą rocznice ślubu czyli owe koralowe gody.
Ponieważ na początku prowadzenia bloga opisałem już nasz ślub z pierwszych dni stanu wojennego nie będę się powtarzał tylko zacytuję pierwotny tekst uzupełniony o kilka przecinków. Był on kiedyś publikowany nawet na pierwszej stronie Onetu, a jakaś pani redaktor bardzo chciała zaprosić mnie w związku z tym do programu telewizji śniadaniowej.
- Nie czuję się kombatantem – odmówiłem wtedy zdecydowanie – poza tym nie mam parcia na szkło.
Parcie na szkło? Ktoś to już mówił w tym tekście? No tak, geny przed którymi nie ma ucieczki.
A oto tamten opis naszego ślubu.
My, pokolenie nie wojenne ale stanu wojennego. Taki substytut wojennej traumy wpisany w nasze losy. Ale nawet w czasach wojennej zawieruchy ba w czasie patriotycznych zrywów i powstań ludzie rodzili się, kochali, przeżywali wzloty i upadki, w końcu żenili się.
W tych dniach wspólnie z żoną obchodzimy kolejną rocznicę ślubu. Ślubu zawartego w pierwszym tygodniu stanu wojennego. 20 grudnia 1981r. Ta data wyryła się na stałe w naszej pamięci. Przygotowania do ślubu trwały już pełną parą. Daty wyznaczone w urzędzie a więc otrzymaliśmy przydział na 10 butelek wódki, talon na buty i pewnie jeszcze dodatkową kartkę na mięso, ale tego faktu już nie bardzo pamiętam. Kartkę na buty można było dostać w dwu przypadkach: w związku ze ślubem własnym lub pogrzebem (też własnym) aby w trumnie prezentować się w pełnej krasie. Szczęśliwy byłem z tego powodu, że mnie obowiązywał punkt pierwszy. Dzięki dobrodziejstwu Pewexów i posiadaniu kilku dolców, żonie udało się kupić parę metrów materiału. Znajoma krawcowa uszyła z tego sukienkę.
W niedzielę 13 grudnia rano bezskutecznie kręciliśmy kanałami w poszukiwaniu Teleranka. Wszędzie szalała śnieżyca, a potem pojawił się Pan Generał. Ponieważ zajęci byliśmy sobą, nie bardzo zwracaliśmy uwagę na to co dzieje się w TV. W końcu, gdzieś z daleka dobiegł mnie zgrzyt słów: „stan wojenny” ale kto w chwili uniesienia zwracałby uwagę na takie duperele. PO chwili ochłonęliśmy ale radio nadal powtarzało słowa złowieszcze.
- I co teraz ? - zadawaliśmy sobie pytanie.
Patrole, koksowniki, przepustki, a my beztrosko organizujemy wesele.
Wódka schłodzona, kurczaki grillowane i tylko bukietu brakuje.
Brak benzyny spowodował, że kwiaciarnie świeciły pustkami. Znajoma ulitowała się nad nami i porywając się gdzieś w nieznane, zwlekła bukiet kolorowych frezji (z lekka przemrożonych).
A zima tego grudnia dopisała. Mróz i śnieg to było jedyne czego w tym czasie było pod dostatkiem. Byłem gotowy, ubrany w garnitur kupiony gdzieś okazyjnie i buty otrzymane z sortów Ochotniczych Hufców Pracy ponieważ posiadanie kartki na buty nie gwarantowało jeszcze ich zakupu.
Po uzyskaniu pozwolenia na podróż z Urzędu Mojego Miasta mogłem już wraz z rodzicami dotrzeć do Krakowa, gdzie odbywał się nasz ślub. Parokrotne kontrole na rogatkach miast, prowadzone przez uzbrojonych po zęby żołnierzy. W tle transportery opancerzone i gaziki.
Nie do końca czuliśmy jednak grozę sytuacji. W końcu ci żołnierze mówili takim samym jak ja językiem, urodzeni i wychowani w tym kraju. Ta wspólna historia dawała jakiś bonus i zmniejszała strach. Wypychając samochód z zaspy, bo oczywiście służby oczyszczania, chociaż zmilitaryzowane nie dały rady i odśnieżały tylko najbardziej o strategiczne ulice, dotarłem do Urzędu Stanu Cywilnego. Ślub kościelny mieliśmy wyznaczony na następną niedzielę.
Przysięgałem w przemoczonych butach po wypychaniu auta z zaspy, bo sort OHP nie należał do topowej elegancji i jakości. W świetle polskiego prawa pojąłem za żonę moją obecną, aktualną i jedyną żonę. Było mi miło ponieważ znajomi dopisali i stawili się w komplecie. Pojawił się nawet poszukiwany listem gończym, mój znajomy członek KOR-u, co wtedy zapamiętałem mu z wdzięcznością i do dzisiaj pamiętam, chociaż los rzucił go aż za ocen. Przymarznięte frezje dotrwały do końca uroczystości jakby i one chciały powiedzieć „ i w kryzysie nie damy się”. Kwiaty padły zaraz po wyjściu z Urzędu.
Wsiedliśmy do samochodu, my po swojemu szczeniacko szczęśliwi, ojciec wiozący nas był spięty i skoncentrowany. Gdzieś w połowie drogi, na samym środku ronda zatrzymał nas policyjny patrol. Sprawdzającemu dokumenty i przepustki, Ojciec próbował tłumaczyć:
- Widzi Pan my ze ślubu, wiozę synową i syna.
I wtedy coś podkusiło mnie, a może tylko dobry humor to sprawił, że zażartowałem
- Daj tato spokój, ślub ślubem a może w bagażniku przewozimy granaty?
Oj głuptaku jeden, nieświadomy realiów. Dobrodziej w milicyjnej czapce wsadził przez opuszczoną szybę głowę do środka i spytał mnie osobiście:
- Miał Pan ślub ?
- Tak miałem - odpowiedziałem .
- A chciałby Pan doczekać nocy poślubnej ?
Wtedy poczułem na plecach powagę sytuacji.
- Ok - powiedziałem - nie było poprzedniego zdania.
- No to wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia - powiedział i zasalutował pan oficer. Życzenia na nową drogę życia od Milicji w stanie wojennym. Czy to aby dobra wróżba na następne lata ?
A potem przyjęcie, delikatne prezenty i ograniczony czas imprezowania ponieważ godzina milicyjna obowiązywała od dwudziestej drugiej.
Potem święta, a w niedzielę zaraz po świętach (27.12) nasz ślub kościelny.
Nie myślcie, że udało mi się to bez kolejnego pozwolenia z urzędu. Poszedłem do odpowiedniego wydziału i napisałem podanie o pozwolenie na wyjazd do Krakowa.
- Nie podał Pan powodu -stwierdziła oschle urzędniczka.
Wziąłem więc papier i dopisałem: „ mój wyjazd spowodowany jest chęcią przespania się ze swoją nowo poślubioną małżonką.
- Jest Pan zbyt dosłowny – skomentowała, ale pozwolenie dostałem.
Zaprzyjaźniony ksiądz pijar poprowadził ceremonię zaślubin w sposób nie przystający do nędzy tego co nas otaczało dokoła. A potem wesele znowu ograniczone czasowo ze względu na wspomnianą godzinę milicyjną. Może i dobrze, ponieważ własne wesele daje najmniej okazji do nieskrępowanej zabawy.
A potem przyszło nowe, wolność i sprawiedliwość. Nikt pewnie kupując obecnie kwiaty z jakiejkolwiek okazji nie myśli, że mogło to być kiedyś tak bardzo skomplikowane.
Gwoli ścisłości nie kreuję się przy okazji na kombatanta. Nawiązując tylko do pierwszych słów posta, w życiu każdego pokolenia w Polsce jest gdzieś wpisana wojna. A jeżeli nie sama wojna to przynajmniej walka o coś.
A nie myślicie, że może już czas by było inaczej? Znaczy normalnie.
Czego Wam i sobie z okazji rocznicy ślubu życzę.




21 grudnia 2016

O przekleństwach które rozwijają, zimowym zniechęceniu i łamaniu własnych zasad

- Zauważyłam, że służy Panu ta wieś. Widzę tu całe pokłady optymizmu, inaczej niż wtedy gdy mieszkaliście w Krakowie
Rodzinna lekarka wypisała mi skierowania na badania. Te typowe, cykliczne i te które facet w moim wieku powinien koniecznie wykonać.
Zabrałem skierowania i zamknąłem drzwi z drugiej strony, zajmując jednocześnie kolejkę do pobrania.
Dziedzicznie chyba, reprezentuję typ człowieka który po wejściu do gabinetu czuje się lepiej i w zasadzie nie bardzo widzi uzasadnienia dla tej wizyty.
- Co Pana do mnie sprowadza? – spytała na dzień dobry znajoma laryngolog
- Przyzwoitość – odparłem szybciej niż zdążyłem się nad tym zastanowić.
Geny. Tak miała moja babka i ojciec. Ich obserwowałem kiedyś na tej grze w zakłamywania własnego stanu zdrowia. O innych nie mogę się z taką pewnością wypowiadać.
Żona wzięła sprawy w swoje ręce i w efekcie mam ustalone wizyty u specjalistów na najbliższe siedem miesięcy do przodu. Tyle właśnie trzeba czekać by wykształcony człowiek zajrzał innemu człowiekowi w dupę.
Dziwić się, że biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności czuję się spięty wchodząc na badanie?
- Niech się Pan rozluźni – doradza wtedy asystująca pielęgniarka. Z moją kindersztubą to jednak niemożliwe.
Jak wspomniałem powyżej, do doktorów wybrałem się z przyzwoitości bo i tak kiedyś trzeba.
Swoje stare dolegliwości mam skatalogowane z nadzieją, że są i okiełznane. Na nowych mi nie zależy.
O, to mogłoby być moje życzenie świąteczne lub noworoczne.
Powoli zbliżam się do do okrągłej rocznicy. To dopiero za nieco ponad rok wypada ale już teraz siadło mi gdzieś z tyłu głowy. Zaczaiło się i atakuje.
Przed czterdziestką zmieniłem pracę, rzucając się na głęboką wodę. Ponad dziesięć lat poza domem.
Przy okazji pięćdziesiątki zrobiłem to samo tylko z dużo gorszym skutkiem.
Nie chciałbym być monotonny w gestach, będąc jednak przy okazji lekko asekuracyjny, chciałbym zmienić coś innego w swoim życiu.
„Jeszcze krew ciepła w żyłach nie skrzepła”- śpiewał Młynarski. Pytanie tyko nasuwa się jedno, czy za Młynarskim mogę też powtórzyć – „i stać na własne cię błędy”  Dzieci Kolumba
      Nie da się uciec od polityki i w chwili obecnej staje się to jakby kwestią wewnętrznej przyzwoitości.
Nie można powiedzieć - nie mam zadania - choć czasem lepiej by było gdyby niektórzy godnie milczeli.
Wtedy na przykład, kiedy słyszę oceny obecnej rzeczywistości, wygłaszane przez mojego pracownika. Po prostu ręce i nogi się uginają.
Całkiem niedawno, z okazji imienin syna i synowej uczestniczyłem w wielorodzinnej imprezie. Zwykle na takich umowach było miło. Mówiło się o dzieciach, wakacjach i przepisach na tort czekoladowy.
Teraz, całkiem niestara i wykształcona pani doktor postanowiła wygłosić swoje zdecydowane oceny polityczne. Oświadczenie było zaczepne a w oczach wyraźnie widoczna iskra. Taka sama jak te które rozjaśniały źrenice kiedy na bruk strącano całe cesarstwa, ustroje a co najmniej związanych z nimi ludzi.
Reszta towarzystwa uciekła wzrokiem na płaszczyznę deserowych talerzyków leżących na stole przed nimi.
Obawiam się jednak, czy ten zbiorowy gest przyzwoitości nie zostanie odczytany jako słabość i brak argumentów pewnych wobec "prawd objawionych".
W ciszy która zaległa nie zauważyłem zmieszania na wykształconej twarzy.
Szanuję prawo do odmiennego zdania, drażni mnie natrętna bezmyślność.
A poza tym rozczarowanie.
Jedno wielkie rozczarowanie staromodnego pozytywisty.
Ku..a mać !
- Nie klnij – zwraca mi zawsze uwagę w takich chwilach żona.
A mnie ta panienka pozwala łatwiej odkręcić zapieczoną śrubę, odnaleźć zagubioną nakrętkę
czy skutecznie skleić rozbity element.
Ponieważ z natury robię trochę w domu i zagrodzie, a więc na moim końce trochę tych ku.w się zgromadziło. Nie będę się jednak zamartwiał tą zależnością ponieważ jak czytam w Internecie:
„ Naukowcy z Massachusetts College of Liberal Arts odkryli, że rzucanie mięsem nie jest wcale takie złe i zupełnie niepotrzebnie gorszy społeczeństwo. Przeklinanie poprawia bowiem predyspozycje językowe i dzięki wymyślnym wulgaryzmom szybciej uczysz się nowych słów. Co więcej, są na to twarde dowody. „
No proszę, im bardziej wyszukanych wulgaryzmów używasz, tym sprawniej posługujesz się językiem.
Może to przyda się na blogu, gdy znów napadnie mnie potrzeba pisania. Potrzeba, nie konieczność bowiem w tej chwili filozoficznie choć nie oryginalnie twierdzę, że naprawdę tylko żeglowanie jest rzeczą konieczną.
Podpieram się też filozofią Panny Młodej z „Wesela” choć ani za mnie panna, ani młoda czego mam świadomość i co zauważyłem na początku tekstu.


Radczyni
- Ja wiem, że twoja uroda
niejedną trudność przesili,
żeś sobie młoda;
no, ale o czym wy będziecie mówili,
jak tak nadejdzie wieczór długi:
mówić się nie chce, trza przesiedzieć;
on wykształcony, ty bez szkół -
Panna Młoda
- Po cóz by, prose pani, godoł,
jakby mi níe mioł nic powiedzieć,
po cóż by sobie gębe psuł-

Po cóż więc gimnastykować klawiaturę komputera?
Że kolędy za sprawą marketów już nam zbrzydły? Że komercja zabija ducha świąt?
Pisałem o tym już tyle razy, że z samych swoich wpisów wiem już jak powinno być.
Że mamy piękne mieszkania i to zabezpiecza nam potrzebę pięknego wnętrza nawet na święta? A przecież to piękno powinno być w nas.
Po raz kolejny zaczepię pełną garścią z Wesela

Poeta
A jest jedna mała klatka –
o, niech tak Jagusia przymknie
rękę pod pierś.

Panna Młoda
To zakładka
gorseta, zeszyta trochę przyciaśnie.

Poeta
– A tam puka?

Panna Młoda
I cóz za tako nauka?
Serce – !–?

Poeta
A to Polska właśnie.

Filozoficznie się zrobiło, albo do bólu nudnie, Nie mnie to jednak oceniać.
A u mnie jak jest? Filozoficznie czy nudnie ?
Czy w moim życiu nic się nie dzieje ?
Ależ owszem, dzieje się i to nawet dużo. Wszystko niestety poza tą cienką, czerwoną linią za którą toczy się to inne, nieblogowe życie.

A Wam Wszystkim, którzy znajdziecie czas żeby tu zajrzeć jak i tym którym tego czasu przed świętami nie starczy
Życzę
Spokojnych, Radosnych i przede wszystkim Zdrowych Świat Bożego Narodzenia.




24 listopada 2016

Na piwie

- Jak już będziemy wracać …
- No przecież dopiero się rozsiedliśmy
- Jak już będziemy wracać to warto na niebo spojrzeć. Księżyc dzisiaj ponoć największy od 68 lat
- Będzie w perygeum?
- W czym ?
- W p e r y g e u m, czyli najbliższej możliwej odległości od Ziemi. Ostatnio takie cudo można było oglądać chyba w czterdziestym ósmym.
- No popatrzcie jakie my mamy szczęście. Co wieczór możemy oglądać księżyc, a teraz nawet największy, taki jakby amerykański. Czyż to nie jakieś proroctwo dotyczące zmiany w Białym Domu?
- Jakiejś zmiany na lepsze?
- No tak- Michał rozkręcił się – Czytałem, że ci zjadacze hamburgerów to wzorowali się na nas. A u nas wszystko teraz lepsze. Wiadomo.
- Dlaczego niby lepsze? - Andrzej sceptycznie spojrzał znad szklanki piwa - A kolega z opcji dobra zmiana.
- Masz coś do mnie?
- Nic poza tym, że opóźniasz kolejkę. Ja swoje piwo już wypiłem, a ty nie. Ty zaś stawiasz w tym rozdaniu. Niech to będzie dobra a przede wszystkim szybka zmiana. Zmiana szkła.
- Panowie, swoją drogą to jeżeli jest dobra zmiana to wszystko powinno być dobre, ale nie lepsze. Prawda?
- ???
- Przedtem było złe teraz jest dobre bo zmiana jest dobra. Tak? - kontynuował Zbyszek
- A co to za różnica? Dobre, lepsze - obruszył się profilaktycznie Michał.
- No chodzi o to, żeby pod żadnym pozorem nie było że jest lepsze
- A to dlaczego?
- Bo stare powiedzenie mówi, że lepsze jest wrogiem dobrego.
- A tam powiedzenia. Czasem mądre czasem głupie – podsumował Michał.
- Kolega podważa sens przysłów? A przecież przysłowia są mądrością narodu, a naród to wiadomo kto, to suweren. Co rusz słyszę, że suweren tak chciał to tak ma być, suweren zdecydował i tym podobne. No to mądrości suwerena nie mogą być głupie, ani nawet tylko takie sobie.
- Z toku twojego rozumowania wychodzi, że przysłowia to kwintesencja mądrości narodu – zauważył Andrzej
- Coście się przypięli do polityki w ten piątkowy wyjątkowy wieczór? Zapytałem lekko poirytowany – Pamiętacie kiedy to ostatni raz piliśmy piwo w takim zacnym towarzystwie?
- No właśnie. A propos piwa i dobrego towarzystwa, to ja mam pustą szklankę bo Michał opóźnia.
- Hop, hop, hop szklankę piwa – zanucili jak na komendę Andrzej ze Zbyszkiem - Michał nie truj o dupie Maryni tylko skocz do bufetu.
-O jakiej znowu dupie? I co to ma wspólnego z księżycem?
- A zdziwiłbyś się ile – Andrzej zaczął swoje znane obecnym opowiadanie - Kiedyś tam, w szczytowym okresie panowania Fidela na kubańskim niebie zamiast księżyca pojawiła się wielka dupa. Żaden tam księżyc hultaj a duża i nienajmłodsza już dupa
- Dlaczego to tak ? - wyrwało się z tysięcy kubańskich gardeł nie tylko w Hawanie
I wtedy pośród grzmotów które rozdarły nieb,o dał się słyszeć głos
- Jak Kuba bogu tak bóg Kubie.
No to my chyba możemy być w tej kwestii spokojni, bardzo spokojni.
Ja bym tam tego nie była za bardzo pewien – zasępił nie Zbyszek – Przecież te działania...
- Oooo piwo idzie.
Mówiąc najprościej i stosując męskie i szowinistyczne spojrzenie, świeże piwo kroczyło dumnie na długich i szczupłych nogach. Katowanie w fitness clubie biodra, kiwały się na boki, czyniąc to samo z naszą wyobraźnią, która była już blisko początków morskiej choroby.
Dalibyśmy wszystko by obserwować ten marsz od bufetu aż po sam kres knajpy. Nie tylko do końca knajpy, aż po sam kres horyzontu. Z drugiej jednak strony zaoferowalibyśmy to samo wszystko, by te chłodne choć spocone szklanki stanęły już na blacie na wprost naszych głodnych spojrzeń.
Obserwując zbliżająca się kelnerkę wyglądaliśmy chyba idiotycznie. Cztery podstarzałe samce zżerają wzrokiem figurę kelnerki wraz ze szklankami, nie bardzo mogąc się zdecydować co wybrać.
Zastanawiające, bo w całej knajpie najprawdopodobniej tylko im wydaje się że w tej sytuacji mają jakiś wybór.
Marsz skończył się a szklanki zaczęły lądować na blacie naszego stolika.
Michał przysunął do siebie to najpełniej nalane, ja stawiam na koronę piany, a Zbyszkowi jest wszystko jedno bowiem za każdym razem zapuszcza żurawia w dekolt kelnerki.
- Mógłbyś panować na tym swoim wilczym spojrzeniem?
- A niby dlaczego?
- Bo następnym razem to On gotów nam piwo podać, jak się dziewczyna poskarży.
Spojrzeliśmy na barmana. Uczyniliśmy to jednak tak nachalnie że facet podniósł wzrok znad nalewanego właśnie piwa i nasze spojrzenia spotkały się w jakimś takim dziwnym kontekście.
- Zbyszek opanuj się – wyrwało się natychmiast z kliku ust chóralna prośba.
- Polityki nie można , o dupie Maryni nie wypada a w dekolt zajrzeć niegrzecznie. Toż lepiej chyba zostać w domu, wyciągnąć puszkę z lodówki i wychlać pod film z Youtuba
- Pragnę zauważyć, że jest jeszcze nasze towarzystwo - zauważył przytomnie Michał.
- To też raczej mocno przereklamowane – Zbyszek zdobył się na perwersyjną szczerość - Zobaczcie Panowie co się z Wami stało. Michał nie pozwoli Andrzejowi krzywić się na to co w kraju. W rewanżu Andrzej nie pozwoli mi się gapić na cycki kelnerki. Wszystko takie grzeczne, poukładane, rzekłbym ekologiczne.
- A Ty? - rzekła zwracają się do mnie - Ty czego mi zabronisz, albo co wymusisz na Michale?
- Ja ma w dupie politykę, a ładne cycki dalej mnie kręcą. Nie jest to jednak klub gogo i Andrzej niestety ma rację. Czytałem gdzieś, że właściciele lokalu nakazują kelnerkom defilować z takimi głębokimi dekoltami, bo niby wtedy faceci więcej zamawiają.
- I chleją, z żalu pewnie za tym co nie wróci. Pamiętacie te nasze imprezy na studiach?
- A Monikę pamiętasz. Ta to miała …. warunki – podchwycił Zbyszek.
- To się nie wróci – westchnął Andrzej
- Toż o tym właśnie mówię
Wokół zajmowanego przez nas stolika robiło się coraz gwarniej i te dyskusje, choć ze swej natury filozoficzne, trzeba było odłożyć na zaś.
Młodzi ludzie z drinkiem w dłoni spoglądali na nas podejrzliwie jak na jakąś komisję do spraw wychowania. A może nawet nie wychowania tylko zmiany, jakiejś z pewnością dobrej zmiany.
- Ja już wiem czemu oni tak siedzą z nosami w smartfonach. W tym szumie SMS to chyba jedyna forma możliwego porozumienia zauważył Michał.
Młodzi ludzie gapili się w ekrany smartfonów przy stolikach, przy barze i w kolejce do toalety.
- A naukowcy mówią, że młodzi mają problemy z komunikacją.
Gwar zatrzymał się na pewnym, akceptowalnym jak by się wydawało poziomie.
Wszystko to okazało się złudne bowiem po upływie trzydziestu minut hałas wyraźnie zelżał, bądź nasze niezawodne organizmy doszły ze sobą do ładu.
- Miałem sen - zacząłem
- Piękny sen ? - Zapytał z przekąsem Michał
- Ja tam nie wiem czy on był piękny, ale dziwny był taki.
- To akurat nie jest dziwne bo sny z reguły są dziwne.
- Nie znasz innych określeń żeby opisać sen?
- Śniło mi się, że się właśnie przebudziłem.
- No to już się ciekawie zapowiada.
- Czekaj chwilę. Obudziłem się przed telewizorem i postanowiłem wyłączyć go klikając pilotem.
Kiedy w pokoju nastała cisza, usłyszałem jakiś chrobot taki, jakby mysz wygryzała drewnianą belkę.
Zlokalizowałem źródło, hałas dobiegał z telewizyjnego pilota. Obejrzałem go dokładnie a potem przyłożyłem do ucha. Z wnętrza dobiegały takie dźwięki jakby zainstalowany wewnątrz głośnik przekazywał wyniki monitorowania jakiejś przestrzeni. Słuchałem chwilę, aż w końcu postanowiłem sprawdzić czy to jest komunikacja dwustronna, czy tylko sam odsłuch.
- Halo, halo – pokrzykiwałem, za każdym halo coraz głośniej.
- Z kim tam rozmawiasz ? Z drugiego pokoju dobiegł mnie głos zaspanej żony.
- Z nikim – odpowiedziałem natychmiast, zawstydzony faktem gadania do pilota.
Zresztą który z Was przyznałby się swojej żonie do pogaduszek z pilotem?
- Halo, halo - dało się słyszeć po chwili.
Przyłożyłem pilota do ucha i zawołałem - Słabo Pana słyszę.
- Bo tu zasięg jest słaby. Góry, lasy. Ja tam słyszę Pana dobrze.
- To ja się do Pana dodzwoniłem czy Pan do mnie ? - spytałem nieprzytomnie.
- A czy to ma teraz jakąś różnicę?
- W zasadzie żadnej. Spytam więc inaczej, gdzie ja się dodzwoniłem.
- W góry drogi panie, w góry. Ja tu w Bacówce siedzę na przełączy. Owce dokoła i oscypki w wędzarni. Zapraszam jakby Pan przejeżdżał.
Jakbym się zdecydował to zadzwonię, co mi szkodzi - powiedziałem odkładając pilota.
Trzaski w urządzeniu ustały, a ja siedziałem zachwycony pomysłem.
Cudowna rzecz taki pilot do telewizora przez który możesz pogadać ze znajomym.
- Tym od serów? - spytał Zbyszek
- Choćby z tym od serów – rozmarzyłem się
- Ale ty nie mówiłeś że to jest twój znajomy
- Bo nie jest.
- To masz jakieś innego znajomego od serów?
- Andrzej ja ciebie proszę ty nie utrudniaj bo to sen przecież był. Skąd ja mam kurde wiedzieć ile mam we śnie znajomych baców. Ten wynalazek wydał mi się wspaniały.
- Jest całkiem do dupy. Bo jak zabierzesz ze sobą pilota, żeby pogadać ze znajomym w pracy, to żona nie obejrzy kolejnego odcina serialu i dupa. Masz przerąbane jak wrócisz do domu.
- Niby moja żona nie ogląda seriali, ale jest w tym coś na rzeczy.
- Słuchaj Antoni nie nadymaj się ale wymyślono już rzecz lepszą. Taką apkę która ...
- Co za apkę? Chłopaki mówcie tak, żebym zrozumiał – lekko wkurzył się Michał.
No taką aplikację na Androida, co to sobie możesz telefonem programy zmieniać. Potem zamykasz aplikację i możesz do woli gadać z tym nieznajomym, znajomym o technice wędzenia serów owczych.
- No proszę znowu drugi. A ja miałem taki doby humor zaraz po obudzeniu jak dawno już nie miałem.
- Ja też miałem wczoraj rano dobry humor po obudzeniu, ale z całkiem innego powodu. Moja żona...
- Wiemy, wiemy ogłosiła dzień dobroci dla zwierząt.
- Wy zawsze to samo. Zazdrościcie że udało mi się ja przekonać.
- Jak to się czasy zmieniły. Kiedyś się uwodziło, teraz tylko przekonuje.
- Własną żonę mam uwodzić?
- Lubią, lubią a wiesz co ja lubię?
- Jestem gotów zgadywać i mam nadzieję trafić za pierwszym razem powiedział Andrzej - Ty zaś Antoni kierunek masz dobry z tym wymyślaniem. Tylko może nie żryj oscypka przed snem.
To co, miałem wino smartfonem przegryźć?
Dla mnie takie sny to jednak chyba początek jakiejś jednostki chorobowej. Doktor od głowy się ucieszy – zauważył Zbyszek
- Chyba od duszy jeżeli już – poprawił Michał
- Do księdza pójdziesz z tym, że we śnie gadasz przez pilota do tv?
- Kolega raczej myślał o psychiatrze – włączył się Andrzej
- Każdy z nas na swój sposób powinien się z nim skonsultować – zauważyłem pospiesznie.
- A może by takiego psychiatrę zaprosić na kolejne wspólne piwo? Pamiętacie Krzyśka Grabowskiego z humanistycznej klasy? On poszedł na medycynę i zrobił specjalizację z psychiatrii
- Tylko czy on piwo pije? - zatroskał się Zbyszek
- Kto piwa nie pije, komu nie smakuje to albo waryjat albo zwariuje – zanucił Andrzej - Wychodzi więc na to, że na pewno pije.
- To ludowa przyśpiewka, a lud to kto? - spytał tajemniczo Zbyszek, ale wszyscy już wiedzieli i odpowiedzieli zgodnym chórem.
- To naród, a naród to suweren.Suweren zaś się nie myli.





17 listopada 2016

Cytując siebie

Umarł król, niech żyje król – to średniowieczne słowa marszałka dworu francuskiego wygłaszane  były po śmierci monarchy, od razu wskazywały też jego następcę.
Żyjemy jednak w czasach kiedy królowe co i owszem umierają, trudno jednak i coraz trudniej wskazać ich godnego następcę
- Nic już nie będzie takie samo jak wczoraj – powtarzamy w atmosferze wielkiej smuty.
Ja przynajmniej tak robię, wymieniając zmarłych ostatnio pisarzy, poetów, pieśniarzy i w końcu ludzi wielkiego serca, wielkiego umysłu lub ogromnej dobroci.
Nie zrobię tu listy by broń boże nie pominąć kogoś z tych co już na zawsze odeszli.
Leonard Cohen jako jeden z ostatnich dołączył do tej listy. Nie chcę tu rwać szat i lać łez, przypomnę tylko post jaki zamieściłem na blogu 1 października 2008 roku czyli na samym początku mojej blogowej przygody. Jakoś tak wpadł mi w oczy właśnie dzisiaj.

O Leonardzie Cohenie - 1.10.2008
 Leonard Cohen koncertuje w Polsce. Dla mnie rewelacja. Jak już wspomniałem w poscie na temat wina, jego piosenki bardzo ściśle związały się z moim okresem dojrzewania.
Zaczynałem kochać i być kochanym. Wsłuchiwałem się setki razy w jego zachrypnięty, przepojony emocjami i alkoholem głos i uczyłem się na pamięć tłumaczeń Macieja Zembatego. Ba, zrobiłem nawet własne tłumaczenia utworu „Blue raincoat” oczywiście z dopiskiem: Gdziekolwiek jesteś Leonardzie Cohenie, wybacz mi.
Towarzyszył mi Leonard w chwilach radości, smutku, czasem nawet seksu.
Można by na koncert ale cena biletów nie jest jednak przyjazna nawet dla półwiecznych jego fanów. Gdybym chciał zabrać ze sobą moje Kochanie, przetransportować samochodem w te i nazad na jakieś 600 km i zająć miejsce z którego coś widać, to z trudem zmieścił bym się w kwocie 1000 PLN.
Wolę więc wmawiać sobie, że Suzane czy Hallelujach w kilkutysięcznej sali koncertowej trąci z lekka profanacją. Sam autor mówił zresztą w którymś z wywiadów, że ta trasa to dla kasy. Wolę więc wypolerować pomnikowe brązy wspomnień, bowiem pomnikowych idoli coraz mniej. Okudżawa śpiewał, że : nad naszym zwycięstwem niejednym górują cokoły na których nie stoi już nikt.
Poniżej wiersz który napisałem w okresie największej fascynacji Cohenem, tak w 1979 roku.

Z bezsensów w sensie zbudowany
Z tego co strzępem jest uczucia
Duszę dalekie i te bliskie
Usta poufnie wielkich ludzi.
Dźwięk wibrujący błoną ucha
Receptor w mózgu mi nawala
Uderzam w pustą strunę G
Radość młodości znów się spala.
Gdzieś szumią jodły moniuszkowskie
Cohen pijacko nuci z wola
Tylko tak cicho, po złodziejsku
Rwie się ma dusza niespokojna


Tego koncertu sprzed ośmiu lat niestety już nie nadrobię.Żal

14 listopada 2016

W ryja dać

Ileż to razy kończąc tekst, zastanawiam się nad jego tytułem. Najczęściej ten roboczy nie wytrzymuje próby, bo pisząc bez wcześniejszego planu, dochodzę do wniosków które zaskakują i mnie samego.
Taki tytuł, żeby zachęcił. Bez marketingowej jednak nachalności w której brylują redakcje pism brukowych. Z drugiej strony by nie było zbyt poważnie, ponieważ ja sam po całym tygodniu poważnych problemów, nie mam ochoty na weekendowe marszczenie zwojów.
Poza tym jak mówią, powaga zabija powoli.
Jak ważny jest tytuł świadczyć może to, że mój najpopularniejszy tekst na Blogspocie nosi tytuł – "Dwa słowa o wymiarach" czym sugeruje temat a jednocześnie czytający nie trafia na tak zwaną zmyłkę, a więc jest już 24.000 czytelników. Dla porównania kolejny "Co nas kręci, co nas podnieca" to prawie 7.000 czytających. "Góry" są dopiero na trzecim miejscu z wynikiem o połowę niższym niż tekst  o podniecaniu.
Celowo nie podaję wyników pierwszego, Onetowskiego  bloga, ponieważ niegdysiejsza polityka publikowania tekstów blogerów z tytułem redakcji,  powodowało masowe wizyty ludzi zachęconych owym tytułem który nierzadko był sprzeczny z intencją piszącego.
Teraz już nie ma tego problemu bo Onet z dnia na dzień porzucił współpracę z blogerami. No chyba, że idzie o przygotowanie ciasta na specjalną okazję.
Wracając zaś do głównego nurtu.
Zbłądził pod moją blogową strzechę człowiek zatroskany o sprawy ważne, może i najważniejsze czyli tradycję.
Patriota jednym słowem, ponieważ  z dziewięciuset pięćdziesięciu tekstów wybrał sobie właśnie  ten związany z tradycją i nie omieszkał najpierw ostro potraktować moich gości (tekst niestety był o męskich rajstopach, czyli o końcu jakiejś tradycji w ubiorze).
~ Ale w spodniach sobie chodzisz, co? I jak ktoś ci powie, że to mało kobiece to się drzesz z pianą na gębie. Więc się od męskich rajstop odwal.
Zaraz też  postraszył piszącego, że może dostać w ryj
~Jak raz jeszcze napiszesz to swoje jebane "pozdrawiam" to ci pier... no.
Zgodnie ze swoim zwyczajem, pominąłem te wypowiedzi wyniosłym milczeniem.
Teraz też nie przytaczam ani tekstu źródłowego ani nicka autora powyższych komentarzy. Po co robić mu reklamę ?
"To ja, Narcyz się nazywam. Przepraszam i dziękuję - ja tych słów nie używam
Jestem piękny i uroczy - popatrzycie w moje oczy  Jestem przecież najpiękniejszy, a na pewno najskromniejszy"
Już jakiś czas temu "Łzy" śpiewały taką piosenkę ( Narcyz) i odnoszę wrażenie, że do dzisiaj niewiele się zmieniło. 
Przekrojowy Jan Kamyczek którego kiedyś czytało się w Przekroju, a do tego co może ważniejsze stosowało jest dzisiaj niemedialny.
Od kogo więc młodzież ma się uczyć patriotyzmu? 
Tak tak patriotyzmu bo uważam, że dobre wychowanie jest jego ważnym elementem.
Taki pozytywistyczny duch we mnie tkwi, że patriotą na te czasy jest dla mnie ten co chce dla swojego kraju godnie żyć a nie głupio umrzeć. Bo w ryj potrafi dać byle kto.
Jeżeli zaś ostatnią rzeczą którą zobaczę po tym zdarzeniu będzie symbol Polski Walczącej to od tego wcale mi patriotyzmu nie przybędzie.