Kto z nas nie widział krowy? Kto nie
uczestniczył w rytuale dojenia?
A jeżeli jednak ktoś taki się
znajdzie, zalecam, wczasy agroturystyczne.
Dojenie a potem ten kubek ciepłego
jeszcze mleka, prosto od krowy. Kto tego nie wspomina mile?
Choćby ja, bo to mleko prosto od krowy
nie spodobało się mojemu miejskiemu, dziecięcemu organizmowi i tak
szybko jak wpłynęło do środka, zostało z tego środka usunięte
długim soczystym rzygiem. Od tamtej pory nie tknąłem już świeżego
mleka, ograniczając się do tego osłabionego w mleczarni. A jak
swojskie to tylko na kwaśno.
Nie zmienia to jednak faktu, że od
zawsze traktowałem krowy z sympatią. Te przyjacielskie istoty
dawały przecież swoje mleko i to z zadziwiającą, codzienną
regularnością. A że czasem taka krowa kopnęła dojącego lub
wzięła zabłąkanego spacerowicza na róg, to trudno. W końcu ile
można wytrzymać bezkarnego ciągnięcia za cycki? Widzieliście
jakie krowa ma smutne oczy? Czasem z tego smutku może krowę
ponieść.
W polskiej tradycji krowa ma miejsce
szczególne. Ileż to razy mówiono – nasza krowa żywicielka.
I byłbym żył w takim uwielbieniu
krowiego pyska i wymion, gdyby nie seria artykułów które stawiają
te sympatycznie muczące stworzenia w całkiem innym, mrocznym
świetle.
Oto dzisiaj czytam na jednym z
portali, że pewien niemiecki rolnik w Hesji musiał się wczoraj
srodze zdziwić gdy ni z tego, ni z owego wybuchła jego obora.
Jego zdziwienie spotęgowało się
jeszcze gdy policja wyjaśniła mu jak to się stało
Według komunikatu niemieckiej policji
to gazy emitowane przez stado dziewięćdziesięciu cierpiących na
wzdęcia krów doprowadziły do wybuchu. W wyniku eksplozji jedno
zwierzę zostało ranne, a uszkodzeniu uległ dach budynku.
W artykule nie dowiedziałem się kto
wszedł do obory z otwartym ogniem, bo coś musiało tę eksplozję
wzbudzić.
A może tylko zaiskrzyło pomiędzy jakimś bykiem i krową?
Albo skaranie boskie pomiędzy dwoma krowami, co jest teraz takie genderowo modne. Szczęściem jest to, że nikt nie zginął.
A może tylko zaiskrzyło pomiędzy jakimś bykiem i krową?
Albo skaranie boskie pomiędzy dwoma krowami, co jest teraz takie genderowo modne. Szczęściem jest to, że nikt nie zginął.
No i oczywiście nie dowiedziałem się
czym ów pechowy rolnik karmił swoje krowy, że spotkały je takie
problemy trawienne. Warto by było tego unikać, albo używać w
zależności od potrzeby.
Wcześniej czytałem już gdzieś, że
te krowy karmicielki mają być współodpowiedzialne za efekt
cieplarniany.
Naukowcy dysponują badaniami z których
wynika, że aż 20 proc. metanu emitują zwierzęta hodowlane –
krowy, świnie oraz owce.
Do tego wyniku mocno przyczynił się
również mój nieżyjący już pies rasy bokser, wyjątkowy amator zbytniego luzowania się po jedzeniu. Jego ulubione do tego celu miejsce
znajdowało się w pokoju, pod ławą, w porze największej
oglądalności programu telewizyjnego.
O ile jestem w stanie uwierzyć w
szkodliwe działanie na atmosferę układu trawiennego krowy, o tyle
nijak nie mogę przekonać się do ustaleń naukowców z Chińskiej
Akademii Nauk. Twierdza oni, że atmosferę zatruwają
nam lasy.
Chińscy uczeni przeanalizowali
substancje gazowe, jakie wymieniają z otoczeniem 44 gatunki roślin
zasiedlające stepowe tereny Wewnętrznej Mongolii, słabo
uprzemysłowionego regionu Chin. Badano 35 gatunków traw i 9
gatunków krzewów. Wyniki tych prac, opublikowane w grudniu 2008 r.
podają, że aż 7 z 9 gatunków krzewów produkuje metan,
przyczyniając się do narastania efektu cieplarnianego na Ziemi.
Może to więc dobrze, że lasy
tropikalne wycinane są w tak szybkim tempie?
Trzeba tylko wcześniej zadać pytanie
- kto płacił za te badania?
Wracając zaś do mrocznej natury krów.
Kilka lat temu opinię publiczną obiegła
informacja o tym, że krowa zatopiła japoński kuter rybacki i to na
pełnym morzu. Spadająca z nieba krowa wywołała w jednostce takie
spustoszenie, że załoga nadała natychmiast po tym zdarzeniu
sygnał SOS. Wkrótce po ewakuacji załogi kuter osiadł na dnie.
Nie była to jednak żadna odmiana
plagi egipskiej, a wyjaśnienie okazało się prozaiczne.
Wojskowy samolot transportowy typu
AN-26 przewoził krowę. Nie jest do końca jasne w jaki sposób
radzieccy żołnierze weszli w posiadanie owej krowy. Faktem jest, że
w trakcie lotu krowa uwolniła się i zaczęła biegać po ładowni
powodując niebezpieczne przechyły. Załoga wleciała nad morze aby
ustabilizować samolot i spacyfikować krowę. Niestety oszalałe ze
strachu zwierzę nie było podatne ani na kij ani na marchewkę. Aby
uniknąć katastrofy, dowódca samolotu podjął decyzję o pozbyciu
się krowy. Otworzono platformę wyładunkową i krowa spadła w
wysokości trzech kilometrów wprost...na japoński kuter rybacki
chociaż wokół były tysiące hektarów morskiej wody.
Trzeba niestety zdawać sobie z tego wszystkiego sprawę za każdym razem gdy ciągnie się krowę za wymię w nadziei
na mleko, bądź tylko otwiera się karton spokojnie drzemiący w
lodówce. Zaręczam, że znajdujące się wewnątrz mleko UHT
pochodzi z tego samego źródła, zostało tylko poddane wstępnemu
męczeniu.
Krowa żywicielka i równocześnie
podstępna trucicielka oraz potencjalna morderczyni.
Co to się na tym świecie porobiło?