16 października 2016

Błękitne jak ....








 Naciągnąłem polarowy koc aż po sam nos. Wyprostowane nogi położyłem na drugim fotelu i w takiej pozycji ucieszyłem się na widok planszy „Teatr telewizji” która właśnie teraz pojawiła mi się przed oczami.
Tam gdzieś Mistrz Gajos wznosi się na wyżyny swojego aktorstwa, a ja chłonę sztukę przez duże S wyłożony wygodnie z fotelu w mało formalnym stroju.
Nieraz też zastanawiałem się nad tym czy to wypada, kontakt ze sztuką w wyciągniętym podkoszulku ?
Wypada. Chyba wypada. W końcu na niedzielną sumę też idę w jeansach.
Pamiętam jak przed laty kiedy to poszedłem w dyrektory, musiałem ganiać w garniturze z krawatem. Codziennie krawat jak nie przymierzając przedstawiciel handlowy.
Szukałem jednak byle pretekstu by ten garnitur porzucić na rzecz mniej formalnego zestawu.
Wtedy to przyszło mi udać się na imieniny zaprzyjaźnionego znajomego.
Wpadłem do niego zaraz po pracy, tłumacząc się następującymi słowami
- Bardzo przepraszam, że jestem w ubraniu roboczym, ale nie zdążyłem się przebrać.
Człowiek pracował w branży usług motoryzacyjnych, dlatego mało miał okazji do przewietrzenia garnituru.
Spojrzałem po tym wyznaniu na twarze siedzących przy stole, ich mina bezcenna. Chamstwo? Nie, to tylko drobna złośliwość za te, które spotykały mnie w tamtym towarzystwie. Wtedy jeszcze dyskutowałem na tematy polityczne, teraz omijam je szerokim łukiem.
Wracając zaś do teatru.
Okazało się, że moje poglądy na teatr TV zgodne są z poglądami niezapomnianego Sidorowicza z Rejsu czyli Jana Himilsbacha.
Himilsbach z lubością opowiadał o sobie anegdoty utrwalające jego wizerunek proletariackiego gorszyciela salonów. Lubił rżnąć głupka i chamidło:
„- Dlaczego przedkłada pan teatr telewizyjny nad instytucjonalny?
- No więc, jeśli mam być szczery, to przed telewizorem mogę siedzieć w slipach.
Ileż to razy w podobnym anturażu oglądałem mistrza Holoubka?
Czasem to mi nawet trochę wstyd z tego powodu.
Właśnie skończyłem czytać książę Zygmunta Kałużyńskiego „Niebieskie ptaki PRL-u” i to stąd te mądrości.
Hłasko, Tyrmand,Cybulski,Stachura, Skrzynecki oraz Maklakiewicz jako komplet ze wspomnianym już Himilsbachem.
Kiedy wybrzmiał już we mnie wewnętrzny śmiech z opisywanych historii przyszła zaduma.
Pamięć łaskawa jest i zaciera nieprzyjemne wspomnienia. Nie dający wpisać się w jakiekolwiek normy, posągowi obecnie przedstawiciele polskiej kultury zachowywali się w tamtych czasach w sposób kontrowersyjny, żeby nie powiedzieć chamski.
Prawdą jest, że ukierunkowany talent zabiera coś innego. Czasem jest to tylko brak umiarkowania w piciu, czasem coś innego.
Ileż to razy słyszałem - On pije bo jest wrażliwy.
Ja też jestem kuźwa wrażliwy a nie nadużywam nie tylko dlatego, że nie jestem sławny.
Drugi wniosek z ostatniej lektury to to, że za każdym barwnym ptakiem stała jakaś kobieta, która poświęciła swoje życie czuwania by nasz bohater na odpłynął całkiem na manowce bez względu jakie one cudne by były.
Miłość potrafi zmusić kobietę do całkiem nieludzkich poświęceń. Dobrze się dzieje, że obecne biografie nakładają na postać jakby mniej brązu. Autorzy pokazują te kobiety, które nasz bohater niszczył z zapałem godnym lepszej sprawy.
Ktoś może powie, że jestem małostkowy i że dla dobra sztuki warto by ktoś cierpiał, bo prawdziwa sztuka rodzi się w bólach.
Nie jestem tego taki pewien.
Właśnie skończyłem spawać taki kosz albo lepiej stojak na drewno do kominka.
W trakcie zmiany elektrod przypomniał mi się jeszcze jeden cytat z książki
Pytano kiedyś Himilsbacha
- A czy wyżej pan stawia swoją twórczość literacką, czy kamieniarską?
– Kamieniarską
- Czy mógłby pan wytłumaczyć naszym czytelnikom – dlaczego?
- Myślę, że dlatego, że moim dziełem granitowym nikt sobie dupy nie podetrze...”
Spojrzałem na swoją stalową konstrukcję, miał pan Jan rację.
Z drugiej jednak strony, moim pisarskim dorobkiem blogowym też trudno sobie dupę podetrzeć ze względu na wszechobecną elektronizację mediów.
 



12 października 2016

Mój Wajda

Poniedziałkowa informacja o śmierci Andrzeja Wajdy wstrząsnęła mną głęboko. Niby wszyscy wiedzieli, że Wajda ma 90 lat i taki scenariusz mógł być możliwy w każdej chwili, to jednak większość zwróciła się z pytaniem do Absolutu – dlaczego właśnie teraz?
Nikt nam nie odpowiedział jednak na to pytanie i w takim niedoinformowaniu przyjdzie nam żyć.
A do kin trafiają właśnie „Powidoki” więc na usta cisną się pytania, na które będziemy musieli odpowiedzieć sobie sami.
Przyznam, że poniedziałkowy wieczór spędziłem na wysłuchaniu wspomnień znanych aktorów i przedstawicieli środowiska tak zwanej, szeroko rozumianej kultury.
Zaraz też zaczęła się cichutka jednak dyskusja - kto szuka wspomnień a kto milczy?
To zadziwiające milczenie i ja zauważyłem.
Wściekam się na to, że ta parszywa polityka wlazła i tutaj ze swoimi zabłoconymi buciorami.
Ceremonia pogrzebowa zapowiada się według życzenia rodziny jako wyłącznie rodzinna uroczystość, ale czy i my nie jesteśmy sierotami po Andrzeju Wajdzie?
Tymże późnym poniedziałkowym wieczorem i ja przypomniałem sobie swoje spotkanie z Reżyserem. Był rok 1980 być może jednak troszkę wcześniej lub później.
Na wskutek pewnej nonszalancji w obchodzeniu się z moją ukochaną Prakticą L2 zepsułem naciąg migawki. Rączka niby ją naciągała a jednak nie wracała automatycznie do poprzedniego położenia. Aparat zaniosłem do serwisu który znajdował się na Małym Rynku tuż obok sklepu fotograficznego w którym to godzinami przesiadywałem, chłonąc przez szybę wystawioną tam NRD-owską lustrzankę 6 x 6.
Wyniosłem po naprawie mój ukochany aparat, założywszy najpierw radziecki czarno-biały film i od razu wypróbowałem naciąg. Działał bez zarzutu chociaż na rączce zauważyłem ryskę, co świadczyło o równej mojej nonszalancji serwisu aparatów fotograficznych. Takie to były czasy.
Kiedy dotarłem do Rynku, zauważyłem dziwne zamieszanie. Najpierw wokół pomnika Mickiewicza demonstrowała grupa ludzi z hasłami w stylu: pracy, chleba i wolności. Zaraz pojawili się żołnierze, tylko z bronią z jakby innej epoki.
Po chwili dotarło do mnie, kręcą film.
Przyłożyłem aparat do oka, błogosławiąc pomysł by to właśnie dziś wybrać się do serwisu.
Szczęście mi sprzyjało, bo oto w obiektywie znalazł się też sam Mistrz.
Pstryknąłem parę fotek, dowiadując się nieco później, że kręcono serial telewizyjny – Z biegiem lat z biegiem dni.
Mój ukochany serial który oglądałem już chyba ze czterdzieści razy.
Jak wielką rolę odegrał w moim późniejszym życiu świadczy choćby tytuł mojego bloga – Suma lat z biegu dni, który jest pewną wariacją serialowego tytułu.

Poniżej kilka zdjęć zrobionych na w tamtych okolicznościach
Jakość jak widać taka sobie, wspomnienia bezcenne.