Wcisnął się
pomiędzy srebrnego golfa i
czerwoną fiestę. Przednimi kołami
wjechał na trawnik. Jakiż zresztą to był
zresztą trawnik przy wydmie, w cieniu karłowatych sosen. Piasek z igliwiem.
Nie szukał jednak dalej ponieważ dzieci
dawały już mocno w dupę, machając mu pod
nosem nadmuchanymi kołami ratunkowymi. Do
tego dołączył narastający upał i jakieś problemy egzystencjalne małżonki,
zwanej przez niego pieszczotliwie - starą. Znowu ma te dni - pomyślał, kiedy w
szumie nieustającego monologu i wrzeszczących dzieciaków, wyciągała z bagażnika
dwie torby plażowe.
Żarcie, koce, ręczniki, kosmetyki i inne duperele uzupełnione parawanem. Na cholerę to wszystko. Z lubością
wspomniał czasy, kiedy w jeden brezentowy plecak spakował wszystko co było mu potrzebne
na trzy tygodnie. To był czas, kiedy
uważał, że być jest o wiele ważniejsze
niż mieć. W tamtym plecaku miejsce swoje znalazła jeszcze jakaś książka z gatunku ambitnych, aby
przy ognisku pogadać o problemach egzystencjalnych bohaterów powieści,
albo tylko o literaturze
iberoamerykańskiej. Teraz na kilkugodzinny wypad na plażę zabiera pół bagażnika dupereli, bez których
nie może obyć się żaden cywilizowany człowiek i tylko tak od niechcenia „ Politykę”, aby na chwilę oderwać się od słonecznej
rzeczywistości i podciągnąć średnią czytelnictwa. Polacy bowiem
mało czytają. „ Polityka” nie zalicza się jednak do książek? - zadał sobie podchwytliwe pytanie. No nie jest
źle, czytałem Browna nie dalej niż …
Kurde w zeszłym roku. To o masonach. O
tak „Zaginiony symbol” . A może to było z początkiem tego roku? W takim razie o sto procent przekroczyłem średnią krajową, która wynosi pół książki na osobę rocznie.
Czy Ty mnie w ogóle słuchasz? – wyrwało go z zamyślenia
pytanie żony.
Oczywiście kochanie – odparł automatycznie. Niedobrze - pomyślał, a jak sprawdzi zamiast kontynuować myśl ?
Udało się nie
drążyć myśli, ponieważ młodszy zawadził
sandałem o wystający korzeń i jak długi prasnął o ziemię, amortyzując upadek ratunkowym kołem.
Zadziałało jak poduszka powietrzna, a
głośne ssssssss świadczyło, że uchroniło
młode ciało od zranienia o ostry fragment
podłoża. Poturbowany wstał rozcierając kolano, a po chwili zauważył, że zdobiąca front koła dmuchana postać
delfinka utraciwszy powietrzne wypełnienie, bezwładnie wisiała jak i całe
sflaczałe już koło obejmujące biodra juniora. Głośne buczenie niezadowolenia
dobiegło od młodego.
No to miałeś koło - judził starszy – ja ci nie pożyczę.
Uspokój się Piotrek – powiedziała matka nie pogarszaj
sytuacji.
Nie płacz Michał tata ci zaraz kupi nowe koło, tylko
podejdziemy do budki przy plaży.
Kupi, kupi, zrzędził – Wczasy kup, benzynę tankuj i do tego
cholerne hot dogi na każdej stacji.
Ryby, lody, woda i
duperele na druciku. Wszystko tata kupi.
A tata to ma w piwnicy kopalnie i saperką wydłubuje do portfela -
klął w duchu pomysł rodzinnych wakacji.
Tata ma kartę, to
nie musi wydawać pieniędzy- zawyrokował młodszy, zadowolony z perspektywy zakupu, nieświadom
zasad funkcjonowania kart płatniczych.
Rodzinny, mówił o sobie - jestem rodzinny, a żona i
dzieci to moje najwyższe priorytety. Czasami jednak odszedłby od tych swoich
priorytetów, na rzecz jakiegoś małego uzależnienia. Jego samo ograniczanie nie prowadziło do
niczego dobrego. Rodzina zaakceptowała
to jako brak potrzeb i powstałą w ten sposób nadwyżkę rozdzieliła między siebie. I jak tu wrócić do normalności? Jak upomnieć
się o swoje potrzeby, aby bliscy nie
powiedzieli - tacie odbiło. On też
siadłby nad wielo pakiem piwa czy szklaneczką dobrej whisky
w promieniach zachodzącego słońca, ale przeliczał to na inne rodzinne zakupy.
Ale on, jak każdy facet
ma swoje materialne i niematerialne potrzeby. Nie potrzebował przy swoim boku
wyłącznie matki swoich dzieci. Nie jest jeszcze
za stary na to, aby od czasu do
czasu natknąć się w swoim łóżku na
wyzwoloną, bezpruderyjną kochankę. Ona jednak odrzuciła tą rolę, a całą swoją
twórczą ambicję skierowała na śnieżną biel pranych białych podkoszulków i skarpet.
Nie do końca wyartykułowane życzenia, dusiła w zarodku,
jak dusi się dwoma mokrymi palcami płomień świecy. Po tym odczuwał tylko
syk uciekającej myśli i lekki dym
gniecionego knota.
Wracał więc do łazienki, aby przemyć twarz zimną wodą,
albo wziąć zimny szybki prysznic. Wychodząc zaś
z łazienki przeglądał się w dużym lustrze wiszącym naprzeciw drzwi.
Doszukiwał się defektów, lub niedoskonałości , które wpływały na decyzję żony.
Na próżno.
Zaplanowane
wakacje, które przy odrobinie wysiłku z jej strony mógłby spędzić z dwoma
kobietami, tą realną i tą wymarzoną, też
nie szły po jego myśli. Zagubił się w tych sokach, lodach i hot dogach,
czując się coraz bardziej niezręcznie. Dzisiaj osiągnęło
to swoje apogeum, ponieważ dzisiaj
właśnie mijał półmetek wakacji, a żaden z planów nie
wypalił.
Kolejka przed sklepem z dmuchanymi zabawkami, stała jak wszędzie. Ustawił się więc karnie
na końcu, pozostawiając starej i
dzieciom decyzję i wybór typu, kształtu i koloru.
Podobne z wyglądu koło z podobnym z wyglądu zwierzakiem kosztowało tu trzy razy tyle co w
normalnym sklepie .
- Siedemdziesiąt pięć powiedział sprzedawca.
- Panie, ale ja
potrzebuję tylko jedno koło. Nie zamierzam obstawiać całej rodziny.
- Siedemdziesiąt pięć -
powiedział niezrażony dowcipem sprzedawca.
- Ze złością wyłożył stówę na ladę .
Odebrał resztę i już miał odchodzić od stoiska, gdy zatrzymała go małżonka, mierząca
równocześnie korale z bursztynu i
przeciwsłoneczne okulary z dużymi literami DG do bokach.
- No i jak pasuje mi?
- Nie pasuje, chodźmy stąd bo za chwilę wpadną na pomysł sandacza w smażalni, a ja limit wydatków na dzisiaj wykonałem.
- Z tobą tak zawsze - ulubioną kwestią podsumowała żona.
Rzeczywiście dotarcie do plaży poprzedzone musiało być
przełamaniem oporu dzieci przy trzech kolejnych stoiskach. A potem już tylko grajdoł i ten cholerny
parawan, nadający dziurze w piasku minimum intymności. Intymności niezbędnej
dla jego żony. Na cholerę jej ta intymność na plaży, skoro nie potrzebuje jej w domku kempingowym.
Myślał jak przepłacił za wczasy,
wynajmując dwu pokojowy. Rozłożył
koc na wymodelowaną warstwę piasku, tak aby głowa była wyżej od nóg i na ów
wspomniany koc rzucił ostatni numer
Polityki. Klęknął na kolana i już łapał
za grzbiet pisma gdy usłyszał;
- Posmarujesz mnie
kremem?
- Posmaruję - powiedział spokojnie.
- Cholera posmaruję, ale za chwilę będą mi się kleić łapy
i kartki w gazecie – pomyślał równocześnie.
Chwila dla siebie. Jedna mała chwila dla siebie, aby nie zwariować. Smarowanie nacieranie i
jeszcze układanie czegoś na czymś i coś po czymś, bo ja już leżę.
Powtórnie klęknął na kolanach i chwycił gazetę.
Lubił czytać Wojewódzkiego i od niego zaczynał lekturę.
Podziwiał jego podejście do życia.
Zjadliwe komentarze i mentalność małego chłopca. Chłopca z jego dorosłymi zabaweczkami. On także chciały poczuć wiatr
we włosach sunąc nowym Ferrari. Nowym wozem z nową laską. I nie musiałby jej smarować olejkiem na plaży,
bo ona przyszła by już do niego opalona. Bezimienna ona, długonoga, młoda, wyzwolona i bez zahamowań. Jak to śpiewał Grzegorz Markowski
: naga do mnie przyjdź i od progu
bezwstydnie powiedz na co masz chęć... Pogrążony
w rozmyślaniach nie zauważył, że niczym w
obiegu zamkniętym, trzeci albo czwarty
raz czyta to samo zdanie o biuście czołowej
polskiej solistki.
Z rozmarzenia wyrwał go krzyk juniora
- Mamo bo Michał mi skacze po zamku. A ja buduję a on mi
skacze. Mammmmoooo!!!!
Nie otwierając oczu, bo ponoć wtedy tak zwane kurze łapki wokół oczu się nie opalają żona wykrzyknęła:.
- Spokój chłopaki tata już do was idzie.
A zwracając się do
niego - Idź do nich, niech czują że mają
ojca. Cały rok jesteś zaganiany.
Zrezygnowany rzucił gazetę. Żale i pretensje nie zdadzą
się na nic, szczególnie że ona do perfekcji opanowała ten system motywowania go
do działania, wchodząc mu na
rodzicielską ambicję.
Nie lubił tego, ponieważ nie mógł z tym dyskutować .
Ociągając się wstał i podszedł nad brzeg morza.
- Michał daj tą łopatkę.
Szybkimi ruchami
usypał kopczyk, który uklepał i wymodelował na stromą skałę.
Precyzyjne ciosy uczynione ostrzem plastikowej łopatki, tworzyły mury obronne, wieże i kopuły.
Po kwadransie zlecona
czynność, do której początkowo podchodził z niechęcią, zaczęła sprawiać mu przyjemność . Z każda basztą coraz
większą. Michał uradowany stał obok i donosił wiaderka. Raz z wodą do polania piachu, innym razem z muszelkami i patyczkami do udekorowania ścian.
- Mamo zobacz jaki fajny zamek – usłyszał głos z tyłu.- Ja też chciałbym taki zamek.
Łasy na pochwały, bo
któryż z facetów ich nie lubi, odwrócił
się aby spojrzeć na autora pochwał. Obok niego stał mały chłopiec, na oko sześcioletni, trzymający za rękę swoją matkę . Mama w wieku około trzydziestu ,
maksimum trzydziestu czterech lat. Nienaganna figura świadczyła o zdrowym trybie życia posiadaczki wyżej wymienionego ciała.
Prześlizgnął się po twarzy i włosach,
zatrzymując się na kształtnych piersiach umieszczonych w kolorowym
skromnym kostiumie kąpielowym. Był to
taki kompromis pomiędzy tym co nazywa się normą, a tym co mierzy się odwagą posiadaczki. Biodra
i nogi wszystko w pięknej bursztynowej
opaleniźnie.
- Podoba ci się zamek ? – spytał. - A może chcesz dobudować fosę?.
Michał przesuń się
trochę w bok – zwrócił się do juniora, aby wiedziała, że jest zwyczajnym ojcem. Poprzez zaś
posiadanie dziecka w pobliżu,
bezpiecznym do rozmowy. Taka mała
asekuracja.
- No pewnie -
powiedział mały - Mamo mogę?
- Dobrze Dareczku,
tylko nie zniszcz niczego Panom.
- Iwona – powiedziała podając mu rękę.
- Ryszard – podał jej swoją .
- Jak ten z Klanu – zażartowała
- I te zdolności budowlane, prawda. A wiesz że dość często doklejają do
mnie tego klanowego Ryśka.
Zapewniam jednak, że niewiele mam z nim wspólnego - reklamował się podświadomie.
- Chłopaki po wodę – wydał polecenie - a potem
pogłębiajcie fosę .
Usiadł otrzepując
kolana z mokrego piachu, który uwierał
go w trakcie pracy a i teraz przeszkadzał.
Może to zresztą był gest kokieterii, coś jak poprawianie
w normalnych warunkach krawata, lub zapinanie marynarki.
- Mogę - spytała Iwona
- Proszę siadaj - powiedział
przyzwalająco.
- Na wczasach? - Spytał . Co za durne pytanie pomyślał
natychmiast, gdy je wyartykułował.
- Tak, w połowie.
Czas szybko leci. Jeszce tydzień i do domu.
- Daleko
mieszkacie?
- W ośrodku PZGR czy coś takiego. Przez przypadek załatwiłam
te wczasy. Znajoma rezygnowała, a żeby się miejsca nie zmarnowały to odkupiłam.
Akurat były dwa.
Jesteście więc we dwójkę ? Spytał znowu. I jak porze dniu
zganił siebie za to pytanie.Przecież dałą mu to wyraźnie do zrozumienia.
- Tak, przyjechaliśmy z Łodzi. A wy skąd jesteście?
- Z południa. Przyjechaliśmy z Krakowa.
- Fajnie.
- Fajnie bo z Krakowa to tylko sto kilometrów do gór,
no ale siedemset nad morze. A od
was z Łodzi to pięćset w tą, lub a tamtą.
Wszędzie wyprawa.
- Zgadza się. Przywilej mieszkania w centrum Polski.
Dzieci donosiły wodę pogłębiały fosę i nad wyraz nie
kłóciły się. Znalazły wspólny język, tak
jak ich rodzice.
Rozmowa banalna na pozór, stanowiła swego rodzaju wypełnianie ankiety osobowej. Pytania, pół pytania i żarty. Czuł się dobrze,
coraz lepiej i nie narzekał już na konieczność lepienia zamków z piasku. Kiedy
prowadził tą niezobowiązującą rozmowę,
łagodnie i całkowicie opuszczała go ta poranna, znienawidzona chandra.
Niestety miłe rzeczy mają to do siebie, że się szybko
kończą.
- Rysiek- usłyszał dobrze znajome zawołanie za plecami.
Przez chwilę próbował udawać że nie słyszy, ale Iwona zwróciła mu uwagę
- Rysiek – to pewnie Ciebie wołają.
Powoli odwrócił się udając że szuka wzrokiem.
Zauważył ją stojącą za tym parawanem w niebieskie
tulipany. Jedną dłoń przyłożyła nad oczy tworząc swoisty daszek, druga zaś
opierała się na biodrze. Wiedział już, ona nie da za wygraną dopóki nie stawi
się na wezwanie.
- A tak to żona . Będę leciał , było mi miło. Jutro także będę budował w tym miejscu zamek - dodał,
a wyglądało to trochę jak propozycja spotkania.
- No nie wiem co będę robiła jutro - odpowiedziała
z udawaną nutką ostrożnego
niezainteresowania. W każdym razie dziękuję że pozwoliłeś na zabawę Darkowi.
- Cześć.
- No to cześć.
Skierował się w to miejsce, gdzie zza parawanu wystawał głowa żony, a jej czujny wzrok doprowadził go aż na miejsce.
- Kto to był? - Spytała
- Matka takiego Darka. Budował zamek z Juniorem
- Z łodzi chyba -
dodałem
- To już zdążyłeś
się dowiedzieć. Szybko
- Ty znowu swoje .
- Gdzie moja gazeta?
- Chyba na niej leżę - powiedział starszy i rzeczywiście
wyciągnął spod siebie przemoczoną na głębokość trzech stron „Politykę”.
Nie awanturował się jednak. Czuł się dobrze. Zrozumiał że Ferrari chociaż ułatwia, nie jest niezbędne, aby poznać fajną laskę. Kto by pomyślał że substytutem może być kupka
piasku.
Trwał dosyć długo w tych rozmyślaniach nad gazetą.
- Uczysz się artykułu na pamięć – spytała.
Szesnasta. Wyczerpano planu dnia. Wyrwał kije parawanu, zrolował go dokładnie i razem z kocem powlókł
do samochodu.
Dobry humor towarzyszył mu od trzech godzin. Samozadowolenie i świadomość, że nie jest taki beznadziejny dodawała mu energii w przebijaniu się przez
wydmy . Nawet pasek na którym prowadzała do żona i na który tak narzekał nie uwierał
tak bardzo. Kiedy podeszli w
okolice swojego auta, on już
zauważył Wiedział już że wybór miejsca parkowania, to nie był najlepszy
pomysł. Na przednim kole, jednym z
dwóch, które ugrzęzły w mieszaninie piachu i sosnowego
igliwia prężyła się duża żółta blokada. Dla sprawiedliwości dodać trzeba że
podobne blokady zdobiły także dwa boczne
auta. Niszczenie zieleni, brzmi groźnie.
- No to przekroczę limit dzisiejszych wydatków, pewnie o
ponad sto procent – powiedział nad wyraz spokojnie.
W głębi alejki, w cieniu zaparkowało białe Kangoo Staży
Miejskiej. Oparci o maskę, umundurowani funkcjonariusze, z uśmiechem staropolskiej
gościnności oczekiwali przybycia
kolejnego kierowcy, po cenny blankiet
uwalniający ukochane auto . Nic
to. Myślami budował już jutrzejszy zamek z piasku.
Zamki na piasku
Gdy pełno w szkle
Poranna witaj zmiano
To życie twe relacji
To życie twe
To życie twe
Gdy pełno w szkle
Poranna witaj zmiano
To życie twe relacji
To życie twe
To życie twe
***
Próbował zamknąć oczy, ale sen nie przychodził. Obok wypoczywała
jego ślubna małżonka w pozycji
półsiedzącej, trzymając oburącz grubą książkę. Cała zagłębiona w lekturze nie
zwracała uwagi na sygnały zewnętrznego świata. Duża poducha podłożona między jej
plecy a oparcie łóżka powodowała, że z
tej konstrukcji mogła spoglądać na niego z góry. Nie robiła
tego jednak. Czterdziestowatowa żarówka
oświetlała strony książki, które w jej blasku wyglądały na bardziej pożółkłe niż w rzeczywistości. Blask
lampki miał jeszcze jedną tym razem ujemną cechę - raził w oczy próbującego
zasnąć. Walczył chwilę z tym blaskiem
zamykając powieki, ale zwykłe
przymknięcie na nic się zdało i trzeba było je solidnie zacisnąć, wtedy blask był mnie dokuczliwy. Z kolei koncentrowanie się na zaciskaniu powiek,
odwracało umysł od rozluźnienia i oczekiwania na sen. Mógł co prawda odwrócić
się na drugi bok, ale podświadomie unikał tych zachowań, które żona mogłaby określić zdaniem: przyszedł
do łóżka, odwrócił się dupą i zasnął. Zasypiali
z jego woli w pozycji na tak zwane
łyżeczki, a dopiero w nocy kiedy czuł
ścierpnięte ramię, odwracał się na drugi bok. Teraz kiedy Ona leżała na plecach, zagłębiona w
lekturze, układ łyżeczek powodował bałagan. Wyglądał jak jedna
zagubiona łyżeczka, która znalazła się w
szufladzie pomiędzy sztućcami z innego kompletu. Odruchowo wyciągnął dłoń pod kołdrą i opuszkami palców dotknął jej kolana. Delikatnie przesuwał wyżej i
wyżej, smakując w ten sposób każdy centymetr jej delikatnego ciała. O
konsumpcji myślał jednak , a nie o zwykłym smakowaniu.
- Daj spokój to łaskocze – pisnęła nie przerywając
czytania.
- Nie podnieca? Miało
działać nieco inaczej – powiedział do niej nie otwierając oczu. Poruszyła nogą
w lewo i prawo, tak jak odgania się muchę, która natarczywie siada na ciele. I jak mucha odlatuje, tak jego dłoń
spadła na szorstkie prześcieradło. Próbował
jeszcze jednego podejścia ale
usłyszał
- Czytam teraz .
- A dużo Ci zostało do końca myśli, strony, rozdziału?
- Przerzuciła parę kartek -
trzydzieści cztery, do końca rozdziału.
- Muszę skończyć, bo dobrze się zapowiada - reklamowała dzieło, nie odrywając wzroku od tekstu.
- A o czym to jest ? - spytał bardziej dla wykazania się zainteresowaniem, niż z
ciekawości.
- O miłości we
Francji w czasie pierwszej wojny światowej.
- Szkoda, masz ją na wyciągnięcie ręki, a nie zauważasz -
pomyślał . Nie jestem konkurencją. U
mnie albo wojna, albo miłość.
Nie potrzebował
wiele, nie oczekiwał zbyt dużo, niczym w
starej piosence :
…Daj mi to
miejsce na twarzy, gdzie szminki Ci nie starczyło
Mnie to zupełnie wystarczy, ja z tego zrobię Miłość…
Z czegoś jednak tą miłość trzeba lepić. Powoli przestawało zależeć mu na pozorach. Odwrócił się na drugi bok, dzięki czemu nie musiał dopingować powiek do ich szczelnego zamknięcia. Lampka nocna rzucała na ścianę cień małżonki. Potężniejszy niż normalnie, w pozie zgarbionej i zajętej czymś co pobieżnie wyglądało na zapuszczanie żurawia, w jego dużym cieniu osobistego portfela. Tak to sobie przynajmniej wyobraził. Zdawał sobie jednak sprawę, że w chwili gaszenia emocji własnych, umysł podpowiadał mu te mniej korzystne odczyty. W ciszy która roznosiła się dokoła słyszał tylko miarowy oddech żony i szum przekładanej kartki, a potem kolejnej i kolejnej. Za chwilę nie słyszał już nic ponieważ odpłynął w objęcia Morfeusza.
Mnie to zupełnie wystarczy, ja z tego zrobię Miłość…
Z czegoś jednak tą miłość trzeba lepić. Powoli przestawało zależeć mu na pozorach. Odwrócił się na drugi bok, dzięki czemu nie musiał dopingować powiek do ich szczelnego zamknięcia. Lampka nocna rzucała na ścianę cień małżonki. Potężniejszy niż normalnie, w pozie zgarbionej i zajętej czymś co pobieżnie wyglądało na zapuszczanie żurawia, w jego dużym cieniu osobistego portfela. Tak to sobie przynajmniej wyobraził. Zdawał sobie jednak sprawę, że w chwili gaszenia emocji własnych, umysł podpowiadał mu te mniej korzystne odczyty. W ciszy która roznosiła się dokoła słyszał tylko miarowy oddech żony i szum przekładanej kartki, a potem kolejnej i kolejnej. Za chwilę nie słyszał już nic ponieważ odpłynął w objęcia Morfeusza.
Cisza ustąpiła miarowemu poszumowi morza. Fala za falą uderzały o brzeg rozmywając ślady
stóp, konstrukcje wodociągów, fosy i zwykłe dziury w piasku. Przez
chwilę obserwował zasięg fal, aby pół metra dalej rozpocząć kopanie pierwszej fosy i linii
murów obronnych. Potężna kupa piachu
powoli zamieniała się w zaplanowany zamek.
Robota paliła mu się w rękach,
baszta za basztą, powstawała konstrukcja wzbudzająca zachwyt. I wtedy
zobaczył ją - Iwonę. Szła,
powoli zbliżając się do niego . I
chociaż tak szła krok za krokiem, to nie przybliżała się do niego. Odłożył
łopatkę, strzepnął piasek z kolan i
zamachał do niej radośnie. Ona także zauważyła go i odwzajemniła gest ręką.
Uśmiechnął się radośnie. W
niezauważalnym prawie tempie zbliżała się jednak do niego. Widział już coraz
wyraźniej całą postać: długie blond
włosy w kolorze pszenicy, to pewnie skutek działania słońca. Dalej twarz z delikatnym makijażem
i ciało. Boskie ciało harmonijnie zbudowanie. Ona
ubrana w pastelowy kostium kąpielowy,
skrojony tak że nadawał nogom jeszcze
kilkanaście centymetrów, szła samotnie. A on nie dziwił się tej samotności, była mu
ona jak najbardziej na rękę. Czekając na nią, raz jeszcze omiótł jej postać wzrokiem, zatrzymując się tym razem na piersiach, które poddając się energicznemu krokowi Iwony
falowały rytmicznie. Kochał ten widok. Piersi przemawiały do niego
najbardziej . Nie znaczyło to, że
kobiety traktował instrumentalnie. On przyjął założenie, że dobry Pan Bóg tak skonstruował ten świat, aby facet zachwycał się kobietą. Dopuszczał do
siebie również odwrotną kombinację zachwytu. A wszak nie powinno być w tym podziwie nic niestosownego,
ponieważ jak to się mówi człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Podziwiał
więc te boskie elementy budowy i trwał w
tym podziwie do czasu, kiedy nie
podeszła do niego bardzo blisko.
- Myślałem że nie przyjdziesz.
- Ale jestem.
- Byłaś nie przekonana.
- Przekonałaś mnie jednak.
-Zacząłeś budować
– zmieniła temat.
-W zasadzie kończę, ten pałac na dwie osoby.
-A co jest tutaj? – Spytała.
-Dziedziniec i krużganki.
-A tam ? i tam ? – Niczym małą dziewczynka pokazywała palcem
poszczególne elementy konstrukcji.
-Baszta, mury, zbrojownia – recytował po kolei, poddając
się tej dziecięcej manierze pokazywania palcem.
W trakcie tego wspólnego pokazywania, jego palec dotknął grzbietu jej dłoni .
Zaskoczony chciał cofnąć rękę, ale nie zrobił tego. Ona również trwała w tym
dotyku, nie cofając dłoni. Zamarł na
chwilę, zaraz jednak opuszkiem palca przesunął w kierunku ramienia.
Przyjęła to bez sprzeciwu, trzymając
rękę zawieszoną w powietrzu. Zaskoczony swoją bezczelnością, przesuwał opuszkiem coraz wyżej i wyżej, ciesząc się każdym
zdobytym centymetrem. Milczeli oboje, bezgłośnie akceptując to co się wydarzyło
tak nagle i to co było tak niezwykłe w swojej
normalności. Zauważył, że jej ręka pokryła się gęsią skórką. Pasowała mu ta reakcja, jakże inna od tych, do których był
przyzwyczajony. Powietrze wokół wypełniło się delikatnym drżeniem. Przesuwając
dłonią w górę musiał zbliżyć się do niej
i ona zrobiła krok w jego kierunku. Stał
blisko, tak blisko, że czuł jej perfumy, a za chwilę zapach jej włosów i
skóry.
Nie potrafił zdobyć się na nic więcej, zawstydzony
systematycznymi odmowami śłubnej. Ale Ona nie pozwoliła na tą bierność. Przytuliła się do niego. Objął ją ramieniem i
pocałował . Znowu był zadowolony z rozwoju sytuacji, a zadowolenie to przyjęło
całkiem materialny wymiar.
Wstydził się trochę
swojej reakcji, ale dał się
ponieść rozwojowi sytuacji i nie wiadomo czy to oni chwytając się za ręce
kręcili się wokół siebie, czy to świat zawirował wokół nich zmieniając
scenerię.
Znajdowali
się teraz w hotelowym pokoju, sami ze sobą i swoimi myślami.
W pełnych ekspresji ruchach ściągnęli z siebie ubranie, poznając w zapamiętaniu geografię własnego
ciała. Jak dzieci które poznają życie,
wzrokiem , węchem, dotykiem i smakiem, tak oni delektowali się poznawaniem siebie. Krok za krokiem , element za elementem, składali te puzzle, w jeden obraz pełen ciepłych emocji.
A kiedy ostatni element wypełnił tą składankę, padli obok siebie zmęczeni chociaż szczęśliwi. Ona położyła głowę na jego ramieniu i patrzyła
nie niego. Oczy jej lśniły, a on
próbował na zapas chłonąć ten blask, nauczyć się go na pamięć.
- Takie jest życie. Takie może być życie. Takie powinno
być życie! - pomyślał zasypiając.
Krótki sen jaki towarzyszył jego zmęczeniu był naturalny. Świadomość
pojawiła się pierwsza, wraz z wyrzutami
sumienia.
Coś ty najlepszego zrobił?. Masz przecież żonę i dzieci.
Lata całe umiałeś żyć wg jakichś reguł. Wystarczyła chwila, okazja. Na usprawiedliwienie , odrobina ciepła, a przede wszystkim to, że potraktowano cię jako
mężczyznę, nie portfel na dwóch nogach. I czy warto było ?. Co jej powie
wstając z łóżka, wracając do swoich spraw, żony, dzieci. Jakie kłamstwo
wymyśli, że znów chce tych swoich
wczasów, dmuchanych kół i sandacza ze
smażalni?. Odwlekał tą chwilę, chwilę otwarcia oczu. Jeszcze kwadrans tej niezmąconej radości,
zmaterializowanego szczęścia. Ale przed
odpowiedzialnością nie ucieknie. Trudno przyjmie to po męsku, na klatę. Podniósł ostrożnie jedną powiekę, a następnie
drugą z niedowierzaniem. Leżał w swoim domku kempingowym, obok ślubnej małżonki
nazywanej przez niego starą. Miarowe falowanie kołdry świadczyło o tym, że śpi
spokojnie. Książka o miłości we Francji w czasie pierwszej wojny światowej,
spokojnie leżała na nocnej szafce. Zgaszona
żarówka nie raziła, tak że pomimo mroku
,spokojnie mógł rozejrzeć się po pokoju.
Podświetlany zegarek wskazywał godzinę
trzecią trzydzieści. Więc to był tylko
sen. Ogarnęły go ambiwalentne uczucia. Żalu z jednej strony za tym spełnieniem, które
przed chwilą dane było się ziścić, a tą radością, że to był tylko sen. Z rana
bez lęku zajrzy w oczy żonie, całując ją standardowo w policzek na dobry dzień. Całuje ją również na dobranoc codziennie. Daje to razem z porankami siedemset trzydzieści razy w ciągu całego roku, co jest już całkiem niezłym wynikiem. Uzasadnia to
kupno bransoletki na kolejną rocznicę ślubu , ale nie motywuje do kupna
bukiecika stokrotek, w trakcie codziennego powrotu z pracy do domu. Za oknem wstawał kolejny dzień. Spojrzał kolejny raz na zegarek, jeszcze kupa czasu.
Wszak są wakacje. Przytulił się do żony na wzór
wspomnianych łyżeczek. Sen mara bóg
wiara, ale żal pozostał żalem
On gotów był jednak spróbować jeszcze raz,
kolejny raz . Za kamień węgielny
przyjmie najmniejszy gest przyzwolenia.
***
- Przez ile dróg musi przejść każdy z nas, by móc człowiekiem się stać - w kółko nucił od dłuższej chwili Dylana.
- Cholera te drogi
nie są najgorsze. Najgorsze są skrzyżowania. Wystarczy że pierdykniesz się na
jednym i życie zmienia się w labirynt Fauna.
I żeby chociaż na takim skrzyżowaniu była zielona strzałka, gdzie tam.
Każda z dróg podobna do drugiej i może
tylko jakiś palec boży cię popchnie
gdzie trzeba, a dla pechowców jest wiadomość od najwyższego:
- Sorry stary zagapiłem się na tego Prezesa z Petrochemii i
nie zauważyłem jak skręcasz.
Rzeczywiście skręcił w trakcie swoich rozważań,
zaparkował przed sklepem i dużą ekologiczną torbą udał się na zakupy. Wakacje
wakacjami a kawka, śmietanka i ciasteczka
potrzebne. No może kilka piw do tej małej lodóweczki w przedsionku.
Przeszedł niby mimochodem obok stoiska z
alkoholami. Zatrzymał się przy winach. Mołdawskie były, stwierdził też obecność
gruzińskich.
- Jest dobrze.
Pokonując opór sprzedawczyni, która koniecznie chciała go obsłużyć, a wiedza jej kończyła się
na podziale: białe - czerwone, słodkie – półsłodkie - wytrawne, dostał się w
okolice butelek, aby samodzielnie
dokonać wyboru. Pasjami lubił czytać etykiety. Powoli oglądał pierwszą ozdobną, a następnie szczegółowe dane
dotyczące regionu, opisu koloru i aromatu po propozycje dodatków. Trwał tam
dobre dziesięć minut, zyskując opinię
dziwaka wśród personelu spożywczego. Kupił jednak to co planował.
Dołożył resztę produktów, zapłacił kartą i wyszedł ze
sklepu. Do tego wina świetnie będzie pasował ten pleśniowy ser i oliwki, które jego żona pasjami uwielbiała zajadać
soute.
Z wyjścia na plażę dzisiaj będą nici. Słońce zasnuło się chmurami, a całość sprawiała
wrażenie, jakby za chwilę miało lunąć. Ponieważ
to bez deszczu trwało już ponad dwie
godziny, była jakaś szansa, że się
utrzyma.
Wrócił do ośrodka, włożył wiktuały, schował wino za
swoimi ubraniami i obwieścił rodzinie:
- Dzień zwiedzania. Jedziemy do Gdańska .
Nie zauważył szczególnej radości wśród najmłodszych
członków rodziny. Jedynie żona bez słowa
zaczęła pakować niezbędne rzeczy. W ciągu godziny wybrali się w drogę, a za następną minęli rogatki miasta.
Poszukiwanie parkingu, a później tak jak kiedyś z ojcem zaplanował następującą marszrutę :
Westerplatte, Długi Targ, Neptun i Gdański Żuraw. Sołdek, którego z dumą pokazywał mu ojciec, stał się
drugorzędny. Na wszelki wypadek przypomniał sobie wszystko co wiedział
na temat rudowęglowców.
Podróż w czasy młodości. Te same miejsca inni ludzie.
Teraz to on zaganiał własną gromadkę pomiędzy bunkrami. Gry komputerowe spowodowały
jednak, że młodzież potrafi sobie
wyobrazić wszystko, a przez to jakby
mniej miejsca na zaciekawienie statycznymi widokami. A i on czuł się nieco dwuznacznie, wobec zmiany podejścia do spiżu bohaterów
obrony placówki.
Starówka poszła lepiej, bo to i sklep na sklepie, a co
trochę lody, cola i frytki. Wydatki były nawet powyżej założonego limitu, ale generalnie
można było uznać wycieczkę za udaną.
Najważniejsze zaś
było to, że podczas tej rodzinnej eskapady,
ani raz nie powrócił w myślach temat
zamków na piasku, z powodu których po ostatniej nocy miał małego moralniaka.
Sam zadziwiony był tymi wyrzutami, ponieważ z ręką na sercu, ostry seks towarzyszył jego snom od czasu do
czasu. Różnica polegała na tym, że poprzednio robił to z bohaterkami
filmu, celebrytkami, czyli z nikim materialnym. Nie można być
zazdrosny o to, że marzy się seks z Angeliną. Pożądanie widzów jest
zwyczajowo wpisane w ten zawód. Pokażcie
mi faceta, który sobie tego nie
wyobrażał. Teraz obiektem jego nocnej
akcji była konkretna kobieta, z krwi i kości, z którą rozmawiał poprzedniego dnia - Iwona z Łodzi. Tak, Iwona zmieniała ciężar gatunkowy tego
wszystkiego. Poza tym zapraszał ją na
budowanie tego zamku dzisiaj. A teraz spaceruje z rodziną po Gdańsku. A niech tam, zaproszenie nie było zobowiązujące,
ani nie zostało potwierdzone.
Wrócili do ośrodka
pod wieczór, było sporo po ósmej.
Młodzi zmęczeni, wypakowali tylko
łupy, które wymusili na ojcu i poszli
myć zęby.
- I ja pójdę pod prysznic, a później posiedzimy przed
domkiem - zaproponował.
Zgodziła się
prawie natychmiast.
Być może sprawił
to Gdańsk. Dla niej to była również podróż do korzeni , bo przecież to jedno z miast,
których szkolne odwiedzenie było
obowiązkowe.
Młodzi zasnęli
prawie natychmiast. On po powrocie z
umywalni, ubrał czyste ubranie i rozłożył się w
drewnianym fotelu przed domkiem.
Wróciła po dłuższej chwili. Mokre włosy zawinęła w turban
uformowany z ręcznika, a szybko narzucony szlafrok, trochę prowokująco ukazał głęboki dekolt,
wbrew woli właścicielki.
Lubił ten widok i często zapuszczał żurawia pomiędzy jej
piersi, kiedy siedziała pijąc herbatę,
kiedy pochylona pisała coś na komputerze, nawet kiedy leżała koło niego w łóżku,
śpiąc. Podpierał się wtedy na jednej
ręce i patrzył na nią zadając sobie pytanie : jak można nie robić z tego użytku?.
Pomimo upływu lat wspólnie spędzonych, podobała mu się w dalszym ciągu. Zaakceptował
zmiany wynikające z upływającego czasu, które przecież dotknęły ich oboje. Czuł się z
tym dobrze i ją namawiał do takiej
akceptacji. Ona jednak zawsze narzekała,
jeżeli nie na celulit, to przynajmniej na rozstępy, czy zmarszczki na szyi.
Być może jej samoograniczenie do roli matki i gospodyni
powodowało, że tak łakomie spoglądał na
nią jako kobietę. No w końcu nie
powiecie mi, że ukradkowe oglądanie
cycków żony jest takie całkiem normalne.
- Dosiądziesz się – spytał i zaraz dodał – Książkę
schowałem.
Spojrzała na niego lekko zdziwiona. Siedział w jasnych
spodniach i czarnej lnianej koszuli. Wyglądał jak gdyby wybierał się na jakąś plenerową imprezę. Zdziwiło ją to trochę, ale podjęła rękawicę . Ciekawość jest w końcu
silnym bodźcem. Wrzuciła na siebie długą chusteczkową sukienkę, jak on nazywał ten gatunek cieniutkiego
materiału. Suknia co prawda była długa, ale miała kokieteryjne rozcięcie z
boku. Kolor - barwy lata, tak On to
nazywał. Kobiety maja setki określeń na barwy i odcienie, a faceci są w tej kwestii upośledzeni.
Korzystała jednak z jego nazewnictwa, nie czując z tego powodu dyskomfortu.
Swoją drogą, przez te lata dość mocno wszedł w jej życie z tymi określeniami, a nawet sposobem myślenia.
Przyjęła to podświadomie, chociaż czasami usiłowała z tym walczyć. Zapięła
bursztynowy naszyjnik, który
dzisiaj kupił jej na Długim Targu. Nawet
specjalnie nie narzekał na cenę. Drogo ale kamienie pierwszej piękności.
- Wychodzi na to, że jeszcze coś czeka mnie oprócz
bursztynów - kombinowała.
Palcami przeciągnęła wzdłuż mokrych włosów przerzucając
je do tyłu. Jeszcze tylko plecione sznurkowe sandały i można wyjść na spotkanie
losu.
- O jesteś – powiedział – Siadaj zaraz wracam.
Po kilku minutach pojawił się z tacą na której dominowała
butelka gruzińskiego wina, dwa kieliszki,
deska z pleśniaczkiem otoczonym
wianuszkiem oliwek.
- To niespodzianka
- powiedziała - gdzieś Ty chował tą butelkę.
- To tajemnica.
Położył przed nią deskę i napełnił kieliszki.
Podniosła szkło w
kierunku bardzo zachodzącego już
słońca, ale i tak w ostatnich promieniach dnia widziała
piękną rubinową barwę wina. Następnie aromat,
działający na wyobraźnię, bez
przebijającego zapachu korka, co było ewenementem w masowych produkcjach. Smak
był rzeczywiście doskonały
Rysiek znał się na winach. Potrafił wybrać zawsze
odpowiedni gatunek. Samouk, kierował się
instynktem, unikając tak zwanych hitów, oraz marketowych okazji.
Strzelili się kieliszkami. Zawsze się strzelali. Pierwszy
łyk przyjemnie potwierdził trafność wyboru.
Następny i kolejne podtrzymywał błogie uczucie. Butelka skończyła się szybko. Rysiek zakręcił
się i przyniósł następną.
- Udajemy się do
Mołdawii.
I tutaj bez
niespodzianek. Siedzieli i sączyli wino,
niespiesznie, delektując się smakiem i zagryzając serem. Nie mówili
prawie nic, bo i o czym mówić,
żegnając dzień pełen wrażeń. Zmrok zapadał
a wino w żyłach budziło się dopiero do życia. Lekkie falowanie dało się już wyczuć, ale stan ten wywoływał wyłącznie zadowolenie.
Żarówka świecąca nad drzwiami kempingu przyciągnęła wszystkie komary z okolicy, a ciszę wieczoru
przerywało ustawiczne buczenie tego mikroskopijnego inwentarza.
-Chodźmy nad
morze - zaproponował
Wino nie pozwoliło jej odmówić.
- Sprawdzę tylko czy dzieci śpią - powiedziała .
- Ja się tylko przygotuję - rzekł szybko wchodząc do
sypialni. Wyszedł po chwili z trzecią butelką
wina .
Rano kupił dwie, ale powinno się powiedzieć dokupił.,
ponieważ jedną przywiózł ze sobą. Dzieci
szczęśliwie spały. Przestawili więc okna
w położenie uchył, zamknęli drzwi
i skierowali się w stronę bramy wyjściowej. Do morza było około kilometra, a droga
przeciętne oświetlona. Ponieważ chodnik najlepsze lata miał już za sobą,
potknęła się, a on wykazując się refleksem
chwycił ją za rękę, ratując prze wywrotką. Nie puścił już tej ręki, a ona nie wyrywała się. Coś się powoli odblokowywało. Uruchomiła swoje
poczucie humoru, ogólną wesołość i
potęgowaną przez wino kokieterię. Nie poznawał jej, ale kupując wino myślał o
takim właśnie rozwoju sytuacji. Była więc ta sytuacja, wymarzona, zaplanowana i wypracowana. Ona
chichotała raz po raz, a on pilnował przy okazji, aby nie wylać wina, które dzielnie trzymał w wolnej od uścisku dłoni. Kiedy podchodzili do
wejścia na plażę on puścił ją
przodem i jakoś tak opiekuńczo przesunął
dłonią po pośladkach. Poczuł się
zaskoczony.
- O boże nie
ubrałam majtek – szepnęła cicho aby nikt tego nie usłyszał.
- Pal licho majtki-
powiedział olewająco, ale umysł nie olał otrzymanej właśnie informacji.
Wszystkie szare komórki dorosłego, męskiego mózgu pracowały na pełnych obrotach.
Jak spożytkować otrzymaną właśnie informację. W zasadzie jak to było wiadomo,
rodziło się pytanie - kiedy?
Były już pierwsze zewnętrznie widoczne oznaki przygotowań,
do realizacji tego planu. Ściągnęli buty
i brodząc po kostki w piasku, chłodnym o tej porze nocy,
szli w kierunku morza. Stanęli na
tym twardym mokrym kawałku plaży czekając, aż nadciągająca fala uderzy ich w stopy, prowokując ucieczkę z
głośnym krzykiem. A przecież na to czekali.
Podbiegali odrobinę w tą i w tamtą stronę, odwzorowując falę, tylko w przeciwną stronę do kierunku jej działania. On zauważył pusty kosz, duży wiklinowy kosz, których coraz mniej na dzisiejszych plażach.
Pociągnął ją za rękę, biegli w kierunku tamtego kosza .Wpadli do środka, siedli
obok siebie blisko, bardzo blisko, na tyle na ile pozwalał kosz. Pociągnął z butelki spory łyk wina, następnie podał jej. Złapała go za rękę podnosząc wino do ust. Intensywność ruchu spowodowała,
że pewna ilość płynu spłynęła jej po brodzie, szyi, wpływając między piersi i dalej zgodnie z prawami
grawitacji.
- Oblałam się winem - powiedziała, a było w tym zdaniu
tyle emocji, że On błyskawicznie rzucił się spijać resztki alkoholu z jej twarzy, szyi, by dojść
do piersi. A wino wytrawne, zmieszane z odrobiną Coco Mademoiselle, oraz
ze smakiem słonego rozgrzanego ciała,
niczym dodatkiem morskiej wody,
uderzało do głowy z zawrotną prędkością.
Oszołomiona publicznością miejsce , próbowała odsunąć jego głowę , ale
zaraz poddała się tej sytuacji oddając pocałunki tam gdzie było to aktualnie możliwe możliwe przy obecnej
konfiguracji ciał. Czuł się jak szczeniak, któremu dane pobawić się super zabawką . Co
tam, czuł się jak za wspaniałych kawalerskich czasów. Kiedy perspektywa randki z jego obecną żoną
rozgrzewała do czerwoności ciało i umysł i jeszcze raz ciało oczywiście.
A potem niczym w
zeszłonocnym śnie: W pełnych ekspresji
ruchach ściągnęli z siebie ubranie. Ona
nie kłamała z tym brakiem bielizny. Przypominali sobie w zapamiętaniu geografię własnego ciała. Jak
dzieci które poznają życie, wzrokiem,
węchem, dotykiem i smakiem, tak oni
delektowali się przypominaniem
siebie. Krok za krokiem , element
za elementem, składali te puzzle, w
jeden obraz pełen ciepłych emocji.
A kiedy ostatni element wypełnił tą składankę, siedli
obok siebie zmęczeni,
chociaż szczęśliwi. Ona położyła głowę na jego ramieniu.
Patrzyli w morze,
które ogarnął mrok i tylko z daleka
słychać było szum uderzających fal. A On w mroku widział że oczy jej lśniły, Widział to pomimo zmroku i nie mógł
przypomnieć sobie kiedy to widział raz ostatni.
- Takie jest
życie. Takie może być życie. Takie powinno być życie! – pomyślał
I w tej chwili, która minęła nim zdecydowali się wrócić na
łono cywilizowanych czterdziesto parolatków,
on zastanawiał się nad tym, czy to nie ten kamień węgielny, o który prosił nad ranem, na którym miał
budować raz jeszcze.
Wracali
niespiesznie do ośrodka, ona czuła się
piękna wewnętrznie, on jak ktoś spełniony.
- Wiesz Wanda - powiedział - jutro z rana pojadę do miasta.
- Może mają
jeszcze to gruzińskie - złożyła zamówienie.
Pomimo nocy, która objęła w posiadanie miejscowość
słyszeli jak ktoś w towarzystwie gitary nucił Dylana, przy dogasającym żarze ogniska
Ale się pięknie zaczytałam :)))) Dziękuję za tę porcję dojrzałego romantyzmu :)
OdpowiedzUsuńNo właśnie nie ma co udawać że dojrzały romantyzm jest nieco inny, taki bardziej doświadczony.
UsuńDziękuję za odwiedziny w tym miejscu
A mnie się właśnie podoba taki rodzaj romantyzmu, który daje nadzieję :)
Usuńp.s. tylko nie widzę daty tego wpisu, czy możesz mi powiedzieć, kiedy go opublikowałeś?
OdpowiedzUsuńTo lipiec 2010 rok.
UsuńDziękuję, bardzo fajnie mi się czytało :)
UsuńOch jak wakacyjnie... Bardzo milo sie czytalo,. Dziekuje :)
OdpowiedzUsuń