Nie przesadza się starych drzew –
mówi przysłowie. Od soboty mogę to chyba rozszerzyć na rzeczy.
Nie przenosi się starych rzeczy – mądrzę się, nauczony świeżym
doświadczeniem.
Pralko-suszarka, która wiernie służyła
nam prawie czternaście lat, wyzionęła ducha. Silnik jeszcze
kręci, ale jego dźwięk jest żałosny i taki cichutki. Pracy
towarzyszy smród topionego plastiku.
Tak to maszyna oddała ducha, a w
zasadzie komutator, jak fachowo określił to mechanik AGD.
Być może to tęsknota za starym,
ciepłym katem w łazience ją zabiła. Na nowym miejscu postoju było
chłodniej, jak to w pomieszczeniu gospodarczym.
Za to fachowe określenie, oraz krótkie
- już nie opłaca się naprawiać – Pan zainkasował czterdzieści
złotych. Znaczy się policzył tylko koszty dojazdu. Spojrzałem na
zwłoki ze zwisającym smętnie kablem.
- Tyle razem przeszliśmy, znałaś
pralko wiele naszych tajemnic. Jak nikt ze znajomych – pomyślałem
ciepło o byłej już pralce.
- Trzeba coś kupić – powiedziałem
też, ni to do siebie ni to do żony.
- Tylko co? Przy tym wyborze –
odpowiedziała mi żona.
Zniechęciłem się po przeglądnięciu
kilku stron z oferty ulubionego sklepu.
Kiedyś to było lżej. Wielki wybór
to znaczna uciążliwość dla mojego pokolenia.
W końcu zdałem się na podszept
mechanika, który od dekady naprawia nam pralkę i zmywarkę. Ufam,
że to była szczera rada a nie przygotowanie frontu robót.
Dobraliśmy parametry czyli odpowiedni model z marki i wybrałem się
do sklepu. Mają dowieźć dzisiaj, a więc na Sylwestra urządzimy
wielkie pranie. Naskładało się.
Jak to z wiekiem zmieniają się
zainteresowania i priorytety.
Zresztą i tak musimy pojawić się w
szpitalu o dziewiętnastej. Sprawa z żoną należy do tych
poważniejszych. Miałem już kilka takich Sylwestrów na szpitalnym
korytarzu, więc nie bardzo to przeżywam. Przeżywam za to
rozpasanie kota, który tak dobrze poczuł się na nowych włościach,
że rozrabia. W jednej chwili jest pod łóżkiem, albo na szczycie
kuchennych szafek. Ściągnięty na podłogę i przywołany do
porządku, z uporem maniaka powtarza ten sam manewr.
W zasadzie to nie potrafię przewidzieć
kiedy zobaczę kota w powietrzu. Cyk i już jest na parapecie.
Świetna trampoliną jest drukarka ze
skanerem. Niestety upatrzył ja sobie za cel skoków z szafy.
Trzeba ja schować jeżeli planujemy
jeszcze coś w życiu zeskanować.
Przycięte kiedyś króciutko pazurki
podrosły i wyostrzyły się czego mogłem osobiście doświadczyć
nawet przez grube jeansy. Taka kocia zabawa.
W zasadzie to musiałem zwiększyć
uwagę, ponieważ te ostre pazurki Tajfun postanowił wypróbować na
meblach.
- On nas też nie słucha i robi co
chce – powiedziała z rozbrajającą szczerością dziewczyna
Młodego.
Tylko, że to mnie wcale nie nastawia
lepiej.
Fakt, że jest wszędzie tam gdzie ja
jestem i pierwszy włazi tak gdzie gdzie ja się kieruję. I jest
sympatyczny. Tylko to nocne skakanie z szaf wprost na podłogę i w
drugim kierunku jak również testowe miauczenie trochę mnie
denerwują. Już ze dwa razy spieszyłem mu w nocy z pomocą, której
jak się okazało wcale nie potrzebował. Poza tym czuję się jakbym
spał na ruchliwym skrzyżowaniu. Kot łazi z końca w koniec łózka,
raz tą a raz tamtą stroną.
A może jest wszystko w porządku i
chodzi o coś zupełnie innego?
Może chodzi o to, że własnemu kotu
wybacza się więcej?
Poniżej zdjęcie innego prawie już
domownika. Jak pisałem poprzednio, do słoniny dla sikorek
przystawił się dzięcioł.
Wczoraj zrobiłem mu zdjęcie.
Ładny. Prawda?