Poniedziałek,
ostatni dzień kwietnia.
W
niektórych grillach dopalał się jeszcze węgiel drzewny, kiedy ja
nie pozwoliłem zadzwonić swojemu budzikowi. Wstałem o piątej rano
i poczłapałem do łazienki. Nie wszyscy mają wolny, długi
weekend. Chciałem jednak urwać z niego ile się da. W piątek
wywiozłem na wieś żonę. Nie wracałem do Krakowa w niedzielę,
ponieważ wolałem pogrążyć się w zamyśleniu. Czasami było to
tylko bezmyślnym siedzeniem na tarasie, ale nie można myśleć bez
przerwy. Chłodny wiatr studził wysoką temperaturę dogasającego
dnia i było miło
-
Pojadę rano – zdecydowałem.
Stąd
ta wczesna pobudka. Potem trasa do Krakowa, osiem godzin pracy i
powrót na wieś. Mam nadzieję, że po powrocie trafię na jakieś
gotowe już palenisko. Będę wtedy mógł przed świętem ludzi
pracy, czyli i moim, oddać się hedonistycznej przyjemności
biesiadowania.
Do
pracy wpadnę dopiero w piątek, aby odbębnić swoje osiem godzin.
Nad
zawodowym uniesieniem pomyślę w zeszłym tygodniu.
Po
drodze słuchałem Różańskiego, który do muzyki Satanowskiego
interpretuje Stachurę. Stara płyta, kiedyś jeszcze czarna, ale
satysfakcja ciągle ta sama.
„Ach
kiedy znowu ruszą dla mnie te dni” - jak nie kochać Steda.
Ponieważ
moje samochodowe radio urodziło się przed modą na Mp3, korzystam z
pomocy nawigacji. Mogę to robić, chociaż urządzenie potrafi albo
odtwarzać, albo nawigować. Drogę na wieś znam przecież bardzo
dobrze.
Dwa
lata temu, w związku z wyjazdem do Poznania, zakupiłem nawigację
samochodową. Kolorowe pudełko z ekranem, czyli popularne GPS.
Żadne tam cudo. Mały ekran, niewiele gadżetów, a wszystko z
promocji. Najważniejsze było to, że podpowiadało jak poruszać
się w gąszczu poznańskich ulic, w trakcie Budmy. Sprawdziła się
zresztą i w innych miastach, gdy najważniejsze było by dojechać,
a nie którędy. Nawigacji używam z rozsądkiem, stosując zasadę
ograniczonego zaufania. Nie wybieram ustawienia „najbliższa
droga”, tylko „najszybsza”, co zniechęca system do kierowania
mnie jakimiś zadupiami. Dodatkowo zaznaczyłem opcję „unikaj
dróg bitych”.
No
i gitara jak mówi Ferdek Kiepski.
Problem
polega na tym, że w naszym kraju powstają nowe drogi. Co prawda
tempo nie jest oszałamiające, ale warto dokonywać aktualizacji.
Przynajmniej od czasu do czasu.
Trochę
się z tym zaniedbałem, ponieważ ostatnio nigdzie dalej nie
wyjeżdżałem, a drogę z pracy do domu pamiętam. Byłem co prawda
we Wrocławiu i tu nawigacja, pomimo braku aktualizacji bardzo się
sprawdziła.
Teraz
zdecydował rozsądek że chociaż raz na dwa lata warto.
Trzeba
zhakować i wgrać pirata – mówili znajomi.
Zgłębiłem
temat. To rzeczywiście prosta operacja. Żal mi jednak było mojej
historii praworządności. To znaczy posiadania legalnego programu w
wersji top i konta w sklepie. Sprawdziłem w internecie i okazało
się, że w ramach jakiejś promocji, koszt takiej aktualizacji to
całe dwadzieścia siedem złotych. Bez zastanowienia kupiłem
legalną aktualizację.
Mam
nowy program, nową mapę i stare poczucie satysfakcji.
Kiedy
w piątek, Młody wiózł mnie do pracy, pochwaliłem się zakupem.
-
Wszyscy teraz hakują – stwierdził.
Synku.
Jest granica przyzwoitości, za którą się nie posunę. To jest
cena, przy której ściąganie to już nie jest cwaniactwo, to jest
ciężki wstyd. Swoją drogą, gdyby CD były po dwadzieścia złotych
a DVD po trzydzieści, liczba nielegalnych pobrań byłaby
zdecydowanie mniejsza.
-
Teraz się słucha Mp3 – zagiął mnie Syn
-
Fakt i tu jest największy przekręt. Mp3 kupione i legalnie
ściągnięte są droższe niż cała płyta audio, na srebrnym
nośniku w kolorowym pudełku.
Przecież
ludzi którym uczciwość przynosi satysfakcję, jest naprawdę
wiele. Trzeba tylko tej uczciwości dać szansę.
Ps
Nie
jest to tekst sponsorowany, dlatego nie pada żadna nazwa
producenta, ani produktu. Tym bardziej organizacji.
Pozdrawiam