27 lutego 2013

Powiew mięty

Po pąkach akacji jeszcze mam czkawkę, chociaż miało być odświeżająco. Po prostu powiew mięty
W moim pokoju dominuje zieleń. W ciągu  krótkiego okresu od przeprowadzki zaakceptowałem tę zieleń i przyzwyczaiłem się do niej. Kiedy  jednak  przyszła kolej na malowanie u mnie, żona wydęła wargi mówiąc
- Ta zieleń tu nie pasuje.
- Ale mnie pasuje – odpowiedziałem szybko – przyzwyczaiłem się już do niej.
Swoją drogą, miałem podobny w swoim pokoju rodzinnego domu. Jakiś sentyment chyba się odezwał.
Zgodnie ze swymi przekonaniami nie pozwolę jednak, żeby jeden kolor, nawet zielony, zniszczył małżeńskie porozumienie.
Na stole w kuchni zostawiłem katalog kolorów i czas do namysłu. Po upływie trzech dni, żona niebieskim ptaszkiem zaznaczyła kolor, który najbardziej mi się spodoba.
- Najlepszy będzie ten – powiedziała pukając palcem w katalog - powiew mięty. Nawiązuje do twojej zieleni, ale jest łagodny.
Dobrze powiedzieć, zdecydować trudniej kupić. Okazało się, że nie wszystkie kolory oferowane są w sprzedaży.
- Tej linii kolorów nie prowadzimy - usłyszałem w pierwszym i w kolejnych sklepach.
Kiedy koszty poszukiwania farby zbliżyły się do wartości całej puszki, postanowiłem wybrać jakiś zamiennik. Padło na pąki akacji. Przystawialiśmy ze sprzedawcą katalog do puszki i grało mniej więcej. Dla mnie to nawet więcej niż mniej, ale ja mam widzenie lekko upośledzone. Jak facet.
Zwlokłem puszkę do domu i w sobotni ranek zacząłem malowanie. Już wieczorem wiedziałem, że farba nie pokryła tak jak trzeba. Mam w tej robocie wieloletnie doświadczenie, ponieważ malowałem wszystkie swoje mieszkania i wiem kiedy coś jest nie takie jak być powinno.
- Może się wchłonie – powiedziała żona, obserwując mazie pod sufitem.
- Nie będę się wieszał z tego powodu – stwierdziłem - najwyżej poprawię w przyszłym tygodniu.
Rozłożyłem meble i zawiesiłem obrazy w pokoju.
- Nie jest źle - powiedziała teściowa, ale nie uwierzyłem jej ponieważ oglądała bez okularów.
W połowie tygodnia kupiłem kolejną puszkę pąków akacji i w następną czyli ostatnią sobotę wziąłem się do roboty.
Przy trzecim malowaniu wszystko pokryło jak trzeba.
- Maluję sobie pokój co tydzień. Kto bogatemu zabroni? – powiedziałem w rozmowie telefonicznej z moim bratem.
Przyznał mi rację.
Jak już po dwunastej byłem odrobiony z pokojem to z rozmachu pojechałem wałkiem po przedpokoju. Tutaj zagościło z kolei „słomiane lato” numer osiem. Chociaż samo osiem kojarzy mi się z jesienią. Czasem nawet nucę:
Pamiętasz była jesień, pokój numer osiem...
Swoją drogą, musiałem nieźle nawijać ponieważ wieczorem mieliśmy umówioną wizytę u lekarza.
Skończyłem koło siódmej PM jak mawiają Anglicy.
Sobota wieczorem, termin jak każdy innym. Niektórzy tak właśnie spędzają weekendy.
Po zmianie opatrunku, wobec pojawiającej się od nowa temperatury, doktor zaordynował szybkie badanie laboratoryjne. Badania były szybkie tylko na wyniki przyszło chwilę poczekać. No może to były nawet dwie chwile. Trochę rozebrało mnie zmęczenie po malowaniu i sprzątaniu. Przez chwilę chciałem się położyć na czymś prostym, brałem nawet podłogę pod uwagę.
- Nie mam już czterdziestu lat – zauważyłem po raz kolejny.
Nim się całkiem rozkleiłem, w drzwiach gabinetu pojawił się doktor kiwając na nas głową.
- Niestety wyniki nie są dobre. Wypisałem skierowanie do szpitala. Najlepiej jechać od razu.
Widząc w moich oczach rozpacz dodał:
- Nic się już nie stanie jak pojawicie się tam jutro rano.
Wróciliśmy do domu przed północą i w kiepskich humorach. Za chwilę też nastała niedziela.
Pierwotnie niedziela zapowiadał się na bogato. Ledwo co Ryby rozpoczęły swoje panowanie, a więc to znak, że nadchodzą urodziny żony.
Dzieci zaproszone, sernik stygł w formie, a wszystkie materiały na krem z papryki grzecznie czekały na swoją kolej.
Po raz kolejny życie płata nam jednak figla. Poprzedni wyjazd do szpitala wypadł tak niefortunnie, że brakowało dziesięciu minut do wyjęcia pizzy z pieca. Teraz miało być jeszcze wcześniej.
Z samego rana, po nieprzespanej z pewnością nocy, żona zaczęła ze mną negocjować.
- A może zrobimy tak: Przygotuję obiad i po wizycie gości spokojnie pojedziemy.
- Nie ma na co czekać. Jedziemy z rana zaraz po śniadaniu. Kolor kolorem, tu mogę odpuścić, ale jeżeli idzie o Twoje zdrowie, to nie powiem więcej. Jedziemy.
Szybko i w ciszy zjedzone śniadanie, kawa wypita w pośpiechu, raczej z konieczności niż przyjemności i azymut na SOR. Szpital przywitał nas w niedzielny poranek, tym samym napisem co poprzednio. Nie było z czego żartować.
Po chwili wzięli się za żonę. Wywiad, badanie, rentgen, analiza. Wszystko po kolei według ustalonej procedury.
Już koło pierwszej zapadła decyzja – przyjęcie. Oczywiście przyjęcie do szpitala, a nie to urodzinowe.
Smutki, smutki, chociaż ja podchodzę do tego praktycznie. Powód do smutków w tej sytuacji byłby wtedy, gdyby żony nie przyjęli.
Następna ankieta, badania, a późnym popołudniem kroplówka. Ponoć to jakiś niesamowicie mocny antybiotyk.
Wszystko ma swoje plusy i minusy czyli działania uboczne.
Nad tymi ostatnimi nie ma czasu się zastanawiać.
Wróciłem do domu. Rozejrzałem się po kątach obejmując prowadzenie domu. Włączyłem pralkę, zrobiłem szybki obiad, wykorzystując część półproduktów. Zjadłem obiad w towarzystwie Młodszego i jego dziewczyny. Nieco później pojawił się Starszy z żoną. Przywieźli zamówione wino gruzińskie. Nikt go nie będzie pił w sytuacji odwołanej imprezy.
Ale sernik znalazł amatorów. Kończyliśmy właśnie herbatę, kiedy zadzwoniła teściowa.
- Zrobię Wam krokiety, rozmroziłam już mięso – powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Damy sobie radę – powiedziałem - Wie mamusia, że w prowadzeniu domu mam już spore doświadczenie. Ostatnio robiłem to ze dwa tygodnie temu.
Ile dni będzie tym razem?
Pranie, sprzątanie czy gotowanie nie są dla mnie problemem. Nigdy nie zapuszczamy domu.
Problemem jest, że nie możemy odbić się od dna choroby, za każdym razem okazuje się, że pod mułem jest jeszcze głębia.

25 lutego 2013

O smutkach które przchodzą w concerto finale

Od pewnego czasu portal „jego strona pl” jest dla mnie źródłem inspiracji. Czytane tu informacje aż proszą się o komentarz czy polemikę. Być może to kontrowersyjne treści, albo to ja mam takie oczy i dostrzegam coś innego niż było intencją autorów.
Tym razem także skorzystałem z owego portalu, ale przeczytany tekst stał się dla mnie początkiem naprawdę poważnych przemyśleń.
Oto w dniu 19 lutego zamieszczono tam artykuł zatytułowany „5 rzeczy, których będziesz żałował przed śmiercią”
Ileż to razy wieczorem, przed zaśnięciem zadawałem sobie podobne pytania. Co zastanawiające skłonność do podobnych auto-pytań znacznie nasiliła się po pięćdziesiątce. Może to dlatego że zaczął się dla mnie czas „z górki”.
Konstrukcja wewnętrznego monologu jest jednak nieco inna. Wyobrażam sobie mój pogrzeb, co nie jest taka znowu fantazją dla fantazji, wszyscy jesteśmy przecież śmiertelni, a komu z brzegu nigdy nie wiadomo.
I iluż przyjdzie mnie wesprzeć w tych ostatnich ziemskich chwilach. Kto zapali papierosa, a kto tylko założy ręce na piersi, w oczekiwaniu na spopielenie się ostatniej mojej kostki?
Budowałem sobie kiedyś listę gości i ze smutkiem muszę powiedzieć, że nie wygląda to wcale różowo, o ile taki kolor pasuje do opisywanej ceremonii.
Norwidowsko to trochę wygląda.
Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie,
Że ci ze złota statuę lud niesie,
Otruwszy pierwej...
Coś ty Antoni zrobił otoczeniu
Że tych przyjaciół jak kutych w kamieniu
Dziś nie ma z tobą?
Bo swoją drogą coś ty Antoni zrobił światu, krajowi, miastu, by liczyć na publisię?
Wchłanianie i wydalanie to konieczność. Zaniechanie jako takie to błąd. A zmarnowanie szans to już chyba grzech.
Według portalu, mężczyźni na łożu śmierci najczęściej wyrzucają sobie następujące sprawy
1.Żałuję, że nie kierowałem własnym życiem
Ale z tego powodu miałem z kolei udane życie rodzinne. Tak myślę sobie przynajmniej. Rodzina a szczególnie małżeństwo wymaga poświęceń i kompromisów. Czasem trzeba coś poświęcić by coś zyskać, lub by tylko coś uchronić.
Z czasem odkryłem radość z takiej zmiany. Za diabła nie nazwę tego poświęceniem, bo poświęceń nikt ode mnie nie żądał.
2. Żałuję, że poświęciłem wszystko pracy
Tak to prawda, praca to niewdzięczna kochanka. Wykorzystuje twoje siły w imię jakichś abstrakcyjnych zysków i wątpliwego prestiżu. Po to tylko, by wyssać Cię całego i wypluć przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Kilka tych „kochanek” zmieniłem a każda z nich popisała się tym egoistycznym charakterem.
Nawet bezinteresowni przyjaciele zmieniają się w krwiożerczych szefów w chwili gdy wiąże nas tak zwany służbowy stosunek.
Kiedy w potrzebie wyciszenia, spaceruję alejkami Cmentarza Rakowickiego widzę te setki, nobilitowanych przez pracę i niezastąpionych. Mogiły pokrywa miejski kurz i zwiędłe liście. Z rzadka znicz.
Ale czy warto?
Może nie warto?
Chyba nie warto...
Raczej nie warto.
Nie, nie - nie warto.
3. Żałuję, że bałem się mówić o swoich uczuciach
Tego akurat nie żałuję, bowiem z czasem tego się nauczyłem. Nie stanowiło dla mnie większego problemu. Powtarzałem to żonie i dzieciom, że je kocham. Na głos powoli i wyraźnie
czasem tylko używałem w stosunku do Młodszego syna jakiejś figury retorycznej w stylu:
- Ciebie synu to trzeba bardzo kochać, żeby Cię kochać. I ja właśnie tak Cię kocham.
Namawiałem nawet do wzajemności w opisywaniu swoich uczuć, bez względu na ich stan. Nie jest to jednak taki mój pełny sukces. Nie zdążyłem powiedzieć tego własnemu ojcu. I może od tego wzięła się ta późniejsza śmiałość.
4. Żałuję, że nie pielęgnowałem przyjaźni
Wielokrotnie zadawałem sobie takie pytania - czy należy pielęgnować przyjaźnie ponad wszystko?
  • Czy przyjaźnią można nazwać jednostronne narzucanie się z telefonami, bo inni są zapracowani?
  • Czy przyjacielem można nazwać tego który takim się mianuje, by po cichu zazdrościć każdej nowej rzeczy, płacy i pracy która de facto wysysa z człowieka wszystkie siły?
  • Czy przyjacielem nazwać kogoś kto zamknął się w swoim świecie, wtedy kiedy go najbardziej potrzebowałeś z obawy przed tym, że możesz poprosić go o pomoc, albo pożyczkę.?
Spokojnie, gdyby mnie znali jak przyjaciela, wiedzieliby dokładnie, że pierwej padnę niż poproszę o taką pomoc.
Może i mam te swoje metr sześćdziesiąt parę, ale honor noszę na wysokości metr dziewięćdziesiąt.
Daję jednak radę i dosięgam.
Praca poza Krakowem odebrała mi czas i okazję na spotkania ze znajomymi. Powrót do Krakowa spowodował, że nagle zrobiło się daleko do nowych znajomych. Tak tu pusto teraz na tej cmentarnej alei.
5. Żałuję, że nie pozwoliłem sobie być szczęśliwszym.
Ponoć jak pisze portal :”wymagając za dużo od siebie i utrzymując zbyt wysokie oczekiwania wobec własnego życia, zamykamy sobie drogę do szczęścia. „
To jak to tak, od początku być minimalistą? Nie stawiać sobie wyzwań i zadań? Nie sprawdzać się?
Moje szczęście to świadomość, że być może kilka razy w życiu sprawdziłem się. Nie sprawdzam natomiast swojego konta bankowego, ponieważ o swoim debecie pamiętam na bieżąco.
W tym ostatnim jestem chyba zgodny z ogółem. Żaden z umierających ludzi, z którymi rozmawiano, nie żałował tego, że nie zarobił fortuny, nie zrobił większej kariery, czy nie miał większej liczby partnerów.
Ale ja jeszcze nie odpowiem sobie definitywnie, przynajmniej na dwie z trzech wymienionych powyżej kwestii. W końcu ja jeszcze nie umieram, ale niczym romantyczny bohater zadaję sobie to pytanie :
Czy to co Twoje będzie zatracone
Czy popiół tylko zostanie i zamęt
Co idzie w przepaść z burzą?
Nie ma we mnie tyle pychy by podejrzewać że zostanie
Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament


W wieczornych rozmyślaniach wykorzystano wiersze C.K Norwida i E Stachury

21 lutego 2013

Niegrzeczne narzeczone

 Przeciągnęliśmy wczoraj strunę czasową. Zwykle, żona wymagająca pomocy przy myciu i ulokowaniu się do łóżeczka czyni to wcześniej. Kiedy złożę wieczorny pocałunek na jej ust koralach wiem, że zaczyna się dla mnie czas wolny, ponieważ nie mam już żadnych obowiązków.
Bo jakie obowiązki mogę mieć o godzinie za kwadrans jedenasta, wieczorem?
Chyba tylko męskie.
Oddałem się więc tym męskim obowiązkom bardziej z przyzwyczajenia niż z przyjemności. Zasiadłem w głębokim fotelu i wziąwszy do ręki pilota, skierowałem go w stronę dekodera. Zacząłem przeglądać kanały. Systematycznie kanał za kanałem. Córka mojego brata mówi, że powinno być maksimum piętnaście kanałów ponieważ tyle potrafi zapamiętać standardowy facet.
Nie miałem czasu ustawić ulubionych kanałów więc tak zmieniam jak leci, a co chwila pojawia się plansza z napisem „ten kanał nie znajduje się w twoim abonamencie”. Bo i pakiet rodzinny mam, żaden tam max czy golden vip. Kiedyś uporządkuję to i zrobię listę, ale jest na to czas. Swoją drogą, pewien polityk z lewicy, ten który twierdził, że „faceta poznaje się po tym jak kończy...” powiedział, że czas wymyślono po to by nie musiano robić wszystkiego naraz.
Może ma rację, bo cóż by to była za robota. Na raz robi wszystko tylko moja teściowa, ale wychodzi jej tak pięćdziesiąt na pięćdziesiąt.
Przejechałem kanały zwykłe, później HD i kiedy zamyśliłem się nad czymś, lub zupełnie nad niczym, poleciałem przez pięćdziesiąt kanałów VOD. To programy na życzenie, ekstra płatne. Z tego zamyślenia wyrwała mnie plansza, która od chwili tkwiła na ekranie.
Na kanale xxxVOD2 (trzy iksy oznaczają erotykę) leciał film – „Niegrzeczne narzeczone”
Akcję można sobie wyobrazić, a samo zakończenie jest przewidywalne do bólu.
Coś mi nie pasowało jednak w tych narzeczonych, bynajmniej nie ich niegrzeczność
No tak byk, błąd ortograficzny, że aż zatrzeszczały zęby.




A może tylko „nażeczona” to jakaś odmiana normalnej narzeczonej tylko w wersji hard?
Podejrzewam, że aby wystąpić w filmie porno, o przepraszam erotycznym, nie potrzebna jest znajomość ortografii, ale odpowiednie wymiary przyrodzenia i tak zwana stójka na żądanie. W razie czego pomogą tak zwane fluferki.
Oprócz aktorów ruszających dupą w rytmie trzy czwarte, funkcjonuje również  cały sztab ludzi odpowiedzialnych za scenografię i scenariusz. Zdziwicie się ale ktoś pisze scenariusze do tych filmów, a ktoś inny odpowiada za kostiumy, chociaż te stają się zbędne już w trzeciej minucie filmu. Oprócz tego są spece od reklamy i marketingu. Od nich już można, a nawet powinno się wymagać umiejętności pisania i liczenia. No może w odwrotnej kolejności.
Nie ma się z czego śmiać, wytwórnie filmów erotycznych mają w wielu kwestiach decydujący wpływ. Kiedy wybrali na na nośniki do swoich filmów kasetę VHS, system Beta padł jak pijak po drugiej flaszce. Podobnie dzieje się z nowymi systemami zapisu i odczytu.
Tylko artystki narzekają, że do filmu muszą teraz nakładać  pełny makijaż, bo nowoczesny sygnał HD eksponuje każdy pryszcz na dupie gwiazdy.
Skąd o tym wiem? Gdzieś przeczytałem, coś oglądałem. No może więcej niż dwa cosie, jak każdy.
Ale nie o mnie tu idzie.
W takim erotycznym kanale są pracownicy obsługi.
Taki pan od wpisywania programu telewizyjnego na ekran, żyje z umiejętności pisania, a nie ruszania. Bo w końcu tego, a nie strzału na życzenie wymaga się od niego na co dzień.
Być może pisząc, zapatrzył się na te tyłki falujące w rytmie gangnam style.
Chociaż przy takim dostępie do materiałów, szybko następuje znudzenie.

19 lutego 2013

Mniej seksu. Jeszcze mniej ?

Ale to tylko  dla mężów, którzy sprzątają i gotują. Według informacji w portalu Gazeta pl, w dziale eDziecko (dlaczego w dziale dziecko? Bo to „e” to rozumiem) przeczytałem tę rewelację.
 „Mężczyźni, którzy biorą na siebie zadania tradycyjnie utożsamiane z kobietami, czyli np. sprzątanie czy, gotowanie rzadziej uprawiają seks - wynika z opublikowanego właśnie badania, przeprowadzonego przez zespół naukowców pod przewodnictwem pewnego socjologa z Instituto Juan March w Hiszpanii. 
Czytałem, czekając na właściwe podgrzanie piekarnika. Wyrobiony i uformowany chleb niespokojnie wylegiwał się w formie,  podnosząc się z ciekawości ponad jej metalowe ścianki.
Spojrzałem na ciasto, piekarnik i z zaciekawieniem wróciłem do artykułu.
Naukowcy chcieli sprawdzić, czy w heteroseksualnych związkach kobiety mogą "odwdzięczać" się seksem za większe zaangażowanie mężczyzn w prace domowe.
Ku ich zdziwieniu okazało się, że panowie, którzy więcej czasu poświęcali obowiązkom odbieranych jako "męskie", czyli np. płaceniu rachunków czy wymianie oleju w samochodzie, uprawiali seks częściej niż ci, którzy gotowali, sprzątali i robili zakupy.
Z badań przeprowadzonych w Ameryce wynika, że pary uprawiają seks średnio 5 razy w miesiącu.

Z jednej strony to żadna rewelacja bowiem są takie kobiety, które żyja tylko po to by odwdzięczać się seksem, zwłaszcza jeżeli mężczyzna płaci rachunki. Jej rachunki. 
Wiem to tylko z lektury, bowiem albo nie spotkałem na swej drodze takiej kobiety, albo nie miałem nigdy tak głębokiego portfela.
Z drugiej zaś strony jest jakaś skala porównawcza i każdy może łatwo obliczyć czy wyprzedza nowoczesne Stany Zjednoczone w kategorii tak zwanych sfinalizowanych wzwodów, czy tez jest jak to się kiedyś mówiło – sto lat za murzynami.
Oczywiście zapewniam, że owo stwierdzenie nie ma w sobie nic z zachowań rasistowskich. Poza tym porównanie to nie jest chyba najlepsze, bowiem w krajach afrykańskich statystyczny seks uprawia się zdecydowanie częściej niż w Ameryce. Tam jednostką obrachunkową jest tydzień, tutaj dzień.  
Zostawmy jednak na boku te fantastyczne predyspozycje i wróćmy do naszego chleba w piekarniku.
W tych związkach, w których to kobiety wykonują prace rozumiane tradycyjnie jako żeńskie, małżeństwa mają w ciągu miesiąca o 1,6 stosunku więcej.
Jeden i sześć dziesiątych stosunku więcej. I to tygodniowo. Czy jest o co walczyć?
-Jest - odpowie jakiś rozpalony facet po wielu latach małżeństwa. 

Wtedy kiedy to jednostką nie jest już dzień, nie jest nawet tydzień. Jednostką czasu staje się  miesiąc.
 -  Pal licho te sześć dziesiątych, ale gdyby zaliczyć ten dodatkowy jeden, miałbym rezultat sześć razy na pół roku. Co daje raz w miesiącu.
Kiedy ostatnio w gronie przyjaciół skarżył się, że żona nie ma ochoty na seks, ona zdecydowanie zaprzeczyła
- Jasne, że mam ochotę, tylko nie w każdym miesiącu.
Więc może by tak nie odkurzać? Nie pakować pralki, nie opróżniać zmywarki. Odpuścić sobie to spaghetti ze świeżą bazylią?  
Naukowcy przestrzegają jednak
"Zanim więc mężczyźni porzucą odkurzacze i zabiorą się za przybijanie gwoździ, powinni wziąć pod uwagę fakt, że  panowie, którzy nie pomagają w domu, mogą swoją postawą pogłębiać konflikty małżeńskie i niezadowolenie żon ze związku. A wtedy, co oczywiste, o seks będzie trudniej."
Wychodzi na to, że wszystkie te nowoczesne teorie na temat partnerstwa w związku są przydatne psu na budę i prowadzą  w rzeczywistości do ograniczenia chwil intymności w związku. Pomoc zaś przy prowadzeniu domu prowadzi do konieczności seksu z wdzięczności, zamiast ognistego i rozsadzającego od środka pożądania. I tak kobieta pochwalić się może lśniącymi naczyniami w kuchni, przygotowaną męską ręką sałatką ryżo i brakiem orgazmu. A czy to nie o ten orgazm świat się bije?

17 lutego 2013

Inflacja

14 lutego w wielu miastach na całym świecie, w tym w Polsce, kobiety tańczyły na ulicach w rytm piosenki "Break the chain". To akcja "Nazywam się miliard". Jest to protest przeciwko przemocy której ofiarami padają kobiety
W spocie reklamowym pojawiają się panie, które mówią, szepczą bądź wykrzykują - Nazywam się miliard.
Jestem całym sercem przeciwko przemocy wobec kobiet, ale także wobec mężczyzn, dzieci, zwierząt. Mam pokojową naturę. Nie chcę bo nie jest to moja intencją wyzłośliwiać się i kpić z akcji. Chcę tylko powiedzieć o swoim skojarzeniu.
Kiedy bowiem na ekranie pojawiały się te kobiece twarze, wykrzykujące z zaangażowaniem swoje nowe imię, przypomniał mi się spektakl w Teatrze Starym. Tam to w Dziadach Mickiewicza, w reżyserii Konrada Swiniarskiego, podczas Wielkiej Improwizacji, Konrad grany przez Jerzego Trelę z równie natchnioną twarzą wołał :
- Nazywam się Milion - bo za miliony Kocham i cierpię katusze.
- Inflacja - pomyślałem i za chwilę to samo powiedziałem półgłosem, wspominając Konrada.
- Też sobie o tym pomyślałam - powiedziała moja żona.
Co to znaczy małżeństwo ze stażem, dzielą nawet myśli na pół.
Dobrze zabrzmiało to ostatnie stwierdzenie, nie?
Chyba, że naszą inteligencję należy potraktować jako zwykłe odczytanie intencji polskich organizatorów akcji ?
Na świecie nazywa się ona "One billion rising"

15 lutego 2013

Trzy klucze

Z tym zamiarem nosiłem się już od dnia przeprowadzki, ale tak jakoś zeszło.
Wymienić zamki. To wydaje się oczywiste. W końcu za tym drzwiami znajduje się cały nasz dobytek. Mam dobre relacje z poprzednią właścicielką, dzwonimy do siebie nie tylko z okazji przychodzącej na jej stary adres korespondencji, ale też tak sobie, aby spytać jak postępuje remont jej świeżo nabytego mieszkania. Przyznam szczerze, że było mi bardzo trudno przebić się przez ten mur nieufności który ta pani wybudowała wokół siebie.
Jednak to się udało i jest w porządku.
- Po co to wszystko? - ktoś spyta - Był towar czyli dom, były pieniądze, była wymiana i do widzenia.
A ja jakoś tak nie umiem. W końcu ktoś zostawił w moim już ogrodz.ie kawałek swojego życia i jeżeli nie wyrazi zdecydowanej odmowy (co potrafię z tego samego powodu zrozumieć), to zawsze jest mile witany z odwiedzinami. Zapowiedziany lub nie. Tak samo mam z nowymi właścicielami naszego górskiego domu. Dzwonią, składają relacje z nowych inwestycji. Zapewniają jednocześnie, że poza drobiazgami nie dokonali przemeblowania, ponieważ nie warto zmieniać rzeczy doskonałych.
No cóż kupili mnie sobie tym komplementem. Zapowiadają wizytę u nas co przyjąłem z sympatią. Ja zaś nie specjalnie dążę do takiej wizyty w moim starym domu, bo pewnie by mi serce pękło.
No więc wymienić zamki. Nie jest jakiś brak zaufania, ale klucze krążyły, po dzieciach, zięciach , krewnych i znajomych królika.
Po zmianie będę miał poczucie tak zwanego starannego działania. Po co komu staranne działanie? Wierzcie mi, czasem się przydaje.
Drzwi antywłamaniowe z solidnym szyld zabezpieczający wkładki, wszystko to trzeba odkręcić, żeby dokonać pomiaru. Raz to zrobiłem tylko zmierzyłem po swojemu. I według mojej miary nie było w Polsce wkładki do takich drzwi. Kiedy jednak zdecydowałem się skorzystać z instrukcji w Internecie, wszystko stało się jasne a rozmiar typowy.
Zadzwoniłem do firmy wymieniającej zamki, ale podana cena powaliła mnie.
- Wkładki o których warto rozmawiać zaczynają się od kwoty 350 zł,- my proponujemy taką za 570 zł,- - recytowała nie znoszącym sprzeciwu głosem, jakaś z pewnością miła pani.
W tych okolicznościach przyrody, nie zdecydowałem się nawet na pytanie o wkładki tańsze.
Sam mozolnie zgłębiłem oznaczenia klasy wytrzymałości i odporności na rozwiercanie. Tutaj też bardzo pomocny okazał się Internet. Myślę, że dzięki temu rozpoznaniu zaoszczędziłem koło 50 % ceny nie licząc oczywiście kosztów montażu i dojazdu.
Kiedy położyłem na stole w kuchni trzy nowiutkie wkładki, teściowa spojrzała najpierw z zaciekawieniem na wkładki, a potem z niedowierzaniem na mnie
- Dasz sobie z tym radę ? - spytała jakby zapomniała już co widziała w swoim nie krótkim już życiu.
- Dla mnie to małe piwo przed śniadaniem - powiedziałem nieskromnie niczym dozorca Prokop ze znanego serialu Dom. Nie przypuszczałem nawet, że na zasadzie kompletności postaci dopadnie mnie również klątwa Prokopa, ale po kolei.
Ledwo doczekałem końca obiadu. Rozłożyłem warsztat i nie zważając na lekki mróz, przystąpiłem do wymiany. Gdzieś tam śruby nie chciały puścić, a gdzieś tam elementy wyglądały na zbyt dopasowane. Nic to, po około pół godziny wkładki w drzwiach i bramce wejściowej lśniły nowym złotem mosiądzu. Wszystko działało.
Aby ułatwić rozpoznanie kluczy w nocy, poprzez małe nacięcie z boku zaznaczyłem ten do zamka górnego.
Po tym wszystkim postanowiłem jeszcze sprawdzić czy rzeczywiście wszystkie klucze otwierają zamek.
Wyszedłem na zewnątrz, sadziłem klucz do otworu i przekręciłem. Po wykonaniu jednego obrotu zamek zastygł w swoim pół-zamknięciu. Ani w lewo ani w prawo. Ani zamknięte ani otwarte. Z tą tylko różnicą, że nie da się wejść, ani wyjść. Zależy z której strony drzwi aktualnie się znajdujesz. Żaden z kolejnych kluczy również nie pasował.
Ciśnienie które natychmiast mi wzrosło, pozwoliło nie odczuwać niskiej temperatury na zewnątrz.
Zapukałem w szybę i gestykulując, pokazałem teściowej, aby spróbowała otworzyć z drugiej strony.
Trwało to chwilę i już wiem, że teściowa nie nadaje się do tej zabawy z odgadywaniem hasła poprzez odczytywanie gestów czyli kalamburów. Po moim zresztą dłuższym machaniu, zdecydowała się udać do wiatrołapu, ale jej nerwowe kręcenie zdało się również psu na budę. Chciałem wejść do domu poprzez okno w mojej sypialni, co oznaczało, że po chwili wzburzenia nie wróciło mi jeszcze logiczne myślenie.
Za to logiką popisała się moja żona, wpuszczając mnie do środka poprzez drzwi tarasowe.
Zapomniałem o ich istnieniu.
- Dziesięć, dziewięć, osiem... - zacząłem odliczać w celu uspokojenia.
- Myśleć, myśleć - motywowałem się.
Pomysł telefonu do pogotowia zamkowego na razie odrzuciłem. Może z powodu tych komentarzy którymi fachowcy dołują amatorów.
- A któż to Panu tak skopał robotę ? Ja bym takiemu nawet noża do schabowego nie dał.
Udałem się do feralnych drzwi. Postukałem, popukałem i zacząłem powtarzać procedurę otwierania, klnąc przy ty niemiłosiernie. Wiem bowiem, że przekleństwa nie tylko uśmierzają ból, ale i ułatwiają odkręcenie zapieczonej śruby.
Po piętnastym chyba razie, gałka przekręciła się i uwolniła zamek. Wyjąłem najpierw wkładkę a później cały wkład zamka. Na sucho powtórzyłem kręcenie.
- Na mój rozum to ruchomy element wkładki był o pół milimetra za wysoki i za szeroki. Podniósł zbyt wysoko elementy wewnętrzne i zablokował się – podzieliłem się diagnozą ze resztą rodziny.
Mądrze zabrzmiało.
Przy pomocy szlifierki kątowej dopasowałem obrotowy języczek wkładki.
Zadziałało. Posmarowałem zamek omijając wkładkę. W nią nie wolno nic wlewać.
Skręciłem całość.
Kiedy wróciłem do pokoju, oświadczyłem, że nie będę już używał powiedzenia Prokopa. Jemu również wychodziło tak pół na pół.
Kiedy pomogłem żonie udać się na spoczynek, zegarek wskazywał już 21.45. Z popołudnia nie zostało już nic, nawet internet nie kusił. Gorący prysznic i widok nowego kompletu kluczy leżących spokojnie na biurku musiał mi wystarczyć na zakończenie dnia.
A kiedy zgasiłem światło pojawiła się myśl - a w jakim stanie jest wstępny filtr wody w domowej instalacji?
Siła powstrzymałem się przed sprawdzeniem tego natychmiast.
- Ty Antoni pieprznięty jesteś zdrowo – upomniałem się ostro.
Wsadziłem w uszy słuchawki, włączyłem radio, ale nie trafiłem na żaden radiowy teatr, albo chociaż na ciekawe gadanie o bzdurach.
Po całym dniu mam przesyt muzyki, ale to niestety najprostsze, puścić płytę i niech leci.
Na zasadzie wyjścia awaryjnego, w moim telefonie mam nagrane kilka starych słuchowisk.
Najlepszy do zasypiania jest Transatlantyk Gombrowicza.
Tak też było i tym razem

13 lutego 2013

Moje irytacje

Tekst przypadkowo wypadł dzisiaj. Z drugiej jednak strony to przecież dzisiaj, nie w środę popielcową posypujemy głowy popiołem, a w tej sprawie paru osobom zdecydowanie to by się przydało. 
Bracia Figo Fagot musieli odwołać swój koncert w Kolbuszowej. Powodem była treść łańcuszka krążącego na Facebooku. "(...) Apel księdza dotarł do kolbuszowskich władz, które migiem wywarły nacisk na dyrektorze Miejskiego Domu Kultury w Kolbuszowej. Ksiądz oskarżał zespół o szerzenie treści "zbereźnych, lubieżnych, wulgarnych i rasistowskich" – taką informację przeczytałem na Onecie.
Zgadzam się z księdzem, że zespół znany jest z propagowania treści zbereźnych, lubieżnych, wulgarnych i być może rasistowskich. Tego ostatniego nie mogę potwierdzić ponieważ znam ich twórczość tylko pobieżnie. Po wysłuchaniu dwóch kawałków w wykonaniu zespołu, z niesmakiem wyłączyłem youtuba.
Nie zgadzam się natomiast z odwołaniem koncertu i motywacją wcześniejszego księżego protestu, że „ koncert ten przypada na pierwszy piątek Wielkiego Postu, kiedy w kościele Wszystkich Świętych w Kolbuszowej będą odbywać się rekolekcje, a w kościołach sąsiednich Drogi Krzyżowe”
Przecież tak zorganizowany jest świat, że ktoś gdzieś modli się inny w tym czasie wzywa imienia boga swego nadaremno. Ktoś czyni dobro, a ktoś inny robi sobie dobrze we współpracy z prostytutką.
To się nazywa wolność wyboru albo alternatywa.
Mogę to sobie oceniać w kategoriach moralnych, ale nie mam prawa zabraniać takich zachowań innym.
W wolnym świecie człowiek może korzystać z wolnej woli, o której duchowni mówią, że jest darem od Boga.
Jest i alternatywa.
Przecież idąc do kościoła nie trzeba wykupić biletu wstępu, a wędrującą na mszy tacę omieść tylko zamglonym spojrzeniem. Aby się dostać na koncert trzeba zrobić dokładnie odwrotnie. Trzeba za wstęp zapłacić.
Wierzący nie ma chyba problemu z wyborem i jeżeli jest autentyczny w swojej wierze nie potrzebuje przymusu. A ponieważ ludzie są różni zgodnie z konstytucją żyjemy w państwie świeckim.
Gdzie jest jednak to świeckie państwo w którym ponoć żyjemy? Państwo w którym wójt chodzi na tak krótkim pasku księdza proboszcza. Miał być koncert a został odwołany na życzenie.
W chwilach trudnych Matka mówiła do mojego Ojca – Ty swoje rób, a końca patrz.
No właśnie, nie odmawiała mu prawa do własnych decyzji, przypominała tylko, że na samym końcu z tego życia przyjdzie się rozliczyć.
Myśl o konieczności rozliczenia się z życia pozwalała łatwiej znosić trudy tak zwanego bycia porządnym człowiekiem. Umożliwia też łagodniej patrzeć na poczynania innych. W imię miłości bliźniego oczywiście.
Czyżby taki ksiądz proboszcz z Podkarpacia nie miał babki obdarzonej mądrością życiową?
Jeżeli nie to bardzo mu współczuję.
Podpowiem jednak, że taka polityka kija nie sprawdza się zupełnie, a na koncert wspomnianych braci wybierze się następnym razem zdecydowanie większa liczba melomanów. Bo skoro ksiądz proboszcz tak zabrania, to może warto. Zakazane smakuje lepiej.
Wydaje mi się, czemu wyraz dawałem całkiem niedawno, że jesteśmy ostatnim pokoleniem którego boli to, że kościół ośmiesza się takimi działaniami. O zaangażowaniu w politykę już nawet nie wspominam. Podejrzewam, że dla następnego pokolenia ludzi wkraczających w dorosłe życie, tego problemu już nie ma. Nie ma również tematu kościoła, bez względu na to jakie oburzenie wywoła to stwierdzenie w oczach wspomnianego proboszcza. A w celu określenia powodu tego stanu rzeczy warto aby przy goleniu spojrzał sam sobie głęboko w źrenice.
Jestem za organizacją imprez w pierwsze czy ostatnie piątki miesiąca, handlem w niedzielę i dziwkami na poboczu drogi.
Pod warunkiem, że na koncertach nie popełnia się przestępstw a na przykład propagowanie rasizmu jest już takim przestępstwem. Jestem za pracą w niedzielę jeżeli jest ona właściwie wynagradzana, a dziwka w lesie stoi z wyłącznie własnego wyboru.
Teraz, mając do wyboru różne drogi można jak to się mówi - butami zagłosować i określić swoją sytuację duchową. Może już czas żeby niektórzy przestali żonglować określeniem - kraj z 96% wiernych.
Patrząc na parkingi przed marketem w niedzielę po sumie, a nawet w jej trakcie, uważam, że z tą cyfrą trzeba mocno dyskutować.
Chyba, że my w Polsce po swojemu, to religię uczyniliśmy sobie posłuszną

11 lutego 2013

Remis

Dzisiaj jeszcze słów kilka w temacie ukrywania rzeczy, żeby nie było że to są skłonności przypisane jednej płci.
Najprawdopodobniej w związku z przeprowadzką, zaginęło nam kilka potrzebnych dokumentów, oraz kilka rzeczy których braku jeszcze do końca sobie nie uświadamiam. Jakiś czas temu żona pytała o pudło z napisem „komoda – szuflady”.
- Już rozpakowane a zawartość jest w biurku i sąsiedniej szafce - odpowiedziałem dając do zrozumienia, że mam tu wszystko pod kontrolą.
-Ale to nie wszystkie rzeczy – stwierdziła żona – Brak mi dokumentów na okulary, przedłużonej gwarancji i ubezpieczenia.
- Wszystko co było rozłożyłem – odpowiedziałem ale już zacząłem żałować nadgorliwości działania. Nie kontynuowałem jednak tematu, bo wiadomo do czego prowadzą rozmowy gdy jest słowo przeciwko słowu.
Kiedyś z powodu jednego guzika do płaszcza, doprowadziliśmy taką rozmową nasze małżeństwo na skraj. Na szczęście był to tylko skraj absurdu.
Zostawiłem sprawy swojemu biegowi, co ma być to będzie.
W sobotę odwiedził mnie młodszy brat. To jego pierwsza wizyta w naszym nowym, wiejskim domu. Po kolacji rozgadaliśmy się bardzo, bo wiadomo, że wino rozwiązuje języki. Żona wypisana ze szpitala w połowie tygodnia i mocno obstawiona antybiotykami z wina nie korzystała. Towarzystwo dwóch rozgadanych facetów zaczęło ją nużyć, a więc wybrała się na wieczorny spoczynek. Pomogłem jej w codziennych wieczornych czynnościach i ucałowałem na dobranoc.
Sprawdziłem jeszcze czy założony podciśnieniowy opatrunek nie piszczy ostrzegawczo i zgasiłem światło. Wymęczona chorobą, która tylko popuściła zamiast całkowicie odpuścić, zasnęła dość szybko.
Z kolejną butelką serum prawdy wybraliśmy się do gościnnego pokoju na pięterko i tam dokończyliśmy naszej polaków i braci rozmowy.
Następnego dnia zerwałem się jak zwykle do życia i koło ósmej tradycyjne śniadanie niedzielne stało już na stole.
Wszedłem do pokoju żony z następująca informacją:
- Kochanie, od twojej mamusi otrzymałem w prezencie świątecznym krem przeciwko zmarszczkom i zmęczonej skórze. Użyłem rano i zobacz jaki jestem gładki i wypoczęty.
- Tylko oczy zdradzają Twoje nocne zajęcia – powiedziała żona – Tej ostatniej butelki wina mogliście sobie darować
- Ale to był „Cziornyj doktor” (Mołdawia) - świetny do finalnej rozmowy.
Wspomniany „doktor” nie pogorszył, ani nie polepszył niedzielnego poranka. Wprawa lub jak kto woli praktyka. Tak jak co dzień zrobiłem swoje, dodatkowo odśnieżyłem i rozpaliłem w kominku. Kiedy płomienie objęły w posiadanie bukowe polana, zrobiło się przyjemnie i ciepło
Ten wydostający się przy okazji dokładania do pieca dym pobudzał wyobraźnię i od samego zapachu robiło się cieplej.
W kuchni rozpoczęła się subtelna gra zapachów. Oprócz palonego buka. dom zapachniał pieczonym chlebem, bo apatyty sobotnie przeszły nasze oczekiwania. W sumie zrobiło się tak, jakby gdzieś w domu był piec chlebowy. Taki stary, wiejski na węgiel drzewny, a wszystko przez plątaninę zapachów chleba i dymu.
Za oknem śnieg a duże kryształowe sople zwisały z rynien. Gdzieś zawiało, gdzieś zmroziło, ale w tej atmosferze wewnątrz domu, zupełnie nam to nie przeszkadzało.
Jakby dla podkreślenia nastroju, zaraz po śniadaniu wprosili się na obiad Syn z żoną. Dom dla dzieci zawsze jest otwarty i gościnny. Dokładając do tego teściową, po którą pojechał Młodszy, z niedzielnym obiadem zmagało się siedem osób.
Daliśmy radę. A ja z mroku zapomnienia wyciągnąłem przepis na zupę szczawiową. Wyszła taka jak u mamy. Koniecznie z jajkiem bo jak czytałem jajko niewluje szkodliwe szczawiany ze szczawiowych liści.
Duży rodzinny stół posadowiony pomiędzy kuchnia a salonem, w cieple kominka strzelającego iskrami z płonących polan, sprzyja rodzinnym rozmowom. Zwłaszcza przy kawie i niedzielnym cieście.
I jak to w rodzinie, raz komplement raz prztyczek.
- W moim pokoju - zaczęła teściowa, mając na myśli jeden z pokoi na piętrze.
- Jaki Twój babciu? - spytał się Młodszy
- No jak to? - odpowiedziała babcia, zapomniawszy, że czas jakiś temu zrezygnowała z propozycji wspólnego zamieszkania w jednym domu.
- Mamusiu - zacząłem jak zwykle taktownie - rzadko zgadzam się z moim synem, ale teraz muszę to zrobić. Ten na górze to jest pokój gościnny.
- Mamusia żony spojrzała na mnie wzrokiem spokojnym, ponieważ trzy dekady wspólnych rozmów uodporniły ją. Teraz byle co jej nie ruszy. Wprawa i doświadczenie.
Mój Młodszy Syn już od środy Pan Inżynier. Jakże to miła informacja dla rodziców i jakże chętnie powtarzana. Do tego z końcową oceną z egzaminu 5,0.
No proszę. A tego to się już po własnym dziecku nie spodziewałem.
Jestem dumny jak paw. Rozwinąłem kolorowy ogon nie zważając na mróz za oknem.
A teraz wrócę do początku i sedna sprawy.
Brat spytał mnie o folię do zabezpieczenia ekranu telefonu. Kiedyś już raz robiłem mu małe nalepianie.
- Jest w pudełku z napisem „komoda - szuflady” - powiedziała żona - jak i moje dokumenty do okularów. Wsadziłam je do koperty w której przychodzą reklamówki fundacji J.
Fundacja J. przysłała kiedyś jakieś małe, kolorowe kartki pocztowe z dołączoną prośbą o wsparcie. Żona zrobiła przelew, ale to tylko skomplikowało sprawę. Od tej pory cyklicznie przychodzą naklejki a to z imieniem żony, a to małe karteczki do prezentów itp. Żona dzwoniła do nich i powiedziała, że dała ile mogła, bo sama wymaga wsparcia przy tych obecnych kosztach leczenia. Nie zmieniło to podejścia fundacji. Koperty przychodzą regularnie. Regularnie też korespondencja ląduje w koszu.
- No to jesteśmy w domu – powiedziałem. W trakcie wykładania dokumentów z pudła, zauważyłem kopertę z fundacji J. Zakładając, że koperta zaplątała się przy pakowaniu, wrzuciłem ją do kominka - A napisałaś coś na tej kopercie - spytałem ?
- A co miałam pisać – spytała zdziwiona żona.
- Można było skreślić adres i na przykład skrobnąć pisakiem „okulary – dokumenty”
- Nie?. To nie dziw się, że ktoś wyrzuci akt notarialny, jak wsadzisz go w gazetkę reklamową Carrefoura.
W sumie dokumenty nie są tak ważne i do chyba do odtworzenia. Daj bóg żeby się nie przydały. W sumie można powiedzieć mamy z żoną remis 1:1.
Ale nie o to chodzi.
Głupio mi trochę, że zadziałał u mnie automat. Przecież zwykle podchodzę do tematu dokładnie jak to mówią od podszewki.
- A i myśmy się dzisiaj raczej wprosili na ten obiad – przywołało mnie do rodzinnej rozmowy kokieteryjne zdanie wypowiedziane przez Starszego Syna.
- Żeby Ci nie było przykro, to z Tobą też się zgodzę mój Synu – powiedziałem szybko i pewnie wbrew oczekiwaniom. Ale przecież i mój syn zna mnie od ponad trzydziestu lat.



08 lutego 2013

Rzeczy mało ważne

- Czy  ktoś przypadkiem nie widział  maskownicy do skrzynki z bezpiecznikami? – spytałem nerwowo, kiedy okazało się, że od dłuższego czasu szukam jej bez najmniejszych efektów.
Zostałem zasypany gradem pytań w stylu:  jakiej zaślepki? Gdzie? Co? Kiedy?
Odpowiadanie na nie tylko podnosiło mi ciśnienie. Jest to stara metoda odwrócenia ról. Zrzuca się obowiązek odpowiedzi na pytanie, zadając pięć innych, związanych tylko pozornie z głównym nurtem.
Tylko teściowa pozostała jak zwykle w formie, używając utartej formułki  - Ja niczego nie dotykałam.
Poczułem bezsens tej sytuacji i powróciłem do przeszukiwania mieszkania. Niestety nigdzie obecności wspomnianej zaślepki bądź jak mówią inni blendy nie stwierdziłem.
Kiedy kupowałem dom skrzynka z bezpiecznikami stała otworem,  gotowa do ingerencji elektryka. W środku znajdowały się trzy rzędy pstryczków do których podłączono plątaninę kabli.
- Trzeba coś z tym zrobić bo tu jest bałagan – ocenił syn
 - Po założeniu tej zaślepki która leży w rogu wszystko będzie wyglądało pięknie – powiedziałem – symulując ułożenie blendy.
Tknięty przeczuciem, aby nic złego nie spotkało plastikowego elementu  schowałem go w spiżarni.
Tutaj ślad  zaślepki się urywa – jak zwykł mówić Bogusław Wołoszański.
Po zainstalowaniu napędu bramowego chciałem zabezpieczyć skrzynkę, ale niestety to mi się nie udało.
- Nie chcę Pana martwić – powiedział  elektryk, ale samej blendy Pan nie kupi. Trzeba będzie nabyć cała skrzynkę i wykorzystać jeden element.  Postaram się załatwić ją trochę taniej.
Zrobiłem zdjęcie, zwymiarowałem  pudło i wysłałem do niego zdjęcia MMS-em.
Po tygodniu Pan Bogdan  przywiózł skrzynkę.
- Półtorej stówy – powiedział od progu, abym odniósł przekonanie, że uzyskał gdzieś bardzo dobry rabat.
- Wie Pan ja też mam podobne podejście do bezpieczeństwa i estetyki. Z pewnością dołożyłbym
tę kasę do skrzynki.
Jak to u mnie, nie mogłem doczekać końca dnia aby zabrać się do roboty. Rozkręciłem skrzynkę, wyciągnąłem potrzebny element i pobiegłem do wiatrołapu.
- Dupa – powiedziałem do siebie głośno, kiedy okazało się że zaślepka jest za długa o około 5 cm dodatkowo posiada inny sposób mocowania.
- Zmienili system,. Widocznie ma Pan stary model – stwierdził meches.
- z 2009 roku i już stary? - Spytałem naiwnie
- No właśnie. Teraz wszystko się szybko zmienia.
Zabrał skrzynkę i oddał  kasę, pozostawiając mnie w stanie desperacji. Szare komórki pracowały na podwyższonych obrotach tak, że ze dwa razy wyszedłem na zewnątrz aby schłodzić rdzeń swojego procesora.
Po powrocie do domu zrobiłem szablon zaślepki z tektury, misternie lokując otwory na bezpieczniki. Nożyczkami docinałem po kilka milimetrów. A kiedy wszystko było gotowe, odwzorowałem szablon na kawałek białego poliwęglanu który znalazłem w firmie.
Pozostawił go tak jakiś pracownik agencji reklamowej. Złośliwie mogę stwierdzić, że ponieważ w naszej firmie nie ma kobiet,  nie padł on ofiarą odzyskiwania wolnego miejsca. Spokojnie leżał w rogu magazynu, czekając na swoją kolej. No i doczekał się.
Bardzo dumny z siebie, zaprosiłem rodzinę do obejrzenia  nowej, estetycznej i co ważne bezpiecznej skrzynki z bezpiecznikami.
- To teraz mogę się przyznać, że to ja wyrzuciłam ten kawałek plastiku – powiedziała żona  – Wydawał mi się taki nieważny.
- Co za poczucie odpowiedzialności  i prawdomówność po czasie – oceniłem – Gdybyś powiedziała mi to wcześniej, oszczędziłabyś mi  robotę z trzykrotnym przekopywaniem domu.
Swoja drogą zauważ,  że ja nigdy nie wyrzuciłem Ci foremek do mufinek, otwieracza do słoików czy tych śmiesznych obrączek na serwetki, chociaż te ostatnie nigdy nie były używane. Są Twoje  a więc muszą być ważne.
- Wszystko dobre co się dobrze kończy – włączyła się  teściowa, zadowolona, że to nie ona tym razem: złamała, ukręciła czy wyrwała element. Tym razem całkowicie - no guilty.
Ponieważ nie mam natury pamiętliwej, nie wspomniałem zagubionych w dziwnych okolicznościach kompletu śrubek i nakrętek do naprawianego urządzenia, rureczek termokurczliwych do zabezpieczana przewodów elektrycznych, czy paru innych nieistotnych dupereli
Odpuściłem sobie wypominanie, bo i żona mogła w odpowiedzi na moje pytanie wzruszyć tylko ramionami i olać temat. Tak jednak się nie stało i kolejna tajemnica wiejskiego domu została wyjaśniona.
- Kochanie nie widziałaś takiego plastikowego kluczyka do skrzynki gazowej? - Spytałem z nadzieją w głosie jeszcze tego samego wieczora.
- Ja niczego nie dotykałam – dobiegła mnie z kuchni profilaktyczna odpowiedź niepytanej jeszcze teściowej.
Zaraz też przypomniałem sobie, że tkwi w zamku skrzynki od wczoraj, kiedy to odczytywałem stan zużycia gazu za ostatni miesiąc.
Nic to, przecież kto pyta nie błądzi.




 
       

06 lutego 2013

Łowcy okazji

 Zapanował szał zakupów grupowych. Na samym początku to firmy tworzyły konsorcja zakupowe, aby poprzez zamówioną ilość uzyskać rozsądny upust cenowy. Były negocjacje, opijanie powyższych i w końcu były zakupy
Wszystko powinno być jednak wcześniej opisane i podpisane. Na piśmie po to, aby kontrahent nie wycofał się z umowy gentlemańskiej. Boleśnie dowiedział się tego mój były prezes, który zapewnienia swojego przyjaciela, innego prezesa wziął za dobrą monetę i na Budmie zamówił 20.000 uszczelek, po 10.000 dla każdej z firm. Szanowny przyjaciel, gdy tylko minął mu targowy kac, wziął z całej dostawy 10 sztuk, słownie dziesięć, wypinając się na całe pozostałe 9.990 świeżych, wyprodukowanych w nowej technologi z równie nowoczesnego tworzywa.
Co zadziwiające, po tym numerze pozostali nadal przyjaciółmi. W końcu prezes nie płacił z własnej kieszeni. Jak to mówią wart Pac pałaca, a pałac Paca.
Życie nie znosi pustki, dlatego metodę grupowych zakupów przeniesiono na standardowego szperacza w stronach WWW.
Na samym początku analizowałem produkty i ich cenę. Parę razy podkręciłem się nawet nieco. Nie bardzo potrzebowałem tego produktu, ale cena była taka kusząca.
Potem przyzwyczaiłem się jak do wszystkiego i oferty grupowych zakupów traktuję już jak spam.
Czasem tylko, bo przy sezonowości mojej branży, zimą jest lżej, lewym okiem oglądam nagłówki ofert.
Zauważyłem, że aby towar znalazł swojego nabywcę musi nazywać się odpowiednio i wyjątkowo. Właśnie to przekonanie o wyjątkowości towaru bądź usługi, powoduje potrzebę jego posiadania.
Masz wyjątkowy długopis zgoła babą jesteś więc kimś wyjątkowym.
Barwne opisy zastąpiły proste czynności takie jak mycie, spanie czy chlanie.
Nie ma już zwykłego wyciskania pryszczy i oczyszczania porów, jest za to
 




Manualne oczywiście, bo aż nie chcę myśleć jak taka czynność wygląda przy oczyszczaniu mechanicznym. I jak później wygląda po tym twarz delikwenta.
Pamiętam, że w czasach mojej młodości opowiadało się, że naukowcy radzieccy opracowali maszynę do golenia mężczyzn.Ustawiono ją w Moskwie na Placu Czerwonym
Wkładało się głowę do otworu, a tam brzytwa na wysięgniku robiła swoje.
- Ale przecież każdy z nas ma inna twarz – mówili sceptycy.
- Tak, ale tylko do pierwszego golenia -  odpowiadali radzieccy naukowcy.
Wracając do grupowych zakupów i nazewnictwa. Zamiast wcierania w dupę kremu na cellulit mamy – rozkoszny rytuał pielęgnacyjny.





 Pomijam oczywiście bezsens stosowania owych antycelullitowych kremów.
Kiedyś jedno pudełko kremu Nivea zabezpieczało wszystkie potrzeby rodziny, od tych codziennych do tych najbardziej skrywanych przed światem.
Teraz do wszystkiego jest osobny krem, żel, lub przynajmniej lubrykant.
To ostatnie to chyba to samo co żel. 
A wszystko oczywiście może być prezentem z okazji zbliżających się Walentynek, choćby jak było bezsensowne.
Przykładem bezsensu i przerostu formy nad treścią jest róża w aluminiowej puszcze. W takiej jak cola, tonik, czy energetyk.
I tylko jak piszą sprzedawcy - Podlewaj i patrz jak róża kwitnie wraz z Waszą miłością.


 

A wszystko do 75 procent taniej, ze względu na grupowe podejście do zakupów.
Prawdziwa oszczędność będzie zaś wtedy, gdy za radą Agaty Kuleszy występującej w reklamie jakiegoś banku, zaoszczędzone w ten sposób pieniądze wpłacimy na konto
Pamiętajcie o tym moi łowcy okazji. 

04 lutego 2013

Nie praktykuję noworocznych postanowień

Dzisiaj od samego rana radio wypomina nam postanowienia noworoczne.
- Sprawdź co z nich zostało - kpi prowadzący.
A skąd on tak dobrze poinformowany, że nic nie zostało?
Czyżby nie dręczył go ten sam problem?
Kiedy w noworoczny poranek budzimy się z ciężką głową, mówimy do siebie, albo co gorsza do żony
- Więcej już nie tknę alkoholu.
Żona która to słyszy jest świadkiem, a potem kpi z naszej słabej silnej woli.
Postanowienia złożone pod presją samopoczucia są guzik warte, ponieważ trudne do realizacji.
Postanowienie ma swoją wartość jeżeli wykazując pewną staranność, możemy uczynić mu zadość, nie trzeba do tego otwierać sobie żył.
Ja rozumiem, że można powiedzieć
- Więcej już nie tknę ciepłego alkoholu.
albo
- Więcej już nie tknę alkoholu na czczo.
Wiemy już czego należy się wystrzegać. Bo bezwzględną abstynencję lepiej ująć w ramy czasowe.
- Przed miesiąc nie tknę alkoholu.
Albo przez pół miesiąca. Na początek może tylko przez tydzień.
A nuż nam się spodoba i rozpoczniemy nowe ciekawe i intrygujące życie. Piszę - nowe - bo z takim przyzwyczajeniem trzeba zmienić znajomych, środowisko, pewnie pracę. Czasem i mieszkanie.
Czy stać nas na te wszystkie poświęcenia, po tym gdy nieopatrznie wypowiadamy sakramentalne - więcej nie....
Po zeszłorocznej imprezie, pierwszej od wielu lat, której koniec zniknął mi gdzieś w mrokach niepamięci, podjąłem takie zobowiązanie
- Będę starał się unikać ciężkich alkoholi, w nadmiernych ilościach.
I co ? I wypełniłem to zobowiązanie. Starałem się unikać, w większości z pozytywnym skutkiem. Nawet znajomi przyjęli do wiadomości fakt, że trącam ich zmrożoną banieczkę swoim czerwonym winem utrzymanym w temperaturze około osiemnastu stopni.
Ja się czuję z tym dobrze, a znajomi nie mają uczucia, że siedzą przy stole z jakimś cholernym ortodoksem.
Nie mówię „nigdy” bo wiadomo, że może mi odpalić. Wszak życie zaczyna się po pięćdziesiątce, a jeszcze lepiej po dwóch. Na razie nie jest mi z tym źle.
Nie muszę rzucać palenia, bo nie palę już od ponad ćwierćwiecza. Oczywiście nie rzucałem po sylwestrowym balu tylko tak jakoś w czerwcu.
Cholera, po tym czasie gdyby była możliwość wypalenia jednego do południowej kawy, to pewnie bym się skusił.
Póki co poleruję fajki, które zostały mi po poprzednich eksperymentach z młodości. Paliłem je puszczając kłęby dymu niczym parowóz pod Rabką, tak ze trzydzieści lat temu. Oczywiście ostatnio teściowa ścierając kurze, wywaliła mi pojemnik i w jednej rozbił się cybuch. Korzeń wrzośca jest delikatny. Jakbym miał do czynienia z dziećmi. Wiecie jaka jest oficjalna wersja – samo się.
No cóż z pomocą wiążą się koszty. Zdarza się, że te wartości się równoważą, albo co gorsza...
Zamknijmy stwierdzeniem, że nie palę.
Od czasu gdy w zeszłym roku zrobiłem zamach na swoje BMI, moja waga trwa, mieszcząc się w przedziale jednego kilograma w tę lub w tamtą stronę. W zasadzie to się koryguje naturalnie.


Powyżej zamieściłem wydruk swojego BMI, oczywiście bez podawania podstawowych danych. Zwłaszcza haniebny wzrost pozostawiłem do swojej wiadomości.
To odchudzanie zacząłem jakoś po Trzech Królach, ale nie było to noworoczne postanowienie.  W niedzielę, wieczorem poczułem, że przyszła ta chwila, że mogę od jutra.
Tak w ogóle to pilnie słucham wszystkich sygnałów od mojego organizmu i nie zagłuszam ich z byle powodu tabletkami Goździkowej.
Teraz żona namawia mnie do jedzenia, a mnie się spodobało. Szczególnie gdy pod skóra pojawiły się jakieś szczątki mięśni. A może by tak coś podźwigać?
Przy śnieżniej zimie i regularnym ręcznym odśnieżaniu, bicepsy powinny wyjść ze stanu depresji.
Oj chyba już skończę. Jak tak pójdę dalej, to nagle okaże się, że można mnie postawić w Sevres jako wzór.
Czego? Wszystkiego
Bo przecież
Zdolny jestem niesłychanie,
Takie sobie mam ubranie,
Moja gęba tryska zdrowiem,
Jak coś powiem, to już powiem,
Jak odpowiem, to roztropnie
No właśnie. Dziękuję Panu Panie Brzechwa... za opamiętanie