28 października 2015

Wypijmy, powód zawsze się znajdzie

Jak donoszą media... Nie nie będzie o wyborach i polityce a przynajmniej nie wprost. W końcu motto bloga zobowiązuje.
 A więc jeszcze raz. Jak donoszą media na pewnej drodze w obwodzie saratowskim, kilka dni temu przewrócił się TIR. Historia jakich wiele w codziennych newsach. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że wiózł ładunek w postaci 20 tys. butelek wódki.
Dwadzieścia tysięcy flaszek. Czy to działa na Wasza wyobraźnię?
Na moją działa, ja zresztą nie ogarniam już dużo mniejszych ilości a moja teściowa to już w ogóle. Kiedy w lecie tego roku odwiedził mnie szwagier, udał się na wstępie do wiejskiego sklepiku. Gdzie zapytał sprzedawcę o zimne piwo. Po staropolsku, nie wypada bowiem odwiedzać z pustymi rękami.
- Mam - odpowiedział grzecznie sprzedawca.
- To proszę mi przygotować dwadzieścia butelek
Pech chciał, że w drodze do mojego domu towarzyszyła mu moja teściowa co nie jest tak całkiem niezrozumiałe, ponieważ w myśl genealogii moja teściowa jest dla mojego szwagra matką.
- Synu! - zakrzyknęła teściowa - Na boga, a komu ty kupujesz taką ilość piwa ?
- Ma mamusia rację – powiedział szwagier uprzejmie choć złość spłynęła mu czerwonym  kolorem na lico – nie pomyślałem, że dawno szwagra nie widziałem.
- Niech Pan mi przygotuje dwadzieścia pięć butelek  - powiedział, zwracając się do sprzedawcy.
Trzeba przyznać, że się szwagier w tej Irlandii wyrobił nieco i muszę trochę bardziej się postarać bardziej nim zacznę  z niego żartować. Niektórzy nazywają to szyderstwem, ale od dawna już nie przejmuję się zdaniem jego żony. Szwagier od dawna już odwiedza mnie samotnie, nie licząc oczywiście towarzystwa matki czyli jak już wspomniałem,  przy okazji  mojej teściowej.
Zadra w szwagrze utkwiła jednak głęboko, bo jeszcze tego samego wieczoru ze trzy razy wypomniał matce, że traktuje prawie sześćdziesięcioletniego syna jak szczeniaka i określa jego potrzeby.
Wracając zaś do prowincji ale tej rosyjskiej.
Słysząc o wypadku drogowym, mieszkańcy od razu ruszyli, by zabezpieczyć towar…
Od tamtej pory  świętowaniu nie ma końca.
Że nie ma powodu bo TIR się przewrócił?
Ależ oczywiście że jest 
Kierowca zbiegł z miejsca zdarzenia, czyli wychodzi na to, że jest zdrowy i cały. Być może tylko martwi się o to, że wyjdzie na jaw fakt iż z okrągłych dwudziestu tysięcy uszczknął co nieco.
Nie jest jednak wiadomość pewna, a jedynie nieuzasadnione domysły.
Pewnie jest tylko, że okoliczni mieszkańcy zachowali się z obywatelską troską, Kiedy dowiedzieli się o wypadku, ruszyli z pomocą. W rozmowach z dziennikarzami tłumaczyli, że chcą pomóc poszkodowanym. Tyle, że nie mieli komu pomagać, więc zabrali się za “zabezpieczanie” ładunku.
Jak wyglądało to zabezpieczanie widziałem na filmie.
Zabezpieczanie to bowiem słowo klucz. Od wielu lat mówiło się, że 17 września  1939 roku wojska radzieckie zabezpieczyły tereny  zachodniej Białorusi i Ukrainy przed agresją hitlerowską.
Dopiero wiele lat po wojnie zmieniono terminologię  
Zabezpieczenie zabezpieczeniem ale i u nas po ostatniej niedzieli przydałby się taki TIR albo nawet  parę TIR-ów. Nie trzeba ich też od razu przewracać. Wystarczy zaparkować w z góry ustalonym miejscu i już.
Jedni mają  od poniedziałku powód do  totalnej i nieskrępowanej radości, inni chcieliby zapić smutek i gorycz porażki. Jeszcze inni, dręczeni niepewnością jutra strzeliliby parę luf na odwagę  zanim zanurzą się w nową rzeczywistość.
Jak widać powód do picia zawsze się znajdzie.
Przeżywać życie na trzeźwo?  Jak? Już starożytni Rosjanie powiadali że „biez wodki nie rozbieriosz”  Wszystkim którzy nie mieli rosyjskiego w szkole wyjaśniam, że tu nie idzie o zwykłe rozbieranie po gorzale.
A  z mediów przebija  smutna opinia, że dalej człowiek będzie człowiekowi wilkiem.
Różne opcje, za przeproszeniem polityczne będą żyć jak pies z kotem
Odpieprzmy się od biednych zwierzaków, bo i wilk i świnia zachowują się zgodnie z naturą i nie są dla siebie wredne. 
A jak zachowuje się pies z kotem pokazuje poniższe zdjęcie, zrobione w moim domu i na dodatek  własnymi rękami



Można? Można.
Weganie, wegetarianie, mięsożercy i wszyscy inni którzy twierdzą, że też żyją w zgodzie z naturą.
Może warto się czegoś od Niej nauczyć zanim połkniemy ją całą, lub przerobimy na swój obraz i podobieństwo ?
 
 

23 października 2015

T K J*

Divide et impera czyli „dziel i rządź” – stara i praktyczna rzymska  zasada rządzenia nie sprawdzi się tutaj jako zgrabne rozpoczęcie posta.
Co innego divide et require (Dziel i żądaj) – to nowa, wymyślona przez mnie zasada. Sprawdziłem w Google, nie ma nic takiego a wiadomo, że czego nie ma w Google to nie istnieje.
Kto? Co? i dlaczego?
Zaraz i po kolei.
Errata nominowała mnie do nagrody Liebstera razem z dwudziestoma innymi blogerami.
Dziękuję.
A że w życiu nie ma nic za darmo, przedstawiła listę pięciu pytań na które jako laureaci powinniśmy odpowiedzieć.
Nie są to łatwe pytania, nie są to pytania z kategorii pierwsze lepsze. Oto one
1. Jak sadzisz, czy w resocjalizacji więźniów lepiej sprawdza się podejście restrykcyjne, czy też "liberalne"?
2. Jaką rolę w Twoim życiu pełni muzyka. Bardziej jest inspiracją, czy też wyciszeniem?
3. Czy ujmowanie życia w kategoriach estetyki jest "po linii" Bożej, czy szatańskiej raczej?
4. Gdybyś miał w swojej gestii kilkanaście milionów na cele społeczne, jak być je rozdysponował. Wiadomo, że wszystkim pomóc nie sposób. Czy w tej sytuacji rozdawałbyś przysłowiowe ryby, czy też raczej zainwestowałbyś w wędki.
5. Czy zgadzasz się z powiedzeniem "wszystkie dzieci nasze są"? Jak widzisz to w praktyce, miedzy innymi również w kategoriach legislacyjnych.
Nie mam zwyczaju odpowiadać na rząd pytań czyli swego rodzaju ankietę bo uważam, że mówi za mnie mój blog poszczególnymi postami. Kto więc chce się cokolwiek o mnie dowiedzieć zrobi to bez trudu czytając kolejne wpisy. Dla innych, jestem jaki jestem.
Problem tkwi w tym, że pytania Erraty są inne.
Jeżeli Errata podeszła tak osobiście do problemu, nie mogę skwitować tego zwykłymi odpowiedziami. To byłoby jak zwykły proszek czy zwykły płyn do mycia naczyń.
Z drugiej jednak strony pasuje abym pozostał wierny swoim zasadom nieodpowiadania na ankiety.
Poniżej próba zmierzenia się z problemem i mam skromną nadzieję, że wilk pozostanie syty i owca cała. Ostrzegam, że tekst zawiera kilka wyrazów uznanych powszechnie za wulgarne. W tej scenografii nie dało się jednak inaczej.


         Za solidnymi, stalowymi drzwiami dało się słyszeć charakterystyczne chrobotanie. To znak, że strażnik odsłonił wizjer.
- Będzie monitorował - pomyślał Przetakiewicz wypinając się (jak to sam określał) dupą do małego szklanego wziernika – Tu Cię mam.
Po chwili w uszy wwiercił się ten sam chrobot tylko jakby w druga stronę a zaraz po nim, charakterystyczny dźwięk klucza przekręcanego w zamku.
- Kuźwa, znowu odwiedziny – powiedział do siebie Mariusz Stanek osadzony w celi numer 31.
Trzydzieści jeden to jakby odwrócenie trzynastki co nie przekładało się na szczęście mieszkańców. Każdy z nich uważał się przecież za wyjątkowego pechowca.
Stanek bluzgał pod nosem bo przerwano mu właśnie teraz gdy słuchając „Nokturnu B-mol Op 9 Nº 1” Fryderyka Chopina tak się wyciszył.
Wstał z łóżka, wyciągnął słuchawki z uszu i poprawił kraciasty koc. Wszystko zgodnie z regulaminem.
Do ciasnej a nawet obrzydliwie klaustrofobicznej celi wszedł sam Komendant.
- Co to za historie? Coś Wam się znowu nie podoba? Jedzenie nie smaczne? Program w telewizji nudny? Inni może tak ale ja się z Wami pierdolił nie będę. Zapowiadam Wam, jak jeszcze raz usłyszę narzekania to Wam puszczę na głośnik transmisję z Koncertu Chopinowskiego na żywo i na głośno.
- No to mamy wyjebane - szepnął współwięzień z lewej strony.
- Panie Komendancie mnie i bez tego Chopina to kiszki marsza grają. Żarcie naprawdę nie nadaje się do jedzenia – Malicki zdobył się na odwagę.
- Nie jest źle dopóki nie jest to jeszcze marsz żałobny – Komendant zażartował używając terminologii muzycznej, co mogło świadczyć o tym, że przyszedł sobie tak po ludzku pogadać.
- Widzisz Malicki, budżet jest biedny i nawet gdy do rozdysponowania jest paręnaście milionów złotych to was, kryminalistów rozpatruje się w ostatniej kolejności. Bo jesteście jak wrzód na dupie zdrowego polskiego społeczeństwa. Jak się tego nie wyleczy to się po prostu wysuszy i wykruszy. No tak, a kto powinien być pierwszy do podziału kasy Malicki?
- Dzieci? Panie Komendancie
- Tak jest. A dlaczego dzieci?
- No bo wszystkie dzieci są nasze. To akurat łatwe.
- Tak jest Malicki. Wszystkie dzieci są nasze, nawet te na które ty nie płacisz alimentów od pięciu lat. One też są jakby nasze. Z tym się akurat nie do końca zgadzam bo dla siebie zostawiłeś tylko ten najprzyjemniejszy moment z historii ich posiadania czyli sianie.
- Gdzie tam Panie Komendancie. Nie pamiętam nawet tej przyjemności, bo byłem za przeproszeniem najebany. Myślałem, że nic z tego nie będzie po gorzale bo zwykle nic nie było.
- No widzisz Malicki, trzeba myśleć co się robi, nawet po wódce a zwłaszcza po niej. Poza tym ważna rolę pełnia przysłowia które czym są Stanek ?
- Są mądrością narodu Panie Komendancie.
- Dobrze Stanek. Otóż jedno z tych przysłów brzmi – Jak Pan Bóg dopuści to z kija wypuści.
- No i wypuścił, cztery razy pod rząd – dodał Przetakiewicz który do tej pory nie odzywał się wcale.
Komendant spojrzał spod daszka służbowej oficerskiej czapki wprost w oczy Przetakiewicza. Spojrzenie zimne i ostre które zdawało się mówić – Nie będziesz mi ciulu kradł mojego show.
Waldek bo imię to nosił Przetakiewicz w lot przyjął sugestię. Natychmiast też zaprezentował postawę zasadniczą w popularnym żargonie zwaną „ ruki pa szwam „
- Jak ja bym tylko miał pracę z dobrym wynagrodzeniem to pewnie i alimenty mógłbym płacić. Musowo by co zostało.
- A Ty myślisz Malicki, że Państwo jest od tego, żeby Wam wciskać wędkę w ręce? Sami ruszcie dupę do lasy by wyciąć leszczynę na wędzisko.
- A żyłka, spławik,ciężarki? I to niby co? Ja z łowienia mam na te alimenty odłożyć? - wyrzucił z siebie mnóstwo wątpliwości rozkojarzony tym wywodem Malicki.
- To taka jakby metafora. A wiesz ty chociaż Malicki co to jest metafora ?
- ???
- Stanek powiedz mu co to metafora.
- Metafora albo inaczej przenośnia to taki językowy środek stylistyczny, w którym obce znaczeniowo wyrazy są ze sobą składniowo zestawione, tworząc związek frazeologiczny o innym znaczeniu niż dosłowny sens wyrazów, np. "od ust sobie odejmę", "podzielę się z wami wiadomością" lub "złote serce".
- No właśnie. „Złote serce”, jak to brzmi. Podajcie Malicki przykład takiej metafory, żeby nie było, że Zakład Karny nie wychowuje i nie edukuje.
- A „życie przejebane” może być? - spytał Malicki uśmiechając się przy tam szeroko co świadczyło o tym, że jak to się mówi „skumał bazę”.
- Ech to twoje życie Malicki. Jeden wielki burdel, a ja widzisz esteta jestem. Boży świat widzi mi się taki prosty poukładany i tylko diabeł próbuje w nim robić bałagan.
- Ja bym tam diabła to tego nie mieszał Panie Komendancie. U nas w domu to zawsze się mówiło „kurewski bałagan”. A swoja drogą to też chyba metafora?
- Kurewski bałagan to macie w celi. Daję wam kwadrans na sprzątanie, inaczej zamiast obiecanego Festiwalu Disco Polo puszczę koncert Chopinowski.
- Tak? To ja pierdolę, nie sprzątam – wycedził cicho, przez zęby Stanek i zaraz po wyjściu Komendanta, jakby na potwierdzenie tych słów, włączył sobie Etiudę Rewolucyjną - Niech leci.
- Kocham świat – powiedział do siebie Komendant, wierząc, że liberalne podejście do więźniów bardziej sprawdza się w późniejszym ich wolnym już życiu niż najprzemyślniejsze nawet restrykcje.
Wszedł do więziennej świetlicy, włączył telewizor. Na Kulturze TV leciał właśnie koncert fortepianowy. Jak wynikało z podpisu, Rafał Blechacz grał Poloneza As-dur op. 53.
- Na którym kanale leci ten festiwal disco?
- Na czwartym ale to tylko w soboty – odpowiedział mu pracownik działu zaopatrzenia który pojawił się dosłownie znikąd
- A to Polska właśnie – pomyślał Komendant. Telefon Komórkowy pokazywał wtorek dwudziestego października. Do soboty jeszcze kupa czasu.

* T K J

Parafraza skrótu znanego szczególnie w polityce zwrotu Teraz K....a  My. Swoją droga, warto o tym pamiętać w najbliższą wyborczą niedzielę
Skrót TKJ dotyczy liczby pojedynczej.






21 października 2015

Takie sobie przypadki

Przypadek – kategoria gramatyczna, przez którą odmieniają się rzeczowniki, przymiotniki, liczebniki, zaimki, imiesłowy. Tak zaczyna Wikipedia. Nie pamiętam jak kończy ale wiadomo ile problemów powodowało w wieku szkolnym samo zapamiętanie nazw przypadków. A do tego jeszcze te pytania.
Mianownik: Kto? Co? Dopełniacz: Kogo?, Czego? Celownik: Komu? Czemu?.
I tak dalej i tak dalej
Odnoszę wrażenie, że teraz całkiem sprawnie posługuje się przypadkami. Można by rzec, że intuicyjnie. Dlatego po przeczytaniu poniższego cytatu pomyślałem - celownik ( Komu? Czemu?) Pytanie moje nie brzmi jednak komu, czemu?, tylko skąd taka gramatyka?

Redaktorowi odpowiedzialnemu popularnego portalu można by powiedzieć z wykorzystaniem mianownika – Wyszło szydło z worka, przy czym daleki jestem od naśmiewania się z cudzych nazwisk. Moje jest wystarczająco śmieszne.
      Z wiekiem dojrzewa się do robienia nalewek. Wiadomo bowiem, że to czas jest najlepszym ich dodatkiem. Taka na przykład dereniówka, zaczyna naprawdę smakować w trzecim roku leżakowania. Swoją ratafię próbuję dopiero po trzech kwartałach. Wiek albo inaczej mówiąc cierpliwość i umiejętność wyczekiwania. Osobiście znam takich osobników którzy nie pamiętają już smaku swojej tegorocznej wiśniówki. No cóż, jak w słynnym kabarecie Smolenia i Laskowika.
- Są takie narody co to w piątek sadzą ziemniaki a wykopują je już w poniedziałek.
- A wegetacja? - pada pytanie
- Wegetacja wegetacją, a jeść trzeba
No właśnie, trudno walczyć z pragnieniem mając na oku i w zasięgi ręki pękaty kształt słoja.
A więc, owoce, alkohol, czas i co jeszcze?
Na to pytanie odpowiedzieli mi redaktorzy tego artykułu.

Przyznam szczerze, że pierwsze słyszę. Poza tym jaki to ser? Biały?, żółty? Czy tylko krowi?, a może owczy lub kozi?. Z zainteresowaniem nacisnąłem link by zajrzeć głębiej.
Na naukę w końcu nigdy nie jest zbyt późno.


Z jednej strony uspokojenie, że z przepisami jestem na bieżąco z drugiej rozczarowanie któremu po raz kolejny daję wyraz na łamach bloga.
        Piłka siatkowa stała się teraz popularną dyscypliną bo przecież wiadomo, że sukces ma wielu ojców. Sam nie potrafię sobie odpuścić transmisji z prestiżowych występów. Ostatnio co przyznaję z lekkim wstydem, śledziłem transmisję w czasie godzin pracy.
Rzuciłem sobie podgląd w Onecie i co kilka chwil odczytywałem komunikaty o sytuacji na boisku. Tak w końcu wygląda Internetowe on line.
Po jednej z udanych zagrywek, oczom moim ukazał się następujący komunikat.
Powiało ciepłem, ale takim jakimś dziwnym. Zaraz też mój przewrotny umysł pozwolił sobie na uwagę, że jak w tym kraju pójdzie tak jak idzie to gra w siatkówkę może zostać zabroniona.
A jak nie sama gra to zabroni się radości i euforii.
Kto to widział żeby dorosły facet przytulał się na wizji do innych dorosłych facetów?
Niemożliwe?
Możliwe. Jeden facet obciął psu ogon bo zwierzę za bardzo nim machało na widok teściowej. A gdzie tam teściowej do środowisk LGBT.
Pomysłowość ludzka w sprawie organizacji życia innym nie zna granic
Uspokajam. Moja suka ogon posiada chociaż teściowa cały ostatni tydzień spędziła pod moim dachem.
Po powrocie z Hiszpanii, najpewniej na wskutek zmiany klimatu zakręciło się biedaczce w głowie i córka (w tej roli moja żona) wolała mieć ją na oku. Ja też miałem ja na oku ale jakby w inny sposób.
- Niech się mamusia nie wybiera przypadkiem do Tybetu. Wie mama jaka to różnica klimatów? - próbowałem ją zawczasu zniechęcić.
- Ale ja się do Tybetu nie wybieram – odpowiedziała zdezorientowana.
- Dobra, dobra. W zeszłym roku oddałbym rękę za to, że mama na Gibraltarze nie zagości. A teraz co? Teraz musiałbym obsługiwać glebogryzarkę jedną ręką.
     Zanim wybiorę się jednak do ortopedy po przegranym zakładzie, najpierw wybiorę się do laryngologa
Słucham cyklicznie chociaż podświadomie piosenki niejakiej Natalii Nykiel. Piosenka leci z radia w tle innych zajęć a nazwisko wykonawczyni z niczym mi się nie kojarzy.
- Nie umiem być suką – śpiewa panienka i to mnie dziwi, bowiem to umiejętność obecnie dość powszechna i co najgorsze powszechnie wykorzystywana.
Aby poznać istotę rzeczy, zajrzałem do Internetu aby z tekstu wywnioskować - dlaczego?
Dlaczego nie umie być ową suką i dlaczego być może by chciała?
Czytam tekst i tu pełne zaskoczenie
...Nie umiem być sługą a,
A Ty sypiesz mi piach w oczy
Mam dosyć już chłopców co
Nie potrafią mnie zaskoczyć.
A więc nie suka a sługa co czyni pewną subtelną acz zasadniczą różnicę.
Chociaż dwa kolejne wersy świadczą jednak, że nie tak daleko odleciałem.
- Idę do laryngologa - zdecydowałem - na NFZ co jednak trochę potrwa.
A może w tak zwanym międzyczasie, na zasadzie jakiegoś większego kompromisu, niektórzy młodzi wykonawcy udaliby się do logopedy?
Co wam szkodzi ?

14 października 2015

O lataniu we śnie czyli wspominki sprowokowane



Każdemu to się kiedyś przyśniło.”
Tytuł w Polityce pl zainteresował mnie o tyle, że mnie śni się to nadal, chociaż ostatnio jakby mniej, nie tak regularnie. No cóż, wiek.
Oto 9 najpowszechniejszych snów” * - Dopisek precyzował tytuł.
No dobrze. Ocenię czy z moimi snami jestem wyjątkowy, czy tylko mieszczę się w szarej masie przeciętności. Kto z nas bowiem lubi być przeciętniakiem?
Jak wynika z treści artykułu, psycholog Ian Wallace przez 30 lat zawodowej praktyki zebrał od swoich pacjentów 150 tys. sennych opowieści.
Okazało się, że zwłaszcza 9 snów było wspólnym doświadczeniem wielu z nich.
Oto one. Cytuję za artykułem chociaż wiem, że nie zaczyna się zdania od „że”
1. Że znalazłeś się w pustym pokoju.
2. Że prowadzisz auto – i że nie masz nad nim żadnej kontroli.
3. Że spadasz
4. Że latasz.
5. Że stawiasz się na egzaminie nieprzygotowany
6. Że stoisz nago w miejscu publicznym.
7.Że nie możesz odszukać… toalety.
8.Że… wypadają ci zęby.
9.Że ktoś cię goni, prześladuje.
A gdzie ten, że uprawiasz? I tu nie idzie bynajmniej o ogródek. Przez chwilę poczułem się wyjątkowy. A może jak wyjątkowy zbok, bo wychodzi na to że uczciwemu facetowi tak się nie śni.
Zaraz, zaraz, zaraz.
Przeciętny facet myśli o seksie co parę minut na dobę, więc gdyby wyrzucić z tego zestawienia okres snu to aby wrobić średnią, w okresie aktywności nie miałby już czasu na nic innego.
Zaraz jednak przypomniałem sobie rozmowy rówieśnicze sprzed paru (parunastu, ...dziestu ) lat. W zasadzie każdy taki sen zaliczył a ponieważ wielu z nas nigdy nie dorośleje, to dziwi mnie brak tej pozycji (nomen omen) w zestawieniu.
Przypomniałem sobie, że snem jako takim zajmowałem się już kiedyś, nawet parę razy. Na początku mojej przygody z blogiem zamieściłem sprawozdanie z mojego snu o lataniu.
Sen ten był chyba dla mnie niezwykle istotny skoro podzieliłem się jego opisem z czytelnikami.
Trochę już zatarły mi się tamte powody. W końcu jakby nie było to minęło już siedem lat aktywności na łamach.
„Że latasz” to pozycja numer cztery w powyższym zestawieniu co czyni mnie jednak jeszcze bardziej przeciętnym i przewidywalnym niż podejrzewałem.
Zamieszczam tekst z 2008 ( co czynię niezmiernie rzadko, może nawet pierwszy raz) po korekcie paru błędów które zauważyłem. Inne zostały niezauważone. A swoja drogą ciekaw jestem które miejsce zająłby sen w którym publicznie popełniam błędy i „łączę się w bulu” albo informuję, że właśnie „przyszłem”

Miałem sen, taki sen *2

09 października 2008
 - Miałem sen, piękny sen - mówił Martin Luter King. Ja też mogę  tak powiedzieć. I nie chodzi tu o klasyczny męski  sen przewidywalny do bólu ale o coś zupełnie innego formatu. Siedziałem wygodnie w fotelu obok drzwi prowadzących na balkon Okna były szeroko otwarte więc z oddali obserwowałem wolno poruszające się w samochody. Ich rozmyte kolory tworzyły  coś na kształt szarego węża, leniwie snującego się pomiędzy białymi liniami krawężnika. Ludzie z tej perspektywy jak małe kropelki rtęci toczyli się po chodnikach by znienacka łączyć się w grupy,  pęcznieć  i zatrzymywać się przed przeszklonymi, lustrzanymi wystawami które  powodowały iluzje dalszego ich przyrostu. Pogoda późnego letniego popołudnia była bezwietrzna i statyczna taka pomimo słońca które zawisło nieruchomo gdzieś w górze. Ono samo bardzo oszczędnie używało swoich promieni. Gdzieniegdzie przelatywały pojedyncze ptaki, które sprawiały wrażenie jakby całkowicie opanowały  przestrzeń pomiędzy horyzontem ograniczonym linią dachów z sąsiedniej ulicy a ścianą mojego bloku. W tej to atmosferze letniego znudzenia  niespodziewanie zaczęło  narastać we mnie dziwne uczucie. Pragnąłem oto powstać  i zbliżyć się do skraju balkonu, mocno uchwycić poręczy i przechylić się nad nią daleko do przodu. Wstałem. Wykonywałem te wszystkie czynności, chociaż  uczucia  ciekawości i niepokoju mieszały się i plątały ze sobą. Uczucia ciekawości a jednocześnie niepokoju, ponieważ od dziecka odczuwam lęk wysokości. Podszedłem do poręczy balkonu, spojrzałem w dół a perspektywa wysokości zdławiła mi krtań i nie pozwalała złapać powietrza. Prowadzony na jakiejś niewidzialnej linie, wbrew sobie, nie mając siły ani odwagi  by powstrzymać ten samobójczy krok, wspiąłem się na barierę. Balansując do przodu i tyłu zacząłem przybierać postawę wyprostowaną. Stanąłem i spojrzałem przed siebie. Napięcie narastało z chwili na chwilę aż w końcu stało się nie do zniesienia. Już nie miałem czym oddychać. Gotów  byłem skoczyć w dół ponieważ  perspektywa śmierci w wyniku duszenia była według mnie bardziej okrutna.
Skoczyłem. Rzuciłem się w dół jak samobójca. Dziwnym i niezrozumiałym dla mnie sposobem przestałem odczuwać lęk do tej pory mi towarzyszący. Podświadomie jakoś, rozpostarłem szeroko ramiona. Powietrze które omiatało mi twarz spowodowało, że blokady minęły i znowu mogłem oddychać. Nabrałem powietrze głęboko, najgłębiej jak mogłem, do samego dna. Zaczerpnąłem aż do miejsca gdzie skrywa się to pierwsze powietrze, które wychodząc z łona matki wciągamy i które nigdy więcej stamtąd nie ulatuje.
Najpierw ostro w dół na ułamek sekundy a potem gdy ruszyłem ramionami stała się rzecz niesamowita.   Spadek został zahamowany a ciało wyrównało poziom i zamiast spadać zacząłem wznosić się i oddalać się od domu balkonu, ulicy.
- Leeeeeeeeeccccccccccccęęęęęęęęęęęę !!! - krzyczałem.
Płuca odzyskały dawną możliwość swobodnego oddychania a ja balansując ciałem i zmieniając geometrię rąk zacząłem poznawać tajniki powietrznej nawigacji. Wznosiłem się i opadałem, a wszystko to w zależności od ułożenia rąk i własnych potrzeb. Mijałem pojedyncze ptaki a one na mój widok z głośnym, pełnym strachu krzykiem czy skrzekotem odfruwały jak najdalej ode mnie.
Trwało to dobrą chwilę kiedy opanowałem wszystkie potrzebne manewry. W dole szybko zmieniały się nitki ulic, supły rond i węzły gordyjskie skrzyżowań. Wiatr rozwiewał mi włosy a ja trwałem w tym uczuciu pełnym euforii. Czułem się jak na porządnym speedzie. Co prawda nigdy nie doświadczyłem reakcji po jakimkolwiek narkotyku ale tak wyobrażałem sobie to uczucie, właśnie takie jak w tamtej chwili.
Zmieniłem technikę lotu, zmniejszyłem szybkość. Teraz przelatywałem obok rzędu okien  zaglądając przez nie do środka.
Nie szanowałem niczyjej prywatności ale jakimś  kolejnym zrządzeniem losu nikt nie spostrzegł mnie unoszącego się w powietrzu, nikt nie podbiegł do okna, nie wskazywano na mnie palcami. Spoglądałem przez szyby zamkniętych okien,  czasem  wgłąb mieszkań poprzez otwory szeroko otwartych okien. Ludzie wykonywali różne codzienne czynności. Siedzieli wokół stołu jedząc spóźniony obiad. Gdzie indziej, wygodnie rozłożeni na kanapach  patrzyli w telewizyjne ekrany. Ktoś płakał zasłoniwszy twarz w dłoniach a obok w pokoju, dzieci śmiały się głośno komentując  Internet. Na wyższym piętrze jakaś para nie dbając o zasłony, kochała się na wielkim łóżku miotając się w dzikich konwulsjach. Wszystko to oglądałem  bez głębszego zainteresowania szczegółami. Zbyt wiele obrazów migało mi przed oczami. Cieszyła mnie co prawda świadomość  możliwości ale największe zainteresowanie wzbudzał sam lot.  To nieprawdopodobne nagromadzenie adrenaliny, euforii i czegoś tam jeszcze.
I trwałbym tak pewnie w tym uniesieniu wieczność całą  gdyby nie to, że w pewnej chwili  usłyszałem jakiś metaliczny  huk który ogarnął mnie całego i odwrócił uwagę od porywających czynności. Otworzyłem szeroko oczy. Leżałem na łóżku, oddychałem płytko i bardzo szybko. W głowie kłębiły mi się tysiące myśli. Za najważniejsze uznałem określić swoje położenie. Łóżko moje, otoczenie pokoju też własne. Wstałem i podszedłem do okna. W dali słychać było jeszcze dźwięk warkot oddalającego się motocykla. To pewnie on przerwał mi ten fantastyczny stan. Uczucie jakiego  do tej chwili nie doznałem i który pewnie już mi się nie powtórzy.
Rozłożyłem ręce. Bolały ramiona i dłonie, bólem wynikającym bardziej z przemęczenia niż fizycznego urazu. Chociaż czułem się wspaniale,  brakowało mi tego przerwanego snu. Czułem się najprawdopodobniej  jak kobieta po namiętnym pełnym uniesień seksie, której brakło zaledwie  sekund do osiągnięcia  najpełniejszej z satysfakcji. Tak to sobie przynajmniej wyobrażam. Wypiłem szklankę mocno schłodzonej wody i wróciłem  do łóżka. Nie mogłem zasnąć do rana. Targały mną pojedyncze skurcze mięśni a w głowie szumiało. A przecież tylko…. Latałem. A przecież tylko … śniłem o lataniu.



I to koniec tamtego wpisu o śnie który tak dokładnie wyrył się w mojej pamięci.
A pamięć jakby odświeżona przypomniała mi, że przecież mój pierwszy wpis, datowany na 24.08.2008 również dotyczył snów. Kilkuzdaniowy wpis brzmiał mniej więcej tak:
Słyszałem niedawno taki dowcip:
- Czy miewasz sny erotyczne ?
- Kiedyś miałem, teraz śni mi się tylko porno.
Tak, facet pewnie był po pięćdziesiątce i nie mówię tego  w spirytualistycznym znaczeniu tego słowa. On już coś przeżył i być może standardowo rozprawił się już z samym sobą.
A ja? Czy mnie śni się jeszcze erotyka  ?


 *

*2