24 kwietnia 2025

Co cię nie zabije czyli nadzieja

Tekst jest z założenia jest prześmiewczy, ale pozostaje nadal kontrowersyjny, dlatego zamieszczę na początku ostrzeżenie następującej treści :

  

Przeglądam ja sobie Onet i z natłoku informacji próbuję wyłowić te ważne, a że waga tematu jest sprawą indywidualną,  zainteresowałem się tekstem pod tytułem: "Obalono wielki mit na temat wina. Przez lata w to wierzyliśmy"
Z niepokojem zacząłem czytać wstęp zaznaczony tłustym drukiem:
"Przez lata czerwone wino cieszyło się reputacją trunku korzystnego dla zdrowia, zmniejszającego ryzyko zachorowania na raka dzięki zawartości resweratrolu. Jednak najnowsze obszerne badania naukowców z Brown University School of Public Health oraz Warren Alpert Medical School stawiają ten pogląd w innym świetle. Okazuje się, że zarówno czerwone, jak i białe wino mają podobny wpływ na ryzyko rozwoju nowotworów."
Tak, informacje o skutkach umiarkowanego (podkreślam) picia wina są zmienne niczym pogoda w marcu.
Później następuje cała lista zarzutów z których głównym oskarżonym jest etanol. Znane są mi argumenty i rozumiem zalecaną ostrożność w konsumpcji w/w składnika.
Chciałbym się jednak skupić nie na procentach, a korzyściach wynikających z degustacji wina
Już pierwsze zadnie artykułu, wzbudziło we mnie watpliowści lub jak kto woli nadzieję.
"Miłośnicy czerwonych win od dawna wierzą, że ich ulubiony trunek oferuje wyjątkowe korzyści zdrowotne w porównaniu z innymi alkoholami. Powszechne jest przekonanie, że bogate w przeciwutleniacze czerwone wino może chronić przed nowotworami. Najnowsze badania sugerują jednak, że nie jest to prawda"

Prawda, nieprawda; racja , brak racji.  Racja jest jak dupa, każdy ma własną - mawiał Marszałek Piłsudski.
Poza tym jak się ma do powyższego tekstu cytat ze Stefana Żeromskiego - wiara czyni cuda ?
Pozostanę przy tej wierze, a jak się nie sprawdzi to będę maił do czynienia ze wspaniałym placebo.
Co prawda cytowany fragment z Żeromskiego to tylko pół zdania, całość brzmi następująco:
Wiara czyni cuda lecz tylko walka daje efekty.
Daleki jestem od praktykowanej w czasach szczeniackiej młodości weekendowej walki o przetrwanie.
Dzisiaj wystarcza mi umiarkowana degustacja. 
Co za szczere, poświąteczne wyznanie.

17 kwietnia 2025

Więc chodź pomaluj mój świat

Wiec chodź, pomaluj mój świat na żółto i na niebiesko. Nie, nie, nie na te kolory. Szanowna Małżonka od dawna miała już pomysł jakie mają być kolory mojego świata. Ponieważ jak to mówił Duńczyk z Vabanku - "Z wiekiem spada zapotrzebowanie na zysk, a rośnie popyt na święty spokój", mniejsza jest też ilość rzeczy o które jestem gotów kruszyć kopię z moją żoną. Tym razem też pozwoliłem, aby to ona otoczyła mnie kolorami. Otóż jak się okazało, najlepsze dla mnie są wariacje barw nazwane dla niepoznaki: Szlachetny kryształ i Cotton Candy gdzie pod tym tajemniczym angielskim wyrażeniem mieści się nasza pospolita wata cukrowa. Kiedyś miałem pokój w odcieniu zieleni, bo od dziecka wmawiano mi, że ten kolor uspokaja. Małżonka przełknęła zieleń, ale zdecydowała o odcieniu i tak weszły na ścianę "Pędy piwonii"
W pokoju po moim Młodszym który aktualnie zajmuję, miałem na ścianie rockowy " Surowy cement" teraz zastąpił go "Szlachetny kryształ", a ja już wiem jak czuł się Nergal kiedy w prezencie od Dody otrzymywał różowe upominki.
Miłość wymaga ofiar, pomyślał pewnie pozując do zdjęć z różową walizką. Nie jestem pewien czy rzeczywiście tak pomyślał. Pewne jest tylko to, że oglądając ściany w moim pokoju taka myśl przemknęła mi przez głowę.
  Jak to już kiedyś napisałem, prawdziwy mężczyzna rozróżnia tylko trzy kolory, są to:
Zaje*isty, ch*jowy, peda*ski.
Pracowałem jednak nad sobą przez lata i wiem też jak wygląda kolor ecru. Lubię czasem zadziwić tą wiedzą własną i pamiętam, że temu faktowi poświęciłem cały post na tych łamach.
Przez całe lata malowałem sam nasze małe, a później większe mieszkanie. Z czasem jednak coraz trudniej łazić po drabinie i odcinać kolory. Zwłaszcza, że nie miałem pomysłu jak to zrobić w skosach nad schodami. Wysokość i brak możliwości bezpiecznego rozłożenia drabiny przerażały mnie. Chciał nie chciał, zaprosiłem do domu malarzy.
Pojawiali się przez tydzień w naszym domu, raz w trójkę, raz znów w dwójkę. Z owej trójki, dwóch było motocyklistami co przełamało te przysłowiowe pierwsze lody i jakoś poszło.
W jeden weekend demontowałem elementy ze ścian i lampy z sufitów i przesuwałem meble nabrzmiałe wspomnieniami lat minionych. Potem dzielnie znosiłem przeprowadzkę do innego pokoju. W następny piątek i sobotę sprzątałem na górze, a w niedzielę demontowałem lampy, obrazy i przesuwałem meble do malowania wynosząc rzeczy na górę. Musiałem tak przygotować kanały komunikacji by przejechała nimi małżonka na wózku. To już było wyzwanie.
Wyłączona z użytku kuchnia rzuciła mnie w objęcia fast foodów. I tak
W poniedziałek - Pizza w "włoskiej" knajpy.
We wtorek - Burger i sałatki ze swojskiej "Pizzerii pod lasem"
a w środę - Zestaw Mc Donalds.
W czwartek dla odmiany dojadaliśmy resztki z Maca, ponieważ zbyt odważnie oceniłem nasze możliwości dzień wcześniej.
W kwestii tak zwanego szybkiego jedzenia odrobiliśmy zaległości z kilku lat i na te kilka lat do przodu mamy chyba spokój. No chyba, że żona wymyśli wymianę mebli w kuchni.... Boże! Ona już o tym wspominała. W tym planowania żona jest zawsze trzy kroki przede mną.

Kolejny już weekend poświęciliśmy na porządkowanie dołu, mycie, montowanie układanie. Ostatnim etapem jest pozbycie się wielu niepotrzebnych rzeczy, odkładanych po kątach, bo przecież jeszcze się przydadzą. Zadziwiające jak potem hurtem pozbywamy się tych złogów. Najlepiej czynić to szybkim i zdecydowanym ruchem, tuż przez terminem wywozu śmieci. Wtedy już nie ma powrotu do wora, aby coś z niego wyciągnąć.
Wyrzucam więc te rzeczy, będąc jednak przekonany, że nie miną dwa miesiące, a mnie ta wyrzucona właśnie rzecz mogła by się bardzo przydać.
Ot takie złośliwości martwych przedmiotów.


                                                                                                                              foto : dekoratorium.pl

10 kwietnia 2025

Nadal góruję nad Leśmianem

- Co za tupet - powiecie. 
Spokojnie, wszystko po kolei. Jak napisałem wcześniej,  jakiś czas temu miałem problemy z ciśnieniem. Nie żeby zaraz miało mnie wylać, ale jak coś odstaje od normy (nawet tej już przekroczonej) to wywołuje zainteresowanie człowieka z życiowym doświadczeniem. Organizm przecież nie powie ci - Antoni nawala mi prostata,  albo Antoni nie chlaj tyle. On będzie tak często ganiał cię do kibla i tak długo tam trzymał, aż powiesz sobie - nie spędzę ostatnich lat życia w toalecie i idziesz do urologa.
Jak ci serce nocą kołacze jakby za chwilę miało z piersi wyskoczyć to mówisz sobie ograniczę alkohol.
O ile do lekarza w końcu pójdziesz, to realizacja zobowiązań własnych już taka prosta nie jest.
Wracając zaś do ciała to podobnie jest z innymi organami. Czyli bez słów porozumiewasz się ze swą cielesną powłoką na zasadzie czynów dokonanych. Nawet o złowrogiej cukrzycy organizm powiadomi cię tym, że pocisz się jak przysłowiowa mysz lub suszy cię okrutnie, a przecież wcale nie piłeś ( alkoholu).
W rozumieniu własnego ciała łatwiej mają osoby będące w długoletnim związku, a to poprzez   doświadczenie. Ileż to razy przyszło mi domyślać się co znaczą gesty, działania lub zaniechania. Fochy lub przeciągające się milczenie. Spróbuj bracie przeoczyć te sygnały, bądź jak to lubią określać to terapeuci - czerwone flagi.
Tak więc jako człowiek z czterdziestoparoletnim doświadczeniem w analizowaniu powyższych sygnałów drugiej strony w lot łapię zagrożenia, a ewentualne zaniechanie działania wynika z lenistwem.
Akurat nadarzyła się świetna okazja ponieważ pojechałem z żoną do naszego lekarza rodzinnego.
Żona potrzebowała skierowania na jakieś badania, a ja postanowiłem poczekać na korytarzu przychodni.
Jak to z kobietami, poruszyły zaraz wachlarz najważniejszych spraw. Zdrowie, ale też dzieci, wnuki i facetów. Oczywiście żona zaraz nagadała lekarce, że mi skacze ciśnienie i zaraz też zaproszono mnie do gabinetu.
Lekarka z trzydziestoletni doświadczeniem w opiece nad naszą rodziną szybko przeprowadziła wywiad pytając objawy, wyniki pomiarów i ewentualne powody. Zmierzyła mi ciśnienie jakby nie wierzyła w to co jej mówię. Potem przystawiła dane do wieku i spytała o wzrost. Zaskoczony  tym pytaniem podałem naciągając jak to mam w zwyczaju o ten niecały jeden centymetr.
Mam to od czasu pierwszego Dowodu Osobistego. W tych zielonych książeczkach były trzy kategorie wzrostu: niski, średni i wysoki. Teraz nikt nie ocenia, a podaje jedynie suche wymiary.
Wtedy, tam wzrost do 164 cm to był wzrost określany jak niski. Od 165 cm  zaczynał się wzrost średni.
Ojciec przy okazji wyrabiał sobie również nowy dowód. On podał we wniosku 163 cm, a ja który miałem 164 cm naciągnąłem o ten jeden centymetr.
W efekcie on miał w dowodzie wzrost niski, a ja średni. Spojrzeliśmy się na siebie i zaśmialiśmy się równocześnie. 
Trzy centymetry które dodają pewności siebie. Nie rozumiem.
Rozumiem gdyby tu jeszcze chodziło o długość, ale szło jedynie o wysokość.
Podałem lekarce swoją deklarowaną miarę. Kobieta spojrzała na mnie uważnie i powiedziała - Nich Pan stanie przy ścianie. Była tam taka miara przylepiona do płytek . Ozdobiona motylkami i pszczółkami. Gabinet bowiem robił również za pediatryczny, ale skali  dla mnie wystarczyło.
Wobec próby sprawdzania mojej prawdomówności od razu przyznałem się do drobnego naciągnięcia pomiaru.
Okazało się, że mam aż cztery centymetry mniej od wzrostu deklarowanego, pomniejszonego o owo naciąganie.
To człowiek maleje na starość ? - spytałem, wiedząc, że jest to pytanie czysto retoryczne. Jednak to pytanie jak i odpowiedź definiowały mi w sposób bolesny starość.
- Ciekawe, nie? - odpowiedziała z nieukrywaną ironią, choć bez cienia złośliwości nasza lekarka domowa.
Nigdy raczej nie przejmowałem się sprawami wzrostu, ale wiadomość która do mnie dotarła wstrząsnęła mną odrobinę. Nigdy to znaczy od czasu gdy zmądrzałem, a że szybko przestałem rosnąć, a więc zacząłem mądrzeć, stąd określenie "raczej nigdy". 
Zapracowałem sobie solidnie na to co mam.  Zrzuciłem 16 kg wagi. Dźwigałem worki z cementem, kamerdole cięższe ode mnie  i pnie drzewa przy remoncie chałupy w Gorcach. Często przez całe dnie robiłem to na granicy wydolności. To mi się jednak przydało  jako zaprawa gdy na wskutek zrządzeń losu przyszło mi dźwigać małżonkę i na koniec teściową.
W pewnym sensie mam to na własne życzenie, ale czyż bierny obserwator telewizji siedzący na kanapie nie kurczy się z wiekiem? Biologicznie rzecz ujmując, też powinny w nim zachodzić podobne procesy zmniejszania. Być może on kupuje sobie na tę stratę więcej czasu. Czy czyni go to bardziej szczęśliwym?
Ja doznałem wysiłku ale i zachwytu, albo chociaż satysfakcji.  Satysfakcji zdecydowanie większej ni obejrzenie 4458 odcinka Klanu.
Pchałem się wżyciu pomiędzy nogami uczestników biegu.
W końcu zawsze lubiłem być w czołówce peletonu. Nie nie wygrywać, bo z moimi warunkami fizycznymi było to trudne, ale jak w wyścigu pokonałem paru dryblasów to świętowałem sukces.
- No i co tam mówiła ? - spytała żona gdy już wsiedliśmy do samochodu
- Wiem już dlaczego od pewnego czasu ten nasz dom wydaje mi się większy i wyższy. Ja po prostu zmalałem.
- To ile teraz masz wzrostu ?- spytała
- Nadal góruję nad Leśmianem. Jak by na to tak patrzeć -  odpowiedziałem wymijająco 
Jest mi przykładem, wzorcem i latarnią morską. Facet który miał niecałe 155 cm, a ile zdziałał w życiu
"Zasuszony ptaszek", "chrabąszcz w wizytowym ubraniu", "karzełek z baśni" — tak żartowali z Bolesława Leśmiana ci, którzy go znali. Mimo niesprzyjających warunków fizycznych Leśmian, jeden z najsłynniejszych polskich poetów, bez trudu zdobywał kolejne kobiece serca. Konsekwencje intensywnego życia uczuciowego dogoniły go nawet po śmierci. Gdy nad trumną spotkały się żona i córki wraz z kochanką, doszło do skandalu..."
Z tym skandalem, że niby kochanka wypchnęła żonę by jechać przy trumnie poety to miejska legenda. Czytałem w końcu jego solidną biografię, ale czy nawet ta zmyślona opowiastka w jakiś sposób nie potwierdza opinii o Leśmianie?
Czy mam zamiar iść w jego ślady?
Nikt tak jak on nie pisał tak delikatnych i subtelnych erotyków. 
Mnie z reguły wychodziło z tego jakieś soft porno.
Leśmian pożegnał ten świat mając 60 lat, poza tym nie potrzebuję zmian w moim życiu intymnym. Nie po prawie 44 latach małżeństwa. Sama jednak świadomość możliwości przy tych warunkach fizycznych  jest dla mnie wystarczająco satysfakcjonująca.


                                                                     Bolesław Leśmian na obrazie Bożeny Skwary (fot. Strona Muzeum w Hrubieszowie)

Post Scriptum 

Wczoraj robiłem zakupy w Lidlu. Postawiłem koszyk przy jakiejś palecie z towarami  ustawionej w przejściu i podszedłem do regału by wziąć  trzy kostki masła w ramach promocji. Trzy, bo tylko wtedy obowiązuje niższa cena. 
Zadowolony z siebie wrzuciłem masło do koszyka i wtedy  ruszyła na mnie owa paleta z towarem. Kiedy uderzyła w wózek wydałem z siebie  krzyk ostrzegawczy. 
Wychylająca się zza kartonów sterująca wózkiem magazynowym  kobieta powiedziała:
 - Bardzo przepraszam nie zauważyłam Pana.
 Mógłbym zginąć w sklepie w którym jedynym zagrożeniem wydawało mi się tylko to, że spóźnisz się na promocję masła.
Rozeszliśmy się z uśmiechem zrozumienia, ja dla jej ciężkiej pracy, ona dla mojego wzrostu.
W końcu w takim sklepie codziennie widzi się  niejedno.
Nie nagłaśniam jednak tematu, bo a nóż w ramach działań profilaktycznych  wprowadzą  minimum wzrostu i mieszcząc się pod poprzeczką  nie będę miał szans na kolejne kostki masła.   
Regał z winem jest tu też całkiem przyzwoity.


03 kwietnia 2025

Znowu o tym winie

Bo to mówią o tym i tak i siak.
Kiedyś kobietom w ciąży zalecano kieliszek czerwonego wina dla poprawy wyników krwi, teraz wino jest wrogiem kobiety, szczególnie zaś kobiety w ciąży. Świat się zmienia, zwiększa się świadomość ludzka dotycząca zagrożeń i ....zaraz, zaraz,  a jak nazwać aferę z dzieckiem chorym na błonicę ponieważ nie było zaszczepione?
Nie jestem rzecznikiem picia, a już szczególnie picia przez kobiety w ciąży. Mam jednak pewną słabość do wina, kosztem alkoholi mocnych, a nawet piwa.
Kiedy tak dla zaspokojenia ciekawości własnej, wpisałem w wyszukiwarkę słowa "wino" w moich postach ze zdziwieniem zauważyłem, że pojawiło się tych tekstów dość sporo. Nie będę tu podawał statystyki ponieważ nie chcę samobiczować.
Nie chcę też zarobić na określenie - pijak i złodziej, bo z filmu " Co mi zrobisz jak mnie złapiesz" wiem, że każdy pijak to złodziej
  W mądrym artykule o czym już chyba informowałem szanownych czytelników na tych łamach, napisano, że jeżeli pijasz wino tylko w weekendy i już w piątek cieszysz się na mający nastąpić winny wieczór to znaczy, że już masz problem z alkoholem.
Wiadomość ta zepsuła mi radość tylko z jednego piątku, kolejne wywoływały u mnie to samo przyjemne oczekiwanie na siedemnastą.
Jedynym rozwiązaniem wydawać by się mogło jest zastosowanie wariantu posła Jarosłąwa Gowina - pić ale się nie cieszyć, a jednak nie skorzystałem.
Uważam, że wszystko jest dla ludzi, pod warunkiem zachowania odpowiednich proporcji
- Znaj proporcję mocium panie - pisał w swojej Zemście Aleksander Fredro, ale  mam pytanie, czy sam autor stosował się do tego powiedzenia?
           Spójrzmy jednak na temat z innej perspektywy. Może te doktory które krytykują picie w weekend mają jednak rację? W czasie ostatniego weekendu degustacyjnego powiedziałem do żony :

- Zauważ  jak różne może być opisanie tego samego procederu. Jeżeli mówisz - Piję tylko w weekend to ma to zabarwienie eleganckie,  rozrywkowe, a może nawet terapeutyczne. Gdy  zaś powiesz  - chlałem przez pól tygodnia to jest to już czysta patologia
Policzmy - weekend to trzy dni, a z reguły pijemy po 17.00. 
Tydzień ma dni siedem. Czyż więc picie w weekend nie jest chlaniem przez pół tygodnia?
- "Prawdziwi gentleman nie pije przed 12.00" - usłyszałem w filmie Kariera Nikosia Dyzmy, 
zaś w filmie Rojst 97 pada taki dialog:
- Napije się Pan whisky?
- Przed siedemnastą? Lej Pan, gdzieś na świecie z pewnością jest teraz siedemnasta.

Targany sprzecznościami, zbierałem wiadomości na ten temat. Znalazłem w końcu potwierdzenie moich podejrzeń. Już wiem, że wino może szkodzić, ba, wino zabija ! W Hiszpanii zmarł słynny winiarz Antoni Garcia. Codziennie wypijał 1,5 litra własnego wina. W końcu zły nawyk go zgubił. Wino zabija powoli, ale nieuchronnie. Antoni Garcia zmarł w wieku 107 lat.
Macie niedowiarki !