30 października 2012

Makabreski

Nad Ameryką szaleje huragan, oglądałem zalane linie metra i pływające w deszczówce samochody.
Z europejskiej perspektywy wszystko wydaje się trochę hollywoodzkie. Amerykańskie kino przyzwyczaiło nas do apokaliptycznych scen. Fabuła miesza się z autentyczną tragedią, a my wchłaniamy tę papkę, która w zwoju szarych komórek ma coraz większe problemy z odpowiednim zakwalifikowaniem wydarzeń. Jeżeli ja ze swoim doświadczeniem życiowym  mam problemy, to co mają powiedzieć młodsi, którym wirtualna rzeczywistość miesza się z tą realną. Niestety najczęściej dowiadujemy się o tym z kronik policyjnych.
To rozleniwienie i zagubienie w sferze emocji to znak czasów. Postępuje i będzie postępować.
Według The Sun, za tysiąc lat człowiek będzie wyższy i wyposażony w dłuższe ręce. To oznaka lenistwa, nie będzie musiał wstawać od komputera, aby nalać sobie coli.
Co prawda nie wiem jak będą wyglądać komputery przyszłości i czy zmieni się logo Coli.
Coś za coś. Mózg który do tej pory rozrastał się i fałdował bez miary, znajdzie się w defensywie.
Ponoć mają pamiętać za nas maszyny. Ciekaw jestem jak emocje pomieszczą się w tym przyszłościowym mózgu wielkości ziarenka kawy. I czy każde nerwy można będzie wytłumaczyć przepięciem w twardym dysku.
Krótsze będą jelita, to z powodu modnej diety. Mniejsze usta z mniejsza ilością zębów, bo ponoć świniaki rodzić się będą bez golonek, od razu w postaci płynnej. A poza tym siedząc przy komputerze z kim i o czym rozmawiać. Nieproszonego gościa tylko zmierzy się zimnym spojrzeniem. Dlatego też posiadać będziemy większe oczy. Żeby je puszczać i nimi mierzyć. Oczy staną się więc narzędziem komunikacji.
Co do estetyki to pojawią nam się cztery podbródki. Dlaczego nie dwa, nie trzy, a cztery? Tego naukowcy nie tłumaczą. Sama skóra ma być ciemniejsza. To dobra wiadomość, będą oszczędności na solarium. Niestety będzie ona bardziej wiotka niż dotychczas. Łatwiej będą nam opadać powieki. Dla kobiet to żadna zła informacja. Opadającą powiekę Paris Hilton wielu uważa za bardzo seksowną. Nie ma natomiast ani słowa, czy przyszła kosmiczna technologia znajdzie sposób na pozbycie się cellulitu? Nie ma też informacji, że pomarańczowa skóra zdobić będzie te futurystyczne uda.
Nie będą natomiast zdobić nas włosy, z powodu centralnego ogrzewania. A mówiła jedna baba u nas na wsi, że centralne jest niezdrowe. A niby tak niewykształcona.
Jak zaś będzie wyglądał największy przyjaciel każdego mężczyzny? O tym nie dowiemy się z rysunku ponieważ The Sun umieścił w tym miejscu swoje logo. Coś tam się bąka, że wobec spadającej zdolności do reprodukcji, jądra staną się mniejsze.
Wynika z tego, że w myśl pewnego popularnego powodzenia - faceci będą jak dęby. No bo mając jądra wielkości żołędzi...
Poniżej zdjęcie zapożyczone z tego artykułu (Źródło – gazeta.zdrowie.pl)
Szanowne Panie, czy gotowe byłybyście już dziś umówić się z nim na randkę?
Każdy marzy o podróżach w czasie. Chyba że chodzi o czas pracy.
Ten na rysunku jest taki jakiś obcy.
Alien znaczy się. 

27 października 2012

Zrobiony w świątecznego łosia

- O to ! –  żona postukała palcem w reklamę urządzenia do mycia okien na odległość. Mieliśmy niejaką trudność w zakupie urządzenia którego długość jest większa od odległości żony do szyby. Z perspektywy  wózka wszystko jest bowiem przynajmniej odrobinę trudniejsze. Zakup też  nie należał do najprostszych.  Trzeba się było zarejestrować na stronie internetowej jako fan sprzedaży wysyłkowej i dopiero na tej podstawie złożyć zamówienie. Co prawda samo zapisanie się do klubu nie skutkuje obowiązkiem kolejnych zakupów, ale cyklicznie na adres żony przysyłany jest kolejny katalog. Kolorowe zdjęcia i kredowy papier czyli jak mówią ekolodzy mniej lasów deszczowych.
Towarzyszy mu  zwykle telefon z pytaniem - czy z najnowszej oferty zdążyła już Pani  sobie coś wybrać?   Namawianie budzi we mnie bunt, chyba, że idzie o namawianie na piwo. Wtedy walczę ze sobą tylko trochę i po chwilowej szarpaninie wewnętrznej przegrywam tę  nierówną walkę.  Tutaj jednak jestem konsekwentny w omijaniu tak zwanych okazji, chociaż sam katalog przeglądam w poszukiwaniu  rzeczy dziwnych. Przeglądam również z powodu ograniczenia zakupów kolorowej prasy. Ekonomia ekonomią a  człowiekowi chce się szeleścić kartkami.
Nie dziwi mnie więc już zupełnie, że jakiś łoś  ubrany w czerwony kubrak z biała czapką kusi nas świąteczną atmosferę. Zaraz, zaraz, jak święta to musi być renifer. Tak renifer,  przecież  to  klient robi z siebie łosia.
Specjaliści stają na głowie i klaszczą uszami, żeby tylko dogodzić klientowi w swobodnym wyborze rzeczy  niepotrzebnych.  Mamy w Krakowie taki sklep jednej agencji reklamowej. Upłynnia ona tam nadwyżki z wyprodukowanych gadżetów reklamowych. Za śmieszne pieniądze można kupić rzeczy których przeznaczenia nie można odgadnąć przy pierwszym oglądzie. Logo fundatora widoczne jest za to z daleka. Nazywamy to miejsce „sklepem rzeczy niepotrzebnych”. Uważam, że nazwa ta pasuje do miejsca jak ulał.
Zawsze kiedy otwieram katalog mam to samo skojarzenie jak  z owym sklepem. Niektóre z tych rzeczy przekroczyły już granicę śmieszności i porażają swoją upiornością.
Udane święta pachną piernikowo -  informują nas w tytule, potem następuje opis produktu
I co trzeba aby mieć udane święta?
… Połóż na patelence trzy albo cztery ludziki i rozpali tealight Ciepło  płomienia roztopi woskowe ludziki i da ten cudowny aromat…
 A kiedy usmażysz  wszystkie ludziki, możesz użyć inne woski zapachowe i to się nazywa  uniwersalny, świąteczny gadżet. Przy następnej okazji można uprażyć wielkanocne owieczki. Pytanie tylko jakim zapachem obdarzą nas pieczone owce,  bo palona wełna  raczej śmierdzi.
Kiedy zobaczyłem te niby śmieszne ludziki konające na gorącej patelni, moim pierwszym skojarzeniem  podzieliłem się z żoną
- Spójrz kochanie wymyślili krematorium dla piernikowych ludzików. Dzięki temu poczujesz magię świąt.
Być może nie tylko ja odniosłem takie wrażenie, skoro cena produktu została obniżona już na wstępie o 68 %
Podpis pod zdjęciem mówi -  Ciepło, cieplej, gwiazdka.   I już widzę takiego  trochę patologicznego młodzieńca, który potrząsa rozgrzaną patelnią, w której nikną woskowe uśmiechy piernikowych ludzików. Twarz rozgrzana   od ognia  i niezdrowego podniecenia. Z ust wyrywa się okrzyk
- No zasrańce.  Wesołych świąt.
A podpis powinien brzmieć - gorąco,  goręcej, gwiazdka.
Chyba, że ten napis dotyczy skarpet  zupełnie jakby wydzierganych przez babcię, widocznych na zdjęciu poniżej  wspomnianego krematorium.
Kto chociaż raz oglądał film o Shreku wie, że piernikowe ludziki chociaż gotowe do poświęceń w imię przyjaźni,  mają swoje ambicje, uczucia i potrzeby, seksualnych nie wyłączając.  Od czasu premiery filmu nie zjadłem żadnego piernikowego ludzika. Żona wyciska z ciasta choinki i gwiazdeczki.
Ale czy powinienem się dziwić?
Zamieszczona w katalogu oferta na książkę, zawiera jedną pozycję  przecenioną o 50% pod warunkiem zakupu dwóch  wskazanych książek. Tytuł pierwszej  brzmi  - „Ile wart jest człowiek”
Sprawdziłem jeszcze raz  drugą stronę katalogu. Nie, w porządku nie zdawało mi się to był łoś. Łoś Leoś. Dostępny w prezencie, po zakupie na  trzech patelni.  Ale  nie chodzi o te do piernikowych ludzików. To poważne naczynia do schabowego, albo jagnięcych żeberek.
Oferta szeroka  jak w IKEI.
Z zamyślenia wyrwała mnie żona, taszcząc przed sobą to zmyślne urządzenie do mycia szyb.
- Coś mi się zepsuło. Może da się naprawić?
Zostaw łosia Antoni, bierz się za narzędzia, przecież święta mierzy się nie  łosiami w czapce z pomponem, a wymytymi na błysk oknami. 


25 października 2012

O ostrzyżeniu i grillowaniu z perspektywy owcy

Najważniejsze to mieć do wszystkiego dystans. Kiedy trzy dni temu spotkała mnie historia opisana poniżej, mocno się zbulwersowałem. Zamoczyłem pióro w jadzie, który wylał się ze mnie i postanowiłem popełnić reportaż interwencyjny. Ze względu jednak na późną porę i zaległe obowiązki, odłożyłem sprawę do dnia następnego. Wczorajszy dzień również obfitował w wydarzenia, a więc o realizacji planów wydawniczych nie było mowy. Kiedy dzisiaj zasiadłem nad klawiaturą spojrzałem na całe wydarzenie z innej, szerszej perspektywy. Dlatego tez kilkoma kliknięciami klawisza Del wykasowałem dane owego szpitala. Wyszło jak zawsze, poniżej kolejny post.
Stare powiedzenie o robieniu biznesu mówi, że owieczki trzeba strzyc a nie zarzynać.
Zarżnięta daje bowiem radość na jednym grillu, z wełny zrobisz sweter który potrafi służyć nawet dekadę. Co tam jeden sweter. Co strzyżenie robisz nowy, sprzedajesz i kupujesz kawałek jagnięciny na miły wieczór w gronie przyjaciół.
Niby zasada prosta a jednak nie dla wszystkich.
Gdyby przenieść to na na rynek, codzienność obnaża niecierpliwych.
W poszukiwaniu zysku zwykle zapomina się o kliencie, drenując ile się da. Bo grill już dawno rozpalony a ruszt woła o porcję mięcha.
Szpital do którego skierowałem swe kroki powstał kilka lat temu i miał udowodnić, że prywatna placówka zdrowia może znaleźć swoje miejsce na rynku usług medycznych.
Szerokim gestem wybudowano wyposażono i pozyskano lekarzy z doświadczeniem. A potem z tego czy innego powodu szpital zaczęły dręczyć problemy.
Ponoć z powodu niskich kontraktów z NFZ, czytałem jednak, że to NFZ miał zabiegać o kontrakt z tym nowoczesnym szpitalem.
Tak się złożyło, że na co dzień żyje w permanentnym kontakcie z białymi fartuchami. Kierownik osiedlowej apteki od drzwi mi się kłania, należę bowiem do grupy lepszych klientów na tym osiedlu.
Potrzeba znalezienia specjalisty w jednej z dolegliwości związanej z niepełnosprawnością zaprowadziła mnie do ambulatorium owego szpitala.
Przestronne nowoczesne wnętrza, Na korytarzach niewielu pacjentów, co wywołało miłą myśl o doskonale zorganizowanej logistyce.
Trochę zbladła mi to pierwsze skojarzenie po opłaceniu kwoty 150 złotych za wizytę.
- Pierwsza droższa - pomyślałem
Kolejne niestety nie były tańsze.
- Tłumu nie ma - stwierdziła, rozglądając się wokół żona.
I to w zasadzie tyle na temat szpitala. Ani dobrze ani źle, zwykłe odnotowanie faktu. W końcu cennik jest znany i nie mam obowiązku pojawiać się tam na wizytach.
Tylko jak śpiewał kiedyś Jacek Kaczmarski:
„Bo nie wybiera ten kto musi, kto wybrać nie ma w czym.”
Kiedy wczoraj podjechaliśmy pod szpital, złowieszczo przywitał nas szlaban i zachęta do obowiązkowego pobrania biletu.
Nacisnąłem guzik, automat wypluł bilet, a biało-czerwony szlaban uniósł się do góry.
Wjechałem, stanąłem na miejscu wyznaczonym dla niepełnosprawnych w związku z posiadanym uprawnieniem i wyciągnąłem z bagażnika wózek inwalidzki.
Szacunek do lekarza wymaga, aby pojawić się w ambulatorium trochę wcześniej.
Tak też zrobiliśmy i spokojnie czekaliśmy na spotkanie z miłym i nakierowanym na pacjenta lekarzem.
Podzieliłem się z nim bulwersującą dla mnie informacją na temat płatnego parkingu. Musiałem, bowiem siedziało to we mnie od początku.
Metoda wyrywania pieniędzy od pacjentów i ich rodzin w ten prosty chociaż mało oryginalny sposób przynosi chyba efekty, bo płatne parkingi powstają wszędzie gdzie jest kawałek miejsca przed placówką medyczną. Dodatkową motywacją do płatnego wjazdu są lotne brygady Straży Miejskiej, które z pasją godnej lepszej sprawy, zakładają blokady na koła rodzin odwiedzających swoich bliskich w szpitalu i korzystający z przywileju tak zwanej bezpłatnej służby zdrowia.
Że strzępię się o parę złotych?. Uwierzcie mi a wiem to po sobie, że te parę złotych pomnożone przez codzienną wizytę w szpitalu, daje całkiem konkretne pieniądze.
Ordynatorzy mają zwyczaj opowiadać w takich chwilach, że to nie szpital pobiera kasę, a prywatna firma. Jeżeli to prywatna firma pobiera za wstęp, to tym bardziej dziwi entuzjazm Straży Miejskiej w owym karaniu klientów którzy chcą nieco zaoszczędzić, lub ganiają resztkami finansowych sił. Codziennie przejeżdżam obok szpitala na Skarpie w Nowej Hucie i nie ma dnia, abym nie widział tam samochodu strażników, lub efektów ich pracy.
Naładowany negatywnymi emocjami zapakowałem się do samochodu i ostrą drogą w górę ruszyłem w kierunku budki parkingowego. Za szybą tkwiła legitymacja inwalidy.
- Jeden złoty – tak powiedział a przynajmniej tak usłyszałem wypowiedz parkingowego. Musiał mówić niewyraźnie, bowiem żona usłyszała to samo.
Zmiękłem, no cóż jest zniżka dla samochodów inwalidzkich, w porządku. Symboliczna złotówka, nawet się uśmiechnąłem.
Parkingowy podniósł monetę na wysokość oczu i obejrzał ją w świetle ulicznej lampy.
- Siedem złotych – powiedział do mnie wyraźnie już cedząc słowa.
- A nie ma żadnej zniżki dla samochodów inwalidzkich? – spytałem
- Niech Pan na mnie nie krzyczy, ja tu tylko pracuje - wyrzucił z siebie młody człowiek.
Z owego wybuchu wnioskować mogłem, że jestem kolejnym niezadowolonym klientem.
- Szanowny Panie, cały czas staram się zachować spokój i kulturę w rozmowie z Panem, chociaż przyznam, że mnie to wiele kosztuje.
Dołożyłem brakujące sześć złotych i odjechałem po uniesieniu szlabanu.
Spojrzałem jeszcze wokół. Wąska ulica i brak miejsca do zaparkowania na poboczu. Dodatkowo sam podjazd do szpitala schodzi ostro w dół, co jest niebezpieczne dla inwalidzkich wózków. Wyjazd w drugą stronę czyni się praktycznie niemożliwym.
W wielu szpitalach wyjazd i wyjazd inwalidów jest bezpłatny lub symboliczny.
Ale to nowoczesny i prywatny szpital. W końcu to sam chciałem się tu pojawić.
Przed szpitalem znajduje się duży, przestronny parking. Jeżeli z tego parkingu korzystali inni, niezwiązani ze szpitalem ludzie, to ideę wprowadzenia płatnego parkingu rozumiem. Wystarczyło by jednak udokumentować pobyt w ambulatorium rachunkiem, bądź kwitem z kasy fiskalnej, by za pobyt nie płacić.
Można by nie zabierać klientowi dwoma rękami.
Można tez zabierać, wszak rynek usług medycznych jest rozchwiany.
Przypomina mi się jednak pewna wypowiedź mojego kuzyna.
Na zwróconą mu uwagę, że trochę lekceważy kuzynów przybywających w odwiedziny i mogą oni z czasem nie chcieć przyjeżdżać w odwiedziny, spojrzał na mnie i stwierdził
- Kuzynów to ja mam tylu – tutaj wykonał jakby gest podcinania gardła - nic się nie stanie, jak się który pogniewa.
Kiedy ich próbował policzyć na własnym weselu, okazało się, że zupełnie wystarczyło mu palców u rąk.
Wtedy jednak było już za późno i na poprawę własnego wizerunku.

23 października 2012

Brednie we dnie

 Są takie dni, kiedy pomimo całego włożonego wysiłku, spod palców ułożonych na klawiaturze wychodzą co najwyżej pozwy sądowe. Mało zachwytu nad światem, który od soboty do poniedziałku potrafi postawić wszystko na głowie.
Biorę obecnie udział w układaniu puzzli. Taką dziurę mam teraz przed sobą i rozglądam się nad pasującymi do niej elementami. Kiedy je znajdę, moja, nasza droga życiowa nabierze jakiejś, mam nadzieję nowej jakości. I kiedy już wydawało nam się, że dobrano odpowiednie formy, jakiś złośliwy wiatr rozwiał te klika wybranych elementów.
Rozglądamy się rodzinnie na boki, patrząc gdzie zwiało elementy. Może gdzieś pod ręka trafią się inne, pasujące do układanki.
Dla uspokojenia w ciągu dnia przeglądam internet, a w nocy dla zaśnięcia słucham radia. Nocna muzyka koi, dzienne wiadomości odwrotnie.
Pomijając politykę która przypomina mitologiczną Stajnię Augiasza, reszta informacji to magiel.
I proszę.
Tom Hanks zaklął, a Piotr Rubik ujawnia swoją przeszłość. Ktoś dostał program a komuś go zabrali. Co mnie to wszystko obchodzi?
Idzie zima, powoli acz nieubłaganie. Trzeba znaleźć sobie kogoś do przytulenia, bo ponoć razem cieplej i nie straszne są zimowe zawieje i zamiecie śnieżne. Nie mówię, że trzeba szukać nowych połówek do pary. Te stare mogą się w dalszym ciągu świetnie spisywać. Poza tym znamy już doskonale ich wartość energetyczną. A propos połówek. Z wyznań pewnego producenta filmów porno wynika, że uprawiał seks z obiema siostrami Krupa. Niestety w treści nie doczytałem się czy robił to po kolei z każdą z sióstr z osobna, czy może ramach jakiegoś wesołego trójkąta.
W czym problem? O ile kontakty intymne między dorosłymi ludźmi są czymś normalnym, o tyle nie normalne wydaje mi się chlapanie na ten temat ozorem na lewo i prawo.
- Gdzie Ci mężczyźni ? - Chciało by się zakrzyknąć na przekór swojej płci. Zaraz jednak przypomniałem sobie dalszy ciąg popularnej kiedyś piosenki Danuty Rinn. Cytat brzmi – na miarę czasu.
No tak, jakie czasy tacy mężczyźni.
Niedopasowany, ponieważ przestarzały w swoich poglądach na świat i damsko-męskie relacje, dziwię się no coś, co stało się normą.
Niezmienne pozostają zaś relacje na linii kobieta-kobieta. Bezinteresowna zawiść i złośliwość ma się dobrze. Tak dobrze, że aż z głębi duszy wyrywa się pytanie - Co z tą solidarnością jajników?
Wspomniana powyżej Dżana obśmiała biust niejakiej Muchy, co nie spodobało się wielu internautom w tym mnie.
Mnie z tego powodu, że po pierwsze nosi imię które należy do moich ulubionych. Po drugie jest dziewczyną skrojoną na moją miarę, w dosłownym tego słowa znaczeniu.
A po trzecie, piersiom Muchy nie ma co zarzucić – uważam jako facet.
Jako facet jestem jednak nieobiektywny
Jak wynika z najnowszych badań, kobiety twierdzą, że czują się mniej niezręcznie, kiedy rozbierają się przed mężczyznami, niż gdy rozbierają się przed innymi kobietami. Według nich kobiety są zbyt krytyczne, podczas gdy mężczyźni, rzecz jasna, są zwyczajnie wdzięczni. Robert De Niro wie co mówi.
A nasza, (czemu zaraz nasza?) Dżana potwierdziła tę właśnie tę teorię.
Opublikowano informację jakie zawody najbardziej pociągają kobiety. Ja postawiłem na bankiera.
Wyszło że lekarz. Niewiele się pomyliłem w stereotypach.
A gdyby zejść z seksu na zwykły głód? Okazało się, że jedzenie grzanek niszczy mózg i prowadzi do choroby Alzheimera
Najlepiej położyć na to wszystko tradycyjna lagę i wypić.
Według czterdziestu procent naszych rodaków wódka mniej szkodzi niż marycha.
Nie wiem, nie wiem - powtórzę za prezesem Ochódzkim.
Stanę po stronie niezdecydowanych, z powodu braku doświadczeń do porównania.
Z wódką zaś wiąże się pewne sportowe powiedzenie – kto nie trenuje na olimpiadę nie jedzie.
I z tego wszystkiego pewnie bym się napił ale jak mówił klasyk – prawdziwy mężczyzna nigdy nie pije przed południem, a za takiego się uważam, pomimo podczytywania od czasu do czasu takich głupich wiadomości.

21 października 2012

O zdolności przewidywania zdarzeń



Piątek  wprowadził w moje życie lekkie zamieszanie. Klientela jakby na komendę przypomniała sobie,  że właśnie idzie weekend. Chyba ostatni ciepły przed zmianą czasu. Stawili się tedy tłumnie ze swoimi problemami właśnie w ten, ostatni dzień pracowitego tygodnia. W środek całego zamieszania wkomponował się boss, który zawitał z tradycyjną wizytą. Kiedyś  była to regularna, a obecnie jest  to okresowa wizyta. Niby to samo, ale okresy stają cię oraz rzadsze. Nie do uwierzenia, ale  trochę nawet ponarzekałem się z nim z tego powodu, w jednej z ostatnich rozmów telefonicznych.
- Imponuje mi to, że tak sobie tutaj sam rządzę – stwierdziłem - Zaspokaja to moją ambicję i poczucie próżności. Chciałbym jednak wiedzieć czy prawdą jest to co mi się wydaje,  że sprawy idą w dobrym kierunku.
- Lubisz igrać z lwem – stwierdziła żona, gdy po południu streściłem jej  moją rozmowę.
Szef jednak poważnie podszedł do tematu i zaplanował na ten cel  ostatni piątek.
A kiedy już zbierał się do odjazdu,  pojawił się Młodszy na swoim szalejącym  ścigaczu.
Dzień wcześniej otrzymał przesyłkę z nowym tytanowym wydechem do motoru i jeszcze tego samego wieczora pognał na parking, aby to ustrojstwo  przymierzyć.
- Jest taki sam jak Ty – oceniła żona – Dla niego wszystko musi być natychmiast założone .
 Tłumik nie do końca chciał pasować, a więc następnego dnia zrobiono mu tak zwaną redukcję z kawałka rurki rozszerzonego  z jednej strony.
Zapłacił za ową fuchę dwie dychy, a skuteczność tego patentu była taka,  że lepiej mu było owe dwie dychy  wyrzucić bezpośrednio do kosza na śmieci.  Było by szybciej.
Zaangażowałem się w proces dopasowania, a jak to w takich przypadkach bywa, proces czasochłonny.
Mijał kwadrans za kwadransem, a my nie posuwaliśmy się zdecydowanie do przodu. W międzyczasie pojawili się znajomi Młodego,  doradzając i wymieniając fachowe uwagi.
Stanęło na tym że wydech został zamocowany prowizorycznie, do poprawki w poniedziałek. Ja miałem jeszcze zakupy w planie, a Młody terminową wizytę u lekarza. Kiedy wracałem do domu z siatami pełnymi niezbędnych produktów, kończyły się wieczorne wiadomości.
Nadszedł czas wina pomyślałem, gdy tylko umyłem ręce po zakupach - Zostawiam sprawy tego tygodnia za sobą i umywam ręce.
Tokaj Furmint  smakował wybornie.  W głowie telepał się jednak plan prac na sobotę.
Starszy z moich synów przemeblowywał mieszkanie. Trzeba więc było wynieść stare i wnieść nowe meble. Niby proste, ale na drodze od – do  stanęła nam wąska  klatka przedwojennej willi.
Dobrze, że z pomocą przyszli mi dwaj sprawni faceci, których jak to się kiedyś mówiło, zgodziłem za przyzwoite pieniądze.
Koło południa meble stały na swoich miejscach. Pozostawiłem młodych z układaniem rzeczy na półkach  i wróciłem do domu.
 Tu czekała mnie informacja, a w zasadzie dwie. Pierwsza, że Młody pojechał do Rybnika, a druga to ta, że postanowił zrobić to na swoim motocyklu.
W piątek ostrzegałem że jazda  z taką prowizorką, skutkować może odpadnięciem tłumika.
Z wiekiem zastanawiam się -  skąd u mnie taka zdolność do przewidywania  zdarzeń?
Trzecia informacja dotycząca Młodego brzmiała następująco:
Dwa kilometry za bramkami na autostradzie, tłumik nabrał pierwszej prędkości kosmicznej i odskoczył  z hukiem do tyłu.
Leżał daleko, bo chyba z pięćset metrów na pasie awaryjnym. Dobrze że spadł tam ponieważ w innym przypadku już pierwsza ciężarówka sprasowałaby go na płask.
Nie wiem co  myślał Młody kiedy maszerował po urwany tłumik, wiem co ja myślałem o moim ojcu w takich sytuacjach.
Potem jeszcze próba naprawy bez użycia narzędzi , pod nadzorem policji, która z niedowierzaniem kręciła głową  słysząc historię Młodszego. Oczywiście o moim ostrzeżeniu nie zająknął się ani słowem.
Nie podkręciłem się jednak tymi sukcesami w przewidywaniu. Nie będę pisał proroctw dla świata, czy kraju. Trudno bowiem być prorokiem we własnym kraju,  a najtrudniej gdy ten mikro kraj ogranicza się do rodziny.
Resztę dnia wykorzystałem na przejażdżkę  wzdłuż Wisły, oczywiście w towarzystwie żony.  Wybraliśmy rejon mniej uporządkowany,  poza tamą podnoszącą poziom lustra wody. Tutaj ta królowa polskich rzek traci trochę ze swego dostojeństwa, wystarczy tylko odrzeć ją z korony tam i strojów kamiennych nabrzeży. Piszę o tym dlatego, że gdy wyszedłem na wał  pierwsze co pomyślałem to, że królowa jest naga.
A dzisiaj leniwa niedziela, której nie zakłóciła informacja o braku kawy do ekspresu. Puszka wydała mi się bardzo lekka, ale coś tam jeszcze udało się wyskrobać.  Tak bardzo nie chce mi się iść do sklepu, że po obiedzie pewnie zgrzeszę z kawą rozpuszczalną.
A na mojej wsi pojawiły się ponoć spóźnione grzyby. W przyrodzie wszystko musi się zgadzać. Być i odbyć.
Ostatni to  dzwonek, bo  po  zmianie czasu już tylko  Dzień Wszystkich Świętych i święta.   Wtedy to już tylko śnieg i roczna inwentaryzacja.
  

18 października 2012

Czuję się w obowiązku


Czuję się w obowiązku poruszenia tego tematu, ponieważ nie kto inny jak ja, pozwoliłem sobie zacytować i zgodzić się z fragmentem książki Waldemara Łysiaka  „Statek”. Fragment dotyczył  prostytutek zwanych familiarnie dziwkami. Zawód ten, jeden z bohaterów książki uważał za najbardziej uczciwy, ponieważ za wynegocjowaną cenę klient otrzymuje dokładnie to na co się umówił  l Osoba godna zaufania)
Okazuje się, że moja wiedza w tej sprawie, jest niekompletna i zwietrzała. Mój blokowy kolega, który jest teraz właścicielem poważnej firmy i szanowanym biznesmenem miał specyficzne podejście do źródeł wiedzy o wszechrzeczy.
Zawsze twierdził, że o życiu można się najwięcej dowiedzieć nie z książek, a smakując go rękami, wzrokiem, smakiem, dotykiem, i innymi dostępnymi  sposobami. Są takie chwile w życiu, kiedy  z pewnym zawstydzeniem  gotów jestem przyznać mu rację. Bo przecież nie zna życia kto nie służył w marynarce.
Właśnie przeczytałem, że jakiś  klient pozwał prostytutkę. Jak twierdzi sado-maso ją poniosło i dostał za dużo. Proszę zwrócić uwagę - nie narzekał, że za mało. Miał jak to się mówi nomen omen, „do bólu”.
Jak informuje jego strona pl. 49-letni przedsiębiorca pogrzebowy pozwał prostytutkę specjalizującą się w ostrym seksie. Jego zdaniem kobieta przesadziła z doborem środków, a oczekiwane przez mężczyznę delikatne zabawy zamieniły się w brutalne gierki sado-maso...
Według mnie samo wykonywanie zawodu związanego z organizacją  wiecznego spoczynku tym co właśnie odeszli,  jest już wystarczająco ekstremalnym doświadczeniem, ale są tacy którzy nie mają umiaru. Bywają też uzależnieni od adrenaliny i jeżeli chociaż raz w tygodniu szanowny nieboszczyk nie mrugnie nagle powieką, bądź nie ruszy ręką, trzeba oddać się w ręce wykwalifikowanej specjalistki która podniesie ciśnienie i wychłosta tyłek rzemiennym pejczem.
- Zabawne jakie rzeczy potrafią ludziom do głowy przyjść – to z Edyty Bartosiewicz.
Klient według słów profesjonalistki, zapłacił jej z góry 400 euro za dwie godziny "zabawy". Po upływie tego czasu miał jednak chcieć więcej i zażądał "wzbogacenia" zabawy
Jak to w sądzie w takich sprawach bywa, mamy słowa przeciwko słowom.
Mężczyzna  twierdzi, że oczekiwał jedynie delikatnego seksu z lekkim sado-maso. Tu jest niekonsekwentny, bo albo lekko, albo sado. Różnica jest taka jak między kanapką  z białym serkiem, a pajdą chleba ze smalcem. Nie dyskutuję z gustami, osobiście lubię i smalec i biały ser. Kwestia w tym żeby jasno i precyzyjnie złożyć zamówienie.
I właściwie go zaadresować. Trudno cieszyć się tańcem, kiedy solówkę jeziora łabędziego ma wykonywać rzeźnik z doświadczeniem w zawodzie.
No ale takiego krzesanego to nasz rzeźnik mógłby już udźwignąć.
No chyba że ktoś coś źle zrozumiał?
Może?
I na wskutek niezrozumienia, klient dostał porcję agresji i dominacji. Dodatkowo został związany i zmuszany do zażycia koki. Wydaje mi się, że zażycie koki było mniej ekstremalnym przeżyciem niż zażycie transwestyty, który ponoć z wyżej wymienionym klientem i pracującą dziewczyną utworzyli trójkącik.
A potem nastąpiło apogeum zabawy po którym przedsiębiorca pogrzebowy osiągnął orgazm, z pewnością wielokrotny.
Prostytutka miała trzymać przy jego szyi nóż kuchenny i wymusić podanie PIN-u do karty płatniczej.
Z uzyskanego kodu PIN i karty, którą pewnie płacił dziewczynie,  użytek robił transwestyta, raz pobierając gotówkę jako on, a raz jako ona.
W sumie wypłacono  niemal tysiąc euro, lub na warunki niemieckiego przedsiębiorcy – tylko tysiąc. Może pomógł limit ?
Dobrze, że na karcie można ustalić limit wypłat, bo kwota byłaby z pewnością wyższa.
Kobieta  zaprzecza, a  sąd oddala pozew mężczyzny, twierdząc, że nie jest możliwe  ustalenie stanu faktycznego, gdy wszyscy uczestnicy zdarzenia byli na prochach.
Myślę sobie,  jak to dobrze, że człowiek nie należy do specjalnie majętnych i nie stać go na dwie przyjemności naraz. Albo prochy, albo panienka. Moja karta byłaby zagrożona totalnym wyzerowaniem, ponieważ zwykle mam na niej mniej niż wynosi możliwy do skorzystania dzienny limit.
Spokojnie! Na początku pisałem, że w pewnej części znam życie z książek.
Uważam tak teoretycznie, że nigdy razem. Zawsze podejmuję właściwą decyzję i przeznaczam kasę na bieżące płatności i zwrot długów.
Ale, nie jestem taki idealny jakby wynikało z powyższej treści. Ze zwykłej ciekawości otworzyłem wczoraj mail, który pojawił się w mojej poczcie. Niby wszystko wiem, pamiętam żeby nie otwierać poczty od nieznanych dostawców, z powodu wirusów. Ciekawość i wyobraźnia zwyciężyła. Znam osobiście parę Asiek i przez chwilę zaintrygowała mnie myśl - która to postanowiła iść na całość.


Joanny G. Specjalistki ds Marketingu w pewnej firmie proponującej mi pomoc w odpłatnym prowadzeniu Facebooka a dokładnie Fanpaga nie znałem, chociaż na końcu tej wiadomości życzyła mi udanego dnia. Udany dzień? Po małym dopisku na końcu:
P.S. Jeżeli otworzyli Państwo tego maila to znaczy, że tytuł spełnił swoją rolę! Robiłem za królika doświadczalnego, a w zasadzie za zajączka bo testowano na mnie co zwycięży? Rozum czy tak zwany pierwotny popęd. No i było jak u zajączka
Takie czasy. Ponoć goła baba pomaga reklamować wszystko nawet trumny, Stosowny kalendarz nekrofila na tę okazję, szokował mnie trzy lata temu, Teraz razi mniej już tylko zły gust. Nomen omen to wydawnictwo z branży wspomnianego na początku przedsiębiorcy.
Może warto te dwa elementy zlepić w jedną całość? A może zupełnie nie warto?
Jedno warto natomiast zauważyć. Jeżeli tak szybko postępuje zobojętnienie, to zaczynam rozumieć dlaczego w marketingu coraz częściej zaczyna dominować metoda na dziwkę

17 października 2012

A mówili - olej ten olej

Zamilkłem na temat tego testowania, a tu mam do tego okazję.
Kiedy już zapomniałem o oleju z pestek dyni, który zaproponowano mi do testowania, z powodu nie otrzymania materiałów do testów, otrzymałem maila. W treści znajdowała się informacja o zniżkach na wspomniany produkt. Miła Pani z marketingu proponowała mi specjalną zniżkę na asortyment i zasugerowała bym tą wiedzą podzielił się ze znajomymi.
Odpisałem w kilku , chciałbym powiedzieć żołnierskich słowach, ale nie jest to prawdą, gdyż w korespondencji zawsze zachowuję elegancję. Zwróciłem uwagę, że trudno mi mówić o zniżce, ponieważ jedyną zniżkę zanotowałem w kwestii zaufania do firmy.
Natychmiast otrzymałem maila z przeprosinami, a za trzy dni, niewielką paczuszkę.
W środku znajdowały się dwie butelki a 250 ml materiału do testów.
Nadawca to firma z Wrocławia -oleje świata
Czyżby to znaczyło że za wszystkim stoi jak zwykle poczta?
Mówią, że nie kpie się leżącego, bez moich insynuacji poczta ma od cholery problemów.
Odkręciłem nakrętkę, ze środka dotarł do mnie lekko orzechowy aromat, na na nierdzewnej łyżeczce pojawił się ciemny lekko gęsty płyn. Nalazłem odrobinę na talerzyk.
Zanurzyłem kawałek swojego chleba i spróbowałem. Ma bardziej zdecydowany smak niż oliwa z oliwek i po pierwszym zaskoczeniu, może smakować. Dystrybutorzy piszą że przede wszystkim powinien smakować mężczyznom. Jak wiadomo, kuchnia nie ma przede mną tajemnic, intuicyjnie więc zacząłem stosować go w miejsce dotychczas dodawanej oliwy.
Sprawdza się w większości przypadków. Poprawiając walory smakowe potraw.
Użyłem go między innymi do przygotowania kremu z dyni, a później oglądając ich stronę internetową, wśród kilku przepisów znalazłem ten na zupę z dyni, właśnie z olejem z pestek dyni.
Ten konkretny olej pochodzi ze Styrii – austriackiego regionu słynącego z produkcji tego typu, wysokogatunkowego oleju, który uważany jest za jakościowo najlepszy na świecie.
Tego akurat o Styrii nie wiedziałem.
Wsadziłem buteleczkę do lodówki, ale za dwa dni żona wyciągnęła ją i ustawiła na blacie kuchennym obok oliwy z oliwek tłumacząc, że nie trzyma się oleju w lodówce. Jak to się mówi „zmilczałem” oglądając tkwiącą tam od zawsze butelkę oleju ze słoneczników. Generalnie ufam swojej żonie, z olejem z pestek dyni mija się jednak z prawdą. Dobre i wskazane jest trzymanie oleju w niższej temperaturze, a że moja lodówka ustawiona jest na sześć stopni, to okazuje się dobrym miejscem.
O dobrotliwym działaniu na mój organizm nie będę się rozpisywał, ponieważ zużyłem dopiero połowę pierwsze buteleczki, poprawiło mi się natomiast samopoczucie, gdy przeczytałem na co ów olej pomaga. Jaki ja jestem dobry dla siebie.
W sumie jest tak.
Olej sprawia na mnie pozytywne wrażenie i dobrze smakuje. Udało mi się podmienić go w stosowanych przepisach bez szkody, a nawet z pewnymi korzyściami. O zdrowotnych nie wspominając, chociaż zdrowie ponoć najważniejsze.
Kto jest podatny na eksperymenty kuchenne może spokojnie zaryzykować, chociaż ten zbitek dwóch ostatnich wyrazów dziwnie brzmi.

 

15 października 2012

Matka Boska Kapliczkowa





Matka Boska z wiejskiej kapliczki jak co rano otworzyła oczy. Przez zamgloną szybkę dojrzała,  że nocny przymrozek, pierwszy w tym roku, zwarzył  kwiaty w okolicznych ogrodach.  
- Idzie zima, powoli acz nieubłaganie – westchnęła, tradycyjnie już jak za każdym razem, gdy zmarznięte kwiaty chyliły się ku ziemi.
 Od czterdziestu lat obserwowała te zmiany w przyrodzie. Przejście od mroźnej zimy przez wiosnę, lato, do pogodnej jesieni,  które zamykają się taką samą zimą jak na początku. Obserwuje to, zachwycając się światem od 1972 roku, kiedy to stary Filipiak zbudował kapliczkę, w podzięce za  cudowne uzdrowienie  żony. Jak ślubował tak zrobił. Wieczorami,  po pracy w zagrodowej stodole strugał coś w zapamiętaniu, a potem którejś soboty powiesił swoje dzieło na przydrożnym drzewie. Dawno to drzewo sobie wybrał. Bo i przy drodze, a jednak trochę z boku. Nikt nie powie, że jest tak  nachalny w swojej wierze, zresztą wtedy kiedy to zrobił, stawianie kapliczek nie było po myśli władzy, a więc i o żadnej nachalności nie było mowy.
Jak postanowił tak uczynił. Kapliczka zawisła przy wejściu na niebieski szlak turystyczny. W niecały tydzień później, ksiądz proboszcz na prośbę Starego poświęcił kapliczkę, za co zresztą nie wziął żadnych pieniędzy. Uzgodnił tylko z Filipiakiem, że ten podjedzie po niego swoją furką, a po pokropku odwiezie go powrotem na plebanię. Proboszcz  bowiem  gościć miał na obiedzie zaprzyjaźnionego księdza z sąsiedniej parafii.
Kucharka zrobiła na to konto faszerowaną  gęś, a więc warto było zasiąść do stołu o czasie. Dzisiaj nikt nie pamięta już zresztą czy była to gęś czy kaczka, ale wiedza ta nie ma żadnego związku z wiszącą na przy leśnej drodze kapliczką.
Stara to historia, bo nie ma już tamtego proboszcza, nie ma i Filipiaka, a Matka Boska jak co dzień, niezmiennie zachwyca się nad urodą świata.
Wiejskie baby zaakceptowały ową dziękczynną kapliczkę i jak mogły dekorowały ją na swój sposób w aktualnie kwitnące kwiaty. Bzy w maju, jaśmin i lewkonie  w czerwcu, a potem w co się da, nie gardząc nawet czerwonymi makami. Rosły one tam nad wyraz bujnie i wspólnie z chabrami przerastały zboża na polu Macieja Sowy.
A potem gdy stawianie kapliczek i kościołów nie było już niechętnie widziane przez władze i stało się nawet odwrotnie, wtedy  częstotliwość wizyt jakby spadła.
Stare kobiety stały się jakby starsze i z niejaką trudnością zabezpieczały kwiatową oprawę Najświętszej Panienki.
Na nabożeństwa majowe było tu za daleko, ale opieka nad figurkami i kapliczkami jest przecież obowiązkiem każdego wierzącego. Jakoś jednak tak się jednak utarło, że ten obowiązek jest większy po stronie kobiet z doświadczeniem wiekowym.
Nie ma takiej dziedziny życia w której nowoczesna technika nie znajdzie rozwiązania. I tu wybawieniem okazał się otwarty w najbliższym mieście market. Wystawione w cenach promocyjnych sztuczne kwiaty od razu wpadły w oko  Maciejowej.  Już widziała kapliczkę całą w kolorowych storczykach, czerwonych  różach a wiosną w żółtych żonkilach. I tak Matka Boska zza szybki, wisiała na coraz wyższym drzewie, otoczona wieńcem kolorowych kwiatów „made in China”.  O ile naturalne kwiaty schną i wymagają wymiany, kwiaty sztuczne trwają pomimo śniegu, mrozu i niepogody. Niestety sztuczne kwiaty tracą kolor i z czasem wszystkie nabierają jednej, szaro różowej barwy. 
Zauważyła  to Maciejowa i ruszało ją z tego powodu sumienie. Wszak to ona wymyśliła te kwiaty, a teraz to wyglądało trochę obciachowo. Sąd taka terminologia  w ustach starej kobiety? Tak mówiła jej wnuczka, która z samego Krakowa przyjechała na wakacje.
Od czasu do czasu podrzucała chociaż jedną gałązkę czegoś, co normalnie i po ludzku zachwyca  pachnie ale i usycha i zamiera.
Właśnie dzisiaj szła w kierunku lasu, kiedy w ogródku u znajomego Krakusa zobaczyła rosnące w ogródku michałki. Oparły się pierwszemu mrozowi, jak to michałki  i dumnie wystawiały swoje  kwiaty w kierunku delikatnego o tej porze roku słońca.
Furtka była uchylona, więc rozejrzała się dokoła i cichutko weszła do środka.
- Twarde te łodygi - pomyślała mocując się z kwiatami. Myśl o udekorowaniu kapliczki była jednak jasna i mocna.
Jedna łodyga leżała już na trawie, zaraz potem druga i trzecia. Oceniła bukiet , był stanowczo zbyt skromny. Tam w środku klombu rosły najładniejsze. Weszła głębiej w zieleń i zaparła się mocniej, ciągnąc za liście.
- A cóż tam Maciejowa robicie w moim ogródku - spytał Krakus,  który nagle pojawił się z tyłu.
Zarzuciła sobie zaraz, że nie poprzestała na tym co już leżało na trawie i postanowiła zrobić bogatszy bukiet. A wiadomo, że lepsze jest wrogiem dobrego.
Wyprostowała się jedna godnie i odwróciwszy się do Krakusa powiedziała:
- Tak żem se szła  i jakem zobaczyła te kwiatki to pomyślałam, że byłyby dobre dla Najświętszej Panienki. Tom i weszła i żem rwała.
- I myślicie Maciejowa, że Najświętsza Panienka  ucieszy się kradzionych kwiatków? - spytał Krakus, który tak dziwnie nic nie rozumiał i wykazywał się takim brakiem  elementarnej wrażliwości. Wszak to nie dla siebie, nie dla własnej przyjemności, a na chwałę Bożą te kwiatki rwała.
- Bo wy Panie macie takie ładne kwiatki, aż ręka się sama po nie wyciąga.
- A jakbyście Maciejowa posadzili sobie kwiatki w ogródku zamiast marchwi, to by i nie trzeba było rwać u kogo innego i było by to z pewnością i na Bożą chwałę i bez wstydu.
- Phiii – parsknęła tylko Maciejowa i wyszła z ogrodu, dzierżąc jednak w ręce to co już jej się udało urwać.
- Takie nieużyte te miastowe – pomyślała – i dziwić się temu, że w tych miastach Sodoma z Gomorą  zgorszenie i zatracenie. To wszystko z tego nieużycia. Postronny obserwator zarzuciłby pewnie Maciejowej niekonsekwencje ponieważ historia Sodomy i Gomory związana jest raczej z faktem użycia niż nieużycia, ale dla naszego opowiadania jest to nieistotne.
Kobieta ostrożnie wcisnęła niebieskawe michałki pomiędzy sztuczne kwiaty zdobiące kapliczkę. Ożywiły nieznacznie tę szaroróżową masę.
- Trzeba by powrócić do kwiatów świeżych, ale chętnych do uganiania się po łąkach jakby mniej, a nawet siać się kwiatków w ogródku nie chce, tylko przycina się tuje jałowce i irgi.
 - Bo to teraz takie nowoczesne – powiedział syn.
A ona chciałaby i malw przy płocie i bzów  w maju i  dalii przy których wychowała się ona i jej matka i matka jej matki.  A tu tylko trawa i krzaki. A kwiatki o dziwo sadzi Krakus w swoim ogródku. Wszystko to jakoś stanęło na głowie.
 - Idzie zima -  pomyślała Matka Boska Kapliczkowa, ale uśmiechnęła się kiedy zobaczyła krzak malin, usadowiony w głębi ogrodu, obsypany owocami. Oparł się rannym przymrozkom i nadal kusił czerwienią owoców.
 Gdzieś zza zakrętu wyjechał  zielony samochód i skierował się do ogrodu Krakusa.
- Miastowe będą się gościć – pomyślała Maciejowa – stojąc na poboczu drogi, tak na przeciw kapliczki.
- Że też chce im się ruszać z tych ich ciepłych domów i to w taką pogodę – pomyślała.
Z samochodu wyszedł z nieduży brunet, a za chwilę z bagażnika wyciągnął wózek inwalidzki, na którym usiadła jego pasażerka.
- Pięknie tu powiedział na przywitanie Krakusa, tego samego  który przed chwilą  poskąpił jej kwiatków do kapliczki.
- Maciejowa rozejrzała się dokoła – zaraz tam pięknie. Normalnie przecie. Drzewa las, bita droga, potok z boku i ta kapliczka na drzewie. Co tu takiego pięknego?
Ale oni wiedzieli swoje. Jak to miastowe.
A potem po południu, kiedy dopadł ją wonny i aromatyczny dym, Maciejowa wciągnęła go głęboko, aż do końca swoich zmęczonych życiem płuc
 - O krakusy grillują.
Nie był to jednak grill, a kociołek wypełniony ziemniakami, warzywami i kawałkami wędlin, które piekły się w zakręconym żeliwnym garnku.
- Pięknie, chociaż tak zimo – chwalili goście. Po rejestracji zielonego auta można było poznać, że to też Krakusy.
- U mnie w Gorcach też musi być pięknie, tylko nie mam czasu by tam  pojechać -  powiedział niewysoki brunet, spoglądając w ogień, buzujący wokół żeliwnego kociołka.
Matka Boska z kapliczki owiana dymem z ogniska nie uroniła nawet jednej łzy z tego powodu. Solidna szybka stanowiła doskonałe zabezpieczenie, przed deszczem, mrozem i  gryzącym dymem z ogniska.
- Palą ogniska jak każdej  jesieni, a to znaczy, że zima coraz bliżej - powiedziała do Dzieciny, Matka Boska Kapliczkowa.