02 lipca 2025

Sentymenty i resentymenty, a więc dość tego dobrego

 Całkiem niedawno, bo w poprzednim poście opisałem swoją wycieczkę motocyklową w świąteczny czwartek czyli Boże Ciało.
Wspominałem wtedy że przed ostatnimi 500 metrami zostałem zatrzymany przez sterujących ruchem Strażaków OSP. Trzeba było dać pierwszeństwo procesji.
Po świątecznej wizycie, tak w poniedziałek miała miejsce taka oto wymiana SMS-ó z moim kumplem z ogólniaka, którego jak pamiętacie odwiedzałem po raz pierwszy na nowym miejscu.

 
                                                                

Pewnie niezbyt wylewnie dziękowałem za przyjęcie skoro kolega postanowił powrócić do tematu.
Przyznacie, że z poczuciem humoru
Chipsy swoją nadaktywnością spowodowały, że już o tym wypadzie prawie zapomniałem.
Kiedy piszę te słowa  dotarła do mnie wiadomość, że Ciotka wychodzi jutro ze szpitala.
Czka mnie więc złożony z dwóch połówek dzień i cała noc z soboty na niedzielę.
Zdążyłem jeszcze dzisiaj z samego rana zaliczyć weterynarkę  która zrobiła psu zastrzyk. Potem dziewczę próbowało mi wytknąć niestaranność w obsłudze psa chociaż na samym wstępie wizyty wyjaśniłem  sytuację psa.
- Szanowna Pani - zacząłem - przygarnąłem psa  na kilka dni, aby nie trafił do schroniska. Wykąpałem i nakarmiłem. Pani pozwoli, że nie będę się wstydził za niedociągnięcia które  mi  Pani tutaj wylicza.
Wet spuściła z tonu i reszta wizyty przebiegła w dobrej atmosferze.
Potem pojechałem  do domu wspomnianej Ciotki,  by stwierdzić obecność kota.
Nie udało mi się przez kilka dni  tego drania zobaczyć ani razu. Micha wyglądała na nieruszoną, wodę trudno określić, a w kuwecie były stare ślady obecności. Sprzątnąłem kuwetę  i nasypałem świeżego żwirku. Wczoraj nie było żadnych zmian, a dzisiaj gdy tylko wszedłem do domu, zauważyłem efekty kociej przemiany materii na połyskującym żwirku. Jeszcze nigdy tak się nie ucieszyłem na widok kociego gówna. Druga kuweta w innym pomieszczeniu  też używana. Okazało się, że kot esteta jednej używa do jedynki, a drugiej tylko do dwójki. Niby logiczne, ale porzućmy ją bowiem  kota w dalszym ciągu nie udało mi się namierzyć.
Kamień  jednak spadł mi z serca. Inaczej zamiast wdzięczności ( której naprawdę nie oczekuję) byłyby fochy i pretensje bez względu na to czy byłbym winny czy nie. Ja w sprawie kota czuję się całkowicie niewinny i pewien tego że nie wypuściłem sierściucha z domu.
Jak już wspomniałem w sobotę pojawiło się światełko w tunelu Ciotkę wypisują do domu. Wychodzi w niedzielę. W niedzielę zaś  okazało się, że wypis został odwołany. Światełko w tunelu okazało się światłami lokomotywy. Nie możesz umrzeć zdrowy.


A że klątwy stale się modyfikują  to z braku niskiej kobiety, trafił mi się duży pies. On równie skutecznie wyprowadza mnie z równowagi. 
- Ale czy daleko jeszcze ? - pytam jak osioł ze Shreka. 
I w tej ciszy tak ucho wytężam ciekawie
że słyszałbym głos z Liwy 
Niestety  nikt nie woła. 
Zamiast ciotki pojawiły się starsze dzieci po swojego psa. Nagle zrobiło cicho i spokojnie.
Jak w tym opowiadaniu o małym mieszkaniu i kozie. Wystarczyło pozbyć się kozy by poczuć ulgę.
Labrador który poczuł, że nie jest już ograniczony ścianami pokoju zwyczajnie nabrał manier.
Przywiązanie do mnie nadal mu jednak pozostało i leży zawsze w jak najbliższej odległości ode mnie.
Bez względu na to czy jem czy może szlifuję lub spawam. 
Nowy tydzień przyniósł rozwiązanie wielu spraw. 
Ciotka we wtorek opuściła szpital i dotarła do domu za moim pośrednictwem. Kot objawił jej się po jednodniowym bojkocie. Teraz jego obecności w domu jestem absolutnie pewien.
Psa odstawiłem w środę po wizycie u weterynarza i zabiegach z tym związanych.  Pies wrócił  zadbany i zbadany. 
I tylko  atmosferę psuł fakt, że już u siebie w domu cały czas wodził za mną wzrokiem, zupełnie ignorując ciotkę. 
Wywołało to u niej przynajmniej uczucie  zazdrości.
Widać z tego, że pies potrzebował męskiej ręki i jednoznacznych sygnałów. 
Pies który z natury swej jest zwierzęciem stadnym, źle czuje się z tym, że gdy opiekun którego traktuje jak przywódcę stada daje mu wolną łapę.  
Ciotka próbowała, ale odmówiłem i nie wziąłem pieniędzy za opiekę nad psem z wyjątkiem uzgodnionych wydatków na weterynarza. 
Czułem się z tym bardzo dobrze.
A dom nasz  jaki teraz cichy i  duży. A suka szanująca ustalenia jaka dobrze ułożona, aż chce się żyć pomimo tego że termometr wskazywał 32 stopnie na plusie. Jutro ma być cztery stopnie więcej. Zdychające hortensje chciały powiedzieć - to nie jest temperatura do życia.! 
Za to pomidory zdawały się krzyknąć chórem
 - A dlaczego nie?



 
 
 




26 czerwca 2025

Czipsy to w sumie niezły bigos

Dla purystów językowych:
                                   - Wiem jak się pisze chpisy, ale proszę jeszcze o odrobinę cierpliwości.

Skąd się wzięły owe tytułowe czipsy?
W jednej z chińskich restauracji, pewien popularny krytyk kulinarny rozkoszował się wspaniałym daniem. Poprosił więc szefa kuchni, aby ten powiedział kilka słów o tym wspaniałym daniu.
- Podstawą tego dania są czipsy - powiedział skromnie kucharz
Chipsy? Ja tu czuję wyraźnie smak mięsa - odparł zaskoczony krytyk.
- To ja przecież mówię, że czi psy
Dlaczego właśnie teraz przypomniał mi się ten okrutny dowcip?
Od wczoraj mam w domu czipsy, albo raczej trzy psy i jest z tego całkiem niezły bigos.
Zacznijmy jednak od początku.
Od ponad 10 lat jestem opiekunem bokserki, która jak na boksera trzyma się dobrze z wyjątkiem otoczki srebrnej sierści wokół kufy, oczu i uszu. Wzrok też już nie ten o wzroku nie wspominając. Boksery w ogóle nie są rekordzistami długowieczności.
Kiedyś tam na początku historii, na informację o tym, że mam psa, mój starszy syn zareagował z dwuletnim opóźnieniem. Zafundował  sobie i mnie setera irlandzkiego.
W książeczce zdrowia jako opiekun figuruje syn, a że jest zapracowany podrzuca rudzielca na parę godzin lub cały dzień, bo sam jest bardzo zapracowany.
Jako zapracowany człowiek korzysta razem z żoną z wakacji. Z reguły zagranicznych i wtedy pies wpada do nas na tydzień lub dłużej. Logistyka transportu lotniczego jest tutaj nieubłagana.
Żeby było jasne, nie umawialiśmy się na to przed kupnem psa. Jedyne co było uzgodnione to, że wraz z żoną chcemy mieć dzieci. Było to jednak prawie czterdzieści pięć lat temu.  Jak wiadomo wszystkim z praktyki bądź teorii - jak się człowiek dorobi dzieci to się tych dzieci nie pozbywa do końca życia.

Tak więc w ostatnią sobotę "rudy wnuk" jak z nutą złośliwości mówi moja żona, wylądował u nas na tygodniowy wikt i opierunek.
Ponieważ od szczeniaka psy się znają nie było z tym problemu. Nakarmione i wyprowadzone dają czasem trochę luzy gdy zajmują się sobą.
Tak więc moglibyśmy z kieliszkiem wina w dłoni,  świętować kolejny zachód słońca.
Czasem tylko przy ogrodzeniu seter szczerzył kły na psa sąsiadów, jakby chciał go natychmiast pożreć lub przynajmniej rozerwać na kawałki. Syn mówił, że ona tak ma.
W tę sielankę wdarła się jak burza z błyskawicami informacja, że rozchorowała się ciocia mojej synowej. Synowa jest dla niej jedyną rodziną, ale w tej chwili jak wspominałem przed chwilą wyjechała i to trochę daleko.  
Ciocia, że pozwolę sobie ją tak nazywać w dalszej części tekstu, wylądowała w szpitalu, a ja jako jeden z nielicznych znajomych (bo jakaż ze mnie rodzina) otrzymałem do garści klucze od domu. W środku domu zamieszkiwali pies i kot. Kota nie udało mi się namierzyć, ale znam zwyczaje kotów, bo sam kiedyś nie potrafiłem odszukać swojego. Kot jest niewychodzący więc micha i kuweta powinny sprawę załatwić.
Gorzej z psem. Pies to czekoladowy labrador również posiadający na karku z osiem lat.
O ile się nie mylę zakup labradora był reakcją rodziny na zakup setera. Taki to łańcuszek którego początkiem byłą nasza bokserka
Dodatkowo labrador rozpieszczony jest do granic możliwości i cierpi przy okazji  na parę schorzeń prawdziwych i urojonych przez właścicielkę ku zadowoleniu  kilku gabinetów weterynaryjnych.
Zabrałem labradora z domu cioci i przywiozłem go do domu. Najpierw musiałem go jednak wsadzić do bagażnika, bo upasiony pies był mało skoczny i ponoć jest cierpiący na kręgosłup.
Wszystko to sobie po drodze układałem w myślach, ale zaraz po powrocie do domu spotkała mnie pierwsza niemiła niespodzianka.
Nie zdążyłem nawet otworzyć dokładnie bagażnika, a pies  się z niego wydostał gdy warcząc z kłami na wierzchu rzucił się na niego  seter.
Usłyszałem tylko skowyt i rzuciłem się na ratunek labradora.
Szczęśliwie w tym wszystkim zachowałem niepogryzione dłonie. Psy udało się rozdzielić i już wiedziałem, że pomimo szczenięcej znajomości zwierzaki nie pałają do siebie sympatią.
Prysły natychmiast jak ta bańka mydlana pomysły, że otworzy się okno na ogród i psy pobiegają bądź poleżą w cieniu.
Seter przyzwyczajony do nieobecności właścicieli nie dramatyzuje, a jedynie leży wieczorami przed domem ze wzrokiem utkwionym w furtce.
Labrador dla którego wizyta w innym domu jest nowością, bo w pewnym sensie jest też niewychodzącym psem, czuł się nieswojo ( boć  to ani swojej pani ani swojego domku ) i skomlał na zmianę z piszczeniem przez cały czas. To piszczenie jest mocno wkurzające. Przypomina mi to pisk  jaki wydaje styropian lekko zwilżony, pocierany o taflę szkła. I tak na zmianę i tak bez przerwy. Piszczenie i szczekanie.
Najgorszy okazał się wieczór, a potem noc. Kiedy już miałem dość szczekania i piszczenia zlazłem do małego pokoiku. Położyłem się na łóżku i on wtedy obniżył  głośność pisku,  a potem tylko siedział przy mim łóżku dysząc ciężko prosto w moją twarz. Ja  na przemian błogosławiłem małą podatność na brzydkie zapachy by za chwilę  martwić się, że mogę jednak tego nie przetrzymać.
  Dzisiaj przed południem labrador został wykąpany, a potem wyczesany. Zapałał jednak do mnie takim mocnym uczuciem, że gdy tylko traci na chwilę kontakt wzrokowy ze mną piszczy jak  ten styropian czy przysłowiowy zarzynany cielak


                                                                         A to mi wygenerowała na moje życzenie AI Gemini

Na bazie negatywnych doświadczeń, wraz z żoną opracowaliśmy system przebywania w różnych pomieszczeniach każdego z psów tak, aby nie mijały się w przedpokoju, bo wtedy następuje zwarcie.
Tak więc zamykamy jednego psa w wiatrołapie, by drugiego wypuścić do ogrodu. Potem odwracamy sytuację . Łamigłówka z dzieciństwa o tym jak przewieść łódką na drugi brzeg kozę wilka i kapustę
w sytuacji gdy na pokład można zabrać tylko jedno z nich bardzo nam tu pomogła.
Operację logistyczną wykonujemy mniej więcej co dwie godziny. Czyni nas to zajętym ludźmi przez cała dobę. Wieczorny kieliszek wina działa więć jak antydepresant, pod warunkiem że jest czas go wpić.
Suka zaś jak to kobieta zawsze chce być z drugiej strony szyby co nieco komplikuje sytuację. Ona niby nie jest tak bardzo negatywnie nastawiona do labradora, ale micha i inne własne rzeczy to dla niej świętość.  Potrafi spowodować że labrador natychmiast przewraca się na grzbiet pokazując jajca.
Poza tym w każdym trójkącie zwykle jest dwóch na jednego. Suka postawiła na znajomego setera, a nie  na tego czekoladowego podrzutka. Gdzie jej jednak do setera którego uzębienie przypomina krokodyla.

Tak więc se żyjemy tak więc se mieszkamy -  jak mówił Świrus w filmie "Anioł w Krakowie"
Samolot dzieci ląduje w niedziele wieczorem. Doktor powiedział ciotce, że parę dni poleży. Dostała antybiotyk więc te parę to może być na przykład pięć. Kiedy piszę te słowa mamy środę po południu.
Kiedy robię korektę  jest czwartek, tak koło południa.
Pytanie tylko mnie dręczy, czy psychika wytrzyma?

No jak tam Psyche, wytrzymasz?

I kiedy tak z łopatką przemierzam ogród w poszukiwaniu psich gówien ( bo w końcu czipsy), a nowy sra w miejscach nieoczywistych,  to dla równowagi wyobrażam sobie ową Psyche.
Ponoć to bogini pod postacią młodej dziewczyny ze skrzydełkami. Może tak jak Julia Roberts jako dzwoneczek w filmie Hook ?
Tak, to mi daje siłę, a siłą jest bardzo ważna. W końcu nasz Wieszcz w pieśni Filaretów napisał:

Cyrkla, wagi i miary
Do martwych użyj brył;
Mierz siłę na zamiary,
Nie zamiar podług sił.

Jakby pasowało tylko, że zamiast cyrkla używam tej cholernej łopatki.

20 czerwca 2025

Co się odwlecze czyli moje dzienniki motocyklowe

Ileż to razy dorosły facet słyszy o sobie, że jest jak duże dziecko?
To nie komplement i samo określenie ma negatywny wydźwięk, a przecież same dzieci są przyszłością narodu. Może sprawa rozbija się o tę przyszłość, bo przecież skarżącej się partnerce idzie o teraźniejszość.
Ja tam jednak uważam, że należy pielęgnować w sobie to wewnętrzne dziecko, bo dzięki niemu dorosłość, a nawet starość nie są takie monotonne.
Czy jednak jazda na motocyklu należy do zabiegów pielęgnacyjnych wewnętrznego dzieciaka? Wszak dla uzyskania prawa jazdy na poważny motocykl należy przecież być pełnoletnim


Czwartek.
Dla pracujących dzień wolny z powodu kościelnego święta Boże Ciało.
Przygotowany dzień wcześniej motocykl błyszczał wypolerowanymi chromami,  błotnikami  wraz z bakiem.
Z powodu planów na ten dzień gotowy byłem do wstawania już o 4.30 rano i tylko jakaś siła poprawności czy  może przyzwoitości przytrzymała mnie w pościli do 6,30.
Szybki prysznic, pożywne śniadanie z ogródkową zielenią , kawa i zaraz zacząłem wciągać na siebie motocyklowe skóry.
Grube spodnie, koszulka zespołu Motorhead ( ta akurat z bawełny) i przytarta od używania ramoneska.
O godzinie 8,30 ucałowałem ciepło żonę i uruchomiłem silnik. Miarowy hałas wydobywający się z tłumików w jednej chwili wprawił mnie w dobry nastrój.
Tutaj informacja dla oburzonych głośnymi wydechami. Mój motocykl ma fabryczne tłumiki i spełnia normy hałasu określone przez producenta.
Jeszcze tylko bak do pełna  na najbliższej stacji i witaj przygodo.
Wjechałem na obwodnicę Krakowa, a potem w kierunku Zakopanego. Potem skręta na Wadowice.
Potem już prosto: Andrychów, Kęty i Bielsko Biała. Tu wjazd na autostradę  i po jakichś 25 kilometrach zjazd w boczne drogi powiatowej  Polski.
Od kilku lat umawiałem się z moim starym kumplem ze starej pracy, że odwiedzę go w jednej z wypoczynkowych miejscowości Śląska Cieszyńskiego, parę kilometrów w bok od Skoczowa.
Kumpla poznałem gdy pracowałem w branży stalowej i  poznałem paru ludzi ze Śląska.
Ruda Śląska to przecież jego serce. Jedno mogę powiedzieć, że to bardzo sympatyczni ludzie i szczerzy ludzie. Oczywiście nie wszyscy i oczywiście jak wszędzie.
Od kiedy kumpel z żoną  kupili dom letni miałem tam stałe i corocznie powtarzane zaproszenie. W każdym też roku obiecywałem im i sobie, że przyjadę i za każdym razem nie udawał mi się tego planu zorganizować.
Los jednak chciał abym odwiedził tamte regiony. Los wręcz popychał mnie do tej wizyty
W tak zwanym międzyczasie mój blogowy przyjaciel z którym nawiązałem pozablogową korespondencję wyznał mi, że mieszka w pięknej miejscowości> W tej samej co mój kumpel z Rudy.
Od blogowego kumpla dostałem  szczere zaproszenie:
 - Antoni  o każdej porze dnia i nocy.
Powiedzcie, jak to nie skorzystać z tak sformułowanego zaproszenia?
Póki co wymienialiśmy się wiadomościami  e-mailowymi lub zamienialiśmy moje posty na jego komentarze.
Lubię czytać te wiadomości od niego. Nie jest to suchy współczesny wyprany ze słów SMS. To bardziej list z tych pisanych w XIX wieku w ramach szlachetnej sztuki epistolografii.  
Miłe ale nie pełne. Znamy się od około 15 lat i nigdy nie widzieliśmy się w realu.
Do przyjemności wymiany myśli dochodzi wtedy również możliwość osobistego uściśnięcia sobie dłoni.
Prawdziwe jednak apogeum nastąpiło gdy mój kolejny  kumpel z ogólniaka, kupił dom w tej samej miejscowości.
Z kumplem znamy się od ostatnich klas podstawówki, a w ogólniaku jako pierwsi poszliśmy razem na wagary.
Potem byłą przerwa gdy każdy z nas  budował  dom sadził drzewo i płodził syna, chociaż mój kumpel totalnie odwrócił kolejność i był to  pierwszy ślub kumpla na którym byłem, niedługo po maturze. 
Potem jakoś tak  w jednej sali szpitala kardiologicznego leżał wspomniany kumpel z szefem firmy komputerowej która obsługiwała moją  firmę. Tam jakimś cudem zgadali się, że oboje mnie znają 
Przypadek? Nie sądzę.
Wrócił kontakt, tym razem trwały i do dzisiaj dzwonimy do siebie ze dwa razy w  każdym tygodniu.
- To musi być jakiś znak - powiedziała żona-  Jedź zanim sprowadzi Ci się tan cała Nasza Klasa.
Decyzja zapadł, a wybór padł na wspomniany czwartek. Wszystkim pasowało, każdy obecny w tym czasie na swoich włościach .
Ponieważ jechałem przez mniejsze miejscowości, bo to cały urok jazdy motocyklem, chciałem zdążyć przed procesjami. Potrafią one na ten czas  zawładnąć całą miejscowością infrastrukturą  z czterema ulicami na krzyż.
Kiedy jechałem przez kolejne wsie widziałem strażaków  z Ochotniczej Straży Pożarnej którzy w galowych mundurach obstawiali kolejne skrzyżowania. Skierowana do pomocy policja też czekała na procesję, a póki co z nudów kontrolowała stan techniczny pojazdów i trzeźwość prowadzących. Motocykliści mieli więc przechlapane. Widok motocykla działa na stróżów prawa jak przysłowiowa płachta na byka. Nie powiem, sami motocykliści mocno sobie na tę sytuację zapracowali.
Ponieważ sam  jazdę traktuję jako relaks, nie mam problemów z trzeźwością, ani stanem technicznym pojazdu. Posiadam wszystkie uprawnienia i ubezpieczenia. Czasem może się zdarzyć, że przekroczę dopuszczalną prędkość o 10 -15 km bo się człowiek rozmarzy.  Niestety, niektórzy nadgorliwcy w mundurach lubią znęcać się nad takim piratem drogowym, szczególnie jak on sam nie jest pyskaty.
Na szczęście kontynuowałem spokojną jazdę, niezakłóconą kontrolami i kiedy już wydawało mi się, że umknąłem przez wszystkimi procesjami po drodze, zatrzymał mnie strażak  z lizakiem. Dosłownie 500 metrów od domu kumpla z ogólniaka,
Cóż było robić. Zaparkowałem w cieniu przydrożnej śliwy i przyglądałem się jak idzie procesja, przetykana górniczymi mundurami lub strojami góralskimi typowymi dla śląska Cieszyńskiego.  stroje  I szli tak i szli dobre dziesięć minut, z powodu liczby uczestników  lub wyjątkowo w tym miejscu wąskiej drogi

                                                     
 
Pierwsze spotkanie, kumpel z ogólniaka. i jego partnerka. Obejrzałem dom i psa. Pies to nie byle co, to Cane Corso. Sam wygląd powoduje, że miękniesz w nogach.
Kawka ciasteczka i nie wiadomo kiedy minęły dwie godziny. Tak zaplanowałem sobie każdy z pobytów, na dwie godziny. Ruszyłem w dalszą drogę, odmawiając obiadu i tłumacząc, że dzisiejsza wizyta jest trochę na modłę księdza po kolędzie.

- Czekaj skoczę więc po kopertę - rzucił kumpel

- Nie trzeba przeznaczcie tę kasę na dopieszczenie i tak pięknego już domu.

Siadam na motocykl chwaląc nawigację w telefonie. Bez problemu kieruje mnie do każdej dziury w małej nawet miejscowości, pokazując przerywaną linią jak dojść tam gdzie już nie da się dojechać. Potęga.

Drugi w kolejce był blogowy kumpel.
Bram otworzyła się zaraz jak tylko  kumpel dojrzał mnie na podjeździe. Zaparkowałem

- Nareszcie - rzucił podając mi rękę . Odpowiedziałem tym samym, a zaraz potem potoczył się wartki strumień  płynnej rozmowy tak jakbyśmy się widzieli tydzień wcześniej. 
Po chwili do rozmowy dołączyła żona. Uprzedzona wcześniej, przygotowała żeberka, karkówkę ziemniaczki w mundurkach i kapustę.
To z tego powodu zrezygnowałem z obiadu w pierwszym miejscu, ale o tym mówię tylko Wam.
Ciasto i podwójne espresso zakończyły ucztę. Potem opowiadaliśmy sobie trochę o śmiesznych rzeczach jak i o tych mniej śmiesznych jak polityka czy tracąca kondycję prostata.
Zaprosiłem kumpla z żoną do mnie, wytykając mu przy okazji, że i on obiecywał w zeszłym roku wizytę w Krakowie, Wieliczce z postojem u mnie
Teraz to on się musiał trochę tłumaczyć, a ja byłem pewien że podtrzymuję to zaproszenie, bo świetnie nam się ze sobą rozmawiało.
W tak zwanym międzyczasie spadł niewielki deszcz, ale w jego trakcie byliśmy pod dachem grillowej chaty.
Bezlitośnie minęły dwie godziny. Wprowadziłem kolejny adres i pożegnałem miłych gospodarzy.

Wizyta trzecia i ostatnia
Kumpel z Rudy Śląskiej uprzedził mnie, że nisko zawieszonym motocyklem ( 14 cm) nie dojadę do końca, gdzieś musze porzuć motocykl i dojść pieszo.
Przy ostatnim adresie nawigacja nieco pobłądziła nie wąziutkich, szutrowym uliczkach i zażądała bym nawrócił.

- Dobrze Ci mówić cholero - warknąłem - Mam motocykl o wadze 250 kg bez wstecznego biegu  na wąskiej żwirowej i w dodatku stromej uliczce.
 Zaraz jednak zdałem sobie sprawę że przekomarzanie się ze sztuczna inteligencją nie ma sensu.
Centymetr po centymetrze, uważając  by nie wypieprzyć się koncertowo, obróciłem motocykl i wróciłem na właściwą drogę.
Po tym incydencie dojechałem na polankę gdzie stało kilka samochodów jak uprzedzał kumpel. Sama nawigacja też pokazywała od tego miejsca linię przerywaną.
100 metrów to dam radę nawet w podkutych kowbojkach.

                                             



Jeszcze tylko odpowiedziałem na pytanie jednego turysty z Ukrainy, które podstawił mi pod nos znalezionego przed chwilą grzyba z pytanie czy można go zjeść.

- Każdy grzyb jest jadalny- odpowiedziałem, dodając - niektóry niestety tylko raz.

Wzbudziło to wesołość jego partnerki . Potem dodałem oczywiście, że zdecydowanie unikam grzybów blaszkowych

Miłe spotkanie i znowu powitanie jak kalka

- No nareszcie - powiedział On i powtórzyłem ja.

Potem powiedziałem o formule odwiedzin czyli cytat z księdzem. Kumpel też chciał lecieć po kopertę.
Jaki ten naród wyuczony. Widzi księdza myśli o kopercie.
Uprzedziłem, że jestem po solidnym obiedzie, a więc siedzieliśmy na balkonie przy tradycyjnych słodkościach, podziwiając panoramę .
Coś pięknego.



I tym razem dwie godziny szybko minęły. Pożegnałem się, prosząc kumpla by pomógł mi wypchać motocykl z nierówności na których zaparkowałem. Wolniutko ruszyłem do domu.
Z każdym z moich gospodarzy umówiłem się, że wpadnę kiedyś na dłużej i w drodze powrotnej myślałem już kiedy przyjdzie mi to zrealizować .
Drogi zaś były w miarę niezatłoczone, jak zwykle w taki dzień z dużą ilością motocyklistów. Pomachałem sobie trochę lewą ręką  w motocyklowym geście powitania .   Po drodze nie było już strażaków i tylko jeden radiowóz ze dwa kilometry od domu oprawiał rowerzystę.  Może nie bez powodu. Na tej drodze zginęła w czołowym zderzeniu rowerzystka o czym było dużo ostatnio w mediach.
Zegar wskazywał  dokładnie dwudziestą kiedy pilotem otwarłem bramę na posesję.
Home sweet home  jak mawiają Anglicy.
Przejechałem samotnie 280 kilometrów. Bez radia, bez gadania z kimkolwiek. Wiecie ile rzeczy można wtedy sobie przemyśleć?
Macie rację, całkiem sporo.
Zmęczony, ale totalnie zrelaksowany nalałem kieliszek wina.
W końcu  koniec dnia czerwonym pachnie winem - śpiewał Andrzej Zaucha.
A mnie do szczęścia wczoraj nie trzeba już było drugiego kieliszka.
Zaraz też zmrok otulił dom.

PS 
W sposób celowy i przemyślany nie napisałem gdzie byłem, ani nie podałem szczegółów pozwalających na identyfikację moich gospodarzy. Nie zrobiłem  tego ze względu na RODO, ale uważam że każdy ma prawo do odrobiny prywatności.
I to wyznanie dopełnia całości.

12 czerwca 2025

A frajer frajera pompką od rowera

Antek z pogrzebaczem w dłoni
A frajer z fajerą w drzwiach.
A frajer frajera pompką od rowera
Zaiwania, że aż strach

To słowa piosenki "Bal u Starego Joska"  lub "Bal na Gnojnej"  napisane przez Juliana Krzewińskiego i Leopolda Brodzińskiego ok. 1934 roku do walca skomponowanego prze Fany Gordon. Była to jedna z najpopularniejszych polskich piosenek z gatunku piosenek apaszowskich.
Dlaczego akurat ten wstęp ?
              Rok 2003. Polska ubiega się o członkostwo w Unii Europejskiej . Wtedy też Stany Zjednoczone szykują się do interwencji zbrojnej w Iraku. Polska popiera twardą politykę USA. To właśnie spotyka się z ostrą krytyką ze strony ówczesnego prezydenta Francji, Jacquesa Chiraca. Kandydatom do Wspólnoty, którzy wyrazili poparcie dla działań Waszyngtonu - w tym Polsce - Chirac zarzuca lekkomyślność i infantylizm, nieodpowiedzialność i brak dobrego wychowania, a także niezdolność do przewidzenia konsekwencji.
Wtedy też, podczas rozmowy z dziennikarzami w Brukseli, wypowiada słowa, które mocno wryły się Polakom w pamięć. "Zmarnowali oni okazję, żeby siedzieć cicho" - twierdził Chirac.
              Rzeczywiście popierając wtedy USA Polska wykazała się brakiem przewidywania , ponieważ dwadzieścia dwa lata później Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych J.D. Vance stwierdził, że Polska zachowała się jak frajer, skoro nie sprzeciwiła się amerykańskiej inwazji na Irak w 2003 r. i wspierała USA . Podkreślę że słowa te powiedział Vice Prezydent Stanów Zjednoczonych.
Zdaniem byłego szefa polskiego MSZ Jacka Czaputowicza podejście Vance’a jest ahistoryczne, ponieważ w 2003 r. administracja George’a W. Busha była zdecydowana na inwazję na Irak i usunięcie Saddama Husajna nawet bez wsparcia ze strony sojuszników.
"Dopiero lata (które nastały) po inwazji na Irak ujawniły ogromne koszty ludzkie, finansowe oraz polityczne i zwróciły amerykańską opinię publiczną przeciwko całemu przedsięwzięciu" – zauważył.
"Według wiceprezydenta (USA) błędem było stanie po stronie Stanów Zjednoczonych, gdy były one w szczególnej potrzebie. To ważny drogowskaz dla sojuszników USA na przyszłość" – ocenił były szef polskiej dyplomacji.
Przypomnę tylko, że te słowa oceny wypowiedział były minister w rządzie który bezwarunkowo kochał Donalda Trampa

Mądry Polak po szkodzie można zacytować stare przysłowie, ale że nie jest ono prawdziwe pokazuje powyższy przykład.
Bluzgano na nas przed i z perspektywy  czasu po. Coś musi być na rzeczy w tym narodzie skoro już 500 lat temu Jan Kochanowski swoją "Pieśń o spustoszeniu Podola" kończy słowami:
Cieszy mię ten rym: «Polak mądry po szkodzie»;
Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.

Wracając do JD Vaneca, albo do współczesnego języka.
W dzisiejszym znaczeniu frajer to ‘człowiek naiwny, łatwowierny, nieumiejący sobie radzić, dający się łatwo oszukać’. Rzeczownik frajer występuje w polszczyźnie od początku XX wieku – w tym sensie język potoczny przyswoił to słowo z gwary przestępców, z języka złodziejskiego, w którym używano go w znaczeniu ‘początkujący złodziej, działający na własną rękę, nienależący do gangu’.
Współczesne słowniki odnotowują nadal znaczenie, które nawiązuje do sensu tego słowa w dawnym języku złodziejskim – ‘nowicjusz, początkujący w jakiejś dziedzinie’, a także znaczenie ‘rzecz łatwa do zrobienia; głupstwo, bagatela, drobnostka’.
Pytanie, w jakim znaczeniu Vice Prezydent użył tego słowa?
"Frajer" na język angielski można przetłumaczyć na kilka sposobów, w zależności od kontekstu. Najczęstszymi tłumaczeniami są "sucker", "dupe" lub "loser".
Wybór tłumaczenia zależy od kontekstu:

"Sucker":
To dobre tłumaczenie, gdy "frajer" oznacza naiwniaka lub osobę, która łatwo da się oszukać.
"Dupe":
To bardziej potoczne tłumaczenie, również odnoszące się do osoby, która jest łatwowierna lub naiwna.
"Loser":
To tłumaczenie, gdy "frajer" oznacza osobę, która przegrywa lub nie osiąga sukcesu.
"Pushover":
To tłumaczenie, gdy "frajer" oznacza osobę, która łatwo da się przekonać lub wykorzystać.
"Easy mark":
To tłumaczenie, gdy "frajer" oznacza osobę, która łatwo da się oszukać lub wykorzystać finansowo.

Grafika z Internetu
                                                  
Historycznie rzecz ujmując, pięknie umieraliśmy na frontach całego świata w imię waszej wolności licząc na wzajemność która z reguły nie następowała.
Do dzisiaj obchodzimy rocznice tych  naszych  największych porażek  
Polacy nic się nie stało - od tych słów mógłby się zaczynać nasz hymn narodowy.  
Kiedy liczyłem, że doczekam się jakiegoś pragmatyzmu, to wydarzenia każdego dnia przekonują mnie, że nie nastąpi to za mojego życia i w tym moim wyczekiwaniu też jestem swego rodzaju frajerem
A nasi sąsiedzi radzą sobie z tym wszystkim całkiem nieźle
Po czesku frajer to po prostu gość.





05 czerwca 2025

Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie

Siedmioro długoletnich przyjaciół spotyka się na kolacji. Dla urozmaicenia wieczoru rozpoczynają zabawę polegającą na dzieleniu się między sobą treścią każdego SMS-a, e-maila lub rozmowy telefonicznej, jakie otrzymują w trakcie spotkania. Kiedy tym samym wiele tajemnic zaczyna wypływać na światło dzienne, niewinna gra rodzi konflikty, które niełatwo będzie zażegnać... to krótki opis włoskiego filmu z 2016 roku którego tytuł posłużył ma do zatytułowania mojego posta... ale od początku.

Zawitali u mnie Francuzi. Dla stałych czytelników tego bloga przesyłam takie oto potwierdzenie :Tak to Ci sami Francuzi o których pisałem na tych łamach już parę razy. Znamy się od około 38 lat, a początek tej znajomości był zupełnie przypadkowy. Teraz to już nie jest przypadkowa znajomość, a przyjaźń potwierdzona pozytywnymi doświadczeniami, bo jak mówiła poetka - tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono. Nasi Francuzi zapisali się w naszym życiu lepiej niż własna rodzina. Mam nadzieję, że tak samo było w drugą stronę.
Gościli u nas 10 dni z drobną przerwą w środku wizyty, a dogadywaliśmy się znakomicie. Żona mówi perfekcyjnie po francusku, a Claire nauczyła się polskiego. Mamy czasem ze składnią lub odmianą wyrazów niezły ubaw, ale jakież to łaskawe z jej strony.
Eric z kolei mówi do mnie po angielsku co rozumię w części chociaż mówi prostymi zdaniami. Ja przez parę lat uczyłem się tego obcego języka, ale w czasach nieistnienia Internetu a więc braku bodźca i większej potrzeby nauka była raczej bierna. Rodzice też nie uważali języków obcych za priorytet w życiu.
Teraz pluję sobie z tego powodu w brodę i wyciągam z otchłani pamięci pojedyncze słowa które sklejam w niezręczne zdania, dodając wątki francuskie, czasem niemieckie, pobekując dodatkowo gdy mówię o kozie. Ręce też mają istotny wpływ na jakość tej konwersacji. Najważniejsze jest to, że on chce się dowiedzieć i cierpliwie ustala co miałem na myśli. Przy niepowodzeniu wspomnianych metod posilamy się tłumaczem Google, albo będącą trendy sztuczną inteligencją czyli AI.
Właśnie w czasie jednej z kolacyjek wyszła sprawa chatu GPT. Opowiedziałem jak to AI napisała mi służbowe przemówienie z okazji Świąt i Nowego Roku. Nawet je przeczytałem ku wesołości zebranych.




Kiedy atmosfera rozbawienia dała znać o sobie, wpadł mi do głowy szalony pomysł.
Mój "francuski brat" pochodzi z południowych rejonów tego kraju. Tam jest teraz jakieś 35 stopni ciepła co mocno zgrzytało w porównaniu z naszym 13-16 stopni. Parę raz ratunkowo zapaliłem w kominku. Czułem wtedy wdzięczność Erica i lekką saunę w domu.
W efekcie tej niedogodności temperaturowej Francuz chodził po domu w cieniutkiej jak tłumaczył. pikowanej kurtce w kolorze pomarańczowym. Ileż to razy starałem się go namówić do zdjęcia jej z ramion, bo od samego patrzenia robiło mi się gorąco.
Parafrazując przysłowie - gdzie ja nie poradzę tam może wyślę sztuczną inteligencję, szybko wystukałem na ekranie smartfona następujące pytanie :

Jak przekonać mojego kolegę z Francji, Eryka, po francusku do ściągnięcia swojej pomarańczowej kurtki?

Chat GPT odpowiedział:

Świetne pytanie! Jeśli chcesz uprzejmie, ale skutecznie przekonać Eryka do zdjęcia swojej pomarańczowej kurtki, możesz użyć jednej z poniższych formuł – zależnie od tonu, jaki chcesz przyjąć (życzliwy, żartobliwy czy bardziej bezpośredni):
Uprzejmie i z humorem:

Eryk, nie uważasz, że ta pomarańczowa kurtka trochę za bardzo się rzuca w oczy? No dalej, spraw nam przyjemność, zdejmij ją!
Neutralnie i uprzejmie:

Eryk, nie jest ci za gorąco w tej grubej pomarańczowej kurtce? Możesz ją zdjąć, jeśli chcesz.
Bezpośrednio, ale z uśmiechem:

No dalej Eryk, zdejmij tę pomarańczową kurtkę, wyglądasz jak pachołek drogowy!

Ostatnie rozwiązanie przypadło nam tak do gustu, że wszyscy ze śmiechu mieli łzy w oczach.
No proszę a więc program komputerowy zawiera już wszczepiony element humoru.
Bardzo mi to odpowiadało i myślałem że to koniec, ale AI dopiero się rozgrzewała sugerując :

Jeśli chcesz, mogę też pomóc dopasować ton wypowiedzi do Waszej relacji – czy jesteście bliskimi przyjaciółmi, czy bardziej formalnie się znacie?

Ze względu na późną porę zrezygnowaliśmy z usług AI. Przez kolejne zaś dni określenie "słupek drogowy" było odmieniane przez wszystkie przypadki. Oczywiście wszystko przy akceptacji i rozbawieniu samego zainteresowanego.
A gdzie owo kłamanie, bo miłe towarzystwo w tekście już było ?
Otóż Claire zapytała mnie czy dalej prowadzę swojego bloga którego była przed dwuletnią prawie przerwą, wierną czytelniczką.
Ponieważ do prowadzenia bloga powróciłem w sposób jakby tajny, znalazłem się w trudnej sytuacji
Nie pasowało mi odkrywać wszystkich kart i przy okazji narazić się na zarzut braku konsekwencji.
Zaparłem się więc prowadzenie bloga jak święty Piotr zaparł się Jezusa. On to co prawda uczynił to trzy razy, a mnie wystarczyło jedno zaprzeczenie.
Być może miałem do czynienia z bardziej inteligentnym rozmówcą niż tamta gawiedź w Jerozolimie.
Jakże trudno jest się przyznać do własnego uzależnienia
Dobrze się kłamie to fakt, ale już nad ranem, tradycyjnie o 3,30 zaczęły mnie z tego powodu dręczyć wyrzuty sumienia.
Nic to brnę w to kłamstwo dalej, choć moje teksty bez stresu mogę udostępnić najbliższym.
Za nic jednak nie chcę zamienić swobody myśli na dworską satyrę.
A o przyjaciołach z kraju Moliera przyjdzie jeszcze co nieco napisać.









29 maja 2025

 W  tym tygodniu wybaczcie, ponieważ:


                                                                                                         A poza tym, Miłego weekendu

                                                                                                                    Wasz Antoni

23 maja 2025

Stąpając delikatnie po cienkiej czerwonej linii .... po chwili zastanowienia

Mówią - Piłeś nie jedź. Na własny użytek uzupełniłem tę dewizę o drugą część. - piłeś nie pisz.
Tutaj przydadzą się wyjaśnieni. Mówimy o  kulturalnym spożyciu pewnej ilości wina, które nie zaburza jasności myślenia, a jedynie  podnosi poziom wrażliwości na świat. W pozytywnym i negatywnym tego słowa znaczeniu.
Co prawda nie pisałem zbyt wiele, a raczej zaproponowałem abyście posłuchali dwie piosenki do tekstów Edwarda Stachury, co przecież jak  wtedy uważałem  - Nie pisać, nie znaczy nie polecać
Zapomniałem na tę chwilę, że opowiadanie o tym co mi się podoba w danej chwili, a co nie, czego słucham, a czego pod żadnym pozorem nie toleruję, daje pogląd na moją obecną kondycję psychiczną.
Bez trudu pozwala określić kierunek kciuka .( góra lub dół)
Już w trakcie prowadzenia tej audycji muzycznej, wypełznął ze mnie talent i spłodziłem wiersz godzien  najlepszych  młodzieńczych czyli  czarnych chwil. Wszak Stachura od niepamiętnych czasów  był moim idolem.  Jakże to tak się składa, że młody człowiek nie znając okrucieństwa świata, potrafił cierpieć za miliony.
Nie mogę narzekać, słowa same składały w wersy.
Jestem po lekturze książki Sławomira Kopra pod tytułem " Alkohol i muzy". Znalazłem tam całą kupę przykładów na to jak alkohol wyciąga z człowieka artystę,  gubiąc  po drodze jego człowieczeństwo.
Będąc więc na etapie wyciągania wniosków z lektury nieopatrznie nacisnąłem klawisz  Enter i gotowy post poszedł w świat
Stąpając po cienkiej czerwonej linii jak napisałem w tytule, ale może to  było takie włażenie z buciorami w środek samego siebie.
Chyba poczułem bardziej to drugie, bo zaraz po drugiej w nocy, post został skasowany. Jego krótkie czterogodzinne życie w sieci spowodowało pewnie zamieszanie w wykazie blogów które obserwujecie, ale i trzynastu oglądających. Ludzie czy wy nie macie nic lepszego do robienia po nocy?
Ot i cała tajemnica pewnej nocnej publikacji


A wiersz wrzuciłem do szuflady. Przyda się na inną okazję 
Mówi się powszechnie że Internet nie zapomina. Może i tak, ale każdego dnia jest bogatszy o nowe funkcje.
Czytam ostatnia raport dziennikarza lub dziennikarki na temat  urządzeń do domowego gazowania wody do picia. Popularne Soda Stream  i inne robią karierę. Jedynym problemem po zakupie jest wymiana naboju  z CO2 czyli dwutlenkiem węgla Zwykle robię to w sklepie ze sprzedażą takiego sprzętu, ale oto czytam  we wspomnianym artykule, że :



 Boże mój do tej pory wiedziałem że przez Internet można przesłać plik tekstowy, zdjęcie, ale nabój do syfonu?
Obejrzałem mój laptop z każdej strony i zastanawiałem się w który z otworów miałbym wciskać wspomniany nabój.
Rozumiem że autorka zastosowała  spory skrót myślowy i nie przyszło jej przez głowę jak to wygląda w całości.
Technika zrobiła krok do przodu. Kiedyś wysyłało się faxy i wtedy też opowiadano taki dowcip pure nonsense.
Pewien facet wysyłał do Ameryki fax. W trakcie wysyłania  dokumentu tak nieszczęśliwie pochylił się nam urządzeniem, że  zaczęło wciągać mu krawat. Nim się obejrzał był w Nowym Jorku  
Miłego weekendu.


I jeszcze na chwilę  wyłączyła  się możliwość  komentowania. Sam nie wiem dlaczego.

15 maja 2025

Bez kobiet. Jak to bez kobiet?

Nawet w komunizmie nie wszystko miało być dla wszystkich. Pamiętam  z tamtego okresu taką prześmiewczą definicję szampana. Otóż szampan jest napojem klasy pracującej miast i wsi który jest pity ustami jej przedstawicieli. 
Nowe które przyszło potem również nie szczędzi nam ograniczeń 
Przyzwyczailiśmy się  już do pewnych w stylu:
Tylko dla pracowników, tylko dla karetek, niektóre z nich wzbudzają  jednak w nas niezadowolenie - Tylko dla VIP, albo Hotele bez dzieci.
Hotele "adults only" oferują pobyt wyłącznie dla osób dorosłych, bez dzieci. To idealne rozwiązanie dla osób, które szukają spokoju i relaksu bez hałasu i aktywności związanych z dziećmi. Takie hotele często oferują dodatkowe udogodnienia, jak np. SPA, eleganckie restauracje, a nawet prywatne tarasy z widokiem.
Jak to się ma z polityką prorodzinną państwa to już inna sprawa.
A może jednak takie hotele jak najbardziej wpływają na przyrost naturalny poprzez stworzenie atmosfery relaksu czy nawet pewnego wyluzowania. 
Wiadomo przecież, że medal ma dwie strony.  Brak widoku dzieciaków plujących makaronem lub rzucających się z niezadowolenia po podłodze wpływa na idealizowanie rodzicielstwa i łatwiej wtedy przy pytaniu - masz gumkę ? Odpowiedzieć nie mam, a niech się dzieje co chce.
Wracając zaś do ograniczeń.
Oto mam przed sobą post pewnej Spotterki która wyraźnie niezadowolona jest z faktu, że jej facet chodzi sam do barbera




Komentatorzy we wpisach pod zdjęciem raczej nie widzą w tym nic zdrożnego, chociaż dla chcącego się obrazić lub poczuć zranionym to jest encyklopedyczny przykład mizoginii.
 
- Oczy
Czy faceci latają z kobietami do kosmetyczki ? Niektórzy zapewne tak. Barber to taka strefa komfortu dla mężczyzny, prawie jak pójście na ryby 

- Ewa
Nie widzę w tym problemu. Zarówno babki jak i faceci powinni mieć taką swoją własną przestrzeń. Ja idę do fryzjera czy kosmetyczki to mój mąż też za mną tam nie idzie, bo po co. Poza tym co ma laska do szukania u barbera? Co facet dziecko jest, że trzeba z nim iść?

- Ryszard
Przypomniała mi się historia faceta którego wyproszono z damskiej toalety, gdzie znajdował się kącik do przewijania dzieci, bo panie czuły się niekomfortowo. Kit z tym, że on tam przyszedł przewinąć swe roczne dziecko, a w męskiej toalecie takiego kącika nie było

- Piotrek
Jeśli są strefy bez dzieci w restauracjach czy hotelach, to jak najbardziej mogą być strefy bez kobiet u barberów.

Powiem uczciwie, że ze względu na ograniczenia fizyczne towarzyszę mojej żonie u fryzjera. Po prostu  muszę tam z nią chodzić. Precyzyjnie mówiąc muszę tam  wjechać wózkiem. Po udzieleniu niezbędnej pomocy, zaszywam się w najdalszym kącie salonu, bądź wychodzę na zewnątrz.
Mam świadomość, że kontakt z fryzjerką jest formą psychoterapii, ale nie jest to psychoterapia dla par.
Dla równowagi wymyślono więc chyba owego barbera, a jedyne co może dziwić to to, że właściciele lokalu musieli  posunąć się do pisemnej informacji która mogłaby się wydawać naturalną konsekwencją istnienia takiego zakładu.
Sam nie korzystam z pomocy takiego fachowca z dwóch powodów. Po pierwsze dzięki bogu sam radzę sobie ze swoimi problemami, a po drugie wizyta u specjalisty kosztowałby mnie co najmniej drugie tyle co u zwykłego fryzjera męskiego. W zakładzie do którego chodzę  to właśnie kobieta od kilku lat strzyże mnie pytając na powitanie - Jak zwykle?
Powiecie, że  jestem w tej dobrej sytuacji ponieważ mogę sobie ponarzekać na blogu. Widział jednak ktoś z Was drodzy czytelnicy, abym narzekał tu na swoje życie?
Broń Panie Boże, ja wcale nie narzekam.
Zadowolony ze swego życia
Antoni




08 maja 2025

Reakcje impulsywne czyli - bo ci pier*olnę

Przeglądam blogi.  Wszyscy którzy mogą, cieszą się z chwil które spędzają w wiosennym ogrodzie. Taki ogród uspokaja i regeneruje. Ja zaś chcę  poruszyć temat działań impulsywnych, czyli takich które podejmujemy z reguły bez zastanowienia.  
Korzystając z większej ilości wolnego czasu, boć to święta a potem długi weekend, zajrzałem w komentarze. W panelu zarządzania  jest taki katalog. Tu można zobaczyć gdy ktoś napisze komentarz do starego tekstu, ponieważ pojawiają się one w kolejności publikacji. Zadziwiające, że ludzie komentują teksty sprzed lat, a ja z szacunku do czytelników odpisuję. Ten wpis dotyczył tekstu z 2015 roku o męskich rajstopach. To link do niego Co stanie się z tradycją
Ktoś go przeczytał w święta i dodał komentarz. Pewnie nie o taką tradycję mu szło, ale dziękuję za zainteresowanie i pozdrawiam. A propos pozdrawiam. Ponoć nadużywam. Dostałem z tego powodu groźbę być może nawet karalną, związaną z grzecznościowym zwrotem . Jakoś ją  przeoczyłem pewnie dlatego, że wpis był z lutego, a groźba pojawiła się dopiero w października następnego roku.
Tu jakby sobie zaprzeczam, że śledzę komentarze do starszych wpisów. No dobrze, powiedzmy, że przeważnie śledzę te komentarze.


Anonimowy 09 lutego 2015 19-10   
Cześć Antoni
Do rajstop pewnie trzeba by nogi ogolić. Drwalska, zmierzwiona broda, nieuczesany fryz, ponure jak na prawdziwego chłopa przystało spojrzenie i ogolone nogi w cienkich rajstopach. Ha ha super. Pozdrawiam JerryW_54

Odpowiedzi
Antoni Relski  10 lutego  2015   13:43  

Ten na zdjęciu ma nogi wygolone na błysk
Pozdrawiam


  R 10 października 2016  08:38         
Jak raz jeszcze napiszesz to swoje jebane "pozdrawiam" to ci pier... no.

Boże nie wiedziałem, że ktoś chce mi pier*olnąć i w tej nieświadomości żyłem 8,5 roku.
Nieznany mi czytelniku " R" pozdrawiam Cię
A może ja się niepotrzebnie stresuję?
Wszak owo groźnie brzmiące słowo ma wiele znaczeń, a przed XIX wiekiem było w powszechnym użyciu.


A propos irytacji.
Rozumiem gdy irytuje nas mail który rozpoczyna się od słowa - Witam.
Mnie bardzo złości to powitanie. AI podpowiedziała mi dlaczego:
Słowo "witam" w mailach jest uznawane za niekulturalne i nieodpowiednie, dlatego należy go unikać.
Dlaczego "witam" jest nieodpowiednie?
Jest formą bezosobową, która sugeruje nadrzędność nadawcy
Jest uznawane za mało uprzejme
Jest odbierane jako brak szacunku wobec adresata
Jest uznawane za potoczne i używane raczej w komunikacji mówionej, nie pisanej
Jakimi zwrotami można zastąpić "witam"?
"Dzień dobry, "Cześć, "Drogi Samie, "Cześć wszystkim, "Cześć zespołowi.
Poloniści radzą, by różnicować formy powitania w zależności od adresata wiadomości.
No dobra.
Dla równowagi zapytałem AI czy owo kwestionowane "pozdrawiam" na końcu korespondencji jest dopuszczalne.
AI uważa, że: Zwrot "pozdrawiam" jest dopuszczalny w korespondencji nieoficjalnej, ale w korespondencji oficjalnej lepiej użyć "z poważaniem" lub "z wyrazami szacunku".
Użycie "pozdrawiam"
"Pozdrawiam" jest neutralnym zwrotem grzecznościowym, ale w sytuacjach oficjalnych jest dyskusyjne.
"Pozdrawiam" nie jest odpowiednie w zwrotach do osoby o wyższym statusie lub do nieznanego adresata.
"Pozdrawiam" może być uznane za nieodpowiednie w mailach oficjalnych i biznesowych.
Wymianę myśli na blogu uważam za korespondencję nieformalną. Jak czulibyście się gdybym na końcu napisał Z poważaniem, lub z wyrazami szacunku?
Pewnie uznalibyście mnie za sztywniaka
Obowiązująca tu forma na "Ty" jest wystarczającym uzasadnieniem tej nieoficjalności.
Tyle na temat kończenia i rozpoczynania nieoficjalnej korespondencji.
Wiem, że jestem istotą ułomną i zdarzają mi się błędy językowe. Walczę z tym, a przynajmniej staram się walczyć. Do czerwoności jednak rozpala mnie użycie słówka "mi" na początku zdania.
Narzekałem na to już jakiś czas temu, ale brak sympatii do "mi" na początku zdania trwa nadal.
Już nie tylko celebryci, ale nawet dziennikarze używają tej formy i na nic zdają się apele takie jak na przykład profesora Miodka:
"Błagam o nie używanie "mi" na początku zdania. Pierwszy wyraz w zdaniu jest zawsze pod akcentem, więc należy używać "mnie": mnie się należy, mnie się wydaje, mnie Jurek powiedział."
Naród lubi profesora, ale lubić wcale nie znaczy stosować się do jego wartości.
Przekonało się o tym boleśnie wielu znanych rodaków.
Ktoś mi zarzuci, że swoje "pozdrawiam" przykrywam tym nieszczęsnym "mi" i jest to takie mydlenie oczu.
Nawet jeżeli tak to nieświadomie.
W Związku Radzieckim w latach siedemdziesiątych wymyślono komputer, który odpowiadał na wszystkie pytania.
Wystarczyło wrzucić w otwór 10 kopiejek i napisać na klawiaturze pytanie, by po chwili otrzymać wydrukowaną odpowiedź.
Pewien pomysłowy Amerykanin postanowił sprawdzić gdzie jest owa granica odpowiadania na wszystkie pytania.
Po wrzuceniu dyszki zapytał komputer:
- Ile par butów przypada na jednego mieszkańca ZSRR
Komputer zazgrzytał, a nawet nieco zadymił, ale wypluł karteczkę z następującą odpowiedzią:
- A wy bijecie murzynów
To się nazywa mydlić oczy, albo przykryć temat
Pozdrawiam

01 maja 2025

Filozofia jednego procenta

Wspominkowo. Wszak to już po świętach, a nawet w trakcie długiego weekendu

Czwartek w tradycji nazywany Wielkim. Przedświąteczne odwiedziny u rodziców wiszą nade mną jak miecz Damoklesa. Pośród tych remontów, malowań i kończącego je sprzątania w Wielkim Tygodniu muszę wygospodarować chwilę na odwiedziny u Nich. Niewiele już potrzebują, ot aby przetrzeć im granitową płytkę, zmienić stroik na ten z żonkilami i zapalić lampkę. Tylko tyle mogę teraz zrobić, bo jak kiedyś czyste firanki w oknach świadczyły o tym, że dom nie jest opuszczony tak teraz zadbany grób świadczy o tym samym.
Nie jestem zwolennikiem cotygodniowego polerowania kamienia, ale przy takiej okazji...
Sprawdziłem prognozę pogody w moim smartfonie. Temperatura do 28 stopni, prawdopodobieństwo opadów 1% . No proszę przy takiej prognozie to tylko motocykl. Będzie do przejechania 65 kilometrów w jedną stronę, a więc całkiem fajna wycieczka. Jak to mówią przyjemne z pożytecznym.
Zapakowałem do kufra niezbędne akcesoria i dalej przygodo.
Niestety, jeszcze nie dojechałem do Krakowa jak niebo zrobiło się jakieś nijakie, a z góry zaczęły kapać pojedyncze krople.
Jeden procent szans - powiadacie. No proszę jakie mam szczęście. Gdyby chodziło o loterię to z pewnością nie dostałbym takiej możliwości.
Nie narzekam na życie, ba jestem mu wdzięczny. Na wszystko jednak musiałem zapracować sobie sam.
Nie miałem szczęścia w totku, lotku, czy loterii wizowej. Zawsze jednak wychodziłem na swoje.
Miałem takiego znajomego, kiedyś kolegę, a przez czas jakiś myślałem o nim jak o przyjacielu. Do niego szczęście pukało i pytało - czy mogę wejść?
A, że jak to śpiewał Jan Kaczmarek - Pero, pero bilans musi wyjść na zero, znajommy miał upierdliwą żonę. Z perspektywy czasu gdyby mnie kto pytał to na tych warunkach z pewnością nie zamieniłbym się z ze znajomym. Wolę swoją żonę z wszystkimi jej zaletami.

Jeden procent dla motocyklistów to nie są puste słowa. Do tych co z motocyklami mają mniej do czynienia powiem, że te właśnie jeden procent jest mocno obecny w ruchu motocyklowym.
Ileś tam motocyklistów świadomie deklaruje się jako  "1-procentowcy", a spora część bezmyślnie naszywa tę cyfrę na swoją kurtkę.
Kto zacz?
Wikipedia tak o nich pisze:
"Jednoprocentowcy lub 1-procentowcy (ang. onepercenters) – określenie używane do zdefiniowania gangów motocyklowych, mające podkreślić ich niezależność i bezkompromisowość wobec przestrzegania narzucanych im zasad, ściślej obecność ponad prawem (1%, czyli niewielka część w stosunku do pozostałej części, a gangi motocyklowe właśnie takimi elitarnymi grupami są).
Nazwa bezpośrednio nawiązuje do oświadczenia, jakie wydało  Amerykańskie Stowarzyszenie Motocyklowe  po zamieszkach w Hollister w 1947 roku, które wywołali właśnie członkowie niezrzeszonych klubów. Władze AMA stwierdziły w nim, że 99% motocyklistów to obywatele praworządni, implikując, że pozostały 1% to przestępcy. Od tamtej pory członkowie motocyklowych gangów zaczęli z dumą nosić na swoich skórzanych kurtkach naszywki z symbolem „1%”

 Bez miłości do gangsterki, przez chwilę czułem się  taki wykiwany na jeden procent.
Przy wjeździe na nową obwodnicę Krakowa lekko się zagubiłem i przejechałem na rondzie ciągła linię.
- Antoni wracaj do rzeczywistości i uważaj, a nóż jakaś wiceministra  znów zechce wymusić pierwszeństwo.
Piękna ta północna obwodnica Krakowa, a jak już będzie kompletna to życie zmotoryzowanych stanie się bajką. Byle tylko zdążyli nim wjedzie w życie pomysł by 70 latkom odbierać prawa jazdy ze względu na starczą otępiałość.
Że do siedemdziesiątki - mam jeszcze klika lat?
A wiecie jak potrafi się spóźnić realizacja nowych dróg?









24 kwietnia 2025

Co cię nie zabije czyli nadzieja

Tekst jest z założenia jest prześmiewczy, ale pozostaje nadal kontrowersyjny, dlatego zamieszczę na początku ostrzeżenie następującej treści :

  

Przeglądam ja sobie Onet i z natłoku informacji próbuję wyłowić te ważne, a że waga tematu jest sprawą indywidualną,  zainteresowałem się tekstem pod tytułem: "Obalono wielki mit na temat wina. Przez lata w to wierzyliśmy"
Z niepokojem zacząłem czytać wstęp zaznaczony tłustym drukiem:
"Przez lata czerwone wino cieszyło się reputacją trunku korzystnego dla zdrowia, zmniejszającego ryzyko zachorowania na raka dzięki zawartości resweratrolu. Jednak najnowsze obszerne badania naukowców z Brown University School of Public Health oraz Warren Alpert Medical School stawiają ten pogląd w innym świetle. Okazuje się, że zarówno czerwone, jak i białe wino mają podobny wpływ na ryzyko rozwoju nowotworów."
Tak, informacje o skutkach umiarkowanego (podkreślam) picia wina są zmienne niczym pogoda w marcu.
Później następuje cała lista zarzutów z których głównym oskarżonym jest etanol. Znane są mi argumenty i rozumiem zalecaną ostrożność w konsumpcji w/w składnika.
Chciałbym się jednak skupić nie na procentach, a korzyściach wynikających z degustacji wina
Już pierwsze zadnie artykułu, wzbudziło we mnie watpliowści lub jak kto woli nadzieję.
"Miłośnicy czerwonych win od dawna wierzą, że ich ulubiony trunek oferuje wyjątkowe korzyści zdrowotne w porównaniu z innymi alkoholami. Powszechne jest przekonanie, że bogate w przeciwutleniacze czerwone wino może chronić przed nowotworami. Najnowsze badania sugerują jednak, że nie jest to prawda"

Prawda, nieprawda; racja , brak racji.  Racja jest jak dupa, każdy ma własną - mawiał Marszałek Piłsudski.
Poza tym jak się ma do powyższego tekstu cytat ze Stefana Żeromskiego - wiara czyni cuda ?
Pozostanę przy tej wierze, a jak się nie sprawdzi to będę maił do czynienia ze wspaniałym placebo.
Co prawda cytowany fragment z Żeromskiego to tylko pół zdania, całość brzmi następująco:
Wiara czyni cuda lecz tylko walka daje efekty.
Daleki jestem od praktykowanej w czasach szczeniackiej młodości weekendowej walki o przetrwanie.
Dzisiaj wystarcza mi umiarkowana degustacja. 
Co za szczere, poświąteczne wyznanie.

17 kwietnia 2025

Więc chodź pomaluj mój świat

Wiec chodź, pomaluj mój świat na żółto i na niebiesko. Nie, nie, nie na te kolory. Szanowna Małżonka od dawna miała już pomysł jakie mają być kolory mojego świata. Ponieważ jak to mówił Duńczyk z Vabanku - "Z wiekiem spada zapotrzebowanie na zysk, a rośnie popyt na święty spokój", mniejsza jest też ilość rzeczy o które jestem gotów kruszyć kopię z moją żoną. Tym razem też pozwoliłem, aby to ona otoczyła mnie kolorami. Otóż jak się okazało, najlepsze dla mnie są wariacje barw nazwane dla niepoznaki: Szlachetny kryształ i Cotton Candy gdzie pod tym tajemniczym angielskim wyrażeniem mieści się nasza pospolita wata cukrowa. Kiedyś miałem pokój w odcieniu zieleni, bo od dziecka wmawiano mi, że ten kolor uspokaja. Małżonka przełknęła zieleń, ale zdecydowała o odcieniu i tak weszły na ścianę "Pędy piwonii"
W pokoju po moim Młodszym który aktualnie zajmuję, miałem na ścianie rockowy " Surowy cement" teraz zastąpił go "Szlachetny kryształ", a ja już wiem jak czuł się Nergal kiedy w prezencie od Dody otrzymywał różowe upominki.
Miłość wymaga ofiar, pomyślał pewnie pozując do zdjęć z różową walizką. Nie jestem pewien czy rzeczywiście tak pomyślał. Pewne jest tylko to, że oglądając ściany w moim pokoju taka myśl przemknęła mi przez głowę.
  Jak to już kiedyś napisałem, prawdziwy mężczyzna rozróżnia tylko trzy kolory, są to:
Zaje*isty, ch*jowy, peda*ski.
Pracowałem jednak nad sobą przez lata i wiem też jak wygląda kolor ecru. Lubię czasem zadziwić tą wiedzą własną i pamiętam, że temu faktowi poświęciłem cały post na tych łamach.
Przez całe lata malowałem sam nasze małe, a później większe mieszkanie. Z czasem jednak coraz trudniej łazić po drabinie i odcinać kolory. Zwłaszcza, że nie miałem pomysłu jak to zrobić w skosach nad schodami. Wysokość i brak możliwości bezpiecznego rozłożenia drabiny przerażały mnie. Chciał nie chciał, zaprosiłem do domu malarzy.
Pojawiali się przez tydzień w naszym domu, raz w trójkę, raz znów w dwójkę. Z owej trójki, dwóch było motocyklistami co przełamało te przysłowiowe pierwsze lody i jakoś poszło.
W jeden weekend demontowałem elementy ze ścian i lampy z sufitów i przesuwałem meble nabrzmiałe wspomnieniami lat minionych. Potem dzielnie znosiłem przeprowadzkę do innego pokoju. W następny piątek i sobotę sprzątałem na górze, a w niedzielę demontowałem lampy, obrazy i przesuwałem meble do malowania wynosząc rzeczy na górę. Musiałem tak przygotować kanały komunikacji by przejechała nimi małżonka na wózku. To już było wyzwanie.
Wyłączona z użytku kuchnia rzuciła mnie w objęcia fast foodów. I tak
W poniedziałek - Pizza w "włoskiej" knajpy.
We wtorek - Burger i sałatki ze swojskiej "Pizzerii pod lasem"
a w środę - Zestaw Mc Donalds.
W czwartek dla odmiany dojadaliśmy resztki z Maca, ponieważ zbyt odważnie oceniłem nasze możliwości dzień wcześniej.
W kwestii tak zwanego szybkiego jedzenia odrobiliśmy zaległości z kilku lat i na te kilka lat do przodu mamy chyba spokój. No chyba, że żona wymyśli wymianę mebli w kuchni.... Boże! Ona już o tym wspominała. W tym planowania żona jest zawsze trzy kroki przede mną.

Kolejny już weekend poświęciliśmy na porządkowanie dołu, mycie, montowanie układanie. Ostatnim etapem jest pozbycie się wielu niepotrzebnych rzeczy, odkładanych po kątach, bo przecież jeszcze się przydadzą. Zadziwiające jak potem hurtem pozbywamy się tych złogów. Najlepiej czynić to szybkim i zdecydowanym ruchem, tuż przez terminem wywozu śmieci. Wtedy już nie ma powrotu do wora, aby coś z niego wyciągnąć.
Wyrzucam więc te rzeczy, będąc jednak przekonany, że nie miną dwa miesiące, a mnie ta wyrzucona właśnie rzecz mogła by się bardzo przydać.
Ot takie złośliwości martwych przedmiotów.


                                                                                                                              foto : dekoratorium.pl

10 kwietnia 2025

Nadal góruję nad Leśmianem

- Co za tupet - powiecie. 
Spokojnie, wszystko po kolei. Jak napisałem wcześniej,  jakiś czas temu miałem problemy z ciśnieniem. Nie żeby zaraz miało mnie wylać, ale jak coś odstaje od normy (nawet tej już przekroczonej) to wywołuje zainteresowanie człowieka z życiowym doświadczeniem. Organizm przecież nie powie ci - Antoni nawala mi prostata,  albo Antoni nie chlaj tyle. On będzie tak często ganiał cię do kibla i tak długo tam trzymał, aż powiesz sobie - nie spędzę ostatnich lat życia w toalecie i idziesz do urologa.
Jak ci serce nocą kołacze jakby za chwilę miało z piersi wyskoczyć to mówisz sobie ograniczę alkohol.
O ile do lekarza w końcu pójdziesz, to realizacja zobowiązań własnych już taka prosta nie jest.
Wracając zaś do ciała to podobnie jest z innymi organami. Czyli bez słów porozumiewasz się ze swą cielesną powłoką na zasadzie czynów dokonanych. Nawet o złowrogiej cukrzycy organizm powiadomi cię tym, że pocisz się jak przysłowiowa mysz lub suszy cię okrutnie, a przecież wcale nie piłeś ( alkoholu).
W rozumieniu własnego ciała łatwiej mają osoby będące w długoletnim związku, a to poprzez   doświadczenie. Ileż to razy przyszło mi domyślać się co znaczą gesty, działania lub zaniechania. Fochy lub przeciągające się milczenie. Spróbuj bracie przeoczyć te sygnały, bądź jak to lubią określać to terapeuci - czerwone flagi.
Tak więc jako człowiek z czterdziestoparoletnim doświadczeniem w analizowaniu powyższych sygnałów drugiej strony w lot łapię zagrożenia, a ewentualne zaniechanie działania wynika z lenistwem.
Akurat nadarzyła się świetna okazja ponieważ pojechałem z żoną do naszego lekarza rodzinnego.
Żona potrzebowała skierowania na jakieś badania, a ja postanowiłem poczekać na korytarzu przychodni.
Jak to z kobietami, poruszyły zaraz wachlarz najważniejszych spraw. Zdrowie, ale też dzieci, wnuki i facetów. Oczywiście żona zaraz nagadała lekarce, że mi skacze ciśnienie i zaraz też zaproszono mnie do gabinetu.
Lekarka z trzydziestoletni doświadczeniem w opiece nad naszą rodziną szybko przeprowadziła wywiad pytając objawy, wyniki pomiarów i ewentualne powody. Zmierzyła mi ciśnienie jakby nie wierzyła w to co jej mówię. Potem przystawiła dane do wieku i spytała o wzrost. Zaskoczony  tym pytaniem podałem naciągając jak to mam w zwyczaju o ten niecały jeden centymetr.
Mam to od czasu pierwszego Dowodu Osobistego. W tych zielonych książeczkach były trzy kategorie wzrostu: niski, średni i wysoki. Teraz nikt nie ocenia, a podaje jedynie suche wymiary.
Wtedy, tam wzrost do 164 cm to był wzrost określany jak niski. Od 165 cm  zaczynał się wzrost średni.
Ojciec przy okazji wyrabiał sobie również nowy dowód. On podał we wniosku 163 cm, a ja który miałem 164 cm naciągnąłem o ten jeden centymetr.
W efekcie on miał w dowodzie wzrost niski, a ja średni. Spojrzeliśmy się na siebie i zaśmialiśmy się równocześnie. 
Trzy centymetry które dodają pewności siebie. Nie rozumiem.
Rozumiem gdyby tu jeszcze chodziło o długość, ale szło jedynie o wysokość.
Podałem lekarce swoją deklarowaną miarę. Kobieta spojrzała na mnie uważnie i powiedziała - Nich Pan stanie przy ścianie. Była tam taka miara przylepiona do płytek . Ozdobiona motylkami i pszczółkami. Gabinet bowiem robił również za pediatryczny, ale skali  dla mnie wystarczyło.
Wobec próby sprawdzania mojej prawdomówności od razu przyznałem się do drobnego naciągnięcia pomiaru.
Okazało się, że mam aż cztery centymetry mniej od wzrostu deklarowanego, pomniejszonego o owo naciąganie.
To człowiek maleje na starość ? - spytałem, wiedząc, że jest to pytanie czysto retoryczne. Jednak to pytanie jak i odpowiedź definiowały mi w sposób bolesny starość.
- Ciekawe, nie? - odpowiedziała z nieukrywaną ironią, choć bez cienia złośliwości nasza lekarka domowa.
Nigdy raczej nie przejmowałem się sprawami wzrostu, ale wiadomość która do mnie dotarła wstrząsnęła mną odrobinę. Nigdy to znaczy od czasu gdy zmądrzałem, a że szybko przestałem rosnąć, a więc zacząłem mądrzeć, stąd określenie "raczej nigdy". 
Zapracowałem sobie solidnie na to co mam.  Zrzuciłem 16 kg wagi. Dźwigałem worki z cementem, kamerdole cięższe ode mnie  i pnie drzewa przy remoncie chałupy w Gorcach. Często przez całe dnie robiłem to na granicy wydolności. To mi się jednak przydało  jako zaprawa gdy na wskutek zrządzeń losu przyszło mi dźwigać małżonkę i na koniec teściową.
W pewnym sensie mam to na własne życzenie, ale czyż bierny obserwator telewizji siedzący na kanapie nie kurczy się z wiekiem? Biologicznie rzecz ujmując, też powinny w nim zachodzić podobne procesy zmniejszania. Być może on kupuje sobie na tę stratę więcej czasu. Czy czyni go to bardziej szczęśliwym?
Ja doznałem wysiłku ale i zachwytu, albo chociaż satysfakcji.  Satysfakcji zdecydowanie większej ni obejrzenie 4458 odcinka Klanu.
Pchałem się wżyciu pomiędzy nogami uczestników biegu.
W końcu zawsze lubiłem być w czołówce peletonu. Nie nie wygrywać, bo z moimi warunkami fizycznymi było to trudne, ale jak w wyścigu pokonałem paru dryblasów to świętowałem sukces.
- No i co tam mówiła ? - spytała żona gdy już wsiedliśmy do samochodu
- Wiem już dlaczego od pewnego czasu ten nasz dom wydaje mi się większy i wyższy. Ja po prostu zmalałem.
- To ile teraz masz wzrostu ?- spytała
- Nadal góruję nad Leśmianem. Jak by na to tak patrzeć -  odpowiedziałem wymijająco 
Jest mi przykładem, wzorcem i latarnią morską. Facet który miał niecałe 155 cm, a ile zdziałał w życiu
"Zasuszony ptaszek", "chrabąszcz w wizytowym ubraniu", "karzełek z baśni" — tak żartowali z Bolesława Leśmiana ci, którzy go znali. Mimo niesprzyjających warunków fizycznych Leśmian, jeden z najsłynniejszych polskich poetów, bez trudu zdobywał kolejne kobiece serca. Konsekwencje intensywnego życia uczuciowego dogoniły go nawet po śmierci. Gdy nad trumną spotkały się żona i córki wraz z kochanką, doszło do skandalu..."
Z tym skandalem, że niby kochanka wypchnęła żonę by jechać przy trumnie poety to miejska legenda. Czytałem w końcu jego solidną biografię, ale czy nawet ta zmyślona opowiastka w jakiś sposób nie potwierdza opinii o Leśmianie?
Czy mam zamiar iść w jego ślady?
Nikt tak jak on nie pisał tak delikatnych i subtelnych erotyków. 
Mnie z reguły wychodziło z tego jakieś soft porno.
Leśmian pożegnał ten świat mając 60 lat, poza tym nie potrzebuję zmian w moim życiu intymnym. Nie po prawie 44 latach małżeństwa. Sama jednak świadomość możliwości przy tych warunkach fizycznych  jest dla mnie wystarczająco satysfakcjonująca.


                                                                     Bolesław Leśmian na obrazie Bożeny Skwary (fot. Strona Muzeum w Hrubieszowie)

Post Scriptum 

Wczoraj robiłem zakupy w Lidlu. Postawiłem koszyk przy jakiejś palecie z towarami  ustawionej w przejściu i podszedłem do regału by wziąć  trzy kostki masła w ramach promocji. Trzy, bo tylko wtedy obowiązuje niższa cena. 
Zadowolony z siebie wrzuciłem masło do koszyka i wtedy  ruszyła na mnie owa paleta z towarem. Kiedy uderzyła w wózek wydałem z siebie  krzyk ostrzegawczy. 
Wychylająca się zza kartonów sterująca wózkiem magazynowym  kobieta powiedziała:
 - Bardzo przepraszam nie zauważyłam Pana.
 Mógłbym zginąć w sklepie w którym jedynym zagrożeniem wydawało mi się tylko to, że spóźnisz się na promocję masła.
Rozeszliśmy się z uśmiechem zrozumienia, ja dla jej ciężkiej pracy, ona dla mojego wzrostu.
W końcu w takim sklepie codziennie widzi się  niejedno.
Nie nagłaśniam jednak tematu, bo a nóż w ramach działań profilaktycznych  wprowadzą  minimum wzrostu i mieszcząc się pod poprzeczką  nie będę miał szans na kolejne kostki masła.   
Regał z winem jest tu też całkiem przyzwoity.


03 kwietnia 2025

Znowu o tym winie

Bo to mówią o tym i tak i siak.
Kiedyś kobietom w ciąży zalecano kieliszek czerwonego wina dla poprawy wyników krwi, teraz wino jest wrogiem kobiety, szczególnie zaś kobiety w ciąży. Świat się zmienia, zwiększa się świadomość ludzka dotycząca zagrożeń i ....zaraz, zaraz,  a jak nazwać aferę z dzieckiem chorym na błonicę ponieważ nie było zaszczepione?
Nie jestem rzecznikiem picia, a już szczególnie picia przez kobiety w ciąży. Mam jednak pewną słabość do wina, kosztem alkoholi mocnych, a nawet piwa.
Kiedy tak dla zaspokojenia ciekawości własnej, wpisałem w wyszukiwarkę słowa "wino" w moich postach ze zdziwieniem zauważyłem, że pojawiło się tych tekstów dość sporo. Nie będę tu podawał statystyki ponieważ nie chcę samobiczować.
Nie chcę też zarobić na określenie - pijak i złodziej, bo z filmu " Co mi zrobisz jak mnie złapiesz" wiem, że każdy pijak to złodziej
  W mądrym artykule o czym już chyba informowałem szanownych czytelników na tych łamach, napisano, że jeżeli pijasz wino tylko w weekendy i już w piątek cieszysz się na mający nastąpić winny wieczór to znaczy, że już masz problem z alkoholem.
Wiadomość ta zepsuła mi radość tylko z jednego piątku, kolejne wywoływały u mnie to samo przyjemne oczekiwanie na siedemnastą.
Jedynym rozwiązaniem wydawać by się mogło jest zastosowanie wariantu posła Jarosłąwa Gowina - pić ale się nie cieszyć, a jednak nie skorzystałem.
Uważam, że wszystko jest dla ludzi, pod warunkiem zachowania odpowiednich proporcji
- Znaj proporcję mocium panie - pisał w swojej Zemście Aleksander Fredro, ale  mam pytanie, czy sam autor stosował się do tego powiedzenia?
           Spójrzmy jednak na temat z innej perspektywy. Może te doktory które krytykują picie w weekend mają jednak rację? W czasie ostatniego weekendu degustacyjnego powiedziałem do żony :

- Zauważ  jak różne może być opisanie tego samego procederu. Jeżeli mówisz - Piję tylko w weekend to ma to zabarwienie eleganckie,  rozrywkowe, a może nawet terapeutyczne. Gdy  zaś powiesz  - chlałem przez pól tygodnia to jest to już czysta patologia
Policzmy - weekend to trzy dni, a z reguły pijemy po 17.00. 
Tydzień ma dni siedem. Czyż więc picie w weekend nie jest chlaniem przez pół tygodnia?
- "Prawdziwi gentleman nie pije przed 12.00" - usłyszałem w filmie Kariera Nikosia Dyzmy, 
zaś w filmie Rojst 97 pada taki dialog:
- Napije się Pan whisky?
- Przed siedemnastą? Lej Pan, gdzieś na świecie z pewnością jest teraz siedemnasta.

Targany sprzecznościami, zbierałem wiadomości na ten temat. Znalazłem w końcu potwierdzenie moich podejrzeń. Już wiem, że wino może szkodzić, ba, wino zabija ! W Hiszpanii zmarł słynny winiarz Antoni Garcia. Codziennie wypijał 1,5 litra własnego wina. W końcu zły nawyk go zgubił. Wino zabija powoli, ale nieuchronnie. Antoni Garcia zmarł w wieku 107 lat.
Macie niedowiarki !

                                                    


26 marca 2025

Cycki murzynki

Wychowany zostałem na bajkach  Juliana Tuwima w tym i na tej obecnie kontrowersyjnej - Murzynek Bambo. Za  naszych czasów była pozycją obowiązkową w elementarzu. Uczyliśmy się na pamięć wierszyka, a prymus którym kiedyś byłem otrzymał za recytacje piątkę. Tu ważna uwaga do oceny, w drugiej połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku ( boże jak to staro brzmi) nie było jeszcze szóstek.  Zapałałem sympatią dla tego czarnego koleżki, bo dzieciom obcy jest rasizm, chyba, że są sterowane tym co słyszą w domu, a co namiesza im w tych małych główkach.
Dlatego też kłopotliwe i zadziwiające stało się późniejsze  skreślanie z życia codziennego nie tylko samego Bambo, ale i  nazywania ludzi o ciemnym kolorze skóry których do tej pory określaliśmy słowem - murzyn. W filmie Vabank  pada określenie Pan Murzyn, chociaż akcja filmu toczy się przed wojną, drugą, światową.
Portal etyka języka napisał, że osoby o czarnej skórze uważają słowo Murzyn za obraźliwe. Niesie ze sobą negatywne stereotypy, odziera z indywidualności, zwykłe jego użycie – odniesienie do rasy – nie jest uzasadnione. Zamiast Murzyn używajmy określeń odwołujących się np. do kontynentu – Afrykanin i Afrykanka lub do państwa pochodzenia – np. Etiopczyk i Etiopka. Mówimy przecież Polak i Polka, a nie białas czy biały.
Jak tak oglądam amerykańskie firmy to słowo białas czy czarny jest tam w powszechnym użytku.
Dodatkowo nikt tak jak jeden Afroamerykanin nie zwyzywa drugiego określeniem  gorszym niż murzyn, bo niby idzie o ich sferę mentalną, a więc im wolno.
Na czarnoskórego mieszkańca Ameryki mówimy więc jak już wspomniałem Afroamerykanin.
Mówią, że rasizm zaczyna się w słowach, a tak prawdę powiedziawszy to słowa są tylko artykulacją  tego co już siedzi głęboko w nas.
Jedni mają ten rasizm w sercu, inni w głowie, a ja  mam go głęboko w dupie.
Tak głęboko, że nie mam zamiaru prowadzić na ten temat dyskusji  Ponoć im bardziej człowiek odżegnuje się od antysemityzmu, tym większy problem w nim drzemie. Kiedy  o tym usłyszałem przestałem zabierać głos w sprawach które mnie nie dotyczą, choć już ktoś mi kiedyś powiedział - jesteś gorszy niż Żyd. Przyjąłem to jako komplement.
Gdyby jednak nie dotarło to do każdego to oświadczam:  jestem przeciwnikiem rasizmu, ale zwolennikiem rozsądku.
Gadka szmatka, a ja nie o Murzynach czy Żydach chciałem dzisiaj, ale o cyckach.
Cycki czyli inaczej,  bez tego rajcującego zabarwienia,  piersi kobiece. Część kobiecego ciała która służy  do karmienia dzieci, a przy okazji  czyli w drugiej kolejności  również do innych, wspaniałych  rzeczy. Dlatego nie wiadomo z jakiego powodu stały się tematem tabu. Obecne trendy w bieliźnie czy kostiumach kąpielowych dowodzą, że najbardziej zakazanym dla pokazywania  jest właśnie ta część którą matka karmi własne dziecko czyli sutek. 
To, że do tego sutka podpinają się też dorośli, czyni ich jedynie naśladowcami, kopiami, w żadnej zaś mierze oryginałami.
Powiedzcie "cycek" w towarzystwie - zobaczycie jak zebrani na was spojrzą.
Poniżej chciałem Wam pokazać dwa różne spojrzenia na ten sam temat 
Spojrzenie pierwsze za sprawą artykułu w Gazecie Wyborczej                Artykuł Wyborcza.pl
... To miały być zwykłe zakupy. Oprócz masła kaliszanka Anna Kurpik kupiła w miejscowym Polomarkecie m.in. ciasto. Widok nazwy Cycki Murzynki na paragonie wstrząsnął nią na tyle, że zwróciła się z prośbą o interwencję do Wyborczej.
- Bulwersuje mnie to tak samo, jak nazwa ciasta Murzynek. Żyjemy w 2025 roku i takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Nie powinniśmy milczeć, tylko reagować, bo inaczej dajemy przyzwolenie, żeby takie nazwy w przestrzeni publicznej wciąż istniały - mówi Anna Kurpik.
Podkreśla, że nazwa ciasta to nie tylko przejaw rasizmu, ale także seksizmu. - Odniesienie do kobiecego ciała w tak wulgarny sposób pokazuje, jak głęboko w społeczeństwie zakorzenione jest uprzedmiotowienie kobiet. To utrwala obraz kobiety jako obiektu seksualnego, a nie pełnoprawnego człowieka - uważa Anna Kurpik. I dodaje: - Jeśli chcemy budować równość, musimy zacząć od edukacji
Jej zdanie co do nazewnictwa podziela m.in. polonista prof. Piotr Łuszczykiewicz: Jak byśmy się czuli, widząc produkt pod nazwą Pośladki Białasa?

                                        

Uwagi do powyższego tekstu
Po pierwsze - Czy aby nie zyskać łatki rasisty od dzisiaj na moje ulubione ciasto powinienem mówić "Afrokakaowiec"? Czy wahadło poprawności nie przewaliło się już całkiem w drugą stronę?
Po drugie - Jeżeli ciasto w naszym kraju miałoby się tak nazywać jak chce pan profesor  to z pewnością była by to raczej "dupa białasa" by trzymać się konwencji.  A ja bym zaryzykował i w ramach testu wypuścił próbną patię. Ponoć klienci głosują butami, a ja policzyłbym odważnych. W ten sposób określenie typu - dupcia do schrupania - nabrałaby nowego znaczenia. 
 Teraz dla równowagi chciałbym zaprezentować coś co jest skrajnie różne w podejściu do tematu owych odrzuconych jako wulgarne cycków. Tekst pochodzi ze strony labellasicilia.pl   tytuł  to Minnuzzi ri Sant’Àita – cycki Świętej Agaty
... A co to za tytuł zapytacie? Brzmi nieco dziwnie i kłóci się nieco: z jednej strony o cyckach z drugiej o Świętej! Tak to prawda Sycylia właśnie jest taka – pełna kontrastów i barw, pisana wydarzeniami zarówno historii jak i religijnymi, zawarta w kuchni i smakach. .... Chcę Wam opowiedzieć właśnie o minne di Sant’Agata (z dialektu sycylijskiego piersi) słodyczach, z których słynie Catania i pewnej legendzie skąd właśnie te cycki Świętej Agaty się wzięły. Moi Mili, zgodnie z legendą Agata pochodziła ze szlacheckiej rodziny sycylijskiej i już jako młoda nastolatka zawierzyła swoje życie Bogu. Quinziano, młody konsul, zakochał się w Agacie i chciał ją poślubić. Podczas dni spędzonych razem starał się przekonać Agatę, że życie cielesne jest pełne emocji i doznań, których Agata nigdy nie zazna jeśli swoje życie powierzy Bogu. Niestety Agata odmawiała przyjęcia jego argumentacji i tym samym zalotów. Zrozpaczony konsul, pod pretekstem braku lojalności ówczesnemu imperatorowi, wtrącił ją do lochu i zaczął torturować. Chciał aby w ten sposób Agata odstąpiła od „głupiej wiary” i uporu. Tortury nic nie pomogły dlatego konsul nie mogąc pogodzić się z faktem, że Agata nigdy nie będzie jego kochanką rozkazał wyrwać jej jedną z piersi. Agata, wykończona cierpieniami, umarła. Rok później została uznana za Świętą. Taka oto legenda, opowiadana jest w Catani i właśnie od tej wyciętej piersi wzięły swoją nazwę słodkości – w postaci małych babeczek podobnych do piersi – Minne di Sant’Agata. Jeśli kiedykolwiek zawitacie do Catanii – czego Wam życzę serdecznie – nie możecie zapomnieć spróbować tego regionalnego wypieku. Labellasicilia.pl - Artykuł o św Agacie
                                                                          

                                                                        Cycki Świętej Agaty w pełnej krasie 

                                                                          

 
Pomyślcie tylko, rzecz się dzieje w kraju w którym (pośrednio) siedzibę ma Ojciec Święty. 
I on na to pozwala? Pozwala bo ta tradycja nie zabiera nic z istoty katolicyzmu. 
No a widzicie proboszcza Waszej parafii jak propaguje jedzenie cycków świętej ?
Już widzę te marsze, różańce przed cukierniami  i ekspiacje .
W naszym kraju wszystko musi być takie pomnikowo patetyczne, najlepiej z dodatkiem paru trumien.
Ze spiętymi pośladkami idziemy przez to życie i niechże kto spróbuje zażartować z naszej religii. Już my mu pokażemy.
Niechże naruszy nasze święte zapatrywania. Już my mu pokażemy.
Niechże będzie trochę inny od nas. Już my mu pokażemy.
A czy to nadmierne pokazywanie nie jest przypadkiem formą zaburzenia  psychicznego zwaną ekshibicjonizmem?