27 grudnia 2016

Jak cudne są wspomnienia

W niedzielne popołudnie, cała Polska zasiadała prze ekranami telewizorów. Właśnie zaczynał się „Koncert życzeń”. Elegancko ubrany pan Suzin razem z panią Edytką recytowali dobrze znane życzenia :
Uwaga Sokolniki Górne. Uwaga Państwo Janina i Mieczysław Pierdziuchowie.
Z okazji Koralowych Godów najserdeczniejsze życzenia szczęścia, zdrowia i pomyślności, życzą dzieci, wnuki oraz sąsiedzi Pikulscy ze szwagrem Jankiem. Dla Państwa, piosenkę po tytułem „Mały Biały Domek” zaśpiewa Mieczysław Fogg 


- Które to są koralowe? – pytałem Matki która każdy taki koncert obserwowała z wypiekami na twarzy, licząc że kiedyś i do niej popłyną słowa eleganckiego Pana Suzina.
- Trzydzieste piąte - szybko obliczała to na palcach.
Ojciec był zdania, że to kosztowny i mało praktyczny prezent. Twierdził też, że nie ma w nim czegoś takiego co w chwili obecnej nazywa się „parciem na szkło”.
- Trzydzieści pięć – zachwycałem się - tyle lat razem.
Z perspektywy dwunastolatka tok kawał czasu. To potrojenie jego całego życiowego dorobku.
- To oni starzy muszą już być – dodawałem i nie pamiętam czy ocena ta spotykała się z jakąś ripostą.
Kiedy dzisiaj spojrzałem na kalendarz i odczytałem datę 27 grudnia 2016 wcale nie poczułem się staro z powodu tego, że to właśnie dzisiaj razem z żoną obchodzimy dokładnie trzydziestą piątą rocznice ślubu czyli owe koralowe gody.
Ponieważ na początku prowadzenia bloga opisałem już nasz ślub z pierwszych dni stanu wojennego nie będę się powtarzał tylko zacytuję pierwotny tekst uzupełniony o kilka przecinków. Był on kiedyś publikowany nawet na pierwszej stronie Onetu, a jakaś pani redaktor bardzo chciała zaprosić mnie w związku z tym do programu telewizji śniadaniowej.
- Nie czuję się kombatantem – odmówiłem wtedy zdecydowanie – poza tym nie mam parcia na szkło.
Parcie na szkło? Ktoś to już mówił w tym tekście? No tak, geny przed którymi nie ma ucieczki.
A oto tamten opis naszego ślubu.
My, pokolenie nie wojenne ale stanu wojennego. Taki substytut wojennej traumy wpisany w nasze losy. Ale nawet w czasach wojennej zawieruchy ba w czasie patriotycznych zrywów i powstań ludzie rodzili się, kochali, przeżywali wzloty i upadki, w końcu żenili się.
W tych dniach wspólnie z żoną obchodzimy kolejną rocznicę ślubu. Ślubu zawartego w pierwszym tygodniu stanu wojennego. 20 grudnia 1981r. Ta data wyryła się na stałe w naszej pamięci. Przygotowania do ślubu trwały już pełną parą. Daty wyznaczone w urzędzie a więc otrzymaliśmy przydział na 10 butelek wódki, talon na buty i pewnie jeszcze dodatkową kartkę na mięso, ale tego faktu już nie bardzo pamiętam. Kartkę na buty można było dostać w dwu przypadkach: w związku ze ślubem własnym lub pogrzebem (też własnym) aby w trumnie prezentować się w pełnej krasie. Szczęśliwy byłem z tego powodu, że mnie obowiązywał punkt pierwszy. Dzięki dobrodziejstwu Pewexów i posiadaniu kilku dolców, żonie udało się kupić parę metrów materiału. Znajoma krawcowa uszyła z tego sukienkę.
W niedzielę 13 grudnia rano bezskutecznie kręciliśmy kanałami w poszukiwaniu Teleranka. Wszędzie szalała śnieżyca, a potem pojawił się Pan Generał. Ponieważ zajęci byliśmy sobą, nie bardzo zwracaliśmy uwagę na to co dzieje się w TV. W końcu, gdzieś z daleka dobiegł mnie zgrzyt słów: „stan wojenny” ale kto w chwili uniesienia zwracałby uwagę na takie duperele. PO chwili ochłonęliśmy ale radio nadal powtarzało słowa złowieszcze.
- I co teraz ? - zadawaliśmy sobie pytanie.
Patrole, koksowniki, przepustki, a my beztrosko organizujemy wesele.
Wódka schłodzona, kurczaki grillowane i tylko bukietu brakuje.
Brak benzyny spowodował, że kwiaciarnie świeciły pustkami. Znajoma ulitowała się nad nami i porywając się gdzieś w nieznane, zwlekła bukiet kolorowych frezji (z lekka przemrożonych).
A zima tego grudnia dopisała. Mróz i śnieg to było jedyne czego w tym czasie było pod dostatkiem. Byłem gotowy, ubrany w garnitur kupiony gdzieś okazyjnie i buty otrzymane z sortów Ochotniczych Hufców Pracy ponieważ posiadanie kartki na buty nie gwarantowało jeszcze ich zakupu.
Po uzyskaniu pozwolenia na podróż z Urzędu Mojego Miasta mogłem już wraz z rodzicami dotrzeć do Krakowa, gdzie odbywał się nasz ślub. Parokrotne kontrole na rogatkach miast, prowadzone przez uzbrojonych po zęby żołnierzy. W tle transportery opancerzone i gaziki.
Nie do końca czuliśmy jednak grozę sytuacji. W końcu ci żołnierze mówili takim samym jak ja językiem, urodzeni i wychowani w tym kraju. Ta wspólna historia dawała jakiś bonus i zmniejszała strach. Wypychając samochód z zaspy, bo oczywiście służby oczyszczania, chociaż zmilitaryzowane nie dały rady i odśnieżały tylko najbardziej o strategiczne ulice, dotarłem do Urzędu Stanu Cywilnego. Ślub kościelny mieliśmy wyznaczony na następną niedzielę.
Przysięgałem w przemoczonych butach po wypychaniu auta z zaspy, bo sort OHP nie należał do topowej elegancji i jakości. W świetle polskiego prawa pojąłem za żonę moją obecną, aktualną i jedyną żonę. Było mi miło ponieważ znajomi dopisali i stawili się w komplecie. Pojawił się nawet poszukiwany listem gończym, mój znajomy członek KOR-u, co wtedy zapamiętałem mu z wdzięcznością i do dzisiaj pamiętam, chociaż los rzucił go aż za ocen. Przymarznięte frezje dotrwały do końca uroczystości jakby i one chciały powiedzieć „ i w kryzysie nie damy się”. Kwiaty padły zaraz po wyjściu z Urzędu.
Wsiedliśmy do samochodu, my po swojemu szczeniacko szczęśliwi, ojciec wiozący nas był spięty i skoncentrowany. Gdzieś w połowie drogi, na samym środku ronda zatrzymał nas policyjny patrol. Sprawdzającemu dokumenty i przepustki, Ojciec próbował tłumaczyć:
- Widzi Pan my ze ślubu, wiozę synową i syna.
I wtedy coś podkusiło mnie, a może tylko dobry humor to sprawił, że zażartowałem
- Daj tato spokój, ślub ślubem a może w bagażniku przewozimy granaty?
Oj głuptaku jeden, nieświadomy realiów. Dobrodziej w milicyjnej czapce wsadził przez opuszczoną szybę głowę do środka i spytał mnie osobiście:
- Miał Pan ślub ?
- Tak miałem - odpowiedziałem .
- A chciałby Pan doczekać nocy poślubnej ?
Wtedy poczułem na plecach powagę sytuacji.
- Ok - powiedziałem - nie było poprzedniego zdania.
- No to wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia - powiedział i zasalutował pan oficer. Życzenia na nową drogę życia od Milicji w stanie wojennym. Czy to aby dobra wróżba na następne lata ?
A potem przyjęcie, delikatne prezenty i ograniczony czas imprezowania ponieważ godzina milicyjna obowiązywała od dwudziestej drugiej.
Potem święta, a w niedzielę zaraz po świętach (27.12) nasz ślub kościelny.
Nie myślcie, że udało mi się to bez kolejnego pozwolenia z urzędu. Poszedłem do odpowiedniego wydziału i napisałem podanie o pozwolenie na wyjazd do Krakowa.
- Nie podał Pan powodu -stwierdziła oschle urzędniczka.
Wziąłem więc papier i dopisałem: „ mój wyjazd spowodowany jest chęcią przespania się ze swoją nowo poślubioną małżonką.
- Jest Pan zbyt dosłowny – skomentowała, ale pozwolenie dostałem.
Zaprzyjaźniony ksiądz pijar poprowadził ceremonię zaślubin w sposób nie przystający do nędzy tego co nas otaczało dokoła. A potem wesele znowu ograniczone czasowo ze względu na wspomnianą godzinę milicyjną. Może i dobrze, ponieważ własne wesele daje najmniej okazji do nieskrępowanej zabawy.
A potem przyszło nowe, wolność i sprawiedliwość. Nikt pewnie kupując obecnie kwiaty z jakiejkolwiek okazji nie myśli, że mogło to być kiedyś tak bardzo skomplikowane.
Gwoli ścisłości nie kreuję się przy okazji na kombatanta. Nawiązując tylko do pierwszych słów posta, w życiu każdego pokolenia w Polsce jest gdzieś wpisana wojna. A jeżeli nie sama wojna to przynajmniej walka o coś.
A nie myślicie, że może już czas by było inaczej? Znaczy normalnie.
Czego Wam i sobie z okazji rocznicy ślubu życzę.




21 grudnia 2016

O przekleństwach które rozwijają, zimowym zniechęceniu i łamaniu własnych zasad

- Zauważyłam, że służy Panu ta wieś. Widzę tu całe pokłady optymizmu, inaczej niż wtedy gdy mieszkaliście w Krakowie
Rodzinna lekarka wypisała mi skierowania na badania. Te typowe, cykliczne i te które facet w moim wieku powinien koniecznie wykonać.
Zabrałem skierowania i zamknąłem drzwi z drugiej strony, zajmując jednocześnie kolejkę do pobrania.
Dziedzicznie chyba, reprezentuję typ człowieka który po wejściu do gabinetu czuje się lepiej i w zasadzie nie bardzo widzi uzasadnienia dla tej wizyty.
- Co Pana do mnie sprowadza? – spytała na dzień dobry znajoma laryngolog
- Przyzwoitość – odparłem szybciej niż zdążyłem się nad tym zastanowić.
Geny. Tak miała moja babka i ojciec. Ich obserwowałem kiedyś na tej grze w zakłamywania własnego stanu zdrowia. O innych nie mogę się z taką pewnością wypowiadać.
Żona wzięła sprawy w swoje ręce i w efekcie mam ustalone wizyty u specjalistów na najbliższe siedem miesięcy do przodu. Tyle właśnie trzeba czekać by wykształcony człowiek zajrzał innemu człowiekowi w dupę.
Dziwić się, że biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności czuję się spięty wchodząc na badanie?
- Niech się Pan rozluźni – doradza wtedy asystująca pielęgniarka. Z moją kindersztubą to jednak niemożliwe.
Jak wspomniałem powyżej, do doktorów wybrałem się z przyzwoitości bo i tak kiedyś trzeba.
Swoje stare dolegliwości mam skatalogowane z nadzieją, że są i okiełznane. Na nowych mi nie zależy.
O, to mogłoby być moje życzenie świąteczne lub noworoczne.
Powoli zbliżam się do do okrągłej rocznicy. To dopiero za nieco ponad rok wypada ale już teraz siadło mi gdzieś z tyłu głowy. Zaczaiło się i atakuje.
Przed czterdziestką zmieniłem pracę, rzucając się na głęboką wodę. Ponad dziesięć lat poza domem.
Przy okazji pięćdziesiątki zrobiłem to samo tylko z dużo gorszym skutkiem.
Nie chciałbym być monotonny w gestach, będąc jednak przy okazji lekko asekuracyjny, chciałbym zmienić coś innego w swoim życiu.
„Jeszcze krew ciepła w żyłach nie skrzepła”- śpiewał Młynarski. Pytanie tyko nasuwa się jedno, czy za Młynarskim mogę też powtórzyć – „i stać na własne cię błędy”  Dzieci Kolumba
      Nie da się uciec od polityki i w chwili obecnej staje się to jakby kwestią wewnętrznej przyzwoitości.
Nie można powiedzieć - nie mam zadania - choć czasem lepiej by było gdyby niektórzy godnie milczeli.
Wtedy na przykład, kiedy słyszę oceny obecnej rzeczywistości, wygłaszane przez mojego pracownika. Po prostu ręce i nogi się uginają.
Całkiem niedawno, z okazji imienin syna i synowej uczestniczyłem w wielorodzinnej imprezie. Zwykle na takich umowach było miło. Mówiło się o dzieciach, wakacjach i przepisach na tort czekoladowy.
Teraz, całkiem niestara i wykształcona pani doktor postanowiła wygłosić swoje zdecydowane oceny polityczne. Oświadczenie było zaczepne a w oczach wyraźnie widoczna iskra. Taka sama jak te które rozjaśniały źrenice kiedy na bruk strącano całe cesarstwa, ustroje a co najmniej związanych z nimi ludzi.
Reszta towarzystwa uciekła wzrokiem na płaszczyznę deserowych talerzyków leżących na stole przed nimi.
Obawiam się jednak, czy ten zbiorowy gest przyzwoitości nie zostanie odczytany jako słabość i brak argumentów pewnych wobec "prawd objawionych".
W ciszy która zaległa nie zauważyłem zmieszania na wykształconej twarzy.
Szanuję prawo do odmiennego zdania, drażni mnie natrętna bezmyślność.
A poza tym rozczarowanie.
Jedno wielkie rozczarowanie staromodnego pozytywisty.
Ku..a mać !
- Nie klnij – zwraca mi zawsze uwagę w takich chwilach żona.
A mnie ta panienka pozwala łatwiej odkręcić zapieczoną śrubę, odnaleźć zagubioną nakrętkę
czy skutecznie skleić rozbity element.
Ponieważ z natury robię trochę w domu i zagrodzie, a więc na moim końce trochę tych ku.w się zgromadziło. Nie będę się jednak zamartwiał tą zależnością ponieważ jak czytam w Internecie:
„ Naukowcy z Massachusetts College of Liberal Arts odkryli, że rzucanie mięsem nie jest wcale takie złe i zupełnie niepotrzebnie gorszy społeczeństwo. Przeklinanie poprawia bowiem predyspozycje językowe i dzięki wymyślnym wulgaryzmom szybciej uczysz się nowych słów. Co więcej, są na to twarde dowody. „
No proszę, im bardziej wyszukanych wulgaryzmów używasz, tym sprawniej posługujesz się językiem.
Może to przyda się na blogu, gdy znów napadnie mnie potrzeba pisania. Potrzeba, nie konieczność bowiem w tej chwili filozoficznie choć nie oryginalnie twierdzę, że naprawdę tylko żeglowanie jest rzeczą konieczną.
Podpieram się też filozofią Panny Młodej z „Wesela” choć ani za mnie panna, ani młoda czego mam świadomość i co zauważyłem na początku tekstu.


Radczyni
- Ja wiem, że twoja uroda
niejedną trudność przesili,
żeś sobie młoda;
no, ale o czym wy będziecie mówili,
jak tak nadejdzie wieczór długi:
mówić się nie chce, trza przesiedzieć;
on wykształcony, ty bez szkół -
Panna Młoda
- Po cóz by, prose pani, godoł,
jakby mi níe mioł nic powiedzieć,
po cóż by sobie gębe psuł-

Po cóż więc gimnastykować klawiaturę komputera?
Że kolędy za sprawą marketów już nam zbrzydły? Że komercja zabija ducha świąt?
Pisałem o tym już tyle razy, że z samych swoich wpisów wiem już jak powinno być.
Że mamy piękne mieszkania i to zabezpiecza nam potrzebę pięknego wnętrza nawet na święta? A przecież to piękno powinno być w nas.
Po raz kolejny zaczepię pełną garścią z Wesela

Poeta
A jest jedna mała klatka –
o, niech tak Jagusia przymknie
rękę pod pierś.

Panna Młoda
To zakładka
gorseta, zeszyta trochę przyciaśnie.

Poeta
– A tam puka?

Panna Młoda
I cóz za tako nauka?
Serce – !–?

Poeta
A to Polska właśnie.

Filozoficznie się zrobiło, albo do bólu nudnie, Nie mnie to jednak oceniać.
A u mnie jak jest? Filozoficznie czy nudnie ?
Czy w moim życiu nic się nie dzieje ?
Ależ owszem, dzieje się i to nawet dużo. Wszystko niestety poza tą cienką, czerwoną linią za którą toczy się to inne, nieblogowe życie.

A Wam Wszystkim, którzy znajdziecie czas żeby tu zajrzeć jak i tym którym tego czasu przed świętami nie starczy
Życzę
Spokojnych, Radosnych i przede wszystkim Zdrowych Świat Bożego Narodzenia.