- Za to masz u
mnie flaszkę. Tak mówi nie jeden mój znajomy.
- Pod warunkiem, że wypijemy ją wspólnie - dodaję zawsze.
I ten nasz dialog, wydawać by się mógł takim „austriackim
gadaniem”, gdyby nie rozmowa z połowy
ubiegłego tygodnia:
- Tych flaszek zebrało nam się już tyle, że czas były coś naruszyć z tej
piwniczki wdzięczności
- Tylko jak to zrobić, gdy dzieli nas ponad sto pięćdziesiąt
kilometrów, a każdy lubi jazdę samochodem i ma rodzinne obowiązki?
- Wiesz co - stwierdził Znajomy - jeżeli może być seks na odległość i ktoś brandzluje
się na Skypie, patrząc na panienkę z drugiego końca Polski, to
chyba możliwym jest wypicie w ten sposób kilku butelek wina?
- A nie trąci to trochę takim piciem do lustra?
- W lustrze to ty widzisz swoją pomarszczoną twarz. A na imprezie przez Skypa
zobaczysz moje hedonistyczne oblicze.
- Wiesz co. Zaryzykuję.
Uzgodniliśmy szybko jakie wino pijemy. Dogadaliśmy też
kiedy zasiadamy do stołu.
W piątek, późnym wieczorem, rozpoczęliśmy piknik wdzięczności.
On mi był coś winien, ja jemu. Kupiliśmy więc po dwie
butelki południowoafrykańskiego wina. O ustalonej porze zalogowaliśmy się do
sieci.
No cóż. To całkiem nowe, dziwne doświadczenie.
Trudno powiedzieć czy to mi się podobało czy nie.
To tak jak w dowcipie o góralu, z niezłym stażem
małżeńskim, któremu pewien letnik zaproponował, aby spróbował małżeńskiego
seksu przy włączonym świetle.
Na pytanie - jak było? Odpowiedział z góralską
powściągliwością
- Mnie? Jak zawsze. Ale za to dzieciska miały wielką
uciechę.
Wino czerwone smakowało mi jak zawsze. Spotkałem się tylko
ze złośliwymi docinkami ze strony
domowników, dla których widok z boku był z pewnością dosyć zabawny.
Aby odeprzeć zarzuty picia do lustra, chociaż w
przypadku wina to uchodzi, podjąłem pewne działania
Po pierwsze
musiałem podzielić się winem i impreza zrobiła się pół na pół. Pół tak, pół
siak. Bo jak to bywa w takiej sytuacji?
Szanowna małżonka za swój patriotyczny obowiązek uznała konieczność skomentowanie, albo dopowiedzenie czegoś do zasłyszanej rozmowy. Z niezłym więc
powodzeniem udało jej się obniżać mój prestiż.
Ja mam świadomość że to tylko żarty. Ale nie każdy
funkcjonuje na tym samym etapie dowcipu.
Niektórzy biorą życie wprost. A potem zaczynają się komentarze.
W końcu, nie jesteśmy tacy jak o sobie mówimy. Mówimy o
sobie tak, jak chcielibyśmy być postrzegani. Mówiąc żartem - w rozmowach budujemy
wizerunek skromnego macho i rozbudowanym intelektem i wewnętrzną wrażliwością.
I to wszystko przy tysiąc pięćset pensji. I pewnie bylibyśmy w stanie w to uwierzyć,
gdyby nie najbliżsi, którzy potrafią
wyciągnąć cegłę z tego mozolnie
wznoszonego cokołu.
Oczywiście, najlepiej robi się to przy obcych. Publika
rzecz ważna.
Na pytanie - dlaczego ? Odpowiedź jest jedna. To
działanie terapeutyczne. Szpilka szyderstwa
spuszcza powietrze z tego balonika zarozumiałości.
No normalnie trzeba by wypuścić takie odznaczenie „Sprawiedliwy wobec własnej rodziny” i dekorować wszystkie żony. Piszę sprawiedliwy, gdyż od czasu do czasu
można by przypinać ten medal również własnym dzieciom.
Dzięki Bogu, tu wierzę w jego wolę sprawczą, żona
poczuła się senną i opuściła Web- imprezę. Spotkanie utraciło część uczestników
ale zyskała na dynamice.
Znajomy, przy drugiej flaszce rozkręcił się. Mnie, w co
trudno w zasadzie samemu uwierzyć, przypadła rola słuchacza. W ciszy piątkowego
wieczoru, puściły hamulce zwierzeń.
W zasadzie, trzymając się terminologii używanej powyżej,
nadał żonie medal sprawiedliwych. Alkohol wyzwala emocje , a wino w przeciwieństwie
do wódki, pozwala je artykułować w jasny sposób.
Narzekał na podcinanie skrzydeł przez najbliższą osobę. Może nawet nie podcinanie a wyrywania po jednym piórku.
- Z razu
tego nie widzisz lub o to nie dbasz. Myślisz sobie dam radę będzie OK. A kiedy
przyjdzie wzbić się, okazuje się, że ze skrzydeł zostały tylko kikuty pokryte
gęsią skórką. One tak błazeńsko machają w bezlocie. Po co to? Pewnie po to, żeby facet nie odleciał. Ale po co im
nielot jeżeli całe życie marzą o orle?
- Nie wiem – odpowiedziałem, nie będąc do końca
szczery - ale ja staram się idealizować
damskie zachowania. Moja kobieta świadczy o mnie, a więc niechaj w moich oczach
będzie wspaniała.
- No właśnie –
emocjonował się - One zaś chcą pokazać,
że własnoręcznie wyrwały nam kły i siekacze. I że jemy z ręki. A potem
pretensje, że facet nie jest dziki jak czarna pantera. Nie zrywa z niej
odzienia, nie wpija się w rubiny warg.
Może jestem już stary, ale pamiętam, że jak byłem
dzieckiem miałem już wyrobioną świadomość. Nie można mieć wszystkiego.
Kurwa!. Chyba się jeszcze napiję, ale w barku została
mi tylko łącka śliwowica, albo greckie Quzo. I nie wiem co gorsze?
Mnie również od niepamiętnych czasów zalegała butelka
Quzo. To jakaś pamiątka po podróży. Ze względu na anyżowy smak, który lubi
powracać czkawką do samego rana, nie
odważyłem się do tego przyznać.
- Chyba umrę, a nie zrozumiem kobiet – podsumował.
- Ja nie umieram, ale a barku mam tylko orzechówkę – ponownie
skłamałem – Nie chcę psuć smaku wina. Co do smaku wina, wyznanie było szczere.
Musimy to kiedyś powtórzyć – podsumował Znajomy.
- Koniecznie – powiedziałem – Zalegamy sobie jeszcze
kilka flaszek. Mówiąc krótko, zdzwonimy się.
Zaraz też doszło do mojej świadomości, że to określenie
– zdzwonimy się – to odkładanie spotkania w daleką i nieokreśloną przyszłość.
W końcu nie pierwszy raz piję wino na smutno. Albo te
smutki przychodzą po wypiciu.
Pierwszy raz spotkałem się z dosłowną „samotnością w
sieci”. Bo zatytułowanej tak książki Wiśniewskiego nie dałem rady doczytać do
końca.
Bo być może nie jestem takim do końca smutasem i
samotnikiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz