To
już wiosna.W piątek wieczorem, żona zdarła ze mnie kurtkę
wojskową M-65. Wrzuciła ją do pralki. Zaraz też zaczęła się
kręcić w bębnie maszyny, pokazując, że przez czas jakiś nie
może mi służyć i ochraniać. Dobrze że zdołałem wyciągnąć z
kieszeni: trzy komplety kluczy, portfel i telefon. Zapomniałem
kartki z listą zakupów, ale te już zostały zrobione. Trzymam ją
czasem jako dowód, że kupiłem wszystko. Na pytanie:
A
sera nie kupiłeś?
Wyciągam
kartkę i pokazuję – zapisane, zakupione, przekreślone.
Czasem
to broń obosieczna, bo wprawne oko żony wyłapie ten drobny zapis w
dole kartki, który umknął.
Pozbawiony
kurtki pocieszałem się, że wojsko też idzie czasem do pralni. Nie
będę się tutaj rozpływał nad zaletami kurtki, bo uczyniłem to
już na tym blogu, kilka lat wcześniej.
Całą
radość noszenia (po latach materiał ułożył się do człowieka),
psuje mi fakt, że niektórzy ochroniarze postrzegają mnie jako
materiał na menela. I to z każdym praniem bardziej. Teraz doszyłem
na ramieniu znak formacji. Duża czarna jedynka.
Nie,
nie. Tą jedynką nie muszę sobie nic udowadniać.
Zanim
włożę kolejną, w drodze do samego t-shirta kurtkę, muszę się
psychicznie nastawić.
Czerwony
kolor z jasnymi lamówkami. Model z wyprzedaży posezonowej jednej ze
znanych młodzieżowych firm. Założyłem i spojrzałem w lustro.
Poczułem się jak weteran wojny wietnamskiej na wycieczce w
Disneylandzie.
Przyzwyczaisz
się lada dzień - pocieszałem się nieskutecznie.
Zamiast
prozacu wyciągnąłem mąkę i zagniotłem ciasto na chleb. Do tego
będą bułeczki ze słonecznikiem. Możecie się śmiać, ale
widok rosnącego w piekarniku chleba poprawia moje samopoczucie.
Parzę kawę w ekspresie i z filiżanką w dłoni mogę patrzeć jak
ciasto podnosi się, pęka od nadmiaru gazu wewnątrz, na koniec
uzyskuje ten złoty kolor.
W
najbardziej prostych rzeczach, może kryć się tyle piękna i
ukojenia.
Zona
śmieje się, że co sobotę o godzinie siódmej rano, otwieram
piekarnię. Zapach piekącego się chleba nie pozwala już zmrużyć
oka.
W
reklamie TV, kobieta wstaje drażniona aromatem parzonej kawy. U mnie
może budzić zapach chleba.
Sobota
rozkręciła się na dobre koło południa. Mocne wiosenne słońce
nie pozwoliło siedzieć w domu. Dodatkowo, ostatni weekend
spędziłem w galeriach.
-
Na Rynek! - postanowiłem dla równowagi.
Duże
wyzwanie, ponieważ ostatni raz, żona była tam na własnych nogach.
Nawet musiałem ją trochę namawiać do tej konfrontacji ze sobą.
Udało się.
Po
raz pierwszy widzieliśmy Plac Szczepański po remoncie. Ładnie.
Płyta
rynku jak zwykle tętniąca życiem. Kawiarniane ogródki, obecne i
oblężone. Szum gwar, ale w pozytywnym klimacie. Objechaliśmy
Sukiennice dookoła, Koniecznie rundka koło Głowy Mitoraja.
Na
płycie kończyli montować stoiska handlowe. Jak przed każdymi
świętami będzie tutaj kiermasz ludowy.
-
Jaka to szkoda, że już nie działają – powiedziała żona.
-
Jakie to szczęście, że jesteśmy o tydzień za wcześnie –
pomyślałem.
Przystanęliśmy
chwilę, obserwując popisy tańczących młodzieńców. Grupa
szczudlarzy rozdawała kwiaty przechodniom. Potem zwrot. Sienną w
Mały Rynek, Floriańską, Marka,i Jana.
Kino
Sztuka reklamowało „Wszystkie odloty Cheyenne`a „ z Seanem
Pennem. Ponoć to rola Penna godna Oskara. Tak piszą. Do tego kupa
dobrej muzyki.
Trzeba
zobaczyć.
Spacerując
ulicą Szewską wróciliśmy do samochodu.
Po
drodze zawinęliśmy się do jednego sklepu z ciuchami. Myślę, że
tutaj jest jakaś dopłata ze względu na prestiż ulicy.
Chwilę
szarpałem się z drzwiami auta
W
czasie zimowych mrozów wysiadły siłowniki do tylnej klapy. A może
to nie wina mrozu tylko starości? Zwał jak chciał, nie trzymały
W
związku z powyższym do zabezpieczenia podniesionej klapy,
używałem kawałka metalowego profilu. Utrzymywał klapę na czas
wkładania wózka i schodołazu. Nowe siłowniki kupiłem wczoraj,
olewając te z firmowego sklepu. Za te nie firmowe zapłaciłem
tylko 20 % wartości firmowych. Własnoręczny montaż zaplanowałem
na drugą cześć dnia.
I
tak jakoś uskrzydliło mnie to spotkanie z historią i
odrestaurowaną przeszłością miasta, że niczym za piórko
złapałem wózek. Z szerokim rozmachem wsadziłem go do bagażnika.
Niestety
euforia wyłączyła rozsądek. Kółka zawadziły o poprzeczkę Nie
wiedziałem, czy stałem się ofiara napadu?, czy potrącił mnie
samochód?. Czy może kawałek gzymsu, z tej historycznej kamienicy
przed którą parkowałem, spadł mi na głowę?.
Wszystko
wirowało z bolesnym rozpędem.
Po
chwili gdzieś z oddali zaczęły dobiegać nerwowe pytania żony.
„Uwięziona” na swoim siedzeniu, nie mogła w żaden sposób
pomóc mi. Chwilę trwało nim doszedłem do siebie, jeszcze chwilę
nim zamknąłem bagażnik. Kiedy dowlokłem się do siedzenia
kierowcy, trzymając się rękami za głowę
-
Nic Ci nie jest ? - dopytywała się raz po raz żona.
Nie
potrafiłem jej powiedzieć. Nie wiedziałem, gdzie? Co? i jak?.
Za
chwilę jednak, wyraz ulgi zagościł na mojej twarzy
-
Antoni!. Jasne, że Antoni
Kiedy
to ustaliłem, mogłem śmiało odpowiedzieć na pytanie żony
-
Żyję.
Siłowniki
klapy wymieniłem w ciągu dziesięciu minut. Teraz otwierając
bagażnik, muszę uważać na uzębienie. Klapa gna do góry jak
oszalała. Radość po szkodzie.
Jeszcze
tylko gałęzie z widocznymi pąkami, do wazonu. Dzięki sprytnej
sztuczce wypiliśmy kawę na świeżym powietrzu i powróciliśmy do
domu.
Tutaj
odpowiadam na pytanie - dlaczego nie piliśmy kawy na rynku?
Opłaty
za dzierżawę chodnika są tak wysokie, że restauratorzy starają
się stłoczyć jak najwięcej stolików na jednym metrze
kwadratowym, do tego parasole i betonowe obciążniki na ziemi.
Trzeba
naprawdę bardzo chcieć, aby do takiego ogródka wejść z wózkiem
inwalidzkim.
Wieczorem
otworzyłem butelkę czerwonego wina.
Bułeczki
i chleb z domowego wypieku, w towarzystwie sera i wina, na te parę
chwil zamieniły na w koneserów.
-
Ja Ci chyba zabronię pieczenia tego chleba – stwierdziła
dogryzając kolejną kromeczkę, żona.
-
A to z jakiego powodu?
-
Ponieważ w żaden, ale to absolutnie żaden sposób nie potrafię mu
się oprzeć.
-
To tak jak mnie. Nie potrafisz się oprzeć, ale nie cierpisz chyba z
tego powodu?
-
A odchudzanie na ślub syna, a nowe ciuchy, a wiosna?
-
A może, na początek ten Merlocik ?
Sobota
powoli tuliła się w mroku. Telewizyjni prezenterzy informowali o
zmianie czasu.
Szanowna
ślubna małżonka potraktowała to jak najbardziej poważnie.
Zresztą godzina była już późna. Kanały telewizyjne opanowały
gorące dziewczyny.
Sprawdziłem
pocztę. Chyba już wszyscy śpią.
Przed
snem przestawiłem wszystkie swoje zegary na nową, jedynie słuszną
godzinę.
Rano
było jak znalazł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz