27 marca 2012

Wciąz o sobocie prawię chociaż mamy wtorek

To już wiosna.W piątek wieczorem, żona zdarła ze mnie kurtkę wojskową M-65. Wrzuciła ją do pralki. Zaraz też zaczęła się kręcić w bębnie maszyny, pokazując, że przez czas jakiś nie może mi służyć i ochraniać. Dobrze że zdołałem wyciągnąć z kieszeni: trzy komplety kluczy, portfel i telefon. Zapomniałem kartki z listą zakupów, ale te już zostały zrobione. Trzymam ją czasem jako dowód, że kupiłem wszystko. Na pytanie:
A sera nie kupiłeś?
Wyciągam kartkę i pokazuję – zapisane, zakupione, przekreślone.
Czasem to broń obosieczna, bo wprawne oko żony wyłapie ten drobny zapis w dole kartki, który umknął.
Pozbawiony kurtki pocieszałem się, że wojsko też idzie czasem do pralni. Nie będę się tutaj rozpływał nad zaletami kurtki, bo uczyniłem to już na tym blogu, kilka lat wcześniej.
Całą radość noszenia (po latach materiał ułożył się do człowieka), psuje mi fakt, że niektórzy ochroniarze postrzegają mnie jako materiał na menela. I to z każdym praniem bardziej. Teraz doszyłem na ramieniu znak formacji. Duża czarna jedynka.
Nie, nie. Tą jedynką nie muszę sobie nic udowadniać.
Zanim włożę kolejną, w drodze do samego t-shirta kurtkę, muszę się psychicznie nastawić.
Czerwony kolor z jasnymi lamówkami. Model z wyprzedaży posezonowej jednej ze znanych młodzieżowych firm. Założyłem i spojrzałem w lustro. Poczułem się jak weteran wojny wietnamskiej na wycieczce w Disneylandzie.
Przyzwyczaisz się lada dzień - pocieszałem się nieskutecznie.
Zamiast prozacu wyciągnąłem mąkę i zagniotłem ciasto na chleb. Do tego będą bułeczki ze słonecznikiem. Możecie się śmiać, ale widok rosnącego w piekarniku chleba poprawia moje samopoczucie. Parzę kawę w ekspresie i z filiżanką w dłoni mogę patrzeć jak ciasto podnosi się, pęka od nadmiaru gazu wewnątrz, na koniec uzyskuje ten złoty kolor.
W najbardziej prostych rzeczach, może kryć się tyle piękna i ukojenia.
Zona śmieje się, że co sobotę o godzinie siódmej rano, otwieram piekarnię. Zapach piekącego się chleba nie pozwala już zmrużyć oka.
W reklamie TV, kobieta wstaje drażniona aromatem parzonej kawy. U mnie może budzić zapach chleba.
Sobota rozkręciła się na dobre koło południa. Mocne wiosenne słońce nie pozwoliło siedzieć w domu. Dodatkowo, ostatni weekend spędziłem w galeriach.
- Na Rynek! - postanowiłem dla równowagi.
Duże wyzwanie, ponieważ ostatni raz, żona była tam na własnych nogach. Nawet musiałem ją trochę namawiać do tej konfrontacji ze sobą. Udało się.
Po raz pierwszy widzieliśmy Plac Szczepański po remoncie. Ładnie.
Płyta rynku jak zwykle tętniąca życiem. Kawiarniane ogródki, obecne i oblężone. Szum gwar, ale w pozytywnym klimacie. Objechaliśmy Sukiennice dookoła, Koniecznie rundka koło Głowy Mitoraja.
Na płycie kończyli montować stoiska handlowe. Jak przed każdymi świętami będzie tutaj kiermasz ludowy.
- Jaka to szkoda, że już nie działają – powiedziała żona.
- Jakie to szczęście, że jesteśmy o tydzień za wcześnie – pomyślałem.
Przystanęliśmy chwilę, obserwując popisy tańczących młodzieńców. Grupa szczudlarzy rozdawała kwiaty przechodniom. Potem zwrot. Sienną w Mały Rynek, Floriańską, Marka,i Jana.
Kino Sztuka reklamowało „Wszystkie odloty Cheyenne`a „ z Seanem Pennem. Ponoć to rola Penna godna Oskara. Tak piszą. Do tego kupa dobrej muzyki.
Trzeba zobaczyć.
Spacerując ulicą Szewską wróciliśmy do samochodu.
Po drodze zawinęliśmy się do jednego sklepu z ciuchami. Myślę, że tutaj jest jakaś dopłata ze względu na prestiż ulicy.
Chwilę szarpałem się z drzwiami auta
W czasie zimowych mrozów wysiadły siłowniki do tylnej klapy. A może to nie wina mrozu tylko starości? Zwał jak chciał, nie trzymały
W związku z powyższym do zabezpieczenia podniesionej klapy, używałem kawałka metalowego profilu. Utrzymywał klapę na czas wkładania wózka i schodołazu. Nowe siłowniki kupiłem wczoraj, olewając te z firmowego sklepu. Za te nie firmowe zapłaciłem tylko 20 % wartości firmowych. Własnoręczny montaż zaplanowałem na drugą cześć dnia.
I tak jakoś uskrzydliło mnie to spotkanie z historią i odrestaurowaną przeszłością miasta, że niczym za piórko złapałem wózek. Z szerokim rozmachem wsadziłem go do bagażnika.
Niestety euforia wyłączyła rozsądek. Kółka zawadziły o poprzeczkę Nie wiedziałem, czy stałem się ofiara napadu?, czy potrącił mnie samochód?. Czy może kawałek gzymsu, z tej historycznej kamienicy przed którą parkowałem, spadł mi na głowę?.
Wszystko wirowało z bolesnym rozpędem.
Po chwili gdzieś z oddali zaczęły dobiegać nerwowe pytania żony. „Uwięziona” na swoim siedzeniu, nie mogła w żaden sposób pomóc mi. Chwilę trwało nim doszedłem do siebie, jeszcze chwilę nim zamknąłem bagażnik. Kiedy dowlokłem się do siedzenia kierowcy, trzymając się rękami za głowę
- Nic Ci nie jest ? - dopytywała się raz po raz żona.
Nie potrafiłem jej powiedzieć. Nie wiedziałem, gdzie? Co? i jak?.
Za chwilę jednak, wyraz ulgi zagościł na mojej twarzy
- Antoni!. Jasne, że Antoni
Kiedy to ustaliłem, mogłem śmiało odpowiedzieć na pytanie żony
- Żyję.
Siłowniki klapy wymieniłem w ciągu dziesięciu minut. Teraz otwierając bagażnik, muszę uważać na uzębienie. Klapa gna do góry jak oszalała. Radość po szkodzie.
Jeszcze tylko gałęzie z widocznymi pąkami, do wazonu. Dzięki sprytnej sztuczce wypiliśmy kawę na świeżym powietrzu i powróciliśmy do domu.
Tutaj odpowiadam na pytanie - dlaczego nie piliśmy kawy na rynku?
Opłaty za dzierżawę chodnika są tak wysokie, że restauratorzy starają się stłoczyć jak najwięcej stolików na jednym metrze kwadratowym, do tego parasole i betonowe obciążniki na ziemi.
Trzeba naprawdę bardzo chcieć, aby do takiego ogródka wejść z wózkiem inwalidzkim.
Wieczorem otworzyłem butelkę czerwonego wina.


Bułeczki i chleb z domowego wypieku, w towarzystwie sera i wina, na te parę chwil zamieniły na w koneserów.
- Ja Ci chyba zabronię pieczenia tego chleba – stwierdziła dogryzając kolejną kromeczkę, żona.
- A to z jakiego powodu?
- Ponieważ w żaden, ale to absolutnie żaden sposób nie potrafię mu się oprzeć.
- To tak jak mnie. Nie potrafisz się oprzeć, ale nie cierpisz chyba z tego powodu?
- A odchudzanie na ślub syna, a nowe ciuchy, a wiosna?
- A może, na początek ten Merlocik ?
Sobota powoli tuliła się w mroku. Telewizyjni prezenterzy informowali o zmianie czasu.
Szanowna ślubna małżonka potraktowała to jak najbardziej poważnie. Zresztą godzina była już późna. Kanały telewizyjne opanowały gorące dziewczyny.
Sprawdziłem pocztę. Chyba już wszyscy śpią.
Przed snem przestawiłem wszystkie swoje zegary na nową, jedynie słuszną godzinę.
Rano było jak znalazł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz