W
przepastnej szafie znalazłem całkiem zapomnianą torbę na wino.
Leży tam od czasów, kiedy to wino kupowałem w ilościach
półhurtowych, czyli co najmniej pięć butelek. Czasy te należą
do odległej już przeszłości, bo i miejsce zatrudnienia się
zmieniło i priorytety. W chwili obecnej kupuję na bieżąco, na
własne potrzeby, a te ograniczyłem.
Nie
tu mowy o żadnych względach zdrowotnych, bo ostatnie badanie krwi
pokazało idealny cholesterol i takie jak trzeba próby wątrobowe.
Znaczy to, że używam życia z umiarem i rozsądkiem
pięćdziesięciolatka. Czasami jednak, po imprezie, nad ranem,
myślałem o sobie coś zupełnie innego.
Okazuje
się, że wątrobie i nerkom, nie należy pobłażać, ale oczywiście
nie wolno z nich również ciągnąc tak zwanego łacha. Ja
wszystkie moje organy wewnętrzne traktuje po partnersku, a bardziej
wyrozumiały jestem dla kilku zewnętrznych. Pobłażam zaś tylko
jednemu.
No
tośmy sobie wytłumaczyli, że nie jestem zwykłym ochlaptusem.
Jestem koneserem, to znaczy facetem, który do pitego szczególnie w
piątkowe wieczory wina konsumuje ser.
Komuś
tak wytłumaczyłem etymologię słowa „koneser” i co
najdziwniejsze, uwierzył.
W
tym tygodniu zrobiłem użytek ze wspomnianej powyżej torby. Zawiera
ona wewnątrz, sześć przegródek aby szkło nie pobrzękiwało w
trakcie niesienia. Pamiętacie te sceny z dzieciństwa, gdy jako
szczenięta wracaliśmy do domu z mlekiem w butelkach?. Możliwe też,
że z kilkoma mineralnymi o pojemności 0,33 każda. Dzwonił
człowiek wtedy jak przysłowiowy ksiądz na roraty. Przeszkadzało
to wszystkim oprócz głównego dzwoniącego. Celowo wprowadzało się
flaszki w jeszcze większe drżenie i wibracje, co w kilku
przypadkach skończyło się rozbiciem szkła. W domu pokazałem
zakapslowaną i urwaną główkę. I było w dupę. Szyjki
świadczyły o tym, że powierzone pieniądze nie zostały
zdefraudowane. Brało się w skórę tylko za nieostrożność. A
teraz, po latach, cichutko bezgłośnie niosę to swoje wino i tylko
duży napis po angielsku, na zewnętrznej stronie torby świadczy o
zawartości.
Imieniny
teściowej. Taki jest powód mojej rozrzutności.
W
ramach podziału ról, ja kupuje wino i piekę chleb. Sałatki,
pasztety i ciasta spadły na kobiety.
I
jak w starych czasach, sobota wieczorem zapachnie sosem tatarskim i
chilijskim winem.
Z
logistycznych powodów przyjmujemy imprezę pod swój dach. I żonie
prościej i mnie spada z głowy powrót. W naszym przypadku, nie jest
to bowiem takie proste.
Teściowa
zresztą przebywa większość swojego czasu u nas. Pretekst pomocy
córce jest idealny, bo niepodważalny i bezdyskusyjny. Pod tym kryje
się domowa samotność, gdy ze względu na wiek, każdego miesiąca
skreśla się kolejne nazwisko z książki telefonicznej.
Kiedy
tak czytam to co napisałem, to myślę że łagodnieję z wiekiem.
Poza
tym potrafię odróżnić wojny konieczne, od tych zbędnych. Długo
dorastałem.
Przegapiłem
lub zaniedbałem parę spraw. A teraz oczekuję dojrzałości od
własnych dzieci.
Taki
paradoks przemijania. Sobie przede wszystkim rezerwujemy prawo do
błędów.
„Wine-bag”
stoi w rogu pokoju i działa na wyobraźnie szanownej małżonki.
Na
moją również.
Ale
podchodzę do tego spokojnie. Dokarmiam zakwas niczym zwierzątko
Tamagotchi.
Codziennie
wieczorem mąka i woda. Zamieszać. Rano zamieszać bez karmienia.
A
on, znaczy się zakwas, odwzajemnia się puszczając od czasu do
czasu uśmiechnięty bąbel dwutlenku węgla na dowód, że podoba mu
się ta opieka.
Młody
wyjeżdża dzisiaj do stolicy. W Warszawskiej Stodole występuje
Rise Against. To jedna z najpopularniejszych na świecie punkowych
grup, założona w 1999 roku w Chicago.
Słuchałem
trochę. Punk mieści się w kategorii, którą definiuję jako
muzyka. Zresztą mój chrześniak wali w gary w jednej z regionalnych
punkowych kapel. Mnie Stodoła bardziej kojarzyła się jazzem, ale
czasy zmieniają się.
Jazz
kiedyś czynił nas wolnymi, teraz wszyscy wolni i niezależni.
Prosiłem
tylko aby w ramach szeroko rozumianej wolności, nie zakładał na tę
okazję żadnej krakowskiej koszulki klubowej. Uśmiechnął się
tylko. Myślę, że adrenalinę zabezpiecza mu nowo nabyty ścigacz.
Mnie zresztą też. O żonie i teściowej nie wspominając.
A
ja planuję sobie życie rymem
„Gdy
w sobotę chleb wystygnie
Wtedy
Antek wina łyknie”
Pod
warunkiem oczywiście, że goście będą punktualni.
Może
i jestem koneser, ale z zasadami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz