Mój,
prawie wiekowy, a nieżyjący już dziadek zadawał takie
pytanie-zagadkę:
-
Kiedy kramarz utarguje?
I
nie czekając na naszą reakcję dopowiadał
-
Jak głupi pieniądze ma.
Co
prawda nie wiedziałem wtedy kto to kramarz, na czym polega owo
„uhandlowanie”.
Teraz
przygotowanie do życia na allegro, dzieci mają już od czasu, kiedy
nacisną piąty raz enter na klawiaturze swojego komputera. Tak ze
dwa dni temu czytałem, że jakaś sześciolatka kupiła apartament
za 750 tysięcy złotych. Dzięki temu podświadomemu zmysłowi
handlu, o mało nie została podwójną sierotą. A to z powodu
bliskości zwału mięśnia sercowego rodzicieli, na widok maila
potwierdzającego zrealizowanie transakcji.
Oczywiście
nie dostałą w dupę, z powodu funkcjonowania niebieskiej linii.
Jeżeli mała jest w stanie kupić mieszkanie, to z telefonem
alarmowym również sobie poradzi.
A
wracając do dziadka, a właściwie do owego mitycznego kramarza.
W
grudniu, z okazji rocznicy ślubu, udałem się kwiaciarni. Nie
myślałem nawet nad tradycją, w myśl której mężczyzna dyma z
bukietem kwiatów w jednej ręce i aksamitnym pudełeczkiem w
drugiej. Całuje dłoń i usta, dziękując za kolejne pięć lub
dziesięć lat wspólnego pożycia.
Prezenty
i hołdy zostaną zwykle przyjęte, a w zamian spotyka go symboliczne
podrożenie palcem i stwierdzenie
-
Tylko mi się popraw na te kolejną dekadę.
A
czy któraś z Was chciała by mieszkać z takim idealnym, świętym
Franciszkiem?
W
optymistycznej wersji, oczekuje nas wieczorna nagroda.
-
Bo Wam facetom chodzi o zawsze o jedno – to typowy komentarz.
I
oczywiście wtedy nasze zachowanie nie powinno mieć nic wspólnego z
życiorysem świętych.
Pal
licho tradycję.
Wypatrzyłem
wazon z różami o łodygach długości około 80 cm. Kosztowały
dwa razy więcej niż te inne, ale przecież nie będę oszczędzał
na kobiecie mojego życia.
Kiedy
płaciłem rachunek i sprzedawczyni zauważyła nerwowe drżenie
warg, powiedziała:
-
Będzie Pan naprawdę zadowolony, spokojnie wytrzymają dwa tygodnie,
pod warunkiem przycięcia końcówek i zmiany wody. Zabrałem wiąchę
ze sobą i wróciłem do domu.
Życzenia,
wręczenia. Później przycinanie, rozgniatanie, wymiana wody.
Wręczenie miało miejsce w piątek. W niedzielę pierwsza główka
róży w kolorze głębokiego burgunda schyliła główkę ku ziemi.
W poniedziałek uczyniła to następna. Tak główka po główce, do
środy został tylko pusty szklany wazon z dedykacją na poprzednią
jeszcze rocznicę.
-
W chłodni trzymają te kwiaty i wyciągają po trochu. Nie ma się
co dziwić że taki schłodzony kwiat pada jak poczuje trochę ciepła
– to typowy komentarz do mojego opowiadania.
Z
frezjami mi się udało. Pachniały ładnie i stały kilka dni, jak
na delikatny kwiat przystało. Być może ta delikatna budowa
sprawia, że nie nadają się do dłuższego chłodzenia.
W
ostatnią niedzielę z oficjalną wizytą pojawiła się u nas babcia
narzeczonej mojego syna.
Pierwsza
oficjalna wizyta, do której wykorzystaliśmy moją teściową, aby
różnica pokoleń nie wpłynęła na atmosferę spotkania. W ręku
babci róża. Długi kwiat przybrany liściem palmy, gałązką
eukaliptusa i jakąś trawą z sawanny. Delikatny róż wyglądał
prawie niewinnie.
Całość
wybłyszczona tym sprayem do połysku. No pięknie.
W
poniedziałkowy ranek zauważyłem jak główka róży smutno
spoglądała w dół.
Ze
względu na świeżość dodatków, po zerwaniu płatków trzymaliśmy
w wazonie resztę zieleniny do środy, ale to było takie dziwne, że
rankiem wyniosłem gałązkę na śmietnik.
-
Ktoś nas tutaj wali – grzmiał mój wewnętrzny głos.
Najpierw
sól z odpadków, pasta z jajek bez jajek i wiele rzeczy o których
jeszcze nam się nie śni.
No
i te kwiaty z chłodni. Kto parę razy kupował chryzantemy na święto
zmarłych ten wie, że katalog kwiaciarskich sztuczek jest szeroki.
Niestety
nie zawsze kwiaty dajemy oficjalnie i służbowo.
Często,
bo jestem zdania że mężowie kupują swoim żonom kwiaty,
przychodzi żyć z takim wręczonym bukietem pod jednym dachem. I
rodzą się podejrzenia, że oto bukiet był z gatunku promocji
ostatniej szansy - do natychmiastowego wręczenia. A ja na przykład
nie kupuję gotowych wiązanek wietrząc w nich takie odgrzewane
kotlety.
Dlaczego
tak właśnie dzisiaj narzekam na kwiaciarzy?
Bo
w drodze do pracy mijam te kwiaty, przygotowane do okazjonalnego
wręczenia.
Podpuszczone
by szybciej, wyhamowane by później, gotowe na 8 marca.
I
potem wręczony tulipan, po rozwinięciu z celofanu zawija się tak i
wisi główką w dół. Tworząc obraz, którego tak nienawidzą
kobiety.
A
gdyby tak zamiast oszukanego kwiatka, powiedzieć trzy miłe słowa?
-
Dobrze że jesteś. Że jesteś obok mnie.
To
jedno z najpiękniejszych moim zdaniem męskich wyznań. Słowa są
męskie, więc siłą rzeczy muszą być skromne.
Oczywiście
warunkiem zamiany kwiatów na słowo, jest czynienie tego częściej
niż raz do roku. Powiem więcej częściej niż raz w tygodniu.
A
jak kogoś stać, to może nawet palnie jakiś wierszyk. I szepnie
(tylko broń boże czytać z kartki) delikatnie, w uszko, wieczorową
pora.
Chyba,
że partnerka jest z gatunku osób praktycznych.
„Ty
nie mów do mnie w romantycznej walucie
Ty
bardziej praktycznie do mnie mów” jak śpiewała Ewa Błaszczyk.
Wtedy
pozostaje nam już nawet nie kwiat, a zawartość aksamitnego
pudełeczka.
Ale
to już całkiem inna historia.
Super wpis. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń