05 listopada 2025

Zepsuta natura, czyli listopadowy spleen

Listopad. Ciepło już było, zimno najprawdopodobniej będzie. Po zmianie czasu siedzimy dłużej przy sztucznym świetle. Dopada nas, w zależności od osobistych predyspozycji: zwątpienie, zniechęcenie, a w ostateczności listopadowa depresja. Jeszcze na półkach znicze w przecenie, a już z głośników dobiega dźwięk dzwoneczków u sań renifera. Potrafisz sobie wyliczyć, że do świąt jeszcze prawie dwa miesiące.  Jak w tych okolicznościach  wykrzesać z siebie entuzjazm i zachwyt nad pięknem tego świata?
Ho, ho, ho, ho wkurza za każdym wykrzyczanym ho i w ogóle.  Mnie też udzielił się ten minorowy nastrój stąd stąd te listopadowe teksty są takie gorzkawe lub tylko słodko-gorzkie.
Motywem przewodnim miesiąca listopada jest dla mnie utwór  Krystyny Prońko - Psalm stojących w kolejce, chociaż ostatnia  kolejka jaką widziałem,  była to ta do toalety, na koncercie Dżemu w Tauron Arenie 

Na początku definicja. Pochodzenie słowa  spleen użytego w tytule,  mnie samego nieco zaskoczyło.
Spleen, splin to stan przygnębienia i złości, ponury nastrój,  apatia, chandra.
Nazwa pochodzi od angielskiego spleen dosłownie oznaczającego  śledzionę, ponieważ schorzenia śledziony łączono z takimi uczuciami.

Tyle razy obiecywałem sobie by nie pisać o polityce i z reguły mi się to udaje.
Jakże jednak temat całkowicie pominąć kiedy to ludzie robią politykę, a nic co ludzkie nie jest nam przecież obce.
Dzisiaj dla odmiany o zachowaniu któremu daleko od określenia ludzkie.
Nie jestem takim intelektualistą, aby wiedzieć kto to był Andre Maurois. A te trzy myśli są z pewnością wyciągnięto z jakiegoś szerszego kontekstu i podano mi na tacy. Dopiero po tym jak zgodziłem się z ich przesłaniem sprawdziłem kim był ten który je napisał

"Podli zawsze górują nad przyzwoitymi, bo traktują ich jak wrogów. A ludzie uczciwi często odnoszą się do podłych tak, jakby ci byli warci szacunku"

Niebywale aktualne stwierdzenie. Spójrzcie jak się traktuje rasistów, antysemitów, farbowanych patriotów. Odpuszczamy im wyskoki, tłumacząc je jakimiś absurdalnymi sytuacjami lub co gorsze nie tłumacząc ich wcale. Liczymy, że ten ktoś pogubił się tylko i z pewnością wróci na słuszną drogę.
A to głupie bo nic takiego się nie stanie. Z miejsca do którego się posunął zaczyna robić kolejny krok testując naszą cierpliwość. Uważajmy bo wcześniej czy później za plecami przyzwoitych pojawi się ściana i co wtedy ?
Pod koniec swojego pięknego życia sporą dawkę goryczy  otrzymał profesor Strzembosz, chociaż  tym swoim życiem udowadniał, że warto być przyzwoitym. Jakże było mi wtedy wstyd za tych pyskaczy.

"Głupi gardzi mądrym, nieuk - człowiekiem wykształconym, cham-kulturalnym, i tak dalej.
A wszystko to przykrywa się znajomymi frazami: "Ja jestem prostym człowiekiem", ,nie lubię zbędnych gadek", "żyłem i bez książek", ,,to nie od Boga" i podobnymi. A w środku siedzi nienawiść, zazdrość i poczucie własnej marności."
 
Każdy z nas poda z łatwością choć kilka przykładów takiego zachowania.
Działo się to za wczesnego PRL-u, gdzie wprost nie wypadało być kimś innym niż murarzem czy cieślą,  bo oni byli przyszłością narodu.  Na pytanie o wykształcenie padała odpowiedź w stylu - moją szkoła były lasy kabackie ( to z Pietrzaka). W końcu  komunistyczne elity zrozumiały, że nie da się zbudować takiego państwa którym, według Lenina, mogłaby  rządzić sprzątaczka. W latach osiemdziesiątych zawierzyliśmy intelektualistom co doprowadziło do zmiany ustroju.
W ostatnich latach nastąpił powrót do do wyświechtanego schematu, że nie matura a chęć szczera i odpowiednie preferencje partyjne oczywiście.
Ostatnim wydarzeniem  o jakim czytałem jest mianowanie pewnego tynkarza dyrektorem Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w mieście wojewódzkim na wschodzie Polski
Pan żadnego doświadczenia w egzaminowaniu przyszłych kierowców nie ma, a jego nominacja na korytarzach Urzędu Marszałkowskiego wywołała salwy śmiechu. W przeszłości ten pan miał firmę tynkarską, zajmował się także uprawą chmielu". Zasługą jego jest to, iż jest teściem posła w chwili obecnej będącego w opozycji.
Byle bym był złym prorokiem, ale widzicie tu możliwość ewentualnej dyskusji na argumenty bez używania znajomych fraz?

  W ciągu życia często spotkasz ludzi i ze zdziwieniem zapytasz siebie: ,, Dlaczego on mnie nie lubi? Przecież nic mu nie zrobiłem". Mylisz się! Największym jego zarzutem wobec ciebie jest to, że samą swoją obecnością obnażasz jego zepsutą naturę."

Ten ostatni cytat mocno rozjaśnił mi w głowie. Przyznam że kilka razy w moim życiu zadawałem  sobie to pytanie. Zabiegałem o czyjąś znajomość i próby te okazywały się daremne.  Zawsze pojawiało się coś  co stawało się bezbarwną zaporą, przeszkodą  w bliższym poznaniu.
To jednak nie było w tym wszystkim najgorsze. Najgorsze przychodziło wtedy gdy ten ktoś nagle wykazywał cień zainteresowania. Chwytał się wtedy człowiek tego  czegoś aby zbudować relację, a była to zasadzka której celem było pozyskanie twojego zaufania. Wszystko po to aby cię w kolejnym ruchu totalnie i całkowicie skompromitować.  Ty zaś chciałeś pokazać, że jesteś człowiekiem  ze słabościami  nawet przynależnymi  człowieczej naturze. W każdym z nas tkwią bowiem jakieś skrywane  lęki czy fobie. Wiedzę o nich kładzie się  nieopatrznie na ołtarzu owej relacji.  A potem w sytuacji której się  najmniej spodziewasz  twoje tajemnice i lęki wychodzą na światło dzienne. To boli Cholernie boli
Przerabiałem to kiedyś i pozostały mi tylko bolesne doświadczenia. Nie pomógł nawet inny cytat który mówił:
Przyjaciel który raz cię zawiódł, tak naprawdę nigdy nie był nim  naprawdę.
No a co zrobić gdy człowiek z natury swojej nie potrafi zamknąć się jak ślimak w swojej skorupie ?
Psu na buty porady w stylu, że trzeba być ostrożniejszym. 
Nie wierzę więc
- W maile iż ktoś chce się ze mną podzielić pieniędzmi
- W SMS-y że muszę dopłacić do paczki
- Przesłanie na Facebooku zaproszenia do grona przyjaciół przez amerykańskie żołnierki
- Telefony rzekomo z banku iż moje pieniądze są zagrożone.
i z pól setki innych prób orżnięcia mnie na kasę
Jak jednak zabezpieczyć się przed rozmową z człowiekiem który w trakcie rozmowy patrzy ci prosto w oczy, a po fakcie okazuje się, że on tylko szuka w twoich oczach odpowiedzi jak daleko w swoim szubrawstwie może się posunąć
Co zrobić z tym że nadal głupio wierzę w to, że człowiek to brzmi dumnie Jak zachować się w tej sytuacji?
A przecież jako miłośnik Edwarda Stachury i fan Siekierezady powinienem być ostrożny.
Tam bowiem, wiele lat temu Sted ostrzegał : "Ludzi coraz więcej, a człowieka coraz mniej. I ja widzę, że tak będzie w przyszłych czasach. Już teraz tak zaczyna być. Już się widzi tego początki. Ludzi coraz więcej, a człowieka coraz mniej"
Stachura nie był pierwszy w tych spostrzeżeniach na temat człowieczeństwa.
Z lampą po starożytnych ulicach w poszukiwaniu człowieka chodził grecki filozof Diogenes z Synopy, jeden z najsłynniejszych przedstawicieli szkoły cyników Chodząc w biały dzień z zapaloną latarnią, Diogenes miał symbolicznie pokazywać swoje zniechęcenie ludzką naturą i brak wiary w istnienie prawdziwego, cnotliwego człowieka wśród ludzi.
Pasuje podeprzeć się też Konfucjuszem, wtedy cała wypowiedź nabiera innego wymiaru


Przeczytałem ten tekst i zamyśliłem się 
Wyszło coś smutnego, na przekór mojej naturze. 
Nie poddawajmy się. Z pewnością jest jakieś światełko w tunelu.
Byle by nie okazało się ono światłami pędzącej w naszym kierunku lokomotywy.



29 października 2025

W życiu piękne są tylko chwile

W życiu piękne są tylko chwile.
I kto to mówi ? Facet zadowolony ze swojego życia?
W dalszym ciągu nie zamierzam narzekać na nie. Są jednak chwile, które błyszczą niczym brylant na palcu pięknej pani siedzącej w loży narodowej opery. Wspaniały żyrandol rozświetla wnętrze, a światło przenika ten szlachetny kamień, powodując, że przez chwilę brylant żyje swoim życiem, Promieniej i błyszczy cudzym światłem, stanowiąc cudowny przykład symbiozy.
Tak jest i z naszym życiem Kiedy zagrzejemy się w blasku cudzej sławy, wtedy i nasze życie wydaje się lepsze i pełniejsze, ale po kolei.
Zaczęło się to parę miesięcy temu, kiedy wraz z żoną obchodziliśmy imieniny. Tak się złożyło, że obchodzimy te nasze imieniny dzień po dniu. Robimy wtedy jedno wspólne przyjęcie. Kiedyś to wychodziły z tego bale, a dla niektórych i balety, teraz pokornie oddajemy ten czas najbliższym. Imieniny to w Małopolsce rzecz ważna i o tyle istotna, że Facebook nie przypomni o imieninach tak jak przypomina o urodzinach, wymuszając składanie życzeń. Tutaj możliwość nietrafienia we właściwego solenizanta jest z reguły duża.
Nasze dzieci trafiły bezbłędnie, w końcu jeden utrwala to sobie od ponad czterdziestu lat drugi od trzydziestu pięciu. Był czas zapamiętać.
Wraz z życzeniami idą prezenty, a że według naszej miary jesteśmy skromni prosimy aby były one symboliczne. W naszym rozumieniu słowa symboliczne to znaczy skromne.
W tym roku od młodszych dzieci i w wnuczki otrzymaliśmy kopertę a w niej :

                                   

Nie nazwałbym tego skromnym prezentem, ale widocznie dzieci inaczej rozumieją znaczenie słowa symboliczny. W końcu " Dżem " to kawał historii naszego życia i co by nie powiedzieć, prawdziwy symbol.
Teraz wystarczyło już tylko poczekać pół roku.
Można by posiłkować się Fredrą, unikając oczywiście pewnych wyrazów :

Prędko, prędko baśń się baje, lecz nie prędko rzecz się staje
baśń się baje, czas ucieka, Ojciec z Matką "Dżemu" czeka
Te bilety są na płytę, tam doznania znakomite
Taki powrót do młodości, porozciąga wszystkie kości.

Rzeczywiście Dzieci kupiły nam bilety na płytę, aby przypomnieć sobie dawne dobre czasy.
Pokiwany się więc trochę droga Żono.
W końcu nadszedł długo oczekiwany piątek 25 października, a my z ponad półgodzinnym wyprzedzeniem pojawiliśmy się w Tauron Arenie.
Wszędzie widać stan podwyższonej ostrożności. Przy wjeździe na parking sprawdzono nam bagażnik, ale ze względu na żonę nie płaciliśmy za parkowane i mogliśmy się zatrzymać bardzo blisko wejścia.
Widząc jak pcham wózek rozpięto bariery i młodzi ludzie wpuścili nas bocznymi drzwiami.
I tu nastąpi chwilowe załamanie tej hura opowieści.
Nie mogliśmy znaleźć wejścia na płytę Tauron Areny. Podeszliśmy więc do informacji i tu po dłuższych ustaleniach okazało się, że wózki mają zakaz wjazdu na płytę.
Czasy się jednak naprawdę zmieniły i nie spuszczono nas po przysłowiowej brzytwie. Wskazano nam sektor który miał część przystosowaną do specjalnych wymagań. Było więc kilka stanowisk z fotelem dla opiekuna i miejscem na wózek obok.
Ze trzy osoby odprowadziły nas na miejsce, odrzucając propozycję dopłaty do biletów.
Wszystko to młodzi i chętni do pomocy ludzie, a tak źle mówi się o pokoleniu Z. Od jakiegoś czasu mówię, że ten kraj się zmienił i dalej zamierzam tak twierdzić.
Ja się chyba też zmieniłem, bo zamiast starego zgorzkniałego piernika zmieniam się w uśmiechniętego i wdzięcznego za miłe gesty, seniora.
Wybija godzina zero plus dziesięć minut.
O godzinie 19.40 pogasły światła i zaczął się wyczekiwany koncert

                                   

Stare kawałki przeplatały się z nowszymi kompozycjami, ale ja jak ten inżynier Mamoń z "Rejsu" cieszyłem się jak dziecko na starocie, bo lubię te piosenki które już kiedyś słyszałem.
Było sporo rówieśników, ale i trochę młodszych ludzi Niektórzy ciągnęli za ręce dzieciaki, co z mojego punktu widzenia dobrze rokuje na przyszłość.
Dżem to Polski zespół muzyczny grający muzykę z pogranicza rocka i bluesa który założono w 1973 roku. Zaliczany jest do najważniejszych zespołów w historii polskiej muzyki rockowo-bluesowej.
Już w grudniu 1973 roku do zespołu dołączył jako wokalista Ryszard Riedl
Historię Ryśka Riedla znają chyba wszyscy choćby przez film "Skazany na Bluesa".
Wiemy więc, że niczym rak zżerał go nałóg. W drugiej połowie lat 80tych, Riedl stopniowo oddalał się od zespołu popadając w nałóg narkotykowy, przez co choćby w 1986 i 1987 roku grupa koncertowała z Tadeuszem Nalepą
Riedl z różnym zaangażowaniem wynikającym z choroby koncertował z Dżemem do swojej śmierci w 1994 roku.
W tak zwanym międzyczasie zespół stał się legendą.
Od 2024 roku funkcję solisty pełni syn Ryszarda Riedla 47 letni Sebastian Riedl. Trochę więc z Ryśka mieliśmy.
Sebastian doskonale radził sobie z repertuarem ojca. W końcu W 2000 zajął drugie miejsce w plebiscycie miesięcznika „Twój Blues” w kategorii najlepszy wokalista bluesowy
Były więc hity :
Czerwony jak cegła
Harley mój
Złoty paw
W życiu piękne są tylko chwile
Whisky moja żono
List do M
Czy w końcu Sen o Victorii
Może przekręciłem którąś z nazw, ale pamięć do tekstów mam, do tytułów mniejszą . 


Trochę z zazdrością patrzyłem na płytę, ale z drugiej strony, żona na wózku widziałby tylko plecy stojących przed nią Jak widzicie widok mieliśmy bardzo dobry, a i tu można było pośpiewać, poklaskać i pokręcić nóżką. W końcu jak mówił były prezes telewizji, że nie wymienię jego nazwiska - Nóżka sama chodzi. Tylko że ta nóżka jest bluesowo - rockowa.
Refren Cegły sala śpiewała acappella, pełną piersią. Przy Liście do M i Victorii zapłonęły lampki w smartfonach .
Nagrałem kilka fragmentów piosenek, Tak tylko by zapamiętać atmosferę

Pierwszy to List do M
                                                                                                                                                                                                                                     

Drugi to finałowa Victoria

  

Na koniec  pozwalam sobie załączyć  Ryśka Riedla  w klubie REMONT, śpiewającego "W życiu piękne są tylko chwile". To z You Tube więc  można posłuchać w całości.

Wróciliśmy do domu przed 23.00 zadowoleni, a nawet szczęśliwi. Najbardziej jednak zadowolona wydawała się nasza suka, która nie jest przyzwyczajona do tego, że znikamy z domu w takich godzinach.
W sumie dla nas to też było pewne zaskoczenie

22 października 2025

Życie takie czyli patchwork

Klęska urodzaju na wsi.
No może nie urodzaju, ale współpracy pomiędzy rolnikami, a skupem. Tak cwani za każdym razem rolnicy, zawarli wiosną umowy gentlemańskie na zakup plonów jesienią. Umowy gentlemańskie znane są nam choćby z filmu Juliusza Machulskiego "Vabank". Przypomnę, Lokata bankowa na inne nazwisko (Henryk Bista) z angielska to gentlemen's agreement. Pośrednicy wycofali się z odbioru, a rolnicy chcą masowo wychodzić z Unii. Nie bardzo dociera do nich, że pozostaną też bez dopłat bezpośrednich, i ichniejszego ZUS-u czyli KRU-u. A nie, z pewnością to ma być poza Unią, ale z dopłatami. Trochę to chyba przekombinowane, ale może się udać w ramach kampanii przedwyborczej która ponoć właśnie się zaczyna choć do wyborów dwa lata. Póki co radzą sobie z nadprodukcją w ten sposób, że ludzi dokonują samozbiorów i płacą rolnikowi pewną kwotę. Nierzadko wychodzi to lepiej niż sprzedaż w skupie, co dobrze świadczy o zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Aż chciałoby się napisać o ludzkiej solidarności, ale to słowo przypisała do siebie tylko jedna opcja, więc nie napiszę. Jak mówi stare przysłowie - gdzie drwa rąbią tam wióry lecą. Niestety i to jest niefajne Jeden właściciel gorzelni zakupił 150 ton ziemniaków z przeznaczeniem do produkcji. 150 ton to mniej więcej 6 naczep do tira wyładowanych po brzegi. Ktoś puścił plotkę, że są do zabrania za darmo i rzucili się ludziska z torbami workami i samochodami z przyczepami. Posprzątali bo wiadomo, że plotka ma skrzydła orła.
Kiedy właściciel stwierdził, że to zwykła kradzież, sumienie nie pozwoliło ludziom pozostać z ziemniakami. Zaczął się zwrot co znów dobrze świadczy o ludziach. Niekoniecznie, ponieważ jak zwykle okazało się, iż nie wszyscy to sumienie posiadają. Właściciel ziemniaków wspominał o emerytce która zwróciła torbę z 4 kilogramami ziemniaków, gęsto się przy tym tłumacząc. Przyczepy póki co się nie pojawiły. Aż strach zostawić auto zaparkowane na ulicy, ktoś puści plotkę że porzucone  
i będzie pozamiatane.
Dlaczego o tym piszę?
U mnie też zrobiła się taka nadprodukcja. Tematów ci u mnie dostatek i zaczęły się mnożyć wersje robocze. Aby uniknąć przeterminowania, złączyłem kilka tematów w jeden i proszę, tekst jest do wzięcia od zaraz i całkowicie za darmo.

Zbliża się Dzień Zmarłych. Czas przemyśleń  o zmarłych i w ogóle o kruchości tego życia. Pomimo kłopotów i trudności dnia codziennego kurczowo się tego życia trzymamy, zaś brak troski o swoje życie klasyfikuje się nawet jako grzech. Nie brakuje takich co całe swoje życie spędzają na badaniach jak to życie przedłużyć. Ba, co zrobić by żyć wiecznie?  Czy jest na to jakiś skuteczny sposób? Jest, a podaje go na tacy filozofia żydowska.

                                                            

Grzęźniesz w tym swoim życiu człowieku i powtarzasz utarte schematy.
Najpierw robisz to, co każą rodzice
Potem robisz to, czego chce żona.
Potem robisz to, czego chcą dzieci.
A jak w końcu robisz to, co chcesz, to wszyscy zgodnie stwierdzają:
- Dziadek, odwaliło co do końca!
Nie przejmuję się tym zupełnie, ale i moje robienie tego co się chce jest takie sobie. Cały czas obowiązuje konwenans i obowiązki wpisane w kalendarz na smartfonie, bo pamięć już jakby nie ta.

Nie nadużywam alkoholu. Nie przesadzam z szybkością na motocyklu i nie wypuszczam się nim na kilkudniowe trasy, bowiem ściągają mnie do domu obowiązki. Wypełniam je wtedy z pełna piersią wrażeń i z muchami w zębach.
Niesmaczne? Jest takie pytanie: Po czym poznać zadowolonego motocyklistę?
- Po muchach między zębami. Kto jechał ma motocyklu ten wie z jaką siła uderzają w człowieka wszelkiej maści owady.
A jak już mnie najdzie na swobodę, to podkręcę głośniej na wzmacniaczu gałeczkę i "Smog on the water" zabrzmi z większą ( nie wielką) siłą.
W ogóle ten mój męski pokój skłaniać może do robienia byle czego, bowiem daje złudne poczucie wolności. Tu mogę, bez skrępowania rzucić ubranie na podłogę i nie zaścielić łóżka. Mogę nie opuszczać klapy od kibla, mogę ...
Mogę ale tego nie czynię, bowiem sam sprzątam ten mój pokój wraz z przyległościami.
To doskonały sposób na utrzymywanie porządku. Co to za przyjemność rozmazać pastę do zębów na umywalce gdy trzeba potem to samemu posprzątać, albo polerować lustro z kropek po tejże paście.
Utrzymywanie porządku, który z resztą lubię, jest prostsze gdy porządek utrzymuje się na co dzień.
Moja skłonność do porządku to robota kobiet mojego życia, matki i żony.
Niestety czasami to poczucie przeradzało się to u mnie w swego rodzaju natręctwo.
Nie potrafiłem siedzieć spokojnie w fotelu gdy narzuta na kanapie była zmarszczona, a firanka byle jak rozsunięta. W tej chwili jest już lepiej, bowiem nie mam narzuty na kanapie, a pies lubi rozsunięte firanki w drodze na taras.
Da się ? da się.
Miałem pisać o wariactwach wieku dorosłego, a nie o natręctwach . Są takie wariactwa
Mój czysty jak wspomniałem chwilę temu pokój, objąłem w użytkowanie po Młodszym. No nie tak zaraz. Stał tak sobie pusty jako gościnny. Z gośćmi też jakby teraz lżej bo rówieśnicy obrośli w swoje rodziny i mają inne zobowiązania. Alkoholu tez jakby mniej na takich spotkaniach, albo nie ma go w ogóle więc ewentualni goście z czystym sumieniem mogą wracać samochodami do domu. Wracam myślą do czasu kiedy sam dziwiłem się, że ojciec nie chce imprezować pełną piersią. Jakby mam to samo. Koncentruję się raczej na degustacji niż ilości. Taka chyba kolej rzeczy.
Wracając zaś do pokoju. Swoją sypialnie urządziłem zaraz po zamieszkaniu na parterze, naprzeciw pokoju żony. Małżonka cierpiąca na bezsenność, nawet w nocy ogląda TV lub czyta. Kiedy ogląda w moim pokoju błyskają światła jakby tam była dyskoteka. O dźwięk zadbałem wyposażając żonę w słuchawki. Ze światłem nie da się nic zrobić. No chyba żeby zainstalować drzwi bez szyby i je zamykać, ale to bez sensu. Dodatkowo mam czuły sen i w zasadzie to takie bardziej czuwanie. Dla informacji, to ja wstawałem w nocy do dwójki naszych dzieci, bo po pierwsze słyszałem, po drugie łatwo było mi się rozbudzić, bez problemu też zasypiałem. Ale to już było.
Kiedy teściowa wyjechała do syna, a poddasze opustoszało, zaadoptowałem je dla własnych potrzeb.
Podwójne łóżko, komputer, parę książek. Oczywiście czarne płyty i gramofon. Jednym słowem męski pokój. Z czasem pokój obrastał w inne sprzęty.
Od tego czasu śpię zdecydowanie lepiej, chociaż dalej mam zwyczaj nocnego czuwania
       Jako człowiek w swoim wieku mam już problemy z kręgosłupem, ale nie narzekam, bo znajomy doktor nazwał to chorobą cywilizacyjną. Zwał jak chciał, ale wieczorem przed TV organizm domaga się pozycji horyzontalnej na wygodnym posłaniu.
Moja kanapa jest o kilka centymetrów za krótka, by pomieścić mnie leżącego. Zrozumiałem co to znaczy kanapa do siedzenia. Moja suka natomiast swobodnie mieści się na na połowie zwijając się w precel i śpiąc jak zabita. Suka ma swoje lata i jako staruszka może w naszym domu więcej.
Traktuje więc tę kanapę jako swoją własność. Chcący czy nie chcący, albo cierpię na fotelu, albo rezygnuję z TV. Ta rezygnacja z wiekiem, a szczególnie po analizie programu przychodzi mi coraz łatwiej. Czasami jednak warto by być z czymś na bieżąco.
W pokoju na górze nie ma TV i nie bardzo planowałem zakup kolejnego odbiornika. W pokoju ze skosami  trudno mu z resztą znaleźć dobre miejsce.
Czasem podejrzałem coś na komórce, ale od oglądania boli ręką w której trzymam smartfona. Kupiłem chiński uchwyt na  telefon, ale fajny to on jest tylko na zdjęciu. Nie narzekam jednak, kosztował grosze.
Z pomocą przyszedł syn,  który sprezentował mi rzutnik, albo jak kto woli projektor.

 Nie, nie taki za tysiące złotych. Koszt to jakieś dwieście złotych. Też oczywiście chińszczyzna.
Projektor ma połączenie z WiFi i Bluetootha, do tego HDMI i USB. Wgranego Androida i trochę aplikacji.
Zainstalowałem go po prostu na podłodze, a na ścianie nagle rozbłysło mi 100 cali telewizji, Netflixa YouTube i paru innych udogodnień jak pisze producent w 4K. Rzeczywiście odbiór w ciemnym pokoju jest doskonały  Do tego pilot .
Kładę się więc w wygodnym łóżeczku, okrywam cieplutką kołderką, w ręce pilot lub  myszka którą też mogę sterować. Dodatkowo pilot do światła w pokoju,  który sobie już wcześniej zainstalowałem. Włączam film który zacząłem oglądać na dole, zakładam słuchawki, aby nie być dla nikogo kłopotliwymi  i ..... i  za kwadrans śpię snem sprawiedliwych.
Zbyt dużo komfortu źle wpływa na przeżywanie cudzych problemów, zwłaszcza tych które dzieją się według scenariusza.

Trwałość takiego sprzętu pewnie niewielka, ale też cena nie jest porażająca. O zaletach już pisałem. Wadą jest to, że w pokoju musi być ciemno, ale tak z reguły jest gdy włażę do łóżka czyli problem jakby niewielki.
Pilot chodzi raz lepiej raz gorzej. Raz z dwóch metrów, raz z połowy metra. Nie narzekam, bowiem znam to amerykańskie przysłowie które mówi - Nigdy nie oczekuj od towaru więcej niż za niego zapłaciłeś.
Na sen też nie narzekam... tak do trzeciej. Potem zaczyna się tradycyjne rozmyślanie o życiu. Oczywiście nie o kwestii nieśmiertelności, ale o zbiorze codziennych problemów, zniechęceń i jakoś bardzo rzadko o sukcesach. Te celebruję  raczej na jawie.

W razie potrzeby mogę głos podłączyć do amplitunera, a ten ma pięć  kolumn z czego dwie o mocy głośników zdrowo ponad 100 watów.            

W końcu to męski pokój

15 października 2025

Ciemniejsza strona własnych pomidorów. Czyżby?

Wsi spokojna, wsi wesoła - napisał Jan Kochanowski, a w kolejnej zwrotce tak opisywał szczęście wieśniaka :
...Jemu sady obradzają,
Jemu pszczoły miód dawają,
Nań przychodzi z owiec wełna
I zagroda jagniąt pełna;
On łąki, on pola kosi,
A do gumna wszystko nosi...
Ludowe przysłowie podsumowało to krócej - Chłop śpi, a w polu mu rośnie.
No i kto po przeczytaniu tego fragmentu nie chciałby rzucić wygodne życie w mieście i przenieść się do rustykalnej chałupy na malowniczej wsi ? 
No może prościej zamienić rustykalną chałupę na współczesną, ale potem już tak samo.
Teraz już tylko otworzyć szeroko drzwi czekać aż zakwitną i zaowocują sady, a pszczoły przetworzą pyłek kwiatowy na miód
Samo się zrobi, a przecież Witkacy twierdzi, że samo to się nawet nie myśli
Lecz myśl ta czyja? Samo się nie myśli
Tak jak grzmi samo i samo się błyska.
Ileż wspólnego z rzeczywistością ma moje zdjęcie obok
W spiżarni dochodzą do właściwego koloru ostatnie w tym sezonie pomidory. Część już się nie zaczerwieni więc pójdzie na sałatkę z zielonych pomidorów lub dżem. Decyzja należy do małżonki. Ja zerwałem owoce, wyrwałem krzaki, skasowałem tunel foliowy i przystąpiłem do odchwaszczania całego warzywniaka. Fascynuje mnie, że rośliny szlachetne wymagają pielęgnacji, nawożenia, nawadniania i paru jeszcze innych rzeczy. Rośliny które zdecydowaliśmy się nazywać chwastami, rosną bujnie na przekór nam, bez tych wszystkich zabiegów o których napisałem powyżej. Dodatkowo wyrywane i karczowane rosną szybko i bujnie.

Nie jest to jednak tekst o narzekaniu, a więc przystąpmy do nawożenia. Tocząc walkę z gryzoniami które nawiedzają mój kompostownik, doszedłem do etapu rozrzucana kompostu na ziemię.
Niby podręczniki sugerują, że dobrze zrobiony kompost ma zapach ściółki leśnej, ale mój trochę śmierdzi. Dla mojej żony to nawet więcej niż trochę, ponieważ biedactwo ma nadwrażliwy węch. Znajdźcie mi jednak żonę z kiepskim węchem. 
Bokserka zaraz wyczuła zapach i przybiegła na działkę, by dokładnie niuchać każdą rozrzuconą kupkę kompostu. Zaciągała się przy tym tak głęboko i niuchała z wyraźną radością. 
Przypomniało mi się jak będąc dzieckiem pojechałem do dziadków na wieś. Roztaczający się z kupy gnoju fetor przyprawiał mnie o odruch wymiotny. Ojciec śmiał się  i mówił - oddychaj głęboko żeby nie mieć kokluszu. Ja głupi wierzyłem, ale w efekcie jestem jakby uodporniony na ten rodzaj smrodu.
O przeciwdziałaniu  chorobie jednak pamiętam  gdy macham widłami, robię to wtedy z uśmiechem
Suka towarzyszyła mi do końca prac, pokazując kto jest większym przyjacielem mężczyzny. 
Żartobliwe poradniki sugerują inny test, aby się o tym przekonać.
Zamknij w bagażniku samochodu żonę i własnego psa na pół godziny i zobacz kto bardziej ucieszy się na twój widok po otwarciu pokrywy.
Mnie wystarczył test z kompostownikiem. 

                                                                                  

Kto przy g**nie pracuje ten się tym g**wnem pobrudzi, mówi przysłowie. Dokładnie. Gumiaki i reszta ubrania trochę się ową substancją uwalały
        
                                                                                     
        
Po rozrzuceniu kompostu widłami, uruchomiłem glebogryzarkę i przekopałem warzywniak
Mechanizacja w domu i ogrodzie bardzo w tym względzie pomaga.
Za pół godziny ziemia zmieszana z kompostem była przekopana i sypka.
Robiło się już ciemnawo gdy wróciłem do domu/
Zona spojrzała na mnie i powiedziała : 
- Miałeś tylko sprzątnąć psie kupy w ogrodzie.
- Wiem, ale jak spojrzałem na ogród zmieniły mi się priorytety.
Fakt, wyszedłem z domu by jedynie posprzątać po psie, ale tak jakoś się złożyło.
Może przez te lata, osiągnąłem poziom w którym czuję potrzeby ziemi, tej ziemi?
Przede mną jeszcze: ostatnie koszenie trawy w tym roku, wycinanie kwiatów jednorocznych, wycinanie malin, a jeżyny już przyciąłem. O robocie przy tujach  z września  już nawet nie pamiętam
Jeszcze ścinanie kwiatów hortensji, o które jak już pisałem wcześniej mamy małżeńskie przekomarzania.
Oczywiście trzeba wkopać cebulki tulipanów na przyszły sezon.
Kurczę, żadne z tych robót nie zrobiły się same, jak sugerował Kochanowski.
W przeświadczeniu takim, nawet bez lektury Mistrza Jana Z Czarnolasu, żyje jednak część naszych znajomych. Oni wieś widzą poprzez pryzmat grilla, kieliszka wina i darów ziemi które otrzymują od nas na do widzenia.
Tak jak wspomniałem, nie narzekam. Zaznaczam jedynie różnice poglądów.
Lubię to grzebanie w ziemi, kopanie, rąbanie drewna i układanie go w stosy. Pracują przy tym wszystkie ważne i mniej ważne mięśnie mojego ciała. Utrzymuję od 15 lat stała wagę i jako taką kondycję, bez karnetu na siłownię i personalnego trenera.
Lubię dzielić się plonami, nie wszystkie  przecież zjadam.
Uprawa cukinii jest tego najlepszym przykładem. Lubię ją posadzić, dbać o nią i zbierać spektakularne owoce. Potem przynoszę je żonie i w tym momencie kończy się moje zainteresowanie cukinią. Nie lubię tego warzywa, jest dla mnie zbyt  mdłe. W tym roku jednak z dwóch krzaków zebrałem około 50 dorodnych cukinii. Ileż było radości wśród znajomych.
Oczywiście dzieci i wnuczka mają swoje świeże dostawy w miarę dojrzewania warzyw i owoców.
Własna działka to nie jest sposób na tańsze warzywa. Gdyby to wszystko podliczyć razem z robocizną, to są chyba najdroższe warzywa. Dodatkowo dojrzewają wtedy gdy z powodu urodzaju mają najniższą cenę. Pozostaje kwestia tego, że to twoje warzywa wiadomego pochodzenia i bezpiecznego sposobu uprawy. Dla potrzeb rodziny i malutkiej wnuczki to wiedza jest nie do przecenienia.
Włos jeży się na głowie gdy czytam, że  nim jabłko trafi do klienta, jabłoń jest pryskana około dwudziestu razy. O producentach nieuczciwych w tej kwestii już nawet nie wspominam, choć przecież i tu obowiązuje zasada - kasa misiu kasa.
A, teraz przypomniałem sobie, że są rzeczy które wpadają wieśniakowi same do domu. W sezonie to muchy z okolicznych stajni i oczywiście osy.
Teraz pod koniec sezonu kiedy zboża ścięte, a bociany odleciały, przez niedomknięte drzwi, a nawet po elewacji ciągną tu wszelkiej maści gryzonie.
Myszy, kuny, a czasami i szczur się trafi. 
Odstraszacz ultradźwiękowy na kuny i saszetki ze specjalną pastą na pozostałe gryzoniowate draństwo. 
Trzeba obchodzić chałupę dookoła i reagować na charakterystyczne objawy.
Po kilku latach na wsi dla mnie są one charakterystyczne.
Nie zawsze jednak tak było

09 października 2025

Nowoczesna Wieża Babel

Najlepiej zacząć od dobrego  cytatu, nawet gdy jest nieco długaśny. A czy można skracać historie ze Starego Testamentu?
1 Mieszkańcy całej ziemi mieli jedną mowę, czyli jednakowe słowa. 2 A gdy wędrowali ze wschodu, napotkali równinę w kraju Szinear i tam zamieszkali.
3 I mówili jeden do drugiego: «Chodźcie, wyrabiajmy cegłę i wypalmy ją w ogniu». A gdy już mieli cegłę zamiast kamieni i smołę zamiast zaprawy murarskiej, 4 rzekli: «Chodźcie, zbudujemy sobie miasto i wieżę, której wierzchołek będzie sięgał nieba, i w ten sposób uczynimy sobie znak, abyśmy się nie rozproszyli po całej ziemi».
5 A Pan zstąpił z nieba, by zobaczyć to miasto i wieżę, które budowali ludzie, 6 i rzekł: «Są oni jednym ludem i wszyscy mają jedną mowę, i to jest przyczyną, że zaczęli budować. A zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić. 7 Zejdźmy więc i pomieszajmy tam ich język, aby jeden nie rozumiał drugiego!»
8 W ten sposób Pan rozproszył ich stamtąd po całej powierzchni ziemi, i tak nie dokończyli budowy tego miasta. 9 Dlatego to nazwano je Babel, tam bowiem Pan pomieszał mowę mieszkańców całej ziemi. Stamtąd też Pan rozproszył ich po całej powierzchni ziemi.
Ciekawy i porażający jednocześnie tekst, Szczególnie zaskoczyły mnie boże motywacje tej destrukcji czyli pkt 6.
Zacząłem też rozumieć dlaczego tak często musimy mówić sobie - Tak dobrze żarło i zdechło.
Napisano w Starym Testamencie, że  ludzie rozpierzchli się po świecie mówiąc różnymi językami.
Potem były różne próby powrotu do ogólnego rozumienia, do tego  by mówić jednym językiem. Był to francuski w kręgach elit, ale stosowany nie by łączyć, ale dzielić. Niechaj pospólstwo nie wie jakie głupoty wygadują bogaci.
Był też język sztuczny czyli esperanto, ale ten się nie przyjął tak samo jak prawo budowalne na Podhalu. 
Raz więc był to wspomniany język francuski, potem niemiecki. Przez chwilę rosyjski, a teraz kombinujemy z angielskim. W kolejce czeka ponoć chiński.
Za każdym razem działo się coś co powodowało  totalne zamieszanie  jak w Szinear.
I kiedy zobaczyłem ten tytuł na jednym z portali internetowych, pomyślałem, że ktoś tu  znowu zdrowo namieszał. 

Ponieważ lubię wyzwania i staram się dążyć do wyjaśnienia niejasności, rzuciłem się do artykułu.
Zrezygnowałem jednak po trzech zdaniach. Brzmiały one tak:

W każdym fandomie jest wishlista, z którą zgadza się większość członków. Jakiś wymarzony collab, trasa koncertowa czy wielki come back po latach. Sprawdź, czy myślisz tak samo jak największe i najwierniejsze fangirls?

Czy i Wy czujecie się podobnie jak ja? Czy nie uważacie, że ktoś tak  mocno namieszał w naszym języku., iż stał się dla nas zupełnie niezrozumiały?
W końcu jak rzekł Pan,  po co niemożliwe ma stać się dla nas możliwym?


01 października 2025

O Boże! Jestem kontrowersyjny.

Pewnie zauważyliście,  że mój ostatni post można było odczytać dopiero po specjalnym zaakceptowaniu tego iż jest  się świadom kontrowersyjnych treści.
Dostałem taki list od zespołu w kilka minut po publikacji  tamtego tekstu :

"Cześć,
nasze wytyczne dla społeczności ( link) opisują granice między tym, co jest dozwolone, a co niedozwolone w Bloggerze. Twój post zatytułowany „ Czy potrafisz być wystarczającym ?” został zgłoszony do sprawdzenia. Ten post został umieszczony za ostrzeżeniem dla czytelników, ponieważ zawiera treści o charakterze kontrowersyjnym.. Przed przeczytaniem 
bloga/posta czytelnicy Twojego bloga muszą potwierdzić, że zapoznali się z ostrzeżeniem. Ostrzeżenia dodajemy do postów zawierających treści o charakterze kontrowersyjnym. Jeśli chcesz  zmienić stan tego posta, zmień jego treść tak, aby spełniała wytyczne dla społeczności Bloggera. Po zaktualizowaniu treści możesz jeszcze raz opublikować posta . Spowoduje to rozpoczęcie procesu weryfikacji Twojego posta.  Być może masz możliwość skierowania sprawy do sądu. Jeśli masz pytania natury prawnej lub chcesz poznać inne rozwiązania dostępne w ramach obowiązujących przepisów, skontaktuj się ze swoim prawnikiem. Więcej informacji znajdziesz na tych stronach: Warunki usługi: (link) Wytyczne dla społeczności Bloggera: (link)  Pozdrawiamy"

W przyszłym roku mój blog będzie pełnoletni. Opublikowałem  na nim sporo ponad 1.000 postów i żaden z nich nie wywołał kontrowersji administratora bloga. Tak było w Onecie, tak było na Bloggerze. Onet publikował nawet od czasu do czasu jakiś mój tekst na pierwszej stronie, podkręcając liczbę czytających do rekordowego poziomu.  
Ale to już było,  jak śpiewa Maryla Rodowicz i mogę tylko wywołać ten fakt z pamięci w gorszym momencie życia lub przy meandrach i mieliznach  tworzenia.
I oto po ponad siedemnastu latach zespół Bloggera ostrzega przed mną czytelników informując, że treści są kontrowersyjne.
Przejąłem się  tym oczywiście w pierwszym odruchu.
Przeczytałem raz jeszcze tekst "Czy potrafisz być wystarczający", potem wytyczne dla społeczności Bloggera, potem znowu tekst i powiem szczerze - nie zauważyłem nic co mogłoby mieć znamiona kontrowersyjności.
Prawdą jest, że w tekście użyłem  trochę innego określenia na "denerwujesz mnie". Użyłem  określenia  wkur*** sz mnie, ale to zaraz po mailu poprawiłem na określenie poprawne językowo.
Potem pomyślałem, że być może chodzi o cytat z Marszałka Piłsudskiego. No ale cytat to cytat. Poza tym jest on powszechnie dostępny w wielu publikacjach z których żadna nie jest opatrzona klauzulą kontrowersyjności.
Jaki Marszałek był wiedzą ci którzy zadali sobie minimum trudu, by coś o nim przeczytać i trudno łagodzić jego wypowiedzi. Zresztą są one ogólnodostępne w sieci, a nawet w materiałach dla szkół.
Myślę, że to był jeden z łagodniejszych cytatów.
Nie uważam by treści które tu publikuję musiały być opatrzone klauzulą, że są tylko dla dorosłych. Nie lansuję tu treści powszechnie uznane za  pornograficzne czy nawet erotyczne, nie epatuję nagością,  o pedofilii czy sianiu nienawiści już całkiem nie wspominając.
Kiedy już przeszło mi wstępne oburzenie, postarałem się wyszukać pozytywów w owym wydarzeniu,
bo jak mówił były Prezydent Wałęsa ( on też lubił powoływać się na Marszałka Piłsudskiego) są plusy dodatnie i plusy ujemne.
Plusem dodatnim jest to, że przez chwilę poczułem się jak Kuba Wojewódzki.
To jest zdecydowanie kontrowersyjna postać.
Kwintesencją  kontrowersji byłby dla mnie pewien Europoseł z gaśnicą, ale to już totalna skrajność.
Wojewódzki inteligentny i oczytany jest, tego nie można mu zaprzeczyć. Dodatkowo jest narcyzem co zresztą sam potwierdza. Na przekór tym wyznaniom jest spora grupa ludzi która śledzi jego działalność.
Trzeba przyznać, że w odpowiedniej chwili  Kuba Wojewódzki spieniężył swoja kontrowersję. 
I kiedy tak patrzę na zdjęcie Kuby przy nowym samochodzie lub w innej podobnej sytuacji, myślę sobie - dlaczego stałem się kontrowersyjny na starość. Boję się, że teraz za późno jest by ową cechę spieniężyć. Poza tym nie czuję bym to była moja cecha, wydaje mi się że ktoś postanowił mi ją wmówić.
Pewnie tak jak pomagam sąsiadom z czystej przyjaźni, tak i owa kontrowersyjność zostanie czystą amatorską pasją bez benefitów.
Jeżeli przeczytaliście  jednak poprzedni mój post ( ten  oznaczony przez Bloggera) to sami wyrobiliście sobie w tym temacie zdanie.
Dlaczego zabieram głos w tej sprawie?
Problemy obśmiane zawsze stają się mniejsze, no chyba, że ktoś z administracji prześle mi maila o treści :   Panu Panie Relski już dziękujemy. 
Przecież w obecnych czasach cały czas ktoś komuś za coś dziękuje, albo zaczyna się nim interesować  wymiar sprawiedliwości.
Zakończę mając nadzieję, że niekontrowersyjnym  cytatem z Cycerona:
O tempora, o mores !

P.S.
Edytowałem  tekst. Dokonałem zmiany owych dwóch określeń  i opublikowałem go raz jeszcze. Sam poprosiłem o sprawdzenie tekstu. Niestety tekst dalej opatrzony jest klauzulą kontrowersyjności.
A więc nie szło  o wulgaryzmy, które według mnie są czasami niezbędne w tekście dla budowy atmosfery. Kontrowersyjne jest pewnie to, że relacje bliskich sobie ludzi zmieniają się z czasem. Także to, że partnera ocenia się i punktuje przez cały czas trwania dorosłego związku.
Jeżeli  mam rację, to cały ten kraj, ba cały świat zbudowany jest na kontrowersjach. Mamy je dosłownie za ścianą.
Przez te 17 lat prowadzenia bloga myślałem, że jest on neutralny i pisany  z szacunkiem do drugiego człowieka.
Gdzie więc popełniłem błąd?
Nie będę wynajmował prawnika jak podpowiada mi to Blogger, tylko po to  by mi to uzmysłowił. 
To byłaby bardzo kosztowna wiedza.

PS  2 
Sytuacja okazała się być dynamiczną.
Po około 24 godzinach otrzymałem  następującego maila:
"Cześć,
ponownie sprawdziliśmy posta zatytułowanego „ Czy potrafisz być wystarczającym ?” pod kątem Wytycznych dla społeczności . Po sprawdzeniu posta przywróciliśmy go. Jest dostępny pod adresem
Pozdrawiamy
Zespół Bloggera"

I już  na zakończenie:
W sytuacjach  trudnych, a zakończonych sukcesem lubię powtarzać sobie  zdanie z  poematu Leopolda Staffa  "Pierwsza przechadzka". Być może tym wyznaniem oburzę polonistów, ale trudno.
Może  to zdarzenie nie było specjalnie kłopotliwe, ale wywołujące dyskomfort z pewnością tak.
Pozwolę więc sobie napisać za poetą:
"Widzisz żyjemy choć śmierć była blisko"
Ileż to razy w życiu powoływałem się na Leopolda. Z wiekiem jakby coraz rzadziej mam do tego okazję.
A post ogólnie dostępny.  To dobrze, bowiem poświęciłem mu trochę czasu.



25 września 2025

Czy potrafisz być wystarczającym ?

Stanął facet przy ulicy, podniósł rękę, żeby zawołać taksówkę i w tym momencie zatrzymała się taryfa.
- Perfekcyjnie trafiony moment! Identycznie jak Mirek - mówi taksówkarz.
- Kto? - pyta pasażer.
- Mirosław Woźniak... Jest to facet, który wszystko robił w samą porę. Podobnie jak nadjechałem w chwili kiedy pan podniósł rękę. Dokładnie tak wszystko wychodziło w życiu Mirkowi - jednym słowem idealnie.
- Nikt nie jest idealny.
- Ale w przypadku Mirka właśnie tak było. Był wspaniałej atletycznej budowy. Mógł wygrać Wielkiego szlema w tenisie. Mógł grać w golfa z profesjonalistami. Śpiewał jak słowik, tańczył jak gwiazda z Broadwayu. A jak grał na fortepianie! Był niesamowitym facetem.
- No to rzeczywiście był wspaniałym człowiekiem.
- Ale to jeszcze nic! Miał pamięć jak komputer. Pamiętał urodziny wszystkich których znał. Znał się na winach, do którego dania ma które zamówić oraz jakim widelcem jeść poszczególną potrawę. Umiał naprawić wszystko. Nie jak ja. Kiedy wymieniam bezpiecznik, pół ulicy zostaje bez prądu... Ale Mirosław Woźniak robił wszystko idealnie.
- No niesamowity facet!
- Zawsze wybierał najszybszą drogę przez miasto. Nie jak ja. Ja zawsze utknę w korkach... Ale Mirek nigdy się nie pomylił. Zawsze był idealnie ubrany, a buty miał zawsze idealnie wyglancowane. Był doskonałym człowiekiem! Nikt się nie może porównać z Mirosławem Woźniakiem.
- Wyjątkowo ciekawa osoba. Jak go pan poznał?
- Nigdy go nie poznałem, ale ciągle o nim słyszę. To były facet mojej żony.


Dowcip który przeczytałem na  portalu Joe Monster rozśmieszył mnie. Za chwilę jednak, kiedy przyszedł czas na refleksję, zacytowałem sobie to Gogolowskie ( nie, to nie pomyłka. Zdanie jest z Gogola nie Google) - Z czego się śmiejecie? Z siebie się śmiejecie. (Rewizor)
Od zawsze lubię grzebać  czyli naprawiać lub przynajmniej nie zepsuć bardziej. Działam tak w domu jak i koło domu. Moje zamiłowanie do majsterkowania stało się nawet powodem utraty paru kumpli. W początkowym okresie naszego małżeństwa spotykaliśmy się  w gronie kolegów i ich żon raczej często. Ja ostro urządzałem nasze małe mieszkanko, a że stan wojenny i te klimaty więc pomysły na wykorzystanie czegoś po raz drugi, a nawet trzeci były na wagę złota. Tak to obudowałem sklejką meble w kuchni pamiętające późnego Gomułkę, aby wyglądały na świeże i rustykalne. Innym razem z frontów szaf żaluzjowych pamiętających chyba jeszcze Bieruta, zrobiłem boazerię w malutkim przedpokoju. Szuflady ze starego biurka, po usunięciu z nich dna służyły za fantastyczne półki. Wsadzony w taką półkę wazon z suchymi trawami wyglądał naprawdę ładnie. No przynajmniej mnie się podobał.
Przychodził  więc taki kolega z żoną, ona oglądała wnętrza i nie mówiła nic poza grzecznościowymi pochwałami.  Potem, już w drodze powrotnej ciosała  kumplowi kołki na głowie.
- A Antoni zrobił to, a ty nic. A to, a tamto, śmo, owando
Dla spokoju własnego sumienia i trwałości związku małżeńskiego, koledzy, jeden po drugim ograniczali z nami towarzyskie więzy.
Pozostali mi więc tylko tacy z którymi mogłem się wymienić nasadkami na wiertarkę Celma, bo sami wiedzieli do czego wiertarka służy. Oni też w domu też robili co nieco.
Był też jeden który na pytanie - co potrafi ? Odpowiedział, że jest świetny w temacie seksu małżeńskiego. 
- Ja ? Ja dobrze pukam - mówił z uśmiechem.
Musiał być w tym dobry skoro wybaczono mu brak zdolności obsługiwania narzędzi.
Były więc chwile w moim życiu gdy to ja  byłem jak ten Mirosław Woźniak.
            Jeżeli jadasz w swoim domu pomidorową, a potem zmieniasz restaurację i wpadasz w steki, to jesteś zachwycony. Ponieważ jednak człowiek potrafi się do wszystkiego przyzwyczaić to i te steki powoli stają się codziennością. A jeżeli coś powszednieje wkrada się do życia nuda. Stek jawi się wtedy jako niedostatecznie wysmażony, lub zbyt wysuszony. Z tego pewnie powodu wymyślono różne rodzaje wysmażenia steków. Od najmniej do najbardziej wysmażonych są to: Blue (bardzo krwisty), Rare (krwisty), Medium Rare (średnio krwisty), Medium (średnio wysmażony), Medium Well (dobrze wysmażony) i Well Done (bardzo dobrze wysmażony). Różnią się one stopniem soczystości, temperaturą wewnętrzną oraz kolorem mięsa, co wpływa na jego smak i teksturę.
Wszystko po to by jak najbardziej dopasować się do naszego gustu i nie znudzić.
Sam z reguły zamawiam  Medium, bo należę do tych którzy są wierni swoim przyzwyczajeniom.
Dlaczego o tym piszę?
W podobny sposób mojej żonie manualne zdolności jej męża spowszedniały.
Wystarczającym dowodem na to było zamiast krótkiego dziękuję, podsumowanie w stylu - A ile musiałam się na tę rzecz naczekać ?
Jak to ile? Są przecież jakieś priorytety, a ja mam dość długą listę rzeczy do zrobienia.
Niestety kobiety i mężczyźni znacząco różnią się w ważności i kolejności  pewnych rzeczy.
Jest takie powiedzenie: Jak mężczyzna mówi, że coś zrobi to znaczy, że zrobi i nie trzeba mu o tym co pół roku przypominać.
Ja z reguły nie czekałem na przypomnienia, ale umieszczałem problem na liście, a czasami była to jak już wspomniałem, dość długa lista.
Z reguły nie lubię nic nierobienia. Ograniczyłem telewizję, a piwo pijamy sporadycznie.
Nie przeszedłem szkolenia w zakresie prac remontowo- budowlanych, chociaż kiedyś chciałem iść do technikum budowlanego. Rodzice zdecydowali, że to będzie liceum o profilu matematyczno-fizycznym.  Już w pierwszej klasie zrozumiałem że tkwi we mnie zdecydowany humanista.
Według mnie humanizm ze zdolnościami manualnymi  wcale się nie gryzie.
 Tak więc jestem w  temacie robót wszelakich naturszczykiem i czasem zdarza się, że wymyślam koło. Najważniejszym jednak jest jednak fakt, że z reguły kończy się to pozytywnie.
           Kobiety z wiekiem, kiedy podnosi im się poziom testosteronu, przejmują sferę decyzji, pozostawiając w naszym ręku jedynie odpowiedzialność. Jednym to pasuje innym mniej. Ci którzy nie chcą się z tym zgodzić stają się konfliktowi, a ci którzy się z tym pogodzili po prostu cipieją. 
Określenie może brzydkie, ale pasuje w sam raz do sytuacji.
Sami więc sobie są winni niektórzy faceci, że obciąża ich się odpowiedzialnością za plamy na słońcu.
Widziałem taki krótki filmik. Mocno posunięte w wieku małżeństwo śpi we wspólnym łóżku
- Jak ty mnie denerwujesz  - mówi w pewnej chwili żona
- A czym ja cię tak denerwuję ? - zapytał stroskany mąż
- Daj pomyśleć, dopiero się obudziłam - odpowiada żona.
Zarzucanie niedoskonałości mężczyznom jest tylko jednym z elementów misternej gry pomiędzy mężczyzną a kobietą.
Problemowi przerabiania przez kobiety swoich facetów poświęciłem zresztą już 14 lat temu post pod tytułem "Mały miś" z dnia 11 września 2011. Zainteresowanych zapraszam do września 2011, a tam trzeba już doszukać się tekstu opublikowanego pod wskazaną datą. Powstało on jeszcze na onetowskim blogu. Stąd  wystąpiły pewne trudności w trakcie migracji na Bloggera.
Wracając zaś do głównego tematu
          Moja żona żona spotkała, tego wspomnianego na początku Mirosława Woźniaka. człowieka idealnego. Ona jest nawet w stałym kontakcie z nim.
Czy jestem zazdrosny? W żadnym razie. Nie to nie był jej poprzedni facet, ani też żadna jednostkowa postać.
Na bazie Instagrama który pasjami lubi przeglądać, powstała złożona z wielu kawałków postać bohatera który mógłby się przedstawić nawet mickiewiczowski - Nazywam się Milijon.
Śledzi więc moja kochana żona rolki dotyczące ogrodnictwa, budownictwa i spraw remontowych.
Potem te rolki podsyła mi do obejrzenia. A to jak przycinać hortensję, a to jak ogławiać z liści pomidory, a to jak wkopywać, przekopywać i wykopywać. O to jak zrobić zadaszenie, ogrodzenie czy przepierzenie.
Ponieważ bardzo poważnie traktuję odpowiedzialność za rzeczy które robię więc dało mi to do myślenia.
Po kolejnej, przesłanej rolce dotarło do mnie, że żona ma  z wiekiem  jakby mniejsze zaufanie  do własnego męża niż do użytkownika np "Daniel 2584", który ową rolkę z filmem na Instagram wsadził.
To zaś podoba mi się już raczej średnio.
Kilka już razy zapytałem - Kochanie,  kiedy to straciłaś do mnie zaufanie w sprawie remontów, napraw i prowadzenia ogrodu?
Niestety nie dostałem odpowiedzi na to istotne w końcu pytanie.
- A co się takiego stało, że przesłałam ci filmik ? - pyta  nieświadoma problemu żona.
- W zasadzie to rzeczywiście nic się nie stało. To, że  poderwało to moje poczucie pewności, to przecież mały Pikuś. 
Moją słabą stroną jest właśnie to, że wiele nocy zamiast na spanie poświęcam na analizę problemu - Mogłeś postąpić inaczej, mogłeś to zrobić lepiej.
Gdybym tak wysłał żonie filmik o tym jak właściwie gotować ryż, albo makaron aldente, to zaraz zaczęłaby się panika.
 - Pewnie Ci nie smakuje. 
Unikam tych rzeczy wyrażając bezgraniczne zaufanie do jej kulinarnych talentów.

A może ta historia ma zupełnie inny wymiar?
Może to ja przyzwyczaiłem się do pochwał tak jak żona do moich napraw?
Uważna czytelniczka zada mi zaraz pytanie czy każdorazowo rozpływam się w podziękowaniach za obiad, ciasto czy wyprasowaną elegancko koszulę ?
Może to ja nie zauważam już wdzięczności, dumy żony i takich tam innych miłych rzeczy?
Wszak pisałem iż wszystko w życiu powszednieje?
Kto ma rację? Pewnie leży ona po środku i to jest nie do ustalenia.
Józef Piłsudski mówił, że Racja jest jak d**a. każdy ma własną



                                                 




16 września 2025

Brudne nogi sztuki

Nie wiem dlaczego z tekstu Taty Kazika -" Inżynierowie z Petrobudowy" zapamiętałem akurat ten fragment, ale zapamiętałem. Cóż zrobić. Fragment ten brzmiał tak : A w zeszłe święto miałem kobitę Co miała obie nogi umyte.
Musiała to być rzadkość na budowach socjalizmu w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, a cóż dopiero myśleć o innych częściach ciała.
Dlaczego o tym piszę ? Ponieważ żona postanowiła wybrać się na wystawę prac Józefa Chełmońskiego. Oczywiście w łaskawości swojej zaprosiła i mnie.
Kiedy zamawiała bilety przez Internet, pozwoliłem sobie na odrobinę złośliwości. 
- To będziesz mnie ciągnąć do Muzeum Narodowego, bym mógł obejrzeć kolekcję brudnych nóg ?
W standardowej pamięci pozostają bowiem obrazy wyniesione ze szkoły,  a w podręcznikach królowały wtedy przede wszystkim "Bociany" i "Babie Lato".

Chełmoński.
Malarz realista jak to zwykle bywa niezrozumiany w kraju.  Rozgoryczony negatywnym stosunkiem krytyki artystycznej do prezentowanej przez niego formuły malarstwa realistycznego, wyjechał w 1875 do Paryża.
Tam  też, jak to bywa z przybyszami ze wschodu, zdobył uznanie krytyki i publiczność.
 Eksponując na Salonach rodzajowe obrazy z życia polskiej wsi i przedstawienia końskich zaprzęgów - słynnych "Trójek" i "Czwórek" - pędzących na tle stepowego krajobrazu lub przebijających się przez śniegi. Dzieła te były chętnie kupowane przez europejskich i amerykańskich kolekcjonerów.

Zamówienia spływały, a Pan Józef przebywał poza ojczyną.
W pewnym okresie swojej twórczości tak zapamiętał się w obrazowaniu ruchu koni i ludzi, że drugi plan i tło pozostawało jakby nie dokończone. Na to właśnie zwróciłem uwagę w tych dynamicznych obrazach. Początkowo było to dla mnie pójście artysty na łatwiznę wobec powodzenia  jego obrazów.  Doczytałem jednak potem, że to nie nadmiar zamówień, a właśnie celowe zamierzenie artysty który skupiał się na eksponowaniu ruchu. 
W sumie byłem zadowolony z tego własnego spostrzeżenia, na które później otrzymałem odpowiedź.
Obrazy z czasem stały się tak dynamiczne w swojej wymowie, że przysporzyły artyście krytycznych uwag. Uważano, iż na jego obrazach jest za dużo ruchu i że jest to niepokojące.
Poza tym przebywający nadal poza krajem artysta malował dużo, korzystając ze  starych szkicowników i wspomnień. Obrazy zaczęły się jakby powtarzać, a krytycy zarzucili mu w związku z tym  manieryzm w uprawianej sztuce.
 Tak, te końskie galopy  luźno, czy przy saniach, przy całym szacunku dla kunsztu jakoś znudziły mi się dość szybko.  Nie dlatego, że coś miałbym im do zarzucenia. Ot po prostu, podziwiając oryginał, odszukiwałem w pamięci te same ujęcia  widziane gdzieś indziej.  Sceny powielane przez studentów ASP, wieszane na murach Bramy Floriańskiej.
W wielu domach na  honorowym miejscu wisiała taka trojka pędząca przez step, skopiowana z większą lub mniejszą gracją. 
Kto jest bez winy... Sam mam w domu  obraz z motywem końskim, ale to pamiątka po ojcu. Obraz pewnego profesora ASP  przedstawia orkę. Świeżą skibę którą robi pług ciągnięty przez jednego   kasztanowego konia. Pług prowadzi chłop, a nad polem krążą ptaki
Kiedy Ojciec otrzymał ten obraz, powiedział,- Szkoda, że to nie wół z którego takich sytuacjach korzystał dziadek na polach Beskidu Wyspowego.
Przypomniałem sobie o tym widząc ten obraz Chełmońskiego



Tak jak kiedyś w  latach 60 -70 tych  w każdym szanującym się  domu wisiała kopia słoneczników Van Gogha, a  potem zawisły konie.
Całości  wystawy dopełniły  krajobrazy czy bardzo ciekawe przedstawienia ptaków w warunkach naturalnych co rzeczywiście wtedy wymagało  poświęcenia od malującego. 
W sumie mogę powiedzieć, że bardzo miło i ciekawie spędziliśmy ten czas w Muzeum Narodowym.
Na koniec, ulegając masowym gustom kupiliśmy magnes na pamiątkę zwiedzenia wystawy.
Mamy już Van Gogha,  Łempicką, Fridę, teraz doszedł Chełmoński. Wcześniej jakoś nie myśleliśmy o takich pamiątkach.
- To może kupimy Boznańską - zaproponowała żona - W przyszłym miesiącu ją zobaczymy.
- Nie, to by było nie honorowo - zaprotestowałem.
- Pani Olgo niech się Pani szykuje. Nadchodzimy lada dzień.
 Korzystaliśmy w muzeum z ułatwień dla osób z niepełnosprawnościami, za co jestem wdzięczny  odpowiedzialnym osobom. Wszystkie bowiem urządzenia wspomagające działały i były chętnie udostępniane potrzebującym 
 Wyszedłem  z wystawy z myślą o tym jak bardzo zmieniła się wieś od czasów Chełmońskiego, o samym malarstwie już nawet nie wspominając.
Najlepszym przykładem na taką zmianę jest porównanie dwóch obrazów zatytułowanych "Babie lato"
Ten pierwszy Chełmońskiego z XIX wieku, ten dugi  dedykowany Chełmońskiemu przez Jerzego Dudę Gracza  sto lat później .'





 

10 września 2025

A w górach już prawie jesień

Jeżeli nie zanudziłem Was na śmierć relacjami z wypadów motocyklowych, to zamieszam kolejną.

To już jesień.
W sobotę z rana było  chłodno. Temperatura w okolicy 14 stopni, ale przecież jak mawiali starożytni żeglowanie jest rzeczą konieczną.  Zaplanowany więc został wypad motocyklowy w tak zwanym złotym składzie czyli we dwa motocykle. Dodatkowo koledze udało się wyrwać z domu na cały dzień, a więc chciał ten czas wykorzystać maksymalnie. Pamiętam, że kiedyś z okazji takiego jego "wolnego" pojechaliśmy pomimo kłębiących się nad nami deszczowych chmur i wracaliśmy w strugach ulewnego deszczu. No, ale są jakieś priorytety.

Wyruszyliśmy spod mojego domu o 9.30. profilaktycznie lepiej ubrani niż na zwykły przelot.
Kiedy wjechaliśmy w lasy zaczęło się robić coraz chłodniej, a w okolicach Lubomierza letnie rękawice stanowiły już kiepskie zabezpieczenie przed chłodem. Zmarzły nam końcówki palców. Planowałem parę razy zatrzymać się w tym lesie, by rozetrzeć dłonie, ale wytrzymałem do Zabrzeży. Tam na stacji benzynowej  jak zwykle piliśmy kawę. Ja zamieniłem rękawice na cieplejsze. Przezornie wrzuciłem je do kufra przed wyjazdem. Kumpel szukając czegoś cieplejszego założył pod kurtkę pas biodrowy który dawał mu odrobinę dodatkowego ciepła.



Że będzie zimniej przy jeździe w górach powinniśmy wiedzieć i ten fakt przynajmniej mnie nie zaskoczył.
Nowy Targ - Białka Tatrzańska - Bukowina - Poronin, zamglone tak, że o żadnej ekspozycji Tatr nie było mowy.
Nowy Targ- Ludźmierz- Czarny Dunajec - Jabłonka. Tu stanęliśmy na popas. Motocykle dostały benzynę, a my zjedliśmy po hot - dogu,  popijając podwójnym espresso. Pogoda też zrobiła się taka optymistycznie jesienna i słoneczko zaczęło lekko przygrzewać. Dobra nasza.
Przed nam Przełęcz Krowiarki.  Krowiarki to przełęcz w Paśmie Babiogórskim, które jest częścią Beskidu Żywieckiego .Według różnych źródeł jej wysokość to od 986 m do 1012. Przełęcz Krowiarki oddziela masyw Babiej Góry od Pasma Policy. Spotykają się na niej granice trzech wsi: Zawoja w powiecie suskim oraz Zubrzyca Górna i Lipnica Mała w powiecie nowotarskim, wszystkie w województwie małopolskim
Krowiarki są najwyższą dostępną komunikacyjnie przełęczą górską Beskidów Zachodnich. Dawniej prowadziła przez nie z Zawoi na Orawę gruntowa droga zwana Orawskim Chodnikiem. Przed II wojną światową rozpoczęto budowę szosy, zrealizowano jedynie odcinek tej trasy, kończąc ją dopiero po II wojnie Światowej

                                                                                                      


Nie ma już miejsc dla samotników. Przez cały czas gdy wspinaliśmy się motocyklami do góry,  na poboczu stały w rzędach jeden za drugim samochody, samochody i jeszcze więcej samochodów.
Tak na wjeździe jak i zjeździe.  Przejechaliśmy parę naprawdę wymagających zakrętów. Na koniec wjechaliśmy do Zawoi. To ponoć najdłuższa wieś w Polsce, z czym nie zgadzają się mieszkańcy Ochotnicy, dla potrzeb utworzenia nowej parafii podzieleni na Ochotnicę Dolna i Górną.
Gdzieś po drodze była  druga Białka (ta tatrzańska była wcześniej)  i  Maków Podhalański, gdzie odpoczęliśmy chwilkę  na miejscowym rynku z fontanną  
Przy zjeździe z Przełęczy, pogoda  wróciła do typowo jesiennej ze słońcem za chmurami i miejscowymi mgłami. 
Spodobała mi się ta fontanna na rynku makowskim, przestawiająca kamienny krąg na którym siedzi młoda góralka z tamborkiem w ręku. Za nią trzy główki makowe z których wylewa się woda.  W końcu to Maków do tego Podhalański.
Wokół fontanny na lince rozpiętej  pomiędzy latarniami, rozwieszono kilkadziesiąt kapeluszy, Nie odkryłem idei tych kapeluszy, ale całość wydała mi się ciekawa.



Przejazd przez Harbutowice, miłe sercu mojego kolegi miejsce z przejazdem przez taką mniejszą przełęcz,  ale za to z bardziej ostrymi zakrętami.  Potem Sułkowice znane z produkcji narzędzi, dojazd do drogi szybkiego ruchu Kraków - Zakopane i powrót do domu.
Wróciłem do domu około 18.00.  Pozostało tylko ucałować żonę na powitanie, wrzucić coś na ruszt i zacząć budować plany na poniedziałek. 
W sumie przejechaliśmy ponad 300 kilometrów, trasą pełnych podjazdów zjazdów i zakrętów. 
Nie będę ściemniał, że nie byłem zmęczony. Szukałem sobie miejsca na rozprostowanie pleców  i nie potrzebowałem do tego żadnych pretekstów. Ten  wypad był wystarczającym powodem. 
Sam sen tez przyszedł nadspodziewanie szybko.
Stwierdzam że od pewnego czasu jakbym bardziej przeżywał fizycznie te wyjazdy, ale przecież każdy z nas nie staje się młodszy z każdym kolejnym dniem.
Ważne, że dalej daje radę w siodełku.

        


02 września 2025

Gdybym był młodszy ...

Uprzejmie informuję, że zakupione we włoskich delikatesach wino Fiano którem poświęciłem nie tak dawno tekst, zostało otwarte i wypite. Tak jak napisałem w wierszu, wypiliśmy wspólnie z żoną kochaną. Pijąc to i nie tylko to wino, nie najgorszej w końcu jakości, wspominam czas sączenia podłego sikacza, ale i ciekawych przeżyć przy okazji. Młodość w końcu ma swoje prawa.
Czasem wydaje mi się, że zbyt późno dotarła do mnie ta  oto prawda - Lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż żałować, że się czegoś nie zrobiło.
Tylko pytanie które sobie stawiam wtedy brzmi -  czy ze swoim charakterem to moje życie przeżywałbym inaczej?
Jakby dla uspokojenia emocji myślę sobie, to dobrze,  że mądrości są jak przysłowia i cały urok w nich polega na tym, iż sobie przeczą.
Dla zadręczających się  jak ja w kwestii niewystarczających wariactw których nie zrobili w życiu, mam cytat ze Stanisława Lema. Nie żałuj, nig­dy nie żałuj, że mogłeś coś zro­bić w życiu, a te­go nie zro­biłeś. Nie zro­biłeś, bo nie mogłeś.
Od siebie dodam, że czasami  tylko po prostu nie wypadało.
Niby powinien na mnie spłynąć spokój wewnętrzny, ale trudno moje dotychczasowe życie zamknąć jednym nawet najbardziej krągłym zdaniem
Odnajdując aromaty w kieliszku myślę więc nieraz nad upływem czasu którego nie da się zatrzymać, a co dopiero cofnąć. Parę dni temu znalazłem wiersz Adama Asnyka  - Gdybym był młodszy.
Odpowiada on  na moje pytanie żałować czy nie żałować ? a to już jakby Szekspirowskie Być albo nie być ? Szczególnie spodobały mi się pierwsza i ostatnia zwrotka wiersza, który pozwalam sobie załączyć poniżej .

Gdybym był młodszy...
Adam Asnyk

Gdybym był młodszy, dziewczyno,
Gdybym był młodszy!
Piłbym, ach, wtenczas nie wino,
Lecz spojrzeń twoich najsłodszy
Nektar, dziewczyno!

Ty byś mnie kochała,
Jasny aniele...
Na tę myśl pierś mi zadrżała,
Bo widzę szczęścia za wiele,
Gdybyś kochała!

Gwiazd bym nie szukał na niebie
Ani miesiąca,
Ale bym patrzał na ciebie,
Boś więcej promieniejąca
Od gwiazd na niebie!

Wzgardziłbym słońca jasnością
I wiosny tchnieniem,
A żyłbym twoją miłością,
Boś ty jest moim natchnieniem
I słońc jasnością.

Ale już jestem ze stary,
Bym mógł, dzieweczko,
Zażądać serca ofiary,
Więc bawię tylko piosneczką,
Bom już za stary!

Uciekam od ciebie z dala,
Motylu złoty!
Bo duma mi nie pozwala
Cierpieć, więc pełen tęsknoty
Uciekam z dala.

Śmieję się i piję wino
Mieszane z łzami,
I patrzę, piękna dziewczyno,
W swą przeszłość pokrytą mgłami,
I pije wino...

Dlaczego pierwsza i ostatnia zwrotka?  Ze względu na swoją pewną ogólność. 
 Przy okazji uspokajam tych którzy pomyśleli, że dopadła mnie jakaś trzecia młodość.
Nic z tych rzeczy, ale  można przecież mieć różne przemyślenia, kiedy zrozumiesz,  że na dzisiaj
kobieta 50 letnia jest ode mnie ponad 15 lat młodsza, a pięćdziesiątka z całym szacunkiem dla kobiet, młódką już nie jest.
Śmieję się i piję wino mieszane z łzami...


                                                                                                                     obraz - Gemini AI

27 sierpnia 2025

Czy istnieje życie bez bólu? czyli rehabilitacja

Starzejemy się. 
Chyba już parę razy zaczynałem swój tekst od tego odkrywczego stwierdzenia.
Co innego jednak podkreślać to na blogu, a co innego doświadczać na co dzień. Z pewnością  pisałem jakiś czas temu o tym jak to szyja dawała mi do wiwatu.  Nie wiem dlaczego napisałem w czasie przeszłym, podczas gdy ona cały czas nie daje o sobie zapomnieć.
W którą by stronę nie zwrócić głowy to po pierwsze miałem ograniczony zasięg, a po drugie boli. Ja wiem, że w pewnym wieku ból jest dowodem życia, ale bez przesady. Nie muszę mieć tak silnych dowodów na własne życie.
Wylądowałem w październiku zeszłego roku u ortopedy, a ten skierował mnie na rehabilitację. Dostałem termin już za 10 miesięcy od rejestracji, a te miesiące minęły jak z bicza strzelił.
Właśnie w poprzedni poniedziałek stawiłem się o 8.00 rano na komplet zabiegów. Komplet to znaczy pięć, bo za pięć płaci NFZ. Ponieważ miałem wybór, wybrałem technikę, bo ćwiczenia na wyginanie mogę sobie sam zrobić w domu.  Oczywiście z ćwiczeniami jest tak, że oprócz miejsca potrzebna jest jeszcze ochota, ale to już inna sprawa.
A więc mam wyznaczone: laser, jakieś pole magnetyczne przy którym musiałem pozbyć się elektroniki z kieszeni i przegubów, potem prądy i ultradźwięki na kark, a na koniec krio. To ostatnie to takie sobie głaskanie chłodem więc zaproponowałem, żeby do azotu którym schładza się miejsce rehabilitowane dokładać jakiś zapachowy olejek to będzie dodatkowo aromaterapia. Pani od tych maszyn pomysł się spodobał, ale sam zaraz doszedłem do wniosku, że to byłby szósty zabieg, a więc poza refundacją NFZ. Po tygodniu wpadłem już w rytm tych maszyn i czuję się już jak stary wyga, chociaż do tej pory rehabilitacja była dla mnie czymś obcym.  No chyba, że ta w 1998 roku kiedy skręciłem nogę w kolanie na nartach. Było minęło.
Najzabawniejsze  było to, że na początku musiałem określić jaki mam ból w skali od 1 do 10.
O ile wiem jak to jest mieć zero bólu o tyle nie doświadczyłem dziesiątki więc moja ocena nie będzie właściwa.
Krakowskim targiem określiłem poziom bólu na 5.
Przypomniał mi się przy okazji taki dowcip o bólu:
Na zajęciach w Akademii Medycznej, profesor pyta studentki jaki jest największy bół.
Ona nieco stremowana mówi- Według mnie największy ból jest przy porodzie.
Na to student z drugiego końca sali -  To chyba jeszcze nikt cię w jaja nie kopnął.
No właśnie wszystko jest względne
Obliczyłem i sprawdziłem, że przy dobrej organizacji zajmuje mi to godzinę i dziesięć minut. Jest okazja poczytać wiadomości w necie przy wszystkim z wyjątkiem tego pola magnetycznego, które popularnie nazywają dużym kółkiem. ( małe jest na nogę)
Tutaj muszę odłożyć elektronikę na bok, a jakby na przekór to duże kółko niestety jest czasowo najdłuższe. Staram się więc przez te 15 minut myśleć o czymś ambitnym, ale do głowy przychodzą mi sam głupoty



Mija wspomniana godzina z lekkim okładem i mogę odfajkować zabiegi.
Szybko wskakuję w swoje codzienne życie i albo wracam do domu, albo coś niecoś popracować dla zdrowia tym razem psychicznego.
 
Minął rok od czasu gdy starszy syn podarował mi trzy t-shirty.
Podkoszulki są tematyczne, a całość jest z serii "death can talk"  co można by chyba tłumaczyć "  umarli mówią" , albo wprost "śmierć potrafi mówić". Byłbym jednak za tym pierwszym tłumaczeniem.
Jakoś tak jest ze mną, że nowe ubrania jakiś czas leżą w szafie, a kiedy dojrzeję do nich psychicznie, zaczynam je nosić.
Tak miałem na przykład z jasno czerwonym polarem do którego nie mogłem się przyzwyczaić, a potem nie potrafiłem go odłożyć wieszak.
Wczoraj na pierwszy rzut poszedł ten t-shirt.
 Poznajecie?


Z pewnością tak. W końcu większość z Was pamięta PRL w którym przyszło nam żyć.
Dla młodszych lub rozkojarzonych informacja:
Na koszulce widnieje portret Jana Himilsbacha aktora, pisarza i kamieniarza przy okazji niezłego pijaka i żartownisia.
On to na pytanie dziennikarki, co ze swoich zajęć bardziej ceni: pisarstwo czy kamieniarstwo?
Himilsbach odpowiedział, że kamieniarstwo.
Na pytanie dlaczego? odparł,  bo efektem mojej pracy jako kamieniarza nie da się wytrzeć sobie dupy.
Mam zresztą na półce książkę z masą podobnych historyjek, co wpisuje się w moje zainteresowanie biografiami, które wyszło już poza ramy dwudziestolecia międzywojennego.
Muszę ze smutkiem przyznać, że wszystkie młode osoby takie do 45 lat, spoglądały na koszulkę ze zdziwieniem i zaciekawieniem, próbując znaleźć jakieś choćby minimalne podobieństwo z noszącym ów ubiór. Pudło.
Przy pytaniu poznajesz ? w oczach pytanego widziałem jedynie pustkę.
Nazwisko Jan Himilsbach nie ułatwiało  rozmówcy niczego.  Jak więc mówić o tym, że ten portret  Himilsbacha  jest stworzony  jakby w klimacie polskiego filmu Monidło.
Kiedy wróciłem do domu i podzieliłem się spostrzeżeniem na temat wiedzy ogólnej młodych ludzi,
naszło mnie  pewne spostrzeżenie.
My też byliśmy pokoleniem buntu, ale oprócz  Jimiego Hendrixa czy  Janis Joplin,
wiedziałem kto to był Foog, Sempoliński, Bodo czy Smosarska,  czyli miałem przynajmniej podstawową wiedzę o dorobku ojców.
Teraz też znam parę kapel metalowych wiem coś niecoś o muzyce klubowej, czy raperach.
Doszukałem się nawet tego co mogę słuchać bez bólu czyli "house symfoniczny" to ukłon w stronę młodszego syna.
Określenie wykształcenie ogólne miało chyba wtedy inny wymiar.  Teraz wszystko jest w necie, trzeba jednak znaleźć motywację by poszukać.
Ze wspomnianej serii mam jeszcze koszulki z cytatem z Witkacego i tę trzecią która wzbudza we mnie niejakie wątpliwości.
To biały t-shirt, na  którym z frontu  widnieje  duży profil dojrzałego mężczyzny, z pod spodem napis "Boy"
Wiem, że wiecie, iż to Tadeusz Żeleński Boy. Jednak tak przygotowane młode pokolenie, szczególnie z nurtu patriotyczno - ojczyźnianego może uważać koszulkę z facetem i angielskim napisem "Boy" za promocję nurtu LGBT. W obecnej sytuacji nie wiadomo kiedy można za to dostać w ryj.
Jak wspomniałem na wstępie, wiem, że ból jest oznaką życia. Nie koniecznie byle młokos musi o tym przypominać mi w ten sposób.













21 sierpnia 2025

A słowo ciałem się stało

Jakiś czas temu, w okresie pracy na winnicy zacząłem udzielać się na pewnym portalu winiarskim. Moja aktywność tam spowodowana była pochlebstwami skierowanym pod moim adresem od właścicieli winnicy. Okazałem się łasy na pochlebstwa jak nie przymierzając Prezydent Trump. 
Różnica między nam polega między innymi na tym, że u niego co drugie słowo to good deal, biznes, czyli ogólnie mówiąc muchos pesos, a ja swoją działalność literacką traktowałem od początku na zasadach non profit.
Powstało wiec kilka utworów o winach które piłem i tych których nie piłem. Na potrzeby rymu pasował czasem jakiś szczep winogron i ja te winogrona  jak winiarz wyciskałem tylko, że literacko.

Tal powstał między innymi  wiersz o winie ze szczepu Fiano i do końca nie jestem pewien czy nie podzieliłem się nim już z Wami. Trudno, tak przychodzi z wiekiem. Mówiąc innymi słowy - znacie to przeczytajcie. 

Pijamy wino Fianko
z aktualną kochanką
Po figlach w szkarłatnej pościeli
każdej szalonej niedzieli
Fianko? Toż nie ma takiego wina
Jakaż jest tego łgarstwa przyczyna ?
Chcecie znać prawdę prześmiewcy Fianki ?
Nie mam również kochanki
Degustowałem dziś wino Fiano
Do spółki z moją żoną kochaną
Mogę więc wczuć się w te błogie stany
Szkarłatną pościel też bowiem mamy
 
Jak widać wymyślone na potrzeby wiersza "Fianko" świetnie rymuje się "kochanką", zaś "Fiano" odrobinę trudniej z żoną, ale za to rewelacyjnie z "żoną kochaną"
Napisałem o tym co mi głowie siedziało i zapomniałem o temacie. Prawdą jest, że tego wina w gębie nie miałem.  O zawartości szkarłatnej pościeli też się nie wypowiem z powodu męskiej elegancji.
I tak było do wczoraj.
Wczoraj  na tarasie przy zachodzie słońca (bo przecież tak śpiewał Andrzej Zaucha) degustowałem wino ze szczepu "Negroamaro" które bardzo  bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło.
Wino  otrzymałem od syna w podziękowaniu za opiekę nad psem w trakcie ich wycieczko do Włoch.
Nawet powstał z tego  post  o trzech psach.
Przyznał się gdzie kupił wino. To takie małe włoskie delikatesy.
Kiedy dzisiaj pojawiłem się tam w celu kupna butelki w oczy wpadła mi ona. Butelka białego wina
z nazwą szczepu na etykiecie - Fiano.
A więc słowo, nieskromnie ujmując, nie najgorzej zrymowane stało się ciałem.
Według ekspertów ta odmiana winorośli należy do najlepszych szczepów o jasnej skórce w południowych Włoszech. Fiano daje winom stonowany i jednocześnie orzeźwiający smak. Wyczuwalne są mocne aromaty brzoskwiń, miodu, orzechów, gorzkich migdałów, a czasami nawet popiołu. W starszych winach Fiano można wyczuć ponadto aromaty kwiatowe, przyprawowe, które stają się coraz bardziej wyraziste wraz z wiekiem trunku. Ta butelka wina ma 3 lata, a więc takie najmłodsze nie jest.
Jak wspominałem już na tych łamach, preferuję wina czerwone,  a z włoskich lubię  Primitivo choć w życiu nie przepadam za kontaktami z prymitywami.
Żona woli delikatne białe wina. To jest więc jakby skierowane wprost w jej winny gust.
Myślę tak sobie, że na czas degustacji tej butelki odłożę swoje  preferencje na półkę, degustując trunek na koniec dnia i nie gubiąc myśli o szkarłatnej pościeli.