22 października 2025

Życie takie czyli patchwork

Klęska urodzaju na wsi.
No może nie urodzaju, ale współpracy pomiędzy rolnikami, a skupem. Tak cwani za każdym razem rolnicy, zawarli wiosną umowy gentlemańskie na zakup plonów jesienią. Umowy gentlemańskie znane są nam choćby z filmu Juliusza Machulskiego "Vabank". Przypomnę, Lokata bankowa na inne nazwisko (Henryk Bista) z angielska to gentlemen's agreement. Pośrednicy wycofali się z odbioru, a rolnicy chcą masowo wychodzić z Unii. Nie bardzo dociera do nich, że pozostaną też bez dopłat bezpośrednich, i ichniejszego ZUS-u czyli KRU-u. A nie, z pewnością to ma być poza Unią, ale z dopłatami. Trochę to chyba przekombinowane, ale może się udać w ramach kampanii przedwyborczej która ponoć właśnie się zaczyna choć do wyborów dwa lata. Póki co radzą sobie z nadprodukcją w ten sposób, że ludzi dokonują samozbiorów i płacą rolnikowi pewną kwotę. Nierzadko wychodzi to lepiej niż sprzedaż w skupie, co dobrze świadczy o zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Aż chciałoby się napisać o ludzkiej solidarności, ale to słowo przypisała do siebie tylko jedna opcja, więc nie napiszę. Jak mówi stare przysłowie - gdzie drwa rąbią tam wióry lecą. Niestety i to jest niefajne Jeden właściciel gorzelni zakupił 150 ton ziemniaków z przeznaczeniem do produkcji. 150 ton to mniej więcej 6 naczep do tira wyładowanych po brzegi. Ktoś puścił plotkę, że są do zabrania za darmo i rzucili się ludziska z torbami workami i samochodami z przyczepami. Posprzątali bo wiadomo, że plotka ma skrzydła orła.
Kiedy właściciel stwierdził, że to zwykła kradzież, sumienie nie pozwoliło ludziom pozostać z ziemniakami. Zaczął się zwrot co znów dobrze świadczy o ludziach. Niekoniecznie, ponieważ jak zwykle okazało się, iż nie wszyscy to sumienie posiadają. Właściciel ziemniaków wspominał o emerytce która zwróciła torbę z 4 kilogramami ziemniaków, gęsto się przy tym tłumacząc. Przyczepy póki co się nie pojawiły. Aż strach zostawić auto zaparkowane na ulicy, ktoś puści plotkę że porzucone  
i będzie pozamiatane.
Dlaczego o tym piszę?
U mnie też zrobiła się taka nadprodukcja. Tematów ci u mnie dostatek i zaczęły się mnożyć wersje robocze. Aby uniknąć przeterminowania, złączyłem kilka tematów w jeden i proszę, tekst jest do wzięcia od zaraz i całkowicie za darmo.

Zbliża się Dzień Zmarłych. Czas przemyśleń  o zmarłych i w ogóle o kruchości tego życia. Pomimo kłopotów i trudności dnia codziennego kurczowo się tego życia trzymamy, zaś brak troski o swoje życie klasyfikuje się nawet jako grzech. Nie brakuje takich co całe swoje życie spędzają na badaniach jak to życie przedłużyć. Ba, co zrobić by żyć wiecznie?  Czy jest na to jakiś skuteczny sposób? Jest, a podaje go na tacy filozofia żydowska.

                                                            

Grzęźniesz w tym swoim życiu człowieku i powtarzasz utarte schematy.
Najpierw robisz to, co każą rodzice
Potem robisz to, czego chce żona.
Potem robisz to, czego chcą dzieci.
A jak w końcu robisz to, co chcesz, to wszyscy zgodnie stwierdzają:
- Dziadek, odwaliło co do końca!
Nie przejmuję się tym zupełnie, ale i moje robienie tego co się chce jest takie sobie. Cały czas obowiązuje konwenans i obowiązki wpisane w kalendarz na smartfonie, bo pamięć już jakby nie ta.

Nie nadużywam alkoholu. Nie przesadzam z szybkością na motocyklu i nie wypuszczam się nim na kilkudniowe trasy, bowiem ściągają mnie do domu obowiązki. Wypełniam je wtedy z pełna piersią wrażeń i z muchami w zębach.
Niesmaczne? Jest takie pytanie: Po czym poznać zadowolonego motocyklistę?
- Po muchach między zębami. Kto jechał ma motocyklu ten wie z jaką siła uderzają w człowieka wszelkiej maści owady.
A jak już mnie najdzie na swobodę, to podkręcę głośniej na wzmacniaczu gałeczkę i "Smog on the water" zabrzmi z większą ( nie wielką) siłą.
W ogóle ten mój męski pokój skłaniać może do robienia byle czego, bowiem daje złudne poczucie wolności. Tu mogę, bez skrępowania rzucić ubranie na podłogę i nie zaścielić łóżka. Mogę nie opuszczać klapy od kibla, mogę ...
Mogę ale tego nie czynię, bowiem sam sprzątam ten mój pokój wraz z przyległościami.
To doskonały sposób na utrzymywanie porządku. Co to za przyjemność rozmazać pastę do zębów na umywalce gdy trzeba potem to samemu posprzątać, albo polerować lustro z kropek po tejże paście.
Utrzymywanie porządku, który z resztą lubię, jest prostsze gdy porządek utrzymuje się na co dzień.
Moja skłonność do porządku to robota kobiet mojego życia, matki i żony.
Niestety czasami to poczucie przeradzało się to u mnie w swego rodzaju natręctwo.
Nie potrafiłem siedzieć spokojnie w fotelu gdy narzuta na kanapie była zmarszczona, a firanka byle jak rozsunięta. W tej chwili jest już lepiej, bowiem nie mam narzuty na kanapie, a pies lubi rozsunięte firanki w drodze na taras.
Da się ? da się.
Miałem pisać o wariactwach wieku dorosłego, a nie o natręctwach . Są takie wariactwa
Mój czysty jak wspomniałem chwilę temu pokój, objąłem w użytkowanie po Młodszym. No nie tak zaraz. Stał tak sobie pusty jako gościnny. Z gośćmi też jakby teraz lżej bo rówieśnicy obrośli w swoje rodziny i mają inne zobowiązania. Alkoholu tez jakby mniej na takich spotkaniach, albo nie ma go w ogóle więc ewentualni goście z czystym sumieniem mogą wracać samochodami do domu. Wracam myślą do czasu kiedy sam dziwiłem się, że ojciec nie chce imprezować pełną piersią. Jakby mam to samo. Koncentruję się raczej na degustacji niż ilości. Taka chyba kolej rzeczy.
Wracając zaś do pokoju. Swoją sypialnie urządziłem zaraz po zamieszkaniu na parterze, naprzeciw pokoju żony. Małżonka cierpiąca na bezsenność, nawet w nocy ogląda TV lub czyta. Kiedy ogląda w moim pokoju błyskają światła jakby tam była dyskoteka. O dźwięk zadbałem wyposażając żonę w słuchawki. Ze światłem nie da się nic zrobić. No chyba żeby zainstalować drzwi bez szyby i je zamykać, ale to bez sensu. Dodatkowo mam czuły sen i w zasadzie to takie bardziej czuwanie. Dla informacji, to ja wstawałem w nocy do dwójki naszych dzieci, bo po pierwsze słyszałem, po drugie łatwo było mi się rozbudzić, bez problemu też zasypiałem. Ale to już było.
Kiedy teściowa wyjechała do syna, a poddasze opustoszało, zaadoptowałem je dla własnych potrzeb.
Podwójne łóżko, komputer, parę książek. Oczywiście czarne płyty i gramofon. Jednym słowem męski pokój. Z czasem pokój obrastał w inne sprzęty.
Od tego czasu śpię zdecydowanie lepiej, chociaż dalej mam zwyczaj nocnego czuwania
       Jako człowiek w swoim wieku mam już problemy z kręgosłupem, ale nie narzekam, bo znajomy doktor nazwał to chorobą cywilizacyjną. Zwał jak chciał, ale wieczorem przed TV organizm domaga się pozycji horyzontalnej na wygodnym posłaniu.
Moja kanapa jest o kilka centymetrów za krótka, by pomieścić mnie leżącego. Zrozumiałem co to znaczy kanapa do siedzenia. Moja suka natomiast swobodnie mieści się na na połowie zwijając się w precel i śpiąc jak zabita. Suka ma swoje lata i jako staruszka może w naszym domu więcej.
Traktuje więc tę kanapę jako swoją własność. Chcący czy nie chcący, albo cierpię na fotelu, albo rezygnuję z TV. Ta rezygnacja z wiekiem, a szczególnie po analizie programu przychodzi mi coraz łatwiej. Czasami jednak warto by być z czymś na bieżąco.
W pokoju na górze nie ma TV i nie bardzo planowałem zakup kolejnego odbiornika. W pokoju ze skosami  trudno mu z resztą znaleźć dobre miejsce.
Czasem podejrzałem coś na komórce, ale od oglądania boli ręką w której trzymam smartfona. Kupiłem chiński uchwyt na  telefon, ale fajny to on jest tylko na zdjęciu. Nie narzekam jednak, kosztował grosze.
Z pomocą przyszedł syn,  który sprezentował mi rzutnik, albo jak kto woli projektor.

 Nie, nie taki za tysiące złotych. Koszt to jakieś dwieście złotych. Też oczywiście chińszczyzna.
Projektor ma połączenie z WiFi i Bluetootha, do tego HDMI i USB. Wgranego Androida i trochę aplikacji.
Zainstalowałem go po prostu na podłodze, a na ścianie nagle rozbłysło mi 100 cali telewizji, Netflixa YouTube i paru innych udogodnień jak pisze producent w 4K. Rzeczywiście odbiór w ciemnym pokoju jest doskonały  Do tego pilot .
Kładę się więc w wygodnym łóżeczku, okrywam cieplutką kołderką, w ręce pilot lub  myszka którą też mogę sterować. Dodatkowo pilot do światła w pokoju,  który sobie już wcześniej zainstalowałem. Włączam film który zacząłem oglądać na dole, zakładam słuchawki, aby nie być dla nikogo kłopotliwymi  i ..... i  za kwadrans śpię snem sprawiedliwych.
Zbyt dużo komfortu źle wpływa na przeżywanie cudzych problemów, zwłaszcza tych które dzieją się według scenariusza.

Trwałość takiego sprzętu pewnie niewielka, ale też cena nie jest porażająca. O zaletach już pisałem. Wadą jest to, że w pokoju musi być ciemno, ale tak z reguły jest gdy włażę do łóżka czyli problem jakby niewielki.
Pilot chodzi raz lepiej raz gorzej. Raz z dwóch metrów, raz z połowy metra. Nie narzekam, bowiem znam to amerykańskie przysłowie które mówi - Nigdy nie oczekuj od towaru więcej niż za niego zapłaciłeś.
Na sen też nie narzekam... tak do trzeciej. Potem zaczyna się tradycyjne rozmyślanie o życiu. Oczywiście nie o kwestii nieśmiertelności, ale o zbiorze codziennych problemów, zniechęceń i jakoś bardzo rzadko o sukcesach. Te celebruję  raczej na jawie.

W razie potrzeby mogę głos podłączyć do amplitunera, a ten ma pięć  kolumn z czego dwie o mocy głośników zdrowo ponad 100 watów.            

W końcu to męski pokój

15 października 2025

Ciemniejsza strona własnych pomidorów. Czyżby?

Wsi spokojna, wsi wesoła - napisał Jan Kochanowski, a w kolejnej zwrotce tak opisywał szczęście wieśniaka :
...Jemu sady obradzają,
Jemu pszczoły miód dawają,
Nań przychodzi z owiec wełna
I zagroda jagniąt pełna;
On łąki, on pola kosi,
A do gumna wszystko nosi...
Ludowe przysłowie podsumowało to krócej - Chłop śpi, a w polu mu rośnie.
No i kto po przeczytaniu tego fragmentu nie chciałby rzucić wygodne życie w mieście i przenieść się do rustykalnej chałupy na malowniczej wsi ? 
No może prościej zamienić rustykalną chałupę na współczesną, ale potem już tak samo.
Teraz już tylko otworzyć szeroko drzwi czekać aż zakwitną i zaowocują sady, a pszczoły przetworzą pyłek kwiatowy na miód
Samo się zrobi, a przecież Witkacy twierdzi, że samo to się nawet nie myśli
Lecz myśl ta czyja? Samo się nie myśli
Tak jak grzmi samo i samo się błyska.
Ileż wspólnego z rzeczywistością ma moje zdjęcie obok
W spiżarni dochodzą do właściwego koloru ostatnie w tym sezonie pomidory. Część już się nie zaczerwieni więc pójdzie na sałatkę z zielonych pomidorów lub dżem. Decyzja należy do małżonki. Ja zerwałem owoce, wyrwałem krzaki, skasowałem tunel foliowy i przystąpiłem do odchwaszczania całego warzywniaka. Fascynuje mnie, że rośliny szlachetne wymagają pielęgnacji, nawożenia, nawadniania i paru jeszcze innych rzeczy. Rośliny które zdecydowaliśmy się nazywać chwastami, rosną bujnie na przekór nam, bez tych wszystkich zabiegów o których napisałem powyżej. Dodatkowo wyrywane i karczowane rosną szybko i bujnie.

Nie jest to jednak tekst o narzekaniu, a więc przystąpmy do nawożenia. Tocząc walkę z gryzoniami które nawiedzają mój kompostownik, doszedłem do etapu rozrzucana kompostu na ziemię.
Niby podręczniki sugerują, że dobrze zrobiony kompost ma zapach ściółki leśnej, ale mój trochę śmierdzi. Dla mojej żony to nawet więcej niż trochę, ponieważ biedactwo ma nadwrażliwy węch. Znajdźcie mi jednak żonę z kiepskim węchem. 
Bokserka zaraz wyczuła zapach i przybiegła na działkę, by dokładnie niuchać każdą rozrzuconą kupkę kompostu. Zaciągała się przy tym tak głęboko i niuchała z wyraźną radością. 
Przypomniało mi się jak będąc dzieckiem pojechałem do dziadków na wieś. Roztaczający się z kupy gnoju fetor przyprawiał mnie o odruch wymiotny. Ojciec śmiał się  i mówił - oddychaj głęboko żeby nie mieć kokluszu. Ja głupi wierzyłem, ale w efekcie jestem jakby uodporniony na ten rodzaj smrodu.
O przeciwdziałaniu  chorobie jednak pamiętam  gdy macham widłami, robię to wtedy z uśmiechem
Suka towarzyszyła mi do końca prac, pokazując kto jest większym przyjacielem mężczyzny. 
Żartobliwe poradniki sugerują inny test, aby się o tym przekonać.
Zamknij w bagażniku samochodu żonę i własnego psa na pół godziny i zobacz kto bardziej ucieszy się na twój widok po otwarciu pokrywy.
Mnie wystarczył test z kompostownikiem. 

                                                                                  

Kto przy g**nie pracuje ten się tym g**wnem pobrudzi, mówi przysłowie. Dokładnie. Gumiaki i reszta ubrania trochę się ową substancją uwalały
        
                                                                                     
        
Po rozrzuceniu kompostu widłami, uruchomiłem glebogryzarkę i przekopałem warzywniak
Mechanizacja w domu i ogrodzie bardzo w tym względzie pomaga.
Za pół godziny ziemia zmieszana z kompostem była przekopana i sypka.
Robiło się już ciemnawo gdy wróciłem do domu/
Zona spojrzała na mnie i powiedziała : 
- Miałeś tylko sprzątnąć psie kupy w ogrodzie.
- Wiem, ale jak spojrzałem na ogród zmieniły mi się priorytety.
Fakt, wyszedłem z domu by jedynie posprzątać po psie, ale tak jakoś się złożyło.
Może przez te lata, osiągnąłem poziom w którym czuję potrzeby ziemi, tej ziemi?
Przede mną jeszcze: ostatnie koszenie trawy w tym roku, wycinanie kwiatów jednorocznych, wycinanie malin, a jeżyny już przyciąłem. O robocie przy tujach  z września  już nawet nie pamiętam
Jeszcze ścinanie kwiatów hortensji, o które jak już pisałem wcześniej mamy małżeńskie przekomarzania.
Oczywiście trzeba wkopać cebulki tulipanów na przyszły sezon.
Kurczę, żadne z tych robót nie zrobiły się same, jak sugerował Kochanowski.
W przeświadczeniu takim, nawet bez lektury Mistrza Jana Z Czarnolasu, żyje jednak część naszych znajomych. Oni wieś widzą poprzez pryzmat grilla, kieliszka wina i darów ziemi które otrzymują od nas na do widzenia.
Tak jak wspomniałem, nie narzekam. Zaznaczam jedynie różnice poglądów.
Lubię to grzebanie w ziemi, kopanie, rąbanie drewna i układanie go w stosy. Pracują przy tym wszystkie ważne i mniej ważne mięśnie mojego ciała. Utrzymuję od 15 lat stała wagę i jako taką kondycję, bez karnetu na siłownię i personalnego trenera.
Lubię dzielić się plonami, nie wszystkie  przecież zjadam.
Uprawa cukinii jest tego najlepszym przykładem. Lubię ją posadzić, dbać o nią i zbierać spektakularne owoce. Potem przynoszę je żonie i w tym momencie kończy się moje zainteresowanie cukinią. Nie lubię tego warzywa, jest dla mnie zbyt  mdłe. W tym roku jednak z dwóch krzaków zebrałem około 50 dorodnych cukinii. Ileż było radości wśród znajomych.
Oczywiście dzieci i wnuczka mają swoje świeże dostawy w miarę dojrzewania warzyw i owoców.
Własna działka to nie jest sposób na tańsze warzywa. Gdyby to wszystko podliczyć razem z robocizną, to są chyba najdroższe warzywa. Dodatkowo dojrzewają wtedy gdy z powodu urodzaju mają najniższą cenę. Pozostaje kwestia tego, że to twoje warzywa wiadomego pochodzenia i bezpiecznego sposobu uprawy. Dla potrzeb rodziny i malutkiej wnuczki to wiedza jest nie do przecenienia.
Włos jeży się na głowie gdy czytam, że  nim jabłko trafi do klienta, jabłoń jest pryskana około dwudziestu razy. O producentach nieuczciwych w tej kwestii już nawet nie wspominam, choć przecież i tu obowiązuje zasada - kasa misiu kasa.
A, teraz przypomniałem sobie, że są rzeczy które wpadają wieśniakowi same do domu. W sezonie to muchy z okolicznych stajni i oczywiście osy.
Teraz pod koniec sezonu kiedy zboża ścięte, a bociany odleciały, przez niedomknięte drzwi, a nawet po elewacji ciągną tu wszelkiej maści gryzonie.
Myszy, kuny, a czasami i szczur się trafi. 
Odstraszacz ultradźwiękowy na kuny i saszetki ze specjalną pastą na pozostałe gryzoniowate draństwo. 
Trzeba obchodzić chałupę dookoła i reagować na charakterystyczne objawy.
Po kilku latach na wsi dla mnie są one charakterystyczne.
Nie zawsze jednak tak było

09 października 2025

Nowoczesna Wieża Babel

Najlepiej zacząć od dobrego  cytatu, nawet gdy jest nieco długaśny. A czy można skracać historie ze Starego Testamentu?
1 Mieszkańcy całej ziemi mieli jedną mowę, czyli jednakowe słowa. 2 A gdy wędrowali ze wschodu, napotkali równinę w kraju Szinear i tam zamieszkali.
3 I mówili jeden do drugiego: «Chodźcie, wyrabiajmy cegłę i wypalmy ją w ogniu». A gdy już mieli cegłę zamiast kamieni i smołę zamiast zaprawy murarskiej, 4 rzekli: «Chodźcie, zbudujemy sobie miasto i wieżę, której wierzchołek będzie sięgał nieba, i w ten sposób uczynimy sobie znak, abyśmy się nie rozproszyli po całej ziemi».
5 A Pan zstąpił z nieba, by zobaczyć to miasto i wieżę, które budowali ludzie, 6 i rzekł: «Są oni jednym ludem i wszyscy mają jedną mowę, i to jest przyczyną, że zaczęli budować. A zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić. 7 Zejdźmy więc i pomieszajmy tam ich język, aby jeden nie rozumiał drugiego!»
8 W ten sposób Pan rozproszył ich stamtąd po całej powierzchni ziemi, i tak nie dokończyli budowy tego miasta. 9 Dlatego to nazwano je Babel, tam bowiem Pan pomieszał mowę mieszkańców całej ziemi. Stamtąd też Pan rozproszył ich po całej powierzchni ziemi.
Ciekawy i porażający jednocześnie tekst, Szczególnie zaskoczyły mnie boże motywacje tej destrukcji czyli pkt 6.
Zacząłem też rozumieć dlaczego tak często musimy mówić sobie - Tak dobrze żarło i zdechło.
Napisano w Starym Testamencie, że  ludzie rozpierzchli się po świecie mówiąc różnymi językami.
Potem były różne próby powrotu do ogólnego rozumienia, do tego  by mówić jednym językiem. Był to francuski w kręgach elit, ale stosowany nie by łączyć, ale dzielić. Niechaj pospólstwo nie wie jakie głupoty wygadują bogaci.
Był też język sztuczny czyli esperanto, ale ten się nie przyjął tak samo jak prawo budowalne na Podhalu. 
Raz więc był to wspomniany język francuski, potem niemiecki. Przez chwilę rosyjski, a teraz kombinujemy z angielskim. W kolejce czeka ponoć chiński.
Za każdym razem działo się coś co powodowało  totalne zamieszanie  jak w Szinear.
I kiedy zobaczyłem ten tytuł na jednym z portali internetowych, pomyślałem, że ktoś tu  znowu zdrowo namieszał. 

Ponieważ lubię wyzwania i staram się dążyć do wyjaśnienia niejasności, rzuciłem się do artykułu.
Zrezygnowałem jednak po trzech zdaniach. Brzmiały one tak:

W każdym fandomie jest wishlista, z którą zgadza się większość członków. Jakiś wymarzony collab, trasa koncertowa czy wielki come back po latach. Sprawdź, czy myślisz tak samo jak największe i najwierniejsze fangirls?

Czy i Wy czujecie się podobnie jak ja? Czy nie uważacie, że ktoś tak  mocno namieszał w naszym języku., iż stał się dla nas zupełnie niezrozumiały?
W końcu jak rzekł Pan,  po co niemożliwe ma stać się dla nas możliwym?


01 października 2025

O Boże! Jestem kontrowersyjny.

Pewnie zauważyliście,  że mój ostatni post można było odczytać dopiero po specjalnym zaakceptowaniu tego iż jest  się świadom kontrowersyjnych treści.
Dostałem taki list od zespołu w kilka minut po publikacji  tamtego tekstu :

"Cześć,
nasze wytyczne dla społeczności ( link) opisują granice między tym, co jest dozwolone, a co niedozwolone w Bloggerze. Twój post zatytułowany „ Czy potrafisz być wystarczającym ?” został zgłoszony do sprawdzenia. Ten post został umieszczony za ostrzeżeniem dla czytelników, ponieważ zawiera treści o charakterze kontrowersyjnym.. Przed przeczytaniem 
bloga/posta czytelnicy Twojego bloga muszą potwierdzić, że zapoznali się z ostrzeżeniem. Ostrzeżenia dodajemy do postów zawierających treści o charakterze kontrowersyjnym. Jeśli chcesz  zmienić stan tego posta, zmień jego treść tak, aby spełniała wytyczne dla społeczności Bloggera. Po zaktualizowaniu treści możesz jeszcze raz opublikować posta . Spowoduje to rozpoczęcie procesu weryfikacji Twojego posta.  Być może masz możliwość skierowania sprawy do sądu. Jeśli masz pytania natury prawnej lub chcesz poznać inne rozwiązania dostępne w ramach obowiązujących przepisów, skontaktuj się ze swoim prawnikiem. Więcej informacji znajdziesz na tych stronach: Warunki usługi: (link) Wytyczne dla społeczności Bloggera: (link)  Pozdrawiamy"

W przyszłym roku mój blog będzie pełnoletni. Opublikowałem  na nim sporo ponad 1.000 postów i żaden z nich nie wywołał kontrowersji administratora bloga. Tak było w Onecie, tak było na Bloggerze. Onet publikował nawet od czasu do czasu jakiś mój tekst na pierwszej stronie, podkręcając liczbę czytających do rekordowego poziomu.  
Ale to już było,  jak śpiewa Maryla Rodowicz i mogę tylko wywołać ten fakt z pamięci w gorszym momencie życia lub przy meandrach i mieliznach  tworzenia.
I oto po ponad siedemnastu latach zespół Bloggera ostrzega przed mną czytelników informując, że treści są kontrowersyjne.
Przejąłem się  tym oczywiście w pierwszym odruchu.
Przeczytałem raz jeszcze tekst "Czy potrafisz być wystarczający", potem wytyczne dla społeczności Bloggera, potem znowu tekst i powiem szczerze - nie zauważyłem nic co mogłoby mieć znamiona kontrowersyjności.
Prawdą jest, że w tekście użyłem  trochę innego określenia na "denerwujesz mnie". Użyłem  określenia  wkur*** sz mnie, ale to zaraz po mailu poprawiłem na określenie poprawne językowo.
Potem pomyślałem, że być może chodzi o cytat z Marszałka Piłsudskiego. No ale cytat to cytat. Poza tym jest on powszechnie dostępny w wielu publikacjach z których żadna nie jest opatrzona klauzulą kontrowersyjności.
Jaki Marszałek był wiedzą ci którzy zadali sobie minimum trudu, by coś o nim przeczytać i trudno łagodzić jego wypowiedzi. Zresztą są one ogólnodostępne w sieci, a nawet w materiałach dla szkół.
Myślę, że to był jeden z łagodniejszych cytatów.
Nie uważam by treści które tu publikuję musiały być opatrzone klauzulą, że są tylko dla dorosłych. Nie lansuję tu treści powszechnie uznane za  pornograficzne czy nawet erotyczne, nie epatuję nagością,  o pedofilii czy sianiu nienawiści już całkiem nie wspominając.
Kiedy już przeszło mi wstępne oburzenie, postarałem się wyszukać pozytywów w owym wydarzeniu,
bo jak mówił były Prezydent Wałęsa ( on też lubił powoływać się na Marszałka Piłsudskiego) są plusy dodatnie i plusy ujemne.
Plusem dodatnim jest to, że przez chwilę poczułem się jak Kuba Wojewódzki.
To jest zdecydowanie kontrowersyjna postać.
Kwintesencją  kontrowersji byłby dla mnie pewien Europoseł z gaśnicą, ale to już totalna skrajność.
Wojewódzki inteligentny i oczytany jest, tego nie można mu zaprzeczyć. Dodatkowo jest narcyzem co zresztą sam potwierdza. Na przekór tym wyznaniom jest spora grupa ludzi która śledzi jego działalność.
Trzeba przyznać, że w odpowiedniej chwili  Kuba Wojewódzki spieniężył swoja kontrowersję. 
I kiedy tak patrzę na zdjęcie Kuby przy nowym samochodzie lub w innej podobnej sytuacji, myślę sobie - dlaczego stałem się kontrowersyjny na starość. Boję się, że teraz za późno jest by ową cechę spieniężyć. Poza tym nie czuję bym to była moja cecha, wydaje mi się że ktoś postanowił mi ją wmówić.
Pewnie tak jak pomagam sąsiadom z czystej przyjaźni, tak i owa kontrowersyjność zostanie czystą amatorską pasją bez benefitów.
Jeżeli przeczytaliście  jednak poprzedni mój post ( ten  oznaczony przez Bloggera) to sami wyrobiliście sobie w tym temacie zdanie.
Dlaczego zabieram głos w tej sprawie?
Problemy obśmiane zawsze stają się mniejsze, no chyba, że ktoś z administracji prześle mi maila o treści :   Panu Panie Relski już dziękujemy. 
Przecież w obecnych czasach cały czas ktoś komuś za coś dziękuje, albo zaczyna się nim interesować  wymiar sprawiedliwości.
Zakończę mając nadzieję, że niekontrowersyjnym  cytatem z Cycerona:
O tempora, o mores !

P.S.
Edytowałem  tekst. Dokonałem zmiany owych dwóch określeń  i opublikowałem go raz jeszcze. Sam poprosiłem o sprawdzenie tekstu. Niestety tekst dalej opatrzony jest klauzulą kontrowersyjności.
A więc nie szło  o wulgaryzmy, które według mnie są czasami niezbędne w tekście dla budowy atmosfery. Kontrowersyjne jest pewnie to, że relacje bliskich sobie ludzi zmieniają się z czasem. Także to, że partnera ocenia się i punktuje przez cały czas trwania dorosłego związku.
Jeżeli  mam rację, to cały ten kraj, ba cały świat zbudowany jest na kontrowersjach. Mamy je dosłownie za ścianą.
Przez te 17 lat prowadzenia bloga myślałem, że jest on neutralny i pisany  z szacunkiem do drugiego człowieka.
Gdzie więc popełniłem błąd?
Nie będę wynajmował prawnika jak podpowiada mi to Blogger, tylko po to  by mi to uzmysłowił. 
To byłaby bardzo kosztowna wiedza.

PS  2 
Sytuacja okazała się być dynamiczną.
Po około 24 godzinach otrzymałem  następującego maila:
"Cześć,
ponownie sprawdziliśmy posta zatytułowanego „ Czy potrafisz być wystarczającym ?” pod kątem Wytycznych dla społeczności . Po sprawdzeniu posta przywróciliśmy go. Jest dostępny pod adresem
Pozdrawiamy
Zespół Bloggera"

I już  na zakończenie:
W sytuacjach  trudnych, a zakończonych sukcesem lubię powtarzać sobie  zdanie z  poematu Leopolda Staffa  "Pierwsza przechadzka". Być może tym wyznaniem oburzę polonistów, ale trudno.
Może  to zdarzenie nie było specjalnie kłopotliwe, ale wywołujące dyskomfort z pewnością tak.
Pozwolę więc sobie napisać za poetą:
"Widzisz żyjemy choć śmierć była blisko"
Ileż to razy w życiu powoływałem się na Leopolda. Z wiekiem jakby coraz rzadziej mam do tego okazję.
A post ogólnie dostępny.  To dobrze, bowiem poświęciłem mu trochę czasu.



25 września 2025

Czy potrafisz być wystarczającym ?

Stanął facet przy ulicy, podniósł rękę, żeby zawołać taksówkę i w tym momencie zatrzymała się taryfa.
- Perfekcyjnie trafiony moment! Identycznie jak Mirek - mówi taksówkarz.
- Kto? - pyta pasażer.
- Mirosław Woźniak... Jest to facet, który wszystko robił w samą porę. Podobnie jak nadjechałem w chwili kiedy pan podniósł rękę. Dokładnie tak wszystko wychodziło w życiu Mirkowi - jednym słowem idealnie.
- Nikt nie jest idealny.
- Ale w przypadku Mirka właśnie tak było. Był wspaniałej atletycznej budowy. Mógł wygrać Wielkiego szlema w tenisie. Mógł grać w golfa z profesjonalistami. Śpiewał jak słowik, tańczył jak gwiazda z Broadwayu. A jak grał na fortepianie! Był niesamowitym facetem.
- No to rzeczywiście był wspaniałym człowiekiem.
- Ale to jeszcze nic! Miał pamięć jak komputer. Pamiętał urodziny wszystkich których znał. Znał się na winach, do którego dania ma które zamówić oraz jakim widelcem jeść poszczególną potrawę. Umiał naprawić wszystko. Nie jak ja. Kiedy wymieniam bezpiecznik, pół ulicy zostaje bez prądu... Ale Mirosław Woźniak robił wszystko idealnie.
- No niesamowity facet!
- Zawsze wybierał najszybszą drogę przez miasto. Nie jak ja. Ja zawsze utknę w korkach... Ale Mirek nigdy się nie pomylił. Zawsze był idealnie ubrany, a buty miał zawsze idealnie wyglancowane. Był doskonałym człowiekiem! Nikt się nie może porównać z Mirosławem Woźniakiem.
- Wyjątkowo ciekawa osoba. Jak go pan poznał?
- Nigdy go nie poznałem, ale ciągle o nim słyszę. To były facet mojej żony.


Dowcip który przeczytałem na  portalu Joe Monster rozśmieszył mnie. Za chwilę jednak, kiedy przyszedł czas na refleksję, zacytowałem sobie to Gogolowskie ( nie, to nie pomyłka. Zdanie jest z Gogola nie Google) - Z czego się śmiejecie? Z siebie się śmiejecie. (Rewizor)
Od zawsze lubię grzebać  czyli naprawiać lub przynajmniej nie zepsuć bardziej. Działam tak w domu jak i koło domu. Moje zamiłowanie do majsterkowania stało się nawet powodem utraty paru kumpli. W początkowym okresie naszego małżeństwa spotykaliśmy się  w gronie kolegów i ich żon raczej często. Ja ostro urządzałem nasze małe mieszkanko, a że stan wojenny i te klimaty więc pomysły na wykorzystanie czegoś po raz drugi, a nawet trzeci były na wagę złota. Tak to obudowałem sklejką meble w kuchni pamiętające późnego Gomułkę, aby wyglądały na świeże i rustykalne. Innym razem z frontów szaf żaluzjowych pamiętających chyba jeszcze Bieruta, zrobiłem boazerię w malutkim przedpokoju. Szuflady ze starego biurka, po usunięciu z nich dna służyły za fantastyczne półki. Wsadzony w taką półkę wazon z suchymi trawami wyglądał naprawdę ładnie. No przynajmniej mnie się podobał.
Przychodził  więc taki kolega z żoną, ona oglądała wnętrza i nie mówiła nic poza grzecznościowymi pochwałami.  Potem, już w drodze powrotnej ciosała  kumplowi kołki na głowie.
- A Antoni zrobił to, a ty nic. A to, a tamto, śmo, owando
Dla spokoju własnego sumienia i trwałości związku małżeńskiego, koledzy, jeden po drugim ograniczali z nami towarzyskie więzy.
Pozostali mi więc tylko tacy z którymi mogłem się wymienić nasadkami na wiertarkę Celma, bo sami wiedzieli do czego wiertarka służy. Oni też w domu też robili co nieco.
Był też jeden który na pytanie - co potrafi ? Odpowiedział, że jest świetny w temacie seksu małżeńskiego. 
- Ja ? Ja dobrze pukam - mówił z uśmiechem.
Musiał być w tym dobry skoro wybaczono mu brak zdolności obsługiwania narzędzi.
Były więc chwile w moim życiu gdy to ja  byłem jak ten Mirosław Woźniak.
            Jeżeli jadasz w swoim domu pomidorową, a potem zmieniasz restaurację i wpadasz w steki, to jesteś zachwycony. Ponieważ jednak człowiek potrafi się do wszystkiego przyzwyczaić to i te steki powoli stają się codziennością. A jeżeli coś powszednieje wkrada się do życia nuda. Stek jawi się wtedy jako niedostatecznie wysmażony, lub zbyt wysuszony. Z tego pewnie powodu wymyślono różne rodzaje wysmażenia steków. Od najmniej do najbardziej wysmażonych są to: Blue (bardzo krwisty), Rare (krwisty), Medium Rare (średnio krwisty), Medium (średnio wysmażony), Medium Well (dobrze wysmażony) i Well Done (bardzo dobrze wysmażony). Różnią się one stopniem soczystości, temperaturą wewnętrzną oraz kolorem mięsa, co wpływa na jego smak i teksturę.
Wszystko po to by jak najbardziej dopasować się do naszego gustu i nie znudzić.
Sam z reguły zamawiam  Medium, bo należę do tych którzy są wierni swoim przyzwyczajeniom.
Dlaczego o tym piszę?
W podobny sposób mojej żonie manualne zdolności jej męża spowszedniały.
Wystarczającym dowodem na to było zamiast krótkiego dziękuję, podsumowanie w stylu - A ile musiałam się na tę rzecz naczekać ?
Jak to ile? Są przecież jakieś priorytety, a ja mam dość długą listę rzeczy do zrobienia.
Niestety kobiety i mężczyźni znacząco różnią się w ważności i kolejności  pewnych rzeczy.
Jest takie powiedzenie: Jak mężczyzna mówi, że coś zrobi to znaczy, że zrobi i nie trzeba mu o tym co pół roku przypominać.
Ja z reguły nie czekałem na przypomnienia, ale umieszczałem problem na liście, a czasami była to jak już wspomniałem, dość długa lista.
Z reguły nie lubię nic nierobienia. Ograniczyłem telewizję, a piwo pijamy sporadycznie.
Nie przeszedłem szkolenia w zakresie prac remontowo- budowlanych, chociaż kiedyś chciałem iść do technikum budowlanego. Rodzice zdecydowali, że to będzie liceum o profilu matematyczno-fizycznym.  Już w pierwszej klasie zrozumiałem że tkwi we mnie zdecydowany humanista.
Według mnie humanizm ze zdolnościami manualnymi  wcale się nie gryzie.
 Tak więc jestem w  temacie robót wszelakich naturszczykiem i czasem zdarza się, że wymyślam koło. Najważniejszym jednak jest jednak fakt, że z reguły kończy się to pozytywnie.
           Kobiety z wiekiem, kiedy podnosi im się poziom testosteronu, przejmują sferę decyzji, pozostawiając w naszym ręku jedynie odpowiedzialność. Jednym to pasuje innym mniej. Ci którzy nie chcą się z tym zgodzić stają się konfliktowi, a ci którzy się z tym pogodzili po prostu cipieją. 
Określenie może brzydkie, ale pasuje w sam raz do sytuacji.
Sami więc sobie są winni niektórzy faceci, że obciąża ich się odpowiedzialnością za plamy na słońcu.
Widziałem taki krótki filmik. Mocno posunięte w wieku małżeństwo śpi we wspólnym łóżku
- Jak ty mnie denerwujesz  - mówi w pewnej chwili żona
- A czym ja cię tak denerwuję ? - zapytał stroskany mąż
- Daj pomyśleć, dopiero się obudziłam - odpowiada żona.
Zarzucanie niedoskonałości mężczyznom jest tylko jednym z elementów misternej gry pomiędzy mężczyzną a kobietą.
Problemowi przerabiania przez kobiety swoich facetów poświęciłem zresztą już 14 lat temu post pod tytułem "Mały miś" z dnia 11 września 2011. Zainteresowanych zapraszam do września 2011, a tam trzeba już doszukać się tekstu opublikowanego pod wskazaną datą. Powstało on jeszcze na onetowskim blogu. Stąd  wystąpiły pewne trudności w trakcie migracji na Bloggera.
Wracając zaś do głównego tematu
          Moja żona żona spotkała, tego wspomnianego na początku Mirosława Woźniaka. człowieka idealnego. Ona jest nawet w stałym kontakcie z nim.
Czy jestem zazdrosny? W żadnym razie. Nie to nie był jej poprzedni facet, ani też żadna jednostkowa postać.
Na bazie Instagrama który pasjami lubi przeglądać, powstała złożona z wielu kawałków postać bohatera który mógłby się przedstawić nawet mickiewiczowski - Nazywam się Milijon.
Śledzi więc moja kochana żona rolki dotyczące ogrodnictwa, budownictwa i spraw remontowych.
Potem te rolki podsyła mi do obejrzenia. A to jak przycinać hortensję, a to jak ogławiać z liści pomidory, a to jak wkopywać, przekopywać i wykopywać. O to jak zrobić zadaszenie, ogrodzenie czy przepierzenie.
Ponieważ bardzo poważnie traktuję odpowiedzialność za rzeczy które robię więc dało mi to do myślenia.
Po kolejnej, przesłanej rolce dotarło do mnie, że żona ma  z wiekiem  jakby mniejsze zaufanie  do własnego męża niż do użytkownika np "Daniel 2584", który ową rolkę z filmem na Instagram wsadził.
To zaś podoba mi się już raczej średnio.
Kilka już razy zapytałem - Kochanie,  kiedy to straciłaś do mnie zaufanie w sprawie remontów, napraw i prowadzenia ogrodu?
Niestety nie dostałem odpowiedzi na to istotne w końcu pytanie.
- A co się takiego stało, że przesłałam ci filmik ? - pyta  nieświadoma problemu żona.
- W zasadzie to rzeczywiście nic się nie stało. To, że  poderwało to moje poczucie pewności, to przecież mały Pikuś. 
Moją słabą stroną jest właśnie to, że wiele nocy zamiast na spanie poświęcam na analizę problemu - Mogłeś postąpić inaczej, mogłeś to zrobić lepiej.
Gdybym tak wysłał żonie filmik o tym jak właściwie gotować ryż, albo makaron aldente, to zaraz zaczęłaby się panika.
 - Pewnie Ci nie smakuje. 
Unikam tych rzeczy wyrażając bezgraniczne zaufanie do jej kulinarnych talentów.

A może ta historia ma zupełnie inny wymiar?
Może to ja przyzwyczaiłem się do pochwał tak jak żona do moich napraw?
Uważna czytelniczka zada mi zaraz pytanie czy każdorazowo rozpływam się w podziękowaniach za obiad, ciasto czy wyprasowaną elegancko koszulę ?
Może to ja nie zauważam już wdzięczności, dumy żony i takich tam innych miłych rzeczy?
Wszak pisałem iż wszystko w życiu powszednieje?
Kto ma rację? Pewnie leży ona po środku i to jest nie do ustalenia.
Józef Piłsudski mówił, że Racja jest jak d**a. każdy ma własną



                                                 




16 września 2025

Brudne nogi sztuki

Nie wiem dlaczego z tekstu Taty Kazika -" Inżynierowie z Petrobudowy" zapamiętałem akurat ten fragment, ale zapamiętałem. Cóż zrobić. Fragment ten brzmiał tak : A w zeszłe święto miałem kobitę Co miała obie nogi umyte.
Musiała to być rzadkość na budowach socjalizmu w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, a cóż dopiero myśleć o innych częściach ciała.
Dlaczego o tym piszę ? Ponieważ żona postanowiła wybrać się na wystawę prac Józefa Chełmońskiego. Oczywiście w łaskawości swojej zaprosiła i mnie.
Kiedy zamawiała bilety przez Internet, pozwoliłem sobie na odrobinę złośliwości. 
- To będziesz mnie ciągnąć do Muzeum Narodowego, bym mógł obejrzeć kolekcję brudnych nóg ?
W standardowej pamięci pozostają bowiem obrazy wyniesione ze szkoły,  a w podręcznikach królowały wtedy przede wszystkim "Bociany" i "Babie Lato".

Chełmoński.
Malarz realista jak to zwykle bywa niezrozumiany w kraju.  Rozgoryczony negatywnym stosunkiem krytyki artystycznej do prezentowanej przez niego formuły malarstwa realistycznego, wyjechał w 1875 do Paryża.
Tam  też, jak to bywa z przybyszami ze wschodu, zdobył uznanie krytyki i publiczność.
 Eksponując na Salonach rodzajowe obrazy z życia polskiej wsi i przedstawienia końskich zaprzęgów - słynnych "Trójek" i "Czwórek" - pędzących na tle stepowego krajobrazu lub przebijających się przez śniegi. Dzieła te były chętnie kupowane przez europejskich i amerykańskich kolekcjonerów.

Zamówienia spływały, a Pan Józef przebywał poza ojczyną.
W pewnym okresie swojej twórczości tak zapamiętał się w obrazowaniu ruchu koni i ludzi, że drugi plan i tło pozostawało jakby nie dokończone. Na to właśnie zwróciłem uwagę w tych dynamicznych obrazach. Początkowo było to dla mnie pójście artysty na łatwiznę wobec powodzenia  jego obrazów.  Doczytałem jednak potem, że to nie nadmiar zamówień, a właśnie celowe zamierzenie artysty który skupiał się na eksponowaniu ruchu. 
W sumie byłem zadowolony z tego własnego spostrzeżenia, na które później otrzymałem odpowiedź.
Obrazy z czasem stały się tak dynamiczne w swojej wymowie, że przysporzyły artyście krytycznych uwag. Uważano, iż na jego obrazach jest za dużo ruchu i że jest to niepokojące.
Poza tym przebywający nadal poza krajem artysta malował dużo, korzystając ze  starych szkicowników i wspomnień. Obrazy zaczęły się jakby powtarzać, a krytycy zarzucili mu w związku z tym  manieryzm w uprawianej sztuce.
 Tak, te końskie galopy  luźno, czy przy saniach, przy całym szacunku dla kunsztu jakoś znudziły mi się dość szybko.  Nie dlatego, że coś miałbym im do zarzucenia. Ot po prostu, podziwiając oryginał, odszukiwałem w pamięci te same ujęcia  widziane gdzieś indziej.  Sceny powielane przez studentów ASP, wieszane na murach Bramy Floriańskiej.
W wielu domach na  honorowym miejscu wisiała taka trojka pędząca przez step, skopiowana z większą lub mniejszą gracją. 
Kto jest bez winy... Sam mam w domu  obraz z motywem końskim, ale to pamiątka po ojcu. Obraz pewnego profesora ASP  przedstawia orkę. Świeżą skibę którą robi pług ciągnięty przez jednego   kasztanowego konia. Pług prowadzi chłop, a nad polem krążą ptaki
Kiedy Ojciec otrzymał ten obraz, powiedział,- Szkoda, że to nie wół z którego takich sytuacjach korzystał dziadek na polach Beskidu Wyspowego.
Przypomniałem sobie o tym widząc ten obraz Chełmońskiego



Tak jak kiedyś w  latach 60 -70 tych  w każdym szanującym się  domu wisiała kopia słoneczników Van Gogha, a  potem zawisły konie.
Całości  wystawy dopełniły  krajobrazy czy bardzo ciekawe przedstawienia ptaków w warunkach naturalnych co rzeczywiście wtedy wymagało  poświęcenia od malującego. 
W sumie mogę powiedzieć, że bardzo miło i ciekawie spędziliśmy ten czas w Muzeum Narodowym.
Na koniec, ulegając masowym gustom kupiliśmy magnes na pamiątkę zwiedzenia wystawy.
Mamy już Van Gogha,  Łempicką, Fridę, teraz doszedł Chełmoński. Wcześniej jakoś nie myśleliśmy o takich pamiątkach.
- To może kupimy Boznańską - zaproponowała żona - W przyszłym miesiącu ją zobaczymy.
- Nie, to by było nie honorowo - zaprotestowałem.
- Pani Olgo niech się Pani szykuje. Nadchodzimy lada dzień.
 Korzystaliśmy w muzeum z ułatwień dla osób z niepełnosprawnościami, za co jestem wdzięczny  odpowiedzialnym osobom. Wszystkie bowiem urządzenia wspomagające działały i były chętnie udostępniane potrzebującym 
 Wyszedłem  z wystawy z myślą o tym jak bardzo zmieniła się wieś od czasów Chełmońskiego, o samym malarstwie już nawet nie wspominając.
Najlepszym przykładem na taką zmianę jest porównanie dwóch obrazów zatytułowanych "Babie lato"
Ten pierwszy Chełmońskiego z XIX wieku, ten dugi  dedykowany Chełmońskiemu przez Jerzego Dudę Gracza  sto lat później .'





 

10 września 2025

A w górach już prawie jesień

Jeżeli nie zanudziłem Was na śmierć relacjami z wypadów motocyklowych, to zamieszam kolejną.

To już jesień.
W sobotę z rana było  chłodno. Temperatura w okolicy 14 stopni, ale przecież jak mawiali starożytni żeglowanie jest rzeczą konieczną.  Zaplanowany więc został wypad motocyklowy w tak zwanym złotym składzie czyli we dwa motocykle. Dodatkowo koledze udało się wyrwać z domu na cały dzień, a więc chciał ten czas wykorzystać maksymalnie. Pamiętam, że kiedyś z okazji takiego jego "wolnego" pojechaliśmy pomimo kłębiących się nad nami deszczowych chmur i wracaliśmy w strugach ulewnego deszczu. No, ale są jakieś priorytety.

Wyruszyliśmy spod mojego domu o 9.30. profilaktycznie lepiej ubrani niż na zwykły przelot.
Kiedy wjechaliśmy w lasy zaczęło się robić coraz chłodniej, a w okolicach Lubomierza letnie rękawice stanowiły już kiepskie zabezpieczenie przed chłodem. Zmarzły nam końcówki palców. Planowałem parę razy zatrzymać się w tym lesie, by rozetrzeć dłonie, ale wytrzymałem do Zabrzeży. Tam na stacji benzynowej  jak zwykle piliśmy kawę. Ja zamieniłem rękawice na cieplejsze. Przezornie wrzuciłem je do kufra przed wyjazdem. Kumpel szukając czegoś cieplejszego założył pod kurtkę pas biodrowy który dawał mu odrobinę dodatkowego ciepła.



Że będzie zimniej przy jeździe w górach powinniśmy wiedzieć i ten fakt przynajmniej mnie nie zaskoczył.
Nowy Targ - Białka Tatrzańska - Bukowina - Poronin, zamglone tak, że o żadnej ekspozycji Tatr nie było mowy.
Nowy Targ- Ludźmierz- Czarny Dunajec - Jabłonka. Tu stanęliśmy na popas. Motocykle dostały benzynę, a my zjedliśmy po hot - dogu,  popijając podwójnym espresso. Pogoda też zrobiła się taka optymistycznie jesienna i słoneczko zaczęło lekko przygrzewać. Dobra nasza.
Przed nam Przełęcz Krowiarki.  Krowiarki to przełęcz w Paśmie Babiogórskim, które jest częścią Beskidu Żywieckiego .Według różnych źródeł jej wysokość to od 986 m do 1012. Przełęcz Krowiarki oddziela masyw Babiej Góry od Pasma Policy. Spotykają się na niej granice trzech wsi: Zawoja w powiecie suskim oraz Zubrzyca Górna i Lipnica Mała w powiecie nowotarskim, wszystkie w województwie małopolskim
Krowiarki są najwyższą dostępną komunikacyjnie przełęczą górską Beskidów Zachodnich. Dawniej prowadziła przez nie z Zawoi na Orawę gruntowa droga zwana Orawskim Chodnikiem. Przed II wojną światową rozpoczęto budowę szosy, zrealizowano jedynie odcinek tej trasy, kończąc ją dopiero po II wojnie Światowej

                                                                                                      


Nie ma już miejsc dla samotników. Przez cały czas gdy wspinaliśmy się motocyklami do góry,  na poboczu stały w rzędach jeden za drugim samochody, samochody i jeszcze więcej samochodów.
Tak na wjeździe jak i zjeździe.  Przejechaliśmy parę naprawdę wymagających zakrętów. Na koniec wjechaliśmy do Zawoi. To ponoć najdłuższa wieś w Polsce, z czym nie zgadzają się mieszkańcy Ochotnicy, dla potrzeb utworzenia nowej parafii podzieleni na Ochotnicę Dolna i Górną.
Gdzieś po drodze była  druga Białka (ta tatrzańska była wcześniej)  i  Maków Podhalański, gdzie odpoczęliśmy chwilkę  na miejscowym rynku z fontanną  
Przy zjeździe z Przełęczy, pogoda  wróciła do typowo jesiennej ze słońcem za chmurami i miejscowymi mgłami. 
Spodobała mi się ta fontanna na rynku makowskim, przestawiająca kamienny krąg na którym siedzi młoda góralka z tamborkiem w ręku. Za nią trzy główki makowe z których wylewa się woda.  W końcu to Maków do tego Podhalański.
Wokół fontanny na lince rozpiętej  pomiędzy latarniami, rozwieszono kilkadziesiąt kapeluszy, Nie odkryłem idei tych kapeluszy, ale całość wydała mi się ciekawa.



Przejazd przez Harbutowice, miłe sercu mojego kolegi miejsce z przejazdem przez taką mniejszą przełęcz,  ale za to z bardziej ostrymi zakrętami.  Potem Sułkowice znane z produkcji narzędzi, dojazd do drogi szybkiego ruchu Kraków - Zakopane i powrót do domu.
Wróciłem do domu około 18.00.  Pozostało tylko ucałować żonę na powitanie, wrzucić coś na ruszt i zacząć budować plany na poniedziałek. 
W sumie przejechaliśmy ponad 300 kilometrów, trasą pełnych podjazdów zjazdów i zakrętów. 
Nie będę ściemniał, że nie byłem zmęczony. Szukałem sobie miejsca na rozprostowanie pleców  i nie potrzebowałem do tego żadnych pretekstów. Ten  wypad był wystarczającym powodem. 
Sam sen tez przyszedł nadspodziewanie szybko.
Stwierdzam że od pewnego czasu jakbym bardziej przeżywał fizycznie te wyjazdy, ale przecież każdy z nas nie staje się młodszy z każdym kolejnym dniem.
Ważne, że dalej daje radę w siodełku.

        


02 września 2025

Gdybym był młodszy ...

Uprzejmie informuję, że zakupione we włoskich delikatesach wino Fiano którem poświęciłem nie tak dawno tekst, zostało otwarte i wypite. Tak jak napisałem w wierszu, wypiliśmy wspólnie z żoną kochaną. Pijąc to i nie tylko to wino, nie najgorszej w końcu jakości, wspominam czas sączenia podłego sikacza, ale i ciekawych przeżyć przy okazji. Młodość w końcu ma swoje prawa.
Czasem wydaje mi się, że zbyt późno dotarła do mnie ta  oto prawda - Lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż żałować, że się czegoś nie zrobiło.
Tylko pytanie które sobie stawiam wtedy brzmi -  czy ze swoim charakterem to moje życie przeżywałbym inaczej?
Jakby dla uspokojenia emocji myślę sobie, to dobrze,  że mądrości są jak przysłowia i cały urok w nich polega na tym, iż sobie przeczą.
Dla zadręczających się  jak ja w kwestii niewystarczających wariactw których nie zrobili w życiu, mam cytat ze Stanisława Lema. Nie żałuj, nig­dy nie żałuj, że mogłeś coś zro­bić w życiu, a te­go nie zro­biłeś. Nie zro­biłeś, bo nie mogłeś.
Od siebie dodam, że czasami  tylko po prostu nie wypadało.
Niby powinien na mnie spłynąć spokój wewnętrzny, ale trudno moje dotychczasowe życie zamknąć jednym nawet najbardziej krągłym zdaniem
Odnajdując aromaty w kieliszku myślę więc nieraz nad upływem czasu którego nie da się zatrzymać, a co dopiero cofnąć. Parę dni temu znalazłem wiersz Adama Asnyka  - Gdybym był młodszy.
Odpowiada on  na moje pytanie żałować czy nie żałować ? a to już jakby Szekspirowskie Być albo nie być ? Szczególnie spodobały mi się pierwsza i ostatnia zwrotka wiersza, który pozwalam sobie załączyć poniżej .

Gdybym był młodszy...
Adam Asnyk

Gdybym był młodszy, dziewczyno,
Gdybym był młodszy!
Piłbym, ach, wtenczas nie wino,
Lecz spojrzeń twoich najsłodszy
Nektar, dziewczyno!

Ty byś mnie kochała,
Jasny aniele...
Na tę myśl pierś mi zadrżała,
Bo widzę szczęścia za wiele,
Gdybyś kochała!

Gwiazd bym nie szukał na niebie
Ani miesiąca,
Ale bym patrzał na ciebie,
Boś więcej promieniejąca
Od gwiazd na niebie!

Wzgardziłbym słońca jasnością
I wiosny tchnieniem,
A żyłbym twoją miłością,
Boś ty jest moim natchnieniem
I słońc jasnością.

Ale już jestem ze stary,
Bym mógł, dzieweczko,
Zażądać serca ofiary,
Więc bawię tylko piosneczką,
Bom już za stary!

Uciekam od ciebie z dala,
Motylu złoty!
Bo duma mi nie pozwala
Cierpieć, więc pełen tęsknoty
Uciekam z dala.

Śmieję się i piję wino
Mieszane z łzami,
I patrzę, piękna dziewczyno,
W swą przeszłość pokrytą mgłami,
I pije wino...

Dlaczego pierwsza i ostatnia zwrotka?  Ze względu na swoją pewną ogólność. 
 Przy okazji uspokajam tych którzy pomyśleli, że dopadła mnie jakaś trzecia młodość.
Nic z tych rzeczy, ale  można przecież mieć różne przemyślenia, kiedy zrozumiesz,  że na dzisiaj
kobieta 50 letnia jest ode mnie ponad 15 lat młodsza, a pięćdziesiątka z całym szacunkiem dla kobiet, młódką już nie jest.
Śmieję się i piję wino mieszane z łzami...


                                                                                                                     obraz - Gemini AI

27 sierpnia 2025

Czy istnieje życie bez bólu? czyli rehabilitacja

Starzejemy się. 
Chyba już parę razy zaczynałem swój tekst od tego odkrywczego stwierdzenia.
Co innego jednak podkreślać to na blogu, a co innego doświadczać na co dzień. Z pewnością  pisałem jakiś czas temu o tym jak to szyja dawała mi do wiwatu.  Nie wiem dlaczego napisałem w czasie przeszłym, podczas gdy ona cały czas nie daje o sobie zapomnieć.
W którą by stronę nie zwrócić głowy to po pierwsze miałem ograniczony zasięg, a po drugie boli. Ja wiem, że w pewnym wieku ból jest dowodem życia, ale bez przesady. Nie muszę mieć tak silnych dowodów na własne życie.
Wylądowałem w październiku zeszłego roku u ortopedy, a ten skierował mnie na rehabilitację. Dostałem termin już za 10 miesięcy od rejestracji, a te miesiące minęły jak z bicza strzelił.
Właśnie w poprzedni poniedziałek stawiłem się o 8.00 rano na komplet zabiegów. Komplet to znaczy pięć, bo za pięć płaci NFZ. Ponieważ miałem wybór, wybrałem technikę, bo ćwiczenia na wyginanie mogę sobie sam zrobić w domu.  Oczywiście z ćwiczeniami jest tak, że oprócz miejsca potrzebna jest jeszcze ochota, ale to już inna sprawa.
A więc mam wyznaczone: laser, jakieś pole magnetyczne przy którym musiałem pozbyć się elektroniki z kieszeni i przegubów, potem prądy i ultradźwięki na kark, a na koniec krio. To ostatnie to takie sobie głaskanie chłodem więc zaproponowałem, żeby do azotu którym schładza się miejsce rehabilitowane dokładać jakiś zapachowy olejek to będzie dodatkowo aromaterapia. Pani od tych maszyn pomysł się spodobał, ale sam zaraz doszedłem do wniosku, że to byłby szósty zabieg, a więc poza refundacją NFZ. Po tygodniu wpadłem już w rytm tych maszyn i czuję się już jak stary wyga, chociaż do tej pory rehabilitacja była dla mnie czymś obcym.  No chyba, że ta w 1998 roku kiedy skręciłem nogę w kolanie na nartach. Było minęło.
Najzabawniejsze  było to, że na początku musiałem określić jaki mam ból w skali od 1 do 10.
O ile wiem jak to jest mieć zero bólu o tyle nie doświadczyłem dziesiątki więc moja ocena nie będzie właściwa.
Krakowskim targiem określiłem poziom bólu na 5.
Przypomniał mi się przy okazji taki dowcip o bólu:
Na zajęciach w Akademii Medycznej, profesor pyta studentki jaki jest największy bół.
Ona nieco stremowana mówi- Według mnie największy ból jest przy porodzie.
Na to student z drugiego końca sali -  To chyba jeszcze nikt cię w jaja nie kopnął.
No właśnie wszystko jest względne
Obliczyłem i sprawdziłem, że przy dobrej organizacji zajmuje mi to godzinę i dziesięć minut. Jest okazja poczytać wiadomości w necie przy wszystkim z wyjątkiem tego pola magnetycznego, które popularnie nazywają dużym kółkiem. ( małe jest na nogę)
Tutaj muszę odłożyć elektronikę na bok, a jakby na przekór to duże kółko niestety jest czasowo najdłuższe. Staram się więc przez te 15 minut myśleć o czymś ambitnym, ale do głowy przychodzą mi sam głupoty



Mija wspomniana godzina z lekkim okładem i mogę odfajkować zabiegi.
Szybko wskakuję w swoje codzienne życie i albo wracam do domu, albo coś niecoś popracować dla zdrowia tym razem psychicznego.
 
Minął rok od czasu gdy starszy syn podarował mi trzy t-shirty.
Podkoszulki są tematyczne, a całość jest z serii "death can talk"  co można by chyba tłumaczyć "  umarli mówią" , albo wprost "śmierć potrafi mówić". Byłbym jednak za tym pierwszym tłumaczeniem.
Jakoś tak jest ze mną, że nowe ubrania jakiś czas leżą w szafie, a kiedy dojrzeję do nich psychicznie, zaczynam je nosić.
Tak miałem na przykład z jasno czerwonym polarem do którego nie mogłem się przyzwyczaić, a potem nie potrafiłem go odłożyć wieszak.
Wczoraj na pierwszy rzut poszedł ten t-shirt.
 Poznajecie?


Z pewnością tak. W końcu większość z Was pamięta PRL w którym przyszło nam żyć.
Dla młodszych lub rozkojarzonych informacja:
Na koszulce widnieje portret Jana Himilsbacha aktora, pisarza i kamieniarza przy okazji niezłego pijaka i żartownisia.
On to na pytanie dziennikarki, co ze swoich zajęć bardziej ceni: pisarstwo czy kamieniarstwo?
Himilsbach odpowiedział, że kamieniarstwo.
Na pytanie dlaczego? odparł,  bo efektem mojej pracy jako kamieniarza nie da się wytrzeć sobie dupy.
Mam zresztą na półce książkę z masą podobnych historyjek, co wpisuje się w moje zainteresowanie biografiami, które wyszło już poza ramy dwudziestolecia międzywojennego.
Muszę ze smutkiem przyznać, że wszystkie młode osoby takie do 45 lat, spoglądały na koszulkę ze zdziwieniem i zaciekawieniem, próbując znaleźć jakieś choćby minimalne podobieństwo z noszącym ów ubiór. Pudło.
Przy pytaniu poznajesz ? w oczach pytanego widziałem jedynie pustkę.
Nazwisko Jan Himilsbach nie ułatwiało  rozmówcy niczego.  Jak więc mówić o tym, że ten portret  Himilsbacha  jest stworzony  jakby w klimacie polskiego filmu Monidło.
Kiedy wróciłem do domu i podzieliłem się spostrzeżeniem na temat wiedzy ogólnej młodych ludzi,
naszło mnie  pewne spostrzeżenie.
My też byliśmy pokoleniem buntu, ale oprócz  Jimiego Hendrixa czy  Janis Joplin,
wiedziałem kto to był Foog, Sempoliński, Bodo czy Smosarska,  czyli miałem przynajmniej podstawową wiedzę o dorobku ojców.
Teraz też znam parę kapel metalowych wiem coś niecoś o muzyce klubowej, czy raperach.
Doszukałem się nawet tego co mogę słuchać bez bólu czyli "house symfoniczny" to ukłon w stronę młodszego syna.
Określenie wykształcenie ogólne miało chyba wtedy inny wymiar.  Teraz wszystko jest w necie, trzeba jednak znaleźć motywację by poszukać.
Ze wspomnianej serii mam jeszcze koszulki z cytatem z Witkacego i tę trzecią która wzbudza we mnie niejakie wątpliwości.
To biały t-shirt, na  którym z frontu  widnieje  duży profil dojrzałego mężczyzny, z pod spodem napis "Boy"
Wiem, że wiecie, iż to Tadeusz Żeleński Boy. Jednak tak przygotowane młode pokolenie, szczególnie z nurtu patriotyczno - ojczyźnianego może uważać koszulkę z facetem i angielskim napisem "Boy" za promocję nurtu LGBT. W obecnej sytuacji nie wiadomo kiedy można za to dostać w ryj.
Jak wspomniałem na wstępie, wiem, że ból jest oznaką życia. Nie koniecznie byle młokos musi o tym przypominać mi w ten sposób.













21 sierpnia 2025

A słowo ciałem się stało

Jakiś czas temu, w okresie pracy na winnicy zacząłem udzielać się na pewnym portalu winiarskim. Moja aktywność tam spowodowana była pochlebstwami skierowanym pod moim adresem od właścicieli winnicy. Okazałem się łasy na pochlebstwa jak nie przymierzając Prezydent Trump. 
Różnica między nam polega między innymi na tym, że u niego co drugie słowo to good deal, biznes, czyli ogólnie mówiąc muchos pesos, a ja swoją działalność literacką traktowałem od początku na zasadach non profit.
Powstało wiec kilka utworów o winach które piłem i tych których nie piłem. Na potrzeby rymu pasował czasem jakiś szczep winogron i ja te winogrona  jak winiarz wyciskałem tylko, że literacko.

Tal powstał między innymi  wiersz o winie ze szczepu Fiano i do końca nie jestem pewien czy nie podzieliłem się nim już z Wami. Trudno, tak przychodzi z wiekiem. Mówiąc innymi słowy - znacie to przeczytajcie. 

Pijamy wino Fianko
z aktualną kochanką
Po figlach w szkarłatnej pościeli
każdej szalonej niedzieli
Fianko? Toż nie ma takiego wina
Jakaż jest tego łgarstwa przyczyna ?
Chcecie znać prawdę prześmiewcy Fianki ?
Nie mam również kochanki
Degustowałem dziś wino Fiano
Do spółki z moją żoną kochaną
Mogę więc wczuć się w te błogie stany
Szkarłatną pościel też bowiem mamy
 
Jak widać wymyślone na potrzeby wiersza "Fianko" świetnie rymuje się "kochanką", zaś "Fiano" odrobinę trudniej z żoną, ale za to rewelacyjnie z "żoną kochaną"
Napisałem o tym co mi głowie siedziało i zapomniałem o temacie. Prawdą jest, że tego wina w gębie nie miałem.  O zawartości szkarłatnej pościeli też się nie wypowiem z powodu męskiej elegancji.
I tak było do wczoraj.
Wczoraj  na tarasie przy zachodzie słońca (bo przecież tak śpiewał Andrzej Zaucha) degustowałem wino ze szczepu "Negroamaro" które bardzo  bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło.
Wino  otrzymałem od syna w podziękowaniu za opiekę nad psem w trakcie ich wycieczko do Włoch.
Nawet powstał z tego  post  o trzech psach.
Przyznał się gdzie kupił wino. To takie małe włoskie delikatesy.
Kiedy dzisiaj pojawiłem się tam w celu kupna butelki w oczy wpadła mi ona. Butelka białego wina
z nazwą szczepu na etykiecie - Fiano.
A więc słowo, nieskromnie ujmując, nie najgorzej zrymowane stało się ciałem.
Według ekspertów ta odmiana winorośli należy do najlepszych szczepów o jasnej skórce w południowych Włoszech. Fiano daje winom stonowany i jednocześnie orzeźwiający smak. Wyczuwalne są mocne aromaty brzoskwiń, miodu, orzechów, gorzkich migdałów, a czasami nawet popiołu. W starszych winach Fiano można wyczuć ponadto aromaty kwiatowe, przyprawowe, które stają się coraz bardziej wyraziste wraz z wiekiem trunku. Ta butelka wina ma 3 lata, a więc takie najmłodsze nie jest.
Jak wspominałem już na tych łamach, preferuję wina czerwone,  a z włoskich lubię  Primitivo choć w życiu nie przepadam za kontaktami z prymitywami.
Żona woli delikatne białe wina. To jest więc jakby skierowane wprost w jej winny gust.
Myślę tak sobie, że na czas degustacji tej butelki odłożę swoje  preferencje na półkę, degustując trunek na koniec dnia i nie gubiąc myśli o szkarłatnej pościeli.





13 sierpnia 2025

Co się odwlecze...

Może i  z Zakopanem na motocyklu się nie udało ostatnim razem, ale  ostatnia sobota zapowiadała się znakomicie. Znajomy z poprzedniego wyjazdu do Myszkowa  zameldował, że ma wolną sobotę. Niedziela nie była już niestety jego, ponieważ wraz z żoną i czwórką wnucząt wyjeżdżał do Rabki. Przy tych prognozach pogody, aż wstyd byłoby nie ruszyć tyłka z chałupy.
Plan był prosty: trochę Gorce, trochę Pieniny tak na styku. Główny cel był taki, że w Ochotnicy mieliśmy odwiedzić wspólną znajomą, też motocyklistkę. O umówionej godzinie  kumpel podjechał w towarzystwie wspólnego znajomego. Z ( tak go nazwijmy) od pewnego czasu robi mi małego psikusa. Zarzeka się, że pojedziemy we dwójkę, a w praniu wychodzi, że to trójka. Trójka bez sternika, bo żony zostały w domu fundując sobie  odrobinę spokoju. Mnie to specjalnie nie przeszkadza że jedziemy w  takim składzie  jeżeli tylko pozostali szanują moje podejście do bezpieczeństwa jazdy.
Wyjechaliśmy spod mojego domu równo o 9.30 kierując się na Wieliczkę, a potem Dobczyce, Mszanę Dolną, Mszanę Górną, Lubomierz, Szczawę i Kamienicę.  Po półtorej godziny odpoczywaliśmy przy kawie na stacji benzynowej Zabrzeży. Kiedyś takie punkty gastronomiczne nazywano restauracją "U Obajtka", ale jak to w życiu, co już zauważyli starożytni - wszystko płynie. Teraz nie nazywamy już tak  cafe na Orlenie.
- Może zadzwonię do znajomej i powiem, że będziemy za chwilę - zakomunikował Z
- To Ty tej wizyty nie uzgodniłeś z nią wcześniej? - spytałem zaskoczony
- Jakoś tak wyszło - zgasił temat.- będzie spoko
Po krótkiej rozmowie okazało się, że znajoma ma doła i nie nadaje się do przyjmowania gości. W sumie jej się nie dziwię. Facetowi do przyjmowania gości wystarczy wsadzić na tyłek jeansy potem koszulkę na barki i gotowe. Kobieta tak nie potrafi, co jest faktem powszechnie znanym, a poza tym nie wszyscy lubią hura niespodzianki.
Nie był to dla nas problem( dla Z chyba tak), bo i tak planowaliśmy na to spotkanie góra pół godziny.
Postanowiliśmy nie zmieniać trasy i wjechaliśmy do Ochotnicy jak paniska. Mam spory sentyment do tej wsi.
Najpierw Ochotnica Dolna z budowanym właśnie kościołem. Potężny kościół w stanie surowym pokryty jest już miedzią. Jeszcze ostro świeci w słońcu bo brak jej patyny. Słyszałem, że na tę miedź i roboty dekarskie zebrano wśród wiernych jakieś dwa miliony złotych.
Może mam inne poczucie piękna, a przynajmniej estetyki ponieważ zachwycony jestem stojącym obok kościołem drewnianym.
W 1566 roku miejscowi chłopi wraz z sołtysem Walentym Ochotnickim zbudowali drewniany kościół usytuowany obok cmentarza. Przy tym kościele od 1784 roku zamieszkał kapłan, aby prowadzić regularne duszpasterstwo, ale, ze względu na brak uposażenia, parafii tutaj nie utworzono Po pożarze 1 lutego 1813 roku, który zniszczył doszczętnie istniejąca świątynię w roku 1816, za czasów duszpasterzowania ks. Marcina Franakay, wybudowano nowy, obecny kościół, do którego miejscowy ochrzczony Izraelita Karol Ochotnicki zakupił za 1000 zł 4 barokowe ołtarze chrześcijańskie, rzeźby, obrazy, ambonę, dwa dzwony i inne przedmioty kultu z kościoła pofranciszkańskiego ze Starego Sącza.
Zachwycam się sufitem. Znajduje się tam przepiękna scena Sądu Ostatecznego, a całości dopełnia granatowe niebo wypełnione złotymi gwiazdami.
Taką mam estetykę i cóż na to poradzę. Poza tym jak mówił Święty Paweł na Areopagu -
" Bóg, który stworzył świat i wszystko na nim, On, który jest Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach zbudowanych ręką ludzką i nie odbiera posługi z rąk ludzkich, jak gdyby czegoś potrzebował, bo sam daje wszystkim życie i oddech, i wszystko."
Jednak to wolny kraj i ponoć nie to jest ładne co jest ładne, tylko to co się komu podoba.

Minęliśmy Ochotnicę Górną, Ustrzyk i zameldowaliśmy się na Przełęczy Knurowskiej. Zjazd serpentynami doprowadził nas do bacówki gdzie kupiliśmy oscypki. Fajnie tak wejść do szałasu i wyjść za świeżo wędzonym serkiem mając od dymu z ogniska załzawione oczy.
- Płaczesz nad ceną oscypka ? - zażartował Z.


Pod bacówką jest takie miejsce widokowe skąd widać Tatry, Pieniny  i błyszczący u ich podnóża  Zalew Czorsztyński.

Zjechaliśmy w dół kierując się do Zamku w Nidzicy. Tu natknęliśmy się na pierwsze tłumy turystów, a tłum ludzki od tego czasu towarzyszył nam cały czas. Przystanęliśmy na chwilę przy zaporze poniżej zamku.
Jakiś gość na wspaniałym motocyklu tłumaczył nam, że nie jest z Warszawy jak sugeruje rejestracja, a z Zakopanego.
Nie wiem po co? Już dawno wyrosłem z antagonizmów. 
Jakaś starsza pani chciała mieć zdjęcie przy naszych motocyklach, na co przystaliśmy sprawiając jej widoczną radość.
Boże jak niewiele trzeba, by zrobić komuś frajdę. 
Potem odpaliliśmy motory i objechawszy jezioro, dotarliśmy do Krościenka.  Na Rynku w Krościenku jest budka z lodami. Działa ona tam ponad 30 lat i odkąd pamiętam za ladą stoi starszy Pan, który już w latach 90- tych wydawał mi się stary. 
Teraz sam jestem stary. Budkę przeniesiono na drugą stronę ulicy, ale Pan dobiegający już pewnie setki dalej sprzedaje lody, uważnie nakładając gałki do kubka. Ubrany na biało w ochronnych rękawiczkach, a więc pełna higiena. Robi to może trochę wolniej, bowiem poświęca tej czynności całą  swoją uwagę. Jest dla mnie  dowodem na twierdzenie, że wiek to tylko cyfra.
Zjadłem dwie gałki lodów, czekoladę i czarną porzeczkę. Było warto.
Do dalszej jazdy w kierunku Szczawnicy podchodziliśmy z dystansem. Widzieliśmy tę kolejkę samochodów przed nami. Omijając stojące samochody, dotarliśmy tylko do centrum miejscowości i nie udało się dojechać do Muzycznej Owczarni w Jaworkach. W pewnym momencie wszystko się totalnie zakorkowało.
Dobrze, że motocyklem można łatwiej manewrować. Wycofaliśmy się szybko, kierując się do Kamienicy.
Tutaj skręciliśmy na  Limanową. To piękna,  pełna niesamowitych zakrętów trasa gdzie rozgrywa się zawody kolarskie typu Tour de Pologne jak i wyścigi samochodowe
Wyścig Górski Limanowa - Przełęcz pod Ostrą to jeden z najbardziej rozpoznawalnych wyścigów samochodowych w Małopolsce. Impreza ta jest Rundą Mistrzostw Europy FIA w Wyścigach Górskich oraz Rundą Górskich Samochodowych Mistrzostw Polski. Na liczącej 5493 metry trasie ze startem w Starej Wsi zmierzyli się w lipcu tego roku liderzy klasyfikacji generalnej Goeffrey Schatz i Christian Merli, wielokrotny mistrz Europy, włoski rekordzista trasy.
Trasa wymaga sporej uwagi ponieważ w motocyklach jedzie się tam gdzie się patrzy. Jak się człowieku zagapisz nie w tę stronę to można nie zamknąć zakrętu, lądując w rowie po drugiej stronie.
Pal licho jak nic nie jedzie z naprzeciwka.

Tak to dotarliśmy do Starej Wsi, a następnie do Limanowej. Mały postój na Rynku i niespodzianka. Spod kościoła wyjechała młoda para. Widać  było, że są świeżo po ślubie. Siedzieli na podwójnej kanapie trojki czyli trzykołowego motocykla, rozdając na lewo i prawo uśmiechy dla pozdrawiających ich ludzi. Za nimi ze trzydzieści motocykli czyli słynna motocyklowa obstawa. Pełni entuzjazmu do przyszłego wspólnego życia młodzi dwukrotnie okrążyli runek nim udali się na miejsce imprezy.
Ciekaw jestem czy przyszłe wspólne życie planują na jeden czy na dwa motocykle?
Klimatyczne wydarzenie, taki przejazd ze ślubu.
Za moich czasów nie do pomyślenia. Choćby dlatego, że brałem ślub w grudniu.
Z Limanowej do Nowego Wiśnicza z przyjemnym zamkiem i przygotowaniami miejscowych  do niedzielnej imprezy, potem przez Bochnię i do domu.
Przez cały czas trwania tej wyprawy towarzyszyło mi nie odparte poczucie wdzięczności.
- Boże jakże Ci dziękuję za to, że urodziłem się w tak pięknym miejscu.  Inni wloką się kilometrami na tygodniowy urlop, by popatrzeć na góry przez chwilę, ja je mam praktycznie na wyciągnięcie ręki.
Może ta euforia wynika z tego, że na motocyklu jest doskonała wentylacja  i nałykałem się tlenu ponad normę. Zwał jak chciał. 
Na miejscu byłem o 17.30
Spędziłem więc w siodle 8 godzin przejeżdżając prawie 280 kilometrów.
Ledwo co ściągnąłem z siebie motocyklowe skóry, jak w odwiedziny wpadli  nasz Starszy Syn z Małżonką, dzieląc się wrażeniami z wystały Leona Wyczółkowskiego w Muzeum Narodowym.
- A co u Was ? - spytał protekcjonalnie.
Nie chciałem mu psuć humoru wobec odrzekłem
- Nic, nudy i gorąco.
Gdyby wiedział....


















        

Tak wyglądała nasza trasa w tym dniu.

05 sierpnia 2025

Doczekałem się, albo radości małego ogrodnika i nie tylko

Nie udało się z tym wyjazdem motocyklowym do Zakopanego w ostatnią niedzielę.
Pogoda byłą zmienna i choć świeciło słońce, a temperatura była przyjazna to co rusz kropiło, albo zwyczajnie lało.
Fakt że krótko, ale w deszczu i po deszczu białe oznaczenia jezdni stają się bardzo śliskie.
Dzwonił kolega mówiąc, że żałuje tej rezygnacji z wyjazdu, a był organizatorem i to on podjął strategiczna decyzję.
Powiedziałem mu - Podejmuj decyzje, a potem ich nie żałuj. W końcu bezpieczeństwo jest najważniejsze.
Trzeba poczekać na lepszą pogodę. 
Kto czeka ten się doczeka. Nie chodzi mi oczywiście o realizację chińskiego przysłowia które brzmi :
„Usiądź na brzegu rzeki i poczekaj, aż trupy twoich wrogów spłyną z prądem”.
Chodzi mi o czekanie na chwile przyjemne, lub odkładanie tych przyjemnych chwil na później by lepiej smakowały.
A więc po pierwsze -  czekanie na chwile przyjemne
W moim ogródku warzywnym po okresie kopania, sadzenia, pielenia i  obserwacji dojrzewania, nadszedł czas zbioru
Skończyła się już rzodkiewka i cebula dymka. Wczoraj ostatni raz jedliśmy fasolkę szparagową. Posadziłem nową fasolkę. Mam nadzieję, że zdąży przed chłodami jesiennymi. Z pewnością wyrobi się sałata, która już rośnie na miejscu  wspomnianej rzodkiewki. 
Na bieżąco zbieram ogórki i cukinię. Nie wiedziałem, że dwa krzaki cukinii potrafią tak obrodzić. Jestem nią dosłownie zasypany wczoraj zebrałem 6 sztuk
Od dzisiaj zacząłem zbierać poważniejsze ilości pomidorów, chociaż początki trzy dni wcześniej też były udane

                                                                                             
A już za kilka dni czekał mnie istny wysyp, jak to się mówi przy okazji grzybów


Pierwszy zbiór buraków . Wielkość poszczególnych sztuk mocno mnie zaskoczyła
Dla orientacji, szerokość takiej deski na których leży burak  to 14,5 cm. Łatwo więc policzyć by zrozumieć moje zaskoczenie

     


Własne pomidory tak nas rozpuściły, że tracimy  zainteresowanie tym warzywem w wersji sklepowej  gdy kończy się sezon.
Z tymi pomidorami to naprawdę ciekawa sprawa. Z punktu widzenia botaniki pomidor jest owocem, ponieważ rozwija się z kwiatu i zawiera nasiona. Jednak w kulinariach pomidor jest najczęściej traktowany jako warzywo,  ze względu na wytrawny smak i sposób użycia w potrawach.
Sałata, pomidory, ogórki,  bazylia ( też własna), do tego trochę vinegretu  i co nam bieda zrobi? Nic nam nie zrobi.
Niech na całym świecie wojna byle polska wieś spokojna. Aż chciałoby się w takich chwilach wydusić to z siebie, tylko poprawność tego zabrania.
Wracając zaś do ogródka...
Tak prawdę powiedziawszy hodowla warzyw na małej przestrzeni nie jest działalnością która pozwoli oszczędzić domowy budżet. Nakład pracy, sił i środków jest dość spory.
Czerpię jednak z mojego  rolnictwa w skali mikro dwie przyjemności. Pierwsze, to kiedy w efekcie tej pracy zbieram plony i uśmiecham się do każdego pomidora czy ogórka z osobna i drugie, gdy część tych zbiorów mogę podarować dzieciom, wnuczce oraz bliskim znajomym odwiedzających nas w te letnie dni.
Czasami prowadzimy tez sąsiedzką wymianę plonów
A teraz z innej beczki czyli po drugie -  odkładanie tych przyjemnych chwil na później, by lepiej smakowały.
Kto je tak zdrowo jak w opisie powyżej z pewnością nie grzeszy. No chyba, że na tapetę wejdą grzechy ciężkiego kalibru czyli siedem grzechów głównych.
Uważny czytelnik moich tekstów wie, że nie idzie tu o lenistwo czy nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu.
Tak nazywa się amerykańskie czerwone wino ze szczepu Zinfandela,  We Włoszech ten szczep nazywa się Primitivo i pod tą nazwą jest u nas  bardziej popularny  Pierwszy raz spotkałem się z nim w 2014 roku i wino to  tak nam smakowało, że poświęciłem mu dwa posty
Pierwszy już w maju 2014 roku  siedem grzechów a ile radości
A kolejny w styczniu 2022 roku   nowy rok zacząłem od siedmiu grzechów
Obchodząc taką naszą małą rodzinną okazję, położyłem na stół to wino z rocznika 2010.
Z zaciekawieniem jak i niepokojem otwierałem butelkę. Niepokój był nieuzasadniony, a wino wyborne.
Nie za każdym razem pija się tak dobre i tak stare wino.
Nasza cierpliwość została nagrodzona.
Każdy z nas jest zaś Carringtonem ( tym z Dynastii) na miarę własnych możliwości.
Mogłem wychlać od razu, a przez 11 lat drażniłem się widokiem kolorowych etykiet. 
Mówią, że do robienia nalewek trzeba dojrzeć. Do odłożenia dobrego wina na leżakowanie myślę, że nawet bardziej.
Kiedyś gdy krew była gorąca z pewnością nie grzeszyłem ( nomen omen) taką cierpliwością.
Nie każde wino nadaje się niestety do przetrzymywania na odpowiednią okazję w przyszłości
Popularne wina stołowe  polecane są do bezpośredniej konsumpcji.
Białym winom daje się z reguły 2 lata takiej "ważności" do spożycia
Winom czerwonym 2-3 lat
Wina słodkie mogą leżakować dłużej.
Szlachetne wina potrafią wytrzymać wiele lat.
Piętnaście to chyba wiele, Nie uważacie?

               

I jeszcze na koniec  dodam, że ze da lub trzy lata temu w popularnym dyskoncie pojawiło się 
to wino z innego już rocznika, bodajże 2018. Byłem zaskoczony dostępnością w w tym miejscu jak i ceną zdecydowanie niższą od poprzednika zakupionego w 2014 roku.
Wszystko okazało się jasne gdy otworzyłem butelkę. Smak nieporównywalny. Wiem, że poszczególne roczniki różnią się miedzy sobą ze względu na warunki w jakich w danym roku dojrzewała winorośl, ale żeby aż tak bardzo?
Nie znalazłem też informacji o producencie. Ta była sprytnie pominięta.
Do tego amerykańskiego wina z marketu jak ulał pasuje również amerykańskie przysłowie:
Nigdy nie oczekuje od towaru więcej niż za niego zapłaciłeś.