31 grudnia 2008
| |
Kiedy patrzę hen za siebie w tamte lata co minęły …. I
w tamte Sylwestry gdy człowiek witał Nowy Rok bez bagażu doświadczeń i katalogu
trosk i obowiązków. Było się imprezowiczem a do zmontowania sobie podobnych nie
trzeba było specjalnego wysiłku. Z rozrzewnieniem wspominam jedną z
Sylwestrowych imprez których byłem
organizatorem. Działając społecznie dla dobra rodziny byłem kiedyś kierowcą ojca mojego .
Zaznaczam mojego ponieważ teraz tak jak
kiedyś Marks wymieniany był w duecie z Engelsem takt teraz ojciec zaraz wywołuje skojarzenia z dyrektorem .Ale
wracając do tematu byliśmy na jednej męskiej imprezie. Kilka istotnych
postaci które na łonie przyrody pragnęły na chwilę zapomnieć o ciążących na nich obowiązkach .
Impreza odbywała się w leśniczówce zagubionej w lasach parę Kilometrów od najbliższych
zabudowań . Przygotowywałem więc bigos kroiłem chleb donosiłem i nalewałem
wódkę a na samym końcu rozwoziłem gości do domu. Ponieważ z powierzonego
obowiązku wywiązałem się w sposób właściwy, zyskałem sympatię uczestniczącego w imprezie leśniczego. Otóż ten funkcjonariusz
leśny będąc w stanie –mordo ty moja - nie potrafił odmówić gorącej prośbie. Mogłem zorganizować Sylwestra w tej samej
leśniczówce. Następnego dnia przyszedłem
na trzeźwo potwierdzić obietnicę a on
przystał na to z ulgą że tylko tyle
naobiecywał. Nadszedł dzień ostatni. Towarzystwo
w liczbie około 15 osób stawiło się na miejscu zbiórki a potem kilka stacji pociągiem i kilka
kilosów na nogach. Brnąc po kolana w śniegu , pocieszając się rumem dotarliśmy na miejsce. Zorganizowania wcześniej znajomi w liczbie dwóch rozpalili w piecu i przygotowali muzykę.
Impreza zaczęła się i trwała . Z czasem potworzyły się pary i każda próbowała
znaleźć sobie cichy kącik by zaszyć się ze swoim kochaniem i trwać w tym szczęściu swoim na przekór
mijającemu staremu rokowi . Poznaną właśnie dziewczynę oprowadziłem jak trzeba po lesie zaśnieżonym
i zamrożonym. Pooglądaliśmy gwiaździste niebo. A nic tak nie pasuje do gwiazd
jak kawałek ckliwego wiersza . Powróciliśmy
do leśniczówki po tej nocy poetów ,
zdjąłem z nóg wysokie skórzane buty pełny szpan i powód mojej dumy. Buty
kupione pięć dni wcześniej w jakimś ekskluzywnym sklepie kosztem wyrzeczeń
moich i mojego ojca . Pasowały wspaniale i uzupełniały się z kożuchem na który
załapałem się z miesiąc wcześniej. Kożuch był w drugim gatunku bo jakiś
skacowany kuśnierz wszył guzik w złym miejscu. Może nie dodawało to urody
samemu kożuchowi ale funkcję zimową nawet z tym bezsensownym guzikiem
spełniał… Otwarłem drzwiczki od
piekarnika , lub jak to się mówi w niektórych rejonach kraju szabaśnika lub „ brat
rury” . Postawiłem na brzegu buty aby
przeschły , założyłem półbuty i rzuciłem
się w wir zabawy próbując wytłumaczyć sobie że jednak potrafię tańczyć . Jeden
z moich znajomych z e swą miłością
niespełnioną zasiadł przy piecu
i zaczął dokładać do pieca wszystko co
nadawało się do palenia. Kobiecie było bowiem zimno. Blacha rozgrzała się do
czerwoności. Wino które zagościło w moim organizmie rzeczywiście umożliwiło mi
w miarę sprawne poruszanie się po parkiecie. Ba wykonałem nawet na poczekaniu utwór słowno
muzyczny na gitarze chociaż nie znam ani jednego gitarowego chwytu. Wszystkim
swymi czynami zaimponowałem swojej nowo poznanej partnerce tak bardzo że nie sprzeciwiała się za bardzo gdy znalazłszy
pusty kącik do pielęgnowania swoich
uczuć wymościłem go kożuchami przybyłych
gości i zacząłem szeptać jeszcze bardziej
czułe i porywające słowa. Sielską atmosferę przewał mi brat który wpadł
do pokoju z hasłem: Buty Ci się spaliły. Nie uwierzyłem mu myśląc że on też chce
stanąć na drodze mojego szczęścia . Po chwili jednak postanowiłem to sprawdzić
. Rzeczywiście przed domem w wytopionych
w śniegu głębokich lejach tkwiły dwa
obcasy i kulki stopionych metalowych zamków błyskawicznych . Same obcasy nie
nadawały się już do niczego. Przeprowadziłem szybkie śledztwo. Ktoś dołożył swoje buty do wysuszenia moje
popychając w głąb piekarnika. Potem ktoś inny uderzając kolanem o drzwiczki zamknął je nie zauważając butów a
wspomniana wyżej para dokładała cały czas do pieca. Rzeczywiście ochota na amory odeszła mi
skutecznie. Oto czekało mnie około czterech kilometrów lasem w śniegu po kolana w
półbucikach które miałem do pląsów . Szpanerskimi butami cieszyłem się raptem
pięć dni. Dreptałem w powrotnej drodze do stacji PKP zziębnięty i przemoczony. Na stacji kolejowej
spotkaliśmy Ojca który z troski podjechał po nas . Gdy czekaliśmy na
pociąg wdepnąłem w głęboki śnieg aby nie widział że jestem w półbutach. W domu
próbowałem odzyskać krążenie w stopach
oraz zmyć wredny pomarańczowy
kolor na jaki farbowały buty. Półbuty były pomarańczowe bo kupując je
kiedyś spieszyłem się na brydża i
wziąłem pierwsze z brzegu które nie byłą zbyt duże .Z brakiem butów ukrywałem się
cały tydzień a zima była piękna tego roku . Na weekend
wróciłem do domu w półbutach od progu drąc już dziób że oto rąbnięto mi
je na WF-ie. Tacy są ludzie skwitowała
matka. Inwestycja w dziewczynę z poświęceniem butów też mi się nie
opłaciła ponieważ w świetle
codzienności nie wywoływała już
we mnie takich dreszczy po kręgosłupie jak
w Sylwestra. Okazało się zresztą że
przyjechała na tą imprezę pogniewana na swego chłopaka z którym
pogodziła się do Trzech Króli. Dobrze bo pewnie zostałbym bezceremonialnie
wykorzystany . A niech tam chociaż z drugiej strony mówiło się że tylko faceci
wykorzystują . Ja bez butów bez miłości
( a nawet bez seksu ) wszedłem w Nowy 1979 rok. Rok który de facto zakończył
się poznaniem mojej obecnej , jedynej i wspaniałej żony.
|
30 grudnia 2008
| |
Drewniana
chałupa , moja chałupa posiada swoje tajemnice z których przez prawie sto
lat trwania stworzyć można by niezłą listę może nawet
napisać książkę . Oprócz ofiarowania nam
osłony przed deszczem i chłodem jest także bezpieczną przystanią dla innych
niespodziewanych lokatorów .Przedstawicieli szeroko rozumianej fauny i flory. Jedne zachwycają inne denerwują . Z
częścią walczę bezskutecznie obecność pozostałych poprawia mi nastrój. Kilka
dni temu z hukiem zajechaliśmy w celu organizacji szeroko rodzinnych świąt. Wyładowywanie
gratów , worków z prowiantem w
końcu rozpalenie ogniska domowego pod postacią stylowego kominka. Kiedy
temperatura w pomieszczeniach zaczęła zbliżać się do określenia domowa nadszedł czas tradycyjnej Wigilii. Wyobraźcie
sobie nasze zdziwienie gdy na chwilę przed składaniem życzeń z jakiegoś
zapomnianego kąta czy odstającej deski wyleciał motyl piękny i smukły. Ze
względu na barwy znany pod nazwą pawiego oczka . Najpierw niemrawo , nieudolnie
wzbił się w powietrze i nawet parę razy pikował lekko w dół jakby spadając bez
tchu w przepaść ale w połowie drogi zrywał się znowu do lotu wyrównując tor . Przysiadł
potem na firanach okna jakby chciał się upewnić że rzeczywiście nie jest to
pora dla motylich godów ze względu na temperaturę i fakt że ubarwienie zdradza
ich obecność na wszech otaczającym śniegu
. Pogodzony z realiami – zły czas chociaż
dobre miejsce zaczął krążyć nad naszymi głowami .A my z oczami skierowanymi w
jego kierunku i z tymi pół uchylonymi ustami wynikającymi z zadziwienia
. On zatoczył dwa koła wokół pokoju
pod powałą i przysiadł na jodłowej
gałązce naprzeciw srebrzysto -czerwonej bańki . Jakby przed lustrem rozłożył
skrzydła niczym paw stroszący pióra a
potem zastygł tak na gałązce tworząc jeszcze jedną jej ozdobę . Sprawdzałem ,
siedzi tam od kilku dni. Jeżeli tak dalej pójdzie zostawię sen stroik po
świętach niech służy jeszcze komuś..
Wszak zataczając te dwie rundy w
Wigilijny wieczór nad moją głową
wprowadził taką tajemniczo – bajkową aurę wokół i tak symbolicznego
wydarzenia. Niby nic specjalnego motyl . Motyl w grudniu ?
|
26 grudnia 2008
| |
My
pokolenie nie wojenne ale stanu wojennego .Taki substytut wojennej
traumy wpisany w losy naszego pokolenia. Ale nawet w czasach wojennej
zawieruchy ba w czasie patriotycznych zrywów i powstań ludzie rodzili się kochali przeżywali wzloty i upadki w końcu żenili się.
W
tych dniach wspólnie z żoną obchodzimy kolejną rocznicę ślubu. Ślubu
zawartego w pierwszym tygodniu stanu wojennego. 20 grudnia 1981r. Ta
data wyryła się na stałe w naszej pamięci. Przygotowania do ślubu trwały
już pełną parą .Daty wyznaczone w urzędzie otrzymaliśmy przydział na 10 butelek wódki , talon na buty i pewnie jeszcze dodatkową kartkę na mięso ale tego faktu już nie bardzo pamiętam. Kartkę na buty można było dostać w dwu przypadkach w związku ze ślubem własnym lub pogrzebem też własnym aby
w trumnie prezentować się w pełnej krasie. Szczęśliwy byłem ponieważ
mnie obowiązywał pierwszy powód. Dzięki dobrodziejstwu Pewexów żonie
udało się kupić parę metrów materiału a znajoma uszyła z tego sukienkę. W
niedzielę 13 grudnia rano bezskutecznie kręciliśmy kanałami naszego
telewizora a potem pojawił się Pan Generał. Ponieważ zajęci byliśmy sobą
nie bardzo zwracaliśmy uwagę na to co dzieje się w TV. Gdzieś z daleka
dobiegł mnie zgrzyt słów : stan wojenny ale kto w chwili uniesienia
zwracał by uwagę na takie duperele. Kiedy ochłonęłiśmy radio powtarzało
słowa złowieszcze . I co teraz -
zadawaliśmy sobie pytanie ? . Patrole , koksiaki , przepustki a my
organizujemy wesele . Wódka schłodzona , kurczaki grilowane tylko
bukietu brakuje. Brak benzyny spowodował że kwiaciarnie świeciły
pustkami. Znajoma ulitowała się nad nami i porywając się gdzieś w
nieznane zwlekła bukiet kolorowych frezji z lekka przemrożonych. Zima dopisała , mróz i śnieg to było jedyne czego w tym czasie było pod dostatkiem. Ubrany byłem w garnitur kupiony gdzieś okazyjnie i buty otrzymane z sortów Ochotniczych Hufców Pracy ponieważ posiadanie kartki na buty nie gwarantowało jeszcze ich zakupu . Po uzyskaniu pozwolenia na podróż z urzędu Miasta mogłem już wraz z rodzicami dotrzeć do K gdzie odbywał się mój ślub. Kontrole na rogatkach miasta przez
uzbrojonych po zęby żołnierzy w otoczeniu transporterów opancerzonych .
Nie do końca czuliśmy jednak grozę sytuacji. W końcu ci żołnierze mówili takim samym jak ja językiem urodzeni i wychowani w tym kraju .To dawało jakiś bonus , zmniejszało strach. Wypychając samochód z zaspy bo służby oczyszczania chociaż zmilitaryzowane najbardziej o
strategiczne ulice dotarłem do Urzędu Stanu Cywilnego . Kościelny
mieliśmy wyznaczony na następną niedzielę. W przemoczonych butach po
wypychaniu auta z zaspy bo sort
OHP nie należał do topowej elegancji i jakości . W świetle polskiego
prawa pojąłem za żonę moją obecną , aktualną i jedyną żonę. Było mi miło
ponieważ znajomi dopisali i
stawili się w komplecie. Pojawił się nawet poszukiwany listem gończym
mój znajomy członek KOR-u ,co wtedy zapamiętałem mu z wdzięcznością i do
dzisiaj pamiętam chociaż los rzucił go za ocen. Przymarznięte frezje
dotrwały do końca uroczystości jakby i one chciały powiedzieć „ i w
kryzysie nie damy się” i padły
zaraz po wyjściu z Urzędu. Wsiedliśmy do samochodu , my po swojemu
szczeniacko szczęśliwi, ojciec wiozący nas skoncentrowany. Gdzieś w
połowie drogi na środku ronda zatrzymał nas patrol sprawdzając dokumenty
i przepustki. Ojciec próbował tłumaczyć
- Widzi Pan my ze ślubu, wiozę synowa i syna.
I wtedy coś podkusiło mnie a może dobry humor to sprawił że zażartowałem
- Daj tato spokój ślub , ślubem a może w bagażniku przewozimy granaty.
Oj
głuptaku jeden , nieświadomy realiów. Dobrodziej w wojskowej czapce
uszance wsadził przez okienko głowę do środka i spytał mnie osobiście
- Miał Pan ślub ?
- Tak miałem - odpowiedziałem .
- A chciałby Pan doczekać nocy poślubnej ?
I wtedy poczułem na plecach powagę sytuacji.
- Ok - powiedziałem - nie było poprzedniego zdania.
- No to wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia - powiedział
i zasalutował Pan Porucznik. Życzenia na nową drogę życia od wojskowego
w stanie wojennym czy to dobra wróżba na następne lata ? .
A potem przyjęcie , delikatne prezenty i ograniczony czas imprezowania ponieważ godzina milicyjna obowiązywała od dwudziestej drugiej .
Potem święta a w niedzielę zaraz po świętach (27.12) nasz
ślub kościelny. I nie myślcie że udało mi się to bez kolejnego
pozwolenia z urzędu. Poszedłem do odpowiedniego wydziału i napisałem
podanie o pozwolenie na wyjazd do K.
- Nie podał Pan powodu -stwierdziła oschle urzędniczka.
Wziąłem więc papier i dopisałem mój wyjazd spowodowany jest chęcią przespania się ze swoją ślubną ,prawowitą małżonką.
- Jest Pan zbyt dosłowny - skomentowała ale pozwolenie dostałem. Zaprzyjaźniony ksiądz Pijar poprowadził ceremonię zaślubin w sposób nie przystający do nędzy
tego co nas otaczało dokoła . A potem wesele znowu ograniczone czasowo
ze względu na godzinę milicyjną .I może dobrze ponieważ własne wesele
daje najmniej okazji do nie skrępowanej zabawy.
A potem przyszło nowe , wolność i sprawiedliwość. I nikt pewnie kupując obecnie kwiaty na ślub nie myśli że mogło to być kiedyś takie skomplikowane.
Gwoli ścisłości nie kreuję się przy
okazji na kombatanta. Nawiązując tylko do pierwszych słów posta w życiu
każdego pokolenia Polaka jest gdzieś wpisana wojna , walka czy coś z tych klimatów. A nie myślicie że może już czas by było inaczej ? Znaczy normalnie.
Czego Wam i sobie z okazji rocznicy ślubu życzę.
|
25 grudnia 2008
| |
Już
po Wigilii. Tradycyjnie opłatki połamane,życzenia złożone . Trzeba
teraz tylko czasu aby zaczęły się spełniać . Z takimi życzeniami jeżeli
tylko część z nich zamieni się w ciało , cały ten przyszłoroczny kryzys
nie jest w stanie nic mi zrobić . Po północy nasłuchiwaliśmy czy pies
brata nie zechce porwać się na jakieś zwierzenia ,
ale on tylko patrzył na nas tymi pełnymi ciemnymi ślepiami jakby
skrywał w sobie tą odwieczną tajemnicę porządku wszech rzeczy.
Potraw było ile trzeba , nakrycie dodatkowe też . A siedząc w rozświetlonym świecami pokoju przed trzaskającym ciepłym
ogniem komikiem , pod jodłowym kołem udekorowanym bombkami
zastanawiałem się jak to jest z tym dodatkowym nakryciem?. Czy w dalszym
ciągu gotowi jesteśmy posadzić przy naszym stole kogoś obcego , pewnie
bez domu może zaniedbanego. Czy
nasze wytwornie uprasowane koszule , konweniowały by z przybrudzonym
łachem nieznajomego? A zapach czy nie zakłócił by tego wyważonego
aromatu sosnowego dorzuconego do zapachowej świecy. Ile w Nas tej
autentycznej gotowości do poświęceń a ile realizacji scenariusza który wszyscy znają na pamięć ,
jak barszcz i sianko dokładane gratis do gazety ? . Często talerz jest
nadprogramowy ale krzesła już nie ma . No bo wiecie te metraże. A jeżeli
w tą Wigilijną Noc przyszedł do nas Bóg pod postacią zawszonego
włóczęgi czy zarażonego narkomana , w końcu zwykłego gościa któremu
uciekł ostatni autobus , mógłby na następny dzień powiedzieć : byłem
głodny a nakarmiliście mnie. Czy naszą potrzebę dobroczynności nie
wypełniają nam całkowicie akcje charytatywne w domu handlowym . Grosik
do puszki i już sumienie nie ma prawa na nas narzekać . I nie mówcie że oczywiście , zawsze jesteśmy gotowi . Tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono - pisała poetka. I dopiero praktyczna realizacja moglaby dać nam odpowiedź na to jacy jesteśmy . Na nic sondaże OBOP które mówią że 95 % deklaruje ze na pewno przyjęli by nieznajomego pod swój dach . Tyle wiemy o sobie…
Już nie wierzę w Świetego Mikołaja a on uparcie był u mnie jak co roku . Chyba mnie lubi bo dostałem fajny prezent. Ani krawat ani skarpety. Mam fart pewnie tak nagradza jego zastępców w terenie.
|
23 grudnia 2008
| |
Święta
już tuż , tuż. Na nieboskłon wchodzi pierwsza Wigilijna Gwiazdka,
zbliża się czas podziękowań , życzeń i wspólnych spotkań . Pozwólcie że w
tej właśnie scenerii podziękuję serdecznie wszystkim tym którzy w jakiś
sposób odnaleźli mój blog w morzu innych, dobrych , lepszych ,
wspaniałych . Tym co tutaj tylko zajrzeli jak również Tym
którzy zostali tu na stałe składam najserdeczniejsze życzenia . Aby
nadchodzące Święta Bożego Narodzenia wzbogaciły i utrwaliły w Was to ludzkie podejście do życia pełne miłości do innego człowieka i
szlachetnych spraw .Niechaj codziennie spotykają Was tylko dobre miłe i
szczęśliwe chwile które pozostają w pamięci i chętnie są później z niej
przywoływane . Aby każdy dzień przynosił Wam potwierdzenie zdania że
człowiek to brzmi dumnie. A poza tym tradycyjnie zdrowia i wszystkiego najlepszego.
|
20 grudnia 2008
| |
Wigilia tradycyjna , coroczna , święta w
swojej celebrze i tradycji. Jak ją zapamiętujemy co z niej zostaje w nas co
oprócz zapachu barszczu z uszkami i pieczonego karpia. Co przywołujemy z
pamięci na to hasło?. Pamięć ludzka najczęściej zachowuje w pamięci te
najlepsze i niestety najgorsze momenty
naszego życia. Dzisiaj wspomnienie z najgorszej mojej wigilii a jednocześnie
tak istotnej dla całego dalszego życia. Na początku lat osiemdziesiątych zrządzeniem
losu przez rok pracowałem jako sanitariusz w pogotowiu ratunkowym. System pracy
dwadzieścia cztery na czterdzieści osiem oznaczał pełną dobę pracy i dwie doby
odpoczynku. Jako nowy w tej branży wkomponowany zostałem w dyżur wigilijny.
Rano jak zawsze odwiedzaliśmy potrzebujących którzy zaniemogli w trakcie
przygotowań do świąt a koło południa zostaliśmy wysłani aby karetką ( sic) dowieść wigilijne potrawy na kolację do domu
starców lub jak to wolą malować na
szyldach Domu Spokojnej Starości. W trakcie
wnoszenia termosów wyczuć można było tą niezwykła atmosferę panującą w
budynku. Starsze panie jedna przed drugą układały po swojemu sztućce i talerze
celebrując te czynności jak by od ułożenia talerza zależeć miało całe Boże Narodzenie. Uroczyście ubrane od
bladego świtu bo cóż więcej można było zrobić dla świąt w czteroosobowych salach
domu pogodnej starości. Pośród tego zamieszania i trochę sztucznego podniecenia
zwróciłem uwagę na jakże smutne oczy
pensjonariuszy. Nie było w nich tego charakterystycznego blasku który zwykle towarzyszy
tego typu imprezom. Wzdłuż korytarza stali
natomiast z nosami przyklejonymi do szyby bądź podbiegali do niej w
miarę swoich starczych sił pensjonariusze i patrzyli gdzieś w dal jak wypatruję się kogoś
wracającego z dalekiej podróży bądź psiaka który stracił się jakiś czas temu a
bez niego nie wyobrażamy sobie dalszego życia . Na próżno pozostało spędzić ten
wieczór z sąsiadem z pokoju który notorycznie zostawia sztuczną szczękę na umywalce,
bądź Panią Zosią która bez przerwy opowiada o synku dyrektorze który zostawił
ją tylko na jakiś czas i najpewniej dzisiaj właśnie wróci aby zabrać do nowo
wybudowanego domu w eleganckiej dzielnicy miasta. Niestety .Sceny te głęboko
zapadły mi w pamięci na tyle że w porywie emocji napisałem taki wiersz o
powyższym wydarzeniu
Gdy zabłyśnie pierwsza latarnia
Na ulicy przed domem starców
Krótkowzroczni asceci zasiadają
Do wigilijnych stołów
Sztuczne szczęki
Tygodniami
Czyszczone na tę okoliczność
Wesoło zaciskają się wokół szyi
Postnego dorsza
Buńczucznie nazywanego karpiem
Gwar rozmów , mnogość problemów
Sukcesy dzieci…
Po choinką mgiełką tajemnicy
Połyskują prezenty
Od lat wymieniane między sobą
W taką noc Gdy Bóg się rodzi
Starzy ludzie topią się
W przestworzach poduszek
Sami ze swym cierpieniem
Wiedzą już
Ze
w tym roku Bóg urodził się
Już nie dla nich
Po
południu odwiedziliśmy jeszcze kilka spóźnialskich zadyszek , jedno wysokie
ciśnienie a potem w okresie pobłyskiwania pierwszej gwiazdki nastała cisza
.Cisza tak wielka że gdyby ucho wytężyć ciekawie
to słyszałbym… rodzinę która w domu rodzinnym zasiadała przy wigilijnym stole.
I gdy tak siedziałem w Sali Dyżurów przy pustym stole w obecności takich samych
samotnych w tej chwili współpracowników nie było mi do śmiechu. Już nie
drażniło mnie coroczne opowiadanie babki o tym co jadła na swoje dziecięce
Wigilię . Ja po prostu chciałem usłyszeć to i inne coroczne opowiadania. Nie
wstydzę się do tego przyznać w tych chwilach czułem tak wielki brak bliskich że
oczy miałem wilgotne . Chociaż nie porzuciłem rodziny ani się jej nie wyrzekłem w ten
wieczór czułem się jak wyrzucony za burtę . Smętny nastrój potęgowała mi reszta
dyżuru. Oto wieczorem odezwały się
wątrobowe kolki , niestrawności i astmy , wróciliśmy do normalnego trybu. Tylko
ta scenografia. Aplikowaliśmy najczęściej zastrzyki zwane „świętą trójcą” składające się z trzech ampułek po jednej przeciwbólowego , rozkurczowego i
czegoś na uspokojenie a wszystko w otoczeniu choinek pobłyskujących światełkami
i dopiero co rozpakowanych prezentów . Czuliśmy się jak ci wędrowcy których niestety nikt tego wieczora nie
zaprosił nawet na chwilę do stołu . Ot jak służba mieliśmy ściśle określone
zadania. A wiadomo sługa zrobił swoje sługa może odejść. Obiecałem sobie wtedy
solennie – nigdy więcej Wigilii bez rodziny . A każda Wigilia ma mieć
odpowiedni poziom. Nie mierzony stopniem zarumienienia karpia a atmosferą i
wzajemną życzliwością . Inna sprawa czy udało mi się zawsze dotrzymać danego
słowa. Próbowałem. Do dzisiaj pamiętam natomiast te twarze w domu starców te
oczy i to wyczekiwanie . Zasze proszę zaproście swoich bliskich do Wigilijnego
stołu, możecie sprawić tym komuś najlepszy prezent .Bo nie ma nic cenniejszego
niż poczucie wspólnoty w ten wyjątkowy
grudniowy wieczór .
|
19 grudnia 2008
|
17 grudnia 2008
| |
Oglądałem kilka dni temu wieczorem
film "Praski Duet". Trafiłem na niego przypadkiem ponieważ telewizja w
środowe wieczory nie zabezpieczyła nic godnego obejrzenia a nie potrafię sięgnąć szczytów przy programie You can dance . Jeździłem więc po kanałach z góry na
dół i z powrotem , zatrzymałem się w końcu na tym filmie. Jest o
historia rozgrywająca się w Pradze ( na razie nie odkrywcze ) Młoda
Amerykanka poznaje czeskiego opozycyjnego pisarza który po przemianach aksamitnej rewolucji ma szanse zostać ministrem kultury w nowym rządzie. Rozkwita uczucie w trakcie dowiadujemy się że oboje są Żydami .Trochę później kobieta odkrywa że jej dziadek w trakcie wojny współpracował z faszystami . Fakt ten wykorzystują media wtykając
swoje obiektywy i mikrofony w mroczną rodzinną tajemnicę. Oczekują od
kobiety wyjaśnień jakiejś deklaracji , wyrzutów sumienia, posypania
głowy popiołem i w ogóle. Nie będę streszczał co dalej ponieważ w tym momencie zacząłem się zastanawiać nad problemem odpowiedzialności dzieci za błędy rodziców. Znana z historii nawet tych najdawniejszych odpowiedzialność zbiorowa zamykała się prostym wycinaniem w pień do trzeciego pokolenia i w myśl tego prawa za niesubordynację wobec
króla w imię Boga i historii można było podcinać gardziołka małoletnim
dzieciom skazanego . Nie była to tylko odległa historia ponieważ zasadę
eliminacji całych rodzin zstępnych , wstępnych czy w końcu linii
bocznych szeroko stosowano w Rosji Radzieckiej pod rządami Józefa
Wisarionowicza Stalina.
Kilka lat temu odwiedziłem służbowo Smoleńsk . Życzeniem naszym było odwiedzić Katyń
Rosjanie z którymi prowadziliśmy rozmowy handlowe uszanowali naszą wolę , wynajęli samochód i wspólnie odwiedziliśmy to
jedno z najważniejszych miejsc polskiej pamięci. Złożyliśmy kwiaty
chodziliśmy w zadumie alejkami odczytywaliśmy imiona i nazwiska. Cały
czas towarzyszyli nam nasi Rosjanie.W trakcie obiadu mieliśmy markotne
miny ponieważ znać historię to jedno a zobaczyć to wszystko na miejscu
to drugie. Pod wieczór jeden z Rosjan nie wytrzymał a może i alkohol
sprawił że spytał : Antoni powiedz mi masz do mnie o to pretensję ? Ja nie strzelałem . Uspokoiłem go , nie miałem do niego pretensji i nie mógłbym mieć nawet gdyby to jego dziadek pociągał za cyngiel . Zbrodniczy system doprowadził do kompletnego zatarcia różnicy między dobrem a złem oraz spowodował tyle niewyobrażalnych tragedii dla samych Rosjan. Czy Iwan mógłby być winnym tylko dlatego że przyszedł na świat w rodzinie sprawcy . Czy dzieci szwarc charakterów nie mają prawa do zapisania sobie samemu historii swego życia ?. Czy w imię dobra obowiązkiem Iwana było wystrzelać swoją rodzinę Że niby w imię wyższych celów. Czym wtedy różniłby się od tamtych bandytów.
Babka mojej żony ,dobrze urodzona kobieta z klasą z okolic Drochobycza .
Została
ciężko przez ten los doświadczona . Po siedemnastym września zabrano
jej z domu męża polskiego oficera jednego z tych Orląt Lwowskich i
umieszczono w obozie . Zastrzelony później w przydrożnym rowie prze
radzieckiego żołnierza kiedy w trakcie ewakuacji przed niemieckim
atakiem zasłabł. Paradoksem historii jest to że za godzinę grupę jeńców
przejęli Niemcy i całość polaków rozpuścili do domu. Do dziś nieznane
jest miejsce jego spoczynku.
Ona zaś ostrzeżona przez znajomych zdążyła się spakować jako tako i
wraz z dwójką maleńkich dzieci wywieziona została w głąb Rosji. Szcęściu
i opatrzności Bożęj zawdzięczać można że przeżyła okupację i znalazła
się Polsce pozbawiona męża , rodzinnego domu ,normalnego życia i
majątku. Gdy pod koniec życia spytałem ją czy czuje nienawiść
powiedziała że do ludzi nie czuje nienawiści. Czy to nie piękne
podsumowanie życia. Stoi jeszcze ten dom i żyje rodzina tych którzy w
porzuconych pokojach przejęli role hazjajek ( gospodyń ros) .Widząc standard życia tych ludzi corocznie ocalała córka wysyła do nich świąteczną paczkę.Wzruszające są podziękowania i życzenia świąteczne pisane przez te rodziny ołówkiem na szarym papierze z opakowania paczki. Ładne nawet medialne , ale piękniejsze przez to bez rozgłosu .
Współczesne
media w poszukiwaniu sensacji oczekują scen, kajania się pokuty ,
sypania głowy popiołem aby w kolorowym magazynie zamieścić fotoreportaż
oto syn mordercy zmaga się życiem. Czasem dorzuci się niedwuznaczną
sugestię o genach .I już nakład sprzedany , krzywa zysku rośnie. W
takiej atmosferze rosły dzieci zbrodniarzy każdej ze stron konfliktu bez
względu na miejsce tragedii. O ile można rozważać współ
odpowiedzialność małżonki za trwanie w związku z bandytą i korzystanie z
owoców przestępstwa to sprawa ma się inaczej w przypadku nieświadomych niczego dzieci tego związku.
Jak to jest że dzieci pedofila , gwałciciela uciekają przed obiektywami podczas gdy dla nich jest to tragedia w której również są ofiarami . Ile wysiłku musiały dołożyć władze Austrii aby dzieci Fritzla nie zostały rozjechane na miazgę przez
dziennikarzy. Pokazać jak cierpią , pokazać jakie są bezradne , a może
choć trochę współwinne?. To by się dobrze sprzedało.
A jak my w imię chrześcijańskiej miłości bliźniego zachowujemy się na co dzień. Co nam każe wytykać palcami dzieci z domów
dziecka , przemilczać akty agresji rówieśników wobec nich. Czyż nie
każemy im cierpieć za zło które wkradło się w życie ich rodziców ? Można
zepchnąć na margines dziecko bezrobotnej matki bo ma niezaradnych
starych . Chyba że taki wkurzy się i przywali wtedy ze spokojem możemy
powiedzieć że to wina patologicznej rodziny. A może po części nasza wina
że za niepowodzeniami matki tak długo obciążaliśmy dzieci aż coś w nich
złamało się , coś w nich pękło .Ale do bicia się najlepsze są cudze
piersi.
Gdzie jest ta granica poza którą nie mamy prawa włazić z buciorami. Gdzie jest ta ten moment
gdy nie powinniśmy być sędziami. Nie sądźcie abyście nie byli sądzeni.
Nie mówię o dawaniu drugiej szansy mówię o daniu szansy w ogóle.
|
14 grudnia 2008
| |
Od dwóch tygodni żyłem jak w transie bo oto Opera
Śląska w Bytomiu przygotowała premierę opery-oratorium Carmina
Burana Carla Orffa. Premierowe spektakl odbył się 14 grudnia 2008 r. o godz.
18.00 .
Dzięki dobrodziejstwu maila udało mi się zarezerwować bilety i tu podziękowania dla marketingu
Opery a dzięki GPS owi dotarłem na miejsce do Bytomia. Powinienem powiedzieć dotarliśmy bo
na to wydarzenie wybrałem się razem z małżonką.
Poprzednio wystawiano Carmine we Wrocławiu około 2000
roku ale do Wrocławia było mi za daleko.
Carmina
Burana to nazwa trzynastowiecznego zbioru pieśni
i poezji, na podstawie których w XX wieku Carl Orff skomponował kantatę sceniczną
– utwór na orkiestrę, chór i głosy solowe, o tym samym tytule.
Średniowieczny rękopis został znaleziony w klasztorze benedyktynów w Górnej
Bawarii. Orff opracował muzykę i wybrał odpowiednie
teksty. Najsłynniejszym fragmentem kantaty jest – znana nie tylko
melomanom – rozpoczynająca i kończąca utwór pieśń chóru O Fortuna.Jeżeli
ktoś zna wie o czym mówię jeżeli ktoś nie zna a usłyszy fragment tego utworu
przypomni sobie że już to słyszał.
W przedstawieniu udział wziął niemal 200.
osobowy zespół artystyczny: gościnni wykonawcy – soliści, ogromny chór, liczna
orkiestra, duży zespół baletowy, chór chłopięcy oraz tancerze Teatru Pantomimy
im. Henryka Tomaszewskiego z Wrocławia, do tego statyści – grupa
alpinistów, judocy GKS „Czarni” Bytom, tancerze break Dance i jeszcze jeden
żywy gołąb który wypuszczony nie chciał
ulecieć w dal tylko siadł na głowie cherubina mając gdzieś powagę sytuacji. W sumie
wspaniałe wydarzenie przy okazji jubileusz sceniczny reżysera. Teksty zapadające w pamięć
wspaniały chór damski i męski który nie pomieścił się na scenie i śpiewał z
poziomu drugiego balkonu czyli koło nas . Czułem się jakbym był w środku tego
wydarzenia. Jeszcze do teraz mam dreszcze . Jestem tak pozytywnie naładowany że
wybaczam wszystkim i wszystko . Ludzie kocham Was
|
13 grudnia 2008
| ||
Wczoraj szperając po blogach przeczytałem następujący komunikat jednego z polecanych przez Onet blogerów . Oto tekst notatki :
Ten,
tego- z mocy nadanego Mi prawa jako Administrator;)), wywalam stąd
komentarze godzące w dobre imię Moje oraz innych Gościówek i Gościów
którzy się tu wypowiadają ,jak również nie pozwalam na wymianę poglądów
pomiędzy komentatorami.Proszę o rzeczowe opinie tylko na tematy
poruszane przez moją nieskromną osobę.Przykro Mi, ale to jest moje
podwórko i ja tu rządzę. Wswoim imieniu mogę zapewnić ,że postaram się
odpowiadać w miarę możliwości nawszystkie komentarze. Z dyktatorskim
pozdrowieniem – S..
Zaraz po przeczytaniu tej
notki uśmiechnąłem się do siebie ot taki wypadeczek , komuś troszkę się
przestawiło. Rozumiem że użyć słów powszechnie uznanych za obraźliwe wobec kogoś kto zdecydował się na komentarz i nie przypadł innemu do gustu dyskwalifikuje przeklinającego i obrażającego do tego stopnia że w pełni zasługuje na usunięcie jego
notatki . Ale inne przypadki ? A dyskusja na forum bloga która nie ma
na celu podbijania bębenka piszącego już się nie liczy. Czy należy
wykasować opinię kogoś myślącego może inaczej od piszącego .Toż to cenzura z najgorszego okresu PRL u . Co prawda czytałem że taki zwyczaj zaczął obowiązywać na blogach ale
myślałem że są to pojedyncze przypadki. W naiwności swojej myślałem tak
również po przeczytaniu powyższej, notatki. Ale ten sam dzień przyniósł
mi osobiste doświadczenie w tym względzie . Otóż wieczorem pozwoliłem
sobie skomentować odwiedzany cyklicznie przeze mnieblog i po uważnym zapoznaniu się z treścią zostawiłem
swój komentarz który nie do końca konweniował z teorią piszącego (ej) .
Nie użyłem jednak żadnego słowa zdania i myśli która obrażałaby autora
posta. Niestety nie trafiłem w gust autora. Ponieważ z zasady przeglądam odpowiedzi na moje
komentarze aby zobaczyć jak zareaguje nani e autor tak zrobiłem i
dzisiaj. Z wielkim zdziwieniem stwierdziłem nieobecność mojego
wczorajszego komentarza. Śmieszne ponieważ nie czuję się z tego powodu obrażony , straszne ponieważ tak uparcie i zdecydowanie krytykowaliśmy cenzurę aż padła uderzając zaplutym świńskim pyskiem o bruk a potem kiedy już pochowaliśmy ścierwo i urządziliśmy wspaniałą stypę nagle dorośliśmy do tego że oto przy internetowej klawiaturze wywołujemy ducha zapomnianego wydawało by się potwora. Ludzie , chrześcijany kochane w imię czego to robicie w imię własnego samozadowolenia ?. To jak czerpanie zadowolenia z onanizmu ,niby efekt jest ale te okoliczności ! A prawda czasu ,prawda ekranu , prawda… (Miś) Nie napiszę o jaki blog chodzi ale na koniec zacytuję to co już kiedyś pisałem : Niepodzielam Twoich poglądów, ale będę walczył do ostatniej kropli krwi o Twoje prawo do ich głoszenia. -Co daj Boże amen
|
11 grudnia 2008
| |
W ramach rozwiązywania między pokoleniowych konfliktów i problemów domowych kombinuję w jaki sposób zaszczepić albo rozbudzić w dzieciach dogasającą iskrę poczucia związku z rodziną oraz wytępić kiełkujący egoizm . To trudne w dobie MTV i Internetu.Nie poddaję się i szukam różnych sposobów artykulacji swoich racji.
Przygotowałem taką tabliczkę którą powiesiłem w widocznym miejscu w domu .Można ją czytać na dwa rodzaje albo
tylko czarne litery albo całe zdania bez względu na kolor. Dzieci
próbowały się obrazić ale nie ma o co, pisane w pierwszej osobie ,nie
adresowane do nikogo personalnie. A tekst każdy może sobie przeczytać jak chce.
Nie jestem egoistą ponieważ
Nie uważam że jak wstałem ja cały świat wstał .
Nie łażę w stukających butach po domu od bladego świtu.
Nie uważam że tylko ja przychodzę zmęczony do domu .
Nie nadużywam wody pod prysznicem ,gazu i prądu .
Nie uważam że starzy nie mają nic ciekawego do powiedzenia.
Nie trzeba namawiać mnie do pomocy w domu .
Nie zapominam o moich zobowiązaniach wobec rodziny .
Nie zapominam że rodzina to suma kompromisów .
Tera tylko czekać na efekty, byle nie z założonymi rękami
|
09 grudnia 2008
| |
Szał przedświątecznych zakupów . Przed kasami w marketach zakręcone kolejki a terminale do
obsługi kart płatniczych rozgrzane do czerwoności. Czasem tylko głośny
komunikat o awarii systemu i braku możliwości obsługi tych złotych ,
srebrnych i tych całkiem zwyczajnych skutkuje histerycznym porzucaniem koszyków pełnych zakupów i znacznym przerzedzeniu stojących kolejkowiczów. Z tymi kartami to jednak wygoda ale przecież nie zawsze tak bywało. W czasach zamierzchłej przeszłości lat osiemdziesiątych i inflacji powodującej że wypłatę najlepiej było wieźć taksówką do domu bo w trakcie jazdy autobusem zdążyła stracić na wartości ze względu na inflację . Kasę natomiast wręczali kasjerzy w szarych kopertach przez zakratowane okienka . Koperty zwracało się zresztą zaraz po przeliczeniu i podpisaniu listy płac . Plik lub pliczek banknotów oraz garść drobnych otrzymywało się w towarzystwie wąskiego długiego paska z wyliczeniem kwot z potrąceniami i dodatkami . Dowoziło się więc kasiorę do domu , do żony która już na
nią czekała . W zależności od wypracowanej formy współżycia finansowego
w małżeństwie w różny sposób odbywało się to przekazywanie pensji do
portfela domowego budżetu. Najbardziej wyśmiewaną formą było hasło wypowiadane zza wyciągniętej żoninej ręki : forsa i pasek. W jeden z takich grudniowych dni wracałem z kasą do domu. Umówiony już z żoną na jakieś zakupy w osiedlowym sklepie (przypominam carrefourów wtedy
nie było) i aby było szybciej wmiksowałem się do samochodu koleżanki. W
trakcie jazdy w pięć osób nasza główna księgowa mówi : chodźcie do mnie
zobaczycie jak urządziłam mieszkanie .Cztery za , nie mogłem być
przeciw . Szybko obliczyłem że bloki nasze stoją
prawie obok siebie,zyskałem na taksówce więc wszystko zdążę zrobić.
Oglądanie trwało rzeczywiście kilka minut ale bezpieczna z początku
wizytacja powili zamieniła się w parapetówkę… Kawa , wino , kanapki. Z
niepokojem zauważyłem że straciłem kontrolę nad czasem. Postanowiłem złagodzić skutki spóźnienia i
uspokoić żonę . Zakradłem się do przedpokoju i stojąc między płaszczami
wykręciłem znajomy numer ( komórek wtedy też jeszcze nie było )
Kochanie jestem w pracy kończę zestawienie ale zaraz wychodzę i wsiadam w
autobus - zacząłem szeptać do słuchawki . I już szczęśliwie miałem
odłożyć słuchawkę gdy koło nóg wyrosła mi córka gospodarzy lat około trzech. Wójciu nakręcisz mi bajeczkę ? - spytała . Telefony już wtedy dobrze zbierały. Wójciu- powtórzyła żona - a może tatusiu?. Trzask odkładanej słuchawki przerwał moje nieporadne próby wytłumaczenia głupiej sytuacji . Nie będę streszczał rozmowy która czekała mnie w domu i którą po męsku odbyłem. Od tej pory wiem jedno nie okłamuj najbliższych to się zupełnie nie opłaca. Rzetelna Informacja o tym co robię spowodowała by chwilowe emocje które szybko mijają jak tzw ‘psie smuteczki”(Brzechwa) . Zasadę tą stosowałem później i powszechnie gdy pracowałem poza domem. Dzwonię do ciebie wcześniej bo potem z kumplami idę na piwo - mówiłem meldując się dwie godziny wcześniej niż zwykle. Dobrej zabawy - słyszałem w odpowiedzi. Sciemnianie bełkotliwe w restauracyjnym kiblu że oto oglądam wiadomości w TV były
by żałosne.I tak łatwo zgubić się w pajęczynie kłamstewek. Małżeństwo
powinno kierować się zasadą wzajemnego zaufania . Albo zakładamy że
partner jest wobec nas w porządku i zdarzenia i
wątpliwości interpretujemy na jego korzyść albo wszędzie węszymy spiski,
nieuczciwości i wtedy związek traci sens . Nie ma dobrego związku bez zaufania , rzekłbym nawet nie ma związku. Wiem , wiem si vis pacem para bellum czyli chcesz pokoju gotuj się do wojny, mów o miłości ale pilnuj swoich zdobyczy , czy można jednak spokojnie pielęgnować uczucia w atmosferze podejrzeń. Żeby nie było tak cukierkowo i sielsko- anielsko powiem od razu nie jestem idealnym człowiekiem rzekłbym nawet że wielokrotnie jestem antytezą ideału zasada jest jednak jasna i prosta : żadnych kłamstw . Nie kłamię ,zdarza mi się jednak czasem że nie zawsze mówię całej prawdy, taka Zasada niedopowiedzenia .
Bułat Okudżawaśpiewał w „Trzech miłościach”:
Pierwsze kłamstwo myślisz ech zażartował ktoś,
drugie kłamstwo gorzki śmiech śmiechu nigdy dość ,
a to trzecie gdy już przejdzie przez twój próg
bardziej zdradzi cię niż na wojnie wróg.
Po co dopuszczać do trzeciego , drugiego a czy pierwsze w ogóle się opłaci ? .
Zasada mówienia prawdy . Mówienie prawdy potrafi przynieść ci satysfakcję .
Kiedyś gdy rozdawałem zaproszenia na nasz ślub jeden z ciekawskich
znajomych zapytał otwierając blankiet - tak a kiedy chrzciny?. W
sierpniu - powiedziałem natychmiast- bo dziecko
ma się urodzić w czerwcu. Nie widziałem w tym nic nadzwyczajnego bo to
jest taka nasza tradycja rodzinna. Trzeba było widzieć jednak zażenowanie
pytacza. A czy na odpowiedzi można było coś stracić ze swojej godności ?
W żadnym razie. I jeszcze jeden przykład. W takcie wykonywania zadań
służbowych jeden ze znajomych próbował wmanewrować mnie w robotę z
poza zakresu moicho bowiązków, zleconą jednak przez naczelnego
dyrektora .To są te tzw inne czynności zlecone przez przełożonego. Bierz
się do roboty - rzucił znajomy. To nie są moje obowiązki –
odpowiedziałem z godnością . Jak to nie twoje - próbował znowu.Jeżeli to są moje obowiązki to powiedz mi za kim mam jeszcze chodzić z papierem toaletowycm aby go podetrzeć .Wsiadłem do auta i
pojechałem do swoich spraw. Zaraz po powrocie zostałem wezwany do
szefa. Podobno nie chciałeś pomóc kolegom – zarzucił mi szef , przygotowany na to że ja zaneguję a on dobije mnie siłą dowodów. Tak odmówiłem - stwierdziłem
.Powiedziałem że nie są to moje obowiązki a potem dodałem o tym
papierze toaletowym. No tego mi nie dodali -powiedział cicho szef. To w
trosce o Pana samopoczucie - odparłem. Ty Relski
bierz się do roboty. Nigdy nie wróciliśmy już do tej rozmowy . Następnym
razem zawsze osobiście prosił mnie o zrobienie czegoś ponad zakres
czynności a ja starałem się mu nie odmawiać . Nie musiałem wykonywać
więc jakichś głupich i prozaicznych działań w które próbowali by mnie wmanewrować współpracownicy. I co nie opłaca się mówić prawdy. ?
|
07 grudnia 2008
| |
Dwóch facetów łowi ryby .Pierwszy rasowy wędkarz pełen luz i relaks dopiero
podszedł nad brzeg , drugi cały zdenerwowany w trzęsących rękach trzyma
kij co rusz rzucając przekleństwo pod nosem. - Jak tam biorą ? spytał
pierwszy
- A gówno mnie to obchodzi - odciął się drugi .
- A na co Pan łowisz ? - nie zrażony spytał pierwszy
- A mnie to wszystko jedno - warknął drugi.
- To po co Pan łowisz? - nie ustępliwie zagadywał pierwszy .
- Bo mój lekarz powiedział że wędkarstwo uspokaja .
Wydajemi się że jeżeli chodzi o ryby osoba drugiego wędkarza najlepiej opisuje moje podejście.
Nie lubię wędkować ponieważ nie odpowiada mi taka forma spędzania wolnego czasu. Dla mnie jest to kwalifikowana forma zabijania czasu,marnotrawienia go w sytuacji gdy tyle innych praktycznych rzeczy jest do zrobienia. Nie żebym zaraz odrzucał wędkarstwo
bezwarunkowo, być może tylko wędkarze których napotkałem na swej drodze
zaprezentowali słabiutki PR . W chwili gdy mój pierworodny syn przymierzał się do wieku szkolnego zauroczony był wędkarstwem i wędkarzami. Być może spowodowane było to tym że narzeczony mojej teściowej i szwagier składali i rozkładali kije za każdym razem gdy lądowaliśmy na kamienistym brzegu górskiej Białki .Najprawdopodobniej podobały
mu się chromy przelotek,sztuczne muchy błyszczące haczyki i błystki .W
pewnym okresie mnie także podobały się szczególnie sztuczne muchy . Biorąc na siebie hobby syneczka zagłębiłem się w lekturę tematyczną i już niedługo potrafiłem rozróżnić sandacza od ukleji czy lina od karpia . Wiedziałem już kiedy obowiązują okresy ochronne i na jaką przynętę łowić
na jakich wodach. Zdałem więc bez przeszkód egzamin na kartę wędkarską (
może pomocny w tym był brat narzeczonego mojej teściowej który w owym
związku wędkarskim działał ) i po opłaceniu wód nizinnych i górskich stałem się pełnoprawnym wędkarzem. Znajomi podarowali mi pierwszą wędkę i kołowrotek oraz parę
innych dupereli których nazw już dzisiaj nie pamiętam. Z tym to
sprzętem wybrałem się na pierwsze w życiu kwalifikowane legalne
wędkowanie. Już po pół godziny machania sztuczną muchą syn mój osłabł w
wytrwałości pytając kiedy złapiemy rybkę a po następnych stracił zainteresowanie. Ja pomachałem jeszcze trochę a gdy zacząłem odczuwać ból rąk siadłem na brzegu i czekałem na resztę . Rezultaty dnia były u wszystkich takie jak u mnie ale po drodze opowiadano co to się zerwało jak podgryzło i takie inne których nie widziałem i nie doświadczyłem chociaż plątałem się w bezpośredniej bliskości znajomych.
Może to wypity alkohol nieodłączny wspomagacz wypoczynku działał i
pobudzał fantazję . Robiłem w tym dniu za kierowcę i jako nowicjuszowi
przyszło zapłacić frycowe. Szybko zrozumiałem że fantazja jest nieodłącznie wpisana w pasję wędkarstwa. Po sobie
wiedziałem już że nie mam cierpliowści . Gdyby mi ktoś powiedział że
muszę pojawić się o szóstej rano nad wodą a po czterech godzinach złapię jakąś rybę czekanie nie byłoby tak uciążliwe. A ten czas przeznaczył bym na zrobienie procy bądź wystruganie regionalnej ciupagi góralskiej. Ryby nie szły jednak na współpracę i nie chciały się łowić
o określonych godzinach. Powiem więcej nie chciały się łowić wcale Tak
to kilka nieudanych wyjść na ryby zdecydowały o mojej przyszłości,
wiedziałem już że nie będę wędkarzem. Nie cierpiałem też nawlekania tych
robaków na haczyk . Ponieważ jako zatwardziały humanista uważam robaka również za istotę żyjącą . Zakup chałupy ukierunkował
moje zainteresowania na te bardziej praktyczne strony ,zbijanie
piłowanie wykopywanie i zakopywanie ,byłem szczęśliwy. Naiwnie
przypuszczałem że takie budowanie cieszy i innych. Myślałem zaproszę
znajomych na wieś popracujemy w sobotę przed południem. Po południu
grilek i flaszeczka i będzie Lux. Zauważyliście że w polskiej
obyczajowości flaszka komponuje się ze wszystkim. Zapraszając do takiej
pomocy szwagra i narzeczonego teściowej miałem gotowy plan prac. W
sobotę wstałem rano wcześnie rano aby przygotować front prac , za późno.
Moich wędkarzy już nie było . Najlepszy jest zapach Dunajca o świcie
powiedzieli i pojechali z kijami. Pomożemy jak wrócimy zdecydowali.
Zabrałem się do pracy w pojedynkę . Kawałek po kawałku praca posuwała
się do przodu . Nawet te prace do których potrzebowałem dwóch osób
zrobiłem bo byłem rozgrzany i podkurzony. Koło czternastej pojawiła się
żona z informacją o obiedzie. Zwlokłem ją trochę bo
nie lubię rzucać narzędzi w połowie pracy . Decydującym było hasło -
Antoni chodź bo nie będę cały dzień stała przy garach. Racja
powiedziałem sobie w końcu i siadłem do stołu żeby mieć to za sobą .
Jadłem szybko gdy dobiegł mnie głoś mojej teściowej. : a od trzeciej to musimy trzymać zupę na gazie bo nie wiadomo kiedy wrócą i będą wtedy bardzo głodni. No nie pomyślałem to ja uczciwie zadymiam przy
chałupie a jeść mam na gwizdek podczas gdy ci dwaj zniknęli z domu o
świcie i będą mieć full serwis. Wyrzuciłem z siebie gorzkie żale i
poszedłem do roboty. Mój stosunek do wędkarstwa skrystalizował się i
okrzepł.Rozumiem wymyślaczy złośliwych dowcipów o wędkarzach każdy z nich miał pewnie jakieś traumatyczne doświadczenie. Nie zapraszam również wędkarzy do pomocy przy remoncie. Chcesz liczyć licz na siebie.
|
04 grudnia 2008
| |
Dzisiaj
nietypowo. Z uwagą przeczytałem komentarz „kroniki13” do moich postów o
szwagrze i wypadku samochodowym. Ponieważ kronika 13 pokusiła się o
ocenę mojego życia postanowiłem i ja dokonać takiej samooceny szczególnie że na blogu np.Bogny przeczytałem takie bardzo osobiste CV Oto tekst Kroniki13 :
Witaj, Antoni ;-)
Hmm. Powiem inaczej: masz ciekawe życie, wiesz? Jeśli wszystko co piszesz, piszesz bez koloryzacji i prosto z tego życia właśnie. Mimo wszystko ja bym takiego życia mieć nie chciała ;-) Popatrz: jechałeś z Młodym samochodem w takiej kondycji, że zasnąłeś prawie za kierownicą. Szwagra "wypróbowywałeś" tak mocno, że aż Ci "pękł" w ręku... ;-) Lubisz sporty ekstremalne?... Nie będę Ci prawić morałów, bo nie mam do tego żadnego upoważnienia, ale jak dla mnie niektóre Twoje zachowania są prowokowaniem Losu... Proszeniem się o to, by dał Ci w nos tak, że spadniesz z konika, na którym galopujesz ;-) - i to miałam na myśli pisząc o prowokacji…. … ojcowie: często wściekają się na swoje dzieci dlatego właśnie, że one mają odwagę żyć po swojemu. Tobie jej nie brakuje, jak widać ;-) Mój ojciec ma podobnie ;-) W dodatku jego ukochanym powiedzonkiem jest: "Taki jestem i inny nie będę"….
A oto moje trzy grosze :
Jeden z prezesów z tych lubiących mieć wpływ na
wszystko zlecił przygotowanie mowy pośmiertnej którą ktoś wygłosi nad
jego grobem w przypadku ewentualnej śmierci . Przełożeni spełnili
jego życzenie . Na prośbę prezesa ktoś zaczął odczytywać frazesy o
wspaniałym charakterze , uczynności , koleżeńskości wzorze cnót rodzinnych itp. Prezes ukradkiem otarł łzę pojawiają się w kąciku oku i na koniec stwierdził : tak, taki właśnie byłem. Ten dowcip przebiega mi przez myśli kiedy czytam niektóre z blogów oraz wywołał się z pamięci kiedy czytałem komentarz do moich kilku postów napisanych ręką „ kronika 13”.Dlaczego ?
Założyłem tego bloga w chwili takiego emocjonalnego dołka jak to już kiedyś pisałem wtedy chciałem coś wykrzyczeć potem kiedy terapia zadziałała pisanie wciągnęło mnie do tego stopnia że gotów byłem codziennie zamieszczać jakiś kawałek . Zawsze
wtedy i teraz założyłem sobie : bez cukrowania .Jeżeli coś spieprzyłem
to spieprzyłem nie będę przerabiał tego na swój sukces. Czytając komentarz „kroniki13” już cisnął mi się na usta komentarz : taki już jestem i się nie zmienię ale trzy linijki dalej okazało się że jej ojciec mówi tak samo . Czy to dobrze czy źle nie wiem ,zauważyłem natomiast że przychodzi z wiekiem. Jestem jaki jestem , facet z dowcipem ciętym obijającym się czasami o element złośliwości przy czym co chcę powiedzieć tłustym drukiem złośliwość ta nie jest zamierzona . Nie głaskało mnie życie po głowie jak pisał Majakowski ale wychowałem się w normalnej typowej rodzinie. Od dziecka chorowity w związku z tym nieruchliwy w związku z tym grubawy w okularach pewnie inteligentny dlatego szybko uczący się ale przez to pracujący na etykietkę kujona. Dzięki temu że w ramach samopomocy uczniowskiej pomagałem zmagać się z meandrami
nauki bardziej wysportowanym kolegom bezpiecznie chodziłem po ulicach
ponieważ nikt nie zaczepiał człowieka który miał tylu kolegów z
marginesu .Chociaż nadużyciem było by powiedzieć kumple , wdzięczni mi
byli za pomoc w przejściu z klasy do klasy. Jak w opowiadaniach nikt nie zaczepi zajączka jeżeli jego kolegą jest niedźwiedź.
Kiedy miałem już dość wyczekiwania na to aby na lekcji WF w ostatniej kolejności dobrano mnie do drużynki piłkarskiej nie jako tego co pomoże ale mniej zaszkodzi zmieniłem podejście do życia. Zbiegło się to pewnie z lekturą Trylogii. W pamięci utkwił mi szczególnie ten fragment kiedy Pan Wołodyjowski tłumaczył
swoje sukcesy militarne. Brzmiało to mniej więcej tak. Rzekł mi ojciec –
dał ci Bóg mizerną postać albo się będą ludzie ciebie bali albo z
ciebie śmiali”. Nie ma w środku. Stanąłem przed lustrem ,postać może
wagowo nie była najmarniejsza ale rówieśnicy przerośli mnie już o głowę.
Czas na zmiany ! Hasło to które mi przyświecało wymyśliłem wcześniej niż politycy IV RP. Na pierwszy rzut poszedł WF na koszulce własnoręcznie wyhaftowałem sobie numer 13 i 1/2 i w takiej wystąpiłem na najbliższej lekcji. Śmiech który towarzyszył prezentacji udzielił się i mnie ba
założyłem sobie że tak będzie. Z tym numerem na piersi lepiej mi było
przyjmować wynik skoku w dal który dawał mi trzy na szynach , albo kiedy strąciłem poprzeczkę w skoku w zwyż. Z czasem zauważyłem że dowcip, drobna złośliwość są bronią przeciwko dobrze zbudowanym bufonom bez poczucia humoru . Tak facet jednym skinieniem ręki zabierał mi dziewczynę nad którą właśnie „pracowałem „ Wiecie jakie wartości były i są najważniejsze dla siedemnastoletnich kobiet. Hanna Bakuła też musiała dojść do lat aby napisać sympatyczny artykuł o zaletach kochanków mniejszego wzrostu . Musiałem starać się dwa razy bardziej . Dwa razy bardziej ceniłem też zdobycze , ba tyleż razy bardziej gotów je byłem bronić . Wzmożona aktywność , życie na większych obrotach zaczęło mi się podobać . A hasło : nie stój w kącie bo ci uschnie prącie może
lekko wulgarne najlepiej opisywało rzeczywistość . Mięśniaki i drągale
nie mieli poczucia humoru . Zauważyłem to na imprezach .Wypracowałem
taki model zachowań: przychodzę i zaczynam nabijać się z małych a to że
niby krzesło nie potrzebne bo jak mały stoi a duży siedzi to są równego
wzrostu. Albo że mały mężczyzna do dużej kobiety w tańcu mówi –
Kochanie poza Tobą nie widzę nic. I tym podobne w klimacie , wesołość
ogólna , największa wśród
dużych. Sytuacja diametralnie zmieniała się gdy podnosiłem poprzeczkę i
śmiałem się z dużych. Tu poczucie humoru było mniejsze a obraza na końcu nosa. Przez żarty z siebie czułem się upoważniony do żartów z innych. Codzienność potwierdzała mi że cięta riposta , dowcip to broń bardzo groźna . Wybrałem wariant życia według Wołodyjowskiego . By nie zabrzmiało zbyt buńczucznie wzorem było dla mnie to cytowane zdanie . Dystans , dowcip i większe tempo recepta życie. Nie siedź w kącie świat należy do ciebie . Pomogło dodatkowy epizod życiowy w Pogotowi Ratunkowym gdzie jako sanitariusz przez rok naoglądałem się ludzkich tragedii uzmysłowił mi że tak naprawdę jestem życiowym szczęściarzem a wszystkie narzekania na wzrost , wzrok, wagę , czy inne rzeczy to tylko takie moje fanaberie. Zaakceptowałem siebie takiego jakim jestem. Ganiałem więc za dziewczynami wyższymi ode mnie i taka też została moją żoną . Dzięki temu jest szansa że w kolejnym pokoleniu dzieci nie zostaną krasnoludkami. Do pełni szczęścia brakowało mi jeszcze aktywnej pracy ale i taka trafiła mi się po kilku latach małżeństwa . Wpadłem w wir roboty , dzbanek kawy , adrenalina , Boża jak ja to kocham - szybkie decyzje czasem dwie sprawy na raz . A że po takim dniu zdarzyło się przysnąć to są te koszty . Nie mówię tu o pogoni za pieniądzem ,
to ma dla mnie rzeczywiście drugorzędne znaczenie. Nie muszę zmieniać
często samochodów bo do starych się przyzwyczajam. Elegancko chodziłbym w
jeansach i T-shircie na sportowo w jeansach i T-shircie i do tego obowiązkowo moja ukochana amerykańska wojskowa kurtka M-67 ku rozpaczy mojej żony. Jestem jaki jestem.
Wyciszam się na wsi żyję jej rytmem zgodnym z prawami przyrody korygowanymi tylko od czasu do czasu przez Jaśka czy Franka. To że od piętnastu lat zgodnie spotykamy się na góralskiej herbacie świadczy że z mojej broni nie strzelam na ślepo. Nie jestem agresorem mam tylko wyrobiony zmysło obronny .Każdego człowieka szanuję z definicji. Zdarzyło mi się częściej przecenić kogoś niż nie docenić . Jestem więc jaki jestem i może moje życie nie jest jakimś wzorem do naśladowania i taka myśl nawet nie musnęła mi czaszki.
Parafrazując znane powiedzenie : Nie podzielam Twoich poglądów, ale będę walczył do ostatniej kropli krwi o Twoje prawo do ich głoszenia - Nie zachwyca mie styl Twojego życia ale to jest Twoje życie. Cieszę się że kronika 13 do takiego życia daje mi prawo.
Dzięki Ci za inspirujący komentarz i mówię to bez cienia ironii.
|
02 grudnia 2008
| |
Sierpniowy
wieczór. Jeden z tych wieczorów które kończą się intensywną ulewą i
szalonym spadkiem ciśnienia atmosferycznego . Miejsce trasa Kraków - Nowy Sącz Uczestnicy zdarzenia ja ,mój syn i samochód marki Renault Kangoo w wersji turystycznej.
Zmęczeni wydarzeniami intensywnego dnia wracaliśmy
późnym wieczorem do mojej chałupy w Gorcach .Burza wisiała w powietrzu
młody postanowił się przespać. Rozłożyłem przedni fotel pasażera młody
rozciągnął się i zasnął odruchowo zapiąłem go pasami w pozycji leżącej. Nie wiem dlaczego piszę odruchowo ponieważ młody z reguły nie spał w samochodzie w takiej pozycji w
związku z czym nie miałem okazji wypracować sobie takiego odruchu .Do
dziś nie wiem dlaczego to zrobiłem i jak ważne okazało się to za chwilę. Wyłączyłem
radio ponieważ rozpadał się tak duży deszcz że całkowicie zagłuszał
odbiór. Deszcz padał intensywnie powodując tworzenie się na drodze kałuż
nawet całych potoków wody błota i gałęzi .Przymknąłem szyby aby nie
zalać wnętrza pojazdu. Potem deszcz ustąpił i nastała cisza którą
miarowo zakłócał szum silnika samochodu. Oczy zamykały mi się systematycznie tarłem je więc i wytrzeszczałem gały ile wlezie . Na nic to jednak się zdało, pomimo zabiegów oczy stawały się coraz węższe i nie pamiętam kiedy zamknąłem je na krótką chwilkę a za chwilę na dłużej . Kiedy je znowu otwarłem straciłem
świadomość miejsca i czasu . Zauważyłem tylko że oto kieruję się wprost
w rachityczny lasek odgradzający drogę od rzeki. Z całej siły odbiłem
kierownicą w prawo . Auto zatoczyło łuk i gdyby droga była szersza o
jakieś półtora metra stanąłbym na drodze odwrócony o sto
osiemdziesiąt stopni. Niestety droga nie rozszerzyła się i z całym
impetem wjechałem w rów melioracyjny na poboczu drogi. Dzikim
zrządzeniem losu jak się później okazało trafiłem na olbrzymi głaz
wykopany przez ekipę montującą kanalizację ,jedyny zresztą na
przestrzenie dziesięciu kilometrów . Trafiłem na niego bokiem prześlizgnąłem się po kamieniu i zatrzymałem się odwrócony do góry kołami. Do
pełnego dachowania brakło mi tak jednej szóstej obrotu. Całe to
wydarzenie tańczenia na drodze obserwowałem zza kierownicy samochodu a
trwało to wydawało mi się w zwolnionym tempie przez parę minut. Tak to mi się
wtedy wydawało. Pewnie utraciłem świadomość bo kiedy ją znowu
odzyskałem straciłem wszelkie poczucie realiów. Nic mnie nie bolało nie
odczuwałem praktycznie żadnych nerwów czy niepokoju. Rozejrzałem się
nade mną świeciły się lampki nagrobne z wieńców które leżały obok spływały szarfy
z jakimiś napisami. W tle majaczył krzyż nagrobka . Boże więc ja nie
żyję i tak wygląda śmierć .Czułem coś w rodzaju spokoju i ulgi. Tak to
wygląda. Leżę oto w dole i widzę co rozgrywa się nade mną . I czy tak
będę leżał następne sto lat i patrzyły od dołu na świeczki ? Z
zamyślenia wyrwał mnie głoś kogoś stukającego w szybę – Niech pan
wyłączy samochód . Otrząsnąłem się i
rozejrzałem wokół. Oto znajdowałem się w rozbitym samochodzie silnik
pomimo przewrotki na dach dalej pracował a koła kręciły się niestrudzenie. W trakcie uderzenia w kamień urwał się wlew paliwa i benzyna olbrzymimi strugami wylewała się pod samochód . Na żądanie kogoś otwarłem pokrywę silnika .Ktoś
wyrwał kable od akumulatora ,pogasło wszystko. Z teorii wiemy że należy
wyłączyć silnik i tak odpowiedzielibyśmy na każdym egzaminie. W życiu w
akcji w stresie jest inaczej.
Oczami
szukałem syna i wtedy okazało się że dzięki przewidującemu zapięciu go
pasami nie skręcił sobie karku w trakcie bezładnego lotu do rowu pasy
przytrzymały go przy fotelu i teraz jak w hamaku wisiał na tych pasach
nad moją głową. Odruchowo wypiąłem pasy . Młody spadł mi na klatkę. Z
pomocą otwarłem drzwi i wspinając się do góry wylazłem górnymi teraz drzwiami auta. Rozejrzałem się wokół, okazało się że wpadłem
do rowu pod cmentarzem i leżąc głową w dół widziałem te lampki ,wieńce i
krzyże. Żyłem chociaż przez chwilę wydawało mi się że jest inaczej. Był
środek nocy ,pomocy udzielili mi strażacy którzy wypompowywali wodę z
zalanej stacji benzynowej.
Widząc balet świateł pomyśleli że auto wpadło do rzeki i natychmiast
przybiegli na pomoc. Za chwilę przyjechała policja i pogotowie.
Policjantom dmuchnąłem w alkomat a lekarze ugniatali młodego aby
stwierdzić czy nie ma połamanych kości, mnie najpierw zmierzyli
ciśnienie. Nie czułem się podenerwowany rzekłbym nawet że byłem wyprany z
emocji . Czyżby świadomość śmierci była tak spokojnym odczuciem.
Nie
miałem czasu na traumę rano jak co dzień pojechałem do pracy tym razem
prywatnym autem. Kangura złomowano na wniosek ubezpieczyciela. Do dziś
zachodzę w głowę dlaczego tamtej nocy zapiąłem pasy młodłodemu
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz