W
piątek odwiedziłem lekarza. Oczywiście po drodze zepsuł mi se
samochód i musiałem najpierw zawinąć się lekarza od samochodów.
Mechanik zrobił szybko to co do niego należało. Szczuplejszy o
stówę ruszyłem w pościg z czasem. Przejeżdżając skrzyżowania
na przy zmieniających się światłach, dotarłem do przychodni, na
około dziesięć minut przed zamknięciem. Na żadne wyciągnięcie
karty nie mogłem już liczyć. Udało mi się natomiast napaść
lekarkę w przejściu między gabinetami i pokazać jej moją
książeczkę z wynikami pomiaru cukru. Pokiwała głową z uznaniem,
chociaż prawdę mówiąc mam brzydki charakter pisma.
-
Jest dobrze – powiedziała. I były to słowa których każdy
oczekuje. Że jest do dupy, dowiaduję się za każdym razem gdy
włączę telewizor.
Zostałem
też zwolniony z pomiarów w środku nocy. Ponoć mój organizm
jeszcze produkuje.
-
Wiem – odpowiedziałem - Zauważam to codzienne w toalecie.
Uśmiech
zagościł na zmęczonym obliczu mojej doktorki, chociaż dowcip był
z gatunku gównianych.
Ponieważ
cykl pomiarów zakończyłem dnia poprzedniego, ze spokojem
otworzyłem piątkową butelkę wina.
W
sobotę po kawie wziąłem się za mierzenie garniturów. Ślub
Starszego już tuż tuż.
Obydwa
ubrania kupione w okresie prosperity wagowej.
Kiedy
ubrałem na siebie wszystkie elementy, to znaczy spodnie i marynarkę
pokazałem się żonie.
On
jest tak obszerny, że wystarczy mi założyć czerwone, za duże
buty i mogę w cyrku robić za clowna. Na dowód moich słów
puściłem spodnie, starannie przytrzymywane lewą ręką.
Spodnie
jak na komendę spadły mi do samych kostek.
-
To chyba popisowy numer w cyrku. Nie?. Opadające gacie klowna.
Udałem
się też zaraz do krawcowej ciężkiej, w celu dopasowania. Pod
wskazanym adresem powitała mnie filigranowa dziewczyna, która z
zapamiętaniem zaczęła wbijać we mnie szpilki. Czułem się trochę
jak na dalekowschodnim masażu z akupunkturą.
Po
dokonaniu obmiaru delikatnie zdjąłem to wdzianko jeża. Pani
podsumowała mnie i wyznaczyła termin przymiarki.
-
Za tę cenę to mógłbyś kupić nowy garnitur – skomentował
Młody
-
Ale nie taki? Dałem za niego kupę kasy i byłem w nim trzy razy. Aż
serce się kraje.
Drugi
też nie jest nadużywany.
Az
jestem ciekaw co z tego wyjdzie.
Zawsze
jest czas na zakup. Tylko na cholerę mi kolejny wieszak w szafie.
Wykorzystałem
tym samym cały tygodniowy limit na przymierzanie i nie zajrzałem
nawet do żadnego sklepu.
Nie
było zresztą czasu, bowiem żona przebierała już kółkami
nerwowo. Za chwilę mieliśmy się pojawić z młodymi i ich ojcem na
degustacji, w miejscu organizacji wesela.
Trudnej
roli kierowcy, podjąłem się ja.
Było
to o tyle bolesne że oprócz potraw degustowano i zatwierdzano wina
do posiłków, a ja z każdego spróbowałem w ilości łyżki do
zupy.
Degustacja,
przekomarzanie z szefem kuchni oraz managerką imprezy trwało
chwilę. W końcu to my byliśmy po posiłku. Poza tym część,
spora część, a w zasadzie to wszyscy poza mną degustowali wino.
Rozmowa była jak przy winie, swobodna.
W
pewnej chwili zauważyłem, co natychmiast wyartykułowałem, że
managerka i szef kuchni działają w myśl hollywoodzkiej zasady.
Dobry glina i zły glina. Kucharz dałby wszystko, manager liczy
koszty.
Wspólnym
wysiłkiem menu zostało klepnięte, a my udaliśmy się w stronę
powrotną. Powrót został przerwany towarzyska wizytą u przyszłego
teścia mojego syna. Tam przy kawie i drożdżowym cieście z kakaem,
napadliśmy na młodych by przedstawili nam scenariusz tego „naszego
- ich” najważniejszego ślubu. Tę skrupulatność i skłonność
do planowania osiąga się chyba z wiekiem. Póki co swoje ślubne
scenariusze Starszy zamknął cytatem z Mickiewicza:
-
Wszyscy staną w rzędzie, my z Kasią na przedzie i jakoś to
będzie.
-
No tak, ale jaki ten rząd ma być? - pytamy - Pojedynczy?
podwójny?. Z lewej czy prawej strony kościoła?
A
może tak jest lepiej? Zdrowiej?
Z
miłej atmosfery pogaduszek wyrwałem brutalnie moją żonę.
Najpierw dyskretnie a później demonstracyjnie pukając w zegarek.
Kiedy
w końcu siedzieliśmy w aucie stwierdziłem, że jeszcze chwila, a
stukałbym zegarkiem o blat ławy.
-
Ja tak rzadko wychodzę – oceniła żona. Poza tym jeszcze
wcześnie.
-
Jakie wcześnie?
Wyjaśniło
się. Ubierając wyjściowy zegarek, nie zauważyła że chodzi on
jeszcze według czasu zimowego. Stąd to ociąganie.
Kiedy
to była ta zmian czasu? Może rzeczywiście rzadko wychodzimy.
Wychodzimy?
W sobotę robiłem za kierowcę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz