Przez
dwa przedświąteczne tygodnie pisałem intensywnie. Dla
przyjemności pisałem.
Spędzałem
w edytorach tekstu nawet po kilka godzin dziennie. Północ
regularnie witała mnie nad klawiaturą. Z efektów tego wysiłku
jestem zadowolony. Być może więc, spełnię jakąś daną sobie
obietnicę. Póki co z nastaniem świąt ogarnęło mnie zmęczenie i
wyjałowienie. Normalnie czuję się tak jakby mózg mi się
wyprasował. Kiedy siadam przed laptopem unikam wzrokiem ikony Worda.
Poczekam jeszcze chwile może samo minie.
Z
reguły mam tak, że otwarciu programu towarzyszy wewnętrzna
niechęć, która przełamuję po kilku zdaniach i wtedy wszystko
zaczyna się powoli samo układać. Wszystko jest kwestą
samodyscypliny.
Aby
nie popaść w całkowity marazm zamieniłem prace intelektualne na
te bardziej użytkowe.
Zabezpieczyłem
pieczywo na święta piekąc dwa chleby i trzy bagietki. Dokupiony na
wszelki wypadek chleb myślenicki nadaje się wyłącznie na bułkę
tartą. Po świętach, wymieniłem opony na letnie. Samodzielnie.
Zaoszczędziłem na tej operacji około 60 złotych, a wartość
emocjonalna jest nie do oszacowania. Naschylałem się i ubrudziłem
a dodatkowo, przypomniałem sobie cały katalog przekleństw, którym
motywuje się zapieczone śruby do ustąpienia. Niektórymi byłem
nawet sam zaskoczony. Nadymając się przy kluczu do kół,
poruszałem te mięśnie, które jeszcze nie obudziły się po zimie.
Przyda
się to w weekend ponieważ razem z Młodym wybieram się tam w
piątek aby otworzyć sezon. Z pewnością uda się tylko zgrabić
suche liście i zebrać podrzucone śmieci. Pod warunkiem, że nie
będzie padać.
Pytanie
tylko czy cieszę się na tę okoliczność?
Powrót
do Krakowa w sobotę wieczorem, bo obowiązki wobec rodziny są.
Korzystając
z tego porywu do pracy od podstaw, pokazałem Młodemu co to znaczy
człowiek na trudne czasu. Czyli taki który żył w latach
osiemdziesiątych.
W
motocyklu, który kupił, a o którym pisałem nie wszystko jest
idealne. Wyrwany był zamek do schowka, znajdującego się za
kanapą. W ziejącą dziurę wtykał ołówek i pokręcając nim
otwierał zaczep. Nowy kosztuje ponad dwieście i sprowadza się go
na zamówienie.
Allegro
nie dało rady, punty serwisowe nie dały rady, a Antoni Relski
poradził sobie z tym problemem.
Zmierzyłem
średnicę otworu i zaryzykowałem.
Odkręciłem
dwa wkręty w szufladzie biurka i wyciągnąłem zamek meblarski.
Przy pomocy piły elektrycznej dociąłem wystający sztyft tak,
aby miał mniejszą długość. Otwory mocujące nie zgrały się, a
więc zmieniłem na szczeliny mocujące i udało się to skręcić w
jeden organizm. Kiedy po skręceniu nie chciało działać
zeszlifowałem boki klucza aby miał mniejszą główkę.
Raz,
Dwa, Trzy - działa !
- Czyż
socjalizm nie był szkołą życia ?
Komu
dzisiaj przyjdzie do głowy, żeby coś zastępować czymś. Idzie
się do sklepu i wymienia cały element, albo jak to się ładnie
mówi moduł. Czy ktoś z wywalonym jęzorem, docina uszczelki z
samochodowej dętki?. Albo kto robi podkładki ze złotówki?
Naprawa
wygląda zupełnie profesjonalnie. Front zamka błyszczy swoim
chromem, w małym otworze obok siedzenia.
-
Jestem do przodu dwie stówy – stwierdził Młody.
Jak
znam życie, to zaoszczędzone w tej chwili dwieście złotych,
zostanie natychmiast przeznaczone na zalanie baku tego niebieskiego
potwora.
Czy
w sobotę tak sam zgrabnie pójdzie mi z grabiami?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz