Przeciwności
niczym magnesy przyciągają się i to jest prawda. Czy przeciwności
potrafią ze sobą współistnieć? Oczywiście. Pod warunkiem, że
jedna strona potrafi drugą zarazić tym, co jest najlepsze w jej
pojmowaniu świata. Tak to od trzydziestu lat wymieniamy się
spojrzeniem na świat z moją małżonką. Ja zdeklarowany domator,
potrafiłem odnaleźć przyjemność z obcowania ze światem
zewnętrznym. Żona nauczyła się innego podejścia do praw
ekonomicznych, rządzących gospodarstwem domowym.
Fakt.
że nie ze wszystkim nadążałem za Nią, hamowany przez rozwagę i
umiejętność przewidywania. Z czasem jednak udało mi się,
przynajmniej w niektórych sytuacjach, ustawić na pierwszym planie
przeżywanie życia pełnymi płucami, pozostawiając rozsądek na
drugim planie.
W
sytuacji kiedy w naszym domu zmieniło się wszystko, przydał się
zaś mój brutalny chwilami realizm. Nie przeszkadza on jednak w
uzyskiwania zadowolenia z rzeczy drobnych, z pozoru nieistotnych.
Powiem nawet dobitnie, tę radość wzmacnia.
Wiem
już jednak, że nie spełni się moje marzenie życia. Nie siądę
za kierownicą motocykla i nie pojadę gdzieś w dal, nie bacząc na
to, że wiatr rozwiewa moje włosy. Przyznam nieskromnie, że dalej
ma co rozwiewać. Chciałbym wtedy założyć koszulkę z
następującym napisem na plecach:
„Jeżeli
potrafisz przeczytać ten napis, to znaczy, że zwiało mi kobietę”
Moja
Kobieta nie usiądzie już za moimi plecami na motorze.
Odmówiłem
sobie również jazdy na nartach. Kocham to gnanie po zmarzniętym
stoku, na złamanie karku. Słyszeć ten chrzęst ostrzy, które
wrzynają się w zmrożony śnieg i czuć ulgę, że i tym razem
udało się pokonać łuk.
Nie
mogę sobie pozwolić na nawet drobną kontuzję nóg czy rąk. I
nawet gdybym emerycką techniką próbował ześlizgiwać się ze
stoku, nie uniknę kogoś kto wyrąbie ze mnie z całej siły.
Będzie
się jeszcze dziwił, że takich ślamazarnych dziadków wpuszczają
do wyciągu. Dmucham na zimne, jednak kiedy oglądam prognozę
pogody i raport ze stoków narciarskich, coś łapie za serce i
ściska aż do wyraźnego fizycznego bólu.
C`est
la vie - mawiają moi Francuzi. Zresztą nie tylko oni.
Kilka
dni temu zadzwoniła Ona i w długiej rozmowie z żoną zachęciła
ją do obejrzenia nowej komedii francuskiej pod tytułem
"Intouchables" (Niedotykalni). Film całkiem świeży.
Pojawił się nad Sekwaną w drugiej połowie ubiegłego roku .
Jest
to historia dość nieprawdopodobnego spotkania między dwoma
mężczyznami: Philippem, bogatym arystokratą poruszającym się na
wózku inwalidzkim i wynajętym przez niego do pomocy, czarnoskórym
Drissem, który niedawno wyszedł z więzienia. Między dwoma
bohaterami pochodzącymi z dwóch różnych światów rodzi się z
czasem głęboka przyjaźń, pełna zabawnych, zaskakujących i
szalonych sytuacji. Ponoć podejście do tematu jest trochę banalne
Większość
jednak francuskich widzów przyznaje, że mimo swojej banalności,
jest to jedna z najlepszych francuskich komedii, która skutecznie
poprawia humor.
Film
jest dowodem na to, że mimo przeciwności losu jesteśmy w stanie
śmiać się z nas samych
Absolutnie
musisz go zobaczyć Mario – powiedziała – Po obejrzeniu
zrozumiesz dlaczego.
No
i zaczęło się wiercenie z brzuchu.
-
Tak bym chciała zobaczyć ten film. Tak bym chciała – powtarzała
niczym mała dziewczynka, która chce jeszcze raz zobaczyć zachód
słońca nie rozumiejąc, że następny będzie dopiero za dobę i
nic tego nie przyspieszy.
-
Ale ja chcę, tak bardzo chcę go zobaczyć.
Ponieważ
z reguły nie potrafię długo opierać się prośbom żony, co
zarzuca mi nawet własna teściowa, wziąłem się do działania.
Zakup
biletu do Paryża absolutnie nie wchodzi w rachubę. Mój nowy
pracodawca nie przewiduje posiadania u mnie takich marzeń.
Rzuciłem
się do internetu. Obok pozytywnych opinii doczytałem się, że nie
wiadomo jeszcze, kiedy film wejdzie na ekrany polskich kin. Zapytana
o to przedstawicielka wytworni filmowej Gaumont, odpowiedzialna za
dystrybucję "Intouchables" na świecie, odpowiedziała, że
jak dotąd film nie znalazł jeszcze swojego dystrybutora w Polsce.
Nie
pytajcie, bo nie odpowiem, w jaki sposób i od kogo. Udało się.
Uzyskałem możliwość obejrzenia.
Film
w oryginalnej wersji językowej czyli francuskiej. Nie stanowi to
problemu dla Marii, która potrafi myśleć w tym języku, za co ją
zresztą szczerze podziwiam. Dla mnie pozostało oglądanie obrazków
z niezrozumiałym dialogiem. Nie była to dla mnie nowość,
ponieważ w trakcie dotychczasowych pobytów nad Loarą, siedziałem
w towarzystwie rodowitych francuzów w podobny sposób. Jest do tego
nawet określenie – jak na tureckim kazaniu.
Prawdą
jest też, że już po tygodniu pobytu łapałem atmosferę
wypowiedzi i sens ogólny jaki przyświecał wypowiadającemu.
Tak
również stało się w przypadku filmu, tylko szybciej. Zacząłem
łapać koncepcję reżysera i sens poszczególnych scen.
W
pewnej chwili główny bohater oddaje w towarzystwie instruktora skok
spadochronowy.
Wtedy
jasne stało się dlaczego Claire namawiała moją żonę do
oglądania filmu.
Pamiętam
jak i ona doskonale zapamiętała te sceny, kiedy podróżując po
Francji, zmuszony byłem zatrzymywać auto za każdym razem, gdy na
niebie pojawiali się spadochroniarze. Szczególny urodzaj skoczków
spotykaliśmy zawsze w okolicach Pirenejów, gdzie panowały
wspaniałe warunki dla skoczków i lotniarzy.
Raz
nawet o mały włos nie doszło do realizacji tego szalonego
pomysłu, ale delikatnie i spokojnie wytłumaczyłem Marii jak
szkodliwy dla jej kręgosłupa, może mieć taki skok. Później szło
mi sprawniej. Mówiłem tylko, że rozkręcą jej się śrubki
którym wzmocniona jej kręgi.
Stała
więc bezradnie koło samochodu i przysłaniając otwartą ręką
oczy, patrzyła z dziką zazdrością na ludzi unoszących się w
powietrzu. Na błękitnym niebie paradowały różnokolorowe czasze.
Opadały powoli, a czasem zdawało się, że szybują do góry wbrew
prawom ciążenia.
Maria
wiedziała doskonale, że taki wstrząs mógłby być dla nie
tragiczny, ale opamiętanie przychodziło zawsze w drugiej
kolejności. Na koniec mówiła do mnie z wyrzutem:
-
Tobie to dobrze. Ty latasz we śnie. Wiesz ile ja bym dała, chociaż
za taki sen?.
Kiedy
wszystko zmieniło się w naszym życiu, a żona zaczęła uczyć się
pokonywać na wózku zakręty z przedpokoju do kuchni i pokoju,
wyrzuciła z siebie:
-
Przepadło. Już nigdy nie skoczę na spadochronie. Próbowałeś
mnie ochronić przed kłopotami, ale te kłopoty były mi widocznie
pisane. Zamknąłeś drzwi, weszły oknem. Wkradły się jak
złodziej, w taki głupi sposób, że pozostaje żal tych wszystkich
rzeczy, których nie zrobiłam
Doszliśmy
do momentu w którym główny bohater skacze i leci w powietrzu. Żona
powiedziała:
-
Już wiem dlaczego Claire chciała, abym obejrzała ten film. Zaraz
dodała:
-
Widzisz kochanie. Nic nie jest stracone. Mogę jeszcze skoczyć na
spadochronie i zrobię to, jak mi Bóg miły.
Zauważyłem
u niej ten błysk w oku. Gdzie tam w oku, w obu oczach, które
lśniły w przygaszonym świetle niczym dwa brylanty.
Przyznam
że i mnie udzielił się ten entuzjazm. A może?
Być
może nawiążę kontakt z jakimś dobrym klubem spadochronowym. Być
może letnia porą poddam się emocjom, chowając rozsądek do
kieszeni, tak jak mnie uczyła Maria.
Sam
bowiem doskonale wiem jak boli to, że nie możemy zrealizować
swoich marzeń.
A
jak uskrzydla gdy ktoś nam powie, że to nie jest wcale prawda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz