Przed
wejściem pojawił się starszy mężczyzna, ze zrolowanym chodnikiem
na ramieniu.
-
Niestety u mnie nie ma nikogo – stwierdził Mariusz, uśmiechając
się grzecznie.
Nieznajomy
podał numer swojego mieszkania i już za chwilę burczenie zamka
umożliwiło otwarcie drzwi. Skorzystał z okazji i wszedł za
mężczyzną na wewnętrzne schody klatki schodowej. Skinął na
syna, z którym przyjechał w tę przedświąteczną sobotę. Razem
weszli na piętro.
Zastukał
do drzwi, po chwili nacisnął dzwonek. Od środka dało się
słyszeć małe zamieszanie.
To
tylko pies, który podbiegł do drzwi i raczej z obowiązku szczeknął
dwa razy. Mariusz dla zasady powtórzył czynność, aby przekonany
całkowicie o bezsensowności dobijania się do drzwi, zejść w dół.
-
To wyjazd w połowie udany – stwierdził zwracając się ni to do
siebie ni do syna.
Z
kieszeni wyciągnął telefon komórkowy. Wybrał numer i po
uzyskaniu połączenia rozpoczął rozmowę.
Syneczku.
Byliśmy na cmentarzu u dziadka, a teraz jestem pod drzwiami babci.
Nie ma jej w domu. Bądź tak uprzejmy i spróbuj się z nią
skontaktować. Dzwoń i dowiedz się jak się czuje. Przy okazji
zaproś na Wigilię. Jak się zgodzi, to któryś z Was po nią
podjedzie.
Ojca
odwiedzał regularnie, przed każdymi świętami. Czasami bez okazji.
Szeroko otwarta brama cmentarna, zapraszała w godzinach urzędowania.
I te odwiedziny były paradoksalnie prostsze.
Nie
miał klucza do rodzinnego domu, a solidne antywłamaniowe drzwi były
dla niego zaporą nie do przejścia. Po śmierci ojca, matka dla
całkowitego bezpieczeństwa wymieniła zamki.
Klucze?
On
nie miał nawet numeru telefonu do swojej matki. Zmieniła i
zastrzegła swój numer.
Kiedyś,
gdy próbował zadzwonić, w słuchawce usłyszał – nie ma
takiego numeru.
O
mało nie wyskoczył z siebie. Podjechał jak wariat pod Jej dom,
aby usłyszeć, że zrobiła to celowo, a jemu numer nie jest
potrzebny.
Miała
trochę racji, ponieważ zakupiła telefon z odczytem dzwoniących
numerów i po rozpoznaniu jego numeru, notorycznie nie odbierała.
-
Najgorszy syn - Przyzwyczaił się już do tego określenia.
Żartował
nawet w gronie wtajemniczonych znajomych, że jednak w sercu matki
jest dla niej „naj”
Natomiast
w samotności, oczy robiły się wilgotne, a słona łza nie raz
spłynęła mu po policzku.
Szczególnie
dotkliwie znosił to odrzucenie, w takich dniach jak Wigilia i Dzień
Matki.
To
nakrycie dla niespodziewanego gościa, stało i czekało właśnie
na Nią. W jakiś nieracjonalny sposób wierzył, że otworzą się
drzwi i pojawi się Ona, aby połamać się opłatkiem, z nim i całą
jego rodziną.
W
tym roku również nie spełni się to marzenie.
Pochodził
z przeciętnej rodziny, bez jakichkolwiek oznak patologii. Tylko
ojciec starał się, aby z tej przeciętności wychylić się choć o
czubek głowy. Drogi które wybrał do celu bywały dyskusyjne, ale
uczciwe. Faktem jest jednak, że to wychylenie mu się udało.
Matce
przeciętność odpowiadała najbardziej. Ba. Gotowa była pochylić
głowę, aby broń boże nie wysunąć się z szeregu na milimetr.
Ojciec chciał być światowcem, nawet takim przaśnym
socjalistycznym znaczeniu, Matce wystarczał niedzielny spacer do
kościoła. Nie spełniło się jej marzenie o tym, aby wspólnie z
mężem siedzieć w kuchni, przy kubku herbaty i komentować ludzi
spieszących skądś, dokądś. Bezpiecznie zza zasłony okiennej
szyby.
Niezgodność
charakteru, tak nazywa się powód wielu rozwodów. O rozwodzie nie
mówiło się jednak w jego domu, wszak małżeństwo to rzecz
święta.
Z
wiekiem rozdźwięki pogłębiały się, a ich kumulacja nastąpiła
w okresie, kiedy organizm kobiecy wycofuje się ze swego powołania.
Urazy i różnice zdań urosły do rangi mitycznej i zaczęły
dominować w każdej przeżytej chwili.
W
końcu okazało się, że niezbędna pomoc lekarza jest już trochę
spóźniona, Ona na tę pomoc ciągle się nie zgadzała. Robiła
to w zgodzie z przepisami prawa. To chory decyduje, czy ma się
leczyć, czy nie.
I
tak złamana noga powoduje taki ból, że chory nie waha się ani
chwili. Złamana dusza powoduje, że postrzegasz wszystkich jako
chorych, bądź stanowiących dla ciebie realne zagrożenie.
Wszystkich z wyjątkiem siebie.
-
Ja mam się leczyć ? - pytała - to wy nadajecie się do leczenia.
Zgodnie
z polskim prawem, aby kogoś przymusowo leczyć należy najpierw
sądownie go ubezwłasnowolnić.
Stało
się to, po bardzo głębokim namyśle. Spotkało się ze
zdecydowanym sprzeciwem jej rodziny.
Mówiąc
krótko kontakty rodzinne zostały zakończone. Obrażona rodzina
złożyła stosowne zeznania w sądzie. Połowiczny sukces, czyli
krótki pobyt w szpitalu.
Leczenie
ma sens, jeżeli prowadzone jest do końca. Po sześciu tygodniach,
wypisana z receptą już sama decydowała, kiedy łykać tabletki.
Zdecydowała że wcale nie będzie.
Nie
udało się namówić żadnego lekarza na domową wizytę. Pacjent
musi chcieć, pacjent musi przyjść.
Dawne
problemy powróciły ze zdojoną mocą. Dołożył się do tego
„spisek z celu ubezwłasnowolnia”.
To
pamięta im wszystkim, do dzisiaj.
Niedługo
własny mąż stał się kobieciarzem, alfonsem, a na koniec szefem
grup przestępczej.
Ojciec
żałował decyzji o przymusowym leczeniu. Do końca życia gryzł
się, że być może, było to zbyt brutalne. Tak myślał nawet
wtedy, gdy w środku nocy budził go patrol policji, bo ponoć dręczy
żonę.
Policjanci
po kilku wezwaniach przestali przychodzić. Rady ich ograniczyły się
do stwierdzeń
-
Musicie ją leczyć
Powtórzyć
procedurę ubezwłasnowolnienia? Skazane na niepowodzenie. Przecież
ona nikomu nie zagrażała.
Uważała
tylko, że rodzina to coś najgorszego na świecie, co przytrafiło
się w jej życiu.
-
Póki żyję biorę to na siebie - mówił ojciec.
A
kiedy zmarł, przez chwilę wydawało się, że coś drgnęło.
W
atmosferze pogrzebu i żałoby nastąpiła wyraźna poprawa relacji
rodzinnych. Były i spotkania. To nic, że bez klucza i numeru
telefonu.
Nie
to jest ważne. Rozmawiała z jego dziećmi, a zdarzało się, że
przez nieuwagę odpowiedziała i jemu.
Chwalił
się potem żonie i z wypiekami na twarzy mówił – Moja matka
dzisiaj rozmawiała ze mną.
Jego
najstarszy syn został dopuszczony do tajemnicy, otrzymał numer
telefonu.
Spadł
na ciebie Synu obowiązek utrzymywania łączności z babcią, w
ramach kontaktów rodzinnych.
Jak
to jednak z młodymi bywa; Mariusz wielokrotnie prowokował go do
telefonu.
-
Dzwoń i opowiedz.
-
Możesz sam zadzwonić. Dam ci numer – próbował podzielić się
odpowiedzialnością Pierworodny. - Najpierw spytaj, czy babcia się
na to zgadza.
Nie
zgodziła się.
Kiedy
w ramach chwilowej poprawy stosunków, zamówiła u niego filtry do
odkurzacza, przywiózł je już następnego tygodnia. Pięćdziesiąt
kilometrów dzielące jego dom z domem rodzinnym poszło jak z
bicza strzelił.
Zapytał,
czy wymienić?. Zgodziła się. Zrobił to na jej oczach, aby
wszystko było jak trzeba. Cieszył się, że w końcu był pomocny.
Godzinę po tym gdy wrócił do siebie, zadzwoniła.
Okazało
się, że podmienił jej odkurzacz. Ten który kupiła na raty.
Płakała donośnie rzucając w niego pytanie - Dlaczego?
Dlaczego
ją tak gnębi. A jeżeli posunął się do zabrania odkurzacza, z
pewnością ukradł tez kosiarkę, przedłużacz, a nawet łopatę do
śniegu.
Jak
zaprzeczyć słowom rozżalonej starej kobiety?
-
Był czerwony, ten też jest czerwony, ale to inna czerwień.
Kiedy
kupiła nowy egzemplarz za swoją wdowią rentę, oglądał go z
przedpokoju.
Odległość
czterech metrów, być może wystarczy do zabezpieczenia alibi.
-
Musisz ją leczyć, ona jest chora – ostro napomniał go kuzyn,
reprezentant rodziny, która się od niego odwróciła.
-
Ja to mówiłem wiele lat temu – odpowiedział i zaraz spytał -
Muszę to zrobić poprzez sąd. Pomożesz mi?
Odmówił,
nie chcąc się w to mieszać. Ale jego wrażliwa dusza doznała
uspokojenia. Wskazał problem , a nawet podsunął rozwiązanie.
Czas
mija, choroba postępuje. Jest mu żal własnej matki.
Są
chwile, w których zaczyna wątpić w istnienie Boga, albo chociaż
w Jego nieograniczone miłosierdzie. Potem jest za to wstyd, ale
szuka przyczyn i odpowiedzi na proste pytania.
Tutaj
jednak nic nie jest proste. A odległość jaka ich dzieli dodatkowo
komplikuje sytuację.
Kiedy
pojawiają się wizje, współczuje jej. Postacie w domu,
pojawiające się i znikające. Postacie za drzwiami, widoczne w
wizjerze, Filmy wyświetlane na ścianach, drzwiach i obrazach.
Kolorowe
i straszne. Czerwone i złote na zmianę.
Kiedy
pyta go, dlaczego tak ją dręczy, napuszcza ludzi, wyświetla filmy,
poczuł, że wszystkie uprzedzenia, które miała do swojego męża
ulokował a nim. Stał się żywym symbolem, uosobieniem zła w
czystej postaci.
Każda
wizyta z tych, które udało mu się zrealizować, była jakby
wchodził w film „Piękny umysł”
Jakby
przeżywał go w sobie.
Współczuł
jej serdecznie, widząc jakim koszmarem jest każdy przeżyty dzień.
Nie potrafił pomóc, tak jak kiedyś nie dał rady zapobiec tej
katastrofie.
W
czasie poprzedniej wizyty napomknął o lekarzu. Sam wspomniał, że
bywa, aby ja ośmielić.
-
Ty musisz – powiedziała - Prowadząc takie podłe życie. Ludzie
się już na tobie poznali.
Od
tej pory nie dzwoni, bo nie ma o czym rozmawiać z wyrodnym synem,
który robi niej wariatkę.
W
okolicach imienin, urodzin czy Dnia Matki, profilaktycznie nie
odbiera telefonów. Na Święta nie pozwoli się zaprosić. Zamknięta
za stalowymi drzwiami, żyje z przeświadczeniem wielkiego serca,
które próbowała okazać dzieciom. To serce, serce matki krwawi.
Przecież dzieci okazały się takimi niewdzięcznikami. Zamknęły
ją w szpitalu, to pewnie by i pozbawili wszystkiego.
Licznik
nie ubłagalnie tyka. Z dnia na dzień matka Mariusza staje się
coraz starsza. A gdyby nie daj Bóg...
Nie
dostanie się do domu. A wyważać za każdym razem gdy nie odbierze
telefonu?
Już
teraz wtajemniczeni, czyli cała starsza populacja małego miasteczka
pokazuje go palcami.
Bezwzględny,
syn marnotrawny.
Na
co liczyć ? po tak dramatycznych opowiadaniach gnębionej matki
Ci
którzy starają się zachować dystans, czyli z reguły faceci, nie
wskazują palcami, ale też dla spokoju w domu nie zabierają się do
okazywania wsparcia.
A
on?
Kocha
ją jak kocha się matkę. Zwykłą synowską miłością, która
okazała się tak trudna w realizacji.
I
zazdrości innym rodzinnego domu. Tej przysłowiowej pomidorowej,
przy której mógłby powiedzieć – wiesz mamo jest mi źle.
Bo
komu miałby to powiedzieć?. Kiedy myśli o tym zapalając ojcu
znicz, odpowiada mu tylko chłód granitowej płyty.
Zaraz
też zdaje sobie sprawę, że ojciec kiedyś milcząc, starał się
go uchronić od czekających go kłopotów.
-
Dopóki żyję... – Wie co miał wtedy na myśli.
Kiedy
przeglądał komentarze pod artykułem o okolicznościach śmierci
znanej kiedyś piosenkarki, nie mógł pohamować złości.
„Gdzie
były dzieci. Przychodzą dopiero na otwarcie testamentu?” -
grzmiał komentarz.
„Ja
bym tak łatwo i nie odszedł od drzwi matki” – określił swoją
determinację ktoś inny.
Jak
łatwo ferować wyroki, nawet gdy nie zna się szczegółów. Jak
łatwo skrzywdzić ludzi.
Jakiś
czas temu, po obejrzeniu interwencyjnego reportażu o kobiecie, która
magazynowała śmieci w domu – zamyślił się głęboko.
Redaktorka
niczym młody wilk dopadła i osaczyła córkę bohaterki reportażu.
Podtykając
na wizji mikrofon pod nos spytała
-
Gdzie Pani była? Jest Pani w końcu córką
-
Boże, abym nie musiał stanąć przed takim pytaniem - powiedział
do żony. Kto uwierzy, że byłem na wyciągnięcie ręki, tylko po
drugiej stronie drzwi.
Wieczorem
zadzwonił Syn
-
Rozmawiałem z Babcią, nie przyjedzie na Wigilię. Pójdzie do
siostry. Prosiła żebym pojawił się po świętach. Ma mi coś
ważnego do powiedzenia. To tyle.
Tylko
tyle i aż tyle. Mariusz nie musi myśleć o najgorszym. Z drugiej
jednak strony już wie, że i w tym roku nakrycie będzie tylko
symbolem gotowości przyjęcia. Tradycją.
Może
za rok ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz