22 grudnia 2011

Plamy na wigilijnym obrusie

Jezusie, Jezusie, plamy są na obrusie. Trza je prać - brzmi fragment świątecznej piosenki Skaldów.
Według tego właśnie piosenkowego schematu, następuje przygotowanie do świąt w moim i wielu innych domach.
Od czasu kiedy żonie trudniej, teściowa odnalazła w sobie potrzebę niesienia pomocy.
To miłe z jej strony i nie mam zamiaru krytykować idei tej pomocy.
Dominujący charakter starszej osoby przekłada to jednak na zasadę, albo robisz po mojemu, albo nie robimy.
Moja żona uważa się za jedyną gospodynię we własnym domu. Co jest dalej, nie muszę chyba pisać.
Jak to dobrze, że to moja teściowa, a nie teściowa mojej żony. Panie dochodzą do porozumienia, w czasie kiedy uprawiam swoją pracę zawodową. Po siedemnastej przychodzę na gotowe.
Czasem tylko emocje targają jeszcze moją żoną. Wyczuwam to już w chwili, gdy ściągam kurtkę w przedpokoju. Z tego też powodu myślałem nawet nad tym, aby przedświątecznie wydłużyć sobie godziny pracy. Ponieważ znam Prawa Murphiego, zrezygnowałem.
Odpowiednie prawo brzmi – Pokaż, że coś potrafisz zrobić, od jutra stanie się to twoim obowiązkiem.
Rzecz jest uniwersalna i z równym powodzeniem można ją zastosować do instytucji małżeństwa, ale to już inna historia.
Póki co pokazuję że potrafię i zrobiłem zakupy.
W tym roku małe. Tak stwierdziła moja żona.
Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak wyglądają takie duże zakupy w jej wykonaniu.
Kiedy z Młodszym wlekliśmy po schodach, te torby zakupowe z Castoramy, pełne puszek i kubków, Młody próbował narzekać. Chociaż w pełni się z nim zgadzam, nie mogę przecież budować koalicji opozycyjnej wobec własnej żony i matki moich dzieci.
One po prostu nie potrafią przygotować wersji mini lub light jak kto woli.
Sama zresztą powiedziała ostatnio, że bez względu ile gotuje warzyw, zawsze wychodzi pełen gar sałatki.
Zaplanowane dwa ciast dwoją się i troją.
A potem przy świątecznym stole rzucane są prowokacyjne pytania:
- Nie smakuje Ci moja sałatka Antoni? Nie jadłeś.
- A to ciasto dobrze mi wyszło? Spróbuj.
I chcąc, czy nie chcąc pochłaniasz człowieku kolejną porcję kalorii. Aby tylko żonie nie było smutno.
Pomijam tutaj całą duchowość Świąt, bo nie o tym chcę teraz.
Takie jedzenie „bo wypada”, od dawna uważam za bezsensowne.
Aby było inaczej, być może musi nastąpić zmiana pokoleniowa.
Myślę, że nasze dzieci wprowadzą jakościową zmianę w tej celebracji.
W końcu Oni nie pamiętają wielogodzinnych kolejek po tak zwaną wędzonkę, czy kubańskie pomarańcze, dostępne w tamtym komunistycznym kraju, wyłącznie z okazji chrześcijańskich świąt.
Być może ostudzeniu tej manii upychania jedzenia, posłuży artykuł, do którego link podrzuciłem żonie
Okazuje się, że w ciągu ostatnich 20 lat nastąpił tak dramatyczny wzrost otyłości Amerykanów, że zmusił Straż Przybrzeżną, administrującą promami pasażerskimi, do ograniczenia dopuszczalnej liczby przewożonych przez nie pasażerów. Obecnie ok. 1/3 dorosłych osób w USA jest otyłych lub ma poważną nadwagę.
Ograniczenia dopuszczalnej liczbę pasażerów na promach zastosowano ze względu na większe zagrożenie utraty ich stabilności, gdyby np. wszyscy przeszli na jedną stronę jednostki aby obserwować delfiny.
Jak powiedział przedstawiciel Straży Przybrzeżnej, por. Eric Young, oznacza to w praktyce zmniejszenie liczby pasażerów zabieranych na pokład o ok. 250 osób, w zależności od typu i wielkości jednostki. - Np. prom, który zabierał 2000 osób, teraz będzie mógł zabrać tylko 1750.
Krążył kiedyś taki, nieprzychylny dla Amerykanów dowcip:
Jakie wymiary ma idealna Europejka ? 90, 60, 90.
A Amerykanka ? Również 90, 60, 90. Z tą różnicą, że to miara w calach.
Informacja z gazety pokazuje, że życie przerasta dowcipy, nawet te absurdalne i głupie.
Zanim jednak z niepokojem stanę na wadze, zabrałem się za ubieranie drzewka.
Dzieci za duże, wnuków jeszcze nie ma. Póki co traktuję to jako obowiązek.
Gasnące jedna po drugiej żarówki z oświetlenia, wymusiły podjęcie decyzji o zakupie nowego kompletu, tylko zdzieranie starego, założonego już do połowy, wyzwoliły z mych ust słowa, które zaburzyły duchową doniosłość nadchodzących świąt.
Zaraz też wprawne ucho małżonki wychwyciło słowa i granat został rzucony.
Dobrze, że zachowałem spokój sapera i godnie milcząc zabezpieczyłem atmosferę przed wybuchem.
Jak to mówił Marszałek lub Wieniawa (na Boga, zapomniałem kto) są sytuacje w życiu mężczyzny, kiedy wobec słów kobiety wypada mu jedynie godnie milczeć.
Co uczyniłem, wkładając buty.
Ciekawe, że Dulski milczał na długo zanim powiedzenia Marszałka i jego dworu stały się modne.
Oczywiście pobyt w przegrzanym sklepie spowodował,że kupiłem nie do końca to co chciałem. Ponoć to taka sztuczka marketingowa, by tak podnieść. atmosferę, aby klient nie zastanawiał się długo. Brał towar i spylał ze sklepu.
Nie minęła dwudziesta pierwsza, kiedy światełka zaczęły odbijać się od rzędu banieczek, w stonowanym platynowym kolorze.
Z listy odhaczam punkt kolejny - drzewko
Prezenty w siedemdziesięciu procentach kupione. Pozostaje pakowanie w okazjonalne papierki i opisywanie.
Powiem uczciwie, że wolę to szczerze dane kolorowe szkiełko, niż najbardziej wymyślny prezent.
Potem już do końca pozostają wątpliwości. Trafiony ten prezent, czy nie trafiony?.
A jak myśleć kategoriami przydatności rzeczy w takim przegrzanym, pełnym ludzi sklepie?
Od wczoraj jakby inaczej, ponieważ spadł śnieg.
Spadł to może określenie na wyrost, ponieważ ulice wyglądają jak posypana cukrem pudrem szarlotka.
Może to taki pozytywny bodziec dla tych wszystkich takich jak ja, którym na usta cisną się pytania, o to czy nie zestarzała się ta forma ich spędzania.
Pozostają jeszcze życzenia w wigilijny wieczór. Bardzo je przeżywam, ponieważ traktuję nad wyraz poważnie. Nie wiem czy szczerość wypowiedzi jest wtedy pożądana, ale pozwalam sobie na nią. Oczywiście taka szczerość, która nie zakłóci atmosfery. Na szczerość do bólu, można u mnie liczyć bez okazji.
Dlatego tak nienawidziłem zakładowych spotkań przedświątecznych. Życzenia wszystkiego najlepszego, składane osobie o której wiesz, że gotowa cię utopić w łyżce wody, psuły mi atmosferę.
Dzięki Bogu, w tym roku nie muszę być sztuczny.
A na koniec ocena.
Moje starsze dziecko przyrównało naszą rodzinę do tej greckiej, z filmu „Moje wielkie greckie wesele”
Potraktowałem to jako komplement. Z pewnością bohaterowie filmu popełniali wiele błędów, wychowawczych nie wyłączając. Nie można im jednak odmówić głębokiej, rodzinnej miłości.
I to powinno być mottem świąt: Więcej miłości.
Dodałbym jeszcze - Mniej sałatki
Dobre wino pozostawię bez zmian w ilości.
A poza tym dla wszystkich - Wesołych i rodzinnych Świąt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz